Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

16
Nie podobały jej się te nowe emocje, które gościły co rusz na jego twarzy. Czy mogło to świadczyć o jakiś złych intencjach? "Daj mu to, co miało zamienić się w złoto, lecz okazało się bezużyteczne... A zobaczysz jego prawdziwe oblicze". Słowa Williama nie dawały jej spokoju. Jednak kiedy Dug przemówił do niej tym głosem, wspomnienia wróciły i dały o sobie znać równie mocno co nagły, zimny wicher północy. Wzdrygnęła się lekko kiedy Duglas przyciągnął ją do siebie, ale nie stawiła mu oporu. W tej chwili, upojona chwilą i wspomnieniami, poddała mu się, jego pieszczotom i pocałunkom. Ona też je odwzajemniała, chichocząc od czasu do czasu.
– Dug – wyszeptała – pognieciesz mi sukienkę.

Sama nie wiedziała czemu to powiedziała. Fakt, że pogniecie sukienkę był wart nadmienienia, ale ona nie myślała już o tym w zwykłych kategoriach. Jakaś cześć jej, ta druga tożsamość, stała obok i kiwała głową z dezaprobatą: prawdziwa dama tak się nie oddaje. Stłumiła w sobie ten głos, był tylko wyćwiczonym sposobem myślenia, praktykowanym i szlifowanym przez wiele godzin na balach i spotkaniach. Wciąż była tą Fi, którą znał Dug.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

17
Kupię ci nową — wymruczał.
To, co z początku mogła wziąć Freeda za niewinne pieszczoty z każdą chwilą przeradzało się w coś, co z niewinnością nie miało absolutnie nic wspólnego. Być może dziewczyna z północy nie miała zbyt wielkiego doświadczenia z mężczyznami, lecz była wystarczająco bystra i inteligentna, by wiedzieć, że lwia ich część chciała od dziewcząt głównie jednego. I nie były to całuski w czółko.
Nim jednak zdołała zdecydować co z tym fantem zrobić – krygować się czy ulec, a może rozmówić z ukochanym na poważnie – przez drzwi do pokoju wpadł Jakub. Triumfujący Jakub. A zaraz za nim błyskały w bladej twarzy chytre oczka Roberta, który zauważywszy scenkę rodzajową na łóżku, przewrócił nimi wymownie. I zamknął za sobą drzwi, wciskając się na czwartego do ciasnego pokoiku.
Załatwione — oświadczył grubas, prężąc dumnie pokrytą drżącym tłuszczykiem pierś. — Dziś o północy mamy spotkanie z Vicentim. U Neherisów. Ponoć udał się tam po pożarze. To w Dolnym Mieście.
Kto ci to powiedział? — zapytał podejrzliwie Robert, rozsiadając się na kopanym jeszcze kilka godzin wcześniej przez Duglasa krześle.
Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz — odburknął Jakub, patrząc koso na kamrata. — Sprawdzone źródło.
Czyżby? — zakpił Robert. — Ciekawe co taki spasiony wieprz przyzwyczajony do luksusów robi w mieszczańskiej posiadłości. Chędoży dziewki służebne?
Ród Neherisów jest wyjątkowo majętny — odparł zimno Jakub. — Nie spodziewam się jednak, że twój kurzy móżdżek ogarnia coś więcej niż dziury. Niezależnie od tego czy są to dziurki od klucza, czy...
Dosyć! — przerwał im Duglas, czerwieniejąc na twarzy. — Wyrażajcie się. Jest z nami dama.
Gwałtowna reakcja ukochanego Freedy była cokolwiek na wyrost, biorąc pod uwagę, że sam jeszcze przed chwilą liczył na mały włam. Zdecydowanie daleki od sposobu, w jaki winno traktować się damy. Możliwe, iż z tego właśnie względu oślizgła fizjonomia Roberta wciąż wykrzywiona była w kpiarskim grymasie. Wyglądał, jakby na końcu języka miał sarkastyczny komentarz na temat tejże damy. I jej rycerza. Lecz zmilczał.
Do północy zostało kilka godzin — podjął Dug gdy kłótnia została zażegnana. — Chodźmy lepiej coś zjeść zamiast drzeć koty — spojrzał z niemym wyrzutem po twarzach kamratów, po czym wstał z łóżka i podał Fi dłoń. — W zdrowym ciele zdrowy duch, a ducha akurat musimy mieć dziś w nocy niezłomnego. Może Vicenti jest spasionym wieprzem, ale to wciąż szlachcic i obrotny kupiec. Gdyby był głupi, nie dochrapałby się fortuny. Pamiętajcie o tym gdy przyjdzie nam z nim pertraktować.
Już jadłem — rzucił Robert. — Pójdę zbadać teren wokół tych Neherisów. To może być pułapka — wypowiadając ostatnie zdanie patrzył wymownie na Jakuba. Ten jednak zignorował go zupełnie. Najwidoczniej wizja wieczerzy milsza mu była niż słowne utarczki. Grubas prychnął zatem tylko i ruszył ku drzwiom, by skorzystać z wyśmienitej – jak uważał – rady Duglasa. Z dołu dolatywały całkiem smakowite zapachy.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

18
Dug był nieziemsko dobry w swoich gierkach, to mu trzeba przyznać. Potrafił całą ją rozpalić, chociaż nigdy nie udało mu się przechylić szali zwycięstwa całkowicie na swoja korzyść. Ta krótka chwila wydawała się tą, w której to zrobi, ale przy użyciu siły. Sama już nie wiedziała czy mu na to pozwala, czy po prostu nie ma wyboru, jednak z opresji wybawił ją Jakub i jego niespodziewane wtargnięcie. Aż wzdrygnęła się, a Duglas odskoczył od niej, uwalniając ją z uścisku. Poprawiła się pośpiesznie, nie do końca wiedząc co ma robić. Sukienka nie była uszkodzona, fryzura tylko nieznacznie ucierpiała. Minęła chwila i była gotowa.

