Re: Akt I - Przez żołądek do serca

16
Spoiler:

Oczy karła były ogromne jak księżyce, dzisiaj wyjątkowo nisko wiszące nad Saran Dun. Nie ma czemu się dziwić - powiedzieć, że ta sytuacja była stresująca i wręcz przerażająca to tak, jakby powiedzieć, że szczególnie zużyty wychodek nie pachnie zbyt dobrze w upalne dni. Jego ukryty w mieście krzyk lekko tylko zagłuszany przez wiatr i zewnętrzną ulewę dopadł przytłumiony i do Śrut-śruta. Gnom podniósł się, próbując popchnąć wiszącą w powietrzu runę w stronę zabójcy, lecz to absolutnie nic nie dało - nie był przecież magiem. Podniósł głowę krzycząc, zauważając coś niezwykle dziwnego. A może właśnie brak czegokolwiek dziwnego? Może to było akurat to, co sprawiło jego przeoczenie nowego gościa? Bo w sumie nic dziwnego się nie stało, jeśli go spytać kilka minut wcześniej, wczoraj, bądź przedwczoraj. Dzień jak co dzień. Nikogo nic nie niepokoiło. Bowiem zabójcy już nie było. Być może uszedł. Iden nie wiedział, co mogło się stać, lecz tak jak i kobietę przeoczył również zakrwawione, czerwone szczątki mięsa porozrzucane po deskach podłogi, jakby ktoś niósł pełną tacę mięsiwa i gubił je po drodze, nasypując zbyt wysoki kopiec.



Gnom nawet nie obejrzał się za siebie, czmychając szybko do pokoju na piętrze, by widzieć, co działo się dalej. Wyśmienicie wymierzony bełt pomimo deszczu i wszechobecnej wilgotności nie został zawiedziony przez cięciwę. Pocisk zebrał kilka kropli drobnego deszczu po drodze i z głuchym trzaskiem, jak gdyby ktoś drwa rąbał, wbił się w tył czaszki drugiego z niezapowiedzianych gości. Bełt nie przebił jednak głowy na wylot. Niemniej impet pocisku uderzył w kobietę i wepchnął ją do środka. Uderzając głową o podłogę upadła niezaprzeczalnie martwa, bez słowa i bez tchu. Jedna krótka chwila i kolejne życie zgasło.



Śrut-śrut stał tak przed zakładem krawieckim, z kolejnym trupem tej nocy wylewającym z czaszki krew ciurkiem jak ze świeżo otworzonej beczki z winem. Nie czuł za wiele, śmierć jak śmierć. Prosta, szybka i skuteczna. Pozostałe cienie zdawały się być za daleko, by usłyszeć krzyki. Skórzane płaszcze nadal dobijały się ku innym drzwiom. Iden za to czuł się zupełnie inaczej. Jego serce kołatało tak szybko, że czuł przepływającą w żyłach krew. Było mu słabo. Chciało się rzygać. Nogi dygotały pod nim ledwo utrzymując jego własny ciężar. Oddychał ciężko, nieświadomy obecności Śrut-śruta, śmierci kolejnej z osób i nieobecności zabójcy Bogarta. Co najmniej dwie śmierci nawiedziły ich tej nocy. Noc ta jednak dopiero się zaczynała.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Akt I - Przez żołądek do serca

17
Młody gnom klapnął ciężko na schodach, wbijając nieprzytomne spojrzenie w podłogę. Nie lubił niespodzianek. Wizja dużego, wygodnego domostwa z zielonym płotkiem przybrała w jego myślach niema materialny wymiar. Pracownia zaklinacza. Niewielka fortunka. Piękna żona i gromadka rozbrykanych dzieci. Przecież nie pragnął aż tak wiele. Jedynie spokojnego, poukładanego życia, na które w pełni przecież zasługiwał.

Rzeczywistość lubi zaskakiwać, aczkolwiek to, co działo się przed jego oczyma, dalece wykraczało poza ramy zwyczajnej niespodzianki. Zimne stopnie meliny pasera były niezaprzeczalnie realne, ale co z dziejącym się przed nim horrorem? Spłoszonym spojrzeniem omiótł pomieszczenie, usilnie próbując zrozumieć swoją sytuację. Szybko zrozumiał, jak wielkim błędem była ta decyzja. Owładnięty strachem mózg odrzucił właściwe definicje leżących przed nim zwłok. Pomieszczenie wypełniało mięso. Najzwyklejsze, bezosobowe mięsiwo nijak niekojarzące się z właścicielem budynku. Zakrwawione ochłapy nie emanowały morderczą aurą jego niedoszłego oprawcy.

