Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

31
Harry był bardzo zaciekawiony tym całym domem, zadawał sobie ciągle liczne pytania, ale pytania na nich nie było nie wiedział dlaczego wszyscy przechodzą obok tego domu jakby w ogóle jego nie było.
Młody chłopak ciągle czuł ten piękny zapach którego nie czuł już bardzo dawno, choć Harry nie jest takim człowiekiem że podkrada komuś jedzenia chciał się powstrzymać, więc siadł na łóżku ciągle wpatrując się w garnek wypływający się z niego piękny zapach.
Harry już dłużej nie wytrzymał, wstał z łóżka i szedł w kierunku garnka. Kiedy już doszedł do miejsca chciał zasmakować tego jakże bardzo pachnącego garnka, lecz smakował go ze stresem z poczuciem że ktoś wróci do swojego domu.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

32
Bulgocząca w garze zupa pachniała trochę podgrzybkami, trochę przypaloną mąką, trochę leśnym mchem. Była gęsta i pożywna, a chociaż smakowała cokolwiek dziwnie, to Harry był zbyt głodny, żeby wybrzydzać. Ledwo się obejrzał, a wciągnął pół gara. Nie było rady, tyle potrzebował, żeby uciszyć burczący niecierpliwie żołądek.

— Harry! — usłyszał wtem z pełnego kurzu kąta ciche i piskliwe zawodzenie. Jakby to mysz nauczyła się ludzkiej mowy. — Harry! Pomóż mi! — Popatrzył. Zamigotało mi z tamtej strony coś złotego, mrugnął, a tęcza rozbłysła mu na moment w oczach. — Harry! Jestem tu uwięziona, ratuj mnie!

To nie mysz, to jakaś drobna istotka, nie wyższa od jego palca, tkwiła przywiązana do brzozowych witek miotły i robiła straszliwie nieszczęśliwą minę. Przypominała malutką laleczkę-zabaweczkę, z tym że tak strojną i bogatą, że na pewno żadne dziecko z tej dzielnicy nie mogło nawet o takiej marzyć. Miała lśniącą od kropelek rosy sukienkę, długie i gęste loki w kolorze jasnego złota i maleńką koronę na czubku głowy.

— Odwiąż mnie, prędko! Musimy uciekać!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

33
- Co ? - zapytał Harry, nigdy by mu nie przyszło do głowy żeby ktoś tutaj był a jeszcze tak mały, po co tak mały, drobniutki człowiek miał by tu być

- Kim ty jesteś ? Skąd mnie znasz ? Dlaczego tu jesteś ? - zapytał chłopak, idąc do tej małej istotki aby ją odwiązać, gdy szedł był bardzo zdziwiony. Choć myślał że to właśnie właściciel tej chatki ją tak zawiązał.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

34
— Nie ma czasu na wyjaśnienia, Harry! Szybko, proszę! Jestem Linda, królewna Linda, tyle ci mogę teraz powiedzieć. Dowiesz się wszystkiego, tylko... odwiąż mnie, uciekajmy!

Wiotkie ręce dziwnej istotki ktoś przytroczył do miotły cienkim miedzianym drutem, zakręcił dobrze, a dla pewności owinął ją nim jeszcze kilka razy w pasie. Chociaż oczka Lindy były niewiele większe od ziarenek piasku, Harry był więcej niż pewien, że pełne są łez i przerażenia.

— O nie! Zaraz tu będą! — pisnęła mała więźniarka.

Chłopiec nie zauważył, żeby ktokolwiek się zbliżał. Usłyszał jedynie brzęczenie much. Zaraz później je zobaczył i zrozumiał jej niepokój: były tłuste, ciemnozielone, ohydnie lśniące i wielkie. Naprawdę spore. A niech to, nigdy nie widział much tej wielkości...

Rosły.

Chwilę zajęło mu zauważenie, że wszystko wokół niego robi się coraz większe.

