Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

1
Jeden z niewielkich garnizonów rozsianych po całym Dolnym Mieście w mniej lub bardziej pomyślany sposób. Budynek wciśnięty jest między stary magazyn i miejskie mury, przez co ciężko dostrzec w nim cokolwiek wyjątkowego... a tym bardziej majestatycznego. Ot pobielone najpewniej ostatnio w czasie budowy miasta ściany z których odpada już wapno, lekko przegniłe deski i bezpańskie psy leżące u jego progu. Najpewniej dokarmiane przez strażników. Koszary są trzypiętrowe, wąskie od strony frontowej i ciągnące się długo wzdłuż murów miejskich do których są przyczepione. Droga przed nim pokryta jest grubą warstwą błota i innych nieczystości, których widać nie ma komu sprzątać. Fakt zaś, iż leżą też na niej świeżo porozbijane dachówki świadczyć może nieciekawej sytuacji dachu rzeczonego budynku. Słowem... obraz nędzy i rozpaczy jakże dobrze odzwierciedlający otoczenie w jakim się znajduje. Jedyną odróżniającą go od otoczenia ozdobą jest krzywo zawieszony na drzwiami herb miasta i przysypiający strażnik stojący u jego wejścia. Chociaż stojący nie jest tu najtrafniejszym określeniem. Zdaje się on raczej nie leżeć w rynsztoku tylko dzięki halabardzie służącej mu za podporę jego wygiętej groteskowo sylwetki. Nie kręci się tu jednak zbyt wiele osób z racji znajdowania się na peryferiach miejskiej zabudowy. Jeśli ktoś tu przychodzi to widać ma interes do straży... lub zostaje zaciągnięty tu siłą.
*** Właśnie do takiego nieciekawego miejsca przyszło zawędrować Septimowi z nadzieją na ratunek dla swych podwładnych. Droga włóczyła się niemiłosiernie, a fakt iż na wozie leżało kilku zwijających się z bólu Sakirowców zgoła nie ułatwił im wędrówki. Wręcz przeciwnie. Pobożne staruszki biegnące za wozem i wykrzykujące modły o ich zdrowie przeszkadzały woźnicy tak samo jak elfi uchodźcy, którzy dziwnym zbiegami okoliczności nie zauważali wozu, aż woźnica bądź któryś ze strażników ich nie rozgonił. Nie licząc jednak tych paru przykrych bądź groteskowych incydentów dotarli w miarę spokojnie do budynku koszar. Angram odetchnął głośno jak gdyby pozbył się właśnie wielkiego brzemienia, po czym wstając nachylił się z siedziska woźnicy nad zmożonymi trucizną towarzyszami Septima z twarzą zwróconą w zamyśleniu na drzwi koszar.

- Jesteśmy na miejscu. Teraz tylko jak ich wnieść z tyloma ludźmi... przecież ich nie rozbierzemy na chłodzie... Antoni bądź tak miły i pójdź poprosić kogoś o pomoc.

Medyk przeskoczył z miejsca koło woźnicy do części transportowej wozu ponownie zaskakując wszystkich swoją gibkością. Być może był młodszy niż wszystkim się wydawało? Ogolona głowa i strudzona twarz mogły mylić. Chwycił najbardziej spokojnego z całego drgającego towarzystwa w wozie - Salema za ramiona i próbował go podnieść do pozycji siedzącej. Miał jednak z tym widoczne problemy, które w dość szybko zwerbalizował w prośbę.

- Panie Inkwizytor czy mógłby mi Pan pom...

Wypowiedź przerwał jednak nagły zryw Salema, który jakby wybudzony z koszaru wykonał potężny zamach w twarz felczera. Umieszczona w skórzanej rękawicy pięć wylądowała z głośnym chrupnięciem na twarzy nieszczęsnego mężczyzny i posłała go na belki wozu, niema zrzucając go z niego. Znajdował się teraz niemal u stóp siedzącego Inkwizytora trzymając się za krwawiący i widać złamany noc. Przez chwilę ciskał przekleństwa i żalił się dlaczego zawsze coś takiego dzieje się na jego dyżurze. Jego wejrzenie jarzyło się wtedy płonącymi kurw... ekhem... płomykami... jarzyło się płomykami. Jednak już po chwili opanował się na tyle, by następnie drżąc ze z bólu i zdenerwowania wskazać tą z dłoni, która nie próbowała utrzymać jego nosa w jednym kawałku na szamoczącego się Młodszego Inkwizytora.

- Tłegło wełeźcie pierwęgo...

Kichnął... a może splunął krwią co na chwile poprawiło jego wymowę.

- To... ostatnie stadium. Musicie go jakoś donieść do mojego gabinetu. Ogłuszyć jeśli trza. To będą... ugh... tłecie dłwi na łęwo. Załaz tłam błedę. Tłyklo się... połatłam.

Dalsze słowa były najpewniej przekleństwami zmieszanymi z dość nieprzyjemnym bulgotem. Towarzyszyły one podniesieniu się charkającego felczera z wozu i jego zdecydowanie już nie tak gibkim i widowiskowym opuszczeniu jak miało to miejsce kiedy doń wsiadał. Kichając, plując i mamrocząc zataczał się lekko bruku, po czym kopnął drzemiącego strażnika w kostkę i kazał się wprowadzić po schodach. Po chwili od jego zniknięcia w odrzwiach pojawiło się kilka sylwetek strażników. Mogli być oni pomocni w transporcie towarzyszy Inkwizytora i o ile przeniesienie większości z nich nie powinno nastręczać większych przeszkód, o tyle Salem miotał się coraz mocniej i niedługo mógł stworzyć zagrożenie nie tylko dla siebie ale i dla pozostałych chorych. Trzeba było podjąć jakieś środki zaradcze... pytanie jakie?
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

