[Górne Miasto] Kwiecisty Raj
1Po co ktokolwiek przejeżdża do Saran dun? Ilu ludzi, tyle usłyszymy odpowiedzi. Jedni chcą zobaczyć króla, jedni się dorobić, jeszcze inni powiedzą, że są tu tanie dziwki. Jednak ostatecznie każdemu w końcu zabulgocze w żołądku i tęsknym wzrokiem będzie wpatrywał się w niewielki piętrowy budynek otoczony starannie pielęgnowanym ogródkiem. Ten umieszczony o rzut beretem od bramy do Wielkiego Pałacu jest bowiem siedzibą jednego z największych kuchmistrzów naszych czasów. Niejakiego Billa Chrząstki - niziołka, łakomczucha i co najważniejsze - wybitnego twórca dań wszelakich. Oczywiście ludzie mogą się kłócić, że lepszym od niego jest kucharz królewski, że po dworach magnackich jest wielu równie, jeśli nie lepszych... ale fakt, że niziołek niemal codziennie odsyła z kwitkiem jakiegoś możnego zaś zdobycie stolika graniczy z cudem świadczą o jednym. Chrząstka już dawno skradł serca większości mieszkańców stolicy. Przez żołądek, a jakże. I lepiej z nim nie zadzierać bo to jego krewni zaopatrują znaczną część stolicy. I nie to nie byłą groźba. I niech tak pozostanie.
Sam budynek jest dość skromny acz ozdobiony kwieciem. Nie... "usłany" byłoby lepszym określeniem. Natura wylewa się z owego miejsca w zatrważających ilościach. Zarówno zadbany trawnik jak i żywopłot okalający posiadłość zdają się wyrażać pewną tęsknotę właściciela za zielonymi łąkami Wschodniej Prowincji. Nastrój psuje nieco obecność dwóch, a czasami nawet trzech rosłych osiłków, którzy pilnują coby jakieś zubożałe pospólstwo nie weszło na teren posesji w celu kradnięcia kwiatów. Większość stołów rozstawiona jest w ogrodzie co pozwala smakoszom rozkoszować się jednocześnie potrawami jak i wonnym kwieciem. Wszystko zdaje się być tu swojskie, wiejskie i spokojne, tak, że ów niewielki rajski ogródek kontrastuje z okolicznymi kamienicami i willami. Jednak mimo owej "wiejskości" próżno pośród konsumujących znamienite potrawy szukać kogoś niedzianego w pstre stroje i aksamity. Na Chrząstke trzeba cie stać kolego. A za cenę jednej jego potrawy mieszkaniec slumsów najpewniej przeżyłby tydzień... albo i dwa. Codzienny widowiskiem jest więc obserwowanie bogatych mieszczan radośnie opychających swe brzuchy za niewielkim żywopłotem jak również zabieganych urzędników państwowych tęsknie rzucającym im spojrzenia.
*** Zalani w trupa mieszczanie, elfi uchodźcy czy nieliczni zielonoskórzy. Handlarze używanym towarem, żebracy czy osobnicy gotowi oddać własne ciało za garść miedziaków. Taki widok miał przed oczyma Inkwizytor idąc przez Dolne i część Górnego Miasta. Wszyscy kłębili się po bocznych uliczkach i pierzchali na widok strażników i Inkwizytora. Spotkani po drodze stróże prawa wykopywali z głównych ulic co bardziej nachalne i szpetne osobistości... jednak na każdym zakręcie dało się dostrzec kogoś w łachmanach. Widać od jakiegoś czasu starano się oczyszczać ulicę z tego tałatajstwa... jednak bezskutecznie. Którędy wchodzili? Gdzie spali? Tego nie wiedział chyba nikt. Wojny i pogrom sprawiały, iż do stolicy zjeżdżało się ich coraz więcej i nawet niektóre uliczki Górnego Miasta stały się swego rodzaju obozami biedoty.
