Re: Kryjówka Gildii Bandytów

61
Na zewnątrz słońce stało w zenicie, było duszno i parno, chyba znowu szło na burzę.
Freeda i Bonnie nie miały jednak okazji podziwiać zalanych słonecznym blaskiem widoków (nawet gdyby jakieś do podziwiana w obrębie Drugiego Pierścienia Saran Dun były), bo zaraz zapadli w sieć podmiejskich kanałów. Prowadzeni pewnie i szybko przez jednego z ludzi Brenicka, przemieszczali się sprawnie jak szczury, które umykały im z piskiem spod nóg. Szli długo, nawet bardzo długo. Freeda już dawno straciła poczucie czasu i tylko doganiające ją fizyczne zmęczenie pozwalało zorientować się jak daleki przebyli dystans.
Gdy zaczęła się potykać, a mdłe oświetlenie pochodni jęło mącić jej wzrok, poczuła znajomy swąd spalenizny i siarki, a Brenick wstrzymał nagle pochód. Stanęli na rozległym skrzyżowaniu, wokół rozciągała się plątanina niknących w ciemnościach chodników. Bez przewodnika próżno byłoby szukać wyjścia z tej matni.
Przypałętało się stamtąd — powiedział Thom, wskazując korytarz po ich prawej stronie. — To zachodnia część Górnego Miasta. Nie mnie oceniać, dlaczego akurat stamtąd, ale i specjalnie zaskoczony nie jestem — dodał kąśliwie i splunął w bulgoczący ściek.
Odnoga, o której była mowa istotnie wyglądała jakoś inaczej. Po wytężeniu wzroku można było dostrzec, że ściany nie lśnią od wilgoci w blasku pochodni, a na dnie koryta zalega jeno wyschnięte błoto. Więcej w nikłym świetle nie sposób było wypatrzeć, lecz zaciągający z przejścia smród siarki zdawał się potwierdzać słowa bandyty.
W każdym razie — podjął, patrząc ponuro w mrok — zdecydowanie zbyt blisko nas.
To rzekłszy, wszedł w ciemność jednej z odnóg. Po chwili błysnęło delikatne, żółtawe światło, a w ścianie korytarza ukazała się ogromna dziura, zupełnie na pierwszy rzut oka niewidoczna. Przechodząc przez nią Fi zauważyła, że krawędzie są osmalone, lecz wnet całą jej uwagę pochłonął rozciągający się przed nią widok naturalnej, dobrze oświetlonej groty, której sklepienie usiane było stalaktytami, a dnem płynął szemrzący strumień.
Ponaglona przez obstawiającego ją z tyłu bandytę, Fi zeszła po wykutych w skalnej ścianie schodkach i wnet wszyscy znaleźli się na dole, pośród stołów, ław, skrzyń, beczek, słomianych manekinów i kilku przestępców, kurewek oraz niewolnic, snujących się wokół ogniska i rusztu niby duchy. Część miała nadpalone odzienie, a co poniektórzy również brwi i włosy oraz oparzeliny na skórze. Wszyscy przyglądali się przybyłym kobietom z mieszaniną ciekawości oraz niepokoju. W chłodnym powietrzu unosił się zapach pieczystego, ale i niemytych ciał.
Najwidoczniej szemrzący strumyk nie służył obecnym tu do ablucji.
Znajdź Sola i przyślij go do mnie, na jednej nodze — polecił Brenick chudemu chłopaczkowi dłubiącemu sztyletem w zębach, po czym skinął na Freedę i Bonnie, nakazując im iść za sobą.
Po chwili znaleźli się w niewielkim drewnianym budynku, wkomponowanym w skalną niszę tak udatnie, że wyglądał niemal jak zeń wyrosły. Wnętrze prezentowało się znacznie przytulniej i znacznie, znacznie bogaciej, aniżeli mogłaby na to wskazywać prosta fasada z nieheblowanych desek. Na podłodze miękka wykładzina; ściany zastawione uginającymi się od ksiąg i zwojów regałami; pyszniące się w donicach rośliny (jak rosły tu bez światła?); rzeźbione, usiane drogocennymi bibelotami biurko; obite czerwonym aksamitem krzesło i kilka nieobitych, za to równie ozdobnie wykonanych; rozświetlające wnętrze lampiony u powały; niewielki piecyk dający przyjemne ciepło; wielka skrzynia z okuciami i zasłonięte kotarą przejście, wiodące nie wiedzieć dokąd.
Tak z grubsza prezentował się gabinet Thoma Brenicka, Mistrza Gildii Bandytów, który zaraz po przekroczeniu progu zasiadł za biurkiem i gestem zaprosił Freedę i Bonnie, by również usiadły — naprzeciwko.
Ja także — rzekł, odkorkowując butelkę i polewając do trzech srebrnych pucharków — nie lubię, gdy mi się wchodzi w paradę, panno Lucci. Życzę sobie, by ten burdel został uprzątnięty. Podobno możecie spełnić to życzenie.
Brenick spojrzał wymownie na Bonawenturę, która prychnęła tylko gniewnie, jakby chciała powiedzieć „a nie mówiłam”, ale nie chciało jej się marnować oddechu na bandytę. Ostentacyjnie odmówiła przyjęcia trunku. Thom wzruszył ramionami.
Wybranka bogów czy nie — podjął, całą uwagę kierując na Freedę — jak słusznie zauważyłaś, Fiono, nie mam zbyt wielu znajomych pośród łowców demonów. Zakonowi też nijak mi się poskarżyć — uśmiechnął się półgębkiem i upił tęgiego łyka. — Załatw sprawę tego ognistego plugastwa, a puszczę w niepamięć twój dług... Mmm, a może nawet dorzucę coś ekstra, kto wie?
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

62
Do pogrążonej w myślach Freedy podeszła kapłanka, która wyraźnie bardzo przeżywała to co stało się przed chwilą. Dziewczyna odwróciła twarz by kapłanka nie dotknęła zranionego miejsca i wbiła wzrok w podłogę.
– To ja przepraszam, dałam się ponieść – chciała dodać coś jeszcze, ale kapłanka wyszła z pokoju zostawiając ją samą ze swoimi myślami. I Bonnie, która ruszała się jak mucha w smole. Westchnąwszy wzięła się za przygotowania do podróży. Jej skromny, biedny strój był dla niej jak kara, bowiem od niedawna przyzwyczajona do luksusów Fi, niechętnie wracała do prostych i niewygodnych ubrań oraz tych nieszczęsnych pantofelków.

