Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

46
To smutne, z jakim spokojem przyjął jej opinię o tym miejscu. To o czym mówiła na prawdę było tu codziennością i prawdą. Rozczarowujące było również to, że ludzie, którzy wydali się Fi z początku tacy mili i dystyngowani, byli wcale niewiele lepsi, tylko robili to na większą skalę. Ojciec wielokrotnie ostrzegał ja przed światem, zapewne również przed tym. Westchnęła ciężko w myślach. Była tu, musiała grać według ich zasad, albo zostanie zjedzona. Przynajmniej na razie. Kwestię co dalej zostawiła na czas, kiedy cała sprawa się wyprostuje.
– Tak, bardzo daleka, praktycznie drugi koniec świata. Odległa i mroźna północ – za pomocą dłoni przyprawiła sobie parę krzywych rogów i zrobiła groźną minę – jeśli wierzyć temu co o nas mówicie, w każdej studni czai się demon, cały rok nosimy na sobie futra z własnoręcznie zabitych zwierząt a zimne serca naszych mężnych wojów może ogrzać jedynie ciepło naszych kobiet. Ale nie wierz we wszystko co Ci mówią – powiedziała z chytrym uśmieszkiem – kobiety też są wojowniczkami.

Fi uważała się za zręczną. I faktycznie była całkiem gibka, ale również na swój sposób niezdarna. Kałuża okazała się zdradliwa, grunt niepewny, albo ona zamyślona od tych wszystkich wspominek z domu, jakie by nie były. Gdyby nie Renard z pewnością skończyłaby w błocie. Kiedy ją przyciągnął, objęła go lewą ręką, aby się ustabilizować i wesprzeć, prawa za to wykonała nieokreślony ruch i zastygła przy jego piersi, jakby bała się, o niego oprzeć. Znaleźli się bardzo blisko siebie i Fi aż sapnęła zaskoczona, jednak pozostała w niezręcznej pozycji, nieco zaskoczona, a z pewnością spąsowiała. Uniosła wzrok na wyższego mężczyznę.
– Urocza – powtórzyła pytająco za nim jakby pierwszy raz słyszała to słowo.
Opamiętała się i spróbowała odstąpić, tak by zachować akceptowalny społecznie dystans.
– Na północy, ktoś tak egzotyczny nie miałby problemu z uwiedzeniem dowolnej kobiety. Ktoś z manierami, bogatym strojem i odpowiednią fryzurą jest jak książę z bajki – powiedziała odwracając wzrok, czując się zawstydzona swoją naiwnością – taka jaskrawość cech i dobra gra może przysłonić prawdę, że ktoś po prostu jest bydlakiem – dodała ciszej.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

47
William roześmiał się widząc wygłupy Freedy, a był w tym śmiechu zachwyt i podziw. Oto wędrował ramię w ramię z małą, delikatną niby pączek róży i równie piękną, a jednak pochodzącą z odległej, niegościnnej Północy dziewczyną. Dziewczyną, która odważyła się opuścić rodzinne strony, wziąć udział w niebezpiecznej grze, została zdradzona przez ukochanego, a teraz – ledwie godziny po tragicznych wydarzeniach – wciąż potrafiła żartować.

Stali naprzeciw siebie, ręka w rękę, ciało przy ciele. Niemal czuł ciepło jej skóry ukrytej pod odzieniem i delikatną woń kwiatowego olejku, którym skrapiała włosy. Puścił dłoń Fi, gdy odsunęła się speszona nieoczekiwanym komplementem, lecz nie przestał wpatrywać się w jej drobną twarzyczkę, na której zakwitły teraz rumieńce. Choć było zbyt ciemno, by William mógł dostrzec pąs na policzkach Freedy, jej zawstydzenie czuć było niemal fizycznie. Być może uznał je za urocze, a może zwyczajnie miał dość taktu i nie skomentował płochości dziewczyny. Uśmiechał się tylko.

To prawda — odparł po długiej chwili. — Duglas miał wyjątkowy... hmm... talent. A może czar? Urok osobisty? Zabawne jak różni potrafią być ludzie wywodzący się z tego samego szamba... Ale dość o przeszłości. Ruszajmy, bo świt nas zastanie, mon petit!

