Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

31
— Wizje? — prawie krzyknęła Ludgarda, podskakując w miejscu i o mały włos nie polewając się gorącym winem. Natychmiast zostawiła kociołek, dosiadła się do gnoma i popatrzyła mu głęboko w oczy. — Jakie wizje? Opowiedz mi w tej chwili wszystko ze szczegółami, to bardzo ważne!

Wzrok gospodyni sugerował w tej chwili najczystsze szaleństwo, a szaleńcom przecież ogromnie niebezpiecznie jest odmawiać.

— To co zjadłeś było sercem pomniejszego demona, którego ktoś ewidentnie nasłał na... na kogoś, kogo koniecznie muszę chronić — wyjaśniła, nie zdradzając zarazem zbyt wiele, aczkolwiek coś mówiło Idenowi, że pociągnięta za język Ludgarda chętnie wygada wszystko. — Muszę wiedzieć, co zobaczyłeś... — Nachalne popiskiwanie i odgłos szczurzych pazurków drapiących o ubranie drugiego z gości na sekundę odwróciły jej uwagę od Idena. — Aidan! Zostaw chłopca! — skarciła Ludgarda bezczelnego podopiecznego.

Zwierzątko dzielące imię z kerońskim królem w ogóle jej nie posłuchało i dalej dopraszało się smakołyków od Śrut-śruta. Dwa z pozostałych szczurków skuliły się natomiast w kłębuszki, ufnie przytulone do jego stóp. Czwarty bezpardonowo wdrapał się na ramię szczuroludzia, chcąc wyrwać mu kawałek sera spomiędzy zębów. I to w trakcie przepychanki z nim Śrut-śrut wypatrzył pod stołem coś ciekawego, zarazem chyba zgubionego, zapomnianego i aż proszącego się o dyskretne przygarnięcie, o cichutkie hyc za pazuchę. Świecuszkę. Mianowicie okulary – rzecz już samą w sobie raczej osobliwą, nieczęsto widywaną poza domami czarodziejów-uczonych – do tego oprawione w ładnie wypolerowaną miedź i z okrąglutkimi czerwonymi szkiełkami, które rozsiewały naokoło czarowne błyski. Jak bum cyk cyk, siedziała w tym jeszcze jakaś magia.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

32
Oho, intryga zaczęła się zagęszczać. Podobnie jak porządna porcja zupy z rzepy. Szczur słuchał, ale bez przesadnego przejęcia, ponieważ utrzymywał on, dosyć lekkomyślnie, iż wizja Idena niespecjalnie musiała się różnić od tego, co zazwyczaj przeżywają alkoholicy albo ludzie będący pod wpływem silnych substancji odurzających. W każdym razie, kiedy obydwoje tak sobie rozmawiali, Śrut-śrut strzygł od czasu do czasu uszami, co by nie przegapić czegoś ważne...

O, a co to?
Spojrzał w dół kącikami ślepi- zerkając przy tym ukradkiem na niziołka oraz starszą kobietę. Póki co, byli teraz zajęci zjazdem tego pierwszego, więc miał okazję.
Przykucnął sobie zgarbiony, rozrzucając okruszki sera. W dosłownie tym samym momencie lekko narzucił połę płaszcza na leżące w pobliżu, wypatrzone świecuszko (bo i tak się odmienia- Tak, tak!) i zagarnął je po chwili wolną łapą. Jakie właściwości miały znalezione okulary, przekona się sam na osobności, kiedy będzie mógł pobyć sam ze sobą... Z DALEKA od towarzyszy.

Niestety, zabieg wzbogacenia się nie przebiegł bez strat, ponieważ zaraz potem zasyczał głośno, gdy spostrzegł, gdy najbardziej odważny szczur dobierał mu się do resztek między trzonowcami. Syknął głośno, strzepując bracika.
Dla odwrócenia uwagi szczurów, odłupał im jeszcze duży kawał sera, po czym odszedł gwałtownie na bok i przysiadł obok łóżka, gdzie było mu najwygodniej. Owinął przy tym łapy ogonem, wyraźnie pokazując reszcie małych istot, że to teraz jego strefa zastrzeżona i on tu śpi.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

33
Zdobywszy zainteresowanie kobiety oczy Idena rozbłysły najszczerszą, czystą i zupełnie nieukrywaną chciwością. - Jest w Turońskiej społeczności gnomów pewien zwyczaj. - Zaczął spokojnie, splatając place i patrząc kobiecie głęboko w oczy. Na jego usta wypełzł lichwiarski uśmiech, kiedy słowa spokojnym tonem popłynęły przez pomieszczenie. - To, czego doświadczyłem, było bardzo interesujące, chociaż przyznaję, że apokaliptyczny charakter tej wizji dość mocno mnie martwi. Wracając jednak do zwyczajów w naszej tradycji ważnym jest, aby ważnych informacji nie dawać nigdy za darmo, lecz koniecznie wymienić na jakieś o podobnej wartości. Zatem mówiłaś, że „ktoś"? Jakiś demon? Może zachciałabyś rozwinąć myśl?