Po przejściu do kryjówki Bandytów, Freeda stanęła w wejściu zaskoczona tym co zobaczyła. Nie spodziewała się w tym miejscu naturalnej groty, w dodatku tak przystosowanej do życia. Obejrzała z zaciekawieniem twarze ludzi wewnątrz, dostrzegając tu i ówdzie na ich ciałach poparzenia. Widocznie nie mieli tyle szczęścia co ona sama. Myśląc o tym poczuła przygnębienie i dotknęła kryształu wiszącego na jej szyi. Czułą niemal pustkę w duszy, która pozostała po wydarzeniach dzisiejszego poranka. Zapłakałaby, gdyby jeszcze miała na to siły. Nie było czasu ni warunków na odpoczynek, nie było jak zebrać myśli. Jednak w głębi duszy wiedziała, że zbłądziła i postanowiła zrobić co w jej mocy by naprawić swój błąd.

Obie panny podążyły za Brenickiem do jego gabinetu, który okazał się zaskakująco przytulny i gustownie urządzony. Freedzie przypomniało się od razu jak to było na salonach i przekroczywszy próg, jej dłonie same z siebie powędrowały do wyimaginowanej sukni by lekko ją unieść i nabrała w nozdrza powietrza, chcąc znów poczuć zapach perfum, a za zamkniętymi powiekami dojrzeć wszystkie tańczące i przechadzające się pary. Niestety, dłonie dotknęły marnego stroju, nozdrza wyczuły głównie pot, a przed oczami miała lustrzany bal ze snów. Wzdrygnęła się i pośpieszyła w kierunku biurka i zasiadła na ozdobnym krześle.
– Taaak – skwitowała przeciągle uwagę o wchodzeniu w paradę Fi i przyjęła puchar z trunkiem, po czym upiła łyk – chyba nie pozostaje mi nic innego jak ulegnąć w tej kwestii, ktoś musi coś zrobić w kwestii potwora. Ale co z przygotowaniami, masz coś co możemy wykorzystać? Możesz nam załatwić dostęp do jakiejś biblioteki magicznej?

Niedoszła złodziejka oparła się wygodniej i z posępną miną, obracając w dłoniach srebrny puchar, zaczęła rozmyślać o tym co przyjdzie im zrobić. Do głowy przyszła jej lista pytań: Czy czar na tarczy Bonnie jeszcze działa, czy tę poczwarę da się zabić mieczem, jak to się stało, że stwór dotarł do tak ukrytego miejsca? Ostatnia sprawa też nie dawała jej spokoju. Wyprostowała się na krześle i odstawiła pusty już puchar na biurko.
– Co to za kanał, tam skąd przyszła ta bestia? Wydaje się inny niż pozostałe – dziewczyna zastukała palcem w oparcie krzesła – może zbudowano go dawniej, może nie byli to nawet ludzie? Kto wie dokąd wiedzie. Gdybyśmy znali genezę tego stwora, być może znaleźlibyśmy sposób by go powstrzymać. Mogłabym to sprawdzić wraz z Bonnie – zaproponowała Fii obejrzała się na wielkie jak szafa dziewcze – naszej dwójce zależy na tym by się pozbyć tej poczwary.
Przywołała wspomnienie Renarda, który leżał ranny w sierocińcu. Żałowała, że nie miała czasu go odwiedzić. Musi to zrobić. Jeśli nie dla niewinnych i przerażonych ludzi, którzy padali ofiarą potwora, to dla niego.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

63
Mężczyzna zakręcił pucharem, upił łyk i zapatrzył się w usianą lampionami powałę, jakby rozmyślał nad sensem istnienia. Po chwili wrócił uwagą i spojrzeniem do Fi, która naraz poczuła dreszcz, takie to było spojrzenie. Jakby przewiercał ją na wylot, obnażał jej skrytą pod nędznym odzieniem nuditas virtualis, czytał jej w myślach, grzebał w duszy.
Albo była po prostu przemęczona, a całe wrażenie spowodowały tańczące na twarzy Brenicka cienie i odbijający się w beznamiętnych oczach blask lampek.
Możesz uzupełnić tutaj zapasy — powiedział, uśmiechając się półgębkiem — jeśli masz czym zapłacić, oczywiście. Varda to dobra kobieta, ale za darmo nie dałaby nawet po mordzie. Nie musisz się obawiać, nie będę ci przetrzepywał kieszeni. Nie interesują mnie drobniaki, a twój dług, jak już ustaliliśmy, jest chwilowo zawieszony.
Złodziej osuszył pucharek, po czym dźwignął się zza biurka i podszedł do jednego z regałów. Błądził palcem po grzbietach ustawionych w nierównych rządkach ksiąg, po czym wyjął jedną z nich. Był to gruby wolumin oprawiony w pociemniałą skórę, z miedzianymi okuciami i jakimś symbolem wytrawionym na okładce.
Biblioteki magiczne są na uniwersytetach, panno Lucci — powiedział, siadając z powrotem za biurkiem i spoglądając na dziewczynę z zaciekawieniem. — Sądziłem, że o tym wiesz. Jak i o fakcie, że nielicencjonowane używanie magii na terenie Keronu nader często skutkuje stosem. Zwłaszcza gdy nie masz odpowiednich przyjaciół. I złota na łapówki. Ale wracając do meritum. — Brenick przesunął księgę w kierunku Freedy. Symbol na okładce przedstawiał plątaninę figur geometrycznych oraz ideogramów, układających się w coś, co wyglądało jak słowo „Picatrix”. — To jedyny grymuar magiczny, jaki posiadam. Możesz pożyczyć, jeśli chcesz.
Widząc, że Freeda również wypiła zawartość pucharu, Thom polał raz jeszcze. Po pomieszczeniu rozszedł się kwiatowo-owocowy zapach. Wino było lekko musujące i przyjemnie „kąsało” w język. Mężczyzna rozparł się w krześle, bezwiednie bawiąc złotą figurynką czegoś, co przypominało połączenie kobiety i węża.
Inny? — zdziwił się Brenick. — Nie zauważyłem. Ale dla mnie wszystkie kanały wyglądają tak samo. Ten akurat prowadzi w okolice zachodniej części Górnego Miasta, kończy się jednak ślepym zaułkiem. Nie mam pojęcia skąd... O! Sol, jesteś wreszcie, wejdź.
Do gabinetu bezszelestnie wszedł elf. Był wysoki i szczupły, jak to elfy, lecz jego niegdyś zapewne piękną twarz szpeciły okropne blizny. Ubrany w szykowny, watowany kaftan ze szmaragdowego jedwabiu przetykanego złotą nicią, czarne aksamitne nogawice i takiż chaperon oraz eleganckie skórzane ciżmy z wysoką cholewą prezentował się niemal jak keroński szlachcic.
Solaufein Turavan, do usług — powiedział elf dziwnie chropowatym głosem i skłonił się przed kobietami. — Panna Lucci, jak mniemam? A to musi być...
Bonawentura z Grenefod, służka Kariili — przedstawiła się wojowniczka, popatrując niepewnie na Fi, jakby chciała o coś zapytać, lecz zmilczała.
Tak, właśnie. Słyszałem o paniach. Rozumiem, że przyjdzie nam współpracować — ni to stwierdził, ni zapytał Turavan, spoglądając na Brenicka.
Sol jest magiem. Diablo dobrym, pozwolę sobie dodać. Gdyby nie on, prawdopodobnie nie rozmawialibyśmy teraz. Przydzielam go do waszej misji.
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