Młodzieniec nachylił się ku Fi, z galanterią użyczając po raz kolejny ramienia i wtedy obydwoje to usłyszeli. Coś jakby syk parującej wody gdy kowal hartuje rozpalone do czerwoności żelazo. Dźwięk dobiegał zza krzywej chałupy po ich prawej stronie, gdzie znikało jedno z wielu rachitycznych rozgałęzień „ulicy”, którą szli. Gdy spojrzeli w tamtą stronę, zauważyli falującą czerwienią i pomarańczem poświatę, wzmacnianą jeszcze blaskiem Mimbry. Zjawisko było tak intensywne, iż można było pomyśleć, że znaleźli się nagle w ciemnej jaskini, gdzie na środku płonęło ognisko.

Co do licha? — mruknął Renard zdziwiony, przekładając posrebrzaną laskę do prawej ręki. Ściskaną do tej pory pod pachą różaną szkatułkę z kosztownościami wcisnął w dłonie Fi. — Pilnuj tego jak źrenicy oka, Freedo z Północy. Wiem, że jesteś wojowniczką, ale to mój teren. Nie ruszaj się stąd, sprawdzę co tam się dzieje. — Stuknął laską o ziemię, z jej końca wysunęło się błyszczące, dwudziestocalowe ostrze. Tak uzbrojony ruszył ostrożnie w kierunku jasności, rozglądając się czujnie na boki.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

48
Cieszyła się, że ruszyli dalej. Miała nadzieję, że szybko wyrwą się z tej dzielnicy, która napawała ją strachem, zwłaszcza nocą! Niestety, nie zdołali ujść daleko, praktycznie nawet o krok, gdy do ich uszu dotarł nieoczekiwanie dźwięk, tak bardzo nie pasujący do otoczenia. Przedziwny syk, który wywoływął dreszcze na ciele młodej dziewczyny. Już chciała coś powiedzieć, kiedy Renard wyrwał się do przodu, dzierżąc ukryte dotychczas ostrze jako broń, a odwagę jak tarczę, uprzednio wciskając jej w dłonie szkatułkę.
– Wracaj – wydała z siebie jeden z tych "głośnych szeptów" – Renardzie, nie idź tam, to może być niebezpieczne!
Przestraszona dziewczyna zastygła w niemal całkowitym bezruchu, czekając w napięciu. Jedynie jej głowa obracała się wolno w prawo i w lewo, szukając zagrożenia. Bacznie słuchała, co się dzieje w głębi ulicy.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

49
Słowa Fi Renard skwitował uniesieniem dłoni, jakby chciał tym gestem przekazać jej, że sytuacja jest pod kontrolą. Żadne z nich jednak nie miało pojęcia co wyrabia się za winklem zmurszałej chałupiny.

Freeda obserwowała oddalającego się Williama, ściskając w dłoniach skarb, za który można by pewnie kupić całą jej rodzinną mieścinę. Razem z mieszkańcami i okolicznymi terenami. Delikatny aromat róż przybrał na sile gdy spocone ze zdenerwowania ręce dziewczyny bezwiednie zaczęły gładzić rzeźbioną powierzchnię szkatuły. Po chwili w przyjemną mieszaninę zapachów czystego po burzy powietrza i kwiatów, wkradł się swąd spalenizny. To wiatr powiał od strony jaśniejącego zjawiska. W tym samym momencie szczupła sylwetka Renarda zniknęła Fi z oczu.

Stała teraz sama, samiuteńka, po środku zapomnianej przez bogów i straże ulicy najpodlejszej biedy, a jedyne, co rozdzierało panującą wokół nienaturalną, nocną ciszę, to syki i huki, od których dreszcze wędrowały dziewczynie po karku. Nie wiedziała ile czasu minęło, choć miała wrażenie, że cała wieczność. A nawet jeśli nie wieczność, to wystarczająco dużo, by zorientować się w sytuacji i wrócić. Biła się z myślami czy powinna pójść za Williamem, czy zostać na miejscu jak jej polecił i nagle problem rozwiązał się sam.