- Kurwa. - Bąknął pod nosem, niezdarnie gramoląc się na nogi i ruszył w stronę wyjścia. Cokolwiek tu zaszło, nijak go nie dotyczyło. Po kilku bezcelowych krokach zawrócił jednak i zaczął wspinać się ku górze. W pokoju zostały narzędzia i cenne świecuszki, bez których mógłby nie poradzić sobie we wciąż względnie obcym mu mieście. Chyba nici dziś z zaklinania. Dobrze, że przynajmniej udało mu się coś przekąsić. Nie miał planu. Chciał po prostu jak najszybciej znaleźć się z dala od całego tego zamieszania. Wrócił do siebie spakować dobytek. A później? O ile Śrut nie wymyśli czegoś mądrzejszego? Na północ. Nad całą resztą zastanowi się, gdy już stąd ucieknie.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Akt I - Przez żołądek do serca

18
Gdyby próbować opisać poetycko serce gnoma, który był ledwo co świadkiem okrutnego morderstwa, dziwnego zjawiska materializacji kup surowego mięsa i dematerializacji oprawcy, można by opisać kochanka dobijającego się do drzwi swej ukochanej. Można by kołatanie kapłana, który nic innego prócz religii nie widzi, obwieszczając pogodne modły kołatką. I rozsadzająca szalet, rozsierdzona pożoga skisłej kiełbasy mądrze ukrytej w gęstej żurkowej zupie by nie oddała tego, jak kołatało w tamte chwile serce zaklinacza.

W torbie znalazło się i wszystko, co mu było według niego potrzebne - może i nawet więcej. W pośpiechu zebrał swoje rzeczy, jak i odruchowo oszczędności które rzuciły mu się w oko. Nie był złodziejem, ale w szybkich ruchach wydawało się to logicznym wyjściem. Wypadałoby też, jakby to rzec, spierdalać. Iluż jeszcze morderców gotowych było czyhać gdzieś w którymś z pokoi bądź na zewnątrz? A i zewnątrz niedługo Iden ujrzał. Tyle, że minąć musiał kolejnego niespodziewanego gościa. Ukryty w płaszczu przeciwdeszczowym osobnik z wystającej delikatną, bladą dłonią o długich paznokciach zaczął się Idenowi kojarzyć już nie z osobnikiem. Wystające spod materiału dobrze zarysowane biodro, fala czerwonych, zafarbowanych włosów lokami wychodząca spod kaptura i twarz. Ta twarz. Połową tylko odkryta od włosów, zastygła w niemym niezrozumieniu. Wiecznym, zaskoczonym, niemym. Usta lekko otwarte czerwienią błyszczały pod zielonymi oczami wpatrującymi się w pustkę. Iden nie przeoczył i bełta, który niechętnie zidentyfikował jako jeden z tych, których używał Śrut-śrut. Więc to jego kusza pozbawić musiała kobietę życia.

Na dworze dudniło deszczem. Płaszcz przeciwdeszczowy który zawinął, chociaż widocznie krótki, był nadal lekko długawy, bo tył ciągnął się po ziemi, już widocznie upaćkany jasnym, płynnym błotem ulicy. Po prawej zauważył niedaleko, jak do domów dobijają się spokojnie, lecz nieustępliwie mężczyźni w jednakich, brązowych, długich płaszczach. Iden z trudem próbował dojrzeć szczegóły, lecz nie mógł. Nie byli daleko, a światło otwartych drzwi za nim oświecało go na tyle, by niedługo go znaleźli. Dalej było jakieś zgromadzenie. Nie. A może? Trudno powiedzieć. Dużo pochodni, prawie tłum, prawie nieruchomy. Po lewej widać było też pochodnie, ewidentnie straż w dwuosobowych patrolach. Jakby szukano tutaj czegoś, lub kogoś konkretnego. Ich? Iden nie wiedział. Nie wiedział nawet, czy byłby ku temu jakiś powód. Z przodu zaś. Cóż. Między kamienicami, za wysokim, drewnianym, choć dziurawym płotem również i coś się działo. Kilka postaci ledwo widocznych przebiegało wąską alejką na tyłach domów, gdy on był na głównym trakcie. Może to z lęku, który go nie opuszczał przywidziało mu się, że zobaczył na jednej z postaci wysokie, czarcie rogi.
Cóż. Może i nawet nikt go nie zaczepi. Czemu straż miałaby go teraz szukać? Niemniej, ktokolwiek spojrzy we wnętrze zakładu krawieckiego, na pewno nie będzie obojętny na gnoma, który ledwo co wyszedł z miejsca, które wygląda jak demoniczna masakra. Śrut-śruta zaś cóż... Nie było nigdzie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Akt I - Przez żołądek do serca