64
Słysząc o możliwości uzupełnienia zapasów Fi omal nie zatarła z rozmachem rąk. Wreszcie będzie możliwość odpowiednio się doposażyć. Ciekawe czy mają tu batyst? Postanowiła jednak odsunąć szał zakupów na później i zająć się sprawami bieżącymi, które wymagały jej uwagi bardziej niż wygoda osobista.
– Odwidzę zatem tę Vardę – stwierdziła obojętnym tonem Fi, sprawdzając czy trzosik dalej jest w torbie – znajdzie się kilka zaskórniaków.

Freeda bacznie przyglądała się poczynaniom złodzieja, kiedy ten ruszył w kierunku pułki. Palec, który zataczał okręgi na krawędzi pucharu zatrzymał się, kiedy zobaczyła tytuł. Odstawiła kielich i sięgnęła po księgę by lepiej się jej przyjrzeć, może nawet przekartkować ostrożnie. Musiała być warta fortunę. Nie dane jej jednak było badać jej dłużej niż chwilę, bowiem na scenę wkroczył kolejny aktor. Elf o pięknym stroju i oszpeconym licu, bez mała widział niejedno i niejedno zrobił w swoim długim życiu.
– Zgadza się – odpowiedziała Fi wstając z krzesła i dygnęła zgodnie z etykietą – zgadza się panie Turavan, przyjdzie nam współpracować by pozbyć się kreatury z kanałów, a jeśli jesteś faktycznie tak dobrym magiem jak mówi Thom, być może przekażesz mi trochę wiedzy, która przyda się podczas zadania.
Freeda siadła ponownie na swoje miejsce i sięgnęła po kielich by upić mały łyczek. Zapasy, wiedza, nauczyciel, wszystko zaczynało się pięknie układać! Była na dobrej drodze by opanować swoje świeżo nabyte umiejętności i rozwiązać problemy. Było trochę za wcześnie by myśleć o tym co dalej.

– Chciałam zbadać legowisko tego stwora, by czegoś się o nim dowiedzieć, być może przestudiować jakieś księgi – zerknęła na grymuar, który dopiero co wpadł jej w ręce – ale z tym raczej się nie uda. Niemniej chciałabym znać też twoją opinię na ten temat, panie Turavan.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

