Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

16
Obudziłem się, wstałem. Byłem zawsze nie wyspany choć lepiej spać w tym domku niż na ulicy, postanowiłem aby ten dzień musi być inny, nie idąc żebrać jak co dzień tylko postanowiłem coś poszukać w tym drewnianym domku może, Romero coś mi zostawił a może coś o mojej mamie ?
- Romero proszę pomóż mi ! - mówię po cichu

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

17
Harry udał się do stojącego niedaleko drewnianego domku. Był to jedyny tego typu budynek w okolicy, aż dziw bierze, że ktoś go w ogóle zamieszkiwał. Co fakt to fakt, ziemia tutaj była najtańsza, ale jednocześnie niebezpieczeństwo ogromne, a o warunkach to lepiej nawet nie wspominać. A jednak ktoś miał jakiś powód, aby tu zamieszkać... Nikt nigdy nikogo tu nie widział, choć okna nie były zabite deskami, z kominka czasem unosił się dym, więc wszystko to zdawało się sugerować, że dom nie był jednak opuszczony.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

18
Idąc w stronę tego drewnianego domku, widziałem wiele biednych ludzi którzy za pewnie cierpieli dlatego chyba najbardziej nienawidziłem tych ulic, jak ci ludzie muszą tak strasznie cierpieć. Jak i ja całe życie cierpię, jedyne co było dobre w moim życiu to Romero, opiekował się mną jak umiał, szkoda że nie ma go już teraz. Myślałem w myślach lecz wreszcie doszedłem do tego drewnianego domku, zdziwiłem bardzo się ponieważ myślałem że nikt w nim nie mieszka a nawet z kominka unosi się dym.
- Hmm ... co tu się dzieje ? - powiedziałem dość zdziwiony byłem
Następnie chciałem wejść do tego domku.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

19
Harry pchnął drzwi, które bez trudu się otworzyły. Dom wyglądał dość normalnie, choć jak na tę dzielnicę mógł uchodzić za zamożny. Był dość mały, jednoizbowy. Przy ścianie koło drzwi stało łóżko, obok niego skrzynia, po środku stół, przy innej ścianie jakiś regał i niewielkie palenisko. Palił się w nim ogień, nad którym ktoś umieścił garnek. Coś się w nim gotowało, a stół był zastawiony dla dwóch osób. Ktoś tu mieszkał, nie ulegało to wątpliwości, jednak w tej chwili nie było go w domu. Musiał opuścić go całkiem niedawno, kto w końcu zostawia gotujący się obiad na pastwę losu, zwłaszcza w tej dzielnicy... Harry jednak bez trudu wszedł do domu, więc teoretycznie każdy mógłby się tu włamać z wielką łatwością. Aż dziw bierze, że nikt tego nigdy nie zrobił... Chłopcu na widok jedzenia po raz kolejny zaburczało w brzuchu.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

21
Chłopiec stał jak wryty w ziemię i czekał na rozwój wypadków. Zawartość garnka bulgotała wesoło, zgrywając się z burczeniem jego brzucha, a w górę unosiła się para rozsiewając po izbie całkiem przyjemny zapach. Jednak w domu nie było nikogo, a tak przynajmniej można się było spodziewać. Wyglądając przez otwarte drzwi, Harry dostrzegł ludzi, którzy z jakiegoś powodu starają się omijać ten dom szerokim łukiem. Najwidoczniej było w nim coś, co nawet żebraków od niego odpychało... Niczego szczególnego chłopak tu jednak nie dostrzegał, albo przynajmniej tak mu się wydawało...

***WCZEŚNIEJSZY FRAGMENT TU***
- Czy naprawdę nie udowodniłem ci jeszcze do czego jesteśmy zdolni? - odpowiedział pytaniem na pytanie zindiq - Nikt nie wie o Wolnych poza samymi Wolnymi. Gdyby ktoś przez przypadek by się o nich dowiedział, po prostu wymazalibyśmy mu to z pamięci.

Brodacz i Kabor oddalili się już na jakąś odległość, kiedy mag patrząc na Taanę zawołał jeszcze:
- Naprawdę radzę ci nosić ten pierścień! W wielu miejscach ułatwi życie! - i zniknęli za horyzontem. Svitt natomiast położył jej rękę na ramieniu, aby zwrócić jej uwagę na siebie i dał jej znać, aby podążała za nim.