2
Wtedy dopiero młody Menethil rozejrzał się po placu boju. Jego dawni kompani leżeli w bordowej mozaice krwi i śmierci. Pourywane, lub poucinane głowy leżały ubarwione w purpurze, lub sterczały nabite na kije. Porozrywane pancerze uzdobione były wnętrznościami. Jeden z rycerzy, uduszony własnymi jelitami dumnie zakrywał się tarczą z rodowym herbem, obsmarowanym nieznanymi, ciemnymi substancjami o podejrzanym zapachu.
Wspominał pamiętną bitwę, która uświadomiła go, że rycerstwo, a nawet Paladyni miewali problemy z Czarną Magią i wszelkiej maści herezją. To Inkwizytorzy rozdzierali powietrze błyskawicami. Gromili zło. Teraz jego błyskawice na nic się zdać mogły, gdy towarzysze niemalże martwi leżeli. Do tego wóz nie jechał pędem, jak powinien, zatrzymywany przez tłum. Po którymś razie, gdy elfi uchodźcy zatarasowali przejazd powozu, wstał na nim, odsłaniając tym samym symbol oka przebitego mieczem.

- Z drogi, długouche ścierwojady! Niech mi Sakir miły, cierpliwość ma się kończy, a sąd ostateczny dla Was bliższy, niż Wasze zapchlone lembasy - krzyknął do nich wręcz teatralnie, coraz bardziej rozgniewany zaistniałą sytuacją. Nie miał w zwyczaju się unosić. Zazwyczaj pozostawał cichy i skupiony. Nigdy nie był rozgniewany tak po prostu. Albo był cichy i skupiony, albo wściekły, niosąc śmierć. Tak mu się wydawało. Teraz jednak coś wydawało się zmieniać. Ale co? *lembasami zaś nazwał neologizm, który kojarzył mu się z elfim słowem, odpowiadającym za jedzenie gówna. Zabijał elfy od lat. Symbol Białego Oka budzić miał strach, a nie pobłażanie i kpiny ze strony podlejszej rasy.

Obrazek
Poprawił rondo wysokiego kapelusza, spoglądając na swoją Brygadę Dochodzeniową. Byli w podłym stanie. Postanowił pomóc Angramowi z Salemem w tej chwili, w której ten wykonał nagły zryw. - Przeklęte czary - wulgarnie podkreślił znaczenie magii w tym świecie, po czym poczekał, aż medyk zniknie i rzucił w kierunku żołnierzy rozkazem - Związać ich! Delikatnie, ale mocno! Samemu potężną sylwetką przywarł do Salema, obrócił go do siebie plecami *Siła* i objął jego gardło, zakładając chwyt, jaki zobaczył kiedyś w Salu u jednego z marynarzy. Zaciskając ramię pozbawiał Salema życia, dusząc go na oczach strażników. Któż przeszkodzi Mistrzowi Inkwizytorowi w odebraniu podopiecznemu życia? Nawet jeśli ten ktoś również był Inkwizytorem.

Oderwał ręce w momencie, w którym Salem powinien się rozluźnić, tracąc przytomność. Septim wyjmie ze swojego ekwipunku sznur, dokładniej ze Skórzanej, elastycznej torby, ukazując obserwującym szereg narzędzi do tortur, noży i przedmiotów ciesielskich. Wyjmując sznur schował resztę we właściwe miejsce, wiążąc Salemowi ręce w nadgarstkach, pokazując strażnikom sposób, w jaki to zrobił - Ręce są związane, ale można nadal udusić kogoś sznurem, jeśli będzie zbyt długi - wyjaśnił w kierunku strażników.

Spróbował podnieść Salema i zarzucić go sobie na plecy, by zwisał po obu stronach jego barków. Z tym prezentem uda się do środka, by położyć swojego pomocnika tam, gdzie mu wskażą. Następnie wróci po kolejnego i kolejnego, aż zabraknie osób do noszenia. Nie bał się wysiłku. Sprawiał, że miał więcej dyscypliny i szacunku do swojego ciała.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

3
Wiązanie swego podwładnego nie przysporzyło Inkwizytorowi większych problemów. Szarpał się - to i owszem. Lecz Septim mógł się poszczycić nieprzeciętną siłą. Oczywiście kilka ciosów zostało wymierzonych w jego stronę nim całkowicie obezwładnił i unieruchomił młodego inkwizytora, ale widać siły poczęły opuszczać jego otrute ciało gdyż Salem miotał się z coraz mniejszą pasją. Dało się natomiast zaobserwować piane, która wydobywała się spomiędzy jego spazmatycznie zaciśniętych zębów. Kiedy wreszcie Salem spoczął na ramionach swego przełożonego niczym jagnię niesione przez pasterza, mężczyznę czekała kolejna niemiła niespodzianka. Teraz dopiero zauważył iż oddech jego przyjaciela cuchnie gorzej niż wychodek, zaś po ułożeniu młodzieńca w tej bądź, co bądź dalekiej od wygodnej pozycji, piana na jego ustach przybrała różowawy kolor. Pomiatając jednak niedogodności związane z ustami jego podwładnego nie miał on problemów z jego niesieniem. Owszem nie mógł się swobodnie poruszać, ale wydawało się, że bez większych problemów doniesie Salema do koszarowego lazaretu.

