Kryjówka Zbójców

1
***

Akt I - Przez żołądek do serca Akt I - Przez żołądek do serca
Iden i Śrut Śrut
Iden rozcierał markotnie ledwo widoczne, czarne pręgi na przedramionach, przypominające schowane tuż pod skórą żyły wypełnione rozpuszczonym węglem. Nie chciały zejść za nic - nie ważne czy tarł, mył mydłem za które Śrut-śrut stanowczo za dużo przepłacił. Nie to, żeby mu to przeszkadzało. Żyły w sensie. Bo za mydło pewnie nie dałby złamanej monety. Śrut-śrut za to miał delikatnie lepszy humor, grzebiąc w obszernej torbie i przeglądając swoje cacka, jak można by było nazwać jego skarby. Wśród grzebieni, szkatułek, krasnoludzkich zębatek, wichajstrów i przekręteł walało się dużo rzeczy, które teoretycznie nikomu by się do niczego nie przydały. Niektóre były połamane, inne w całości, ale takie niby jakie, jakby nie wiadomo było, co z nimi zrobić. Cóż. Śrut-śrut może wiedział.


Noc była spokojna i senna. Deszczowa. Przez otwarte dla wywietrzenia nabudowanego w ciągu dnia zaduchu wpadały od czasu do czasu rześkie powiewy. Deszcz stukał w otwarte okiennice, bębnił po dachu, nadając wszystkiemu otoczkę spokojnego bezpieczeństwa. Tego ostatniego zaś potrzebowali najwięcej. W Saran-dun nie było najprzyjemniej ostatnimi czasy, a Zakon Sakira chyba jak nigdy w tym wieku krzesał krzesiwo do stosów. Nie zrobili przecież nic złego. Oczywiście o fantach, którymi były wypełnione dwie duże torby tutaj nie mówimy.


Inkwizytorium szukało i znajdywało, nawet jak nie to, co szukało. Nie zawsze znaleziony był faktycznie winnym zarzucanych mu czynów. Wielu kryło się po podobnych kryjówkach, a Śrut-śrutowi i Idenowi dopisało prawdziwe szczęście. Może za sprawą losu, może za sprawą czyjejś ingerencji. Ich mieszkanko było bowiem niczego sobie - obszerny pokój na piętrze warsztatu krawieckiego miał dwa całkiem porządne łóżka, biurka, krzesła. Codziennie dostawali jadło. I wcale za nie dużo nie płacili. Bogart, tutejszy właściciel ukrywał takich non stop. A dzięki fantom, których trzeba było się czasami trochę pozbyć dla zapewnienia tego błogostanu, żyło im się całkiem w porządku. Pozostawał jednak fakt ciągłego pościgu i polowań, które za dnia zapędzały ich głównie do tych kątów - choć wygodnych, to coraz ciaśniejszych.


Siedzieli tu już dobre, kilka dni. Nie bali się wydania przez Bogarta, którego przed tym powstrzymywały nienawiść do Zakonu Sakira i miłość do złota. Byli jednymi z wielu podejrzanych w tym całym Dziecięcym spisku, gdzie Inkwizytorzy próbowali odnaleźć bądź już pomścić jednego ze swoich, a kultystów mordujących dzieci upatrywano w każdym, kto odstawał choć trochę od wizji prawowitego mieszkańca ludzkiej stolicy. A jaka reputacja by im przypadła, gdyby faktycznie przyznali się do współudziału w zniknięciu Młota Bożego, Mistrza Inkwizytora nad Mistrzów Inkwizytorów. No ale cóż. Trzeba żyć. Wola przeżycia jest najsilniejsza.


Zmrok minął już dawno. Myrten, jeden z tutejszych gangusów i paserów powinien zjawić się lada chwila. Pewnie znowu będzie oczekiwał, że Iden wykaraska mu skądś jakieś ciekawe świecidełko, choć tak naprawdę gnom nie podarował mu do tej pory nic, co miałoby jakiekolwiek nadzwyczajne właściwości. Na jego biurku leżało sporo biżuterii głównie gównianej jakości, ale zazwyczaj z prawdziwych kruszców. Być może dzisiaj to akurat Śrut-śruta poproszą, by znalazł kolejnych kilka takich na jednej z nocnych "wycieczek sąsiedzkich". Byli zmęczeni, choć cały dzień spędzili siedząc na dupach. Świece pełgały tym bardziej usypiająco rozświetlając tylko tą część pomieszczenia, gdzie nieopodal drzwi stały biurka. Światło nie mogło być widoczne na ulicy. Kolejny ze środków ostrożności. Trudne było czasem życie domniemanego zabójcy Inkwizytora.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

2
Dla szczura był to zasadniczo dzień jak co dzień. Chociaż, w przypadku Śrut-śruta ciężko było z mówieniem o dniu jako takim, bo szczur, jakkolwiek spokrewniony z człowiekiem, nie znał takiego pojęcia. Kiedy był głodny, szedł polować. Kiedy musiał kraść, szedł kraść. Kiedy chciał zebrać swoje perdeguny i zmajstrować z nich coś użytecznego, siedział w ciemności rozpraszanej światłami świec, skręcając, dopasowując i tocząc brzęczące śrubki. Kiedy odczuwał zmęczenie, przycinał komara, choćby dane mu było spać na belce podtrzymującej strop kościoła. Nie istniało tutaj pojęcie doby- dla szczuroludzia nie miała ona bowiem praktycznie początku, ni końca. Ona po prostu trwała, a on jedynie wybierał porę odpowiednią do tego, by buchnąć komuś sakiewkę albo postrzelić bezdomnego kota z kuszy. Takie tam, szczurze sprawy.

Dzisiaj jednak praktycznie cały dzień spędził chodząc z kąta w kąt, od czasu do czasu jedynie trzymając się za łeb i mając nadzieję na znalezienie sobie zajęcia. Rupiecie przejrzane, kusza wyczyszczona- nawet amunicję przeliczył, co było już szczytem dbałości! A tu nic!
Szczęśliwie, późnym popołudniem Śrut- śrut wpadł na pewien pomysł, do którego będzie mógł wykorzystać swoją broń. Kołowrotek, taki do nawijania na niego linki. Coś, co teoretycznie przy użyciu odpowiedniego mechanizmu lub korby pozwoliłoby mu wystrzeliwać specjalnie przygotowane pociski na znaczną odległość, mogące się wczepić i ułatwić dostanie do wysoko postawionych partii niektórych budynków, do których normalnie musiałby się wspinać okrężną drogą.