Zrobiła kwaśną minę, słysząc jak dwaj towarzysze Duglasa się przekomarzają, czy może nawet obrażają.
– Jesteście obleśni – powiedziała im, kiedy przerwał im Dug – jak możecie się przerzucać epitetami i uszczypliwościami, myślałam, że jesteście przyjaciółmi. Nigdy nie słyszałam, by mój ojciec wyrażał się w ten sposób do swoich towarzyszy broni.

Podeszła do swojego kuferka i wyciągnęła książkę, jedną z tych które została jej po Matce. Adbert, jej ojciec, nauczył jej matkę czytać trochę po tym jak się pobrali. Od tego czasu nie rozstawała się ona z książkami i zaraziła córkę miłością do literatury. Niestety beletrystyka nie była zbyt łatwo dostępna na północy. Fi zabrała jedną, ulubioną książkę, którą czytała raz po raz. Opowieści o wędrownym trubadurze i jego kochance. Zastanawiała się nie raz czy ona nadawałby się na bohaterkę takiej opowieści? Może gdyby stanowili jakąś grupę złodziei walczącą o sprawiedliwość? Musi później poprosić Roberta o kilka lekcji otwierania zamków. Czekała niecierpliwie na wieczór.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

19
Beletrystyka miała to do siebie, że do woli używała sobie na rzeczywistości wymachując fikcją literacką na lewo i prawo. Być może Freeda musiała jeszcze trochę pożyć, by zrozumieć jak wielkim oksymoronem jest „złodziej walczący o sprawiedliwość”, jak bardzo dziecinnie i naiwnie to brzmi.

Robert zniknął szybko i cicho. Zawsze poruszał się jak kot. Pozostała trójka udała się na dół, by wrzucić coś na ząb i przepłukać gardło przed wielką konfrontacją z Vicentim.
Duglasowi humor dopisywał. Żartował, śmiał się i roztaczał wokół swój nieodparty urok. Wszystkie dziewki służebne robiły do niego maślane oczy, lecz on jawnie dawał do zrozumienia, że to Freeda jest jego wybranką otoczywszy ją muskularnym ramieniem.
Jakub zajął się posiłkiem. Jak zawsze przy Duglasie stawał się wręcz niewidzialny dla otoczenia. Nie odzywał się, spoglądał tylko czasem koso na mizdrzącą się parkę przyjaciół i zaraz prosił o dolewkę gęstego piwa. Warwick uśmiechnął się do grubasa.
Nie martw się, przyjacielu — zagaił. — Na każdego przyjdzie pora, a każda potwora znajdzie swego amatora!
Rechot karczmarza przetoczył się pod powałą. Eckerman poklepał Jakuba przyjacielsko po ramieniu i postawił przed nim kolejny kufel, informując, że ten jest gratis. Chłopak uśmiechnął się krzywo, dziękując skinieniem głowy.

Gdy po mniej więcej godzinie wrócił Robert i oznajmił, że wszystko wygląda w porządku, kwartet przyszłych szantażystów udał się do pokoi, by poczynić ostatnie przygotowania przed wyruszeniem w drogę po bogactwo.
Załóż coś wygodniejszego, Fi — zwrócił się do dziewczyny Dug. — I weź rapier. Nie idziemy na bal, moja słodka. Musimy być gotowi na niespodzianki.
Jakub i Robert spojrzeli dziwnie na towarzysza, a później po sobie, lecz nie rzekli nic. Każdy zajął się niezwykle skrupulatnie własnym uzbrojeniem. Gdy wszyscy wyglądali na gotowych, Duglas wyciągnął spod siennika plik dokumentów, nakazując schować go Freedzie i pod żadnym pozorem nie zdradzać się, że jest w ich posiadaniu. Na podorędziu zostawił sobie tylko jeden arkusz, chowając go za pazuchą.
Jakieś pytania nim ruszymy? — Duglas spojrzał po twarzach towarzyszy, lecz nie widząc z ich strony chęci zabrania głosu, zatrzymał wzrok na Freedzie, która była wyjątkowo małomówna odkąd uszła z przyjęcia u Vicentich.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

20
Reszta dnia minęła spokojnie, na pogaduchach, jedzeniu i wypoczynku. Fi cieszyła się, że znów wszystko wróciło do normalności, a jej wątpliwości zaczęły powoli zanikać. Współczuła trochę Jakubowi. Ten zawsze siedział z tyłu i nie miał się do kogo uśmiechnąć ani zagadać. Przypuszczała jednak, że to jego wybór, także ona nie będzie się w to mieszać.