Składając Ludgardzie bardzo kuszącą propozycję, nie zostawił Jej oczywiście z niczym. - Wielkie, czarne węże otaczające zamek królewski. Zamek, z którego wystrzeliła potężna, ogromna, niewyobrażalnie jasna błyskawica o zadziwiającej prędkości, która... Co to tam było? Może zdołasz odświeżyć mi pamięć? Po tytule mniemam, że czytujesz całkiem ambitne tytuły. Nie interesowałaś się może jakąś magią runiczną? Jakimi pieczęciami albo kryształami? Czymś, czym chciałabyś się ze mną podzielić?

Przynęta została zarzucona, teraz więc pozostało tylko czekać czy chwyci. Wspominając o wężach, gnom poważnie zastanawiał się, czy sprzedać Jej informacje o tym, że mroczne stworzenia nadal tkwią mu w żyłach i mają się całkiem nieźle. Teoretycznie prawdopodobnie mogłaby mu jakoś pomóc albo dostarczyć kolejnych, cennych informacji, ale tytuł i dedykacja księgi wraz z Jej portretem odrobinę zbyt mocno kojarzył się z Zakonem. Tutaj pytanie o magię oraz samo wspomnienie wężowatych mocy było równocześnie sposobem na wybadanie stosunku kobiety do obu zagadnień.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

34
— Demon-sukkub, to chyba jasne. Widziałeś przecież. Przybrał kształt kota, to dla nich łatwa rzecz. Pfu. Musiało być tak, że kociątko ktoś podarował naszej królewnie, ale z jakiegoś powodu, prawdopodobnie z powodu głupoty, zwiało z pałacu i poszło się łajdaczyć po ulicach, zamiast robić, co mu ten ktoś przykazał... Dla nas to dobrze, bo panience Sarze dzięki temu nic się najpewniej nie zdążyło stać, ale jestem pewna, że było blisko. Kto na nią czyha... na nią, na całą rodzinę królewską, na całe królestwo tym samym? Dowiem się i temu zapobiegnę. Cholera, jak tam przeniknąć... Próbowałam dostać się do Gwardii Królewskiej, żeby mieć na nich oko, ale to nie takie łatwe. Twoja wizja mogłaby coś powiedzieć, dać wyraźne ostrzeżenie, gdyby jeszcze znaleźć kogoś, kto umie objaśniać takie rzeczy...

Ludgarda roześmiała się chrapliwie i przewróciła oczami na lichwiarską propozycję gnoma.

— Ejże, dzieciaku, ładnie tak się targować ze starą kobietą, co przyjęła cię pod swój dach? Ze mną możesz gadać wprost, bez durnego kombinatorstwa. Wyglądam ci na magiczkę od czarodziejskich pieczęci? Wszystko, co wiem, co widzę i co mi się przydarza, zapisuję w tej książce. — Szalonooka staruszka przysunęła do siebie Sylwę Zakonną komturii w Saran Dun i pogładziła jej oprawę z macierzyńską czułością. — Może znajdziesz tu coś godnego tej wymiany. Spójrz, jeśli chcesz.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

35
Ser zeżarty, okruszki rzucone na podłogę. Mógł iść spać.

W między czasie jak ludzka samica zaczęła coś nawijać o sukkubach i innych takich, on dokonał przeględu ekwipunku.
Odsznurowując szatę z kapturem, odsłonił podziurawioną skórznię oraz wiszącą gdzieś u pasa mizerykordię. Zaraz potem kolejno ułożył na podłodze swoją kuszę, od której tymczasowo odpiął lunetę by poddać ją czyszczeniu, torbę z drobiazgami oraz worek, z którego z wielkim namaszczeniem wyjął niedawno podarowaną mu obróżkę.

Zaraz potem przejrzał wytrychy, sprawdził czy ma wszystkie narzędzia, przesmarował nieco łuczysko, byle jak starł rdzę ze sztyletu. Słysząc coś o przenikaniu, zastrzygł uszami i spojrzał na Ludgarde, marszcząc pyszczek.
- Mmm! Ludzka kobieta potrzebuje ktoś kto skryto-dobrze chodzić-sluchać? Hm? Szczurke pomoże, tak, tak! Jak nie być niedobre czarusie co robić buch-buch, to szczurke chyżo-chyżo móc wejść każdy mur, otworzyć każde pudełko ze świecuszko. Mhm!
Odparł z typowym dla siebie entuzjazmem, po czym spakował z powrotem swój sprzęt i ułożył się na podłodze.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

36
Doświadczenia życiowe opisane w jednej książce w zamian za opis krótkiej, niezrozumiałej wizji? - Nader hojna propozycja. Bardzo chętnie zerknę w książkę, ale tak, jak mówiłem my gnomy, wierzymy w sprawiedliwą wymianę. Najpierw wizja. Czarna błyskawica, o której wspomniałem, pomknęła w dal. Okrążyła sześćset razy Królestwo Keronu, podpaliła łąki, pola, wsie i miasteczka. Później przybyła po nią karoca z siedmioma milionami brylantowych koni i z jakimś demonicznym śmiechem dobiegającym jak gdyby spod ziemi porwała ją gdzieś daleko. No i Herbia płonęła. Bardzo mocno płonęła. Czarnym płomieniem, który pochłaniał ją całą, podczas kiedy nikt jeszcze o tym nie wiedział. Iden jeszcze przez chwilę zadumał się, zastanawiając czy nie przegapił jakiś ważniejszych szczegółów objawienia, po czym przeszedł do nieco bardziej ryzykownego, bo też kontrowersyjnego w tych rejonach tematu.