Oczywiście to był jedynie koncept, którego nawet nie rozrysował ani dobrze nie przemyślał. Po prostu łaził niemal w kółko, rozkminiając, czasem pocierając łapą o łapę oraz przebierając włochatymi palcami uzbrojonymi w pazury i śmiejąc się sam do siebie. Jak kretyn.
W jego mniemaniu, geniusz. Genialny kretyn. O obecności gnoma zdołał niemal zapomnieć- niemal, bo choć użyteczny, Iden nie budził jeszcze do końca jego zaufania. Swoich rzeczy pilnował jak największego skarbu, a choć dla przeciętnego śmiertelnika (a co dopiero gnomiego zaklinacza) nie miały one żadnej wartości, na każdą próbę dotknięcia czegoś co było jego, reagował groźnym sykiem i obnażaniem siekaczy.

A tak poza tym, to raczej nie narzekał.
Hm, może dzisiaj złapie jakiegoś kota? Przydałaby się jakaś skórka do kolekcji...
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

3
Iden siedział na krześle, tępym wzrokiem wpatrując się w leżącą na biurku biżuterie. W zasadzie nie zwracał uwagi na trzymane w rękach mydło, za które zresztą penie niedługo będzie musiał Szcurkowi zapłacić. Sam Śrut tryskał energią, robiąc masę niepotrzebnych rzeczy i stanowiąc tło dla ponurych rozmyślań. Tych natomiast, nie brakowało. 'Jak ja się w to wpakowałem? Jeszcze niedawno byłem szanowanym artystą. Synem wielkiego mistrza. Młodym i majętnym. Z perspektywami.' Tok myślowy gnoma przerwał głośny brzdęk dochodzący zza jego pleców. Zniechęcony zaklinacz nie poświęcił nawet chwili na to, aby zerknąć, co tym razem upadło, pękło czy spierdoliło się w jakiś inny, zapewne spektakularny sposób. 'Miałem tyle, a teraz co? Siedzę w jakiejś dziurze. Fakt, nie takiej znowu złej, ale wciąż. Dziurze. Pracuję z bandytami. Mają mnie za bandytę. W zasadzie słusznie. Grzebię w wyrobach jakiegoś nieudolnego kretyna i nie mam nawet narzędzi, żeby jej jakoś poprawić. Jeszcze te pręgi! Ehhh. Kurwa.'

Ten dzień, zdecydowanie nie był dla Gnoma dniem najlepszym. Pewnie, dzisiejsze żarcie było do strawienia. Pogoda mogła być gorsza. Nie umarł i nic nie wskazywało no to, że śmierć ma go dogonić w najbliższym czasie. Mimo wszystko, nawet jeżeli nie potrafił tego wyjaśnić, paskudny nastrój nie opuszczał go od samego poranka. Wszystko wydawało się jakieś takie szare i do dupy. - Oj trzeba mi się wziąć za robotę. - Mruknął gorzko pod nosem, odkładając mydło i siadając przy stoliku. Brzdęk. Kolejna, prawdopodobnie Śrutowa zabawka upadająca na podłogę. Kolejne westchnięcie Idena i wzrok wbity w świecuszki. Czy cokolwiek z tego da się uratować? Serce się kraja na widok tak zmarnowanego materiału. Dobrze też byłoby znaleźć pierścionek, czy bransoletkę. Coś pozornie niskiej wartości. Biżuteria niezwracająca niczyjej nieproszonej uwag, ale nadająca się pod, chociaż podstawowe zaklinanie.

Bez stale towarzyszącego mu szczęścia czuł się jak bez ręki. Może dlatego miał aż tak podły humor? Przez lata noszenia swojego szczęśliwego medalika przywykł do niego tak bardzo, że teraz, jako normalny człowiek czuł się pechowcem. Kto wie? Nie zdziwiłby się, gdyby to bogowie próbowali wyrównać karmę, zsyłając na niego same nieszczęścia. Dla pewności, a po części i z nawyku, odmówił krótką modlitwę do Turonional. Przydałyby się również jakieś niewielkie akcesoria skromności dla niego i Śruta. W końcu dobrze jest pozostawać w cieniu, kiedy Zakon szuka ofiar. No właśnie. Zakon. Wypadałoby zrobić te zaklęcia tak, żeby nie promieniowały magią na kilometr. Wyznawcy Sakira mieli tę przykrą cechę, że raczej nie przepadali za czarodziejami, a część z nich całkiem skutecznie radziła sobie z wykrywaniem zawartej w przedmiotach mocy. Tyle pracy a tak mało Idenów. Pogrążony w zawodowych rozmyślaniach całkowicie skupił się na zadaniu, zapominając o swoich problemach. Pozytywne myślenie, prawda? Nawet pracoholizm miewa zalety.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

4
Śrut-śrut z pozytywną werwą zabrał się za majsterkowanie. Pojawił się jednakże mały problem. Przy obmyślaniu planów z kuszą mogącą pomóc mu w transporcie ziemia-powietrze, czy raczej ulica-dach pojawiał się problem surowców, gdzie jednym z nich był on sam. Fakt, był w stanie kuszę w takie ubranka przebrać, ale pojawiały się właśnie wspomniane problemy - Śrut-śrut musiałby na jednym swoim ramieniu utrzymywać cały swój ciężar. Dodatkowo tak samo linka, jak i bełt musiałyby ten ciężar utrzymywać. Bełt wbije się w drewno. I co dalej? A jeśli linka się zerwie? Jeśli bełt po prostu wyrwie się z drewna? Wtedy Śrut-śrut zostałby pierwszym znanym Keronowi szczurem powietrznym.