Z niejakim smutkiem zareagowała na przybycie ich grubego towarzysza. Oznaczało to konieczność przerwania sielanki i wrócenia do rzeczywistości, która nie była już tak atrakcyjna. Cała ta robota wykrzaczyła się już wczoraj, a teraz próbowali ją pośpiesznie naprawić. Mogła tylko mieć nadzieję, że Duglas wie co robi, ponieważ jej to się nie podobało. Jednak miłość to kompromis, czasami trzeba zgodzić się na propozycję drugiej strony, a co więcej: wspierać ją dalej w swoim dążeniu.
Wstali zatem od stołu i udali się na górę, by się doposażyć. Fi bez zbędnych pytań dostosowała się do wymagań Duga, zakładając ciemną spódnicę bojową, jak ją nazywała. Od zwykłej różniła się rozcięciem umożliwiającym nie skrępowany ruch nogami. Do tego czerwoną bluzeczkę i pelerynę, pod którą ukryła jej smukłe ostrze. Była gotowa. Nie miała pytań. Przynajmniej nie takie na które mógłby odpowiedzieć, albo które powinien usłyszeć. Głowa pełna wątpliwości.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

22
Budynek znajdował się na skrzyżowaniu dwóch mniejszych uliczek i był wciśnięty w ciasną zabudowę dolnego miasta – jego bardziej cywilizowanej i czystszej dzielnicy, bo całkiem niedaleko głównej drogi prowadzącej do wyższego poziomu stolicy. Z zewnątrz, tuż nad drzwiami, zwisał drewniany szyld z nazwą karczmy. Na uliczkę wychodziły trzy duże okna, z czego jedno należało do małej, zadaszonej przybudówki. Wnętrze dzieliło się na trzy kondygnacje – parter, piwnicę oraz strych, na którym można było wykupić jeden z kilku małych pokoi o niezbyt wygórowanych standardach. opis Sherdsa Była mroźna zimowa noc 89 roku. Na ulicach Saran Dun w przeciągu zaledwie kilku chwil rozpętała się prawdziwa śnieżyca. Czasami to miasto potrafiło być naprawdę ładne, na przykład właśnie wtedy, gdy cały jego brud i zepsucie chowały się na chwilę pod jasnym welonem czystego, nietkniętego jeszcze śniegu. Czy było jednak komu podziwiać tę urodę kerońskiej stolicy przemienionej w bajkową krainę? Śrut-śrut nie zaliczał się chyba do podatnych na wdzięki natury estetów, Iden był kompletnie nieprzytomny i w powracających mgliście odłamkach wizji raz po raz oglądał cuda nie z tego świata, zaś wszelkie siły pani Ludgardy zaprzątało holowanie wyżej wspomnianego poprzez oblodzone chodniki i szybko rosnące zaspy. Szczęśliwie wszyscy bandyci pochowali się chyba w swoich norkach i poszli spać, w każdym razie nikt ich po drodze nie niepokoił.

— Ej, babo! — warknął od wejścia karczmarz, łysy olbrzym o imponującym umięśnieniu. Znać było od razu, że sam widok Ludgardy działa mu na nerwy. — Czego mi tu pijanych w sztok ochlejusów sprowadzasz? To kulturalny lokal, ile razy mam ci powtarzać? Narąbanym można stąd najwyżej wyjść, ale nie wejść. A! I słowo daję, jak raz jeszcze usłyszę, że dokarmiasz szczury na strychu, to będzie to twój ostatni dzień pod moim dachem, zrozumiano? Ludzie się skarżą!

Podniesiony głos i nagłe ciepło wybudziły nieco Idena. Wzbudzona wichrem krew nadal w nim szalała, ale zaczynał powoli dochodzić do siebie.

Na zakutanego w oblepiony śniegiem kaptur szczuroczłeka nie zwrócił zaś gospodarz jakiejś większej uwagi ponad zwyczajowe "co podać?". Chyba nawet nie zarejestrował, że przyszedł on tutaj razem z pozostałą dwójką, taki dystans wobec nich zachowywał. To dobrze czy źle?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

23
Niewiele sobie robił z komentarzy starszej, ludzkiej samicy. Przez całą drogę szedł uważnie, to zerkając na boki, to spoglądając za siebie, czy przypadkiem ktoś ich nie śledzi. Czasem wychodził naprzód, żeby mieć lepszy ogląd sytuacji, by zaraz potem spowolnić gwałtownie i z lekko paranoicznym uporem, obserwować każdy zaułek, z którego mogły na nich łypać ciekawskie oczy. Matko kanałowa, ale zimno!

Gdy dotarli na miejsce, nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. "Pod krzywym zwierciadłem", bo tak w istocie nazywał się przybytek, był swoistym rajem dla kogoś takiego jak Śrut-śrut. Nieważne, że karczma sama w sobie nie była jakimś szczególnie dystyngowanym lokalem- wystarczało, że była czysta, posiadała niepołamane ławy, a w dodatku bombardowała na wejściu całą kaskadą przyjemnych zapachów. Dla kogoś, kto większość swojego (nowego) życia spędzał w kanałach albo na poddaszach domów polując na gołębie lub bezpańskie koty, sama możliwość wejścia w progi podobnego lokalu stanowiła swoistą ulgę. Ot, cywilizacja. Nie odważył się jednak przekroczyć drzwi jako pierwszy. Owszem, pociągnął za klamkę wpychając drzwi do środka, ale sam momentalnie schował się za kobietą, zarzucając mocniej kaptur na pysk i przerzucając kuszę przez ramię. Uprzednio zdjął też cięciwę wraz z bełtem.

Dalej już szedł ukradkowo, wykorzystując posturę Ludgardy i nieprzytomnego gnoma to zasłonienia swojej mizernej postury. Stąpał sobie cichutko mając nadzieję, że nikt go nie zauważy. No i rzecz jasna oby jak najszybciej trafić do pokoju.
Swoją drogą było trochę późno, a zwykle o tej porze w karczmach i zajazdach nie brakowało przejezdnych.
Może zdoła po drodze buchnąć coś wartościowego? Hm?
"Ooo! Świecuszka!...

Gdy głos karczmarza huknął niespodziewanie, Śrut- śrut omal nie pisnął, z twardym uporem jednak nie wychodząc z "kryjówki" i udając połę płaszcza kobiety. Ścisnął za to mocniej schowany za pazuchą sztylet, mając nadzieję, że chwyt mizerykordii doda mu chociaż odrobinę odwagi i pewności siebie. W takich miejscach nie lubili odmieńców, a nawet jeśli coś im oferowali, należało uważać. Dlatego zignorował pytanie karczmarza, i po prostu udał się za resztą.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

24
Rozbudzony narzekaniem karczmarza, obolały i przemarznięty gnom z wysiłkiem otworzył oczy tylko by odkryć, że znajduje się w jakieś karczmie. No oczywiście, że karczma. Gotów byłby uznać, że wszystkie te wizje były wynikiem konkretnej popijawy lecz widok wlokącej go kobiety i czającego za Nią Szczura skutecznie obalił tę teorię. To oznaczało niestety, że minione wydarzenia faktycznie miały miejsce. Dopiero w tym momencie otępiały umysł zaczął wracać do względnej używaności a Iden zdał sobie sprawę z tego co próbował zrobić.

Tornado krwi? Co to za niedorzeczny pomysł? Przecież coś takiego mogło rozerwać mu żyły. - Chwała Turonionowi, jestem geniuszem. - Mruknął pod nosem próbując podźwignąć się i stanąć o własnych siłach. Sama myśl o żałosnym i bez wątpienia bolesnym końcu, jaki mógł spotkać go chwilę wcześniej wypełniła serce gnoma twrogą. A tak. Serce. Po cholerę właściwie je zjadał? Dlaczego nie odrzucił od siebie tych węży? Cóż. Przynajmniej tę część, odpowiedzialną za ich rozbrojenie zrobił dobrze. Może troszkę przesadził z prędkością ale to akurat było dosyć proste do naprawienia. Skupiając się na pospieszającej krew energii osłabił nieco przyprawiający o bóle głowy efekt sprawdzając, czy trzymana wewnątrz krwawych wirów moc nadal jest "grzeczna".

To, czym faktycznie były węże, dlaczego próba zmienienia ich w runy skończyła się fiaskiem i co właściwie z nimi zrobić nie było priorytetem. Wymagało również odpoczynku oraz czasu. Na razie warto byłoby zorientować się w sytuacji, określić gdzie jest, co dokładnie zeżarł, czego chce od niego kobieta i oczywiście, skoro był już w karczmie - napić się piwa. Przy tym ostatnim był jednak pewien problem: mężczyzna był spłukany. Szybkie przeszukanie kieszeni zaowocowało kilkoma niemal bezwartosciowymi monetami. - Ile za piwo? - zapytał muskularnego mężczyznę modląc się w duchu, o satysfakcjonującą odpowiedź. Równocześnie w myśl mądrości ludowej "lepiej późno niż wcale" postanowił przedstawić się nowo poznanej dwójce. - Iden z Turonu. Jubiler. Miło mi.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

25
— Mój przyjaciel nie jest pijany, a zmarznięty i zmęczony daleką drogą — odparła z godnością Ludgarda, jednocześnie puszczając mimo uszu wszelkie uwagi karczmarza na temat skarg pod jej adresem. Jej wersję potwierdził sam zainteresowany, który zdążył się w międzyczasie otrząsnąć, wewnętrznie uspokoić i odezwać.

— A, no dobra. Przepraszam. — Ostatnie słowo gospodarz skierował nie do "baby", ale do samego Idena, którego prezentację uznał za skierowaną do siebie. — Hoho, z samego Turonu? Toż to daleka droga, co was tu sprowadza? Miło mi również, Warwick Eckerman. Karczmarz, handlarz, a jak macie akurat pecha, to i zapalony gawędziarz, hehe. A za piwko będzie dyszka. Nalać?

Dyszka. Cóż, taką kwotą gnom niestety nie dysponował. Prawdę mówiąc, nie dysponował żadną kwotą, a to, co początkowo wziął za drobne monety, okazało się dwoma urwanymi od kamizelki guzikami oraz okrągłym szkiełkiem, które wypadło ze starej lupki.

— Nie nie nie, chłopcy, nie rozsiadamy się, idziemy prosto na górę! — zaprotestowała niewiasta, widząc grzebiącego po kieszeniach Idena. Pociągnęła go za rękaw, wskazując schody. Na Śrut-śruta tylko skinęła, nie ryzykując dotykania, skoro tak tego nie lubił. — Bez obaw, jeść i pić wam dam, mam u siebie malutkie zapasy — mruknęła po cichu, tak żeby Warwick nie usłyszał.

Goście licznie zgromadzeni w lokalu byli zaabsorbowani swoimi sprawami i nie zwrócili żadnej uwagi na trójkę nowo przybyłych. Zresztą, zaraz po wejściu tychże drzwi otworzyły się ponownie, by razem z lodowatym podmuchem wpuścić do środka kilkoro kolejnych zmarzniętych mieszczan o zarumienionych twarzach, którzy to czym prędzej rozsiedli się koło swoich znajomych przy kominku. Podczas gdy okna przybytku zasypywał gęsty śnieg, w karczmie było ciepło, przytulnie i radośnie.