- Dorobek Twojego życia najprawdopodobniej jest wart więcej niż tylko to, dlatego też mógłbym wspomóc nieco inicjatywę Szczurka. Potrzebowałbym do tego chwilę spokoju i świecuszki, którą oczywiście bardzo szybko oddam. Mogę zrobić tak, żeby noszenie jej znacznie ułatwiło Szanownemu Koledze pracę. - Chyba. Tego ostatniego oczywiście nie zamierzał powiedzieć na głos, ale nie miał pojęcia czy czarne węże nie wniosłyby jakiś nieprzewidzianych zmiennych do zaklinania. Planował również spróbować czegoś nowego. Na kociej obroży znajdowało się kilka pereł. Gdyby zdołał nałożyć zaklęcie na jedną z nich, teoretycznie zostałyby mu cztery kolejne na potencjalne, przyszłe usprawnienia. Oczywiście obcy mu zwierzak nie zasługiwał na takie arcydzieło, ale na czymś trzeba poćwiczyć prawda? Na razie dostałby jeden efekt a z biegiem czasu, gdyby okazał się przydatny? Kto wie? Żeby jednak zacząć w ogóle myśleć, o tworzeniu wieloefektowych artefaktów musiał sprawdzić jak w obecnym stanie radzi sobie z magią w ogóle.

Z wielką uwagą skupiając się na zachowaniu mrocznych gości w jego żyłach, dotknął zmysłami otaczającej go magii. Chciał poruszyć lekko otaczające go powietrze. Zobaczyć czy nadal może zobaczyć i wchłonąć inne, znajdujące się w powietrzu gady z czerni i jak te jego "tresowane" będą się zachowywać. - Powiedz mi Szczurku. Masz jeszcze jakąś świecuszkę, którą mógłbyś mi pożyczyć? Albo Ty Ludgardo? Najlepiej dwie na wszelki wypadek, chociaż jeśli wszystko dobrze pójdzie jedna powinna wystarczyć. - Nagle przyszło mu do głowy, że w sumie może założyć mu od razu jakąś łączność na tej obroży. Bardziej dla siebie niż dla szczurka w sieci całkowicie sobie podległej, ale przecież może się przydać.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

37
Wizja Idena natychmiast została co do słowa zanotowana na pierwszej wolnej karcie księgi Ludgardy. Tuż obok Straszliwej legendy o naszej królowej Sarze Łaskawej, kiedy to jeszcze królewną młodziutką była oraz Wzmianki o smutnym końcu saranduńskiego krzesiciela. Te dwa wymalowane złotą farbą nagłówki od razu rzuciły się gnomowi w oczy. Zapisana gęstym i drobnym maczkiem treść wymagałaby przyjrzenia się jej dokładnie przy lepszym świetle, a przynajmniej porządnego wytężenia wzroku. Ale może było warto?

— No! Zapisałam. Okropna wizja... To wszystko? Wszystko, co pamiętasz? Nie było nic więcej? Upewnij się, to może być bardzo ważne. Jutro znajdę kogoś, kto pomoże nam to rozszyfrować, mam pewien pomysł nawet. Masz księgę i popatrz sobie. Więcej świec nie mam, niestety — dodała, nie pojąwszy najwyraźniej pytania o świecuszko. — Aha, no i nie oddaję ci tego, żeby była jasność. Mówię tylko, że możesz sobie poczytać. O czym chcesz? Zaczyna się od starych zapisków Jana Wolfganga, mojego poprzednika, ale przyznam szczerze, że trochę przynudzał. A sylwa powinna być ciekawa, w końcu to świadectwo tego, co się dzieje przez całe lata w zgromadzeniu i w ogóle w świecie dookoła. I we wnętrzu tego, kto pisze. Mam tu kronikę, urywki listów, poezji, modlitw, błogosławieństw, a także proroctwa, w tym moje własne, jakieś zasłyszane legendy, co lepsze przepisy naszego zakonnego mistrza kuchni, ważne wieści z okolicy, nowsze i starsze... Nawet trochę mojego prywatnego pamiętnika. Jak nie będziesz mógł się czegoś doczytać, to mów. W młodości ładniej pisałam, teraz już ręka mi się trochę trzęsie...