65
Sol — rzekł elf z uśmiechem, który byłby zapewne ujmujący, gdyby nie zabliźnione szramy, nadające mu demonicznego wyrazu. — Nie mamy zbyt wiele czasu, by uporać się z problemem, szkoda marnować go na zbędne uprzejmości.
Dobrze powiedziane — wtrącił się Brenick. — Zabierz je do siebie, Sol, czy gdzie tam uznasz za stosowne. Mam robotę.
Oczywiście. Zapraszam — zwrócił się do kobiet i ruszył ku wyjściu. — Omówimy rzecz przy posiłku, moje panie. Tuszę, że dotarcie tutaj nieco zaostrzyło wasz apetyt?
Po krótkim spacerze, który minął im w milczeniu, gdyż szum strumienia zagłuszał wszystko w promieniu kilku metrów, dotarli do niewielkiej pieczary, której wejście przesłaniała nadgryziona przez czas i wilgoć aksamitna kotara. Nisza, znajdująca się w pewnym oddaleniu od centrum jaskini, była dość cicha i kameralna, kręciło się tam kilka co czystszych niewolnic z metalowymi obręczami na szyjach, których „siostry” Fi widziała już wcześniej, przy palenisku.
Jedna ze służek, elfka lub półelfka, kończyła właśnie nakrywać do stołu, gdy Turavan i jego goście weszli do pomieszczenia o nieregularnych ścianach i niskim suficie. Wewnątrz, oprócz stołu z krzesłami, znajdował się bezlik parawanów, skrzyń, komód, szafek i półek usianych słoiczkami, buteleczkami i puzderkami. W powietrzu unosił się zapach pieczonej ryby, szczodrze doprawionej czosnkiem i rozmarynem oraz nikły zapach kadzidła, lecz o zupełnie innej nucie niż w Domu Śniących.
Solaufein powiódł gości do stołu, a elfka lub półelfka od razu napełniła mu kielich winem, by za moment usłużyć także Freedzie i Bonnie. Inna dziewczyna, zdecydowanie ludzka i bardzo ładna, o egzotycznej urodzie, wniosła potrawy, po czym usiadła w kątku, jak cień.
Jedzmy, nim wystygnie — rzekł Turavan, nakładając sobie na talerz rybę, gotowane warzywa i pajdę razowego chleba. — Proszę, proszę się częstować. Mahia doniesie, jeśli będzie mało — zapewnił, taktownie nie patrząc przy tym na Bonawenturę, której kiszki zagrały właśnie donośnego marsza.
Gdy elf zaspokoił pierwszy głód, otarł usta serwetą i odchylił się na oparcie krzesła. Sącząc wino, zdaje się, że to samo, które Fi piła u Brenicka, przyglądał się ciekawie, lecz nienachalnie swoim gościom. Wojowniczka jadła właśnie piątą rybę, a Mahia wnosiła kolejne półmiski i patery, nie wiedzieć skąd.
Myślę — przemówił spokojnie Turavan, by nie przeszkadzać zanadto jedzącym kobietom — że zbadanie leża jest dobrym pomysłem, lecz nie wiemy gdzie i czy w ogóle takowe istnieje. Nie zaszkodzi jednak byście zobaczyły miejsce, w którym, jak sądzimy, demony się pojawiły. Właściwie — elf zmarszczył brwi, a blizny zmieniły konfigurację — coś nie daje mi spokoju. Mam wrażenie, że coś przeoczyłem w tym ślepym zaułku, lecz nie mam pojęcia co. Z pewnością znacie to uczucie, podobne do słowa na końcu języka, które znamy, a jednocześnie nie możemy go sobie przypomnieć... Ach, katorga! — elf zaśmiał się chrapliwie i dopił wino, nakrywając kielich dłonią na znak, że ma dość. Usłużna niewolnica wycofała się natychmiast.
Bonawentura po ósmej dokładce wreszcie wyglądała na najedzoną, a spiętrzone wokół niej talerze lśniły czystością, nie licząc kopczyków białych ości. Wyraźnie ukontentowana posiłkiem wojowniczka westchnęła z lubością i po raz pierwszy, odkąd zawitały w kryjówce bandytów, wyglądała na rozluźnioną. Spojrzała na Sola z sympatią spod przypalonych brwi i krzywo obciętej, czarnej grzywki, a posiniaczoną twarz rozjaśnił jej uśmiech.
Dawnom nie kosztowała takich specjałów. Dzięki niech będą bogini za to zacne jadło i tobie, panie Turavan.
Sol — poprawił łagodnie elf.
Sol — zgodziła się wojowniczka, wyjątkowo jak na nią spolegliwie i prędko. — Mnie tedy mów Bonnie, od Bonawentury.
Oczywiście. Bonnie — wychrypiał mag, a było w tym chrypieniu coś takiego, że ogromna kobieta zarumieniła się po czubki uszu. Szczęściem w nieszczęściu były pokrywające twarz wojowniczki sińce po starciu w kanałach, które maskowały nieco niewieści pąs, pasujący jej — co tu dużo mówić — jak świni siodło.
Zapadła niezręczna cisza.
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

66
Freeda przyjęła uprzejme wyproszenie z lekkim uśmiechem. Dopiła wino i odstawiła srebrny kielich delikatnie na stół.
– Zatem bierzemy się za to – wstała i po chwili wahania dodała z lekkim uśmieszkiem w kąciku ust – z zaangażowaniem jakby moje życie od tego zależało.
Nic więcej nie mówiąc skinęła na Bonnie by ta wstała i ruszyła za nią. Zabrała ze sobą również księgę, która mogła posłużyć za bezcenne źródło wiedzy wszelakiej. Miała wiele do odkrycia na temat siebie samej i swojego dziedzictwa. Dotknęła koniuszkami palców kryształu, który wisiał na jej szyi. Pamiętała przeraźliwą pustkę, która ją wypełniła. Martwiło ją to potwornie i gdyby nie rozgrywające się na około wydarzenia, pewnie siedziałaby zasępiona w pokoju, z nogami podwiniętymi pod brodę, myśląc i nic nie robiąc. Jej serce mówiło jej jedno, umysł zaś kompletnie nic. Miała nadzieję, że niebawem znajdzie odkupienie, które według niej mogło naprawić szkody.

Freeda starała się nie zwracać uwagi na niewolnice, rozumiejąc że jej święte oburzenie kompletnie nic nie zmieni, a jakakolwiek pomoc może mieć różne negatywne skutki uboczne. W głębi duszy nie zgadzała się z traktowaniem ludzi jak towar i czuła dla tych istot jedynie współczucie. Kiedyś uroniłaby dla nich nawet łzę, jednak obecnie nawet to nie wchodziło w grę. Okazanie słabości mogło się odbić czkawką w przyszłości.
Zachowując zatem stoicki spokój i wyraz rozwagi na twarzy, przyjęła wino oraz jadło, które skubała niespiesznie acz wytrwale, aż zaspokoiła głód. Nie piła za to dużo wina, nie chcąc się przypadkiem odurzyć.
– Powinniśmy zatem zbadać miejsce z którego przyszły – zgodziła się z Solem Fi – może my dostrzeżemy coś co tobie umknęło. Każde z nas ma pewną wiedze i spogląda z innej perspektywy.

– Tsaaaa – odezwała się po chwili niezręcznego milczenia Freeda – Może odpocznijmy chwilę po tym sycącym posiłku, tu patrzę na Ciebie Bonnie, i ruszmy jeszcze dziś tropem monstrum. A w międzyczasie, Sol, może pomożesz mi z pewnym magicznym zagadnieniem – dodała niewinnie Freeda, licząca, że elf pomoże jej kontrolować jej własne moce. Uśmiechnęła się przy tym na zachętę, nie gorzej niż do szlachty na balach, chociaż wątpiła by na kogoś takiego zadziałał po prostu urok. Prędzej ciekawość. Zdawszy sobie z tego sprawę dodała po chwili:
– Dziś odkryłam, że mogę zaklinać ogień, coś co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej, nie chciałabym zrobić komuś krzywdy. Zapytaj Thoma.
To ostatnie powiedziała z lekką satysfakcją.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