Nim Fi zobaczyła upadającego w tył Renarda, najpierw usłyszała jego przeraźliwy krzyk. Oddalona od mężczyzny o jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów widziała jak język pomarańczowo-czerwonego ognia strzela w jego kierunku, liżąc i raniąc prawą rękę, bark i część twarzy. Broń momentalnie wypadła mu z dłoni, potknął się, cofając w przerażeniu i wylądował w błocie. Sekundę później oczom Fi ukazała się na poły eteryczna, spowita w szalejące płomienie sylwetka. To parujące w zetknięciu z istotą kałuże wydawały kakofoniczne dźwięki, które tak przerażały dziewczynę.

Nagle zza winkla wypadła jeszcze jedna postać. Odziana w płytowy napierśnik, odbijający blask ognia niby lustro, natarła na tajemniczego stwora, osłaniając się od płomieni tarczą emanującą delikatną, błękitną poświatą. Stwór zafalował, wydając okropny wizg, gdy miecz napastnika przeszył płomienie, natrafiając najwyraźniej na coś w głębi. Rozjuszona istota nie pozostała dłużna, błyskawicznie przechodząc do kontrataku. Chlastała wojownika raz po raz ognistymi biczami tak szybko, że Fi aż mieniło się w oczach. Widziała, że mężczyzna słabnie pod naporem wściekłego ataku, podobnie jak niebieskawy blask jego tarczy.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

50
Dziewczyna pisnęła przerażona, kiedy dostrzegła wyłaniającego się z ciemności żywiołaka, lub cokolwiek innego to było. Szkatułka niemal wypadła jej z rąk, a dziewczynę kompletnie zamurowało. Stała przerażona, nie mogąc się ruszyć, kiedy przed jej oczami rozgrywały się dantejskie sceny. Potwór dotkliwie poparzył chyba jedyną prawdziwie życzliwą jej osobę w tym mieście, być może na zawsze oszpecił. Oczami wyobraźni widziała poparzoną twarz młodego człowieka, który jeszcze przed chwilą szarmancko się do niej uśmiechał. Skóra była czerwona i popękana, zdeformowana twarz i spalone włosy. Nadludzkim niemal wysiłkiem woli zmusiła się do wyrzucenia z głowy tego obrazu i ruszenia się z miejsca.

Pierwszy krok był sztywny, jakby jej stawy nie do końca działał i stawiały opór. Lewa noga cofnęła się nieznacznie, a sama Fi szykowała się do ucieczki. Niespodziewanie na przerażające monstrum wypadł rycerz w srebrnej zbroi, a przynajmniej za rycerza go uznała. Dzielnie stanął na przeciw monstrum, broniąc Renarda, lub po prostu chcąc zniszczyć magiczny konstrukt. Ten akt odwagi przypomniał jej, że tam w błocie leży jej, nomen omen, niedawny wybawca. Położyła szkatułkę przy wylocie uliczki i pobiegła na pomoc Renardowi, starając się zagłuszyć głos rozsądku w głowie, który kazał jej uciekać jak najdalej i przerażenie, które narastało w miarę zbliżania się do płomiennej postaci. Im bliżej była, im lepiej słyszała huk płomieni i odczuwała gorąc na skórze, tym lepiej przypominała sobie noc pożaru, kiedy przerażona biegła przez płonący korytarz. Tej nocy jakaś siła strzegła ją przed zakusami ognia i miała nadzieję, że tym razem będzie podobnie.

Podbiegła do Renarda i spróbowała go odciągnąć do tyłu, łapiąc pod ramiona. Był diabelnie ciężki, czego można było się spodziewać po osobie prawie o dwie głowy wyższej od drobnej dziewczyny.
– Rusz się Renard, proszę – wołała do niego, próbując przekrzyczeć płomienie i wyładowania magiczne towarzyszące uderzeniom płomieni o magiczną tarczę – Renard, wstawaj!
Miała świadomość, że jeśli mężczyzna nie wstanie, albo chociaż nie zacznie odpychać się nogami, nie pociągnie go dalej niż pięć-sześć metrów. Stękała z wysiłku a oczy piekły ją niemiłosiernie, kiedy łzy towarzyszące strachowi nabiegały jej do oczu i niemalże gotowały się od panującego dookoła gorąca. Czuła się zupełnie jak owej nocy, chciała żeby to się wszystko skończyło, chciała by ogień już jej nie palił w ten sposób. Chciała by moc, która przepełniała ją tamtej nocy, dała o sobie znać i uchroniła ją ponownie.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