Pobieżne przekartkowanie księgi rzeczywiście wykazało właściwą sylwie różnorodność materiału. Była Legenda o Zatoce Smoczej Paszczy, była Wzmianka niedługa o dziwnym obyczaju znad brzegu rzeki, która na miesiąc zmienia swój bieg, był Przepis na najlepszego jelenia fenistejskiego, były wszystkie Wizje Marii Eleny, Nowości z Saran Dun z lata 86 czy Wieść szczęśliwa o cudownym odnalezieniu. O ile jakieś trzy czwarte z zapisanej części księgi obfitowało w notatki dotyczące zakonnego życia, o tyle w tych najnowszych już tego brakowało. Tu i ówdzie dołączone były luźne kartki zapisane obcą ręką: listy, fragmenty książek. A charakter pisma w zasadniczej części sylwy w istocie zmieniał się na przestrzeni lat: początkowe zapisy (te, które należało zapewne przypisać pierwszemu z autorów) były już po latach nieco wyblakłe, lecz w formie wciąż wyraźne, kreślone ostro, nie bardzo ozdobnie, ale sposobem w staroświecki sposób pięknym. Później następowała fala zapisków niewprawnej, niemalże dziecięcej ręki, na początku kaligrafowanych bez wątpienia pomału, w skupieniu, z wysiłkiem i sporadycznymi błędami. Litery były okrągłe, naiwnie dekoracyjne: przez pewien czas młodociana autorka zamiast kropek nad "i" stawiała gwiazdki lub serduszka. Z czasem charakter pisma dojrzewał, nabierał zdecydowania, szerokich i zamaszystych kształtów, a tracił na czytelności. Notatki z ostatnich lat były natomiast coraz drobniejsze, coraz gęściej i coraz bardziej nerwowo pisane. Dokładnie zapełniane były już teraz nawet marginesy. Jak gdyby pozostawiająca je osoba zaczęła się bać, że w księdze kiedyś zabraknie miejsca. Cóż, kiedyś pewnie tak będzie, ale na razie zostało jeszcze z kilkadziesiąt wolnych stron.

— Wiecie co? Chyba prawdę mówią, że jestem już stara... Nie wierzyłam. Ale jak słucham, co ten młodzik gada... — tu kobieta rzuciła okiem na Śrut-śruta i pokręciła głową, uśmiechając się z niedowierzaniem — ...to słowo daję, że rozumiem raptem co trzecie słowo! A zdawało mi się, że jeszcze wczoraj to NA NAS narzekali starsi, że to NAS strofowali, że nic a nic nas nie rozumieją... Starość, starość, starość. Paskudna rzecz. Tak prędko przychodzi... Szczurku-kochaneczku! Ja potrzebuję oczu i uszu w królewskim pałacu, rozumiesz? Ale nie chodzi mi o otwieranie pudełek, podkradanie kosztowności, nie nie, nic takiego. Potrzeba mi kogoś, kto roztoczy niewidzialną opiekę nad naszą drogą królewną. Kto wypatrzy, co jej naprawdę zagraża i jak możemy to pokonać. Dopiero gdy wykryjemy zagrożenie, będziemy mogli opracować plan... Mam ewentualne dojścia w Akademii Mniejszej, ktoś stamtąd może nas wspomóc swoim talentem, jeśli będzie trzeba, ale na tym etapie musimy radzić sobie sami. Kochasz naszą królewnę tak jak ja? Będziesz umiał chodzić za nią w ukryciu i strzec jej od złego? Będziesz chciał? A ty — zwróciła się teraz do Idena — jak dokładnie możesz mu w tym pomóc? O co wam chodzi z tymi świeczkami?

Czarodziejski zmysł gnomiego zaklinacza nie znalazł w powietrzu dookoła więcej tajemniczych węży, natomiast te, które były już w jego ciele, wyczuwając jego skupienie magiczne, poruszyły się gwałtownie. Poczuł to. Zabolało w każdej żyle i tętnicy. Na razie krótko, jak ostrzeżenie.

Śrut-śrut ze swojego legowiska zobaczył, jak po twarzy jego przypadkowego towarzysza przemknęły podłużne, bardzo głębokie cienie, zaś w jego oczach (gnomich, ale mimo wszystko do tej pory dość poczciwych) na jedno uderzenie serca rozlała się smolista czerń. Lugdarda chyba nic nie dostrzegła, zapatrzona w karty swojej książki, ale to nie mogło być złudzenie.

Szczurza rodzinka, skończywszy posiłek, wróciła do swojej dziury, i tylko czasami słychać było z tamtej strony donośne chrobotanie oraz cichutkie piski.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

38
// wybaczcie krótki post- piszę z telefonu ;_;

Wystarczy rzec, iż czytanie starych ksiąg w żadnym wypadku nie interesowało szczura. Zajmując swoje miejsce na podłodze, zdołał już ugrzać pod sobą grunt, co w przełożeniu dało całkiem wygodną pozycję, z której mógł prowadzić dyskusję.

Chociaż, tak po prawdzie, ciężko było tak nazwać wymianę zdań dyskusją- ot rozmowa niziołka z kobietą, w którą szczuroludź czasem ośmielił się wtrącić. Gdy stanęło na kwestii ochrony królowej, syknął cicho, jednocześnie zwężając ślepia. On? Chronić? No niech będzie, ale za jakie świecuszka?

Pociągnął kilka razy nosem, zazgrzytał siekaczami. Łapy oplecione wokół kuszy nieznacznie drgnęły. Celowo z początku zignorował pytanie Idena, ostrożnie ważąc "za" oraz "przeciw" po czym wysupłał kocią obróżkę. Oderwał od niej środkową perełkę, którą chciwie i trochę niechętnie rzucił w stronę czaroklety.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

39
Ten wieczór wydawał się być takim, jak każdy inny. Vaerdin i Edmund siedzieli razem przy stoliku w Krzywym zwierciadle i uczestniczyli w karczemnym życiu: popijali złoty napój (piwo, nie siki, jeszcze aż tak źle z nimi nie jest...), dokładali się do ogólnego gwaru gawędami o dupie Marynie, grali w kości o ostatnią nitkę z gaci - nic szczególnego. Spotykali się w końcu tylko raz na jakiś czas, musieli uczcić swoje spotkanie, a co innego mogli robić dwaj tacy wyjątkowi i nierozumiani przez świat mężczyźni (czyt. nieroby), jak tylko spędzać w ten sposób czas w knajpie?

Edmund, nieco już wstawiony, zaczął układać swoje kolejne pieśni. Powstrzymasz go jakoś, czy dasz mu rozweselić towarzystwo? Kości cały czas leżą na stole... W karczmie jest też kilka innych interesujących miejsc... Przy jednym ze stolików siedzi jakiś dziwny facet w turbanie, do którego ludzie przychodzą, a on (za odpowiednią opłatą oczywiście...) przepowiada im przyszłość. Jest też jakiś oblech z drewnianą nogą, który co i rusz zaczepia wszystkich, ale inni go odpędzają. Przy ladzie stoi szynkarz nalewający kolejne szklanice piwa i najwidoczniej mający wszystko i wszystkich w bardzo głębokim poważaniu. Obok jakiś dryblas, najwidoczniej wojskowy, a już na pewno napruty, próbuje zarywać do szynkarki. Co zrobisz? Decyzja należy do ciebie...

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

40
- Hm? Świecidełko, błyskotka, cudeńko... nasz futrzasty przyjaciel mówi o klejnotach. Skoro obroża należała do kota księżniczki, zapewne poczuje empatię, widząc ozdobę bardzo podobną. Mógłbym przerobić ją w noszoną na przedramieniu bransoletę, zachowując pewne charakterystyczne cechy. - Tak, to też mógł zrobić, chociaż nie koniecznie miał na myśli. Nie zaszkodzi. - Znam się też odrobinę na krasnoludzkiej sztuce uświęcania dzieł rzemieślniczych a przychylności boskiej nigdy za wiel... Co? - Chciwy gnom naturalnym odruchem pochwycił rzuconą mu perłę i popatrzył na nią z zadumą. - Emh. No dobrze Panie Szczurku. Tyle powinno wystarczyć. Wybaczcie mi teraz na chwilkę. - Nie miał najmniejszej ochoty czarować przy świadkach. Poniekąd przez to, że nie wyglądało to na ingerencję z niebios, ale przede wszystkim jako artysta nie lubił, kiedy patrzy mu się przez ramię.

Nadeszła chwila prawdy. Obroża w zasadzie stanowiła idealne narzędzie do przeprowadzenia pewnego eksperymentu, jaki chodził mu po głowie od dłuższego czasu. Czy możliwym jest nałożenie kilku zaklęć, na ten przedmiot? W tym wypadku, jeżeli zaklęte zostaną perły, w zasadzie byłby to zbiór zaklętych przedmiotów we wspólnej oprawie, ale od czegoś trzeba zacząć. W tym momencie dla przykładu, niestety od węży. Jak na sezonowanego sknerę i chciwca przystało, nie przyjmował do wiadomości, rozstania się z wężami. Były jego i tyle. Zapewne mając więcej czasu, skupiłby się na studiowaniu ich, ale potrzebował swojej mocy. Potrzebował jej teraz. Przy obecnej niechęci do współpracy, jaką wykazywali się jego mali, czarni goście nie mógł zrobić wiele, postanowił zmienić zatem podejście i zamknąć je na chwilę w klatce. Przygotował się mentalnie na ból i kontrolując, utrzymujące gady w ryzach tornada, spróbował zgromadzić je wszystkie w jednym miejscu. W okolicach żołądka utworzyć wietrzną kulę, która posłuży w charakterze tymczasowego więzienia.

Mając nadzieję, że skumulowanie takiej ilości obcej magii w jednym punkcie nie rozerwie go na strzępy, delikatnie rozpoczął proces zaklinania. Powoli, spokojnie i metodycznie przelewał magiczną moc w perłę, równocześnie rzeźbiąc w jej strukturze magicznej runę zaklinania. Myślał o skromności, rzeźbiąc swoje zaklęcie i uważnie obserwując, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Zdarzało mu się tworzyć w różnych warunkach i okolicznościach, ale jeszcze nie z potencjalną katastrofą mistycznej natury we własnych trzewiach. Presja ciążyła na nim w zauważalny sposób, nie zakłócając jednak skupienia. Po skończeniu wstępnej części wiedział już będzie, na jak wiele pozwolą mu węże i będzie mógł spokojnie wybrać dalszą pracę lub poddanie tematu w kontrolowany sposób. Czekało go przecież jeszcze określenie przepływu mocy, wypisanie w powietrzu run skromności i nazwanie gotowego dzieła. Perła skromności nie brzmiała jakoś szczególnie imponująco, dlatego koniec końców zdecydował się na „Kamień Cieni". Poza tym podpis i gotowe. Plan był możliwie nieskomplikowany, biorąc pod uwagę okoliczności, więc wszystko powinno się udać. Takiego przekonania trzymał się zaklinacz, uparcie wierząc w wyszlifowane przez lata umiejętności.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