A najradośniejsza ze wszystkiego wydawała się jedna dziewczyna. Siedziała blisko, zaledwie parę kroków od szczuroludzia, bokiem do niego. Śrut-śrut zwrócił na nią szczególną uwagę, bo jeśli wypatrywać na sali świecuszek, to na szyi, w uszach i na przegubach owej panny znajdowała się chyba zdecydowana większość z nich. Maeve – tak na nią wołali zgromadzeni licznie przy stole koledzy i koleżanki, wznoszący właśnie huczny toast za jej pomyślność. Zdaje się, że miała dzisiaj urodziny. Z urody wnioskując – najwyżej siedemnaste. Śniady odcień jej karnacji oraz ogólny typ urody kazałyby widzieć w niej może przybyszkę z Archipelagu. Ubranie z kolorowo haftowanego w liście i ptaki jedwabiu – też. Natomiast obfitość wysadzanych kolorowymi kamieniami bransoletek, złotych łańcuszków, mieniących się tęczowo pierścionków, zwieńczona w dodatku parą kolczyków z pawimi piórami i złotym kolczykiem w nosie, spychała na bok wszelkie ewentualne dywagacje na temat pochodzenia czy innych tam mało ciekawych spraw, a szczególnie palącym czyniła pytanie, co by jej tu buchnąć w pierwszej kolejności. Gdyby tego było mało, stół przy którym siedziała zasłany był rozmaitymi drobnymi podarunkami, które raz po raz dziewczyna odwijała ze zwojów ozdobnych tkanin i wstążek. Leżała tam na przykład ozdobna fajka, kamienna figurka żółwia ze skorupą otwieraną jako wieczko czy długi sznur czarnych pereł.

— Niech ci się darzy! Śnij nam sto lat! — zawołał młody, także śniady brodacz w jasnoniebieskiej szacie, który w czarny warkoczyk miał wplecione błękitne pióro jakiegoś egzotycznego ptaka.

— Zdrówko, mała Maeve! — zawołał zza lady Warwick we własnej osobie, unosząc pusty kufel, który właśnie kończył polerować do czysta. — No to jak, będzie to piwko dla pana z Turonu czy nie? — ponaglił Idena.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

26
W sumie to nie wiedział z czego cieszyć się bardziej- tego, że karczmarz dał mu spokój, czy tego, że z ust padło magiczne pojęcie, od dawna pielęgnowane gdzieś w zakamarkach głowy szczuroludzia.
"Jedzenie..."
Na wieść o tym, że Ludgarda miała dla nich jakiś poczęstunek, jego ślepia momentalnie uległy rozszerzeniu, zdradzając, że gdzieś pod tą futrzastą kopułą już snują się wizje wielkiej uczty (czyt. zjedzenia garści orzechów, sera czy wędzonej ryby), podczas której zdoła zaspokoić dręczący go głód.
Było to o tyle przyjemne, że informacji zawtórowały radosne okrzyki dochodzące ze stolika nieopodal, a tam z kolei oczom Śrut-śruta ukazał się obraz jak z bajki.

No, no. Może nie tak do końca, wszak abominacja nie dostrzegała żadnej większej wartości w zgromadzonych na blacie dobrach. Pal licho czyje były i czy stanowiły podarunek- ludzie za takie rzeczy potrafili przeznaczyć na prawdę ogromne sumy pieniędzy, co według logiki jaką posługiwał się Śrut-śrut nakazywało myśleć, iż wymieniając je u kupca otrzyma w zamian coś równie cennego DLA SIEBIE.
Niemniej, sprawa była kłopotliwa, ponieważ w przeciwieństwie do przeciętnego rzezimieszka, nie mógł od tak przypadkowo trącić kogoś łokciem przy stole i "hehe, przypadkowo" zwinąć sobie jednego ze świecidełek. O nie- momentalnie zwróciłby na siebie uwagę jako szczuroludź, a przyłapany przez liczne pary oczu (choćby wstawionych) na próbie zręcznego zwędzenia choćby pięknych czarnych pereł, srogo przesrałby nie tylko sobie, ale i Ludgardzie. Nie mówiąc już o marnej możliwości ucieczki... drzwi na zewnątrz były chyba tylko jedne. Teoretycznie, serwując Idenowi obietnicę otrzymania zimnego piwa, mógł spróbować nakłonić niziołka do współpracy. Tu niestety też był problem- bowiem obecny stan podróżnika oraz ogólnie pojęta nieufność wobec jego osoby, szybko przygasiły ten pomysł.

Dużo wolniejszym, niemal ukradkowym kroczkiem szedł za Ludgardą. Jednocześnie obrócił się plecami do biesiadników, udając, że ich sprawy i urodziny młodej Maeve nic go nie obchodzą, jednocześnie uważnie nasłuchując- właśnie o pochodzeniu, miejscu zamieszkania czy chociażby tymczasowej rezydencji. Któż bowiem wie czy zebrani tutaj podróżni nie wynajmowali jakiegoś pokoju, albo nawet dwóch? W każdym razie, łapy świerzbiły niemożebnie, lecz analizując ambaras nieco dłużej, łotrzyk doszedł do wniosku, iż nie opłacało się ryzykować obicia ryja dla jednego świecuszka. Bezpieczniej było wyczekać okazję oraz odpowiedni moment. A tę z kolei czyniła wpełzająca na niebo noc, otwierająca przed kieszonkowcami zupełnie nowe możliwości...
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

27
Zajmujący się obsługą mężczyzna okazał się osobą wyjątkowo uprzejmą i towarzyską. Wskazywało to nie tylko na jakość przybytku ale także potencjalną klientelę. - Interesy Panie Warwic. Tutejsi kupcy zdają się być znacznie bardziej rozsądni od Turońskich. - Podana przez karczmarza cena nie zaskoczyła szczególnie mocno i pewnie połasił by się nawet na jedno, czy też dwa piwka w zależności od ich smaku. Niestety los nie sprzyjał mu widać szczególnie tego wieczoru i po dokładniejszym zbadaniu zawartości własnych kieszeni bez większego zdumienia, aczkolwiek ze szczerym smutkiem odkrył tylko śmieci. Bywa i tak. Słysząc ponaglania starszej kobiety uśmiechnął się do Eckermana jak gdyby gotów złożyć swoje zamówienie po czym posłał jej zmęczone spojrzenie.