19
Wybuchowa mieszanka szoku i przerażenia powoli ustępowała, poddając się chłodnej woli gnoma. Mijane w drzwiach zwłoki nie zrobiły na nim już aż takiego wrażenia. Wyrwany z panicznego letargu umysł zaczął analizować fakty. Kim był jego niedoszły zabójca? Jaką rolę ma w tym niewątpliwie martwa, płomiennowłosa dama? Jakie to wszystko miało znaczenie dla przeżycia najbliższych kilku minut? Odpowiedź na ostatnie pytanie znalazł niemal natychmiast. Niewielkie. Znajdował się w centrum zagrożenia i uratować mogły go tylko szybkie, trafne decyzje. Rozejrzał się, oceniając dostępne opcje.

Mógł wrócić do pomieszczenia i schować, czekając na wolę losu. Kiepska perspektywa bez szczęśliwego pierścienia na palcu. Kolejną możliwością była straż. Przedstawiciele prawa mogliby zapewnić mu bezpieczeństwo. Mogli również aresztować go i przekazać w ręce trzęsącego miastem zakonu. Przy takiej groźbie, samobójstwo wydawało się całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Pozostała zatem ścieżka numer trzy. Spróbować przecisnąć się przez dziury w płocie i stawić czoła podejrzanym osobnikom po drugiej stronie. Ci w najgorszym przypadku spróbują go zabić. Mało pokrzepiająca myśl, ale obecnie sam w niezrozumiały sposób stał się bardzo podejrzanym osobnikiem. Modląc się do Turoniona, ruszył ku drewnianym deskom. Towarzyszyła mu cicha nadzieja, że gdzieś z dachu obserwują go czujne oczy szczura, a jego kusza jest napięta i gotowa do strzału.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Akt I - Przez żołądek do serca

20
Gnom oceniał sytuację i swoje szanse przeżycia. Wiele wyborów o nieznajomych i być może nawet niezrozumiałych rezultatach stało przed nim. Faktycznie, lęk i przerażenie ustępowało, bądź może przekształciło się. W przebraniu zwykłego strachu Iden stłumił w sobie rozchwiane emocje, zachowując zimną krew i determinację. Organizm jest w stanie wyłączyć się na wiele bodźców, byle tylko podtrzymać wolę przeżycia. Podjął decyzję. Wybrał konkretną ścieżkę. Ruszył w ciemnościach deszczowej nocy na drugą stronę ulicy. Płaszcz babrał się nadal w mokrym błocie, deszcz tłumił większość dźwięków, nawet plaskanie butów w głębokich i grząskich kałużach. Szybki bieg był bardzo ryzykowny, ale czujne stopy i szczęście sprzyjało Idenowi. Dopadł do drewnianego, pogryzionego wyrwami ogrodzenia, słysząc gdzieś obok drewniany trzask. Zanim zdążył spojrzeć tylko kątem oka dostrzegł wyłamywane w jednej z kamienic drzwi i kilka brązowych cieni wpadających do środka. W tej krótkiej chwili kobiecy krzyk tak zjeżył wszystkie włosy jego ciała, że wręcz panicznie a nie odruchowo powrócił do szukania odpowiedniego przejścia w płocie.

To była widocznie zorganizowana akcja. To nie było zwykłe przejście strażników. Nie było to zapewne i działanie rabunkowe, złodziejskie. Iden nie znał Saran Dun wyśmienicie, aczkolwiek miał pewność, w jakiej części miasta teraz był. Nie były to może i slumsy, tak samo nie mieszkali tu sami biedni i wykolejeńcy, ale ta ulica i ten kwartał pełne były nieludzi. Plotki chodziły, że i kultystów dużo się namnożyło. I to w samym sercu ludzkiego kraju, w stolicy Keronu. Iden nasłuchał się trochę od Bogarta, o którym teraz pamiętać nie było czasu. Kultyści, demony, zaginieni Zakonnicy Sakira i Inkwizytorzy. Znał te pogłoski, lecz faktów jeszcze łączyć nie mógł. Połączyć chciał bowiem swoje ciało z ucieczką. Dzięki zręcznym palcom wyszukał dziurę nie największą, ale obluzowaną po bokach, więc łatwo czmychnął odchylając dwie deski na bok, już dawno pozbawione dolnych gwoździ. Chociaż ciężkie, bo wysokie, ustąpiły. W momencie przeczołgiwania się ktoś złapał go za buta od strony ulicy. Iden poczuł jak silny uścisk ześlizguje się po błocie, a zza płotu usłyszał szybkie i ucięte:

Kurwa! Gonimy!