41
W karczmie "Pod krzywym zwierciadłem" był to poranek jak każdy. W powietrzu unosił się zapach rozlanego piwa i potu. Na ławach leżeli niechciani spici lokatorzy, którzy przesadzili wczoraj z tanim piwskiem i bimbrem. Jak na porządny lokal w dolnym mieście przystało nie wyniesiono rano z niego żadnego trupa, a jedynie wywalono na pysk tych drabów, którzy dotrzeźwieli dość by nie zdechnąć w progu. Warwick stał zaś za barem i zeskrobywał z niego to co dało się zeskrobać, a dziewki pomagające w roznoszeniu trunku poprawiały dekolty. Cały przybytek szykował się na niechybny napływ tłumu klientów złożonych z tej mniej zamożnej, miej szczęśliwej i mniej szlachetnej części chwalebnej stolicy królestwa. Nieliczni zaś goście, którzy przybyli tu z samego rana patrzyli po sobie zazwyczaj nieufnie, jak gdyby próbując zgadnąć co każdy z przeskrobał. W końcu jakiego uczciwego mieszkańca tej dzielnicy było stać na przesiadywanie w karczmie od rana?

Mortiush na pewno nie zaliczał się do grona mieszkańców "królewskiego podnóżka", których było stać na marnowanie cennego porannego okresu senności i dezorientacji na picie. W końcu to teraz najłatwiej było pozyskać od kogoś kilka monet... w ten czy inny sposób. Stał jednak teraz w progu owego całkiem przyzwoitego i drogiego jak na jego standardy przybytku najpewniej marnując okazję na wciśnięcie komuś swoich szkiców jako elfich dzieł sztuki lub przytulenie czyjegoś poluzowanego mieszka. Powód takiej nierozwagi mógł być dla ciułającego jak tylko się da młodzika oczywiście tylko jeden. Obietnica większych pieniędzy. Obietnica z zaufanych ust. Został tu bowiem zaproszony wczoraj przez "Szczura", który ponoć twierdził, że szef ma dla nich wspaniałe wieści. Niestety jakie były to wieści kolega Mortiusha nie wiedział... lub zapomniał. Stojąc zaś w progu przybytku młodzik nie mógł się pozbyć przeczucia, że "Szczur" zapomniał nie tylko o celu spotkania.

W całym lokalu nie było widać ani jednej znajomej twarzy lub sylwetki. Dwaj śpiący z głową stołach drabowi zbyt ciężcy by ich wyrzucić wyglądali jak jakaś nieboska mieszanka barbarzyńców z północy i dzików. Siedzący w kącie nerwowi staruszkowie ubrani byli zbyt przyzwoicie by być członkami ich organizacji, niechybnie byli jakimiś zbankrutowanymi lub biedniejszymi kupcami... albo partaczami, którzy nie mogąc sprostać ścisłym wymaganiom cechowym kryli się po slumsach i wyciskali z ich mieszkańców ostatnie grosze. Kolejna grupka siedząca przy kominku ewidentnie była jakąś niewielką najemną brygadą. Pięciu mężczyzn i dwie kobiety, którzy choć poopierali większość swojego żelastwa obok paleniska dalej wyglądali na zdolnych do mordu. Pod barem jakaś pstrokato ubrana dziewka stroiła coś co w mniemaniu chłopaka mogło być równie dobrze lutnią jak i mandoliną. Para krasnali rechotała i klepiących się po plecach i schodząc po schodach prowadzących na piętro, jak gdyby wiosenny poranek w dolnym mieście był dla nich jakimś powodem do radości. Pod schodami zaś dało się dojrzeć jakąś najpewniej spitą lub śpiącą postać przyodzianą w szmaty tak podarte, że nawet "Pies" stwierdziłby, że "wyglądają jak gówno". Nigdzie nie było za to widać grupy "młodych , zdolnych i zaradnych" młodzieńców składających się na gang w którym Mortiush był umówiony. "Szczur" musiał pokręcić coś z przekazywaniem informacji na temat spotkania. Trza było szybko to rozwikłać, aby nieprzyjemny poranek nie zmienił się w nieprzyjemny dzień. No i nie zakończył się nieprzyjemny końcem tygodnia na bruku. Z czegoś trza było w końcu się utrzymać.
Spoiler:

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

42
W pierwszym momencie Mortiush zaczął się zastanawiać, czy nie pokręcił czegoś z miejscem i czasem. Pamięć jednak rzadko mu szwankuje, więc uznał, że to Szczur może gdzieś zabalował i znów będzie trzeba chwilę poczekać. Zajrzał do kieszeni, oceniając swój nędzny budżet i doszedł do wniosku, że lepiej by było, gdyby gospodarz nie zechciał go poprosić o zamówienie.

Rozejrzał się w poszukiwaniu mało interesującego kąta, w którym mógłby się bezpiecznie zaszyć nie niepokojony przez nikogo. Wybrał miejsce, które wydało się odpowiednie i zapewniało przestrzeń dla reszty ekipy, która z pewnością niechybnie się pojawi.

W oczekiwaniu wyjął swój szkicownik, upatrzył sobie "ofiarę" i z postanowieniem dodania jego twarzy do swojej kolekcji zaczął dzieło. Na swój cel wybrał jednego z najemników przy kominku. Groźna twarz zawsze może się przydać, a oni raczej nie stąd, więc nie powinni być powszechnie znani. Starał się jak najrzadziej i dyskretnie spoglądać na swojego modela, nie chcąc go prowokować zbytnim natręctwem. Tacy różnie mogą zareagować, a ostatnim, czego Mortiush chciał to sprawdzać jak przyzwoitym człowiekiem jest ten typ.