Gdy Śrut-śrut walczył z problemami natury mechanicznej, Iden zdecydowanie wybierał toczenie bitew psychologicznych z samym sobą i światem, po prostu. Modlił się i być może modlitwy zostały spełnione, może wręcz przeciwnie - rozsierdziły boga, który postanowił gnoma ukarać. Zdarzyły się bowiem dwie rzeczy równocześnie. Wśród biżuterii niemalże sama z siebie znalazła się srebrna obrączka, która prawie, że wskoczyła gnomowi na palec. Trochę zszarzała z zewnątrz, mocno poobcierana, ale głośno i wyraźnie pulsująca dwie sylaby. Srebro. Srebro. Wydawała się przeraźliwie zimna, gdy opuszki palców Idena dotknęły metalu. Wspaniała w swej prostocie.

W drzwi załomotało coś przeciągle i agresywnie, po czym zastukało trzykrotnie. Jakby demon który zapragnął wedrzeć się do pokoju od razu uświadomił sobie, że nic nie wskóra i spróbuje nakłonić do otwarcia drzwi, podając się za kogoś innego. Trzy krótkie. Trzy długie. Trzy krótkie. Pukanie ustało i drzwi otworzyły się leniwie.

Bry wieczór — poważna i obojętna twarz Bogarta naznaczona były plamami sadzy i solidnymi rumieńcami - widać, było trochę pite.

Dla pana gnoma to co zazwyczaj. Dla pana Śrut-śruta jak zawsze coś innego — rosły mężczyzna w kolorowej czapce nocnej wpłynął zręcznie do pokoju.

Zapach bimbru, barwników i skóry wymieszany był z czymś równocześnie przyjemnym i odpychającym. Dwa parujące półmiski wylądowały na tacy bezpośrednio na biurko Idena. Jeden wypełniony gęstą, brązową zupą, z której wystawała połówka bochenka chleba, momentalnie wypełniła usta gnoma ślinką tak obfitą, jakoby nie gnomią, a orczą gębę miał co najmniej. Druga miska, nie mogąc się dziwić, wypełniona była czymś przypominającym surowe mięso oblane wodą. Śrut-śrut zazwyczaj narzekał, więc Bogart przestał już się starać przy robieniu mu posiłków.

Panowie, na ulicy coś nie ten tego. Straż jebana niedaleko ludzi trzepie. Zasadzają się. Gdzie Myrten? Powinien już dawno tu być — Bogart ujął się za biodra, po czym pokręcił tylko głową i przeklinając gnoma, szczura i samego siebie ulotnił się z pomieszczenia.

Poza deszczem nic nie było słychać. Poza deszczem, bimbrem, skórą i zupami nie było czuć nic nadzwyczajnego. I kurwa, fakt. Myrten nigdy się nie spóźniał. Kiedy mogli się go spodziewać? A skąd mieli wiedzieć. Przecież posłusznie siedzieli tutaj jak osaczone szkodniki, trzymając się swojej nory z całych sił. Jeśli Myrten nie przyjdzie, to co zrobią? Gdzie pójdą? Ciężko powiedzieć. Ale, chociaż jest zupa.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

5
Kolejny dzień pełen przygód. Myrten się zgubił. Inkwizycja trzepała ludzi na rogach. Problemy mnożyły się z prędkością uderzającej błyskawicy. Na wszystko był jednak właściwy czas. Na wszystko było miejsce. Teraz dla przykładu oba czynniki wskazywały obiad. Zaklinacz odsunął biżuterię na bok, chwycił za bochen i zrobił miejsce dla Śruta. Szczurek pewnie znowu zabierze michę gdzieś w kąt, ale grzeczność nakazywała zapewnić mu, chociaż możliwość zjedzenia przy stole. Zupa miała kilka zalet. Była syta, ciepła i dało się ją zjeść. Szczególnie to ostatnie, stanowiło swoisty luks. Gnom lubił swoją zupę. Bogarta przywitał krótkim skinieniem, ale za jedzenie podziękował już bardzo uprzejmie.

- Śrut? Rozejrzysz się za nim? Może zobaczysz coś z góry? - Najprostsze rozwiązania, często okazywały się również najlepsze. Bez możliwości latania, Idenowi nie było szczególnie śpieszno do biegania po dachach. Wolał spokojnie zjeść, znaleźć swój kawałek ołowiu, narysować na biurku właściwe runy i zabrać się za zaklinanie. 'Bransoleta skrzydeł, hmmm? Tiaaa. Tym też trzeba się zająć, ale najpierw szczęście.' Żując chleb, rozmyślał nad poprawną kombinacją symboli. Pasowałoby czymś ten stół przetrzeć. Średnio by było kreślić znaki runiczne i tkać skomplikowaną magię w takich warunkach. - Bogart! Masz tam gdzieś kawałek mokrej szmaty?!? - Wołanie pewnie odniosłoby znacznie lepsze efekty, gdyby drzwi były otwarte a Iden nie miał ust pełnych jedzenia. Cóż. Najwyżej trzeba się będzie po to przejść po obiedzie. Szmata będzie w zasadzie potrzebna też po robocie, żeby po sobie posprzątać. To jest, jeżeli znajdzie w końcu coś, czym da się rysować. Jeśli nie, również to musiał będzie od kogoś pożyczać.

- Ej Śrut? Którą świecuszkę chciałbyś nosić? Zrobię Ci taką fajną. Pomocną. - Mawiają, że trud życia zbliża ludzi. Może to i racja. Ciężko stwierdzić, biorąc pod uwagę, że żaden z nich człowiekiem nie był. Tak czy inaczej, tkwiąc w obleganym przez Zakon mieście, Iden nawet polubił swojego towarzysza niedoli. Współpracując od jakiegoś czasu, zdążył zauważyć, że słowo "magia" raczej nie wzbudza zaufania szczurowatego. Biorąc to pod uwagę, nigdy nie nazywał swoich dzieł zaklętymi, w jego obecności. Mówił, że są fajne. Pomocne. Wyjątkowe. Śrut, zazwyczaj rozumiał, o co chodzi. Ba! Może kiedyś uda się Go nawet przekonać, do "Fajnego Pierścionka Latania"? Towarzysz gnoma miał spory wybór biżuterii. Część z nich lepiej nadawała się do zaklinania. Część gorzej. Tylko co z tego? Koniec końców Śrut pewnie nie założy czegoś, co Mu się nie spodoba, więc niech sobie wybierze. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, więc choć bardzo niechętnie, Iden skłonny był przeznaczyć część kosztowności ze stosu "na sprzedaż" do celów bardziej użytkowych.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