Przeszli kilka ubłoconych ulic naznaczonych lepiankami, aż w końcu dotarli do jakiejś walącej się chaty. Svitt stanął koło niej i popukał w nią kilka razy dając w ten sposób znak Taanie, że dotarli na miejsce. Była to zwykła chata, taka sama jak wszystkie domy w tej części. Było w niej ciemno i śmierdziało ekskrementami. Jedyne przedmioty jakie się tu znajdowały to posłanie z owczych skór i zardzewiały garnek na wygaszonym palenisku.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

22
Obrzuciła zindiqa na pożegnanie niejasnym spojrzeniem, a kiedy uszli ze Svittem kawałek, założyła pierścień na kciuk lewej dłoni. Wybrała kciuk, bo przystosowany do mocnych dłoni dobrze zbudowanego mężczyzny pierścień był za duży na inne jej palce.

Zniosła jakoś nagłe złamanie granicy najbliższej strefy, jakiego nieświadomie dopuścił się Svitt, kladąc jej dłoń na ramieniu. Nie było teraz sensu wywierać reakcji na tych, którym być może będzie niebawem coś zawdzięczać.
Zerknęła na ruderę, gdy stanęli przed drzwiami i weszła pierwsza. Smród typowy dla wnętrz, które nie mają lub utaciły funkcje cywilizacyjne ogarnął ją natychmiast i wdusił się w nos. Mimo tego, że Taanie jak najdalej było od wszelkiej delikatności – w jej obecnym stanie wielce zaawansowanego głodu atmosfera taka znacznie utrudniała zapanowanie nad poruszeniami kiszek. Jednak gdyby odjąć ten smród publicznej toalety (jaką pewnie uczynili z opuszczonej chaty okoliczni biedacy i bezdomni) warunki były lepsze niż te, w których spędziła lata dzieciństwa i wczesnej młodości w qhirinowej zagrodzie.
– Czyli to jest "dom" Nareda – mruknęła; nie wiadomo czy było to pytanie do Svitta, czy konstatacja adresowana do samej siebie. Podeszła do legowiska, trąciła skórzane łachmany czubkiem buta, kopnięciem odkryła (być może żeby sprawdzić, czy nie żerują tam szczury), zajrzała do garnka i wróciła do Svitta.
– Dzięki. A teraz najtrudniejsze: pożycz mi ze trzy, cztery gryfy. Jak zaraz czegoś nie zjem, mniejszy będzie ze mnie pożytek. Lepiej też, żebym pożyczyła od ciebie, niż zaczęła zdobywać pożywienie tak, jak mi głód nakazuje... Będę czekać na znak od was. Znajdziecie mnie albo tutaj, albo w najbliższej okolicy, tyle że gdzieś wyżej, albo w najbliższej bezpiecznej karczmie.

Bez względu na to, czy Svitt pożyczył jej grosiwo, czy nie, Taana zabrała się za sprzątanie wnętrza. W zasadzie sprzątanie ograniczało się do pozbycia się źródła smrodu. Kiedy się z tym uporała, konieczność zaczerpnięcia świeżego powietrza i wrzucenia czegoś do żołądka wypchnęły ją z chałupy jednym kopniakiem.
Dzielnicę Biedy w Dolnym Mieście znała pobieżnie, a na pewno nie znała wszystkich cuchnących zaułków i obrzyganych kątów. Kojarzyła z grubsza pewną spelunkę, wciśniętą w zagłębienie jakiegoś przewyższającego ją o dwa piętra muru. W kącie, gdzie rzadko docierało słońce, pyszniły się zawsze najgorsze smrody – zapachowo i społecznie rzecz biorąc.
Niebo było bezchmurne i mimo zapadnięcia nocy w zasadzie nie było całkowicie ciemno, gdy znalazła się w okolicy, w której potrafila już znaleźć drogę do speluny. Zostały trzy uliczki. Ostatnie kroki pokonała naprawdę szybkim marszem. Kiszki dopominały się już "czegokolwiek", a kilka gryfów w bucie przechowanych na czarną godzinę właśnie teraz będą cholernie przydatne – o ile los nie władował jej na ten odcinek jakiejś przeszkody lub innej rewelacji...

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

23
Svitt pokiwał głową i sięgnął do torby przypiętej przy pasie. Odliczył dziesięć gryfów i podał kunie, po czym podniósł rękę w geście pożegnania i wyruszył po ubłoconych drogach w swoją stronę. Taana wyszła natychmiast z domu w poszukiwaniu jakiegoś w miarę sensownego źródła zdobycia pożywienia, jednak wobec rozbicia załogi "Dobrego Piwa" w tej dzielnicy trudno było znaleźć cokolwiek, co nadawałoby się do jedzenia. Dodatkowo trzeba było naprawdę uważać na pieniądze, bo tutaj różne rzeczy mogłyby się z nimi stać... Najlepiej byłoby dla niej pójść na targ, ewentualnie na południowy rynek, bo tutaj to można co najwyżej w mordę dostać, ale o jedzenie trudno. Swoją drogą, ciekawe co się stanie z "Dobrym Piwem", kiedy królewscy zorientują się co tam zaszło...