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

43
Okres czekania dłużył się niemiłosiernie nawet z kawałkiem węgla i szkicownikiem w dłoniach. Najemnicy przepijali pozyskane w taki czy inny sposób pieniądze, krasnale wdały się w kłótnie na temat jakiś rud o dziwnych nazwach i notorycznie narzekali na Zakon z cholernie długą nazwą, w której o dziwo "Sakir" nie był jednym ze słów. Osoba spod schodów została w międzyczasie wyproszona, czy raczej wywleczona z karczmy co pozwoliło młodzikowi dopatrzeć się, że brak jej całej nogi. Jeden z drabów wywlekł się z przybytku kilka chwil później, a drugi zwinął się na górę przybytku z kobietą spod baru. Życie płynęło powoli, spokojnie i nudno przed oczyma szkicującego chłopaka. Powoli zaczęli też napływać kolejni goście, spragnieni po porannej zmianie lub tacy co wytrzeźwieli po wczorajszym zapijaniu życia. W karczmie poczęło robić się tłoczno. Dość tłoczno by właściciel i dziewki karczemne począł co jakiś czas zerkać nieufnie w stronę niezamawiającego nic osobnika skrobiącego bogowie raczą wiedzieć co w swoim szkicowniku.

Nim jednak przyszło co do czego i Mortiush musiałby tłumaczyć karczmarzowi dlaczego nie powinien być wyrzucony przez drzwi mordą w błoto lub wykłócać się z podpitą klientelą o miejsce... przybył ratunek. W pewnym sensie. Między powoli zapełniającymi się stołami, jak gdyby znikąd wyłoniła się masywna figura znajomego mu zbira noszącego miano "Dęba". Nim zaś się obejrzał jego ciężka dłoń zacisnęła się wkoło jego ramienia zaś do uszu chłopaka doleciał zdecydowanie nie radosny ton głosu draba.

- Szef czeka Mort. Dwie godziny za długo. Więc rusz ten tyłek ze mną na górę.


Po czym mniej lub bardziej nieceremonialnie odeskortował chłopaka na schody, następnie zaś pod drzwi jednej z "izdebek sypialnych" na pietrze, które na dobrą sprawę były częściami strychu zagospodarowanym tak by kilka osób naraz miało dość miejsca by tarzać się po podłodze i przynajmniej nie gorszyć przy tym gości na dole. Tymy razem jednak po otworzeniu zajętego pokoiku nie powitały ich gołe pośladki czy konający na kaca pijaczyna. Malutka izdebka postrzegana z progu wyglądała niemal jak dzieło sztuki. Namalowana niechybnie zyskałaby pewno uznanie jako scena rodzajowa "W pokoju"... to jest jeśli artysta byłby znany i miał sponsorów zdolnych przekonać tłum, że banda zbirów w drewnianym pudle może być sztuką.

W pokoiku znajdowali się wszyscy okazjonalni współpracownicy chłopaka... i nie tylko. "Pies" siedział pod oknem i dla nieznajomego jego zarośnięta morda wpatrzona w krajobraz brudnej ulicy mogłaby ujść za obraz mędrca bolejącego nad losem świata. Znając jednak lidera ich małej watahy to kombinował właśnie jak pozbyć się z karku kolejnych długów, brzuchatych bab lub większej i lepiej zorganizowanej konkurencji, która ostatnimi czasy coraz bardziej zaciskała pętle na szyi im i innym "niezależnym firmą". Bycie szefem organizacji opartej na kradzieżach, rabunkach i wyłudzeniach było w stolicy gruntem bardziej grząskim niż gdziekolwiek indziej. Nawet tutejsza przestępczość cierpiała w pewnym sensie na nadmiar biurokracji. Kontrastem do tej zmartwionej twarzy był "Szczur" który z szerokim uśmiechem na twarzy rżnął na podłodze w karty z absolutnie nieznaną chłopakowi kobietą. Między nimi leżał pokaźny stosik miedziaków i kilkunastu srebrnych monet, na które "Szczur" we swojej podartej tunice zdawał się ostrzyć sobie każdy z ostałych mu zębów. Niewiasta nie wyglądała na szczególnie przejętą perspektywą wygrania lub przegrania równowartości tygodniowego a w skrajnych przypadkach nawet miesięcznego budżety niektórych mieszkańców ulic slumsów. Sama jednak nie wyglądała na szczególnie majętną. Przyodziewek jej pozbawiony był jakichkolwiek żywych barw czy cennych materiałów. Zaś krój jej szaty był prosty do tego, że można było ją wziąć za mnisią. Twarz niekoniecznie pomagała gdy czarne włosy dziewczyny zdawały się nie widzieć grzebienie od dni a podkrążone oczy, które zwróciły się na chłopaka po otworzeniu drzwi miały w sobie tyle sympatii co u wkurwionego kuchty, który przyłapał kogoś na kradzieży drobiu. Po dłuższej chwili do spoglądania na stojących w drzwiach mężczyzn dołączył zarówno Szczury jak i Pies. Przy czym ten drugi skinął w stronę Dęba, który w tym samym momencie zatrzasnął drzwi za sobą i Mortiushem. Wtedy to lider westchnął i wyraźnie zmęczonym głosem rzekł.