Jednak kiedy wchodził po skrzypiących pod ciężarem dwóch mężów schodach i przekręcił się bokiem by nie uderzyć głową Salema we framugę dojrzał kątem oka liczne chude sylwetki gromadzące się nieopodal paru smutnych i na poły niezapełnionych straganów. Nie tracił zbyt wiele czasu na obserwacje zważywszy na to, że obecnie priorytetem było życie jego podwładnych lecz zdołał odnotować dość prosty fakt. Były to elfy. Znajdowali się w doprawdy dość nędznej dzielnicy, więc nic dziwnego, że uchodźców było tu sporo. Jednak zazwyczaj wałęsali się oni po bardziej ludnych częściach miasta szukając zarobku, pracy lub chociaż kromki chleba. Wszak pod okiem obecnego władcy, a już na pewno w jego stolicy ciężko było dla nich bez jakiś wytwornych talentów znaleźć źródło zarobku. To, że zdecydowali się dość tłumnie zejść na owej nędznej parodii jarmarku, gdzie szczytem kulinarnej rozkoszy były przypalone podpłomyki i oskórowane szczury świadczyło o paru rzeczach. Może zrobili dlatego, że nie mieli nic innego do roboty? Może byli to już ci najbardziej zrezygnowani, którzy porzucili nadzieje na odzyskanie czegokolwiek z dawnego żywota? Może zaś... przywiodła ich tu ciekawość? Najpewniej wszystko po trochu. Można było jednak założyć, że to Septim pierwszy cisnął kamień, który pociągnął za sobą inne stwarzając ten kilkudziesięciu osobowy tłum. Tłum, który zdawał się jak na razie nie pamiętać już o nim handlując, plotkując i próbując zapomnieć o otaczającej ich nędzy. Inkwizytor Sakira nieświadomie stworzył niewielki elfi jarmark w wychodku Kerońskiej stolicy.

Kiedy w końcu przekroczył próg i dotarł do wskazanych drzwi, zastał je otwarte. Całe szczęście gdyż wyważanie ich Salemem mogłoby się odbić na jego zdrowiu. W środku znajdować się kilkanaście... łoży o ile tak nazwać można połatane worki wypchane sianem i położone na paru zbitych deskach. Nie był to szczyt luksusu... ale nie było i czasu na dyskusje.... przynajmniej taką nadzieje miał Septim. Tymczasem przybywali kolejni i kolejni jego podwładni. Jednych przynosił on, innych strażnicy, którzy jak się okazało zdecydowanie nie mieli w sobie jego siły. Gdy zaś przyniesiono wszystkich nastało... czekanie. Długie... zbyt długie. Przybyło co prawda dwóch chłystków, którzy podali po części znane, po części tajemnicze dla Młota substancje jego ludziom. Podwładni Inkwizytora się uspokoili, ich oddech zelżał i jak zapewniali młodzikowie - trucizna rozprzestrzeniała się teraz kilkukrotnie wolniej po organizmie. Jednak ciągle nie przybywał Angram wraz ze właściwym lekarstwem. Owszem dało się słyszeć tupoty stóp. Jedne... drugie... potem trzecie i czwarte. Jednak wszystkie kierowały się do jakowegoś pobliskiego pomieszczenia. Najpewniej do kolejnych drzwi znajdujących się głębiej w korytarzu, gdyż siedzący jak na szpilkach Septim słyszał stamtąd szepty potem rozmowy... na końcu przez ścianę jęły przebijać się głośne narzekania i urywki krzyków.

- Co robisz kretynko!? ... należy to podgrzać przed wrzucenie odczynników!


Przebił się najsampierw dziwnie zdeformowany i ciągnący się w powietrzu głos, w którym ledwo dało rozpoznać się osobę Angrama.

- Odczynników? Odczynników!?.... jak śmiesz.... ty....


Zawtórował mu delikatniejszy i śpiewny głos, który po chwili opanował się i zniknął w gwarze z którego przebił następnie się kolejny ryk.

- Oboje jesteście ślepi czy co!? wylewa... do stu... niech ktoś przyniesie mi... zaraz szlak trafi!

Owe trzy głosy nieustannie narzekały, mamrotały... ogólnie zdawać by się mogło, iż za ścianą nikt nie pamięta już o leżących w letargu Sakirowcach.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

4
Obdarzając elfy spojrzeniem zatrzymał się na sekundę, po czym ruszył dalej. Przeznaczenie postawiło go naprzeciwko nich. Miłuj bliźniego swego, mawiali niektórzy zakonnicy. On jednak nie był przecież zakonnikiem. Był Mistrzem Inkwizycji. Elfy często wiązały się z tym, czego nie tolerował - z grzechem. Z grzesznikami. Jam jest Młot Boży, co oczyści oblicze tej ziemi wypowiedział w swojej głowie, niosąc Salema. Kwatera zaś - jak to kwatera, nie była z tych najpodlejszych. Zdarzało mu się spać w jaskiniach, na łąkach, w lasach, zagajnikach, ruinach i miejscach o wiele, wiele bardziej plugawych, w których wśród zapachu szczurzych odchodów, wilgoci i pleśni czuć było śmierć i zło. Czyste zło. Warunki były więc wystarczające, by zakwaterować na szybko zranionych towarzyszy. Septim przyglądał się Salemowi krótką chwilę, po czym zauważył, że to coś z jego ust ma taki sam kolor, co płyn rozlany pod jego drzwiami.

Marszcząc czoło i brwi w geście irytacji wstał od swojego podopiecznego, kierując się w stronę głosów. Zatrzymał się jednak przed drzwiami i czekał parę chwil, nasłuchując. Podniósł jedną rękę, by zapukać, lecz tego nie zrobił, czekając na odpowiedni moment. Może w międzyczasie usłyszy coś wartościowego, co nakreśli mu lepiej całą tą sytuację.

Zbudowała się w nim nutka gniewu, ale spróbował ją odegnać. Na próżno. Nie był to jego najszczęśliwszy dzień, pomimo zwycięstwa nad demonicznymi siłami. Zapukał masywną dłonią w drzwi i nie czekając na zaproszenie wszedł swoją całą posturą do pomieszczenia. Kultura jednak wymagała słów wyjaśnienia:

- Panowie i Pani wybaczą, ale każdy sposób uratowania mojego oddziału jest wart spróbowania, zanim ktoś postanowi go podważyć - skierował słowa do nikogo i do wszystkich na raz, jakby próbując być po stronie każdego z rozmawiających - Nie wiem sam dlaczego, ale wydaje mi się, że trucizna mogła być po prostu wypita. Może więc niech ją zwymiotują? To tylko sugestia. To nie moje rzemiosło, więc lepiej wiecie, co robić.

Zakończył w miarę zręcznie, sugerując im rozwiązanie bez podważania ich autorytetu w tym miejscu. Był nad nimi niemalże pod każdym względem. Tyle jednak, że to od nich zależało, co się stanie dalej z najlepszą Brygadą Dochodzeniową w Królestwie Keronu, jak lubił mówić o swoim oddziale. Może i tak było, lecz nie dzisiaj.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

5
Inkwizytor miał prawo czuć się wściekły. Wszak chodziło tu o życie jego podopiecznych o czym widocznie zebrane za ścianą towarzystwo dawno już zapomniało. Dlatego też ruszył do sąsiedniego pokoju. Jedyne co usłyszał u drzwi to urywki narzekań, odburkiwań i jęków. Widać zebrane towarzystwo ciągle dochodziło do siebie po ostatniej ostrej wymianie zdań. Otworzył tedy racząc zebranych tam swoją skromną opinią na temat tego co winni zrobić... po czym chcąc nie chcąc stanął na chwile jak wryty w progu.

Najpewniej każdy słyszał kiedyś żarty pokroju "Do karczmy wchodzi dziwka, kapłan i gwałciciel". Jednak to co miał przed oczyma było wręcz kwintesencją owych żartów. Oto nad jednym stołem, przy pomieszanej i rozłożonej w nieładzie aparaturze, katalizatorach i księgach sterczały dokładnie trzy osoby. Pierwszą był człek z obwiązaną bandażami twarzą, w którym po ubiorze Septim rozpoznał Angrama. Drugą był ubrany w powłóczyste szaty sędziwy mężczyzna, który przyglądał się w zastanowieniu paru kroplą cieczy lewitującym i mieniących się w jego dłoni. Ostatnią zaś postacią była odziana w sakralne szaty kapłanka Osureli, która z pochyloną głową mamrotała jakby znajomą Inkwizytorowi modlitwę. Medyk, mag i kapłanka. Widać wcześniejsze wielkie sformułowania jak "magia", "demon" i "wezwijcie natychmiast" przyniosły dość... dezorientujący skutek. Posłano więc po dosłownie każdą możliwą pomoc.

Teraz zaś owe trzy postacie skierowały swój wpół obłąkańczy już od własnego towarzystwa wzrok i spojrzały na czwartą postać, która chciała dorzucić swoje racje do owego pojedynku na poglądy i ego. Ich twarze wyrażały zdumienie, oburzenie i dezorientacje. Septim czuł wręcz, że zaraz zostanie zasypany gradem teorii i krytyki. Jednak miast tego spotkał się z dość... nietypowymi reakcjami. Mianowicie odwrócili od neigo wzrok wrócili do swych czynności jak gdyby uważali oni osobę Inkwizytora za rzecz zgoła... nieistotną.

- Nikt mi nie powiedział, że leczymy Sakirowców.

Stwierdził apatycznie czarodziej dalej wpatrując się w zamyśleniu w ciecz.

- Może byś o tym się dowiedział gdybyś przestał zabawiać się w szukanie sposobu neutralizacji trucizny przy pomocy swojej magii i pomógł mi przyrządzić porządne antidotum Verisie.

Odparł kąśliwie Angram tłukąc coś moździerzem.

- No proszę... czyżbyś prócz włosów stracił też pamięć? To właśnie przez twoje kompleksy wobec magii zostałeś przed laty wyrzucony z uczelni królewskiej.

Ogryzł się czarodziej marszcząc brwi i niemal zaciskając place nad coraz jaśniej słabiej płynem.

- Przestańcie mnie rozpraszać! Pani macierzyństwa musi usłyszeć moją prośbę.

Oboje mężczyźni na tę uwagę na ułamek sekundy spojrzeli na ciebie ponuro i jakby z odrobiną zrozumienia. Na końcu twarz Angrama poruszyła się zauważalnie pod stertą przekrwionych bandaży gdy rzucił uderzając moździerzem głośniej niż wcześniej.

- Ma cie wysłuchać po twojej ucieczce sprzed ołtarza? Ha! Dobre sobie.

Spod kaptura sakralnej szaty wydobyło się ciche westchnienie.

- Mówiłam ci tyle razy. Dostałam powołanie...

Angram parsknął i odparł.

- A ja ci mówiłem tysiące razy. Popium. Ktoś ci dosypał popium do wina na wieczorze panieńskim kretynko!

Tu trójka zebranych na nowo zamilkła. Dało się tylko słyszeć tylko miarowe ubijanie Angrama, ciche dudnienie dobiegające z okolic dłoni maga i mamrotania kapłanki. Septim zaś począł mieć wrażenie, że znalezienie lekarstwa dla jego ludzi może być dużo bardziej trudniejsze, niźli mu się wydawało. Zwłaszcza z taką grupą... ekspertów, którzy zdawali się być gotowi na rzucenie się sobie do gardła na dowolne słowo rzucone w ich obecności. Cóż... widać są rany, których nawet tak światłe umysły jak owe zebrane w tym pomieszczeniu nie umieją zagoić przez wile... naprawdę wiele lat.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

6
Stał jak kołek w pokoju, wbijając w nich swój wzrok, który chmurzył się coraz bardziej. Rozumiał ich. Oni jednak nie rozumieli jego. Brwi ściągnął bardziej, krzaczaste. Spod brody wychynął grymas nadchodzącego gniewu. Oni nie mieli pojęcia, kim jest on - Septim Menethil, nazywany Młotem Bożym. Ulubieniec Zakonu Sakira i Inkwizycji w sytuacjach tropienia i zabijania demonicznego wpływu w ich świecie.