67
O tym samym pomyślałem — zgodził się z Freedą elf na wzmiankę o perspektywach. Gestem dłoni nakazał niewolnicom zabranie pustych naczyń, zachowując jednak swój kielich, którym zajął oparte na blacie dłonie — smukłe i ładne, o długich palcach artysty. — Rad jestem, że się zgadzamy.
Turavan uśmiechnął się, a blizny na jego obliczu znów zatańczyły makabrycznie. W gęsto oświetlonej jadalni Freeda dostrzegła, iż „zdobią” również szyję elfa, niknąc mu pod koszulą i jedwabnym kaftanem. Wyglądało to tak, jakby rozległą mozaikę ran posypano solą i piaskiem, a następnie przypalono gorącym żelazem. Poorana wgłębieniami i zgrubieniami twarz maga przypominała krajobraz po bitwie.
Doprawdy? — zainteresował się Sol, przenosząc spojrzenie brązowych oczu z Bonnie na Fi, co ta pierwsza przyjęła z wyraźną ulgą. — Cóż, magia chadza kędy i kiedy chce. To potężna siła, tak naprawdę wciąż nieodgadniona i niepojęta w swej istocie, zarówno przez laików, co i jej użytkowników. Niemniej, podlega naszej woli i pozwala się jej kształtować. Z różnym skutkiem. Musisz wsłuchać się w swoje wnętrze, Fiono. Oswojenie objawiającej się mocy wymaga czasu i pracy, a nade wszystko cierpliwości. Nie sposób bowiem przyspieszyć biegu rzeczy, zwłaszcza tak delikatnej natury. Ale może nie takiej odpowiedzi oczekiwałaś? — zmitygował się nagle Sol. — Może jest coś konkretnego, w czym chciałabyś, abym ci pomógł?
Pytanie zawisło nad uprzątniętym przez niewolnice stołem, pomiędzy ubranym jak ludzki szlachcic, oszpeconym elfem a młodocianą oszustką i aspirującą magiczką w kusym, połatanym przyodziewku. Z oddali dobiegał ich uszu przytłumiony kotarą wiszącą u wejścia szum strumienia, a gdzieś z głębi pieczary delikatne dźwięki gry na cytrze. Fi poczuła jak niesiony przeciągiem zapach kadzidła o korzennej nucie zakręcił ją w nosie.
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

68
Freeda przyglądała się z zainteresowaniem bliznom na twarzy elfa, kiedy ten mówił. Były przerażające, odpychające, a także... interesujące. Nie jak je zadano ani jak wygląda teraz życie z nimi, ale jakaż to mroczna historia stoi za nimi. Czy elf padł ofiarą rasistów, łowców czarownic a może były to porachunki bandytów? Czuła, że gdyby poznała historię za nimi stojącą, pomogłoby to jej lepiej zrozumieć swojego rozmówcę. Jednak zapytanie o nie wprost, wydawało jej się niezbyt rozsądne. Mógł być to drażliwy temat, a pod płaszczykiem uprzejmej i rozważnej osoby mógł się kryć człowiek o sercu z kamienia.

Starała się ukryć zainteresowanie i postanowiła się za to skupić na rozmowie, wszak ta również dotyczyła interesującego jej tematu, a mianowicie jej nadnaturalnych zdolności.
– Chyba krótka rozmowa nie pomoże mi na dłuższą metę z moimi zdolnościami, a za to konieczna będzie żmudna praca, ale możesz podpowiedzieć mi jedno, Sol – powiedziała Fi, pochylając się nieco nad stołem, by lepiej usłyszeć jego odpowiedź – dotychczas magia była dla mnie jak nagła erupcja. Działa się kiedy emocje były silne a ja w potrzebie. Jak mogę nad tym zapanować, jak nagiąć tę energię do mojej woli, a nie moich uczuć?
Ciekawe. Freeda nie wiedziała nawet czy magia jest wrodzona, czy ludzie uczą się jej z książek. Na północy temat ten nigdy nie był poruszany w jej domu, a będąc tu nie zadała sobie trudu by to sprawdzić. Książki zaś - pisane przez różnych autorów - były książkami fabularnymi, gdzie co autor to inaczej to opisywał. Ona sama najbardziej pasowała do Frederika, bohatera jednej z jej ulubionych książek, który był sierotą i dorastał na ulicach...

Skupiła się ponownie, bowiem odpływała myślami w niezmierzonym kierunku. Potrząsnęła lekko głową i skupiła znów wzrok na oszpeconej twarzy elfa. Im dłużej mu się przypatrywała, tym mniej zwodziło ją jego miłe zachowanie. Prawie jakby chciała zobaczyć w nim bandytę. Zastanawiała się jak William mógł tu pasować, z całą jego elokwencją i jestestwem. Świat tutaj, pod przykrywką cywilizacji wydawał się brudny i brutalny, czy on też taki był? Znała go tak krótko... Dlaczego akurat on zawitał teraz do jej myśli – wpadło jej do głowy takie pytanie i od razu lekko spąsowiała. Niepewna jak to zinterpretować pociągnęła łyk wina i zmieniła temat.

– Kiedy możemy się wybrać na naszą małą eskapadę? Muszę jeszcze odwiedzić waszą kwatermistrzynię, aby trochę się doposażyć – Fi wydęła usta i poprawiła bucik – te pantofelki nieludzko mnie uwierają.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