51
Wbrew rozsądkowi i wszelkim odruchom nakazującym ucieczkę – Fi pobiegła w samo serce piekła. Przypadła do Renarda, z ulgą konstatując, że stan mężczyzny nie był tak fatalny, jak podpowiadała jej karmiona przerażeniem wyobraźnia. Poparzenie nie sięgało wyżej niż do kości policzkowej, a skóra, choć pokryta już bąblami, obrzęknięta i zaczerwieniona, nie była popękana. Leżał jednak nieprzytomny, na poły zanurzony w błocie. Swąd spalonych włosów uderzył dziewczynę w nozdrza, gdy nachyliła się nad Williamem, by chwycić go pod ramiona. Zatrzepotał powiekami słysząc jej naglący głos.

A... Ari...? — wybełkotał z trudem. Po chwili oczy uciekły mu wgłąb czaszki. Freeda poczuła jak szpony paniki muskają jej pokryty zimnym potem kark, jak sięgają ku łomoczącemu w piersi sercu i zaciskają się na nim, wywołując w głowie chaos. Krzyczała i szarpała Renarda, a łzy rzeźbiły jasne ścieżki na umorusanej twarzy dziewczyny. Rozgrzane powietrze paliło płuca przy każdym wdechu, odbierając jej i tak wątłe siły.

Nie da rady! Jest za słaba... taka słaba... Niech to się wreszcie skończy! Niech... minie...

Ogarnął ją przyjemny, kojący chłód i przez chwilę widziała ośnieżone szczyty północnych Karelin. Ciężkie, granatowe chmury gnane były mroźnym wiatrem kąsającym skórę, ptactwo latało nisko, a ona stała na brzegu zamarzniętego jeziorka. Wszystko było biało-szare, z wyjątkiem nieba, zwiastującego rychłą śnieżycę. Poczuła jak pierwszy płatek śniegu osiada na jej piersi i nagle...

… Freeda zobaczyła wszystko z góry. Oślepiająco jasny fragment na skąpanym w ciemnościach płótnie Dolnego Miasta. Wycinek przedstawiający heroiczną, choć nierówną walkę nieznanego rycerza z siłami ciemności i ją. Drobną sylwetkę spowitą kokonem drgającej, bezbarwnej energii, która wstaje z kolan i idzie w kierunku gorejącego stwora, a im bliżej jest, tym płomienie stają się coraz wyższe, ale i coraz rzadsze. Jakby falujące wokół dziewczyny powietrze wytracało zawartą w ogniu destrukcyjną moc. Fi widziała jak istota syczy wściekle, zostawia w spokoju wojownika i rusza ku niej. Jak próbuje wziąć dziewczynę w ogniste ramiona, lecz nie może przebić się przez otulający ją eteryczny kokon. Jak miota się i huczy gniewnie, a rachityczne chałupy walą się pod naporem ciśnienia i piekielnego żaru bijącego od istoty. Zobaczyła jak błękitna poświata tarczy wojownika przybiera na sile, a on sam uderza po raz kolejny na stwora. Coś zamigotało, Fi poczuła silny wstrząs i uderzenie. Zapadła ciemność.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

52
Ledwo nadążająca za małą łasicą Fi, nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania. Jej rozespany umysł także nie przejawiał chęci do nadmiernej analizy wydarzeń. Gdy stanęły na progu sierocińca poczuła, że trzewik pije ją bezlitośnie w palec i zatrzymała się na moment, by bezsensownie pokręcić stopą. Wszak nikomu jeszcze nie udało się w ten sposób powiększyć rozmiaru butów, niemniej jednak wszyscy próbowali.