Iden podniósł spojrzenie czmychając i stając na równe nogi, choć poślizgnął się dwukrotnie w grząskim błocie. Wokół niego stało kilka połamanych skrzynek, jakieś ułożone pod ścianami beczki i liche krzaki. Mały skwerek? Podwórko? Na ulicy przed sobą dojrzał tych, których widział. Gęsiego, w odstępach, biegło kilka osób, chociaż te, które widział, musiały już czmychnąć za róg. Słyszał dźwięk dudniących butów po drewnianych schodach, który przebijał się przez deszcz. Musiał więc to być dom tuż po jego lewej, kilka metrów od niego, będący z tej strony kamienną ścianą dopiero na piętrze pokazując okna. Nie rozpoznawał biegnących. Nie widział nic nadzwyczajnego. Rogi mogły być i zwidami. W tej krótkiej chwili postacie przebiegły może i kilkanaście kroków przed nim. Dopiero ostatnia sprawiła, że mógł ją odróżnić od zacienionej reszty. Niebotycznie wysoki mężczyzna, barczysty, mógłby uchodzić wśród ludzi za olbrzyma przebiegł chwilę za resztą. Zatrzymał się, spojrzał prosto na Idena. W dłoni błyszczał mu jednoręczny miecz widocznie zacieniony szkarłatną powłoką świeżej krwi, w ciemności będącej jeno plamą na jasnym tle ostrza. Łysa głowa ładnie podkreśliła ściągające się brwi w siarczystym geście. Zlustrował gnoma przez chwilę.

Szybko — rzucił z naciskiem i pobiegł za resztą za róg, zostawiając gnoma samego sobie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Akt I - Przez żołądek do serca

21
Był szybki jak błyskawica. Gibkością prześcigał węże, a jednak przyspieszony oddech wyraźne wskazywał na to, że długo nie utrzyma takiego tempa. Gnomy to urodzeni sprinterzy, zabójczy na krótkich dystansach. Zbyt duży płaszcz ciążył na ramionach, a każda kolejna kropla dokładała mu ciężaru. Chwytająca za buta dłoń mogła zakończyć jego epicką ucieczkę, przy okazji niemal przyprawiając o zawał. Gnał na złamanie karku, starając się ignorować obezwładniającą mieszaninę emocji. Na szczęście przepełniająca krew adrenalina pozwalała ignorować zmęczenie i ból.

Szukając drogi ucieczki, skupił wzrok na uciekającej grupie. Świat stał się jak gdyby wąskim szybem kopalnianym, w którym widział ich ze zdumiewającą precyzją. Konsekwentnie, wszystko inne zdało się mdłe i rozmazane. Biegł ile sił w płucach, usiłując nie przegrać ze śliską nawierzchnią. Olbrzymi łysol, którego dojrzał w oknie, sprawiał wrażenie demona z piekła. Jakże pięknie mylne może się jednak okazać pierwsze wrażenie. Mężczyzna ponaglił go, przechodząc przy tym magiczną transformację. W oczach gnoma nie był już straszliwym potworem, a potężnym aniołem stróżem. Mógł oczywiście zabić zaklinacza, ale ten wyczyn obecnie znajdował się w zasięgu nawet byłe chłopa z kawałkiem noża. Krew na ostrzu nieznajomego najprawdopodobniej należała do prześladowców. Dzięki Turonionowi! Co prawda champion krasnoludzkiego boga mocno odbiegał od aparycji typowego wyznawcy, ale Iden chwilowo nie dostrzegał w tym najmniejszego problemu.