69
Nawet jeśli elf dostrzegł, że słuchająca go z uwagą dziewczyna w rzeczywistości wpatruje się nie w jego oczy, lecz blizny, nie dał tego po sobie poznać. Po wąskich, ładnie wykrojonych ustach błąkał się uśmiech. Był to uśmiech pełen uprzejmego zainteresowania rozmową, bardzo podobny do tych, które Fi wielokrotnie widywała na salonach. Świadczyć mógł więc — do spółki z ubiorem i manierami Turavana — o doskonałym wychowaniu bądź doskonałym wyszkoleniu elfa. Tego jednak z samej tylko obserwacji nie sposób było wywnioskować.
Pierwszy krok już za tobą — odpowiedział jej Sol. — Wiesz, że dysponujesz potencjałem magicznym i wiesz, że wyzwalaczem są silne emocje, poczucie zagrożenia bądź niebezpieczeństwa. Owa świadomość to podwaliny twojej pracy nad drzemiącą w tobie energią. Musisz wiedzieć, że u każdego magia objawia się inaczej, nie ma żadnych reguł, szablonu czy formy, w którą można by wpasować wszystkich urodzonych z darem; nie ma miary, podług której można by ich mierzyć ani żadnego spisu zaklęć czy formuł do wyuczenia. Każdy jest inny tak samo, jak dar, którym dysponuje. Dlatego gdy następnym razem zechcesz wywołać określony efekt za pomocą magii, skup się na nim, przywołując te wszystkie gwałtowne emocje, o których wspominałaś; wyobraź sobie bądź przywołaj w pamięci wydarzenia, w których groziło ci niebezpieczeństwo, ale miej świadomość, że to ty jesteś panią w tym układzie i ty decydujesz, w co przekuć tę energię — w bezładny wybuch czy precyzyjne działanie. Zawsze bądź panią sytuacji, Fiono — podkreślił twardo elf, a wąskie usta zacięły się w nieustępliwym grymasie, jakby mówił nie do obcej panienki, którą przyszło mu niańczyć na polecenie Brenicka, lecz do samego siebie.
Podczas gdy Freeda odpływała myślami do Frederików i innych postaci męskich, niekoniecznie literackich, Bonawentura poruszyła się niespokojnie na swoim krześle, widząc zmianę, jaka zaszła na łagodnym do tej pory obliczu Turavana. Ten chyba to zauważył, bo zaraz wrócił do poprzedniej pozy uprzejmego słuchacza i gospodarza.
Może jeszcze wina? — Spojrzał na Bonnie, lecz ta pokręciła przecząco głową. Elf jednak nie odwracał wzroku przez dłuższą chwilę, co znowu speszyło wojowniczkę. Odchrząknęła znacząco, spoglądając ukradkiem na rozmarzoną i spąsowiałą Freedę. Dzięki bogom, albo innym siłom, dziewczyna się otrząsnęła i wyratowała ją z opresji.
Kiedy tylko będziecie gotowe, drogie panie — odrzekł Fi, przenosząc na nią cały ciężar swej uwagi. — Osobiście mogę ruszyć w każdej chwili. Ach, byłbym zapomniał. Moje lokum jest do waszej dyspozycji, Mahia przygotowała dla was miejsce. Możecie zostawić tu nadmiar bagaży — zawahał się, po czym dodał prędko: — jeśli oczywiście chcecie. Jeśli jednak wolicie zatrzymać się w spalni, pewien jestem, że i tam znajdzie się dla was wolny namiot. Cokolwiek zdecydujecie, Varda urzęduje w centralnej części jaskini. To na wprost stąd i w lewo, brzegiem strumienia, aż do kładki. Później wystarczy kierować się słuchem — Sol skrzywił się lekko, co w jego przypadku znaczyło: koszmarnie. — Nikt tutaj nie klnie równie plugawie. Wybaczcie, że nie będę wam towarzyszył, ale nie jesteśmy z Vardą w nazbyt serdecznych stosunkach. Gotowa policzyć wam podwójnie za sam fakt, że zjawiłyście się w moim towarzystwie.
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

70
Freeda uważnie słuchała każdego słowa wypowiedzianego przez pokiereszowanego elfa. Wszystko to co powiedział wydawało się proste i logiczne, a wręcz brzmiało to jak potwierdzenie jej własnych domysłów, którego właśnie potrzebowała. Dopóki były to jej eksperymenty, gdzieś z tyłu głowę miała poczucie rezerwy, lekkiej niechęci by spróbować to zrobić. Teraz, kiedy otrzymała swego rodzaju znak, że słusznie myślała, z większą pewnością siebie podejdzie do zagadnienia.

Wyraźnie zadowolona z siebie panna Fi mruknęła coś do siebie z aprobatą i wstała.
– Dziękujemy za gościnę, Sol. Kiedy tylko się odpowiedni zaopatrzymy zdecydujemy co dalej – skinęła mu niezbyt zgodnie z etykietą głową – tymczasem. Dziękuję za twą wiedzę.
Pociągnęła Bonnie za sobą i skierowała się do wyjścia, a następnie w stronę handlarki i wspomnianych bluzgów. Kiedy już trochę się oddaliły odezwała się do Bonnie.
– Widziałaś jak na Ciebie patrzy, aż mam ciarki – wzdrygnęła się mimowolnie, teraz kiedy mogła sobie na to pozwolić – mam nadzieję, że szybko zakończymy ten temat i będziemy mogły zająć się ważnymi sprawami, takimi jak Lilith.

Fi po głowie chodziły drobne zakupy. Jakieś ubrania, elementy zbroi skórzanej, lekka broń, może jakiś perfjum. Chciała o to wszystko wypytać tutejszą handlarkę. No... może nie takie drobne. Warto było się też rozejrzeć, za różnymi "specjalnymi" towarami. Czymś niecodziennym co przykuwało uwagę. Takie perełki mogły okazac się przydatne.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

71
Turavan zapewnił Freedę, że absolutnie cała przyjemność jest po jego stronie, po czym odprowadził obie kobiety do wyjścia i pożegnał długim spojrzeniem, gdy te oddalały się w kierunku strumienia.
Ja... Eee... W-widziałam — wydukała spąsowiała wojowniczka. Sama jednak nie wydawała się mieć ciarek, o których wspomniała Fi. Jeśli w ogóle jakieś, to zgoła inszej proweniencji, lecz idąca nieco z przodu Freeda nie mogła wyczytać tego z jej twarzy, zajęta patrzeniem pod nogi i wypatrywaniem kładki, o której mówił Sol.
Freedo? — zagaiła po chwili Bonawentura, jakby nagle sobie o czymś przypomniała. — Dlaczego wszyscy tutaj „Fioną” cię nazywają?
Zbliżały się z wolna do przerzuconej nad szemrzącą wodą rachitycznej konstrukcji, za którą kwitła już bandycka infrastruktura. W samym jej sercu piętrzyła się wielka kupa czegoś, co przypominało przysypany śmieciami wóz bez kół zwieńczony pstrokatym i brudnym jak nieszczęście baldachimem. Wokół kłębiła się masa pomniejszych bud, kramów, stołów, beczek i skrzyń, a pomiędzy tym wszystkim — ludzie, elfy i metysi wszelkiej maści.
Jedni pili przy szynku urządzonym pod skalną ścianą, inni robili zawody w rzucaniu nożami do celu albo obstawiali walki psów, jeszcze inni — zgromadzili się przy ogniu i ogryzali coś, co wyglądało jak szczury na patyku. Ktoś krzyczał, ktoś klął i kłócił się albo śmiał — gwar był nieopisany, niósł się echem pod samo usiane stalaktytami sklepienie jaskini i mieszał z szumem płynącej nie wiadomo skąd i dokąd wody.
A na fali tego wszystkiego płynęły plugawe wiązanki bardzo brzydkich słów, wypowiadanych niskim i grubym, choć bez wątpienia kobiecym głosem, dolatującym gdzieś od strony „śmieciowej góry”.
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