6
A może inaczej to rozwiązać? Może nie kołowrotek, a po prostu przeszlifować łożysko pocisku żeby poza bełtami móc wystrzeliwać większe obiekty? Może wcale nie trzeba było przyczepiać do kuszy nic na stałe? Teoretycznie, wystarczałby odpowiedni harpun zakończony kotwiczką z linką. Po celnym strzale kuszę można zawiesić na plecach, a potem zwyczajowo przejść do wspinaczki i będąc u szczytu po prostu zwinąć sprzęt i przytroczyć do pasa.
Geniusz.

Co ten Iden by bez niego zrobił?!
Ale przemyślenia odmieńca prędko zeszły na drugi plan, gdy ponownie odwiedził ich Bogart.
Nie gryź ręki, która cię karmi- powiadają. Niemniej Śrut-śrut nie przepadał za ich gospodarzem. Pal licho, że nie chciał mu dawać sera. Ale żeby w karczmie nie było orzechów, rodzynków, suszonych owoców albo chociaż żołędzi? To zakrawało na kpinę!
Oczywiście, rozmiary i aparycja szczuroludzia mogły być mylące. Mały szalony zabójca kotów sprawiał momentami wrażenie istoty z piekła rodem, ale jeśli nie musiał, to raczej nie jadał mięsa. Do tej pory najczęstszą okazją na jego skosztowanie, było podgryzienie komuś gardła. I to najczęściej w obronie własnej. Niemniej, zgodnie z pewnym modelem uwarunkowań, głodny nawet nie zadawał pytań. Po prostu zabrał ochłap, zabrał w kąt izby niczym najcenniejszy skarb i zaczął ogryzać w akompaniamencie odgłosu ni to odrapywania, ni to mlaskania. W każdym razie, jadł.

I jak tak jadł, to wraz z biadoleniem pijanego oberżysty dotarło do jego zwojów mózgowych, że faktycznie, coś chyba dzisiaj musiało pójść nie tak, że on tak dalej siedzi na tym poddaszu. Słowa Idena nawet nie bardzo do niego docierały, gdy zaczął podejrzewać, iż coś paserowi musiało się najzwyczajniej w świecie przydarzyć. Nie, żeby się zamartwiał- co to, to nie. Nawet jeżeli Myrten mógł już nie żyć, występowałby tutaj zasadniczy plus- miał fajne buty. Takie w sam raz do podarcia i przeszycia niektórych skrawków do zbroi Śrut-śruta. Może je znajdzie wraz z trupem, gdzieś w miejskim zaułku.
No i jeszcze kwestia tego, że zwyczajnie zżerała go nuda.

Nawet nie dokończył posiłku, rzucając ogryzek do miski. Zabrał kuszę, przewiesił bełty, obejrzał czy ma przy sobie przerdzewiały sztylet, po czym delikatnie wyzierając zza zasłony, sprawdził czy jest jakiś ruch na ulicy.
Jeśli nie, bezpardonowo otworzy okno aby wychynąć na dach karczmy. Dosyć siedzenia z założonymi łapke.
- Żodyn nie zobaczy szczur-szczura. Żodyn. Tak- tak. W dzień nie może, ale nocą niewidzialny i nie do rozpoznania jak cień ludzika. Tak-tak.
Tak rzekłszy do siebie, ruszył na żer.

Cóż, na bardziej szczegółową (i mimowolną) odpowiedź zaklinacz chyba nie bardzo mógł liczyć.
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

7
Gęsta zupa trąciła wątróbką i grzybami, ale w dobrym wydaniu. Gotowane mięso Śruta które też miało być zupą na pewno było jedzeniem. Wśród okruchów i ogólnych brudów biurka Idena jego palce niezręcznie trąciły podłużną, białą kredę. Delikatnie zwietrzałą i twardą, ale na pewno jeszcze użyteczną. Większość ich towarów wydawała się zwietrzała, lub chociażby nadgryziona zębem czasu. Czasem nawet i siekaczem bądź psim kłem.


Śrut-śrut podszedł do okna o wyjątkowo wysokim parapecie, lecz wspięcie na niego nie wymagało od szczura dużego wysiłku. Szczurza morda wychynęła z ciemnego pomieszczenia w zimne powietrze nocy. Deszcz omijał wysuniętymi dachówkami wąsy i sierść Śruta - musiałby się bardziej wychylić, by poczuć na sobie krople deszczu. Za oknem zaś panował mrok dziwny. Paliło się zza niektórych okiennic tyle samo świec, co zazwyczaj. W głowie Śruta myśl ta była dużo szybsza i znacznie prostsza - światło było takie samo. Niemniej, jego odczucie było zupełnie inne. To nie wzrok jednak. To słuch.


Jak było cholernie cicho. Deszcz nie byłby w stanie skryć wszystkich dźwięków nocy. Zero nocnych awantur pijackich. Zero śmiechów i jęków. Na zewnątrz nie było nikogo, prócz kształtu, który sunął wzdłuż ściany na wysokości błotnistej drogi. Pomiędzy wysokimi i ciasno ułożonymi budynkami przez głębokie błoto, omijając najgłębsze kałuże dość rączo ów kształt przetransportował się pod drzwi warsztatu krawieckiego. Śrut bardziej wyczuł, niż zobaczył niejakie podobieństwo - nie, nie. Sierści u nieznajomego brak było. Bardziej, jakby to nazwać, chodził z podobną ostrożnością. Podobnie płynął przez gęstsze cienie. Jakby nie rasą, a profesją może był podobnym. Kiedy Iden zgryzł w ustach całkiem dużych rozmiarów pieczarkę, cień wpłynął do środka budynku, tak jak pochłonięta została przez gardziel i pieczarka.