Tędyk! Tędyk! — zawołała Lili, chwytając i ciągnąc Freedę za dłoń wgłąb labiryntu ciasnych i brudnych uliczek. — Sybko! — zasepleniło dziecko, wznawiając forsowny spacer.

Ulice nie były puste, jak zapamiętała to ze swej ostatniej tymi arteriami przechadzki, lecz wypełnione przeróżnej maści osobnikami. W dużej mierze o zakazanych bądź wymizerowanych obliczach. Dość powiedzieć, że był to obraz nędzy i rozpaczy, choć mniej już nieco rażących w oczy ze względu na okrywający je całun zmierzchu. Tuż nad linią dachów czerwieniło się jeszcze niebo, lecz tutaj, w dole, ostatnie promienie słońca już nie docierały.

Po kilkunastu minutach kluczenia, wymijania i ocierania się o rzeczy i istoty, o których nie śniło się największym nawet filozofom, dotarły do wyludnionej ślepej uliczki. Wieczorny wiatr niósł ze sobą – oprócz smrodu fekaliów i śmieci – miazmat spalenizny. Fi nie rozpoznawała tej okolicy, lecz mogła domyślać się, że teatr wydarzeń feralnej nocy miał miejsce w bliskim sąsiedztwie. Niemal czuła posmak popiołu na języku.

Wokół – jak kat nad dobrą duszą – wisiały chylące się ku upadkowi, zabite dechami chałupy, ewidentnie opuszczone dawno temu. Pod ścianami piętrzyły się na wpół zgniłe albo zwyczajnie roztrzaskane skrzynie, beczki i inne tałatajstwo, którego proweniencja była niejasna. Śmieci zalegały uliczkę i wyglądało na to, że nic tutaj nie ma, lecz Lili rezolutnie przystąpiła do zamiatania podłoża nogą. Po chwili oczom Fi ukazał się niewielki metalowy właz oraz błysk dumy w sarnich oczach małej przewodniczki.

Musimy zejś na dół. Na góze jes niebezpiecnie. Lili schowała kamyki na dole — zasepleniła mała i wynajdując gdzieś spośród śmiecia kawałek żelaza, sprytnie podważyła właz, odsuwając go na bok. Gdy wejście stanęło wilgotnym i mrocznym otworem, Lili spojrzała nagląco na Fi. — Pani piersa. Lili zamknie, zeby nikt za nami nie posedł.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

53
Uff, szybka jest – pomyślała zasapana Fi, kiedy gnała ulicami za dziewczynką – ja też zawsze byłam szybkim urwisem, kiedy straciłam tę zwinność? W dodatku ten nieszczęsny trzewik gniótł ją niemiłosiernie i żadne poprawki nie pomagały. Chciało jej się bluzgać na darowany bucik, ale przy dziecku nie wypadało.

Przebijały się przez zatłoczone miasto, które wsiąknęło ich niczym gąbka. Przebiegały obok przechodniów, biednych, kupców i klechów nawołujących do odkupienia win. Fi zmarszczyła nosek, czując smród tej dzielnicy. Nocą chyba wiatr musiał go przegnać, ponieważ nie pamiętała owego zapachu. Wkrótce jednak nowa woń zaczęła przebijać się przez odór, a była to spalenizna. Włosy stanęły jej dęba na wspomnienia tamtych wydarzeń, nogi jakby mniej chętnie stawiały kroki.

Freeda rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem skrzynki.
– Gdzie ją ukryłaś – powiedziała półgłosem, żeby nikt ich nie usłyszał – musimy się stąd wynosić zanim ktoś zorientuje się, że się tu kręcimy.
Westchnęła ze zdumieniem, kiedy dziewczynka ukazała jej wejście. Niepewnie weszła do środka, spoglądając w ciemność i szukając oparcia dla stóp i uchwytu dla dłoni.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

54
Fi dostrzegła, że dziura, która ją właśnie połyka, prowadzi do wąskiego tunelu o nieregularnych ścianach i średnicy około metra. Powietrze było tam wilgotne, duszne i przesycone zapachem ziemi, a wgłębi ciemno choć oko wykol. Na dno tej przedziwnej rany w trzewiach miasta prowadziła nadgniła drewniana drabinka o kilku szczeblach. Jeden z nich złamał się z niemrawym trzaskiem pod ciężarem Freedy, sprawiając, że ostatnie centymetry ku ziemi pokonała ślizgiem, a w dłonie powbijały się drzazgi.