Stał się cud. W sytuacji całkowicie pozbawionej wyjścia otrzymał wystarczająco wiele znaków. Dziura w płocie. Uciekinierzy, wskazujący kierunek. Ręka, ześlizgująca się z buta. Jak nic, to Pan Lodu czuwał nad bezpieczeństwem swojego wyznawcy. Po przeżyciu całego tego zamieszania trzeba będzie udać się do świątyni i złożyć w niej zasadny datek. Może nawet wrzeźbić w stali jakiś amulet, poświęcony chwale bóstwa? Tak czy inaczej, nie był to czas, na takie rozmyślania. Gnał za swoim aniołem, nie szczędząc nóg i wznosząc w myślach żarliwą modlitwę.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Akt I - Przez żołądek do serca

22
Wszystko działo się szybko. Idena być może uratował, być może opóźnił pościg wielki, łysy mężczyzna będący ucieleśnieniem samej woli Turoniona. Wrobiony, a być może uciekający właśnie przed jakimiś kultystami gnom miał odrobinę spokoju i mógł na spokojnie poszukać bezpiecznego miejsca. Z podwórka, na którym się znajdował, dostał się do zdaje się opuszczonego budynku. Drzwi skrzypnęły, ukazując zrujnowany parter ze złamanym stołem, pustym kominkiem i schodami prowadzącymi na górę. Udawszy się tam, Iden miał okazję zerknąć przez fruwające okiennice na ulicę, gdzie brunatny oddział z jego wybawcą dobijał się do kolejnych drzwi. Chcąc nie chcąc, załomotali też do drzwi jego schronienia i gdy gnom myślał, że już po nim, potężny huk ogłuszył go na kilka dobrych sekund. Podobnie zresztą do światła, które oślepiło go na podobną chwilę. Otrząsnąwszy się, poczuł ciepło wylewające się z jego uszu. Po dotknięciu, mrugając jeszcze oczami, widział ciemny, kleisty płyn będący prawdopodobnie jego krwią.

Zerknął na zewnątrz odrobinę, widząc małe zbiorowisko pod jego domkiem. Mały tłum gromadził się wokół dymiącego niewielkiego krateru, gdzie leżało kilka osmolonych ciał jego niedoszłych oprawców. Zaraz też pojawiło się kilku strażników niosących pochodnie. Nawet z piętra gnom czuł smród spalonego ludzkiego mięsa. Najwyraźniej los, bądź któryś z bogów chciał, aby upiekło mu się to na sucho.

***
Ucieczka poszła mu gładko później. Po prostu zbiegł na parter i na podwórko, skąd zaszył się wkrótce w jakiejś melinie pełnej pijaków. Kolejne dni ukrywał się, ale ktokolwiek przyszedł po krawca i być może istoty kryjące się na piętrze, nie wrócił po niego. Podobnie zresztą do Śruta, który zapadł się pod ziemię i nie kontaktował dalej z Idenem. Zaczynając od nowa, gnom znalazł sobie pracę u jakiegoś podrzędnego kowala, z dachem nad głową i ciepłą strawą. Udało mu się nawet zauroczyć jego córkę, z którą przez kilka miesięcy miał sekretny romans. Wszystko do momentu końca roku 89, kiedy przewietrzając swoją malutkę izdebkę, gnomowi do mieszkania wpadł pognieciony list. Nie byle jaki po odczytaniu – podpis oraz pieczęć świadczyły o nadawcy listu jako osobie majętnej, co najmniej należącej do jakiegoś rodu szlacheckiego. Treść listu przedstawiała się następująco: Karol Montweisser zapraszał niejakiego Rufusa Schlachtgena do wykonania zlecenia na zaklęty miecz i parę innych ciekawych przedmiotów. Czy list dotarł do adresata, czy był w połowie drogi, tego Iden nie wiedział. Tknięty przeczuciem, zaczął jednak myszkować. Okazało się, że Rufus tego samego dnia, gdy jego list zawitał do gnoma, zmarł na zawał. Stary gnom nie zostawił nikogo, kto mógłby przejąć jego warsztat, nie miał także rodziny. Czując jednak łatwy pieniądz, Iden porwał się na coś naprawdę szalonego.

Kilka dni później zawitał pod progi rezydencji Karola, przedstawiając się swoim imieniem, ale będąc jako przedstawiciel Rufusa, który chciał przed śmiercią, aby to gnom wykonał zlecenie dla szlachcica. Fortel się udał i gnomowi przydzielono niewielki pokój, który co prawda nie sięgał luksusom tym w głównej posiadłości, ale nadal był dużo wygodniejszy od tych, w którym wcześniej mieszkał. Nadal wisiał na jego głową miecz czekający tylko, aż może urwać się ze sznurka, ale może zdoła wykorzystać swoje umiejętności tak bardzo, że darują mu jego mały przekręt?

z/t
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”