Śrutowi przemknęły jeszcze odleglejsze ruchy światła kilka ulic dalej. Faktycznie, Straż trzepała.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

8
Zimne nocne powietrze uderzyło go w pysk, a on znowu poczuł, że żyje.
Odruchowym gestem dłoni zarzucił sobie kaptur na łeb, jednocześnie wyostrzając swoje zmysły do granic możliwości. Niestety padał deszcz, więc spora część woni i zapachów zwyczajnie spływała wraz z wodą do ścieków pod miastem... ale na szczęście miał jeszcze słuch oraz wzrok.

Pojawienie się tajemniczej postaci u drzwi zakładu krawieckiego jakkolwiek intrygujące, nie wzbudziło w nim większego zainteresowania. Być może zechce zbadać sprawę jeżeli ponownie zobaczy zjawisko, niemniej teraz posiadał zupełnie inne priorytety. Po pierwsze, odszukać pasera na bazie tego co już o nim wiedział- ubiór, zapach, barwa głosu, sylwetka. Wszystkie informacje mogące doprowadzić go po sznurku do celu. Cokolwiek, co pamiętał odnośnie Myrtena.
Po drugie: jak już ogarnie temat tego, co się stało z ich "biznesowym partnerem", albo przed, albo w trakcie, będzie lustrował ulice w poszukiwaniu potencjalnych celów rabunkowych. Pojedynczych mieszczan na spacerze, niedomknięte zaplecze jakiegoś zajazdu, uchylone okno domu zapraszające włamywacza na żer... albo kota. Bezpański kot jako dywan to dobry kot. Zawsze.

Nim jednak wyruszył ku radosnemu skakaniu z dachu na dach, przypomniał sobie o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Zdjął na chwilę kuszę z ramienia i sięgając do skórzanej torby u pasa, wyciągnął małe, lekko błyszczące, zaśniedziałe świecuszko. Lunetę.
Zastała go jednak myśl. Deszcz będzie padał na soczewkę. Rozmywał obraz. W dodatku, mimo, że nie najgorzej dawał sobie radę w ciemnościach, niewiele mu ona teraz pomoże. Naturalne oko musiało dzisiaj wieść prym. Schował przyrząd z ogromną dozą namaszczenia i z powrotem zawiesił kuszę na ramieniu.

Ruszył możliwie na wschód.
Na łowy.
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

9
Zakapturzona postać przemierzała ciemne uliczki. Miękki chód nie zakłócał panującej na ulicy ciszy. Przemykając między kałużami, mknęła niechybnie ku swemu przeznaczeniu. Śrut wyruszył na łowy. Jego również wzywała niepewna, zagadkowa przyszłość. Król nocy, niepowstrzymany łowca kotów i towarzysz Idena zniknął w mroku...

Gnom tymczasem jadł zupę.
Skończywszy posiłek, artysta posprzątał po sobie i zabrał się za robotę. W pierwszej kolejności ruszył po sprzęty do czyszczenia. Nie zapomniał poszukać również właściciela lokalu. Postanowił uprzedzić go, że teraz zajmie się "delikatną pracą jubilerską", prosząc, by mu nie przeszkadzano. Mając to już za sobą, wrócił do pokoju. Zamknął drzwi, zablokował je krzesłem i przymknął okno. Musiał zostawić je, chociaż częściowo otwarte, by Szczurowaty nie zniszczył go, wracając z rozpoznania. Gotowy, skupiony i zrelaksowany zasiadł przed biurkiem. Chwyciwszy kredę, niespiesznie naznaczył blat skomplikowanymi runami ujętymi w okrąg. Stojąc, czy też raczej siedząc przed kulminacyjnym momentem Iden rozprostował plecy, przeciągnął się i strzelił palcami. Zdjął pierścień, położył go wewnątrz kręgu i wbił w niego spojrzenie. Prawica mistrza wzniosła się nad zaklinany przedmiot. Sięgnął po magię. Otaczające go powietrze miało stać się jego siłą. Jego szczęściem. Tchnął energię w pierścień, rysując w powietrzu pradawny symbol zaklinania. Symbol, który jego ręka wykonywała już niezliczoną ilość razu. Ten jeden, jedyny i najważniejszy w jego życiu znak. Zaraz pod nim wykreślił prosty napis. Szczęście. Tak nieskomplikowany, a jednak potężny. Niósł w sobie znaczenie. Intelektualną definicję tego, czym miał stać się czar.

- Przyjaciel. - Mocny, zdecydowany głos wypełnił pomieszczenie. Oto i imię godne artefaktu. 'Będziesz moim szczęściem Przyjacielu. Wniesiesz nową radość w moje życie.' Podążając za tą myślą, zostawił w powietrzu swój podpis i wskazując ręką na srebrny krążek, wytężył wolę. Pchnięcie mocy, jaką skierował, powinno złączyć czystą moc ze znaczeniem. Magię z nazwą. Związać wszystko podpisem zaklinacza i zakotwiczyć w pierścieniu symbolem zaklinania. Zaklinanie nie było łatwym procesem. Niezwykle męcząca sztuka wymagała pełnego zaangażowania. Gnom już teraz czół, że po skończonej pracy sprzątnie po sobie bardzo oględnie i z Przyjacielem na palcu położy spać. Drzwi mogą zostać zablokowane. Ot, na wszelki wypadek.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

10
Śrut całkowicie zignorował wchodzącą do budynku postać, który był ich domem i bezpiecznym azylem przez wiele długich dni, być może ostatnich. Drzwi nawet nie skrzypnęły. Niemniej, pamiętał dobrze Myrtena, więc nie powinien mieć problemu z odróżnieniem go od reszty. Łysy jegomość o nieco bladym uosobieniu i sinych ustach przechadzał się zazwyczaj w zwykłym podróżnym płaszczu, który przykrywał proste ubranie, mające upodobnić go do codziennie mijanego przechodnia.