Gdy tylko poczuła twardy grunt pod nogami, otoczyła ją nieprzenikniona ciemność. Dziewczynka zamknęła właz równie sprawnie i szybko, co go otworzyła i już po chwili stała przy Fi. Dziecko bez omyłki odnalazło dłoń dziewczyny i lekko pociągnęło, ruszając... gdzieś. Zapewne wgłąb ziemnego tunelu.

Ja piersa, pani za mnom, tak? — bardziej stwierdziła niż zapytała. — Niech sie mie pani tsyma. To niedaleko.

Nagle dziecko puściło rękę Fi i został tylko słuch. Mała poruszała się zwinnie i cicho, ale tutaj, w tym przedziwnym podświecie, dźwięk jej małych bosych stópek odbijał się wyraźnym echem.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

55
Zaufała dziewczynce i weszła pierwsza. Tym bardziej przestraszyła się kiedy szczebel drabiny ugiął się pod nią i spadła kilka centymetrów w dół, chociaż jej wyobraźnia, podsycana wszechobecną ciemnością podpowiadała jej, że czeka ją daleka droga w dół. Pisnęła, kiedy wylądowała i zacisnęła dłonie. Z jednej strony było jej głupio, że zrobiła z tego taki raban, z drugiej zaś czuła drzazgi w dłoniach, które przez resztę przygody miały wbijać jej się w dłonie. Syknęła i pomachała dłońmi.

Następnie dziecko pociągnęło ją w ciemność i pobiegło dalej, jakby widziała skubana w ciemności. Fi przyłożyła lewą dłoń do ściany, a prawą wyciągnęła przed siebie by nie zrobić sobie krzywdy i w ten oto sposób podążyła za dzieckiem.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

56
Szła mocno pochylona, chwilami wręcz na czworakach. Postura twórcy owego tunelu musiała być doprawdy nikczemna. Lili pewnie nie miała problemu z poruszaniem się korytarzem, był jak dla niej drążony, lecz dla co najmniej trzy razy wyższej Freedy przebrnięcie przezeń stanowiło nie lada wyzwanie. Dziewczyna czuła momentami, że brak jej tchu, a ciemność i ciasnota napierające z każdej strony potęgowały jeszcze paranoiczne wrażenia.

Sapanie i szuranie Fi zagłuszyło niemal echo bosych stóp dziecka, lecz nie miało to znaczenia. Tunel prowadził tylko w jednym kierunku. Szła już – zdawać by się mogło – wieczność całą i nie wyczuła pod dłońmi żadnej wolnej przestrzeni po bokach, żadnego rozwidlenia. Doznała za to uczucia, jakby ziemia wokół niej... pulsowała. Lekko i ledwie wyczuwalnie, ale jednak.

Bum-bum... Bum-bum... Bum-bum...

Z każdym krokiem było też cieplej, a w ziemistą woń powietrza zaczął wkradać się z wolna smrodek zgniłych jaj. Pot zaczął spływać Fi po twarzy łaskoczącymi stróżkami, trzewik pił bezlitośnie, a odzienie ocierało skórę. Na domiar złego przeciskała się właśnie przez wyjątkowo upierdliwe przewężenie gdy nagle utknęła. Nie mogła ruszyć się do przodu ani się cofnąć. Z narastającym przerażeniem słuchała niknących w oddali kroków Lili i wypełniający tę dźwiękową pustkę rytm przedziwnego pulsu.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

57
Serce dudniło jej w piersi, wypełniając dojmującą ciszę, która nastała kiedy Lili się oddalała, dźwiękiem przypominającym uderzenia bębna. Du-dum, du-dum, du-dum. Czuła pulsowanie w skroni, kiedy oddychała szybko, czując narastającą panikę, która nie pozwalała jej myśleć jasno. Zaczęła rozpaczliwie szarpać się w zwężeniu, próbując ustawić się bokiem. Stękała przy tym cicho, czując zmęczenie i ból w miejscach, które ocierały się o ściany. Była pewna, że rozdarła swoje nowe ubranie.
– Psst, Lili – zawołała półgłosem (jakkolwiek to brzmi) za dziewczynką – wracaj!