- Pan wybaczy ale obowiązki to jednak priorytet. Wykończy mnie ta robota, ni chwili spokoju. - Wstając wzruszył tylko ramionami dając do zrozumienia, że niewiele może na zaistniałą sytuację poradzić po czym ruszył w kierunku Damy Zakonu. Po drodze jego uwagę skupiła grupka widocznie bogatej i koszmarnie pozbawionej gustu młodzieży. Zainteresowany zbliżył się krytycznym wzrokiem oceniając to, co najbardziej uwidoczniona z gromadki dziewczyna miała na i przed sobą. - Wykończenie nawet znośne... Chociaż? Hmmm taaaakk... Taaak zdecydowanie takie szlify by u nas nie przeszły. Nie nie nie. A to spawanie? Ehhh błąd tak prosty. Tak typowy. Może czeladnika? - Stojąc przy grupce mamrotał pod nosem oceniając biżuterię. Co prawda nie wypowiadał swoich uwag szczególnie głośno i nie kierował ich do nikogo konkretnie skupiony na przedmiotach ale usłyszenie go nie stanowiło większego problemu. - Noo ten łańcuszek jeszcze ujdzie a to? Eh. Nie. To już nie. - Sama pstrokaty, brak gustu i umiaru dziewczyny nieco raziła mistrza jubilerstwa. Wyglądało to trochę jak gdyby założyła wszystko co miała nie dbając o to jak poszczególne elementy pasują <czy raczej nie pasują> do siebie. Na dodatek obwiesiła się tym wszędzie gdzie się dało. "Próżno mówił jej król stary, że we wszystkim trzeba miary" - Przypomniał sobie treść starego poematu nadal podziwiając - Za to jakie kamienie... Hmm przyszlifować tu, wyklepać tam... dało by się zrobić z tego cuda a i znaków kilka...

Jak widać niedawne, drastyczne przeżycia nie opuściły jeszcze do końca gnoma bo pogrążony w myślach kompletnie zapomniał, że miał udać się ze szczurem i kobietą do jej pokoi. Nie zwrócił również uwagi na fakt, że był "nieco" niegrzeczny oceniając prezenty. - Panienka wybaczy ale mógłbym dowiedzieć się skąd pochodzi noszona przez Panienkę biżuteria? Pierścionki w szczególności. - Kto wie? Może jednak coś będzie z tej podróży? Gdyby udało mu się zawrzeć korzystną umowę z dostawcą materiałów użytych przy produkcji noszonych przez dziewczynę ozdóbek nie wrócił by do domu z pustymi rękoma. Bo plugawej magii w swoich żyłach i dziwnej wizji nie uznawał za jakąś szczególną zdobycz biznesową.

Dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał podążać za wesołym duo. Tak, cóż. Ciężko uniknąć rozkojarzenia znajdując się w jego sytuacji. Sam fakt, że zaczynał przyzwyczajać się do chociażby samej idei towarzyszącego im szczuroludzia oraz nie myśleć o stale podzwaniających słoikach z Turonion wie jakim paskudztwem wydawał się wystarczająco nieprawdopodobny. Wysłuchawszy odpowiedzi, jakąkolwiek by nie była postanowił odłożyć pracę na najbliższe dni. Odpoczynek. Teraz potrzebował w końcu odpocząć.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

28
Drzwi na zewnątrz były, jak słusznie zauważył szczuroczłek, tylko jedne, do tego rosnący w karczmie tłok nie byłby pomocny w pospiesznym przeciśnięciu się w ich kierunku, gdyby kogoś naszła taka potrzeba.
Szczurze uszka Śrut-śruta, wsłuchane pilnie w gwar przy stoliku jubilatki, wyłapały powtarzające się kilka razy słowa Dom Śnienia i Dom Wilczomlecza. Wyglądało więc na to, że towarzystwo nie wynajmowało pokoju w karczmie, tylko przyszło się tu napić, a spało – i śniło – gdzie indziej. O co im chodziło z tym śnieniem? Po wytężeniu pamięci szczuroczłek skojarzył, że coś o tym ich Domu Śnienia już kiedyś słyszał. Od tej smarkuli, co dała mu kiedyś jeść. Było to chyba coś związanego z wróżbami za pieniądze...

Iden, przybysz z dalekich stron, o żadnym śnieniu nie słyszał, więc i wzmianki na ten temat nie zwróciły w ogóle jego uwagi. Natomiast świecidełka...

— Ej, kurduplu, żebym ja ci nie wyklepała tu i tam! O tej porze to dzieci już śpią! — burknęła Maeve, zdegustowana co nieco nachalnym zachowaniem gnoma. Szczęśliwie była na tyle wstawiona, że zamiast spełnić swą groźbę, zaniosła się tylko wysokim chichotem. — Od wujaszka Lobenkranza pierścionki, bo co? Chcesz swojej mamusi taki kupić? Dobra, nie udawaj, że cię to ciekawi, mały. Przyznaj, chciałeś mi się tylko w cycki pogapić.