Obrazek
Jam jest ten, który zabija. Jam jest Śmierć. Gdyby był uczuciowy, może poczułby nostalgię. Zastanowił się nad przeciwnikami w pomieszczeniu - kapłanka była całkowicie nieszkodliwa. Angram, chociaż starszy, to niebywale był zręczny i zwinny. Mógł chować w zanadrzu coś, co mogłoby zagrozić Inkwizytorowi. Zaklęcie? Nóż? Cokolwiek. Mag jednak. Mag, to zupełnie inna sprawa. Septim składał śluby, że po zabiciu ostatniego maga w uniwersum, popełni samobójstwo, by strącić magię z powrotem do czeluści piekielnych, gdzie ogień goreje tysiącem krzyków bólu i wrzasków. Pomocy! Pomocy. Pomocy... Koszmary tamtej bitwy nieomal go przerażały.

Nie wyglądało na to, że mag posiada jakąkolwiek magiczną ochronę - łunę, bańkę, poświatę, wyładowania, szkliste powietrze wokół niego. Nic nie sugerowało, że uchroni się przed atakiem młota. Zaklęcie Młota na czarownice nawet nie powinno być w tej sytuacji potrzebne. Po prostu przetrąci mu łeb jednym ciosem obucha.
Skąd te myśli? złapał się mimowolnie, nawet delikatnie się mieszając. Nie powinien. A do tego wszystko zachciało mu się sikać. Zamiast zabijać maga, sięgnął wgłąb siebie, wyczuwając swoje zmysły. Powinien zauważyć niebezpieczeństwo już wcześniej dzięki Wypaleniu, które cały czas się w nim tliło. Mógł jednak coś przeoczyć. Uważnie przyjrzał się Angramowi. Następnie magowi. Na kobietę tylko przelotnie spojrzał. Angram pasowałby do kogoś, kto bawił się w demonologa - może nie potrafił czarować. Może więc poszukał innych sposobów, by sięgnąć po potęgę. Po siłę, której nie mieli inni. Jego dłonie były wyćwiczone. Jakby stworzone do rozcinania dziecięcych głów, by z nich złożyć ofiary. Septim był tutaj awatarem Sakira. Musiał myśleć obiektywnie.

- Sakirowców. VI Królewska Brygada Dochodzeniowa pod dowództwem oficera Septima Menethila. Mistrza Inkwizytora, magu - przemówił jakby nazbyt spokojnie, bez śladu jakiejkolwiek emocji czy gniewu. Złapał się za usta i splunął małym ognikiem w powietrze. Płomyk zatańczył przed jego twarzą i zniknął. To nic w porównaniu z prawdziwym jego zaklęciem, ale nie chciał pluć ogniem metaforycznie, kiedy mógł to zrobić fizycznie, dla podkreślenia swojej wypowiedzi.

- Ja rozumiem. Naprawdę. Ja naprawdę rozumiem, że macie waśnie. Każda jednak godzina przybliża niewinne dziecko i brzemienną kobietę do okrutnej śmierci w torturach. Muszę to powstrzymać, a do tego potrzebuję Waszej pomocy. Proszę. Podajcie im coś na wymioty, jak zasugerowałem. Potem użyjmy wszystkiego, co może pomóc. Jeśli nic się nie uda, użyję Egzorcyzmu. Ile potrzebujemy czasu na Wasze sposoby? - zapytał na samym końcu jak gdyby nigdy nic, podchodząc do ściany przy drzwiach, by się o nią oprzeć. Spojrzeniem beznamiętnych oczu przypatrywał im się bez słowa, czekając na ich odpowiedzi, reakcje, wybuchy gniewu, kłótnie i ogólne draki. Być może faktycznie będzie musiał użyć Egzorcyzmu, skoro jego modlitwy na niewiele się na razie zdały. Może Osurela będzie bardziej chętna do pomocy.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

7
Trójka niezwykle jak widać zwaśnionych między sobą osobników słuchała zdawać by się mogło tego co rzecze Inkwizytor uchem po to tylko by wypuszczać je drugim. Jednak gdy napomknął o egzorcyzmach każdy z nich przerwał ową zmowę ignorancji. Angram westchnął i odkładając z pewną dozą rezygnacji moździerz zanurkował pod stół grzebiąc w znajdujących się tam skrzynkach by po chwili wyjąć sporą fiolkę, z której po odkorkowaniu wydobył się wyraziście okropny wręcz zapach przywodzący na myśl mocz zmieszany ze skisłym mlekiem. Postawił następnie naczynie na stole i patrząc na swoich "kolegów z pracy" mruknął.

- Chyba po kieliszku im nie zaszkodzi... tylko kto będzie pilnował by w obecnym stanie nie udławili się własnymi wymiotami? Możesz to im podać Inkwizytorze... ale to niebezpieczne. Tyle mogę ci powiedzieć jako lekarz...

Tu wtrynił się mag, którego do Septim tak bacznie obserwował. Był wyraźnie oburzony propozycją Angrama i dał to zabandażowanemu uzdrowicielowi zrozumieć następującymi słowami.

- Taaaak. Niech wyplują rozcieńczoną truciznę nasączoną magią... czy ty umiesz chociaż przewidzieć jakie mogą być efekty? Może dojść do całkowicie losowej reakcji gdy z ich ciał zostanie nagle wyzwolona obca energia!

Medyk odciął się jednak nad wyraz sprawnie.

- A może mają ją trzymać dalej w sobie? Jeśli to zwykła trucizna to niewiele to zmieni skoro i tak spowolniliśmy ich funkcje życiowe... ale jeśli twoja chora teoria jest prawdą to ta energia rowzwali ich od środka hipokryto!

Tu czarodziej nie wytrzymał i obchodząc nerwowo stół chwycił Angrama za kołnierz i przyciągając jego zakrytą twarz do swojej ryknął w bandaże.

- Chora teoria! Jak śmiesz nie obrażać! I to w mojej własnej dziedzinie!? Tego nie daruję.

Nie doszło jednak do rękoczynu... miast tego poczęły lecieć wiązanki... niezwykle wręcz soczyste. Soczyste do tego stopni, iż kapłanka miast spróbować uspokoić mężczyzn zakryła uszy i poczęła coraz głośniej mamrotać jakąś modlitwę. W całym tym rozgardiaszu wszyscy zapomnieli o fiolce, która stała dalej na stole. Odkorkowana, śmierdząca... i zawierająca specyfik, którego poszukiwał Septim.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

8
Sakirze, panie mój. Daj mi cierpliwości. - Panowie wybaczą. Taki zawód - powiedział, odrywając się od ściany spokojnie, by podejść do obu mężczyzn. Zawiesił swój Młot na Czarownice na pasku z najbardziej beznamiętną miną. Wiedział, że będą protestować. Chciał mieć pewność. Wyciągnął masywne, grube ręce o pokiereszowanych bojami i latami ciężkich wypraw palcach i spróbował sięgnąć nimi obydwu, byleby ich dotknąć. Miało to na celu zwiększenie jego pewności w pasywnej umiejętności Egzorcyzmu. Jeśli żaden z nich - ani mag, ani medyk nie wykazywał nawet śladowej ilości demonicznych wpływów, które powinny już teraz się objawić stanowczym niepokojem i wierceniem w tyle głowy, postanowi wybrać. Czas najwyższy.

- Do jasnej kurwy! Angramie. Rób, co uważasz za słuszne. Verisie, jeśli to się nie powiedzie, spróbujemy magii. Zaczniemy od mojego Młodszego Inkwizytora Salema. Znajdzie się i czwarty sposób na ratowanie - powiedział głośno, tubalnie i groźnie. Irytował się coraz bardziej.

- Idę. Jeśli żaden sposób się nie powiedzie, będę wielce rozsierdzony. Wtedy poczekam na zewnątrz, aż ogłoszony zostanie zgon - dodał sięgając po butelkę, wskazując tym samym okno, za którym przed koszarami zgromadził się tłum elfów. Jeśli jego Białe Oczy zginą, jego cały oddział i wieloletnia inwestycja przepadnie. Gdyby może te brudnouche skurwysyny nie blokowały wozu, przybylibyśmy tu wcześniej. Zapłacą mi za to. Nie spoglądał na kapłankę Osureli. Jeśli jego modlitwy nic nie dały, to i jej nic nie dadzą. Sakir bowiem wyżej był, niż każdy pozostały z bogów.
Jeśli nikt go nie powstrzymał bądź nie powiedział nic wartościowego, to Septim wychodzi z pomieszczenia i staje tuż za winklem. Przystaje i nasłuchuje.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

9
Cóż... ciężko byłoby komukolwiek zdobyç się na komentarze po taki wybuchu ze strony Inkwizytora. Zwłaszcza w czasach gdy posyłano na stos zazarażenie zakonnika katarem. Miarkując się w swoim położeniu mężczyźni zagryźli zęby i skupili się na swoich zajęciach. Jedna kapłanka wydobyła z siebie ciche westchnięcie. Septim opuścił więc pomieszczenie bez zbędnych komentarzy ze strony uczonych. Jednak gdy opuścił pomieszczenie usłyszał głos Verisaa.

— Mógłbyś im do tego środka na wymioty dorzucić coś na przeczyszczenie przyjacielu? Tak dla pewności.

— Teraz to przyjacielu... ja wiem że twój kuzyn został aresztowany za podawanie środków odurzających w trakcie leczenia... ale po prawdzie to mu się należało. Gdyby dobrze dawkował to by się biedak nie uzależnił. No a mi się ani areszt ani czyszczenie łóżek z odchodów now uśmiecha.

— Taaaak. Bo ty jesteś wzorowy. Wzorowy uczeń, wzorowy obywatel, wzorowy bla bla bla. A potem rzucasz wszystko bo w jednej rzeczy jestem od ciebie lepszy.

— Cicho... muszę to rozcieńczyć... a nie chce skończyć jak twój kuzyn gdyby jeden z nich udławił się wymiocinami.

W tym momencie drzwi wejściowe na końcu korytarza zaskrzypiały a w joch pojawiła się znajoma sylwetka. Był to jeden z żołnierzy, który miał przeszukać karczmę. Konkretnie ten który z takim zapałem przyjął owo zadanie. Z nieco głupkowatym uśmiechwm podszedł... a raczej przytruchtał przed oblicze Septima i salutując złożył raport... o jakoeś dwie tonacje za głośno.

— Melduję, że zebraliśmy ciecz wasza wielebność! Wszystko poszło gładko! Tylko się o to potkn... znaczy znalazłem coś takiego! Leżało przy tej dziwce co to ją nasłali... czy jak tam wasza świętobliwość opisał!

Tu sięgnął za pazuchę i wyciągnął niewielki miedziany medalion. Był on mniej więcej w kształcie koła i wyryte były na nim jakoweś znajome acz zatarte i półwidoczne znaki. Jednak to nie one wzbudzały największe zainteresowanie. Inkwizytor wyczuwał wkoło przedmiotu... dość nietypową aurę. Z początku wydawała się pusta i nieciekawa... ale Septim był w stanie wyczuć iż we wnętrzu tego przedmiotu pulsuje energia... jednak przez coś wyraźnie tłumiona. Nim jednak dokonał dalsztch obserwacji strażnik chrząknął.

— To ten... komu mam przekazać to wszystko?

Tu znowu sięgnął za pazuchę wydobywając... niewielką butelkę po winie na dnie której chlupotał beztrosko różowawy płyn.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

10
Obrazek
Mistrz Inkwizytor wpatrywał się w żołnierza w ponurym milczeniu. Pokiwał głową i nie uśmiechając się wyciągnął rękę do mężczyzny i poklepał go po ramieniu. Było już za późno na ukrywanie się dalej, więc swoim donośnym, tubalnym głosem przemówił, chociaż spokojnie i naturalnie. Nie podnosił głosu dla pokazu.

Bardzo dobrze, żołnierzu. Oby tak dalej. Jak macie na imię? — zapytał, niby zainteresowany całą osobą mężczyzny. Wiedział, że nie był żołnierzem, a zwykłym strażnikiem, ale "żołnierzu" brzmiało z pewnością dostojniej.

To, co go zaskoczyło, to medalion. Wbił w niego wzrok jakby z fascynacją i podejrzliwością równocześnie. Powinien znać znaczenie znaków, a znać go nie znał. W tyle głowy pulsowało mu to dziwne uczucie, że powinien wiedzieć. Gdzieś je już kiedyś widział. Gdzie jednak? Uczył się o nich na tajemnym uniwersytecie Inkwizycji? A może coś jeszcze innego? Widział je na zwojach? W księgach? Ruinach? Na Sakira, co z moją pamięcią. Czyżbym już robił się na to za stary? Niemożliwe.

Wielka Instytucja Najświętszego Zakonu Sakira - Tajna Agentura Inkwizycyjna powinna go tego gdzieś nauczyć. Powinna. Chyba też zrobiła. Co jednak oznaczała ta aura? Stłumiona energia, blokowana przez coś, lub przez kogoś. Z czego, oba te słowa mogły mieć ze sobą dużo wspólnego - kogoś, coś. Blokowana energia. Nie pachniała siarką i gorącem, jak zazwyczaj objawia się demoniczna łuna. Nie wyczuwał stęchłej padliny i ziemi, więc i nie wskazywało to na bezpośredni wpływ Usala, Boga Śmierci.

Wezmę medalion. Z płynem chodź tutaj. Dasz go Angramowi — powiedział i sięgnął po przedmiot, równocześnie spinając ramię o grubych palcach. Jeśli po dotknięciu nic się z nim nie stało, to trzymając go za łańcuch, zaniesie go z powrotem do pomieszczenia.

Angramie, mam płyn. Domniemaną truciznę — powiedział do wszystkich i do nikogo, nie odrywając wzroku od wiszącego w jego dłoni przedmiotu, który obracał, nie dotykając właściwej części wisiora.

Verisie, spójrz. Czujesz to? Magiczna aura. Stłumiona, bez smaku i zapachu. Nie czuję siarki Drwimira, padliny Usala ani nawet tego słodkiego smrodu od Garona. Wyczuwasz coś? — zapytał pierwszy raz odrywając wzrok od medalionu, by spojrzeć na maga, równocześnie wyciągając lekko do niego, lecz i w górę wisior, by każdy z nich spojrzał. Był w sumie obojętny na wcześniejszy swój wybuch.
Przypominając sobie jednak o słowach dwójki, ze wzrokiem wbitym w medalion dodał później: Jak uratujecie moich ludzi, a złamiecie jakiekolwiek prawo, to póki to nie jest nekromancja albo demonologia, to ja nic nie widzę. Cały czas studiowałem księgi, więc nic nie widziałem — wyjaśnił porozumiewawczo, obracając miedź w powietrzu.

Mistrz Inkwizytor rzucił w pomieszczeniu zaklęcie Błogosławieństwa Tarczy, by założyć na dłoń ledwo widzialną, niby szklaną rękawicę, która przemieszczała się wraz z jego ruchami. Tak chroniony sięgnął ku medalionowi i dotknął go przez barierę czubkiem palca. Opuszek wręcz.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

11
Żołnierz jak się okazało zwał się Henryk i był baaaardzo gadatliwy. Podczas gdy rozpływał się w wychwalaniu Zakonu i króla Inkwizytor miał dostatecznie dużo czasu by jeszcze raz przyjrzeć się dziwnemu obiektowi.

Septim walczył z medalionem przez dłuższą chwilę próbując poznać jego pochodzenie... jednak bezskutecznie. Znaki były zatarte, a nawet gdy zdawało mu się, że niektóre są w całości, to z kolei tych nie potrafił zidentyfikować. Miał to niejasne wrażenie, że mignęły mu kiedyś już przed oczyma... jednak nie potrafił ich przypisać do niczego szczególnego. Księgi, budynku czy też okresu swego żywota. Było to po prostu... przeczucie. Dość irytujące swoją drogą. Poddając się więc chwilowo postanowił dostarczyć oba przedmioty swojej "prowizorycznej grupie specjalistów"

Między twym wyjściem a wejściem nie upłynęło zbyt wiele czasu więc na twarzach obu mężczyzn wykwitło zdziwienie... i może niepokój, spowodowany obawą, że usłyszałeś to i owo. Jeno kapłanka pozostała zdawać by się spokojna, gdyż jej twarzy ciągle pozostawała pod rytualnym kapturem.