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

24
Dokładniejsze przyjrzenie się temu miejscu zatrzymało Taanę na kilka kroków przed wejściem. Co prawda kuny to drapieżniki wszystkożerne, ale co innego żerować z konieczności na ochłapach, a co innego pchać się w miejsce, gdzie chyba nikt nie zamierzał udawać, że główną przystawką jest tu cios w ryja, a podstawowym daniem zbiorowa napaść osobników głodnych wszystkiego, co się rusza.
Taana zaklęła cicho pod nosem i chcąc nie chcąc zawrócila, by skierować się w jakieś mimo wszystko bardziej obiecujące miejsce. Podarek (czy pożyczka) od Svitta czynił ją teraz osobą z pewną możłiwością wyboru. Doliczając otrzymaną dziesiątkę do tego, co gniotło ją w onucę – była dumną posiadaczką czternastu gryfów.
Tak... czternaście gryfów. No, nie jest to suma, od której warto rozpocząć historyczne oszczędzanie. Równowartość pięciu chlebów albo kaszy ze średnim piwem lub naparem. Mieląc w głowie warianty wytęsknionego posiłku Taana obrała trasę na TARG.

Wobec późnej pory w uliczkach prowadzących do placu targowego kłębiły się wozy, wózki i obnośni sprzedawcy wracający po zakończeniu dnia handlowego. Taana liczyła więc głównie na stragany, które pozostają otwarte do późna (zwłaszcza w tak ciepły wieczór), oferując to, co potrzebne "na już", w tym i szybkie posiłki. Przeskoczyła nieruchomy strumyk szczyn, wylewający się spod muru, ominęła dwukółkę, która utkwiła w miejscu wskutek kolizji z inną podobną, odmówiła czegoś jakiemuś ciemnemu typkowi w wykuszu bramy i przepuściła najpierw pędzącego obdartego chłopaczka, potem obdartą dziewczynkę, z przejęciem pryskających przed młodym krasnoludem, któremu właśnie ukradły słodką bułkę – po czym ostatecznie znalazła się na otwartej, przewiewnej przestrzeni targowiska.
Jedne obszary były już całkiem puste, w innych kupcy składali kramy, gdzie indziej jeszcze trwał ruch i tam się skierowała, szybkim sprawnym krokiem wśród skrzyń, wozów, osłów i budek nawigując wedle zapachu. Kiełbasa? Jakaś polewka? Ciekawe zapachy ziołowe? O, zaraza, tak – tego typu bodźce niemal przejęły władzę nad dziewczyną. W ten sposób trafiła w falujący tłumek postaci przeróżnych ras (za to średnio dość niskiego stanu), luźnym koliskiem otaczający grupę bud serwujących posiłki. Gdzieś podniosły się śpiewki, gdzie indziej żeński głos na kogoś wrzeszczał z pretensją, popłakiwało dziecko.
Taana przemogła pewną niechęć do nieokreśłonych skupisk i jęła kluczyć wśród pleców i zadów, by dotrzeć do którejś kolejki. Zapach kiełbas, rzepy, polewki i rozlanego piwa upewniał ją, że na cokolwiek trafi, i tak nada się do nabycia. Napotkanie szeregu nieruchomych postaci, pewnie czekających w kolejce, zakończył jej forsowny przemarsz. Nie myślała dotąd o tym, czy zwraca uwagę swoją osobą – w zależności od stopnia różnorodności lokalnej ciżby mogło to przejść przy zerowym lub nieznacznym zainteresowaniu – tak zakładała. Miała teraz na uwadze ważniejsze sprawy, niż to, jak ktoś może chcieć komentować jej co najmniej mało estetyczne kunie skaryfikacje czy inne elementy wizerunku. "Jeść" – mówiło ciało, i należało go wreszcie posłuchać.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