Lobenkranz, Lobenkranz... Chyba nie Gustav Lobenkranz, sam słynny Gustav Lobenkranz, nadworny jubiler królewskiej rodziny z Saran Dun? Iden, choć nietutejszy, jako osoba z branży doskonale kojarzył to nazwisko. I co jak co, o ile reszta biżuterii miała różną jakość, to pierścienie na śniadych paluszkach Maeve rzeczywiście były pierwsza klasa. Styl może odmienny od jego umiłowanej surowej prostoty, bardziej idący w staroświecką, trochę sentymentalną w wyrazie i dość ozdobną kerońską klasykę, ale to już kwestia gustu. Natomiast samo wykonanie było przykładem rzemiosła osoby, która doskonale wie, co chce zrobić i równie dobrze wie, jak to osiągnąć. Materiały też były dobrane bezbłędnie. Naprawdę znać było w tych ozdobach wprawną rękę i ogrom specjalistycznej wiedzy.

Do małej Maeve przyszli właśnie kolejni goście, toteż zajęła się pocałunkami i powitaniami, a przestała zwracać jakąkolwiek uwagę na Idena. Gnom razem ze szczuroludziem i Ludgardą udali się na piętro.

Wszystkich pokoi było tam chyba z pięć czy sześć. Ich gospodyni otworzyła skrzypiące drzwi wielkim żelaznym kluczem. Na drzwiach, jak i na samym kluczu, wymalowano niedbale białą farbą numerek trzy.

W alkierzu Ludgardy panował zaduch, ale było ciepło.

— Aidanek! Jakubek! Kici-kici! Taś-taś! — zawołała cicho kobieta, jeszcze po ciemku rozsypując na podłodze wydobyte spod prowizorycznego przykrycia okruszki chleba i sera. — Chodźcie, zjedzcie coś! Aneczka, Edwinka! Zgłodniały moje maleństwa, co? — Skuszone wołaniem lub zapachem jedzenia cztery tłuściutkie szczury posłusznie przybiegły na środek pokoju. — Niedawno doczekały się młodych, a ten cały Warwick nie pozwala mi ich karmić... serca nie ma, co?

Szczury zabrały się za pałaszowanie poczęstunku, tymczasem zapłonęło kilka świec i w ich ciepłym blasku pokoik powitał gości całym swoim dziwnym rozgardiaszem. Na podłodze mnóstwo było kurzu i zaschniętego błota. Śmierdziało winem. Pod niewielkim okienkiem stało wąskie łóżko, pedantycznie zasłane, nietknięte, za to pod nim, na podłodze, rozpościerało się rozkopane i przepocone posłanie, barłóg właściwie. Oprócz tego – kilka skrzyń, z których wylewały się jakieś szaro-bure szmaty, cztery rozchwiane zydle, ława, niewielki piecyk z zapasem drewienek, wyszczerbiona porcelanowa miednica, parę garnków, no i stół. Na stole – kawał czerstwego chleba, kawał sera, wielki nóż... i gruba księga z żelaznymi okuciami. Zaplamiona masłem okładka ze skóry nosiła na sobie wykaligrafowany starannie tytuł: Sylwa zakonna komturii w Saran Dun, ręką Jana Wolfganga zapoczątkowana, w roku 44 przekazana Jasnym Oczom Naszego Pana, ku Jego chwale, ku pamięci, ku przestrodze, ku rozrywce.

Ludgarda zdjęła płaszcz i rozwiesiła go na wbitych w ścianę hakach. Wypełnione obrzydliwą zawartością słoje były, jak się okazało, misternie poprzywiązywane do szerokiego kawałka siatki na ryby. W następnej kolejności pościągała zbędne elementy pancerza, odłożyła miecz i ukroiła chłopcom po kawałku sera i pieczywa. Sobie też.

— Patrzcie! — oznajmiła dumnie, przeżuwając zeschnięty ser i pokazując swoim gościom nieduży obrazek, olejną miniaturę, na której jakiś zdolny artysta odmalował młodą pannę w srebrzystej zbroi. Malowidło stało na stole, oparte o ścianę, oprawione w drewnianą ramkę. — To ja! Czterdzieści lat temu, hoho! Uwierzylibyście? Na świecie was jeszcze wtedy nie było, co? Siadajcie, jedzcie. Czekajcie, wina zaraz zagrzeję... — przypomniała sobie, wobec czego zakrzątnęła się prędziutko wokół garnka, nawrzucała tam jakichś przypraw i wlała pół butli trunku. Butlę wygrzebała uprzednio spod poduszki, z tego barłogu pod łóżkiem. — Rzućcie jeszcze okruszek moim przyjaciołom. Aidanek jeszcze chyba głodny... To ten z łatką na plecach.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

29
Choć na prawdę próbował się wsłuchać, do uszu dotarło zaledwie kilka szczątkowych informacji, które okazały się użyteczne na tyle, że "gdzieś tam", "kiedyś tam" padły z ust kogoś innego. No i wiedział, że towarzystwo najpewniej rozejdzie się, a on zostanie z pustymi łapkami. Trudno. Tym razem nici ze świecuszek.
Z niewypowiedzianym bólem w ślepiach odszedł od stołu, słuchając przez chwilę tego, co ma do powiedzenia Iden, który niespodziewanie dołączył do rozmowy z nieznajomymi.
Szlify, łańcuszki, spawanie...
Szczuroludź aż zastrzygł uszami, gdy usłyszał te proste pojęcia sugerujące, iż gnom miał pojęcie o jakichkolwiek pracach majsterkowicza. Odpowiedź dziewczyny równie szybko sprawiła, iż myślenie szczuroczłeka wróciło na poprzedni tor.
"Głupi gnom włochostop. Tak, tak. Nieuk-amator. Tak, tak!" pomyślał z głęboko skrywaną zawiścią, kierując się schodami zaraz za Ludgardą.