Stół i krzesła przybrały rozmiary drzew z prastarej elfiej puszczy, garnek z zupą w parę chwil urósł do rozmiarów domu, wiszące pod powałą miotełki suszonych kwiatów oddaliły się nagle i stały podobne chmurom na nieboskłonie, rozpostarte w kątach przy podłodze pajęczyny przypominały teraz lepkie szare prześcieradła, które ktoś rozwiesił po praniu, a rozsypane po podłodze szpilki z kolorowymi łebkami podobne były do szpad, które zgubił jakiś czmychający w popłochu oddział wojska.

Wciąż przykuta do miotły (gigantycznej miotły) Linda miała teraz wzrost zbliżony do Harry'ego, natomiast muchy, trzy potwornie rozgniewane i grzmiące jak burza muchy, były nagle wielkie jak psy. I wszystkie trzy gnały prosto na nich.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

35
Co tutaj się dzieje ? - zapytał do siebie, ponieważ w jednym momencie urosło do wielkich rozmiarów a sam nie wiedział o co chodzi.
Po słowach nieznajomej (podobno) jakiejś królewny zaczął jak najszybciej rozwiązywać ją, nie wiedząc co tu się dzieje i czekając na rozwiązanie tej całej sytuacji.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

36
Ledwo odsupłał królewnie jedną rękę, kiedy poczuł, że coś boleśnie uderza go w kark. Upadł pomiędzy szpilki-szpady z takim hukiem, że aż zabrzęczało, a jego samego trochę przy tym zamroczyło. I tak miał szczęście. Mało brakowało, a wylądowałby w stosie laskowych orzechów, które leżały nieopodal, wtedy na pewno zostałby przygnieciony i byłoby po nim.

Tym, co go zaatakowało, była jedna ze strasznych much. Ta najszybsza To ona zdzieliła go swoimi ogromnymi łapskami i zdaje się, że gotowa była za moment ukręcić mu głowę!

Dwa pozostałe potwory były na razie nieco dalej, ale i one zbliżały się z każdą chwilą. Linda strasznie krzyczała. Kątem oka Harry zauważył, że z olbrzymich szpar pomiędzy deskami podłogi zaczęły wyrastać świecące grzybki na cieniutkich nóżkach oraz jakieś na razie niewielkie listki.

— Rozpraw się z nią, Harry!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

37
- Dobrze ... - powiedział Harry do nieznajomej królewny
Harry strasznie się bał choć może nie było tego widać to jednak bał się tych olbrzymich stworzeń ponieważ nigdy w swoim życiu niczego takiego nie widział.
Choć bał się to szukał czegoś to uderzenia lub bicia się z wielkim stworzeniem, jeśli znajduje taki narzędzie w swoim pobliżu zaczyna uderzać w wielką istotę.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

38
Najbardziej oczywistym wyborem były leżące w zasięgu ręki szpilki. Niektóre z nich lśniły srebrzyście, inne pokrywał rudy osad rdzy, za to wszystkie zdawały się pieruńsko ostre. Można było kłuć atakującego potwora cienkim szpicem, można było także zamachnąć się solidnie i grzmotnąć go obuchem ciężkiej główki z kolorowej kropli szkła. Jak lepiej? Co wybrać?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

40
Kłucie atakującego monstrum tępą stroną broni nie było może najskuteczniejszym sposobem działania, ale przynajmniej pozwoliło choć przez chwilę utrzymać tę szkaradę na dystans. Dystans szpilki. Dla większości ludzi maleńki, ale kiedy samemu jest się niewiele od szpilki większym, to zdecydowanie wystarczający. Tylko co dalej? Może gdyby się mocniej zamachnąć, nie kłuć, lecz uderzyć?

Harry zapatrzył się nagle w wielkie oczy muchy, które nad nim zawisły. Były niesamowite. Kompletnie inne od wszystkich oczu, jakie w życiu widział i tak bardzo odmienne od ludzkich, jak tylko można sobie wyobrazić. Ciemnozielone, na brzegach trochę żółte, do tego lśniące i złożone z ogromnej liczby czegoś w rodzaju szkiełek czy kryształków – skojarzyły się chłopcu trochę z mozaiką, którą widział kiedyś w świątyni Osureli. Tam kolorowe kamyczki i perły układały się w obraz ślicznej pani z motylami na ramionach, a tutaj... tutaj w tych muszych oczach też coś zaczynało się kłębić, coś zaczynało się pokazywać, jakieś niejasne obrazy: śliczny mały domek pośród wysokich traw, jaskółki śmigające po jasnym niebie i... morze. Wspaniałe spienione morze, obiekt snów i marzeń młodzieńca, połyskiwało nagle w oczach muchy zupełnie tak, jakby odbijało się w nich niby w lustrze. A kiedy Harry odruchowo odwrócił głowę, żeby zobaczyć, czy za jego plecami naprawdę nie pojawiła się morska toń, ujrzał złocisty promyk wysączający się z dłoni Lindy, z tej oswobodzonej. Promyk – strużka magii – płynął prosto ku jednemu z leżących nieopodal orzechów.

— Harry! Wymyśliłam coś! — szepnęła mała królewna, uchwyciwszy jego wzrok. — Weź ten orzech i rzuć nim w potwory, szybko!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

42
Błysnęło, huknęło, gwizdnęło – i zadziałało. Orzech eksplodował, lecz nie była to zwyczajna eksplozja. Wybuchło w nim życie. Z roztrzaskanej o głowę potwora łupiny w mgnieniu oka wyrosły pędy jakiejś olbrzymiej rośliny, które utworzyły nieprzebyty gąszcz, a rozwścieczone muchy zaplątały się weń i nie mogły nawet drgnąć. Pędy z zielonych pomału stawały się brązowe i twardniały, zaś w tym samym czasie za plecami Harry'ego ze szpar w podłodze powyrastały kolczaste jeżyny z owocami wielkimi jak konie i gigantyczne czerwone muchomory, wielkie jak zamek samego króla Aidana.

Chwilowo, otoczeni tym gąszczem, byli wraz z Lindą bezpieczni. Ale i raczej unieruchomieni, bo wydostanie się stąd wymagałoby przedzierania się przez te olbrzymie chaszcze. I chyba zbierało się na deszcz. Pojedyncze ciemne krople zaczynały padać na podłogę, na kapelusze grzybów, na liście, na głowy dwójki nieszczęśników.

— O nie, sprowadzili na nas trujący deszcz! — zapłakała Linda, nie tłumacząc jednakże, kto na nich ten deszcz sprowadził, jakim sposobem i w ogóle dlaczego. — Potopią nas tu, zatrują i zabiją! Harry, co robić?! — zapytała z płaczem królewna, wolną ręką odwiązując z pomocą chłopca krępujące ją więzy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

43
Po opuszczeniu posiadłości Neherisów, William i Freeda skierowali się na zachód, w kierunku ulic biedoty – jednej z najgorszych pod każdym możliwym względem dzielnic. To tutaj właśnie dochodziło do największej liczby bójek i mordów, biegały najbardziej zabiedzone psy i dzieci, szczury i gołębie stanowiły podstawę menu mieszkańców, a architektura ograniczała się do lepianek i przegniłych szop. Również pod względem bogactwa i gamy zapachowej okolica ta nie miała sobie równych. Nigdzie nie śmierdziało fekaliami, uryną i nędzą tak, jak tu.

O dziwo, noc przywitała dwójkę wędrowców rześkim, chłodnym powietrzem i zapachem mokrej ziemi. Nagła i gwałtowna burza oczyściła nie tylko duszną i smrodliwą atmosferę Dolnego Miasta, ale także jego koślawe, pełne najróżniejszego śmiecia uliczki. Głównymi przeszkodami były teraz liczne rozlewiska kałuż i małe bagniska. William Renard nawigował jednak sprawnie, omijając większość niespodzianek. Wokół panowała cisza, okolica wyglądała na opustoszałą i nierealną. Ponure rzędy chałup, trzymających się na słowo honoru, niknęły w dali okraszone pomarańczowym blaskiem księżyca.

Czujesz? — zapytał nagle Renard, nabierając powietrza głęboko w płuca. — Nic — dodał zaraz i uśmiechnął się, przymykając oczy. — Cudowne nic. Gdyby nie noce takie, jak ta, już dawno bym stąd wyjechał. Smród tego miasta jest chwilami nie do zniesienia. A tobie, Fi, jak podoba się w Saran Dun?
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

44
Freede prawdziwie zdziwił widok dzielnicy do której się udali. Była tu nie raz, widziała i "czuła" co tu się na co dzień dzieje. Biedota tych ludzi była zatrważająca, zwłaszcza w mieście gdzie ludzie mogli być aż tak bogaci jak sama widziała. Już od dawna wiedziała, że świat nie jest taki prosty i przyjemny by umożliwić wszystkim równy start, ale wciąż wprawiały ją w przygnębienie widoki taki jak ten. Jeśli ktoś urodził się biednym, prawie na pewno biednym już zostawał. Tylko oszustwem i przestępstwem mógł się dorobić, tak jak ona. Nie dorobiła się, ale wkradła między inne sfery.

Lawirowali razem między kałużami, idąc przez ciemne uliczki. Ulewny deszcz i burza musiały przegonić wszystek bandziorów i innych typów spod ciemnej gwiazdy, jako, że było tu kompletnie pusto i cicho. Nawet okiennice na starych zawiasach nie skrzypiały, żadne śmiechy nie przerywały ciszy, ani nawet odległe ujadanie wygłodniałych psów nie dało się słyszeć. Po prostu cisza. Nieprzenikniona cisza.
I brak smrodu.

– Sara Dun jest – zawahała się, niepewna co powiedzieć – bardzo różne, skrajne wręcz. Biedota jest tu jeszcze większa niż w miejscu z którego pochodzę, tam wszyscy sobie pomagają, żeby przetrwać. Ale też bogactwo jest niewyobrażalne, przesadne i dekadenckie wręcz – obróciła głowę, by spojrzeć na światła pałacu – Chyba to właśnie mnie urzekło, ten świat tak odmienny od mojego.
Nie była pewna dokąd to zmierza.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

45
Wydarzenia ostatnich dwu dób i emocje zrodzone z tychże, mogły sprawić, że znająca się wszak nie najgorzej na ludziach Fi, pogubiła się w obecnej sytuacji. Gdyby nie to, bez ochyby odgadłaby do czego – prócz siedziby Gildii – zmierza William Renard. Mężczyzna od momentu, w którym Freeda nazwała go swym przyjacielem miał zaróżowione z zadowolenia policzki, a wzrok maślił mu się ilekroć zerkał na idącą przy jego boku dziewczynę. Korzystając z okoliczności przyrody, William zamiarował bliżej poznać swą nową przyjaciółkę i – w pewnym sensie – podopieczną. Nocną ciszę przerwał cichy śmiech młodzieńca.

W takim razie musisz być z bardzo daleka — rzekł William. — Tutaj, jak sama zauważyłaś, rządzą skrajności. A jedyną, choć nie do końca intencjonalną, pomocą wśród mieszkańców jest zejście z tego świata, by pozostali mogli zagarnąć osierocone mienie. I niech nie zmyli cię blask złota i luster — dodał, widząc, że Fi zerka w kierunku pałacu. — Na salonach sprawy mają się dokładnie tak samo. Różnią się tylko rozmachem i otoczką.

Mężczyzna przeskoczył zwinnie nad rozległą kałużą i podał Fi dłoń, by łatwiej było jej przekroczyć kolejne miniaturowe jezioro. Już, już Freeda była na drugim krańcu rozlewiska, gdy zabrakło jej dosłownie kilku centymetrów, by stanąć suchą stopą tuż obok Williama. Chcąc za wszelką cenę uniknąć zanurzenia w parszywej brei, Fi zachwiała się, zamachawszy wolną ręką w powietrzu. Renard w ostatnim momencie ścisnął trzymaną dłoń dziewczyny i silnie pociągnął ją ku sobie. Impet zderzenia sczepił ich na chwilę. Wyższy od Fi niemal o dwie głowy młodzieniec emanował ciepłem i wewnętrzną siłą. Spoglądał na towarzyszkę z góry, z dziwnym wyrazem na dnie szarozielonych oczu.

Powiedz — odezwał się nagle — co takie urocze, piękne dziewczęta widzą w dupkach pokroju Duglasa?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”