72
Przyzwyczajona do zmian tożsamości Freeda nie pomyślała, że komuś może wydać się to dziwne. Na salonach była Fioną, dla przyjaciół Freedą i wszystko wydawało się doskonale działać. Jednak Bonnie nie była ani wtajemniczona ani osobą z towarzystwa tego rodzaju. Fi zatrzymała się zatem i westchnęła, myśląc jak to wytłumaczyć. Obróciła się w kierunku wojowniczki z nieco wymuszonym uśmiechem.
– Widzisz Bonnie, na salonach przedstawiałam się jako Fiona, żeby ukryć moje pochodzenie, nie chciałam żeby traktowali mnie jak głupią wieśniaczkę z północy, gdzie łatwiej znaleźć demona za rogiem niż monetę na drodze – dziewczyna zaśmiała się cicho, bowiem cytowała anegdotkę pewnego zadufanego w sobie szlachcica – i tak już zostało. Tylko moi przyjaciele mówią do mnie Freeda i chciałabym żeby tak zostało. Chodź, zobaczymy co można dostać u tej paserki.

Freeda z zaciekawieniem przyglądała się życiu, które płynęło jak pobliski ściek swoim tokiem pod ulicami miasta. Wyglądało to niewiele inaczej niż nad ich głowami. I tutaj ludzie zajmowali się swoimi interesami, mieli swoje drobne przyjemności i obowiązki. Rzucanie nożami wydawało się przednią zabawą, ale Freeda postanowiła zająć się tym w następnej kolejności.
– Potrafisz rzucać nożem – zapytała Fi, przepychając się do sterty śmierci z której dobiegały soczyste wiązanki – przydałoby się nam trochę grosza i rozluźnić.
Z pieczołowitością godną naśladowania pilnowała swojej sakiewki. Teoretycznie między "swoimi" nie powinni się okradać, ale to była tylko teoria wyniesiona z książek pisanych przez ludzi, którzy nie mieli z tym styczności.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

73
Bonawentura — prócz tego, że nie była wtajemniczona ani z towarzystwa — nie znała Freedy dłużej niż kilka dni. Nie miała pojęcia o jej przeszłości, nie wiedziała jak dziewczyna, którą brała za wybrankę swej bogini, w ogóle znalazła się w Saran Dun. Krótko mówiąc: właściwie nie wiedziała, kim Freeda jest.
Usłyszawszy dość skrótową i pozbawioną objaśnień odpowiedź swej towarzyszki, zasępiła się na dłuższą chwilę.
To znaczy — bąknęła w końcu, gdy już były przy kładce, a przed nimi w pełnej krasie rozkwitała enklawa występku — żeś szlachetnie urodzona? Czy żeś spośród ludu prostego? Doprawdy, Freedo, nic z tego nie pojmuję...
Wojowniczka zafrasowała się, lecz wnet jej uwagę pochłonęły skupiające się na ich dwójce spojrzenia, w większości nieprzychylne i podejrzliwe. Cóż, trudno było się temu dziwić, wszak wyróżniały się na tle tłumu i nie pasowały doń. Zwłaszcza Bonawentura.
Nigdym nie próbowała — odrzekła na pytanie Fi, popatrując dookoła z dłonią opartą na głowicy miecza. — Czemuż pytasz? Nie zamiarujesz chyba włączać się w ten... ten... plugawy proceder! Toż to dla zbirów rozrywka! Jeszcze na pieniądze! Oszukają nas, pewne to jak w gnomim banku, Freedo — zakończyła już spokojnie Bonnie, choć przy „plugawym procederze” zapaliła się była nieco, a na policzki wypełzł jej rumieniec oburzenia.
Do góry śmieci, która okazała się być wcale dobrze zaopatrzonym sklepem, dotarły bez problemów, odprowadzane jeno rzeczonymi wcześniej, złymi spojrzeniami.
Wszędzie walały się towary — od ostrzy wszelkiej maści przez bronie obuchowe oraz kolne i garoty, na elementach uzbrojenia wcale nie kończąc. Pomiędzy pełnymi skórzniami leżały pojedyncze, gotowe do samodzielnego skomponowania części rynsztunku, nie tylko z garbowanych i nabijanych ćwiekami skór, impregnowanych płócien czy metalowych kółek, ale też płyt, choć tych ostatnich — pewnie ze względu na popyt — był znacznie mniejszy wybór.
Podle skrzyń i beczek zaś, ustawionych niby skrzydłowi po bokach centralnego punktu sprzedażowego, stały oparte łuki krótkie, długie i refleksyjne oraz samostrzały — mniejsze, większe, a nawet takie, którym bliżej było do małej balisty niźli kuszy. Na wiekach leżały proce przeróżnych modeli i wykończeń, a pomiędzy tym wszystkim pociski — kołczany pełne bełtów i strzał oraz mieszki po brzegi wypełnione żelaznymi kulkami.
W wyższych partiach śmieciowiska, poza zasięgiem złodziejskich łap, których tu wszak nie brakowało, pyszniły się świecidła maści wszelakiej; coś, co wyglądało jak różdżki, krótkie i gruzłowate lub ozdobne niby bibeloty; błyskały w świetle ogniska i lampek flakony z fosforyzującymi cieczami we wszystkich kolorach tęczy i wisiały najprzeróżniejsze nakrycia głowy: berety, chaperony, kaptury, kapelusze, czapki, czepce, a nawet nałęczki, które nie wiada po co tu komu.
Były i szaty zwykłe — z lnu i wełny; były też bardziej wykwintne — z jedwabiu, aksamitu i brokatu. W głębi uświnionego baldachimu zaś, na ścianie wozu wisiały opończe, pasy, kaletki, rękawice i cała masa inszej galanterii uzupełniającej, jeśli można to tak określić. Ostatnim, co rzuciło się kobietom w oczy były rzędy ciżem i wysokich butów stojące na skleconych ze skrzyń, prowizorycznych półkach przybitych do prawej burty wozu, który stanowił, zdaje się, szkielet całego tego bajzlu.
Bajzlu, w którym śmiało można powiedzieć, iż było absolutnie wszystko.
Gdy stanęły przy ladzie, której funkcję pełniły wsparte na kozłach stare i poharatane drzwi w liczbie sztuk trzech ułożonych w poprzek, podeszła do nich krasnoludzka kobieta. Trudnego do określenia, jak to w przypadku tej rasy bywa, wieku, miała pszeniczne włosy, śniadą cerę i niezwykle jasne oczy koloru nieba. W gruncie rzeczy, była całkiem niebrzydka.
W przeciwieństwie do słów, którymi się posługiwała. I spojrzenia, jakim je obdarzyła.
Patrzcie, no, kurwa — zachrypiała, spluwając w bok — co też jebany ściek przywlókł... Jak tyś się do sracza zmieściła, dziewucho? — zarżała krasnoludka, popatrując na Bonnie, aż jej karku zabrakło, by objąć całą wojowniczkę wzrokiem. — No co do chuja? Będziem se w oczy zaglądać jak te sakiryckie wywłoki chłopiętom do dup? Kupujecie albo wypierdalać.
Słowo jeszcze... — warknęła Bonnie, a Fi niemal usłyszała zgrzyt jej zębów.
Chuja mi zrobisz, złociutka. Jesteś kurewsko daleko od swojego wyłożonego atłasami sracza, spłynęłaś do rynsztoku. Radzę o tym pamiętać, jeśli ten pusty szyszak, który nazywasz łbem, jeszcze ci miły... — krasnoludka odjęła ciężkie niby kotwica spojrzenie z poczerwieniałej twarzy Bonawentury i przeniosła je na Freedę.
Nie lubię się powtarzać, ale powiedzmy, że zrobię dla was wyjątek, laleczki, bo widzę, żeście jeszcze gówna z uszu nie zdążyły wydłubać. KU-PU-JE-CIE albo WY-PIER-DA-LAĆ, jasne?
Obrazek