Oddech przyśpieszał, uczucie strachu i zagubienia przybierało na sile. Pot, który ściekał po jej czole doprowadzał ją do irytacji, kiedy łaskoczące krople ryły czyste ścieżki na jej zakurzonej twarzy. Jeszcze raz spróbowała się wyszarpnąć. Była zdecydowana wołać za dziewczynką, jeśli nie uda jej się wydostać. Kto ją tu usłyszy poza nią? Zaczynała się też zastanawiać jak wyniesie stąd skrzynkę pełną kosztowności. Odłożyła jednak te rozważania na późniejszą godzinę, zajmując się obecnym problemem.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

58
Obecny problem był bez wątpienia palący i to w znaczeniu dosłownym. Fi poczuła jak otulająca ją zewsząd ziemna materia rozgrzewa się z każdym szarpnięciem zaklinowanego ciała. To, co z początku mogła wziąć za szczypanie otartej i spoconej skóry, było tak naprawdę z wolna przedzierającym się przez odzienie żarem bijącym od ścian. Im dłużej tkwiła w miejscu, tym bardziej odczuwała nieznośny gorąc i tym trudniej było jej oddychać, ale nie była w stanie ruszyć się nawet na piędź.

Była w pułapce. Podziemnej, gorącej, wypełnionej złowróżbnym pulsowaniem pułapce.

Strach, poczucie bezradności i pozycja, w której utknęła, nie pozwoliły Freedzie wydobyć z siebie donośnego wołania, lecz w tunelu takim, jak ten, nawet najcichszy szept winien nieść się daleko. Mimo to koszmarna cisza ciągnęła się w nieskończoność. Oczyma duszy Fi widziała już swą straszliwą śmierć, a jej ciałem zaczął wstrząsać dławiący szloch.

To nic — usłyszała nagle przed sobą i poczuła w dłoni niewielki obły kształt. Był chłodny w dotyku i delikatnie pachniał liliami. Głos niewątpliwie należał do dziewczynki. — Niech pani siem nie boja. Wystalcy wypić.
Obrazek

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

59
Fi, gdyby mogła, podskoczyłaby na dźwięk głosu dziewczynki, który nieoczekiwanie pojawił się tuż obok niej. Siorbnęła nosem i potrząsnęła spanikowana głową, wydając z siebie dźwięk, który był czymś pomiędzy stęknięciem z wysiłku a jękiem z rozpaczy. Próbowała tym razem się wycofać. Jeśli tu weszła, to da radę wyjść. Pokręciła energicznie głową, rozchlapując łzy na ściany.
– Nie, nie dam rady – powiedziała między jednym szybkim oddechem a drugim – przynieś tę skrzynkę tutaj, resztę drogi sama ją zataszczę, na prawdę.

Może to wina paniki, może naiwności młodej kobiety, ale ani przez chwilę nie wydało jej się dziwne bezszelestne poruszane dziecka, ani, że ma dla niej jakąś tajemniczą miksturę. Jej umysł, zajęty (metaforycznie) bieganiem w kółko jak kurczak z odciętą głową, nie wyłapał takich detali. Co gorsza, najwyraźniej wyparł świadomość, że ściany po prostu parzyły ją, jakby po drugiej stronie palił się najgorętszy ogień jaki można sobie wyobrazić. No i ten cholerny pantofelek!

Nie mogła jednak poddać się swojej wyobraźni i z pozoru rozpaczliwej sytuacji. Może nie była silnia niczym Bonuwentura, ani przebiegła jak mistrz Gildii Złodziei, ale cechował ją upór godny króla osłów, lub bardziej poetycko najbardziej bohaterskiego herosa z powieści. Tudzież heroiny. A przynajmniej tak sobie powtarzałą. Dlatego podjęła kolejną próbę wycofania się, lub po prostu wydostania się z rozpaczliwej sytuacji.
Obrazek
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę

Re: [Dolne Miasto] — Ulice biedy

60
Ignorując ofertę dziewczynki, Fi zaszamotała się znowu. Wiercąc się chaotycznie, poczuła nagle, że pechowo zaplątany o występ skalny pasek puścił. Teraz wystarczyło cofnąć się tylko troszeczkę, dosłownie odrobinkę, by mogła uwolnić biodra i całą resztę. Była o krok od wydostania się z tej koszmarnej sytuacji. Jeden maleńki krok!