Jednak prócz owego przygnębiającego obrazu ostatnią i największą przeszkodą z jaką musieli się uporać była ściana wozów czekających na wjazd do Wielkiego Pałacu. Od czasu rozpętania wojny z Urk-hun wprowadzono nowe procedury i obecnie sprawdzano niemal każdy ładunek dążący do ostatniego kręgu z taką ostrożnością, jakby w co drugie beczce krył się goblin-zabójca. Może słusznie. Jednak owa pokaźna masa ludzi, koni, wołów i drewnianych pojazdów mająca nakarmić i wyposażyć królewski dwór na pewno była irytująca. Zaś fakt, że niektórzy poczęli z niecierpliwości handlować między sobą lub nawet zawracać... pogarszała sytuacje. Co chwila dało się też słyszeć krzyki gwardii królewskiej. "Łapaj!" "Zatrzymaj go!". Jednak Septim nie mógł dojrzeć ich źródeł poprzez masę ciał i towarów. Może to jakiś złodziejaszek próbował podebrać worek żyta? A może faktycznie w jakiejś beczce siedział goblin? Sakir raczy wiedzieć. Jedyne co było prawdziwe i bliskie to smród zwierząt i spoconych w skwarze ciał. Jednak...
Nie wszędzie tak było. Po krótkim i wyczerpującym marszu pełnym skrętów i pokrzykiwania na woźniców dotarli do jednej z zacienionych alejek ciągnących się tuż pod ostatnim murem miasta. To tutaj, tuż pod nosem cisnącej się do Wielkiego Pałacu tłuszczy znajdowało się jedno z najbardziej romantycznych miejsc w stolicy. Większość kamienic przyozdobiona była kwieciem lub też pokrywały je płaskorzeźby. Kamienne płyty pod stopami Młota Bożego niemal lśniły zaś wkoło unosił się przyjemny zapach ziół i perfum. Owa delikatna chmura rozkoszy zdawała się być swego rodzaju zapewnieniem relaksu i odpoczynku. To właśnie tutaj mieszkali i spotykali się bogaci mieszczanie. Tuż obok ostatniego kręgu jednak ukryci przed gwarem. Był to swego rodzaju wyznacznik statusu. Nawet jeśli ktoś nigdy nie przekroczył ostatniej bramy to świadomość mieszkania tak blisko królewskiej pary na pewno podbudowywała ego i syciła pychę. Tak też wyglądali przechodnie. Dumnie. I bogato. Żebraków tu nie było. Widać prywatni strażnicy robili o niebo lepszą robotę.
Septim przybył w okolicę "Raju" niedługo przed ustalonym terminem. Słońce było już prawie w zenicie i oświetlało swym obliczem większość zaułków stolicy i uwydatniało piękno architektury tej części miasta. Sam budynek "Raju" prezentował się skromnie, lecz dostojni mieszczanie sączący wino i zajadający istne kulinarne dzieła sztuki podnosili splendor samego budynku. Po trawniku biegało kilka dzieci zaś między ucztującymi co chwila przelatywały piękne dziewczęta niosące wino lub półmiski mięsiwa. Inkwizytor przejechał wzrokiem po tłumie jednak nie potrafił nigdzie dostrzec niebieskowłosej złodziejki dusz. W owym barwnym towarzystwie ciężko byłoby dojrzeć i samego Sakira. Ogród w przeciwieństwie do budynku był dość spory a posadzone tu i ówdzie drzewa nie ułatwiały zadania.
Cała ta sielanka zdawała się być na wyciągnięcie ręki. Jednak Inkwizytor czuł niemal na karku spojrzenia drabów pilnujących posesji jak również strażników miejskich, którzy w przeciwieństwie do tych mu towarzyszących nosili na sobie błyszczące pancerze. Jeden ze mężczyzn którzy go odprowadzili oblizał nerwowo wargi patrząc na ucztę.
- To ten... my już będziemy szli.
Inkwizytor został sam z dość poważnym problemem. Nikt nie mógł "od tak" wejść do ogrodu. Nie bez sprzeczki i bójki. A Sakir raczy wiedzieć co powiedziałby ma to komtur. Przy jedynej furtce stało przenośne biurko za którym siedział posiwiały człeczyna. W dłoniach trzymał zwój będący najpewniej listą gości na dzień dzisiejszy... pytanie czy dziewczę które go tu zaprosiło myślało o rzeczach pokroju rezerwacji.
Spoiler: