Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

16
Jesteś mój. A ja jestem Twój. Chciałby powiedzieć do medalionu. Czuł, że to przeznaczenie i wola Pana go zaprowadziła do tego przedmiotu. Czymkolwiek miałoby być to, co będzie naprzeciwko niego, on zmieni to w pył i kurz, jakby nigdy nie istniało. Istnieć bowiem nie powinno. Żywioły dotykały go, jakby nie miał nic na sobie. Poczuł się nagi. Bez swojego kapelusza i pancerza nie czuł się tym, kim był. Inkwizytorem. Cel jego życia. Ciepło i wiatr. Obietnica dobrego snu. Magiczne uczucie wypełniające jego żyły i organy. Serce pompowało krew jakby łagodniej, spokojniej. Um. Um. Um. Veris, ten przeklęty czaromiot uciekł. Nie było mu się co dziwić. Podejrzliwość Septima na chwilę uciekła. Czaromiot. Nie chciał do siebie przyjąć myśli, że i on przecież był magiem. Był czarującym. Nigdy o ten dar nie prosił. Było to jego przekleństwo, które pobłogosławiło go mocą do wykonywania zadań Pana. Niemniej, gdyby nie ledwo co przeżyte wydarzenia, zapewne uśmiechnąłby się szeroko, widząc maga i jego obecny stan. Los bywa przewrotny. I zabawny.
Zakonnik sam nie wiedział, czego chce. Za to kapłanka wytrąciła go lekko z równowagi. Blada cera i wysunięte policzki sugerowały przemęczenie. Pracowała aż tak ciężko? Jego paranoja bezpieczeństwa powróciła. Czyżby były jakieś nieludzkie i nieczyste siły, które zabierały jej energię i życie? Kusiło go, by wysłać w jej głąb swoje nici instynktu. Wyczuć, czy faktycznie jest tam jakieś czające się do zrywu zło. Zdziwił go wyostrzony wzrok. Czemu była tak zdziwiona? Bała się? Przecież była kapłanką Osureli. Siostrą w słusznej sprawie. On był Mistrzem Inkwizytorem Zakonu Sakira. To chyba normalne, że się o nią troszczył. Chciał jej pomóc. Nie bój się już. Mówiły mu jego myśli, lecz usta pozostawały nieme. Spoglądał na nią nienachalnie. Nie powinien jej atakować swoimi zmysłami, kiedy potrzebowała jego pomocy. Sam rozumiał, jakie wrażenie czasami mógł wywrzeć. Jakie wrażenie wyrażał jego tytuł.
Nie bój się, kapłanko. To ja. Spójrz na mnie. Zobacz mnie. Nienawidził herezji i czarnej magii. Rozumiał więc, jak mogła się bać ona. On stawiał czołu ciemnościom z uniesionym w górę młotem, drugą ręką celując oskarżycielsko, by jego oskarżenia poniosły się w powietrzu śpiewem błyskawicy. Bała się. Coś ścisnęło go boleśnie za serce. Kolejny powód do nienawiści dla tych, którzy uczynili tyle zła w tym mieście. Może bała się medalionu?
Teraz i ja jestem tym medalionem. Wtem. To. Mężczyzna spoglądał na piękną dziewczynę. W głowie mu szumiało, a w piersi kołatało. Cieszył się, że składał śluby czystości, dopóki nie uczyni czegoś, co wszem i wobec będzie znane na chwałę Pana. Uszy pojawiły się jakby znikąd. Szeroko otwierając oczy wpatrywał się w nią jak w obrazek. Elfka. Cofnął dłoń. Tylko nieznacznie, bo zrozumiał, co ją tak sparaliżowało. Nie rzucił ręki do tyłu z oburzeniem, jak poparzony. Po prostu zrozumiał. Jego oczy przerzucały się z jej oczu - raz na jedno, raz na drugie. Jakby chciał również on zrozumieć, co się stało. Skryła się tutaj. To by wyjaśniało jej zagadkowy zapach. I strach, co najważniejsze.

Poczuł dziwne mrowienie na opuszkach swoich palców, pomimo rękawicy. Dziwne, kotłujące się uczucie w brzuchu, jakby przesadził z zupą, której zjadł cały gar. Coś zabolało go w skroniach - coś, czego wytłumaczyć nie potrafił i co go bardzo zakuło. Może sumienie? Szukał rozwiązania tej dziwnej zagadki. Przed chwilą wygładzał tej elfce włosy z taką opiekuńczością, zapewniając ją, że jest bezpieczna. Teraz pochylał się nad nią - Mistrz Inkwizytor Zakonu Sakira. Nad małą, przestraszoną elfką. Przerażoną. On zaś zabijał elfy. Nie tak, jak demonologów, ale jego negatywne nastawienie było aż nazbyt widoczne. Kilka chwil temu mówił, że swój gniew po stracie oddziału ujarzmi na życiach elfich uchodźców pod koszarami.

Przygryzła wargę. Septim otworzył usta i wciągnął powietrze w niedowierzaniu. Coś jakby wkradło się do jego głowy i poprzestawiało wszystko w nie swoje miejsca. Zwoje i pergaminy z zaklęciami wymieszały się z tym, co widział i słyszał, malując dziwne bohomazy na przelatujących stronicach nowej księgi. Nariviel. A więc to tak nazywała się ta... osoba. Gdy wyszła, spoglądał jeszcze za nią w drzwi. Później przeniósł wzrok na cichego medyka. On też się boi. Mnie i mojej reakcji. Zacisnął masywne pięści w rękawicach i wyprostował się, wciągając potężnie powietrze do płuc. Zmarszczył brwi, spojrzenie wbijając w plecy Angrama. Poczekał, aż skończy mówić. Podniósł podbródek. Był nadal Młotem Bożym. Nie znał uczuć, a tylko Śmierć. Czy nie tak miało być? Był przecież wilkiem z obrożą Zakonu.

Przestań, Angramie. Nie przepraszaj mnie. Nic nie zawiniliście. Zadam Ci szybkie pytanie. Nie jest podchwytliwe. Tuż po nim pójdę do Nari... Viel. Oddam jej to i zadam pewne pytanie. O medalion, rzecz jasna — spróbował wyklarować. Co miał niby powiedzieć? Nie, wcale nie mam zamiaru jej torturować.

Czy byłbyś tak miły i chciał zarobić? I powiększyć mój dług u Ciebie? Potrzebowałbym dobrego medyka na czas tego... Śledztwa. A wiesz już, z czym mam do czynienia. Zastanów się nad tym spokojnie. Odmowa nic nie zmieni — to powiedziawszy, wypłynął z pomieszczenia uchylając głowę pod framugą drzwi, by o nią nie zawadzić głową bądź kapeluszem.
Jestem Młotem Bożym, do cholery. Jego celem będzie dotarcie do elfki. Światło Sakira pada na wszystkich. On zaś poprzysiągł walkę z herezją i wrogami jego religii. Czynił więc wiele okropieństw. Odszuka ją i zamiarem było podejście powoli, spokojnie, by jej jeszcze bardziej nie wystraszyć. Zacznie z daleka, by nie zajść jej z bliska. Nie. To by mogło być jeszcze bardziej zatrważające.

Panno Nariviel. To chyba należy do pani — wysunie w jej kierunku kaptur z wyszytymi na niej symbolami — Przepraszam za... Za. Za to — nie wiedział jak to ubrać w słowa. Przepraszam za niechęć do Twojej rasy, bo uważam ją za gorszą? Przepraszam, że myślałaś, że Cię zabiję, gdy odkryję, kim jesteś?

Wiesz może... Co oznaczają te symbole na medalionie? Twój kaptur do nich pasuje. Nie znam nikogo innego... Znaczy... Byłbym naprawdę wdzięczny — dodał na samym końcu.
Kruk. Czarny żagiel.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

17
Septim chcąc nie chcąc ciągnął swe rozważania o naturze tajemniczego przedmiotu. Czym była wizja która go nawiedziła? Czy była to zwykła mara... czy też ów niepełny obraz coś zwiastował? Jedno było pewne. To co wpadło w dłonie inkwizytora nie było zwykłym wisiorkiem. Oczywiście jego przemyślenia urwało odkrycie tajemnicy kapłanki. Jak to się mawia... najciemniej pod latarnią. O ile w szeregach Zakonu elf nie miałby racji bytu, to przecież nie wszystkie wyznania są równie radykalne. Chociaż stan elfki zdawał się mówić wręcz odwrotnie... czy na pewno był to efekt magii amuletu? Czy raczej czegoś o wiele gorszego... tego się nie dowiedział przez rychłą ewakuacje niewiasty.

Jakkolwiek szok i prawdopodobnie wyrzuty sumienia gryzły Septima to najwyraźniejszym uczuciem było... zawstydzenie. Próbował usprawiedliwić się przed medykiem. On. Ręka egzekwująca wolę samego Sakira. Najpewniej nie był to wstyd przed dawnymi uczynkami, wszak te był podyktowane boskim słowem. Bolał jednak fakt, iż postrzegany jest jako zwykły fanatyczny zabójca. I choć próbował wybrnąć ze wszystkiego słowami... napięta atmosfera pozostała. Wszak trudno było po światłych umysłach w królestwie spodziewać się wdzięczności za to co Zakon uczynił do tej pory. Pozostawało więc przekonanie owych ludzi do swojej osoby. Rozpoczął więc od próby skaptowania Angrama. Medyk na propozycje Inkwizytora nie odparł ni słowem dobrą minutę ze skupieniem obmierzał pojedyncze krople, które przez cienki pergamin spadały do pierwej zagotowanej cieczy. Następnie przelał zawartość do pokaźnej fiolki... widać dosłownie wziął sobie możliwość zastanowienia się nad tym potem. Teraz zaś skupił się na skończeniu odtrutki, która po opuszczeniu pomieszczenia przez przedstawicieli magii i wiary mogła zostać dokończona bez zbędnych uwag.

Po wyjściu z pomieszczenia nie musiał długo szukać kapłanki. Stała pod drzwiami na końcu korytarza. Tymi drzwiami które prowadziły na ulice. Teraz zaś były lekko uchylone i elfka jakby skulona w obawie przed bycie zauważoną wpatrywała się przez wąską szczelinę na ulicę. Septim nie mógł ujrzeć tego co ona z tej odległości, zaś gdy począł do niej zmierzać, ta wychwyciła dźwięk skrzypiącej podłogi, zatrzasnęła jakby odruchowo drzwi i po nerwowym obróceniu się ... o dziwo odetchnęła wręcz z ulgą na widok Młota Bożego. Miast przerażenia na jej twarzy malowało się raczej poczucie zawstydzenia. Noe mogła się zdobyć na spojrzenie Inkwizytorowi w oczy i dopiero gdy ten podchodząc do niej do niej się odezwał podając jej przy tym kaptur podniosła zwieszoną głowę z wyrazem... zdziwienia na twarzy. Widać do samego końca myślała, iż Skirowiec zamierzał minąć ją bez słowa bądź udać się do innego pomieszczenia... tym czasem Septim wykazał sporym taktem wobec jej osoby. Dlatego też nieco niepewnie sięgnęła po kaptur i lekko drżącym głosem odparła.

- Dz... dziękuję i... n...nic się nie stało. To ja powinnam prze...


Jej głos coraz bardziej tracił na silne, aż w pewnym momencie poruszała jedno bezgłośnie ustami. Miarkując się w tym odlała się jeszcze większym rumieńcem i nerwowo założyła kaptur ukrywając swoją pełną zawstydzenia twarz w cieniu materiału. Widać naprawdę wstydziła się swojego wcześniejszego zachowania... a może też nie chciała prowokować Sakirowca swoimi obecnie wystającymi spod włosów uszami? Bogowie raczą wiedzieć. Jednak po zakryciu twarzy odzyskała przynajmniej odrobinę pewności siebie i na pytanie zakonnika odrzekł dość opanowanym już głosem.

- Te znaki... nie wiem czy wiesz ale spisane są w staroelfickim. Wymowa i dokładne znaczenie jest sporne... jest czy raczej był to dość... poetycki język. Jednak to co wyszywany na naszych kapturach ma być naszym prywatnym mottem... czymś co nas prowadzi. Więc wiem, że jedno ze słów które były na medalionie przynajmniej w jednym ze swoich znaczeń..

Tu położyła wskazujący palec na owych kilku większych literach na czubku swego kaptura i jej głos powrócił do owego stanu nerwowego zawstydzenia.

- ... tłumaczy się na "ten który nosi łańcuchy" czyli bardziej lakonicznie...

Tutaj głos znowu nieco jej się podłamał i szptem dokończyła.

- "Niewolnik"...

Teraz gdy założyła kaptur Septim mógł zauważyć dość... nietypowy szczegół. Tekst spisany był asymetrycznie. Na dodatek kaptur zdawał się być przerabiany. Jakby ktoś odciął przednią część kaptura i przyszył ją następnie tak, że początek wyszytego zdania zaczynał się niemal przy czubku kaptura po jednej stronie twarzy, zaś koniec sięgał aż do kołnierza. Było to obrzydliwie nieestetyczne. Na dodatek w tańczącym świetle pochodni pogrubione słowo delikatnie mieniło się, jakoby wykonane było ze srebrnej nici. Słowem... nie był to zdecydowanie przepisowy element ubioru zakonnego. Wszak mniszki ślubowały godne reprezentowanie bogini jak i ubóstwo... przynajmniej poza murami świątyni.

W świetle pochodni Septim dostrzegł jak elfka ponownie przygryza wargę i po dłuższej chwili walki z samą sobą cicho rzecze.

- Ale... bałam się tego przedmiotu mości Inkwizytorze... dalej się go boję... bo. Coś krzyczało. Nie wiem co... ale krzyczało tak głośno... czy pan też to słyszał? Czy może jestem dziwna... tak to jestem dziwna... zawsze jestem. Ale oprócz moich urojeń... chyba już gdzieś coś takiego widziałam. Dawno temu gdy jeszcze... nieważne. Gdyby mi to pan dał... nie. Nie. Nie chce tego dotykać. Nawet jeśli to tylko moje omamy... nie chce. Na pewno niczego pan nie słyszy? Ach... nie ważne... proszę mnie ignorować. To może... udałaby się wasza Inkwizytorska mość ze mną do...

Jednak w tej chwili stało się coś dziwnego. Amulet okręcił się na szyi Septima ciągnąc go lekko do tyłu. Aby zachować równowagę Inkwizytor począł napierać do przodu... lecz po chwili medalion opadł bezwładnie zaś Młot Boży naparł delikatnie na kapłankę przygniatając ją swym ciałem do drzwi i pozbawiając ją tchu. Jednak nie był to koniec dziwnych wydarzeń. Po chwili zza pleców Septima dało się słyszeć krótki urywany... pisk. Po chwili zaś ten sam głos począł niemal miauczeć z bólu. Głos dobiegał z końca korytarza. Czy raczej z okolic półpiętra, gdyż ten kończył się schodami wiodącymi na wyższe kondygnacje. Mógł to być czysty zbiegu okoliczności lecz Inkwizytor miał wrażenie, że kierunek odgłosów bólu pokrywał się z kierunkiem, w który został on przed chwilą pociągnięty przez medalion. Na dodatek kapłanka skuliła się pod drzwiami z wyrazem bólu na twarzy i zakrywając sobie uszy poczęła nerwowo mamrotać.

- Nic nie słyszę. Nic nie słyszę...
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

18
Przypatrywał się, gdy mówiła. Nie starał się być natarczywy swym spojrzeniem - nie chciał być tym mężczyzną, zazwyczaj jakimś wujkiem, który uśmiecha się spod wąsa i mówi zbyt śmiałe komplementy ponad stołem, gdy nikt nie chce tego słuchać, bo budzi odrazę. Elfka. Nariviel. Dziwne. Przemknęło mu tylko przez myśl, gdy na nią patrzył. Coś faktycznie dziwnego, że nie odwracał wzroku. Także pogardy nie było tu żadnej. Chwilę zastanawiał się, kogo mogła się bać, lecz za bardzo zaabsorbował go jej głos i zachowanie. Nariviel mogła doznać już chyba więcej dobrego od strony Septima, niż kiedykolwiek jakikolwiek inny elf, jeśli pamięć go nie myliła. Fakt, była piękna. Dawno nie widział czegoś tak pięknego. Poza posągiem Osureli w Tajemnej Agenturze, wykonanym z białego kamienia. Jej elfie, bluźniercze rasą oczy były skrzące się bardziej, niż dwieście stosów, pokrywających łuną wzgórza i doliny, roznosząc wrzask palących się żywcem heretyków.
Obrazek
Staroelficki. Tak, jak myślał. Nie miał jednak pojęcia, jak go czytać - to bowiem obce mu było, jako, że uczonym nie był, chociaż wiedzę zdobywał latami. Niewolnik. Zacisnął raz jeszcze pięści i zmarszczył się w niewiadomym grymasie. W głowie kiełkowała mu taka myśl, której nie mógł nazwać ani odnaleźć - co było wyszyte w miejscu, gdzie teraz były łańcuchy? To były inne słowa, jeśli dobrze rozumiał ten język. Co mogła nosić Nariviel? I czemu teraz nosi łańcuchy? Cóż, odpowiedź byłaby pewnie bardziej zawiła, gdyby jej oczy były normalne. Ludzkie. Nagle wyprostował się i wbił w nią Inkwizytorskie spojrzenie.

Ona też słyszała. Też czuła, że medalion. Ta rzecz, przedmiot. Słyszała, jak medalion krzyczy przepełniony ogromną boleścią. Jakby powietrze rozdzierane było przez ogromny, wykuty z nicości nóż rzeźnicki. Światło błogiego stanu nakrywane było czarnym kocem plugawego bluźnierstwa. Czuł grzech śmiertelny, który próbuje zjeść spowiedź i przebaczenie w swoim brzuchu, mieląc zębami. Miał ich powstrzymać. Zabić ich. A ona? Elfka. Ona też to słyszała. Może i słyszała więcej? Może rozumiała więcej, niż on. Tak. Ona to kiedyś widziała. Rozszerzył oczy szerzej, rozumiejąc, że w końcu wpadł na jakiś trop. W końcu ma poszlakę. Tak. Jestem Młotem Bożym. Wykonam dzieło, jakie Wszechojciec mi zlecił jako drobnemu, ludzkiemu pyłowi, który może tylko czynić to, co wola Sakira nakazuje.
Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, lecz wtem zwiesił głowę na klatce piersiowej. Spoglądał z rosnącym niepokojem, jak medalion ciągnie go w tył. Od elfki? Chciał od niej uciec? Czy to, co mu powie, jest takim dużym zagrożeniem dla medalionu? I równie dobrze, jak się wzniósł, opadł. Słyszałem, na Boga. Słyszałem, ja... — po czym chcąc nie chcąc, postanowił się wytłumaczyć z naparcia swojego masywnego ciała na drobną elfkę. Gdy poczuł ciepło jej ciała, napomniał się w myślach. Śluby czystości. Jesteś Zakonnikiem, Septimie z rodu Menethila. Jesteś... Dźwięki były bardziej niepokojące, niż wcześniejsze porwanie medalionu w tamtym kierunku. Nie miał czasu na dłuższe zastanawianie się. Musiał to sprawdzić. Musiał stawić czoła pladze i zarazie, która trawiła trzewia ludzkiego świata. Musiał. Właśnie on. I tylko on.

Tam chyba uciekał wcześniej mag. Głos jednak głosu ludzkiego nie przypominał. Z drugiej strony, elfka zaczęła panikować. Wspomnienie, które go nawiedziło, w jego głowie trwało może mniej, niż sekundę. Zobaczył twarz - przerażoną, kobiecą twarz. W innych okolicznościach zapewne wymusiłby na nim smutny uśmiech nostalgii. Anna. Tak, tak miała na imię. Młodszy jeszcze Inkwizytor miał z nią naprawdę ogromny problem, by pamiętać o ślubach, które składał. Była to pierwsza kobieta, do której poczuł coś w taki sposób, od kiedy stał się Mistrzem Inkwizytorem Tajnej Agentury. Pamiętał, jak jej złote loki skakały razem z nią w słońcu, gdy tanecznym krokiem przemierzała miasteczko. Jak roześmiana mówiła każdemu Dzień dobry. Pamiętał, jak wybiła Salemowi zęba, gdy złapał ją za tyłek w gospodzie, a potem kłóciła się z Septimem przez może godzinę. Nikt tak się nie kłócił, jak ona. Mała i zadziorna, z brwiami ściągniętymi w geście agresji i zapowiedzi jeszcze większych kłopotów. Wolałby walkę z demonem na gołe ręce, niż znowu się z nią kłócić. Z drugiej jednak strony, dałby naprawdę wiele, by znowu móc się z nią kłócić. Pamiętał też, co spotkało Annę, gdy widziała nadciągające demony, które czaiły się wokół niej, a on nie mógł ich zobaczyć. Pamiętał, jak krzyczała. Nie mógł pozwolić, żeby Nariviel spotkało to samo.

Postanowił, że chociaż ją uratuje. Złapał ją więc za rękę, nie przyjmując sprzeciwu. Jeśli drzwi do koszar były zamykane na skobel, to je zamknie - nie chciał zostawiać jej samej tutaj, gdzie chwilę temu wyglądała, jakby miało się jej stać coś złego. Ciągnąc ją lewą ręką, prawą dzierżył Młot na Czarownice. Był znów tym, kim winien być - Młotem Bożym. Był wściekły. Rosła w nim ta wewnętrzna energia, która wypierała z niego miłość, a zalewała go chęcią mordu.

Nie bój się, Nariviel. Oni się Ciebie boją. Pamiętaj, że Ty jesteś silniejsza. Słuchaj mnie, nie ich — powiedział tylko, po czym wkroczył z uniesionym młotem w kierunku pisków, gotów, by utworzyć wokół siebie i elfki zaklęcie Błogosławieństwa Tarczy. Być może używał tego czaru często - cóż. Był przydatny. Inkwizytorzy często na nim polegali.
Nie wiedział, co zobaczy, więc trudno było przewidzieć, co zrobi. Sam nie wiedział. Niemniej, demoniczna morda będzie się bardziej, niż prosić o roztrzaskanie jej obuchem młota.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

19
Uczucia Sakirowca były zadziwiająco wręcz zabsorbowane osobą kapłanki. Być może miała na to wpływ inna sytuacja jej poznania niż setek innych, niemych i pozbawionych wyrazu elfich twarzy, które mijał na ulicach, przy drogach i często w rowach i rynsztokach. Być może była to kwestia jej wyglądu. A być może tej odrobiny jej osobowości którą poznał? Tylko jedno było wiadome. Ona wiedziała coś co wiedział i on. Poczuła coś od medalionu. Może tą samą nieograniczoną niemal moc co Septim? A może coś innego? Medalion zdawał się łączyć ich umysły... a może one już były podobne? Amulet do nich przemawiał... czegoś chciał... może by coś zrobili? A może by jednak powstrzymali się przed jakowymś działaniem? Może zaś był to jeno bełkot tego dziwnego magicznego ustrojstwa?

Chciał ją zapytać o tyle rzeczy... jednak epicentrum całej dyskusji miało inne zdanie utrudniając mu pozbieranie myśli. Następnie zaś... umieściło go w dość niekonfrontowanej dla świętobliwego męża sytuacji. Tym razem jednak wbrew jego woli. Jednak elfka zdawał się nie zwracać uwagę na jego tłumaczenia... i na niego samego. Ciągle zakrywała uszy i skulona pod drzwiami dukała... czy raczej łkała coś o głosach drapiąc swe uszy wręcz spazmatycznie. Na końcach jej palców poczęła widnieć krew jednak kapłanka jakby nie czuła bólu, który przecież musiała sobie zadawać. Być może coś go zagłuszało? Septim chwycił ją za rękę i uratował ją tym samym przed dalszym samookaleczeniem. Jednak Nariviel dalej pozostawała w tym dziwnym transie... niemalże szale. Zamknięcie drzwi było niezwykle wręcz rozsądne, gdyż chwile po poderwaniu jej z ziemi... poczęła wierzgać i kopać.

Septim patrzył w oczy demonom i fanatykom, wariatom jak i fanatykom... nekromantą i fanatyką... zasadniczo... sporo było tych fanatyków. Przeżył niezliczone walki i treningi przeciwko walce czy to z pojedynczym, czy z wieloma przeciwnikami naraz. Jednak żadna placówka Zakonu nie uczyła jak radzić sobie z jednym z najgorszych wrogów mężczyzn. Kobietą w totalnej histerii. Jednak patron Inkwizytora widać czuwał nad nim nawet w tej najczarniejszej godzinie próby. Oto bowiem w miarę jak trzymał kapłankę za rękę ta powoli się uspokajała. Szarpnęła jeszcze kilka razy, pisnęła... po czym opadła na ziemię gdy nogi załamały się pod ciężarem jej ciała. Z włosów wypadły jej w międzyczasie resztki spinek i oto jej ruda czupryna zakrywała jej twarz potęgując wrażenie, iż mniszka jest całkowicie bezwładna i bezbronna. Inkwizytor znajdował się mnie więcej w połowie drogi do schodów. Zaś za wkoło jego ręki zaciśnięta była w istnym przedśmiertnym uścisku dłoń Nariviel. Jej paznokcie dosłownie wbijały mu się w skórę. Elfka oddychała i wydawała się być w każdej innej cząstce swego ciała rozluźniona... jednak jej dłoń jakby nie chciała się oderwać od Septima. Elfka była lekka. Przeraźliwie wręcz lekka jak na w pełni dojrzałą osobę. Lecz ciągle uniemożliwiała Zakonnikowi pokonanie schodów bez jej potłuczenia lub rozbrojenia drugiej dłoni.

Co więcej krzyk jak i późniejszy raban spowodowany przez elfkę sprawił, iż drzwi wzdłuż korytarza poczęły się otwierać. Z większości z nich wychodzili strażnicy. Czasami z mieczami w dłoni... czasami bez. Czasami wciągali gacie. Nagle zrobiło się tu dość tłoczno. Mówili coś między sobą... wśród nich było też kilku strażników którzy mu wcześniej pomagali w transporcie jego towarzyszy. Ich jakby rozmyte w ruchu twarze wyrażały przerażenie i zdziwienie. Gdzieś mignęła mu sylwetka Angrama wymachującego rękami i próbującego zatrzymać jakiegoś wielkiego gwardzistę z halabardą. Widać toczyła się dyskusja na temat tego kto przed chwilą krzyczał i czemu ten mężczyzna wlecze za sobą kobietę po podłodze. Ale... zakonnik nie słyszał ani słowa. Wkoło nie było ani jednego dźwięku... nawet jego własny oddech zdawał się... nie brzmieć. Czy on w ogóle oddychał? Czuł jakby świat wkoło niego zamarł. I wtedy....
Obrazek
Mężczyznę uderzyła fala. Fala odgłosówzlewających się w jedno wielkie i wołające go... coś. Jedne zdawały się być mówione szybciej niźli to możliwe... inne ciągnęły się wieczność. Jednak łączyły się mimo swych przeciwieństw. Wlewały się do jego zmysłów, tępiły jego poczucie przestrzeni i jego własnego bytu. Niekonsekwencja w brzmieniu i obrazie poczynała sprawiać, iż Inkwizytor nie potrafił ocenić czy czas przyśpieszył, zwolnił... czy też ciągle płynie mimo owego koszmaru. Słyszał Angrama... ale ten brzmiał jak armata. Słyszał gdzieś krzyki domniemanej ofiary... ale może ta się śmiała? Słyszał swoje serce... ale dlaczego dudniło jakby był szczurem? Co było prawdą? Jego zmysły nie wiedziały. Nie widział już nawet korytarza... był otoczony... dźwiękiem. Kolorowym, pachnących i parzącym skórę. Nic nie było na swoim miejscu. A może właśnie wszystko było jak być powinno? Tak... to była miłość. Otaczała go czysta forma szczęścia. Po co miał się przejmować swoim jestestwem? Wystarczyło się w niej zanurzyć... rozmyć. Być kochanym na wieki... czy nie każdy tego chce? Z każdą chwilą... czy tym co wydawało mu się chwilą Septim przestawał pamiętać jak było... kiedyś. Korytarz wydawał mu się dawnym wspomnieniem... odpływał... rozmywał się w dźwięku i uczuciu. Wszystko było na swoim miejscu... teraz tylko on musiał dołączyć... Widział twarze swych bliskich, które rozmywały się niczym sen nasilając uczucie potrzeby kogoś bliskiego. Przestawał pamiętać o swych towarzyszach... o Zakonie... o treningu, ślubach i wszystkich swych innych celach i pragnieniach. Chciał dążyć... głębiej. Dalej. Nie chciał zawracać. Doznać w pełni owego blasku barw... Mężczyzna sięgnął przed siebie jakby chciał objąć wszystko swym ramionami...

— Zostaw.

Coś było inne. Coś tu nie pasowało. Gdzieś za nim była szara... bezbarwna nudna kula odgłosów. Nie były piękne. Nie wibrowały, nie tańczyły... były takie nijakie. Czuł, że może kiedyś słyszał coś podobnego... ale jak mogło mu się wtedy to podobać. Kolory i odgłosy przebiegały po owej masie i zdawały się nią nie brzydzić... ale zdecydowania nie należała do tego świata. Łączyła go z nim cienka nić... utkana z barwy nieuchwytnej i nieznanej... a jednak w jakiś sposób znajomej. Postać pociągnęła za nić przyciągając Septima bliżej... i wtedy Zakonnik przypomniał sobie, iż nie zawsze był w owym raju dźwięku, barw i uczuć. Że było coś więcej... inny świat. Inkwizytor spojrzał na siebie. Był również stworzony z tej beznamiętnej i nudnej masy, którą to przed chwilę uważał za obcą. Lecz w jego wypadku ta poczynała opadać z jego ciała i rozpływać się wkoło w gamie barw... nie. Ona BYŁA jego ciałem. Przypomniał sobie co to znaczy mieć ciało. Przypomniał sobie... i zauważył, iż od pasa w dół jego jestestwo rozmywało się niczym pył na wietrze. Nie czuł bólu... ale nie czuł też niczego innego. Teraz gdy przestał się skupiać na tym co go otaczało... zdawało mu się, że nie czuje nic. Po chwili jednak uświadomił sobie, że jest taki jak dawniej. Czuje... ale to czucie jest ziarenkiem piasku wobec otaczającej go pustyni. Masa jakby zadrżała.

— Łatwo zapomnieć... prawda?

Drugi byt... dalej niewyraźny lecz nabierający humanoidalnych kształtów znowu pociągnął za sznurek jakby zastanawiał się co z nim począć.

— Wiesz... radziłabym ci to zerwać. Kilka razy już tu utknęłam... ale tobie to chyba szkodzi bardziej niż mi.

Septim czuł, że mimo odzyskania poczucia samego siebie dalej się rozpływa. Kawałek po kawałku... niezatrzymywany proces. Nie czuł swej mocy, nie czuł swej siły. Nie czuł powietrza w płucach... może te już się rozpłynęły? Nie potrafił już nawet sformułować słowa... zanikał. Wiedział tylko, że jest... i że jest otoczony przez coś niepojętego. I że to coś go zmiażdży jeśli dłużej tu pozostanie a co gorsza... naprawdę miał ochotę tu pozostać. Byt jakby to przeczuwając kontynuował.

— Jeśli tu zostaniesz... będziesz szczęśliwy do samego końca. Ale szybko to cie pochłonie. Znikniesz... i nie wrócisz. Wiem to bo raz czy dwa to widziałam... próbowałam sama... ale nie mogę. Dziwne prawda?

Cień zachichotał... jednak chichot szybko przerodził się w łkanie. Septim ujrzał w końcu to czego i tak zapewne się już domyślił.
Obrazek
Skuloną istotą była Nariviel. Wkoło niej unosiła się cienka warstwa szarości co podsycało depresję obrazu z tłem w postaci całej palety barw. Drgały i tańczyły... a ona siedziała... czy też wisiała w przestrzeni z podkulonymi nogami i twarzą za nimi skrytą. Jednak to musiała być ona. Jej uszy były poranione, włosy w nieładzie... zaś szata i kaptur prezentowała się równie jeśli nie marniej niż w tamtym świecie. Na dodatek w jakiś dziwny i niewyjaśniony sposób... Inkwizytor dalej czuł jej dłoń. Kobieta wyglądała... samotnie. Samotniej niż zbity pies porzucony w ulicy. Ale i... spokojniej. Nie było w niej nic z paniki. Zdawał się czuć tu... komfortowo. Po chwil elfka skierowała swoje lico w stronę Inkwizytora i rzekła zadziwiająco swobodnym głosem.

— Przetnij to. Złam... Nie powinno cie tu być. Nie wiem dlaczego tu jesteś... ale oni cie chyba tam potrzebują. I to co usłyszałam przed... wylądowaniem tutaj. To brzmiało dokładnie jak Vires kiedy go kopnęłam w... nie ważne.

Aura wkoło elfki nieco się rozjaśniła jakby na wspomnienie czegoś naprawdę zabawnego. Jednak Septimowi nie było do śmiechu... nie mógł po prostu się uśmiechnąć. Niriel widząc to rzekła tym razem mocno spanikowanym tonem.

— Skup się. Tutaj wszystko obraca się wkoło uczuć. Zapewne to zauważyłeś. Weź to najmocniejsze... przelej w nie całego siebie. I uderz. Tutaj.

Na cienkich nici pojawiło się pięć malutkich punkcików. Jeden koło drugiego. Chwilę potem Septim poczuł ciepło. Czuł jak energia przepływa po nici. Zauważył jak jego dłonie spajają się na nowo jak jego ciało nabiera werwy. Czuł w dłoni młot. Swój Młot. Był Młotem Bożym. Miał na nowo swe ciało, swój głos, swoje... ja. Był na nowo kompletny... a jednak czuł, że coś utracił. Nie czuł już się przywiązany do otoczenia... jednak wiedział, iż potrwa to tylko chwilę. Gama barw uczuć dźwięków szarpała już go za skórę. I oto stanął przed próbą. Zanurzyć się na powrót? Czy wrócić to owego beznamiętnego i okrutnego świata. Postać Nariviel rozmyła się jakby i była teraz półprzeźroczysta jednak na jej twarzy paliła się jakby determinacja cichym... jakby odbijany wielokrotni echem głosem mruknęła ostatnie słowo.

— Uderz.

Po czym na nowo rozmyła się w bezkształtną masę zostawiając Septima samego z wyborem.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

20
Umarłem?
Trzymał jej rękę. Tak. Tego był pewien. Wyłoniwszy się z aktu ciemności i światła,
Przenikam chłodem serca lękających się boga.
Po sznurku kreuję rzemiosło szaleństwa,
Kukiełki tańczą w mym teatrze.
Jadowitym szeptem całuję ich dusze,
Zarówno ciała jak i umysły mamiąc w pułapkę pozbawioną wyjścia.

Głosy w głowie uderzały w niego, jak setki taranów próbujących wybić bramę. Czy to tak wyglądała śmierć? Septim liczył się, że kiedyś umrze. Wydawało mu się, że powinien już umrzeć dawno temu. Przecież nie raz był tego bliski - rany i blizny znaczyły jego ciało dużo bardziej, niż dusze. Duszę zaś miał pełną plugastwa, od którego chroniła go wiara i siła woli. Tak więc miał umrzeć? To tak ma się skończyć? Do chuja. Bluźnierstwa to domena grzechu. Lecz przecież przeznaczeniem mym jest grzeszyć, by innych od tego odwieść. Zabił mnie więc medalion? Wisiorek? Przedmiot, w którym pokładałem takie nadzieje. W którym znalazłem wolę Pana? Nie chciał w to wierzyć. To była kpina. Jak mógł postąpić tak bezmyślnie. Założyć go. Ale. Gdyby miał to zrobić jeszcze raz, pewnie postąpiłby tak samo. Jego zmęczone flaki podpowiadały mu, by to zrobić. A sobie ufał przecież bardzo. Jak bardzo? Bardzo.
Dzierżący klucz do drzwi, których nie da zamknąć żaden człowiek,
Ja, który usiadł na księżycu, by być bliżej słońca,
Spalony ciepłem, które miało być wybawieniem.
Mękom nie będzie końca.
Na niebie gwiazdy - ani księżyca, ani słońca.
Septim zagryzł wargę, czując, jak dźwięki wypełniają go w głuchej ciszy własnego ja. Gdyby krzyknął, jego istnienie może zaśpiewałoby szeptem. Wtem uderzyła w niego... miłość. Tak właśnie. Miłość. Był bardziej, niż zaskoczony. Z początku sceptyczny. Żył według domeny Sakira. Niemniej, nie sądził, że pewnym jest przyjęcie go do Twierdzy Pana. Miłość. A więc umarłem. To tak wygląda? Cóż. Niezgorsza, cholera. Wystarczyło postawić ten kolejny krok. Ten jeden, mały. Zgodzić się. Czy był godzien? Chciałby uważać, że jest. Czy powinien?
Zostaw. Cóż to? Jego sumienie? Tak. Prawdopodobnie. Nie był godzien wstąpienia w nieboskłony, gdzie służyć będzie Bogu po wsze czasy. Nie. Miał pójść gdzie indziej. Zatem piekło. Zatem otchłań. Zatem ciemność i wieczne cierpienia. Młot. Dajcie mi mój młot. Tak. Sumienie miało rację. Wystarczyłby mu jego młot. I w piekle, po wieczność, polować będzie i zabijał. Krocząc swoją grzeszną prezencją rzuci światło na bezgraniczne ochłapy mroku. Demony w swoim własnym domu lękać się będą woli Pana. Czaszka za czaszką. Serce za sercem. Wgryzie się w piekło jak kundel broniący swego pana wgryzie się w łydkę łotra, chcącego go okraść w ciemnej alejce. Będzie gryzł. Rozrywał mięso świata w postaci grzechu. Wypluwał ciemną krew. Zje ich wszystkich. Da im rozgrzeszenie i szansę na ponowne osądzenie. Każdego demona udusi. Tak. To mogło być tylko jego sumienie.

Sumienie. Tak znajome. Obce temu światu. Pociągnęło go w tył, zabierając ze sobą od światła. Mimo swojej siły woli, poczuł smutek. Poczuł zanik czegoś, do czego tak naprawdę dążył. Rozżalenie. Z własnego ja wydobył to, co mówiło mu, co ma robić. Odchodził od raju. Szkoda, cholera. Szkoda. Pomyślał bezbarwnie. Poczuł się teraz dzieckiem. Dzieckiem, które od dawna chciało czegoś dokonać. Gdy zaś zostało dokonane, nie było tym, czym powinno. Serce zakonnika ścisnęło się w bolesnym uścisku. Zmrużył oczy i wykrzywił twarz, nie wiedząc, czego chce. Rozpływał się. Nazywany był Śmiercią. Na darmo skradł jej imię, skoro teraz to ona się o niego upomniała. Był Śmiercią. Nie. Był tylko jej pozorem. Cichym echem i odbiciem w tafli jeziora. Był tylko Inkwizytorem.

Był tylko pyłem na księgach historii tego świata. Nędznym okruchem. Wtem znowu. Sumienie. Nie. Nariviel. Nariviel? Nariviel... Spoglądał na nią niby niewidzącymi oczami, nie rozumiejąc. W jaki sposób znalazła się tutaj razem z nim? Czyżby przez medalion? Czy zginęli już oboje? Nie. Mówiła, że da się stąd wyjść. Śmierci nikt nie uniknie. Jest nieunikniona. Nawet nekromanci nie mogą wrócić prawdziwego życia. Nikt nie rozkuje tych niewidzialnych łańcuchów, co od stali twardsze są po stokroć i więcej.

Widział ją. Czuł ją. Chociaż patrzył, często nie widział. Teraz widział ją bez patrzenia. Spokojną. Pełną negacji. Całkowicie akceptującą to, co się wokół niej dzieje. Bezinteresowną. Nie rozumiał tego. Stał i słuchał, gdy mówiła. Osamotniona i taka opuszczona. Nawet przez samą siebie. Chciała, by to przeciął. Jak ona mogła? Chciała, by uciął jedyne powiązanie między nią a nim? Powiązanie, które po zerwaniu już nigdy może nie być takie samo? Zacisnął szczęki. Pięści zacisnął tak, że powinien poczuć ból, gdyby czuć go powinien. Aura wokół niego zadrżała. Opisałby tę barwę kolorem purpury - irytacja i niezrozumienie. Dziwnie rosnące uczucia. Jak Nariviel mogła mu mówić, by ją odtrącił i zostawił w tym miejscu? Czy wróci? Czy zostanie tu na zawsze?
Nariviel.

Spoglądając na jej okaleczone uszy, znów przypomniała mu się Anna. Jednak nie mógł o niej myśleć tak, jak powinien myśleć, by stąd uciec. Czy nie to chciała mu powiedzieć elfka? By miłością uciekł z tego miejsca? Zadrgał w bezradnej niewiedzy. Spoglądając na nią przypomniał sobie to, co mówiła. Przypomniał sobie, co poczuł, a czego czuć się wyrzekał. Emocje i uczucia, które odtrącił dawno temu. Na rzecz czego? Śmierci i bólu. Nie pamiętał miłości i radości przez miesiące. Lata. A teraz?
Uderz. Uderz. Do cholery! Jestem nadal tylko człowiekiem, Nariviel. Oczekują tego ode mnie. Bogowie. Inkwizycja. Zakon. Wszyscy. Oczekują, że będę Młotem Bożym. Zabójcą Demonów. Zabójcą heretyków. Oczekują, że będę pozbawiony uczuć. Wyzbyty z emocji. Nie jestem. Jestem człowiekiem. A teraz prosisz mnie, bym Cię tu zostawił? Nie ma mowy — determinacja na jego twarzy zagościła niemym wyrazem, którego bał się wymówić. Nabrał powietrza.

Chodź ze mną. Wróć, a i ja wrócę. Na Sakira! Na wszystko, co ludzkie i śmiertelne. Jam jest Młot Boży! Jam jest człowiek z krwi i kości. Znam swe grzechy i będę z nich rozliczony. Ale nie. Nie dzisiaj — spiął się cały, a jego emocje wzburzyły się w nim, jakby próbował pokazać elfce, że jeszcze nie dopalił się cały w szarej niezgodności.

Wtem Nariviel zniknęła. Rozmyła się, jakby szepcząc mu do ucha w miejscu, gdzie nikt inny nie słyszał. Spiął się cały ponownie. Czuł, jak wydychane przez niego powietrze zamienia się w gorącą jak ogień parę. Z nozdrzy buchało mu jakby z byka. Przymknął oczy. Czuł, jak coś wypełnia go od środka. Prostuje mu włosy na rękach i klacie. Parzy w żyłach i rozgrzewa mięśnie. Magia? Nie wiedział. Otworzył więc i oczy. Tak mu się wydawało. Jednak w jego głowie nie był już tam, gdzie być powinien - nie był w krainie barw. Był już w normalnym świecie. Wiedział to. Innej opcji nie było.
Obrazek
Mistrzu Inkwizytorze — usłyszał gdzieś za sobą.
Oho. Wiedział już, że ma kłopoty. Wcale mu się to nie podobało. Wykrzywił się bojąc tego, co zobaczy, gdy się odwróci. Zamiast tego zmieszany ściągnął brwi niżej, obruszony tym, jak został poruszony tym głosem.

Tak, panno Anno? — zapytał tonem oficjalnym i rzeczowym. Odwrócił się przez ramię, by na nią spojrzeć. Bez wahania oderwał wzrok od wiosennego krajobrazu. Drzewa o tej porze pełne były kwiatów, a pola w szachownicy poprzecinane były sadami i gospodarstwami. Piękna okolica. Piękna, by kiedyś tutaj wrócić i zostać na stałe. Nie tak piękna jednak, jak ona.

Może pan wielki Mistrz Inkwizytor raczyłby zwrócić swoim podopiecznym uwagę, że jak rozbijają naczynia w gospodzie, to należy za to przeprosić? I niech nie wybrzydzają, że wino rozcieńczone. Piwo gorzkie. Wódka coś za słaba, a miód taki nijaki, co? — była rozgniewana. Lubił, gdy była rozgniewana. Wydawała się wtedy taka wojownicza. Jej zadarty do góry nosek współgrał teraz z bojowym nastawieniem. Piąstki oparła o wydatne biodra, stojąc w rozkroku. Rozczochrana burza złotych włosów częściowo przysłaniała jej twarz. Gdzieniegdzie tylko na dziwną miejscową modę splecione były w warkocze z koralami o ozdobami.

Prawda to. Wino rozcieńczone — odparował zmarszczony i postawny Inkwizytor, bez cienia innego uczucia, niż irytacja na twarzy.

Ta? — o. Iskierki w oczach zatańczyły dziwnym błyskiem.
Ta. — odparował, wstając z Młotem na Czarownice przy pasie.
To czemu tak brzuch nim Inkwizytor napycha? Niedługo nic poza tym brzuchem z niego nie zostanie. Baryła z młotem i kapeluszem. Byście się do roboty wzięli, a nie tylko pijaństwo. I jakieś dziwkarstwo — odparowała jakby prostując się bardziej. Swoją drobną posturą chciała chyba onieśmielić Inkwizytora.

Śmiesz się tak odzywać do Mistrza Inkwizytora, dziewko? — kącik ust podniósł się delikatnie.
Dziewko? Co Ty żeś do mnie powiedział?! Ty parszywy draniu. Ja Ci dam dziewkę, patałachu! Jak Cię zaraz... — rozpędzona w dwa susy dopadła do niego, przewracając z impetem na plecy, aż zadudnił o ziemię jak worek z kartoflami. Gdy leciała, jeden z jej myśliwskich butów spadł lądując gdzieś obok w trawie. Małe piąstki wybijały na jego piersi rytm zadawanych ciosów, od których czuł aż pojawiające się wkrótce siniaki. Do rytmu śpiewał, jeśli jego przeraźliwy śmiech można było nazwać śpiewem.

No już, już. Żartowałem, dziecinko. Przecież wiesz.
Dziecinko? Chyba Ci jeszcze mało? Najpierw pijaństwo, a teraz to?!
Nie zapomnij o dziwkarstwie.
E! Septim! Nie przeginaj!
Przecież wiesz — odpowiedział spoglądając jej prosto w oczy. Wiedziała całkowicie, że by tego nie zrobił.
Wiem — odpowiedziała już uspokojona i uśmiechnięta, chociaż nadal lekko nadąsana. Sprostać jej gniewowi było niemalże niemożliwym zadaniem. Próbował jednak. On wiedział, że ona wie. I ona wiedziała, co do niej czuje. Co ona czuje do niego. Spróbował się lekko podnieść, lecz mu nie pozwoliła. Z lubieżnym uśmiechem podniósł głowę i złożył usta, jakby próbował dmuchać w gwizdek. Gdy prychnęła, pociągnął jej głowę siłą, by złożyć swój pocałunek. Opierała się tylko chwilę. Trwali tak sekundę. Może minutę.

Powiadają, że w Zaświtach znowu zdarzyło się coś dziwnego. Kobietę opętało tak nagle. Wiesz, boję się, że i tutaj, u nas się to pojawi.
Nie martw się. Macie przecież Mistrza Inkwizytora.
Pijaka.
I niezwyciężonego romantyka.
Dobre sobie. Nie wiesz, ile to jeszcze potrwa? Dokąd później pojedziesz?
Nie mam pojęcia, naprawdę. To moja ostatnia misja, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Taką mam nadzieję.
Pamiętasz, co mi obiecałeś?
Pamiętam.
Wrócisz?
Dla Ciebie?
Nie. Dla tych dziwek z tawerny.
To wrócę na pewno — gdy ponownie zaczęła go bić, roześmiał się szczerą radością i spełnieniem.

Była jego światłem i życiem. Obiecał jej, że gdy tylko skończy to śledztwo, wróci do niej i porzuci życie Inkwizytora, prosząc jej rodziców o to, by mógł się jej oświadczyć. Oboje tego chcieli, by zostali mężem i żoną. Ona byłaby jego, a on jej. Całkowicie jej. Jego syn byłby mężem słusznej postury, którego sława w mieczu wyprzedzałaby sławę miasteczka. Tak. To było jego życie. Piękne życie. Dla niej zrobiłby wszystko. Nawet więcej. W głowie miał zapętloną tą sytuację. Jedno z jego najpiękniejszych wspomnień, jeśli nie najpiękniejsze. W świetle słońca wyglądała, jak prawdziwy anioł, otoczona aureolą. Jakby sam Sakir wraz z Osurelą podarowali ją Septimowi, tak jak podarowali Annie Septima. Anna Menethil. Brzmiało całkiem chwytliwie.

Każda jego cząstka jej pożądała. Nie na punkcie cielesnym, rzecz jasna, chociaż i to objawiało się ogniem w lędźwiach. Pożądał jej tak, że trudno było mu o niej nie myśleć. Na to wspomnienie radość ogarnęła go taka, że aż zapłakał. Łzami radości, rzecz jasna. W wiecznie podartych sukniach od ciężkiej pracy w gospodzie i ganianiu po lasach za królikami z łukiem. Była jego boginią. Jego bóstwem. Potargane włosy i ta dziwna nieśmiałość tylko w stosunku do niego. Kochał ją. Jej twarz była tym, co zawsze chciałby widzieć w snach. Teraz jednak wyglądała jak odbicie w lustrze. Anna. Potem poczuł to, co poczuł, gdy zobaczył Nariviel. Wymieszały się w nim, jakby wspólnymi siłami tańcząc piruety w jego głowie. Jakby obie próbowały go uratować. Rozumiały się bez słów.

Młot Boży wciągnął powietrze, jakby dając sercu więcej miejsca, by nie wyskoczyło mu z piersi. Otworzył usta w głuchym krzyku, który przerodził się w szept. Szept przemienił się w powiew. W ryk huraganu łamiącego drzewa. Czuł, jak serce jego ponownie bije. Tak po ludzku. Zapłakał we własnej bezsilności, przypominając sobie, czym jest miłość po tylu latach bycia Młotem Bożym.
Możecie zabrać mi bicie serca, ale nigdy nie złamiecie mojego ducha! — krzyknął w paletę barw do nieznanych mu istnień i sił. Naprężył swego ducha, jakby był ciałem z krwi i kości. Złapał za połączenie i pociągnął za nie całym sobą, rwąc je rękawicą. Drugą ręką podniósł Młot na Czarownice. Obuch pokrył się światłem zaklęcia, gdy błyskawice łaskotały i dźgały powietrze wokół niego. Rycząc czarem wyraził swoją euforię, gdy broń spadła na połączenie. Chodź ze mną, Nariviel. Powiedział sobie w ostatniej chwili, łapiąc mocniej nić, którą miał zamiar wyrwać ze sobą do świata, gdzie wszytko było szare.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

21
Rozważania na temat śmierci szły Inkwizytorowi przerażająco sprawnie... jednak zdołał powstrzymać się przed rozpłynięciem w pył. Ba! Zebrał się na siłę by wyrzucić z piersi to co tak długo tłumił. Uczucia. Gniew, żal, smutek... wszystko popłynęło strumieniem przez jego ciało. Nariviel zniknęła w gamie barw... jednak Septim mógł przysiąc, iż w kanonadzie dźwięków słyszy kobiecy radosny śmiech. Czy to elfkę rozbawiły żale Sakirowca? Czy też otaczająca go nawałnica uczuć drwiła z jego cierpienia?

Wraz z żalem przybyły wspomnienia. Dawne. Bolesne. Szczęśliwe. I niemożliwe do odzyskania. Młot Boży czuł, iż miejsce te mogłoby wydobyć z niego więcej... ujrzałby wszystko. O Annie... o dzieciństwie... nawet o tym co nigdy nie miałoby miejsca. Widział siebie na uczcie u Wielkiego Mistrza. Widział swoje dzieci. Słyszał głos swej matki. Ujrzał nieskończoność szczęśliwych życiorysów... swoich źyciorysów.
Obrazek
Był wielkim władcą zasiadającym na tronie z gnijących czaszek pośród ostępów Północy.

Był mędrcem, który sprowadził do świata lidzi samych bogów.

Był Wielkim Mistrzem, który jako pierwszy wbił proporce Zakonu w ziemie wysp umarłych.

Był skromnym rzemieślnikiem, który wpadł w romans z królową.

Był tym czego najbardziej nie znosił... demonem niszczącym swych dawnych braci.

Był nawet samym Sakirem. Czuł moc boga płynącą przez jego ciało.

Czuł, że ujrzałby więcej... wszystko. Mógł poczuć wszystko o czym marzył. Lecz za cenę niemożności przeżycia żadnego z owych żyć na prawdę. Wielu by to kontentowało... ale nie jego. Był ostrzem przecinającym mrok. Na co były mu senne wizje zwycięstwa nad złem? Jedwn martwy czort był wart więcej niźli senne mary! Był Młotem! Był obrońcą! Liczyły się tylkoczyny!
Obrazek
Kolejna ofiara. Odtrącenie własnego szczęścia dla dobra ludzkości. Łzy leciały obficie ze strudzonych oczu zakonnika. Ile razy już to było? Ile razy to się jeszcze wydarzy? Jednego był pewien. Czuł moc. Przepełniała go. Porzucenia ułudy wzocniło go w owym śldziwny świecie. Czuł obecność swego Pana... i nie tylko. Czuł także drugie źródło. Rozmyte. Niewidoczne... lecz tak ważne. Czuł, że to ono przywraca mu jego siłę. Czuł to wyraźnie. Zaś na jego ostatni krzyk... coś w nim przełamał. Czuł jak coś niemal wypa go od środka. Jego ciało stwardniało, nabrało fizycznych aspektów. Nie był duchem. Nie należał do tego miejsca... jeszcze nie.

Chwycił za nić... szarpnął. Usłyszał głuche chrupnięcie... nie pasowało do tego miejsca. Wiedziony ostatnimi słowami elfki opuścił młot na drobe, błyszczące punkty... które eksplodowały czerwienią. Szkarłat wypełnił przestrzeń. Odgłosy zaniknęły. Powrócił zapach... poczucie przestrzeni. Jednak oczy dalej zawodziły Septima. Były pokrytę czymś gęstym i lepkim. Przetarł twarz rękawem. Pierwszą rzeczą którą ujrzał była jego ręka. A na niej...
Krew Zdezorientowany rozejrzał się po korytarzu. Było tu pusto... tylko nowy dywan przykrywał podłogę i schody. Nowy... piękny... wzorzysty... szkarłatny dywan.
Obrazek
W chwili gdy wrócił do niego zmysł powonienia... zwymiotował. Tak po prostu. Po ludzku. Septim widział wiele. Ale to przerastało jego wyobrażenie. Na przeciwko jego twarzy w ścianę została dosłownie wbita czyjaś urwana głowa. Korytarz zaś zdobiła gama drobnych kawałeczków ciał i dziwnej cieczy. Siedział wysokiej na pół łokcia breji ludzkich mięśni, skóry, ubrań i krwii. Nie było widać kości... jednak łatwo było zauważyć białawy pył wmieszany w substancje. Na domiar złego niektóre zwłoki były częściowo nienaruszone. Gdzieś tam wystawała noga spięta w przedśmiertnym skurczu. Kapitan straży leżał u stóp schodów z rozerwaną dolną połową. Wyglądał jakby skonał próbując z nich zejść. W drzwiach wzdłuż korytarzu stały tłowia i nogi... zamrożone w powietrzu. Jakby koło ściany przeleciało ostrze... ale czas nie imał się tego czego nie ucięło. Jednak ten płynął. Najlepszym przykładem był to iż owa krwawa breja delikatnie falowała.

Obok twarzy Septima znajdował się inny egzemplarz upiornego widoku. Ludzka dłoń wystająca z bajora. Miała połamaną część palców i dziwnie wygięty nadgarstek. Strach myśleć jakie narzędzie mogło ją tak urządzić. Zasadniczo widać było całe ramię. I korpus. Nogi gdzieś też tam były. Zaś głowa spoczywała na kolanach Septima przydziana w donrze mu znany kaptur... tak to była Nariviel. Leżała... czy też unosiła się bezwładnie na breji z ludzkich ciał. Wydawała się... spać. Na jej twarzy malował się spokój. W korytarzu panowała upiorna wręcz cisza. Tylko zza drzwi lazaretu dało się słyszeć chrapanie i jakby ogłos uderzeń o coś miękkiego.
Spoiler:
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

22
Moje dzieci.

Czy lepiej zginąć, niż żyć ze świadomością, że zrobiło się coś, co wymaga wybaczenia?

Mógł być tyloma osobami. Od jego własnych decyzji zależało, kim tak naprawdę się stanie. Kim mógłby się stać. Czy na pewno? On, Mistrz Inkwizytor? Czy gdyby życie pokierowałoby go inaczej, stałby się zupełnie innym człowiekiem, prowadzonym żądzą mordu i plugawym mrokiem, którego tak nienawidził? Poczuł się, jakby miał na języku truciznę, która mówiła zamiast niego bluźnierstwami. Bał się. Od tak dawnego czasu naprawdę się bał. Do szpiku kości. Od końcówek włosów w jego brodzie po koniuszki palców. Był przerażony tym, co widział. Jego ja załkało.
Pracuję w ciemności, by ratować światło. Gdy rozbił łańcuch, rozpłakał się już całkowicie. Czuł się taki bezbronny i nieprzydatny. Sam o sobie mówił, że jest wilkiem z obrożą Zakonu Sakira, nie wściekłym psem na smyczy. Teraz zaś nie wiedział, czy było to dobrą nazwą - był sam. Mściciel niosący dobrotliwe okrucieństwo. Nie miał swojego pana wśród śmiertelników. Przyjaciół miał chyba niewielu. Na obecną chwilę nie pamiętał nikogo żywego spoza szeregów instytucji. Oczywiście... Jego oddział. VI Królewska Brygada Dochodzeniowa pod jego oficerskim dowództwem. Salem, Młodszy Inkwizytor, był jego sercu bliski - taki młody i niewinny, a z ogniem w sercu do krzewienia wiary. Niemniej, nadal byli tylko jego podopiecznymi i towarzyszami broni. Gdyby nie śledztwa, nie widywał by się z nimi prawdopodobnie w ogóle. Nikt nie zapytałby Młota Bożego: Witaj, Septimie. Jak Ci mija dzień? Nikogo wydawał się nie obchodzić. A poświęcił przecież tak wiele. Ile, jeszcze, cholera mam poświęcić? Całego siebie? Dzień po dniu? Czuł moc. Nie widział światła, gdy opuszczał to miejsce. Panie, przebacz mi.

Potem przyszedł do mnie jeden z siedmiu aniołów, mających siedem czasz, i tak się odezwał do mnie: Chodź, ukażę ci wyrok na Wielką Nierządnicę, która siedzi nad wielu wodami,

Z którą nierządu się dopuścili królowie ziemi, a mieszkańcy ziemi się upili winem jej nierządu.

I zaniósł mnie w stanie zachwycenia na pustynię. I ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej, pełnej imion bluźnierczych, mającej siedem głów i dziesięć rogów.

A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu.

A na jej czole wypisane imię - tajemnica: Herezja. Macierz nierządnic i obrzydliwości ziemi.

I ujrzałem Niewiastę pijaną krwią świętych i krwią świadków Pana, a widząc ją, bardzo się zdumiałem.

I rzekł do mnie anioł: Czemu się zdumiałeś? Ja ci wyjaśnię tajemnicę Niewiasty i Bestii, która ją nosi, a ma siedem głów i dziesięć rogów.

Obrazek
Chrupnięcie. Trzask. Jakby kości. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale w głowie wyczuł dziwne magiczne ukłucie. Jakby ktoś w magiczny sposób kichnął bądź kaszlnął. Zaklęcie? Zmysły powracały. Powracały, by opętać Młota Bożego w mięso i skórę. W grzech i życie śmiertelne. Nie wieczne, a nadal bolesne i pełne cierpienia. Powracały, by nadać mu szarą masę. Powracały, by przywitać go cichym - Witamy z powrotem w krainie śmiertelników. Chyba nadal płakał, bo oczy wilgotne pozlepiane były powiekami. Ciepłe były to łzy. Gęste. Dziwne.
Krew. Krew. Jego krew? Pozostałość po tym dziwnym świecie, w którym się znalazł? Powonienie wróciło wraz ze wzrokiem i słuchem - w głębokiej ciszy i krwistej brei wymiociny wydawały się czymś naturalnym i przyziemnym. Tak. Żył nadal. Po co? Po co nadal miał żyć. Za mało dał swego życia Zakonu Sakira? Za mało przysporzył cierpienia, oddając swoje przyszłości i szczęśliwe życie na wsi za tropienie demonów i wieczną walkę z herezją? Żył. Nie czuł się szczęśliwy. Strach nie ustąpił cały. Pomimo mocy przepełniającej go wiarą niczym naczynie czuł, że powinien się bać. Każdy, kto był śmiertelnikiem, powinien się bać. Wyglądało to bardziej, niż makabrycznie. Okropnie. Czuł, jak jego oczy czytają kolejne wersy ścian i korytarza, niczym wersy ksiąg, które studiował.
Ręce jego pełne były krwi. Chociaż usta jego się nie ruszały, to krzyczał tak przeraźliwie, że głowy pękały niektórym z bólu. Każde zaś, co z siebie wydał, było niczym tylko bluźnierstwem tak okropnym, że nie sposób sobie było go wyobrazić. Słowa, które pozbawione były sensu w pojęciu ludzkim, pełne były tej cuchnącej herezji, która okrutnie wiła z bólu każdego, co to słyszał. Herezja. Zadrżał. Wpatrywał się w to krótką chwilę. Nie miał pojęcia, co mógł powiedzieć. Co w ogóle miał pomyśleć. Co zrobić. Nie widział czegoś takiego nigdy, a widział przecież wiele. Zwłoki, rytuały, demoniczne byty. Pamiętał też historię swojej pierwszej bitwy z udziałem Inkwizytorów. Nic jednak nie było w stanie pojąć tego, co było tutaj. Tego, co tu się wydarzyło.



Mężczyzna nie widział w swoim krótkim życiu nic podobnego - stworzenia nie przypominające żadnego ze zwierząt, martwi, którzy powrócili do życia, oraz okoliczni chłopi, którzy ogarnięci szałem robili wszystko, co robił czarnoksiężnik. Pomimo ciężkiej zbroi, tarczy, konia i miecza, rycerze padali, gdy otoczeni tabunami wrogów nie dawali rady machać mieczem.

Był niebywale zdziwiony, gdy wszystko, w co wierzył, okazało się bezsilne w konfrontacji z Czarną Magią. Rycerze padali, ściągani z konia i obijania młotami, kamieniami i siekierami. Widły i włócznie szukały przerw w pancerzu, pazury i zęby rozdzierały ubrania i wyrywały kawałki zbroi. Septim unosił młot, który sobie upodobał i opuszczał go na głowy, rozbijając czaszki - Śmierć heretykom! - krzyczał, oczekując odpowiedzi, lecz wśród bitewnego rozgardiaszu odpowiedź nie nadeszła, a wrogów przybywało. Wtem też okolicę wypełnił blask, gdy płomienie pożarły tłum rozkrzyczanych wieśniaków i rozwścieczonych bestii, a trupy poupadały bez życia. Konno nadjechało kilka postaci. Septim wiedział, że rycerze na nic się zdadzą. Nie dojrzał jednak pancerza, czy tarczy. Rozwiane płaszcze odwinęły się przy świetle ostrzy, żelaznych obuchów czy ciemnych plamach brązowych ksiąg.

Demony i pozostali przy życiu po pierwszym uderzeniu wrogowie gotowi byli, by zabić Septima i jego wybawicieli. Na szczęście, Czarnoksiężnik padł, rażony błyskawicą, która z trzaskiem i rozgryzaniem powietrza wiła się w jego sercu. Wtedy dopiero młody Menethil rozejrzał się po placu boju. Jego dawni kompani leżeli w bordowej mozaice krwi i śmierci. Pourywane, lub poucinane głowy leżały ubarwione w purpurze, lub sterczały nabite na kije. Porozrywane pancerze uzdobione były wnętrznościami. Jeden z rycerzy, uduszony własnymi jelitami dumnie zakrywał się tarczą z rodowym herbem, obsmarowanym nieznanymi, ciemnymi substancjami o podejrzanym zapachu.

- Rycerzu. Chodź, posłużysz nam za świadka - powiedział mężczyzna o czerwonych oczach, młocie w prawicy, a srebrnej księdze w lewej dłoni. Siwizna spływała po nim delikatnymi falami. Inkwizycja. Odpowiedź przyszła do niego, chociaż jej nie szukał.




Kto. Nie. Co mogło zrobić coś tak okropnego? Czy na pewno był już w śmiertelnym świecie? Co miał zrobić. CO?! Septim otworzył usta, gdy strach walczył, by przejąć nad nim kontrolę. Co wydarzyło się, gdy go tutaj nie było? Czy zabrał coś ze sobą? I ona. Nariviel. Spała? SPAŁA?! ŻYŁA?! Coś wkradło się do jego serca i ukuło go mocno dźgając długim pazurem bólu. Oddychając coraz ciężej wydał dziwny odgłos który przypominał jęk.
Nariviel! Nariviel! Angramie! Ktokolwiek, na Sakira! Ktokolwiek! Demonie! Wyjdź i staw mi czoła! Demonie! — nie myśląc długo, objęty tym dziwnym uczuciem jęczał, nie chcąc puścić młota. Nie było to wołanie o pomoc. Był to krzyk spanikowanego mężczyzny, który nie miał pojęcia, co ma robić, przytłoczony. Kto mógł to zrobić. Nie on. Nie on. Nie mógł. Jak to było w ogóle możliwe? Czy to on pozabijał tych wszystkich ludzi, będąc w innym świecie? Jego zaklęcie pozabijało niewinnych? Nie, nie, nie, nie. Nie!
Obrazek
Dotknął jak najdelikatniej jej twarzy, jak tylko potrafił. Nadal trzymając ją za rękę, podniósł ją do góry, samemu próbując powstać z tej brei i miazgi mięsa i krwi. Musiał ją uratować. Przecież żyła. Musiała żyć. Wyciągnął ją od tych przeklętych głosów, które ją torturowały. Nie chciał, by skończyła, jak Anna. Nie. Nie mógł stracić również jej. Może i była echem tego, co czuł dawniej. Bardzo dawno. Anny nie mógł ochronić. Nie potrafił. Mógł tylko uratować jej duszę przed wiecznym cierpieniem. Czy zrobił to samo Nariviel? Czy ponownie zabrał życie, które chciał jak najmocniej zachować w śmiertelnym płomieniu?
Jestem Śmiercią. Uderzyło w niego znaczenie tego, co sobie powtarzał. Nie potrafił ochronić nikogo. Na co mu były zaklęcia i ta cała siła, skoro nie mógł ochronić tych, na których zależało mu najbardziej. Zamiast tego, potrafił jedynie zabijać. Kim tak naprawdę był. Może każdym ze swoich żyć? Również i demonem, który przywdział ludzką skórę.
Panie, pomóż mi. Błagam... Zbłądziłem i nie wiem, kim jestem... Udowodnię Ci. Zobaczysz — zmienił się jego ton, gdy jęcząc próbował przestać łkać. Jego nastroje szybowały jak dziecięca huśtawka, na której jako dziecko siadał wraz z rodzicami i bratem. Coś w nim w końcu pękło. Każdy ma swoje granice. Tak dawno tłumił te uczucia. Wybuchły w nim teraz. Zapiekł się smutkiem i rozgoryczeniem, które przemieniało się w gniew. Do samego siebie. I do... Do kogo? Do tego, kto był odpowiedzialny za to wszystko, co się stało.

Wola Pana zniszczy Waszą herezję. Chodź! No chodź do mnie! — krzyknął w języku demonicznym do tego, co powinno tu pozostać po tej masakrze, starając się podnieść wraz z Nariviel. Jeśli faktycznie powiodło mu się to, to następnym jego krokiem będzie lazaret. Słyszał uderzenia. O coś miękkiego. Otworzył oczy szerzej. Upuścił Nariviel, pozostawiając ją samą. Zaklęciem wytworzył wokół niej ochronną kopułę, która przylgnęła do jej ciała jak koc. Błogosławieństwo Tarczy.

Stawiał krok za krokiem. Sam zabłysnął świętą łuną tego samego zaklęcia. Rozpędził się i otworzył drzwi tak mocno, jak potrafił. Jego rękawica uniosła się z palcem wskazującym, który oskarżycielsko szukał kogoś, kto stworzył całą tą masakrę. Musiał znaleźć odpowiedzialnego. Przecież to nie mógł być on. Błagam. Niech to nie będę ja. W myślach pogodził się, że został w tym budynku całkowicie sam. Potrzebują Cię. Rozpuszczał się w furii i świętym gniewie.
Kruk. Czarny żagiel.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

23
Septima przez ową krótką chwilę przed opuszczeniem tajemniczego wymiaru naszła pewna refleksja. Wątpliwość. Niepewność. Żal. Wszystko to wybuchło po raz ostatni w Inkwizytorze. Co po sobie zostawi? Kto będzie go pamiętał? Czy skończy jako kolejne nazwisko w szarej statystyce Zakonnej? Czy nad jego grobem nie zapłacze nawet jeden żywy człek? Jego sława i moc zbudowane były na niszczeniu i nienawiści. Co prawda do złego... jednak jak trwała była chociażby największa żądza mordu? Ilu towarzyszy Kerona zapisało się w dziejach? Żaden. Tylko wódz o którym nawet nie wiadomo oczy sam toczył swe bitwy. Na końcu i tak liczył osie to co stworzył... nie to co zniszczył. Dokonał rzeczy niemożliwej. Cudu. Czy było to w jego mocy? Przez serce Septima przeszło ukucie. Tajemniczy świat zadał mu ostatnią ranę zdając mu owo bolesne pytanie...
"Naprawdę myślisz, że cokolwiek zmienisz? Że dokonasz... cudu?" Wyrwany siłą do rzeczywistego świata dalej czuł ową pustkę wwiercająca się w jego jestestwo. Jednak nie była wszechobecna. Była... jego. Jego własna. Sam musiał ją dźwigać. Aż po kres swego żywota. Obciążony owym brzemieniem zdawał się być otumaniany. Tyle się stało... tyle na raz. Ciąg wydarzeń który doprowadził go do tej chwil zdawał się być nierzeczywisty i rozmazany. Wiedział jednak co robi i po co tu przybył. Wiedział co widział. Wiedział, że nie jest to normalne. Na koniec zaś wiedział, iż przekracza to jego pojęcie. Uciekł. Uciekł wspomnieniami do pierwszej swej bitwy przeciw siłą ciemności. Jednak nie na długo. Powrócił zderzając się okropną wizją korytarza. Jęknął.

Następnie począł krzyczeć wołając o pomoc. Jednak z początku nikt nie odpowiadał. Dyszenie z drzwi lazaretu było jakby głośniejsze. Potem do uszu Septima poczęły dochodzić kolejne dźwięki. Ciche szepty dobiegające ze wszystkich stron... głównie zaś z podłogi.

- Morderca.

- Zdrajca.

- Obiecałeś nas chronić

Krwawa masa poczęła drżeć. Na je powierzchnie poczęły wypływać... usta. Kwaki twarzy, same wargi a nawet coś co wyglądało jak gardło. Korytarzy wypełniła seria chrapliwych wyrzutów ociekających czerwienią. Septim czuł się winny. Bardzo winny. Miał wręcz wrażenie, że ściany korytarza spoglądają na neigo martwymi źrenicami... i nie było to tylko wrażenie. Gdzie obok neigo wyłoniła się ucięta dłoń i chwyciła go za nogę... lecz równie szybko puściła ja z sykiem. Zakonnik poczuł ciepło płynące z medalionu. Głosy poczęły robić się głośniejsze.

- Heretyk.

- Zabijmy go... zabijmy....

- Niegodny jesteś tego medalionu... oddaj go nam... nam

Kolejne okrzyki Septima sprawiły iż z owej szkarłatnej galarety jęły tworzyć się zdeformowane kończyny... ciała... istoty. Swymi drobnymi dłońmi sięgały do mnicha lecz spalały się gdy tylko zanadto się doń zbliżyły. To sam otoczyły się ochronnej kopuły utworzonej wkoło Nariviel. Nic nie mogło ich dotknąć nie ważne jak by nie próbowało. Nie zależało to od barier ani mocy. Byli bezpieczni. Przynajmniej fizycznie. Kiedy Septim stanął zauważył nawet iż dziwna ciecz spływa z niego nie zostawiając na jego szatach żadnych zabrudzeń. Jednak nieprzerwane jęki poczynały doprowadzać Zakonnika do szału. Szału którego nie mógł pohamować.

Wyważył drzwi z mocą znaną tylko Inkwizytorom nachodzącym zielarki o zmierzchu. Nie... nie TEGO typu Inkwizytorom. Tym drugim. Tym którzy brali swoją robotę na poważnie. Znaczy... ci drudzy też... Septim czuł iż coś w tym pomieszczeniu naprawdę plącze jego myśli. Ścian zdawały się być inne. Podłoga wyłożona była kaflami miast drewnianą klepką zaś na końcu pomieszczenie znajdowało się... dziwne krzesło na którym siedział człek z obandażowaną twarzą. Sam w sobie nie wydawał się niepokojący... jednak krzesło już tak. Był to jakby tron... dziwnie znajomy. Przez długą chwilę Młot Boży patrzył na nie nie potrafiąc opisać dlaczego czuje się dziwnie... skrępowany. Po chwili zrozumiał. Krzesło patrzyło na niego.
Obrazek
Po raz kolejny inkwizytorowi zebrało osie na wymioty. Drugi raz... to chyba jakiś rekord w szeregach Zakonu. Jednak ciężko było zareagować inaczej. Fotel wykonany był z ludzkiej skóry nawleczonej na całej jego powierzchni. Także na dłoniach siedzącego, który to szamotał nimi próbując wydobyć je z owej okropnej masy. Towarzyszyły temu obrzydliwe mięsiste odgłosy i łkanie.

- Nie chcę... nie chcę... zabierzcie to ode mnie.

Bandaże pokrywające lico nieznajomego pokrywała krew. Ubrany był w łachmany szaty i wyglądał jakby nie jadł od... jakby nie jadł. Wychodzone kończyny wydawał z siebie równie okropne odgłosy co fotel. Długa broda spływała mu aż na pierś będąc szkaradnym zlepkiem rudych i siwych włosów. Słowem... był to kompletny wrak człowieka. O ile jakikolwiek człowiek potrafi przeżyć taki ogrom cierpienia. Nie widział Septima... a możne nie ufał już własnym zmysłom. Tak czy inaczej... nie zaprzestawał swej próby ucieczki.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

24
To nie moja wina.


Nie. Nikogo nie zabiłem chciałby odpowiedzieć głosom. Nie odpowiedział jednak. Nie słuchał. Patrzył, lecz nie widział. Nie chciał tego wszystkiego widzieć. Niczym w transie brnął do przodu, z otwartymi ustami dostając się do drzwi. To, co tam zobaczył, ponownie nim wstrząsnęło. Co miał zrobić? Co miał, do cholery, robić w takiej sytuacji. To nie moja wina.

Spoglądał na mężczyznę. Widział go i patrzył bez słowa. Z początku. Cały osłupiały wyjęczał coś pod nosem, co nawet nie przypominało ludzkiego głosu. Niezrozumiale wydychał z siebie dźwięki, nie chcąc patrzeć, ale też nie mogąc odwrócić głowy. Nie. To niemożliwe. Niemożliwe, by oni wszyscy nie żyli. Moje Białe Oczy. Moje... Moje najbliższe przyjaźni dusze... Ja... Ja. Jestem Inkwizytorem. Przecież... Krwawa masa pozostała gdzieś za nim. On jednak nie był pewien, czy faktycznie tak było. Zamknął więc za sobą drzwi, nie spuszczając wzroku z fotela. Bał się, że gdy odwróci głowę, stanie się coś złego - coś jeszcze bardziej potwornego.

Zastanawiał się dłuższą chwilę, co ma zrobić. Nie. To nie była prawda. Zastanawiał się, co się dzieje. Nie puszczając Nariviel oddychał ciężej i ciężej, poruszając masywnymi barkami w dźwięk oddechu. Bał się również jej puścić. Bał się, że jeżeli ją wypuści, to już na zawsze. Nie mógł. Nie mógł pozwolić jej odejść. Jej twarz ponownie przypomniała mu twarz Anny. Jej nie uratowałem... Chociaż uratuję Nari. Panie, chociaż ją.

Septim rozmawiał sam ze sobą, jakby miało to pomóc. Mówił w swojej głowie jednak głosem obserwatora, narratora, jakby pouczał jakiegoś nowego adepta w Zakonie Sakira, albo... Syna? Coś złapało go za serce. Strapiło go to bardziej, niż szczątki ludzkie, które próbowały go zatrzymać. Ta dłoń nie bała się niczego, bo po części była jego własną dłonią.
Widzisz, bowiem. Poświęcenie i oddanie swojego życia w zamian za czyjeś inne życie, nawet grzesznika, to dobry uczynek. Bardzo dobry. Ofiara. Pan na pewno nie przejdzie obok tego obojętnie.
Obrazek
Czy uczyniłem jednak wystarczająco wiele? Czy Septim spełnił już swój Inkwizytorski obowiązek, by móc poświęcić swoje życie za Nariviel? Spojrzał na nią z nieodgadnionym uczuciem i uśmiechnął się delikatnie. Nie. Odetchnął raz jeszcze i wbił spojrzenie w mężczyznę na fotelu. Czy ja na pewno to widzę? Zadał sobie w końcu pytanie, które było bardziej, niż kluczowe. Jaka siła i moc potrafiłaby uczynić takie szkody i takie zmiany w tak krótkim czasie? Ściany. Ściany były inne. Jakie zaklęcie pozbawiłoby życia tylu osób i stworzyłoby taką... abominację? Co za stworzenie... Co za bestia mogłaby coś takiego osiągnąć? Żadna z mu znanych. Demon musiał być okropnym stworzeniem. Jakie zaklęcie? Żadne z mu znanych. Tylko jedno.

Uśmiechnął się delikatnie z poczuciem ulgi. Wiedział już, jak herezja miała zamiar go pochłonąć. Nie dawała mu nawet nic w zamian. Cóż za obelga. Nie mógł jednak puścić Nariviel. Ona żyła - jako jedyna w tym świecie, żyła. On też żył. To nie mógł być przypadek. Pozostawał jeszcze ten oto mężczyzna. On również wydawał się żywy. Potrzebował pomocy.
Ktokolwiek stworzył ten urok i próbował mnie w nim zamknąć, bym oszalał, mógł również uwięzić i jego.
Był najprawdopodobniej pod działaniem uroku. Z nową nadzieją i chęcią do działania spróbował się uspokoić, myśleć racjonalnie. To, gdzie był, nie było światem rzeczywistym - nie mogło być. Było to zbyt wiele chaosu. Zbyt wiele bólu i przerażenia. Oczywiście, okrucieństwem przepełniony był świat ludzi, lecz tutaj to było coś zupełnie innego... Jakby wszystko utkane było specjalnie dla niego. Specjalnie po to, by pozbawić go siły... Jego siły woli. Jakby świat ten wykreowany został na pierwowzór rzeczywistego. Zło próbowało mu wmówić, że on to wszystko uczynił. Zło chciało go oszukać. Prawie mu się udało. Długo mu zajęło zrozumienie tego, to fakt. Inkwizytor jednak nie był wyjątkowy w swojej osobie z powodu oczytania i inteligencji. Nie. To jego siła woli, która prawie się złamała i roztrzaskała na drobne kawałki szkła. Gdzie więc jestem? Czy to urok, czy już inny wymiar? Oba? Wymiar Lustra? Nie. W Wymiarze Lustra byłoby jeszcze więcej bólu. Słyszał o pewnym mężczyźnie na Archipelagu, którego lustro połknęło nie tak dawno temu. Tutaj wszystko miało się inaczej. Nie widział jeszcze siebie. Nie widział. Prawda?
Żyć godnie to nie znaczy upadać, bo upadać będzie każdy. Chodzi o to, jak będzie się wstawać. Nariviel. Obudź się, błagam — mówił do niej spokojnie, chociaż wciąż spoglądał na mężczyznę, ostrożnie krocząc w jego kierunku. Jeśli żył, była dla niego szansa. Jeśli, oczywiście, był prawdziwy — Hej, słyszysz mnie? Jak tu trafiłeś? — zapytał, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi innej, niż łkanie i cierpienie.

Skórzana rękawica skrzypnęła, gdy zacisnął ją bardziej na młocie w charakterystycznym dźwięku. Niczym kot brnący ku myszy, podszedł bliżej fotela. Z nową determinacją wbił spojrzenie jasnych oczu w zabandażowaną twarz. Wziął głęboki wdech z pewną niepewnością i ostrożnością. Zawiesił swój Młot na Czarownice u pasa, mrużąc oczy. Wolną ręką sięgnął do bandaża, lecz cofnął rękę i położył ją dokładnie na fotelu. Wydychając powietrze pozwolił sobie na krótką chwilę przygotowania - ten moment między oddechami, by móc swobodnie wykonać Egzorcyzm.

To nie jest prawdziwe. Na Boga. To tylko zły urok. Uwolnij się, człowieku z okowów zła i kajdan ciemności. Niech ten świat Cię wypuści. Uwierz w to. Jesteśmy w stanie to zrobić razem. Uwierz. Wyrwij się. Przełam łańcuch, który Cię krępuje — mówił rzucając swoje zaklęcie, samemu wierząc w te słowa.

Nie zgnietliście mnie szczęściem, więc i strachem mnie nie złamiecie. Każdą Waszą próbę przejdę, bo siła moja od siły Boga Jedynego pochodzi. Tak mi Panie dopomóż. Jam jest Młot Boży — Inkwizytor dokończył Egzorcyzm, a następnie Wypalenie, by spróbować ocalić jak najwięcej. Wierzył w to, co mówił. Ślepiec otworzył oczy, a niemowa przemówił, gdy zrozumiał, powstrzymując drżenie rąk swoją odwagą i wiarą. W siebie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

25
Zaprzeczenie. Odtrącenie otaczającej go rzeczywistości. Takie uczucia narastały w piersi Zakonnika. Nie mógł wierzyć... nie chciał wierzyć w to co widział. Tyle śmierci. Tyle rozpaczy. Tyle... bólu. Nie wiedział jak na to reagować. Nie wiedział... Może to Pan poddawał go próbie? Może to była jego kara za wcześniejsze wątpliwości? A może po prostu jego życie staczało się po równi pochyłej wpychając go coraz głębiej w bagno rozpaczy. Jedna Septim wierzył iż sprosta tym przeciwnością. Cóż innego mu pozostało?

Po bliższym spojrzeniu na mężczyznę zauważył, iż jego ciało pozbawione jest włosów. Jak również jego skóra wyglądała nienaturalnie gładko i jednolicie. Jakby sam był przyobleczony wygarbowanym już produktem. Jego dłonie nie tyle były spętane przez fotel co w niego wchodziły. Zaś skóra i twarze zdobiące mebel zdawały się mnichowi znajomy... ZBYT znajome. W pewnym momencie dojrzał wpatrującą się w neigo gałkę oczną... potem nos.. .gdzieś dalej przyszyty kawałek czupryny. Nie potrafił się oszukiwać i zwodzić. Nie potrafił wierzyć i mieć nadziei. Patrzyli na niego jego właśni ludzie. Jego Białe Oczy. To oni stanowili materiał owego fotela. PAtrzyli na niego. PaTRzyli na niego...
Martwi... Inkwizytora poczęło zżerać uczucie winy. Niedopełnienia swej powinności. Czy mógł teraz zrezygnować? Czy mógł zginąć? Tu w tym okropnym... właśnie. Właśnie w tym jednym momencie począł kwestionować swoją rzeczywistość. Dla wielu byłoby to objawom szaleństwa... lecz Septim brnął w to łącząc fakty i szukając luk w otaczającym go świecie. Czemu kończyny wisiały w miejscu, czemu dziwna ciecz nie przywierała do jego szat, czemu ściany zmieniły swój kształt? Czy walczył z niszczycielem światów... czy umysłów? Czy był to demon... czy może ktoś rzucił nań klątwę? W końcu jednak uznał, iż znalazł odpowiedź. Ktoś chciał by oszalał. Odważne stwierdzenie. Gdyby ten świat okazałby się prawdziwy to właśnie w tym momencie Septim by zwariował. Ale... jaki miał wybór? Akceptacja otaczającej go przestrzeni niosła to samo. Pozostało więc... walczyć.

Elfka pozostawała nieprzytomna. Może nie mogła się obudzić w tym świecie? Może nie chciała? Pozował więc tajemniczy mężczyzna. Kiedy Młot boży się do neigo ozwał ten przekręcił zmasakrowaną twarz w jego stronę i wychrypiał.

— Septim? To ty? Naprawdę ty!? Ile to lat? Nic się nie zmieniłeś... dziwne. Nie widziałem cie od dnia rzezi... Nie poznajesz? To ja! Angra...

Jednak przyjacielski ton złamał się nagle po następnych słowach Inkwizytora. Bandaże zmarszczyły się jak gdyby twarzy noszącego je człowieka wykrzywiła się wręcz okropnie. Z każdym słowem... z każdym zaprzeczeniem świata i rzeczywistości. Z każdą odrobiną mocy którą Septim zbierał w dłoni... czuł... czuł jak coś wzbiera w otoczeniu.

Dreszcz... najpierw był dreszcz. Przeszył jego ciało nim jeszcze skończył mówić. Namawiał mężczyznę do obudzenia... len ten pozostawał niemy. Jego ciało drgało. Wydawało dźwięki strzelania stawów i kości. Kiedy Egzorcyzm począł działać fotel i sam postać Angrama poczęła dymić. Mężczyzna począł się śmiać. Chichotał, prychał i wręcz pluł śliną w twarz Septima gdy ten dokonywał egzorcyzmu. Jego dłoń przechodziła przez skórę... kości przez całą postać. Zdezorientowany mnich spojrzał jeszcze raz na twarz domniemanego medyka. Ta nagle wraz z szyją przekrzywiła się nienaturalnie o niemalże dziewięćdziesiąt stopni i wpatrzona w Inkwizytora z istne upiornym uśmiechem bezzębnych ust, które rozerwały bandaże rozszerzyły się niczym wrota piekieł. Nie... to Były wrota piekieł. Poczęły się rozszerzać... pożerać całą postać w zastraszającym tempie. Dłonie mnicha dymiły. Wypalały przestrzeń wkoło... lecz nie były w stanie powstrzymać piekielnych czeluści które roztwarły się przed nim w całej swej obrzydliwości.
Obrazek
Eksplozja. Potężna moc uderzyła Septima w twarz rzucając nim i elfką o przeciwległa ścianę jak szmacianymi lalkami. Padli na podłogę. Czuł ból... więcej niż powinien. Miał wrażenie, że ktoś wyrywa mu palce, wypala oczy i łamał nogi. miotały nim konwulsje. Chciał umrzeć. Zniknąć. Rozpłynąć się w nicości i nie czuć nic. Miał wrażenie ,że czuje dokładną odwrotność tego co spotkało go w poprzednim wymiarze. Tutaj wszystko go znienawidziło. Barwy raziły jego powieki, zapachy wypalały płuca a dźwięki sprawiały iż jego uszy krwawiły. A mimo to... nie umierał. Cierpiał tak, że miał wrażenie, iż mógłby zwariować... lecz nie wariował. Po chwili poczuł jak niewidzialne siła podrywa go ponownie do ściany. Czuł jak coś zaciska się na jego gardle. Dłoń? Obręcz? Lina? Czuł jak dusi się zawieszony w powietrzu. Z nadmiaru bólu nie potrafił zebrać w sobie żadnej energii by przeciwstawić się owej nawale energii.Jak przez mgłę widział drugi koniec pokoju... lecz dobrze widział co leżało na jego środku.

Nariviel... leżała bezwładnie i powoli była pochłaniana przez demoniczne wrota. Ochlapana demoniczną juchą i w swej brudnej szacie. Macki ciemności i zepsucia szarpały jej szatę i wciągały ją coraz bliżej otchłani. Jej kaptur zahaczył o drzazgę i rozerwany odkrywał większość jej czupryny. Jej lico było we krwi, drobne ciało było tu i ówdzie kompletnie odsłonięte. Zdawało się, że okropna aura dosłownie wypala swymi dłońmi dziury w jej przyodziewku raniąc przy tym jej skórę. Wyglądała... jak śmieć. Lachman wyrzucony po zbyt długim używaniu. Podarty, ubrudzony... nienadający się do niczego. Tak jak wielu jej braci tłoczących się na ulicach Keronu. Albo nawet jeszcze gorzej gdyż oni przykryci zazwyczaj byli tylko brudem, nie zaś krwią i demonicznymi... fekaliami? Jej ciało po chwili poczęło znikać w demonicznej paszczy. Lecz nim całkowicie to nastąpiło wyłoniła się z niej postać. Dziewczęca postać. Dość drobno zbudowana i niska. Trupio blada cera. Czarne jak dwa niewielkie opale oczy w których próżno obyło dopatrywać się światła. Błękitne włosy zwiewne jak kosmyki dymu i oparów. Usta koloru fiołkowego i dziwny... ale i dziwny... nieznany symbol na czole. Ubrana była w długą i dostojną fioletową suknię... balową suknię, która ledwo mieściła się w roztwartej jamie jaskrawych barw i kolorów.... zadziwiająco podobnych do świata uczuć, którego doświadczył Młot Boży. W tym jednak świecie zdawały się dominować odcienie szkarłatu.
Obrazek
Przez ułamek sekundy mnich czuł... spokój? Z jakiegoś dziwnego powodu miał wrażenie, iż demoniczna istota nie może... czy raczej nie powinna go krzywdzić. Jednak owe uczucie prysło gdy postać machnęła dłonią i oto z gamy barw za jej plecami wystrzeliła macka utkana z czystej energii smagając elfkę przez plecy a następnie oplatując ją w pasie i nie bacząc na fakt, iż wypalała jej skórę... wciągnęła ją w w otchłań kolorów i uczuć. Blada niewiasta spojrzała na Septima z pewnym rozbawienie i dostojnym krokiem podeszła do uwiązanego niewidzialną siłą człowieka. Przekręciła delikatnie głowę i uśmiechnęła się jakby parodiując wcześniejszą eksplozję ust Angrama. Następnie zaś zwórciła się do neigo szczebiotliwym głosem.

— Jak ci się tu podoba? Stworzyłam ten świat speeeecjalnie by się z tobą spotkać. Widzisz... masz coś na czym baaardzo mi zależy. I chce żebyś mi to oddał.

Tu wskazała na medalion wiszący na szyi Inkwizytora i zrobiła zmartwiona minę.

— Ale nie wiedziałam jak cie do tego przekonać. Myyyślałem... i myyyyślałam... to było naprawdę męczące... wiesz? Już myślałam, że nigdy go nie dostanę... gdy!

Tu pstryknęła placami obróciła się teatralnie tak wykonywała piruet i wskazała na otchłań w której przed chwila zniknęła elfka.

— Tadam! Zabrałam coś na czym ci zależy! Mam racje? Mam racje? Zresztą... nie musisz mówić. Umiem czytać w ludzkich uczuciach. To niezbyt trudne. W końcu tylko odrobinę różnicie się od zwierząt. Teraz będziesz musiał mi to oddać! Hehehe!

Radosny szczebiot istoty rozległ się po pomieszczeniu gdy ta zaklaskała radośnie jakby ciesząc się ze swojego sukcesu. Gdyby nie fakt, iż Młot Boży przeżywał agonię zaś jego towarzyszka zniknęła w bliżej nieokreślonym wymiarze... byłoby to nawet... słodkie? Rozczulające? Zabawne? Nie były to raczej przymioty które Sakirowcy często przypisywali... takim istotą. Kim ona do cholery była?

Pewnie myślisz... "Dlaczego nie zabierze mi medalionu teraz?". Mam racje? Mam? Ups... powtarzam się. Hehehehe... więc! Nie mogę ci go zabrać boooo. On nie istnieje! Ty głuptasku! I ja i twoja elfka... przynajmniej nie do końca. Jesteśmy w swego rodzaju... duchowym świecie? Tak... chyba tak powinnam to nazwać byś cokolwiek zrozumiał. Zamknęłam was w moim własnym wymiarze gdy wychodziliście z domu bab... ups. Nie... o tym nie powinnam mówić. Chcesz pociągnąć mnie za język? Nie ze mną takie numery! Jednym słowem... ukradłam dusze tej elfki! I nie oddam póki nie dostanę medalionu! Mam... jak to się mówi... zakładnika! Tak! Zakładnika!

Tu panna napuszyła się jakby własnie powiedział coś co sprawiło, iż poczuła się ważna i potężna.

— Jutro w południe spotkamy się w... Kwiecistym Raju! Tam wymienimy się upominkami. Ty dasz mi medalion... ja wypuszczę jej duszę i rozejdziemy się jak przyjaciele. Ale chce być tylko z tobą... chce się czegoś o tobie dowiedzieć... sam.. na... sam. Więc... masz nikoooomu o tym nie mówić bo zabiję ducha tej elfki! No! To do zobaczenia w twoim świecie śmiertelniku!

Tu odwróciła się na pięcie weszła w przestrzeń portalu do świata barw i nie posyłając Septimowi ostatni rozradowany uśmiech... pstryknęła palcami zamykając bramę. Pozostawiła ona zakonnika samego... z uczuciem, iż właśnie został zaszantażowany przez dziewczynkę, która zachowywała się jak rozpieszczona dwunastolatka z bogatego domu. Po chwili wkoło miejsca gdzie portal zniknął poczęły pojawiać się pęknięcia... obejmował y coraz to większą i większą część sali aż w końcu... całość obrazu rozsypała się w pył pozostawiając Inkwizytora w kruczoczarnej ciemności.

Leżał tak przez dłuższy czas... aż poczuł iż ktoś klepie go po twarzy. Raz... drugi... nagle uczuł jakby ktoś walnął go zaciśnięta pięścią. Roztworzył oczy. Ujrzał sufit... zwykły drewniany sufit jakich wiele. Potem kawałek ściany... nie takiej jak TAM... to była ta sama podupadająca konstrukcja co na posterunku. Na końcu ujrzał znajomą zabandażowaną twarz pochylającą się nad nim. Oczy medyka wwiercały się nerwowo w Septima i gdy zauważył, iż ten podąża za nim wzrokiem rozradowany krzyknął do niego.

— Nareszcie! Już wszyscy myśleli, że się nie obudzisz!

Gdyby Septim się rozejrzał ujrzałby, iż leży w tej samej sali co wcześniej jego towarzysze. Ci dalej tu byli. Niektórzy patrzyli w jego stronę. Ktoś nawet siedział na łóżku... a na jednym z nich leżała Nariviel. Blada. Jednak Angram wsunął się w tor widzenia mnicha i zasłaniając jej ciało począł nerwowo go wypytywać.

— Posłuchaj... nie wiem co was spotkało... ale Nariviel ma dokładnie te same objawy co ty. Wdychaliście coś? Piliście coś razem? Co robiliście przed tym... darciem się na siebie na korytarzu? Veris ględził coś o tym, że nie potrzebujecie pomocy i i tak jest już z wami umówiony na spotkanie, które rozwiąże wszystkie problemy... co tu się do czorta dzieje!?

Mężczyzna miał w oczach iskierkę obłędu. Widać ostatnie wydarzenia dosłownie go załamały. Jednak trzymał Inkwizytora mocna za ramię i wpatrując się w neigo oczekiwał odpowiedzi. Nie... on domagał się odpowiedzi. Septim czuł bijąc od niego determinacje... i nic ponadto. Żadnej magii... energii. Jego ciało wyglądało normalnie. W jego ustach nie drzemały demony. Spokój.... W powieszczeniu było normalnie. Mogła być to oczywiście kolejna zwodząca jego myśli iluzja... lecz tym razem wszystko zdawało się być na swoim miejscu.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

26
Ślepy na wszystko.

Septim leżał na łóżku, oniemiały i zrezygnowany. Po jego policzkach przelała się łza, gdy wpatrywał się w Nariviel, którą przysłonił mu Angram. Wpatrywał się niemo i bezinteresownie w zabandażowaną twarz, nie wiedząc, co myśleć. Co dopiero, czy cokolwiek powiedzieć. Błękitne oczy wydawały się jemu samemu pozbawione wyrazu, jakby szare. Czuł się tak, jakby przez wiele dni był tam zamknięty - osamotniony i bezbronny. Oślepiony ciągłym ogniem cierpienia i bólu. Pozbawiony czegokolwiek, co mogłoby go chronić. Jak mógłby cokolwiek zrobić, skoro miał do czynienia z sytuacją, w której absolutnie nic nie może zrobić. Nie potrafił nikogo uratować. Nawet samego siebie - jak miał niszczyć zło, gdy nie był w stanie podnieść ręki po Młot na Czarownice. Pozwolił, by kolejna łza spłynęła, wpatrując się w Angrama. Zamiast odpowiedzieć, sięgnął po jedną z kartek w swoim ekwipunku, przemijając wzrokiem po charakterystycznym dla Inkwizytorów kapeluszu ze ściętą górą. Wykrzywił usta w geście żalu i otwartego gniewu. Grubymi palcami ściągnął rękawicę z dłoni, by chwycić węgielek w opuszki. Zaczął rysować, szkicując symbol, który widział w tamtym miejscu. Który widział na niej.

Nigdy nie doświadczyłem czegoś tak okropnego. To herezja. Piekło. Czyste zło — powiedział tonem beznamiętnym, na tyle głośno, by jego Białe Oczy go usłyszały. Zacisnął dłonie w pięści, przyciskając je do klatki piersiowej, jakby próbował się zasłonić.

Z rozkazu Królewskiego Mistrza Inkwizytora oficera Septima Menethila, każdy ku temu chętny zostanie zwolniony ze swoich obowiązków i odprawiony z należytą wypłatą. Nikt mu nie wypomni braku męstwa czy wiary. Nie wiecie, co na Was czeka. Ci, którzy jednak postanowią zostać, niech wiedzą, że ja sam nie planuję zakończyć tego śledztwa jako żywy człowiek. Niemniej, mam zamiar je dokończyć — powiedział spokojnie, omijając nadal Angrama i jego wzrok, wpatrując się w sufit z jakby dziwnym niepokojem, że ten zaraz zacznie zmieniać barwy i kształty, a potworne koszmary tamtego świata wmaszerują również tutaj, chwytając go plugawymi, krwawymi kończynami, by przytrzymać w łóżku. Bał się, że koszmar zmusi go do oglądania, jak jego towarzysze są mordowani wraz z Nariviel, a on sam nic nie będzie mógł zrobić. Znowu.

Obrazek


Salemie. Ktokolwiek. Dajcie mi papier i coś porządnego do pisania. Przed odejściem poproszę Was o dostarczenie paru listów i dokumentów. Do miejscowej komturii Zakonu Sakira, króla Aidana miłościwie nam panującego, Srebrnego Fortu i do mojego brata, lorda na Kruczowzgórzu — dźwignął się na łokciach, by przejść do pozycji pół-siedzącej. Nie uśmiechał się. Już nie płakał. Jakby nic nie czuł, bojąc się czuć. Tak, jakby cokolwiek sprawiło mu radość bądź stało się bliskie jego sercu, miało być brutalnie odebrane bądź spopielone w grzechu.

Spojrzał w końcu na Angrama, wyzbyty z uczuć, osłabiony i taki wypalony. Był taki silny. Taki zdeterminowany. Nawet pod sam koniec wierzył, że jego siła woli zniszczy tamten świat, jak bańka mydlana pęka dotykając koniuszka palca dziecięcego. W pozycji pół siedzącej spoglądał w oczy medyka, zastanawiając się, co ma myśleć. Palcami chwycił koniec medalionu. A gdyby go tak zdjąć? Wtedy mogliby go łatwiej zabrać. Czy medalion chroni, czy sprawia, że jestem podatny? Kim oni są. Kim jest ona. Nie wiem.

Angramie. Nari została pozbawiona duszy. Nie potrafiłem jej pomóc. Mnie oszczędzono. Powiedz mi, Angramie. Gdybyś miał kogoś... Kogoś bliskiego. Bardzo bliskiego — zaczął trochę niepewnie, by nie używać w pomieszczeniu słowa kochać. Szczególnie do elfki, którą dopiero co poznał. Oni jednak nie zrozumieją, co do niej poczuł w miejscu, gdzie był bezsilny, a ona była jego podporą i motywacją, by zapewnić jej bezpieczeństwo. W czym zawiódł — Powiedzmy, chorego na coś, czego nie potrafisz wyleczyć, a następnego dnia możesz dostać sztukę antidotum, które ją wyleczy, poczekałbyś i wziął antidotum, podczas gdy choroba najpewniej rozwinęłaby się gdzie indziej i nie mógłbyś jej wyleczyć, skazując miasto na epidemię... To co byś zrobił?
Septim pozwolił, by to pytanie zawisło w powietrzu, walcząc z czasem i samym sobą. I opowiedz mi wszystko, co się działo. Z Twojej perspektywy. Potem poślijcie mi po Verisa i nie pozwólcie mu wyjść z koszar — spojrzał na Angrama wymownie i dobitnie, dając do zrozumienia, że jest to ważne.

Odetchnął głębiej, czując budujące się w nim, niepokojące napięcie.

Bał się, to fakt. Był rozbity, to też fakt. Cóż. Bez poświęcenia, nie ma zwycięstwa. Bez ofiar nie obyło się nic, co stało się wielkie. Septim doskonale to wiedział, dlatego to jeszcze bardziej go raniło. Czuł się tak, jakby wymiar, w którym istniało tylko okrucieństwo i ból, był bliższy realnemu światu, niż ten, w którym barwy ukazywały mu dobro, miłość i szczęście. Czy tylko on to czuł, czy wszyscy? Czy naprawdę ten ludzki świat skazany jest na ciągły ból? A może... Gdzieś tam. Może nawet blisko. Jest ktoś, komu bliżej do świata barw? Spojrzał ponownie na Nari, chociaż sprawiało mu to widoczny ból i wywoływało strach. Kiedy bowiem tylko na nią patrzył, widział . Kogo? Krinn?
Widzisz, Panie. Widzisz, a nie grzmisz. Widzisz, a nie wyciągasz pomocnej ręki. Wspaniale. Jeśli Ty nie zamierzasz walczyć ze złem, to jakie ja mam do tego prawo? Cóż. Wszelkie. Septim zgrzeszył świadomie, wbijając zmęczone spojrzenie w sufit, zaciskając szczęki. Oczy napełniły się gniewem wypierającym smutek. Pogodził się z tym, że niedługo umrze. Niemniej, to nie był ten dzień. Jutro. Najpewniej. Nie chciał się jednak jeszcze poddawać. Wiedział, co ma robić. Pogodził się z tą myślą. Przyniosło mu to dziwną ulgę, jakby ktoś zdjął z jego barków ogromny ciężar. Czuł się... lepiej? Tak. Młot Boży. Wściekły jak nigdy. Czas zatańczyć mój ostatni taniec.
Septim przygotowywał się do ostatecznej walki.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

27
Medyk wpatrywał się w Inkwizytora... tyle mógł być pewny. Czy był zdziwiony? Rozbawiony? Zmartwiony? Niestety mowa ciała nie byłą u niego szczególnie wyrazista zaś twarz... cóż z twarzy Septim nie mógł niczego oczytać. Tak czy inaczej... nie spuszczał z neigo wzroku. I choć trudno było stwierdzić dlaczego... to jednak gdy się ozwał w jego głosie górowało na pewno... niedowierzanie.

— Co się stało? Oczy cie pieką? To może być objaw... Herezja? Znowu? Herezja tu herezja tam... na pewno nie uderzyłeś się w głowę? Na korytarzu zachowywałeś się jakbyś miał atak epilepsji...


W trakcie jego mamrotania Inkwizytor wykonał swoją przemowę. Prostą. Jasną. Kto chce niech odejdzie! Nie mogę was narażać! Nie wiecie na co się rzucacie! A to wszystko obsypane dużą dozą formalności. Coby nikt się nie przyczepił. Tak... wszystko było jak być powinno. Pozbycie się słabych przed kolejną batalią mogło być kluczowe dla powodzenia misji... uratuje tym życia wielu ludzi. On miał silne poczucie obowiązku... oni? Oni najpewniej też... ale nic chciał już nikogo stracić. Mógł też cześć z nich rozesłać z listami i tym samym uratować ich młode życia... Poprosił więc o coś do pisania. Czekał. Chwilę. Długą chwilę. Patrzył na swoich ludzi... oni na niego. Nie mówili nic... i wyglądali na zakłopotanych. Na końcu stojący za nim Angram westchnął.

— Septimie... nie chciałem cie martwić... zresztą oni pewnie też nie... ale obecnie z całego twojego oddziału ustać na nogach potrafi tylko... no jak było temu co rozwalił mi nos... to był chyba ten twój Salem.


Wskazał na siedząco figurę którą jako żywo był młodszy Sakirowiec. Uśmiechał się blado w stronę swego przełożonego i pocierał dłonią gardło. Medyk kontynuował tym czasem.

— Trucizna zaatakowała głównie układ oddechowy i krtań. Pozna tymczasową utratą głosu obawiam się również, że doszło do niedotlenienia mięśni. Część z nich nie może ruszać kończynami, reszta najpewniej zaraz by się przewróciła. Prawdopodobnie przez jakiś czas będą mięli astmę... niektórzy mogą już z tego nie wyjść... sugerowałbym jakiś urlop... nie wiem jak macie u siebie w Zakonie ale twoi ludzie mogę w obecnym stanie najwyżej zadyszeć się w trakcie walki na śmierć. Miesiąc odpoczynku to minimum... może poza tamtą abominacją. On tylko zaniemówił.

Znowu spojrzał na Salema. Inkwizytorowi mogło się zdawać, ale bandaże na twarzy medyka wykrzywiły się bardzo znacząco zaś palce nerwowo się zaciskały. Coś widocznie go irytowało w osobie jego podwładnego. Salem z kolei dalej delikatnie się uśmiechał jak gdyby nigdy nic i unosząc dłoń wykonał przepraszający gest w stronę Młota po czym z lekko jeno się krzywiąc wstał i podchodząc do biurka stojącego pod ścianą podniósł jakąś czystą kartkę i gęsie pióro. Kiedy podchodził by podać je Inkwizytorowi ten spostrzegł parę rzeczy. Młody Sakirowiec był teraz tylko w tunice bez rękawów i widać było prawdopodobnie jedyne źródło jego bólu jak na dłoni. Otarcia po linach. Widać miotał się dość mocno. Mocniej niż reszta. Jego zahartowany chemikaliami organizm przeciągła prawdopodobnie ową fazę odrzucenia substancji co sprawiło, iż ta mniej go dotknęła... lecz zamiast tego więzy poczyniły na jego ramionach sine pręgi i miejscami widać było strupy po miejscach gdzie powrozy przecięły skórę. Nie wyglądało to za dobrze... ale też nie tak tragicznie jak fakt, iż reszta jego oddziału była praktycznie warzywami. Było to najpewniej bolesne dla Inkwizytora... najpewniej równie bolesne jak poformowanie Angrama o losie Nariviel.

— Duszy!? O czym ty mówisz!? Przecież... ona tylko straciła przytomność. To tylko śpiączka... omdlenie... prawda?

Zarówno medyk, Salem i ci z ludzi Septima którzy mogli ruszać głową obrócili swe spojrzenia w kierunku elfki. Nie było z jej strony niemal żadnego ruchu. Tylko jej pierś unosiła się lekko świadcząc o tym, że jeszcze żyje. Ale Inkwizytor czuł coś jeszcze... czy raczej nie czuł. Z okolic elfki uderzało go dojmujące uczucie... pustki? Być może pobyt w owych dziwnych wymiarach zmienił nieco jego postrzeganie świata lecz niemal instynktownie wyczuwał pewien... brak uczuć i ciepła bijącego od niemal każdej żywej istoty. Czuł się jakby patrzył na zwłoki.... skorupę. Na coś co nie było już do końca istotą podobną do ludzkiej.

Następne "hipotetyczne pytanie" medyk przyjął na siebie będąc w stanie wielkiego wstrząsu i szoku.

— Chorego? Chorego... i mogę dostać antidotum? Eeee... znaczy. Jeśli poczekam aż dostanę antidotum to więcej ludzi zachoruje? Ale skąd mam wiedzieć, ze w jeden dzień sam wynajdę lekarstwo? Znaczy... próbowałbym wynaleźć lek... a potem by po prostu go odebrał gdybym sam go nie wytworzył... to chyba najbardziej rozsądne rozwiązanie... tak... chyba.


Angram zdawał się odpowiadać machinalnie. Przygnębiony nie doszukiwał się chyba nawet w pytaniu Septima analogii do obecnej sytuacji. Widać wieść o stanie kapłanki przybiła go naprawdę paskudnie. Aż szkoda było patrzeć jak i tak sponiewierany przez ostatnie wydarzenia mężczyzna przygarbia się i zwiesza głowę. Z totalną rezygnacją w głosie odpowiadał dalej.

— Co się stało? Byliście na korytarzu... krzyknąłeś... jak otworzyliśmy drzwi to oboje zwalaliście się już na ziemię... no może chwilę stałeś... chyba... nie jestem pewien. Potem do was podeszliśmy i byliście... nieprzytomni. Zabrałem was do lazaretu. Myślałem, że może jakoś nie zainfekowaliście się trucizną... ale nie mieliście objawów. Potem przyszedł Veris. Patrzył na was jakoś tak dziwnie... myślałem, że wie może co wam dolega to zacząłem go pytać. Powiedział, że dojdziesz niedługo do siebie i wtedy wszystko wróci do normy... gadał też coś o tym, że potem się z tobą spotka i sprawdzi czy wszystko z tobą w porządku... czy jakoś tak. A co do posłania po Verisa... może być z tym mały problem.

Tu Angram w zakłopotaniu począł bawić się rąbkiem swej szaty.

— Widzisz... on pracuje na dworze królewskim. I tylko tyle wiem. Zawsze gdy go pytam co robi to zbywa mnie ogólnikami. Wyciągnięcie go z Wielkiego Pałacu graniczy z cudem... to, że tutaj trafił było zbiegiem okoliczności. Spotkaliśmy się wszyscy trzej by... powspominać dawne czasy... zasadniczo do Veris nas zebrał i skończyliśmy ostatecznie w moim domu. Chyba chciał mnie pogodzić z... Neri. No i wtedy wpadli strażnicy krzycząc coś o tym, że potrzeba maga, kapłana czy medyka... i wszystkich nas zgarnęli... nie muszę mówić, że nie pomogło nam to załagodzić dawnych sporów... ale pewnie cie to nie interesuje... Grunt, że trudno do neigo dotrzeć jak do samego króla Aidana... chyba tym wszystkim ludziom na dworze powoli przewraca się w głowach... bez obrazy dla naszego monarchy rzecz jasna. Jeśli chcesz spróbuje dostarczyć list. Ale jak twój obecny lekarz radziłbym ci najpierw wypocząć... przespać się... i tak już wieczór... sam zresztą też muszę... nie ma duszy... nie ma duszy.

Mamrocząc to jak mantrę mężczyzna opuścił chwiejnym krokiem lazaret zostawiając Septima w papierem i piórem w dłoni. Obok neigo stał Salem który dalej trzymał już w dłoniach inkaustu. Wkoło leżeli jego ludzie zaś sam Inkwizytor czuł się dość... zesztywniały. Może niewygodnie leżał? A może jego ciało czuło, iż jego umysł wędrował między wieloma krainami? Nie czuł jakiejś natrętnej senności... ale może drzemka była dobrym pomysłem? Czy też jednak zdecyduje napisać się jakiś list lub jeszcze z kimś porozmawiać? Pytanie... z kim skoro wszyscy obecni w pomieszczeniu chorzy nie mieli do tego zbytnich predyspozycji.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

28
Cholera — skwitował to wszystko Septim, przymykając na chwilę oczy, wydychając z płuc zbyt gorące, bądź zbyt chłodne powietrze. Nie wiedział, lecz coś było nie tak. Zdecydowanie. Rozejrzał się po swoich Białych Oczach. Elitarna Brygada Dochodzeniowa. Wybierał ich spośród najlepszych, których miał na swojej drodze. Jeden już był martwy. Reszta prawie, że umarła. Skoro on nie był w stanie wygrać z tym, z czym walczył, to co są w stanie zrobić oni? Raczej nic. Musi to dokończyć sam. Wzdychając dźwignął się, by lekko podnieść pozycję do siedzącej. Zanurzył pióro w inkauście i poklepał swoje łóżko, sugerując swojemu podkomendnemu, by usiadł obok, zamiast stać.

Cholera — powtórzył ze zrezygnowaniem — Salemie. W takim wypadku, mam dla Ciebie ostatnią misję. Jeśli ufasz mi tak, jak ja ufam Tobie, to mam nadzieję, że ją wykonasz. Po... Po wszystkim. Sprowadzisz tutaj jutro nowego Mistrza Inkwizytora. Najlepiej dać znać Smokom z Saran Dun. Znają to miasto. Uderzeniowi się przydadzą — wymienił Brygadę Uderzeniową sławną na całe Królestwo Keronu. Jego królestwo. Spoglądał bacznie badawczym wzrokiem, czy na pewno Salem wszytko rozumiał i słuchał. Samemu schował pióro z powrotem do inkaustu, bo pospieszył się z tą czynnością. Zamyślił się i zaczął pisać, nie spuszczając wzroku z kartki.

Mistrz Inkwizytor Helmut. On Ci pomoże. Przyjaźnimy się od dawna. Jednakże, jeśli tylko będziecie mogli... — tu wskazał grubym palcem na salę, wyjaśniając, że chodzi mu o resztę Białych Oczu — ...opuśćcie miasto, albo przenieście się gdzieś do komturii Zakonu Sakira. Tu nie jest najbezpieczniej. Jutro chcę tutaj Zakonników, nie strażników miejskich, którzy będą nad Wami czuwać. Tak. To dobry pomysł.

Gdyby ktoś pytał, to powiesz, że sugerowałem Smoki z Saran Dun i Koroniarzy z zachodnich granic, żeby to dokończyli. Tobie zaś powierzam ten oto dokument, spisany moją trzeźwą ręką. Będziesz jego opiekunem i zadbasz o to, by zostało spełnione to, co w nim zapisano. Drugi dostarczysz po wszystkim do Tajnej Agentury Inkwizycyjnej. Trzeci... Trzeci przekażesz temu, kto przyjdzie na moje miejsce. Ktokolwiek z wcześniej wymienionych, bądź całkiem obcy... — Septim uśmiechnął się do swojego podkomendnego, dotykając go znacząco w bark, aby pokazać mu, że nie jest dla niego tylko pionkiem i mięsem armatnim. Był zadowolony, że miał go od zawsze do pomocy. Uśmiechnął się, podał mu list i zaczął pisać następny (?).
Spoiler:



Zastanowił się, czy o niczym nie zapomniał, podając Salemowi swój testament. Chyba nie. Rozdał wszystko, co miał. Oprócz medalionu. Najrozsądniej byłoby go przekazać Wielkiemu Mistrzowi bądź prosto do Agentury. Niemniej, wierzył, że tylko ten medalion jest w stanie pomóc mu w zniszczeniu tej herezji - a przynajmniej w próbie. Salem zasłużył na to. Tak samo jak i reszta Białych Oczu. Był w końcu z Kruczowzgórza - jego dobytek nie był najmniejszy, jak na Inkwizytora.

Możesz się tym zająć od jutra. Zapewnij ochronę Białym Oczom. Później wprowadź ten dokument w życie. Obliguję Cię do wykonania mojej ostatniej woli i pilnowania jej wykonywania. To jest jeszcze dla Ciebie — dodał na końcu, zastanawiając się, co powinien powiedzieć. Salem pewnie nie powie nic, bo mówić raczej nie mógł.


Spoiler:


Potrzebuję jeszcze jednej kartki. Dla tego, co przejmie śledztwo — sucho zwrócił się bez zbytniej czułości do Salema. Tak. Pozostało mu do spisania chyba ostatnie. Nie miał tyle czasu, by wysyłać listy do komturii, króla i Kruczowzgórza o jakiekolwiek wsparcie. Nie miał czasu. Musiał więc tylko zobligować Salema, by zadbał o to jutro w jakikolwiek sposób - musieli być chronieni.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

29
Mina Salema nie wyrażała raczej radości. W końcu... to było pożegnanie. Kto chciałby coś takiego usłyszeć? Jeśli Septim miałby ocenić była to mieszanka zdziwienia, gniewu i... lęku? Było w niej coś... melancholijnego i zasmucającego zarazem. Widać naprawdę zmartwił się po słowach Inkwizytora. Wszak ten właśnie jął przemawiać do niego jakby był już jedną nogą w grobie. Odebrał listy bez zbędnej gadaniny... zresztą i tak nie mógł. Lecz jego oczy wyrażały więcej niż było potrzebne. Poruszał jednak niemo ustami. Może chciał coś rzec... a może bezgłośnie powtarzał sobie ważne informacje, które przekazał mu Młot Boży? Skinął na końcu głową z nietengą miną na znak, że zrozumiał... lecz twarz jasno mówiła, żę zdecydowanie się mu to nie podoba. Podobnie wyglądały twarze tych z jego ludzi, którzy nie spali i byli w stanie dosłyszeć bądź co bądź... niezbyt optymistyczne słowa swego przełożonego. Cisza ich spojrzeń przerywana charkotliwymi próbami wyrażenia czegokolwiek wżerała się w serce i umysł Saptima.

Po chwili Salem przyniósł mu kolejną kartkę. Nawet dwie. Jedna była czysta na drugiej zaś napisane było nieco chwiejnym pismem jedno pytanie.

— Co się dzieje?

W chwili gdy czytał te słowa Salem chwycił go za lewe ramię i zacisnął na niej swoją dłoń jak gdyby dając znak, że nie da się tak po prostu zbyć. Chciał się dowiedzieć czemu jego przełożony i przyjaciel za stoickim spokojem mówi o śmierci jakby był pewny porażki. Martwił się... zapewne wszyscy w pokoju się martwili. Inkwizytor chciał ich chronić... ale i oni winni chronić jego. Niemoc musiała być dla nich ogromnym cierpieniem ,z którego nie było ucieczki. Każdy z nich wyglądał na podłamanego swym obecnym stanem... nawet twarze śpiących były jakoby w grymasie smutku i irytacji. Miotali się nerwowo nie mogąc zaakceptować swego obecnego stanu. Septim czuł jak bardzo muszą być zasmuceni. Tyle razem przeżyli. Sam widok budził w nim kolejne i kolejne wspomnienia i myśli.

Widział te noce spędzone razem przy traktach, walki stoczone w ramię w ramię... zwycięstwa i porażki na przeciw którym chcąc nie chcąc musieli wyjść. Czy mięli wybór? Bywało rożnie. Jedni byli związania ideowo... inni dla pieniędzy... ale byli wiernymi i dobrymi towarzyszami. Podjęli taką a nie inną decyzję statecznie stali u boku Inkwizytora. Musnęli ją ciągnąc. Z zasad. Z honoru... Dla własnej satysfakcji lub z przymusu. Powodów było wiele. Jednak przeznaczenie zebrało ich razem... jako jeden oddział. VI Brygada Dochodzeniowa była niemal jak rodzina dla nich... zabłąkanych dusz... wiecznie w drodze... wiecznie na misji. Często bez miejsca gdzie mogliby powrócić lub nadziei lepszego życia. Czy tego właśnie pragnęli założyciele organizacji? Grupy ludzi często spętanych emocjami lub żywotem z Zakonem... nie widzącej sensu życia poza nim? Osób, które nie mają wyboru? Czy może było to błogosławieństwo ich Pana, które popchnęło ich na właściwe tory? Jednak... nawet jeśli to owe ideały miały obecnie gorzki smak. Niektórzy z nich mogą już nigdy nie wrócić do czynnej służby... jak potoczy się ich los? Skończą na ulicy? A może Zakon zapewni im niewielką pensję i po kres swoich dni przesiadywać będą w jednym z jego komturii wykonując dorywcze zajęcia? Byli na rozdrożach... bezsilni... załamani. Jak dzieci. A osoba, która ich dotąd prowadziła właśnie podała jednemu z nich swój testament i mówiła już o swoich zastępcach.
Bali się... bali, że to wszystko co dotąd osiągnęli może prysnąć niczym mydlana bańka. Tylko twarz Nariviel nie wyrażała nic. Leżała cicho... dalej przypominając porzuconą lalkę, której zerwano sznurki. Nie pasowała do reszty obrazu... lecz ciężar, który ze sobą niosła był niepodzielnie większy dla duszy Septima.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

30
Wojna. Wojna nie zmienia się nigdy. Powoduje śmierć, ból i cierpienie, nie zważając po czyjej stronie się walczy. Każdy wtedy kreował zło. Również i Septim. On się jednak do tego przyznawał - grzeszył, by inni nie grzeszyli. Wierzył w większe dobro i uczynki, które mogły ocalić innych, na niego sprowadzając okropną śmierć i wieczne potępienie. Taka była jego rola w życiu. Tylko, czy on naprawdę taką wybrał? Widział, co mógł osiągnąć, gdyby ruszył innymi ścieżkami. Był już zmęczony. Taki zmęczony. Na szczęście to była jego ostatnia misja. Ostatnie śledztwo, które miał zamiar doprowadzić do końca. Był tak cholernie zmęczony... Na przemian atakowały go wątpliwości i ponowna determinacja i wiara w słuszną sprawę. Targały nim na dwie strony, rozrywając na strzępy jego samego. Jego ciało uderzyłoby młotem o kowadło, że wykułoby jeszcze wiele mieczy, zanim padłby z wycieńczenia. Umysł jednak. Umysł ubolewał.

Wpatrując się w Salema pozwolił sobie na dłuższą pauzę, gdy spuścił wzrok, zastanawiając się, jak to wyjaśnić. Należało im się. Akurat im się to, do cholery, należało. Komu innemu, jak nie im, którzy stali u jego boku, gdy tego potrzebował. Nigdy wcześniej nie zwątpił w Pana i swoją misję. Teraz zaś oglądał ich twarze, z wyrazem ubolewania i wewnętrznego niepokoju. Odetchnął głęboko, obdarzając ich ciepłym, nienaturalnym niemalże jak na siebie uśmiechem.

Jestem zmęczony. Nie wiem, ile leżałem na korytarzu. Tam. Tam jednak... W miejscu, w którym byłem, czułem się uwięziony dużo więcej czasu, niźli rzeczywiście. Przemierzałem światy, które były tworem czegoś silniejszego ode mnie. Sam i bezsilny. Mój młot na nic się zdawał. Na nic mi były moje błyskawice, gdy moja wola atakowana była i gryziona, a ja nie potrafiłem odgonić tej watahy — zaczął niewyraźnie, z widocznym trudem i zmęczeniem wypisanym na jego brodatej twarzy, oraz na języku, który smagał słowami po pokoju. Miast nieść ukojenie, niósł niepokój po tym pokoju, zarażając serca słuchających jego własnym strachem. Nie byli jednak dziećmi. Mieli prawo to usłyszeć. Byli Królewską Brygadą Dochodzeniową.

Świat kusił mnie obietnicami miłości, szczęścia. Pokazywał mi scenariusze mojego życia, gdybym wybrał moją drogę inaczej. Widziałem żonę i dzieci, pośród pól uprawnych. Widziałem coś tak pięknego. Wystarczyło, żebym się poddał. Walczyłem. Długo walczyłem. Świat zmieniał się. Atakował mnie smrodem, demonicznymi wizjami i okrutnymi śmierciami. Widziałem Was martwych, zabitych brutalnie, a ja nie mogłem nic zrobić. Widziałem cierpienie... Tyle cierpienia... W końcu ukazała mi się. Może nawet sama Krinn. Sam nie wiem. Kazała mi oddać jutro medalion w umówionym miejscu, inaczej nie odda Nariviel duszy, którą jej skradła, gdy ja wisiałem bezsilnie w powietrzu. Więc jutro pójdę tam... — Septim opowiadał dalej, trzymając pióro w bezruchu, wpatrując się w nie z rosnącym gniewem i nieśmiałą pewnością siebie.

Jego los prowadził go ku temu. Jeśli losem nazwać można było Boga, to w takim razie Bóg powinien sobie już zdawać sprawę, co Septim zamierzał. Losu nie da się oszukać. Można go jednak próbować zaskoczyć — ...i ją zabiję. I wszystko, co stanie mi na drodze. To będzie mój piedestał. Mój pomnik. Nie mogę jednak zostawić medalionu. To... To nie jest zwykły medalion. To jak sama istota dobra i zła, a ja nie mogę pozwolić, by wygrało to drugie. Gdy nadejdzie godzina, poproszę Pana tylko o dwie rzeczy. O Wasze zbawienie i wszelką siłę potrzebną do tej bitwy, nawet ceną mojego życia i pobytu u boku Sakira, gdy już odejdę.
Septim uśmiechnął się mimowolnie, obdarzając po raz ponowny spojrzeniem swoje Białe Oczy. Pokazał nawet zęby, śmiejąc się delikatnie, lecz nie chaotycznie. Pierś masywna ciążyła mu, gdy oddychał. Wtem jednak, wraz z tym krótkim śmiechem, ból jakby odszedł.

W sumie... Nie boję się już tak bardzo. Pogodziłem się z tym. Wiem, kiedy to nadejdzie. Ja zaś odejdę na moich warunkach. Z młotem w jednej dłoni i błyskawicą w drugiej. Co zaś się tyczy elfki... Nariviel... Zapytacie, czemu obchodzi mnie jej dusza. Jej życie. Trudno to wyjaśnić, jeśli się nie było tam, gdzie ja byłem. Ona była tam ze mną. Była połączona z medalionem. Jedyna dobra rzecz i prawdziwa osoba, którą miałem u swego boku, gdy demoniczna ciemność próbowała mną zawładnąć. Jeśli przeżyje, podziękujcie jej. Wiem, elfka. Wiem, mogę bredzić według niektórych z Was. Jednakże... Cholera. Gdyby nie ona, nadal bym tam tkwił. Pomogła mi, by mnie nie zabrali. Zamiast tego, zabrali ją. Nie zostawię jej tak... Nie jestem też pewien, co dokładnie robić. Więc zrobię tak, jak zamierzam i jutro zabiję demona. Wyrwę go z powierzchni tej ziemi i ochronię tych, którzy nie ochronią się sami. Jesteśmy w końcu Królewską Brygadą Dochodzeniową. Pamiętajcie o tym, gdziekolwiek się później znajdziecie — popatrzył na każdego z osobna wymownie, zastanawiając się, jak dalej potoczą się ich losy. Niektórzy może wrócą do rodzin. Może zostaną najemnikami bądź zbrojnymi w czyjejś służbie. Bandytami ściągającymi haracze z karczm i sklepików. Być może też, ktoś poza Salemem pozostanie w szeregach Boskiej Armii. Zakonu Sakira. Septim podał Salemowi kartkę, którą zapisał nieoficjalnym językiem.


Spoiler:
Septim uśmiechnął się do Salema, podając mu list do jego następcy. Oparł się wygodniej i z delikatnym uśmiechem zamknął oczy.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”