Cóż, faktem było, iż izba nie stanowiła wnętrza królewskiego pałacu, ale fakt, iż posiadała łóżko oraz piec już sam w sobie był krzepiący. Ściągnął kaptur, jednocześnie odsłaniając futrzasty łeb, z którego zrzucił kilka stężałych okruszków błota. Poluzował pasek od kuszy, przejrzał uzbrojenie... ludzka samica zaczęła nawoływać. Kogo do..?!
Spojrzał na ubłoconą podłogę i zobaczył jak wokół okruszków zaczyna zbierać się mrowie małych szczurów. Nooo, to teraz było jak w domu! Śrut-śrut co prawda nie czuł jakiejś przesadnej symbiozy z, jak to zwykł określać, bracikami, niemniej widok żyjątek przypominał mu, że w miejskich kanałach nie jest do końca sam i ma stado. Zawsze to jakiś plus do morale- zwłaszcza, gdy w panice uciekając przed strażą tracił orientację, a szczury dziwnym trafem były w stanie mniej lub bardziej świadomie doprowadzić go do celu. Może dlatego, że same uciekały na widok dużo większej od nich abominacji?

Nie czekał na poczęstunek ze strony Ludgardy i zwyczajnie zgarnął całą gomułkę sera pod pachę, część odłupując dla szczurzej gromady, a resztę chciwie pochłaniając samemu. I szczerze powiedziawszy gdyby nie rozgadanie się Ludgardy, nie zwróciłby nawet uwagi na piękny obraz stojący pod ścianą. Znaczy... no... piękny dla przeciętnego obserwującego. Ani to złote, ani nie inkrustowane, więc w pojmowaniu szczuroludzia raczej bezwartościowe i niewarte próby spieniężenia. Niemniej, słuchał kobiety gdy ta wspominała o dawnych czasach oraz o tym, że dzieło przedstawia właśnie ją z lat młodzieńczych. Oglądał więc obraz, raczej bez większego przekonania, ciamkając wielką żółtą bryłkę. W sumie, patrzenie na malunek całkowicie odciągnęło go od tajemniczej zawartości słoików, które to z kolei nie stanowiły w żadnym wypadku przedmiotu zainteresowania łotrzyka. Chciał teraz zjeść. To po pierwsze.

Z konsternacji wybił go pisk jednego ze szczurów i wyczuwalne drapanie jego pazurków o stopę. Bez przesadnej czułości, zrzucił na podłogę więcej okruszków sera. Szczuroludź zaczął wodzić prawym ślepiem po wnętrzu pomieszczenia, jakby gościnność Ludgardy nagle wydała mu się bardzo podejrzana.

Nie no, w rzeczywistości to wypatrywał ciekawych rzeczy, które mógłby ukr... pożyczyć.
Niestety, stara księga na stole oraz skrzynie pełne jakichś szmat raczej nie sugerowały obfitych łowów tej nocy. Sapnął ciężko, raczej się poddając.

Ciamk, ciamk, ciamk...
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

30
Jaki świat ten mały? Gustav Lobenkranz, kto by pomyślał. kojarząc sławne nazwisko Iden musiał porzucić ideę podwędzenia mu dostawcy kamieni. Sztukmistrz cieszył się niemałą renomą i biorąc pod uwagę ceny jakie osiągała tworzona przez Niego biżuteria na pewno korzystał z materiału na jaki nie stać było gnoma. Warto było spróbować.

Pokój Ludgardy w zasadzie nie był zły, a nawet - co boleśnie uświadomił sobie gnom zaraz po wejściu - znacznie lepszy od jego własnego. Chociaż był to stan przejściowy i jubiler miał całkowitą pewność, że kiedy już zdobędzie sławę ulegnie zmianie to wciąż czuł się lekko pokonany. Jedyną przewagą jaką miało jego dotychczasowe mieszkanie była bliskość zakładu pracy i brak szczurów. Małe zwierzątka nie przeszkadzały jednak kobiecie więc mógł tylko pozazdrościć Jej obecnych standardów. - Czym było to co zjadłem? - Zapytał częstując się kawałkiem sera, którego nie zdążył zawinąć mu jeszcze szczurołak i z wdzięcznością witając zapach grzejącego się alkoholu. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, że wracanie do wspomnienia konwulsji i smaku tamtego paskudztwa nie było może najlepszym rozwiązaniem podczas posiłku ale przecież musiał wiedzieć. Im szybciej tym lepiej. - Po zjedzeniu tego serca naszły mnie jakieś cudaczne wizje. - Poskarżył się kobiecie nawet jeśli nie była to do końca Jej wina. Zerkając na zaprezentowany przez Nią portret pokiwał z uznaniem głową. Albo była naprawdę piękna, albo zainwestowała w wybitnego malarza. Tak czy inaczej dzieło robiło wrażenie i zainspirowało mężczyznę do załatwienia sobie czegoś podobnego kiedy już będzie bogaty. Rzecz jasna malarz w jego przypadku musiał by nieco nagiąć prawdę aby portret wyszedł estetycznie ale to pewnie nie stanowiło by większego problemu.

Ciepłe, przyprawione wino uwalniało bardzo przyjemną woń zastępując zapach przebywających tu ludzi i zwierząt. Oraz tego czegoś pomiędzy.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”