Swoim kierunkiem wybrał wschód, z lekkim problemem wdrapując się na dach, drapiąc po ścianie. Kierował się na wschód - to tam widział i wcześniej wspomniane światła pochodni kilka ulic dalej. Idąc mu na przeciw, daleko w przodzie, zauważył kilka cieni szybkim marszem przecinających kałuże. Miejscowi nie nieśli widocznie pochodni. Być może bali się zauważenia przez straż? A może to i straż była? A była i straż na pewno - skrzyżowanie dalej grupka strażników trzepała chyba z kilkanaście osób, ustawiając ich pod ścianą, a ogniki strażniczych pochodni rozrzucone były po całej okolicy zapewne towarzysząc podobnym procedurom.

Pora nie była aż tak późna, by spali wszyscy, lecz zazwyczaj mało kto wyściubiał już teraz nocha za drzwi. Wolano już siedzieć bezpiecznie w mieszkaniach albo nocować gdzie indziej. Wychodzili głównie Ci, co mieli do załatwienia biznesy, spóźnialscy, złodzieje, robotnicy nocni i oczywiście, kultyści. Śrut widział więc niejedno otwarte na piętrze okno, w mieszkaniu nad sklepem czy po prostu w kamienicy. Wybierać mógł, tyle, że w ciemno. Gospodarze niektórych pokoi mogli jeszcze nie spać.

Podczas gdy Śrut całkowicie zignorował wchodzącą postać, Iden w ogóle o niej nie wiedział, zajęty posiłkiem. Postanowił więc po posiłku zabrać się za zaklinanie, a najpierw skierować swe kroki ku właścicielowi lokalu i sprzętowi do czyszczenia. Oba te były na parterze. Gnom, prosto z miejsca pracy swobodnie schodził po drewnianych schodach, a deszcz bijący na zewnątrz w ściany zagłuszał przed nim odgłos bulgoczącej krwi dławiącej przełyk i zdartych od skrobania w podłogę paznokci człowieka nieszczęśliwie niemogącego umknąć śmierci.

Gnom zobaczył dziwną scenę. Normalnie, drzwi wejściowe służą również za wejście sklepowe. Jak na takie warunki bardzo duże, obszerne pomieszczenie przedziela długa lada. Od strony wejścia dla klientów można podziwiać buty, kurtki, przyrządy do szycia. Drugą zaś zabudowano. Tuż za ladą stała ścianka, dając trochę miejsca do przechodzenia podczas obsługi klientów. Przed nim stała inna ścianka, prostopadła do tamtej, z kilkoma drzwiami. To pokoje Bogarta, zaplecze, warsztat. Po prawej mniejsze drzwi z zasuniętym od wewnątrz skoblem na podwórko. Po lewej zaś, cóż. Bogart.

Delikatnie pulchny właściciel tego przybytku, zawsze w stanie upichcić mu smaczną zupę, teraz pewnie spojrzałby wymownie na gnoma, gdyby mógł widzieć. Jego oczy były niemalże na skraju eksplozji, zamienione z bieli w rudą czerwień. Z szyi leniwie ciekły strużki świeżej krwi, wywołane przez narzędzie zaciśnięte wokół niej. Usta przykryte szarą szmatą zatykającą przełyk tłumiły niemy krzyk. W takiej chwili Bogart na pewno chciałby powiedzieć niejedno. Na pewno żałował, że mógł powiedzieć w swoim życiu o wiele więcej. Zielonookiej Katarzynie, córce gospodarza wyznać, że jak ją widzi, to w trzewiach galopują mu konie. Mógł przecież zdążyć jej to powiedzieć, zamiast zbyć się tego bać i pozwolić, by wyszła za mąż za Greta, który utłukł ją po pijaku siekierą. Tyle by mógł jeszcze powiedzieć. Nie powie już nic.


Zdecydowanie zabijający Bogarta mężczyzna uniósł energicznie głowę, twarzą pozbawioną żadnego wyrazu kierując się wprost na Idena. Nie powiedział nic, nie zrobił nic. Nadal był niedaleko lady, uczepiony ich gospodarza. Do schodów, na których stał Iden i rozstawione chaotycznie wieszaki brakowało mu kilku metrów.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

11
Schodzący na parter mężczyzna mógł spodziewać się wielu rzeczy. Przybytek, jaki zamieszkiwał, należał do dosyć specyficznych, a jego ściany widziały już wiele niepokojących wydarzeń. Mimo wszystko widok konającego właściciela stanowił pewien szok dla Idena. Nie była to pierwsza śmierć, z jaką dane mu było się spotkać. Ba! Biorąc pod uwagę kreatywność sług Sakira nie była nawet najbardziej brutalna, czy imponująca. Ciężar widoku, jaki stanął przed jego oczyma, polegał na tym, że jeszcze nigdy nie spotkał się z morderstwem. Jest w egzekucji coś takiego, co pozwala widzowi poczuć się bezpiecznie. Był kat. Był skazaniec. Każdy miał swoją rolę do odegrania. Teraz sytuacja nie przedstawiała się aż tak klarownie. Świat zwolnił, żołądek zaklinacza fiknął koziołka, a on sam poczuł przypływ strachu. Pobudzony adrenaliną umysł wszedł na wyższe tempo pracy, podsuwając trzy rozwiązania. Dwa spośród nich uwzględniały ucieczkę.

Mimo ostrego nacisku, ze strony instynktu, gnom wybrał trzecią opcję. Niemal natychmiast od spotkania spojrzenia zabójcy wzniósł dłoń i nakreślił w powietrzu symbol zaklinania. Wiedział doskonale, że żaden z niego czarodziej. Magiczny znak, chociaż potężny nie mógł zapewnić mu żadnej siły, ani też obrony. Na szczęście przeciwnik nie miał o tym pojęcia. Oby. Chwytając całą okoliczną moc, skumulował ją w wiszącym przed nim znaku. Chciał efektów. Wiatru, pędzącemu ku tworzącej się runie. Świstu. Dmuchu. Rozbłysku światła. Fakt, nie posiadał wyszkolenia w rzucaniu czarów innych, niż zaklinanie, ale co z tego? Był przecież arcymistrzem wolności. PANEM powietrza. Nawet bez konkretnej wiedzy czy przygotowania to powinno zadziałać. Mogło. Miało jakąś tam szansę. Kontrolując ciało i emocje, jak gdyby od tego zależało jego życie, wysilił się na władcze i pełne pychy spojrzenie. Głęboko w ślepia oprawcy. - Wynocha! - Mocny, władczy nakaz wypełnił pomieszczenie. Niski grubasek nie był aktorem. Żaden z niego dowódca, kapłan, czy też inny mówca. Użył tonu, jaki stosował przy nadawaniu imienia. Robił to już setki razy. Za każdym z pasją i przekonaniem.