25
***CIĄG DALSZY TU*** ***PO POWROCIE*** Zapadła już noc i wszyscy uczciwi ludzie w Saran Dun poszli już do swoich domów, aby smacznie spać i obudzić się jutro rano na kolejny dzień katorżniczej pracy za głodową pensję. Ale jedna dzielnica była wyjątkiem. Tutaj ludzie nigdy nie idą spać. Dlaczego? To proste. Bo tutaj trudno znaleźć kogoś uczciwego... Do kuny jednak wszyscy tutejsi biedacy odnosili się z jakimś dziwnym respektem wynikającym zapewne ze strachu do obcych. Zwykłego człowieka, elfa czy krasnoluda zapewne już dawno by zadźgali za chociażby ten mały pierścień na palcu Taany. Od niej jednak wszyscy woleli trzymać się z daleka. Wróciła więc bezpiecznie do swojego domu, jednak zauważyła w nim coś dziwnego - palenisko na jego środku było już rozpalone. A stał przy nim i grzał się pewien człowiek - niski łysiejący mężczyzna z dwoma cienkimi, ale długimi mieczami na plecach.

- Witaj, Taanarrikeuen! Jestem Artix, miło cię poznać - zawołał z uśmiechem na jej widok i wyciągnął ku niej ręce. Na lewej dłoni Taana zauważyła miedzianą obrączkę na serdecznym palcu.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

26
Pchnęła drzwi i natychmiast zamarła z nożem w dłoni. Nawet jeśli trwało to chwilkę, potrzebną na stwierdzenie, że ktoś stoi przy palenisku.
Na szczęście zachowanie obcego nie sprowokowało qhiry do prewencyjnego ataku. Dała mu tę następną chwilę na uśmiech oraz wyciągnięcie dłoni. Jeśli był to sposób na pokazanie pierścienia mężczyzna cel ten osiągnął. Kuna chwyciła dłoń z pierścieniem i przyjrzała mu się, chcąc sprawnie określić, czy na pewno oznacza on przynależność do Wolnych.

Jednak mimo pewnego uspokojenia jej obaw, Taana bynajmniej nie odpowiadzała Artixowi analogiczną wylewnością. Patrzyła na niego chwilę czujnie, po czym podeszła do ognia i zaczęła rozpakowywać pakunek.
– Muszę zjeść – oświadczyła, jakby to było teraz najważniejszą częścią ich spotkania. – Nie ma tego wiele, akosztowało skurwysyńsko drogo. Kto cię przysyła, Artix. I w jakiej sprawie.
Jak zwykle – jej pytania częśto nie miały intonacji pytającej. Kto się jeszcze do tego nie przyzwyczaił, ten będzie musiał. Taana tym czasem czekała na odpwiedź, sprawnie i z pośpiechem zabierając się do przygotowania sobie kolacji.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

27
Mężczyzna potrzebował chwili zapewne by przetrawić dziwne zachowanie gospodyni, którego najwidoczniej z jakiegoś powodu nie zrozumiał, jednak pozwolił jej na przygotowanie posiłku.
- Jesteś bardzo głodna? - spytał. - W takim razie mogę ci dać jeszcze te dwa kwaszone chleby. Wziąłem je na drogę, ale opatrzność sprawiła, że nie były mi potrzebne - i położył je obok paleniska. Wyjął swoje miecze i usiadł przy ogniu zajmując się ich oliwieniem w oczekiwaniu, aż Taana zje.
- Przysłał mnie tutaj zindiq z poleceniem przekazania ci zadania, które będziesz musiała wykonać. Będzie ono dla ciebie próbą i inicjacją w szeregi Wolnych. Jeśli dzięki niemu udowodnisz swoją wartość, zostaniesz już oficjalnie przyjęta w nasze szeregi, dostaniesz swoją własną obrączkę i dostęp do wszystkiego, co nasze. Słuchaj zatem uważnie. Jutro rano wyruszy posłaniec Aidana do Białego Fortu z listą potrzebnych im zasobów, które tamtejsi muszą dostarczyć jego wojsku. Zlikwidujesz go, a potem przechwycisz wiadomość i przyniesiesz ją do mnie, a wtedy ja poinstruuję cię co robić dalej. A to od zindiqa na pokrycie niespodziewanych kosztów - i rzucił jej pod nogi skórzany mieszek z monetami. - Ta misja wymaga odrobiny taktu, jeśli wiesz co mam na myśli... Wiesz dobrze, że posłaniec króla to nie jest byle kto. Właśnie dlatego ta misja została ci powierzona jako inicjacja. Za dnia znajdziesz mnie w koszarach, a wieczory spędzam w gospodzie "Pod sierpem i młotem". - i wyszedł, nie mówiąc już ani słowa.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

28
Taana wzięła od Artixa chleby bez słowa i skupiła się na rybce, dochodzącej na wolnym ogniu, a gdy posiłek był gotów, siadła na ziemi i jadła bez słowa, na Artixa nawet nie patrząc. Kiedy rzucił mieszek, podźwięku wyczuła, że był raczej cięższy niż lżejszy, ale reakcją na ten fakt też mężczyzna mógł się poczuć… rozczarowany. Taana spojrzała na mieszek i zostawiła go tam, gdzie wylądował.
Jadła – aż zjadła. Wytarła usta wierzchem dłoni, dłonie zaś w spodnie.
– Mało czasu – stwierdziła posępnie, wydłubując sobie ość spomiędzy zębów. – Pieniądze są niezbędne, bo nie mam nic, poza tym co widzisz. Więc muszę kupić… no, wszystko, co potrzebne żeby zlikwidować posłańca i jego eskortę, jeśli będzie.
Dalej nie mówiła – jasno wynikało z tego, o co jej chodzi. Że dziś już nikt jej broni ani niczego innego nie sprzeda, że w związku z tym jutro rano dopiero się zaopatrzy, a wedle słów Artixa – rano wyruszy posłaniec. Aby go nie przegapić, Taana chciała mieć jeszcze przed świtem obejrzany teren od bram na staję drogi do Fortu, co oznacza, że musi być na miejscu na długo przed tym, jak otworzy się najwcześniejszy sklep z orężem. Jaki z tego wniosek?
– Musisz mi pożyczyć swój miecz – stwierdziła płaskim głosem, splunięciem pozbywając się wydłubanego kawałka jedzenia. – Jeśli mam likwidować posłańca samym moim nożem, to zwiększa się ryzyko porażki. Ja nie dopuszczam porażek. Wy w tym przypadku też – to grozi odkryciem, że ktoś wiedział o posłańcu. Jeśli mnie złapią – wiadomo: tortury. Nie wiesz, kiedy pęknę i co powiem. Wniosek – teraz dopiero spojrzała Artixowi w oczy – lepiej, żebym miała więcej niż nóż. Najlepiej kuszę. Zwłaszcza, jeśli oczekujemy „odrobiny taktu”. Ale kuszy nie masz.

Następnie zamilkła, ciekawa, czy Artix coś na to powie, zanim ostatecznie zniknie za progiem. Na trakcie wiodącym na północ z Saran-Dun była około dwóch godzin przed świtaniem, gotowa z tym, co miała, z czerwoną linią namalowaną palcem nad murzugunem, poziomo przez całą twarz – obowiązujący ją znak, że jest w trakcie zadania i że ze szczególną dobitnością podlega wpojonemu jej kodeksowi jej zagrody.
Dokładnie zapoznała się z terenem na odcinku pół stajania – przypatrywala się terenowi, przeszkodom i możliwym kryjówkom oraz trasom ucieczki. Zastanawiala się, gdzie droga i ukształtowanie terenu będzie musiało spowolnić jeźdźca, gdzie zmusi grupę do ustawienia się gęsiego. Czy miała pożyczony od Artixa miecz, czy była jedynie z nożem – musiała przygotować się jak najlepiej do zadania. Nie tylko żeby dostać się do Wolnych. Zasadniczo po to, żeby przeżyć i nie zhańbić honoru swej zagrody.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

29
Artix tylko przystanął na chwilę przy wejściu, będąc już niemal na progu domu i odpowiedział krótko:
- Nie wolno mi ci w żaden sposób pomagać. Ja mam tylko oceniać twoją pracę - i wyszedł, nie mówiąc już nic więcej.

Taana była tak głodna, że nawet nie zauważyła kiedy przełknęła wszystko to, co miała do jedzenia. Trudno też było powiedzieć, czy się tym wszystkim najadła, no ale skoro nie było więcej... Nie w takich warunkach musiała już wcześniej żyć, bywały momenty o wiele gorsze. Ogień w palenisku tlił się leciutko, okolica już zachodziła dymem, a kuna poczuła jak powoli morzy ją sen...

Następnego ranka wyszła na rekonesans, próbując ocenić teren pod wykonanie zadania. Jedno było pewne - w żaden sposób nie uda jej się go dopaść na terenie miasta. Tutaj wszędzie (no, może poza dzielnicami biedoty, ale trudno było się spodziewać żeby poseł akurat tam zawitał...) roiło się od straży. Dodatkowo dla posłańca król na pewno przydzieli eskortę. To nie będzie takie proste zadanie i wymaga czegoś więcej, niż tylko zdolności bitewnych. Wymaga sprytu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”