W podekscytowaniu bezwiednie wypuściła buteleczkę z ręki. Fiolka lecąc ku ziemi wydała z siebie ciche, pełne zawodu westchnienie, po czym roztrzaskała się na miliony maleńkich emanujących bladym światłem kawałeczków, które upstrzyły ziemię niby gwiazdy nocne niebo. Tunel wypełnił się odurzającym zapachem lilii i upiorną poświatą. Na jedno uderzenie serca wszystko zamarło. Chwilę później Freeda zobaczyła jak stojąca przed nią dziewczynka otwiera do krzyku usta, a jej ciemne sarnie oczy wypełniają się płynnym złotem. Przeraźliwy dźwięk tysiąca tłuczonych luster wybuchł w głowie młodej kobiety potworną kakofonią, szarpiąc duszę i raniąc ciało. Czuła, że z oczu, uszu, nosa i ust płynie jej ciepła krew. Zacisnęła powieki i wtedy poczuła, że leci w dół. Spada w oślepiającą jasność.

NIE MA POWROTU DLA TYCH, KTÓRZY ZBOCZYLI ZE ŚCIEŻKI PRAWOŚCI — zadudnił obcy, odległy głos. Nie należał ani do mężczyzny, ani do kobiety. Nie był to głos dziecka ani starca. Rozbrzmiewał w niej i poza nią – nieuchwytny, nieustępliwy, niepodważalny. Gdzieś obok rozległ się przepełniony złośliwą satysfakcją chichot. Po chwili jęk rozkoszy, a zaraz po nim krzyk agonii. CI, KTÓRZY ODDALI SWOJĄ NIEWINNOŚĆ, SPRZEDALI HONOR I ODWRÓCILI SIĘ OD UCZCIWOŚCI Z WŁASNEJ, NIEPRZYMUSZONEJ WOLI, PRZEKLĘCI BĘDĄ PO WSZE CZASY. DUSZE ICH PLUGASTWEM CHUCI I CHCIWOŚCI OBMYWANE, A CIAŁA TOCZONE ROBACTWEM POŻĄDANIA I ZBYTKÓW NIGDY SPOKOJU NIE ZAZNAJĄ NI SPEŁNIENIA. NIE MA POWROTU.

Nagle zapadła ogłuszająca cisza i bezruch.
Freeda otworzyła oczy i spostrzegła, że stoi na środku Sali Luster na zamku królewskim w Saran Dun. Była przekonana, że jest to dokładnie ta sala balowa, którą oglądała kilka dni temu z Williamem Renardem podczas ich wieczornego spaceru. Była rozświetlona setkami złotych kandelabrów, a na każdym paliło się po tuzin świec. Wyłożone lustrami ściany odbijały zwielokrotniony jeszcze blask płomieni, zamieniając pomieszczenie w morze złotego ognia.

Stała tam – ubrana jak królowa, w jedwabie, atłasy i koronki, z włosami ufryzowanymi tak fantazyjnie, iż gotowa była pomyśleć, że to iluzja – i odbijała się w tym milionie luster niby najjaśniejsza gwiazda na powierzchni jeziora. Wokół niej w eleganckim tańcu wirowały pary, które zauważyła dopiero teraz, podobnie jak cudowną muzykę pieszczącą zmysły. Nagle ktoś delikatnie dotknął jej ramienia.

Czy uczynisz mi, pani, ten zaszczyt i pozwolisz zaprosić się do tańca? — Duglas wyglądał jak książę z bajki, uśmiechał się tak czarująco, jak tylko on potrafił i cały pałał uwielbieniem dla niej. Miała wrażenie, że gotów jest całować ziemię, po której stąpa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”