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

74
Fi daleka była od popierania wulgaryzmu i chamstwa, ale dłonią zakryła przed Bonnie uśmieszek, kiedy usłyszała komentarz krasnoludki. To było dziwne, bowiem wiedziała, że to nic śmiesznego i nie powinno to bawić damy, a jednak bawiło. Słoma z butów jej wystawała. Nie kontemplując nad tym tematem dłużej, Fi zatarła dłonie i zwróciła się do krasnoludki.
– Kupujemy, pani dobrodziejko, jak najbardziej kupujemy – mówiąc to zaczęła się rozglądać po stercie przedmiotów w poszukiwaniu właściwego wyposażenia, które będzie na nią pasowało – potrzebuję rapiera do obrony i nowych fatałaszków. Jakaś koszula, spodnie solidne i bogowie, wygodne buty.

Przeszła się wzdłuż i wszerz kramu, pomagając wybierać krasnoludce odpowiednie przedmioty, szukając koszuli nie chłopskiej, a nieco bardziej gustownej. Nie do przesady rzecz jasna, bowiem ta i tak pewnie zniszczy się niebawem, ale jeszcze nie znaczy to, że ma chodzić jak powsinoga. Rapier natomiast musiał być odpowiedni dla niej. Lekka broń, która wymagała gracji pasowała do niej i była jedną z niewielu w używaniu której miała jakiekolwiek doświadczenie.

Opryskliwa krasnoludka wydawała się idealnym materiałem na handlarza w takim miejscu. Wyglądało na to, że nie da sobie w kaszę dmuchać i tacy handlarze byli też solidni, bowiem w takim miejscu oszukanie kogoś mogło się źle skończyć. Fi sprawdziła broń, czy dobrze jej leży w dłoni, wykonała kilka próbnych machnięć.

– Ile wyjdzie mnie za te przedmioty – zapytała Fi, sprawdzając podany towar – zastanawiam się czy wcisnę gdzieś tam jeszcze jakieś karwasze a może i nawet kamizelkę z grubszej skóry, coby trochę mnie chroniła. Bonnie, potrzebujesz czegoś?
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: Kryjówka Gildii Bandytów

75
Rozbrojona „dobrodziejką” Varda uniosła najpierw jasne brwi niemal po samo ciemię, po czym wybuchnęła śmiechem — szczerym i rubasznym, jakby usłyszała przedni żart. Całkiem już udobruchana, słysząc długą listę sprawunków z ust nietypowej klientki, krasnoludka jęła fachowo a treściwie przedstawiać jej towar, nie pytając nawet czy ma czym zapłacić. Ba, mało tego, pomogła dobrać nie tylko najodpowiedniejszy dla drobnej Freedy oręż, ale i niezgorzej znała się na doradztwie typowo modowym.
Tak oto na „ladzie” przed Fi wylądowały: zgrabny rapier o stylizowanym na różane sploty koszu i dobrze wyważonej rękojeści owiniętej miękką skórką; szaroniebieska, taliowana tunika z cienkiego, ale porządnego lnu, obszyta przy pękniętym dekolcie i rękawach srebrną lamówką w listki; ciemne legginsy i niebiańsko wygodne, skórzane buty z wysoką, dopasowaną do łydki cholewą.
Za to będzie trzy razy po sto — odrzekła krótko i bez zawahania krasnoludka, biorąc się pod boki i popatrując groźnie, na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy położyć łapy na towarze przed uiszczeniem opłaty. — Kaftany bez rękawów od dwa razy po sto w górę, karwasze średnio pięć razy po dziesięć. Ale jeśli zdecydujesz się na całość... — Varda zawahała się, walcząc z przyrodzoną swej rasie chytrością — niech stracę. Pięć razy po sto lwów za wszystko.
Zagadnięta wojowniczka pokręciła przecząco głową, ostentacyjnie odwracając się od stoiska, jakby całą swoją postawą mówiła, jak bardzo nie chce — nic kupić ani być tu. Varda tymczasem patrzyła na Freedę w (jeszcze) cierpliwym oczekiwaniu, choć jasnym było, że jej wyrozumiałość jest krótkotrwała i płocha niby młodzieńcza miłość.
No? — ponagliła. — To jak, kurwa, będzie? Robimy interes czy nie?
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”