Co nie oznacza, że nagle poczuł się bezpiecznie. Jedynie potężna, wyrobiona regularną pracą wola powstrzymywała negatywne myśli. Świadomość tego, jak bardzo był bezbronny. Pomagał również fakt, posiadania planu awaryjnego. Był zaskakująco szybki i sprawny jak na kogoś swoich gabarytów. Spoglądając w oczy mordercy, obserwował również jego ruchy. Był gotów w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Do pokoju nie było daleko. Mógł zamknąć się tam i zablokować drzwi, wrzeszcząc po drodze "mordują". Świadomość opcji działała pocieszająco. Zdecydowanie nie zamierzał dać się tu zabić.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

12
Przystanął, po czym zastrzygł uszami, próbując nasłuchiwać otoczenia. Coś było nie tak. Odnosił wrażenie, że właśnie popełnił jakiś ciężki, niewybaczalny błąd.
A co, jeżeli nieznany przybysz okazał się być zagrożeniem?
...
...
...
E, Iden da sobie radę.
Chciał już iść, ale znowu przystanął. A co, jeśli nie da sobie rady?
Trybiki w głowie szczura zaczęły pracować, a choć była to praca mozolna, niewdzięczna i przypominająca upartego osła ciągnącego wielki wóz na szczyt błotnistego wzgórza, odmieniec zdołał dojść do pewnego wniosku- jeżeli Idenowi coś się stanie, on nie będzie miał do kogo znosić świecuszków. Jeśli nie będzie świecuszków, nie będzie spania na ciepłym poddaszu. Nie będzie spania na ciepłym poddaszu, więc nie będzie dokąd wracać. Mało tego, nawet jego obecna wyprawa przestawała mieć sens, bo jeśli gnom nawali, to komu będzie się chwalił nowym trofeum z kota żeby pokazać swoją wyższość?
No nie ma opcji, musi wracać.
A na dodatek nie wiedział z czym ma się mierzyć.
Przez okno nie wróci- ten pomysł nie miał racji bytu. Nie z naładowaną kuszą.

Śrut-śrut podjął trudną decyzję- w miarę możliwości, używając swych zdolności wspinaczki, zejdzie z budynku na bruk, by następnie napiąć kuszę i kilkoma susami zakraść się do lokalu, w którym rezydowali. Dokładnie pod drzwi, którymi wchodził tajemniczy nieznajomy. Jeżeli będzie miał odrobinę szczęścia, wlezie oprawcy na plecy, dzięki czemu wystrzeli napastnikowi w plecy.
A w każdym razie, spróbuje.
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

13
Spoiler:



Iden miał rację, widząc tą śmierć. Śmierć widziana oczami gapia na rynku jest lekka, nieobecna i niewyobrażalnie odległa, nie mogąca w żaden sposób sięgnąć patrzącego. Przecież jego to nie dotyczyło i nie będzie go dotyczyć przez resztę jego życia. Nagła jednak śmierć, gwałtowna i okrutna, szczególnie w tak nieoczekiwanym momencie wyrywała żołądek i serce do biegu. To w takich sytuacjach wymiotowało się nosem, sikało po nogach i pojmowało prawdziwą twarz śmierci. Tak okrutna, tak brudna i bluźniercza. Jak Usal mógł pozwalać, by życie tak właśnie się kończyło. Morderstwo. Zabranie życia. Brzmiało to jak klątwa, bluźnierstwo. Tak długo już widzimy morderstwo i śmierć, że już do niej przywykliśmy. Widzieliśmy jej już tyle, że nie uważamy jej za cokolwiek nadzwyczajnego. Zabranie komuś życia. Zgaszenie czyjegoś światła. Ułamek sekundy. Cząstka chwili tak mała, że kurz byłby przy niej górami Turonu. Krótka chwila oddzielała wszystko od absolutnie niczego.

Gnom poczuł impulsy magiczne, które dotykały każdego tkającego czary. Tym razem jednak nie było to delikatne przesuwanie opuszka palca po miękkiej powierzchni delikatnych tkanin zaklinania. Poczuł szorstkie krawędzie rozpadających się od uderzeń fal klifów gdzieś w odległym miejscu. Poczuł w palcach ból, swąd, przeraźliwe zimno i ewidentnie płyn. Odległy szum, bądź ryk, przypominający skrzypienie dawno nie oliwionych, masywnych wrót rozciął powietrze dźwiękiem tak głębokim, że ledwo co słyszalnym, przechodząc coś w rodzaju małego pstryknięcia. Złośliwi obserwatorzy, gdyby takowi byli, mogliby nawet powiedzieć, że brzmiało to jak pierdnięcie. Wyrzucenie resztek powietrza przez wąski otwór.
I nic. Nieproszony gość bez żadnej zmiany w mimice, jakby od niechcenia ruszył nadgarstkiem i ciemny obiekt okazujący się z bliższej odległości długim, cienkim nożem poszybował tuż obok twarzy Idena, który zręcznie wykonał unik. Mężczyzna zdążył jeszcze wyjąć krótkie ostrze zagięte w bok z szyi Bogarta, zanim Iden upadł.

Czasami zdarza się i tak. Gdy zimą szaleje wichura, wszyscy starają się dostać za ciepłe drzwi domów, karczm i gospód. Każdy pragnie ciepła, ale i osłony od wiatru. Gdy umęczony podróżnik w końcu otwiera wnętrze izby na huragan, białe puchy na wietrze zakręcają się, tak samo jak zakręca się zerwana latem z drzewa pajęczyna. Wykrzywiane we wszystkie strony kołtuny wiją się jakby chaotycznie, jakby kręgami. Tak też i wyglądało to, co się stało. Po magicznym pierdnięciu, jakby znikąd, może ze środka runy, może ze środka jakiegoś magicznego wyładowania, którego Iden nie był w stanie zauważyć, białe kołtuny powietrza wykrzywiły się. Dziwne to zjawisko. Powietrze, które otacza nas wszystkich nagle zmienia formy i postacie. Porządek świata zostaje zaburzony. To tak, jakby zamieszać wodę w kuflu czterema łyżkami na raz, każdą w inną stronę - tyle, że o stokroć silniej, niż faktyczna łyżka mogłaby cokolwiek zamieszać.