- Panowie... nie będę kłamał, ale mamy lekko przesrane. Nie wiem czy Gildia postanowił nam wreszcie przetrącić tyłek, czy straż coś wyniuchała... ale kontakty nam się rypnęły w ciągu ostatnich dwóch nocy. Nawet gówniarze z ulicy mnie omijają jakby zwęszyły zarazę. Jasne jest jedno. Jeśli czegoś nie zrobimy to nam się wszystko rypnie. Zaduszą nas i skończymy robiąc z desperacji coś zbyt pochopnego i skończymy w pierdlu. Musimy działać szybko póki mamy pole do manewru i nie dać się zagonić na stryczek. Tego nie chce żaden z nas. Prawda?

Tu spojrzał po zebranych. Szczur mruknął coś o rodzinie, Dąb skinął po prostu głową. Kobieta zaś cicho patrzyła na szefa gangu jakby z lekkim rozbawieniem. Lider kontynuował jednak swoją przemowę.

- Dlatego też zebrałem was tutaj. Panna Kervan? Dobrze mówię? Tak... razem z panną Kervan otrzymaliśmy ofertę. Jeśli zlecenie się powiedzie będziemy mięli dość srebra by utrzymać się jeszcze trochę na powierzchni tej latryny. To dobra wiadomość. Zła jest taka... że to zlecenie "samego czubka".

Na dźwięk ostatnich słów Szczur wydał z siebie ciche stęknięcie. Zwrot ten nie był często używany we slumsach. Nawet z nich nie pochodził. Był "zapożyczony" od bogatszych mieszczan. Ci używali go głównie do przechwałek. W stolicy znajomości, kontrakty i informacje były czasami absurdalnie wręcz cenne. Dlatego też gdy chciano pochwalić się znajomościami z kimś szlachetnie urodzonym lub na samym królewskim dworze przy jednoczesnym zachowaniu anonimowości mówiono zazwyczaj "dostałem zlecenie z samego czubka" i "mam dobre relacje z samym czubkiem". Oczywiście były to zazwyczaj puste przechwałki klasy mieszczańskiej chcącej brzmieć dumnie bez obaw o urażenie któregoś ze szlacheckich rodów. Zdarzały się nawet przypadki gdy absurdalnie bogaci kupcy od tak lądowali na szubienicy powołując się na szlacheckie imiona dawno podupadłych i nic niezaznaczanych rodzin.

Tak czy inaczej... zasłyszenie tego we slumsach nie wróżyło nic dobrego. Szlachta wolała zazwyczaj działać pod przykrywką i przez pośredników. Jeśli jednak pośrednik mówił zbirom lub innym mieszkańcom wychodka stolicy, "zlecenie samego czubka" znaczyło tu coś odrobinę innego. Mówiło po prostu, że na podjęciu się interesu z tym słowem ucierpi bezpośrednio ktoś szlachetnie urodzony. A nawet smarkacz ledwo co stojący prosto w gnoju wiedział, że kary za zbrodnie przeciw szlachcie były ostrzejsze. Kontrahenci robili więc zazwyczaj wszystko by ukryć przed zbirami potencjalne konsekwencje ich ofert. To, że byli tu szczerzy od początku znaczyło, że musiało chodzić o dość oczywisty akt skierowany przeciw jakiemuś wypierdkowi ze srebrną łyżeczką w gębie.

- Nie ma w planach przelewu krwi... więcej nie mogę wam, powiedzieć jak długo nie będę miał pewności, że wchodzicie w ten interes. Prosiłbym jednak byście mi zaufali. To nie jest tak ryzykowne jak brzmi. A mamy z tym lepsze szanse niż na zaplanowanie własnego skoku, który pozwoliłby nam dożyć końca tego prześladowania. Jesteście ze mną? W szczególności ty Mortiush. Potrzebujemy cie. Więc? Jak będzie młody?

Tu spojrzenie Psa spoczęło na młodzieńcu. Podobnie jak kobiety i silą rzeczy dwóch zdezorientowanych wagą sytuacji bandziorów.
Spoiler:

Re: [Dolne Miasto] Karczma "Pod krzywym zwierciadłem"

44
Młodzika początkowo sytuacja mocno zaskoczyła. Zawsze był raczej tym, który stał w cieniu i zwracano się do niego bezpośrednio tylko wtedy, kiedy potrzebne były jego Zdolności. Nie żeby mu to przeszkadzało, było to całkiem wygodne, kiedy nikt nie patrzy na ręce.
Teraz stanął w sytuacji, kiedy wszyscy na niego patrzyli i czekali na jego odpowiedź. Co więcej, sprawiało to wrażenie, jakby cała operacja miała zależeć od niego. Miałby być kluczowym elementem. A do tego zlecenie "z samego czubka".

-Jaaa...- nie bardzo wiedział co powiedzieć. W takiej sytuacji przydałoby się wiedzieć więcej przed podjęciem decyzji. Jednak wiele zawdzięczał tym ludziom, a skoro sytuacja faktycznie wygląda nie najlepiej, nie powinien ich zawieźć. Odetchnął głęboko i nie wiedząc na co tak naprawdę się pisze dokończył- Zrobię co tylko będę mógł.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”