Śrut-śrut postanowił wrócić. Zszedł z dachu budynku, niedużo przed kolejne cienie, które widział wcześniej. Z poziomu ulicy doskonale widział - wszyscy mężczyźni, w różnorakich płaszczach podróżnych, ukrytych przed deszczem pod kapturami. Szli niedbale w tą samą stronę, ale zatrzymali się przy innym z budynków i zaczęli łomotać w drzwi. Drogę tarasował mu już tylko jeden cień. Jeden cień oddzielał go od Idena. Ten jednak, podobnie jak poprzedni, stał pod drzwiami zakładu krawieckiego, lecz zamiast wejść, nie decydował się na to. Jedynie zastygł we framudze, patrząc do środka. Za plecami cienia Śrut jak na tacy widział długą linkę, na końcu której coś połyskiwało metalicznie.

Bogart? — Iden usłyszał niedaleko kobiecy głos — Bogart? Ty... — tutaj jej głos wyraźnie się zmienił, poprzednia ciepłota i troska zniknęły — Gdzie szczur?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

14
Okazuje się, że improwizowanie magii bez odpowiedniego przygotowania, czy szerokiego zakresu wiedzy w danej dziedzinie nie należy do najznakomitszych pomysłów. Blef Idena zakończył się fiaskiem, a sam zaklinacz otarł się o śmierć, uchylając przed nadlatującym nożem. Ciało napięło się do ucieczki, gdy pomieszczenie wypełnił dziki fenomen magiczny. Przyczyną powietrznego szaleństwa bez wątpienia była nieudolna, desperacka próba zawładnięcia potęgą wiatru. Najbardziej dzikiego, wolnego i nieprzewidywalnego spośród żywiołów. Cóż mogło pójść nie tak?

Niestety czarny żniwiarz, w postaci stojącego na parterze mordercy i potencjalnie mordercze zjawisko nie pozwalały na dłuższe przemyślenia. Mężczyzna stał przed faktem dokonanym i musiał jakoś poradzić sobie z jego konsekwencjami. Cóż. Skoro powiedziało się już "a", należy przecież dodać również... - AAAAAAAA!!!! MORDUJĄ! - Wrzask wyrwał się z gnomiego gardła, gdy ten zbierał całą energię swojego ciała. Widząc chaos żywiołu, doszedł do dwóch, dosyć rozsądnych wniosków. Pierwszym z nich, było to, że nie miał najmniejszego pojęcia, co tu tak właściwie zaszło. Zamierzał przestraszyć przeciwnika, podczas kiedy wrażenie wywarł nawet na samym sobie. Drugi, stanowiła bolesna świadomość, że próba zapanowania nad tą mocą i nadania jej satysfakcjonującej formy w obecnej sytuacji mogła okazać się samobójstwem.

Z obu faktów wynikało proste rozwiązanie. Jeżeli całe to paskudztwo za chwilę wyrwie się spod kontroli i eksploduje, wywołując Turonion wie, jakie szkody, to najlepiej być jak najdalej od epicentrum. Chwytając się całej, pozostałej w nim siły Iden dołożył ją do powodującej szaleństwo runy i pchnął ją kierunku zabójcy. Wgłąb pomieszczenia. Równocześnie wciąż wrzeszcząc, rzucił się do ucieczki, próbując nie potknąć, nie spaść ze schodów i nie skręcić sobie karku. Mknąc ku drzwiom swojej klitki, która nagle wydała się najwspanialszym z azylów, powtarzał w myślach krótką modlitwę do krasnoludzkiego boga. Żeby tylko wiatr nie rozerwał mu pleców. Żeby sztylet nie przeszył gnomiego serca. Żeby budynek nie zawalił mu się na głowę. Jeżeli jakimś cudem przeżyje, chyba trzeba będzie pójść do świątyni i złożyć godny datek. Tylko z czego? Przecież byli spłukani. Tym jednak martwił się będzie, jeżeli martwy nie będzie.

Zajęty tkaniem najbardziej topornego, innowatorskiego i szalonego zaklęcia w swojej karierze całkowicie przeoczył pojawienie się kobiety. Cóż. Nie miałoby to większego znaczenia. Niewiele mógłby z tym zrobić. Jego krzyk może ją ostrzeże, a bezpieczeństwo własne, cenił wyżej niż cudze.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

15
Sytuacja z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Przynajmniej z jego punktu widzenia, ponieważ za nic nie wiedział co się tam do cholery dzieje. Mało tego, ponowny wrzask niziołka tylko utwierdził go w przekonaniu, że COŚ trzeba zrobić.
Tak się złożyło, że na drodze do pomocy kompanowi stał mu... ktoś. Po prostu jakaś osobowość stała w drzwiach zakładu i ani myślała przekraczać progu, jednocześnie zdradzając, iż prawdopodobnie była uzbrojona.

Śrut-śrut nie miał za wiele czasu do namysłu. Ten KTOŚ sprawiał wrażenie groźnego, w dodatku chyba nie bardzo był przejęty sytuacją wewnątrz, ponieważ stał jak słup soli, zagradzając przejście i sugerując, że taki stan rzeczy się utrzyma. Ewentualnie, mógł to być wspólnik atakującego lub losowy złodziejaszek próbujący wykorzystać okazję.
Albo strażnik-tajniak.

A Iden darł mordę. A on musiał sobie oczyścić drogę.
Chwycił za kuszę, wymierzył... oddał strzał- mierzony w głowę.
To będzie bardzo długa noc.
Ostatnio zmieniony 25 lut 2020, 22:16 przez Crux, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”