Angram bez słowa odebrał butelkę po winie, mruknął coś o kretynach w straży i na tym skończyła się jego rola w dialogu, gdyż pośpiesznie odszedł do swojego stołu i począł spokojnymi w wprawnymi ruchami rozlewać zawartość butli do próbówek. Całkowicie odciął się od dalszych słów Septima i widać, że postanowił wreszcie zrobić to co uniemożliwiał mu wcześniejszy rozgardiasz — przygotować lekarstwo.

Veris najpewniej chciałby coś w tej sprawie powiedzieć jednak Septim zatrzymał go przy sobie domagając się zbadana medalionu. Brwi czarodzieja zmarszczyły się w skupieniu gdy próbował wyczuć aurę przedmiotu. Widać miał z tym problemy porównywalne do twoich. Wszak aura była słaba, nijaka i ledwo wyczuwalna. Usta maga poruszały się nieznacznie jak gdyby on również próbował odczytać zapiski na starym kawałku metalu.

Następnie rzucona przez Inkwizytora Zakonu deklaracja o... przymknięciu oka na pewne sprawy... wprawiła całą trójkę w osłupienie. Takie słowa były czymś czego lepiej było nie słyszeć... tak więc nikt z obecnych nie ozwał się słowem i począł z jeszcze większym skupieniem przykładać się do swojego zajęcia.

Widząc, że jego słowa nie przyniosły żadnej odpowiedzi, porozumiewawczych mruknięć ni strachu na obliczach zebranych, Septim dotknął medalionu czubkiem swego palca. Oczywiście rzucił wcześniej zaklęcie ochronne... jednak i tak to co potem się zdarzyło ciężko było przewidzieć.
Obrazek
Amulet począł świecić. W miejscu w którym pokryta Boska Tarczą dłoń Inkwizytora dotknęła jednego ze znaków poczęła rozchodzić się cienka smuga światła, która uwidoczniła znaki. Czasami światło wylewało się w miejscach gdzie amulet był zatarty jednak tekst jako całość stał się dość czytelny. Septim mógł powiedzieć jedno. Był to bez wątpienia alfabet elfów... jego stara... baaaardzo stara forma, w której znaki miały nieco inną formę i sięgała zamierzchłych czasów. Rzadko można było napotkać cokolwiek pokrytego takimi znakami... a dziwiło to tym bardziej, iż medalion bez wątpienia nie był TAK stary.

Jednak światło wyzierające ze znaków z każdą chwilą kontrastowało coraz bardziej z resztą medaliony, który czerniał... i czerniał.... i czerniał, aż stał się ciemny jak noc. Wraz z coraz jaśniejszym wyrazistym światłem wyzierającym ze starego przedmiotu cień ów poczynał stawać się coraz bardziej materialny. Amulet zdawał się rosnąć, gdy ciemność spowijająca go niczym kula gęstniała, zaś jasnozłote napisy coraz wyraźnie jarzyły się w jego ciemnej sferze. To co obecnie trzymał wyciągnięte przed siebie mężczyzna, było niczym innym jak kulą mroku wielkości głowy niemowlęcia z której emanowały świetliste staroelfickie znaki, oplatając jądro ciemności niczym krucha i delikatna ptasia klatka.

Dwie wcześniej niewyczuwalne aury stały się nagle jasne i klarowne. Z amuletu emanowała uspokajająca i domowa aura przynosząca spokój i ukojenie, jak i gryząca i szorstka jej odpowiedniczka budząca obrazę i mdłości. Obie zdawał się być ze sobą powiązane i mogło to wyjaśniać dlaczego wcześniej moc emanująca z przedmiotu pozbawiona była większości swoich cech. Po prostu te zwalczały siebie wzajemnie zostawiając jeno słabe echo owego sporu.

Oczy Czarodzieja rozszerzyły zszokowane, zaś jego wpół otwarte usta zamarły na widok tego dziwu. Zdawał się być sparaliżowany, zauroczony... może przerażony. Angram za to zdumiony rozlał cześć płynu z butelki na blat i dopiero to zmusiło go do oderwania na chwilę wzroku od anomalii. Jednak najdziwniejsza była rekcja kapłanki.

Na początku stała dalej niewzruszenie. Zdawałby się być spokojna... jednak po chwili poczęła drżeć, trząść się w miarę jak ciemność obejmowała resztki amuletu. Kiedy symbole poczęły jarzyć się dostatecznie mocno by padać nawet na ściany cofnęła się przerażona o krok i potykając się o jakowąś skrzynię upadła na podłogę. Z jej głowy opadł kaptur ukazując jej obliczę.

Wyglądała... młodo. Młodziej niż każdy z tu obcych. Rude, kręcone loki wiły się wkoło jej kształtnej twarzy o wydatnych rysach... jednak to by było na tyle. Każdy inny element jej mimiki miast piękna wyrażał jedno — przerażenie. Jej twarz była groteskowym ideałem owego uczucia. Wytrzeszczone zielone oczy, otwarte usta, rozciągnięta twarz i cofnięta do tyłu głowa. Wyglądała jak w tej chwili jak aktor w środka przedstawienia, w którym nagle ujawniono przerażającą tajemnicę. Wpatrzona w ciemną sferę z której wyzierały świetliste znaki zdawała się nie móc wydusić ani jednego słowa. Jednak wśród jej niemal bezgłośnych jęków Septim wyłapał jedno, jedyne słowo... tak dobrze mu znane.

Herezja.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

12
Zakon Sakira jest zbrojnym ramieniem człowieka. Paladyni są tego ramienia pięścią. My, Inkwizycja, to jego palec wskazujący. Kompletna Ręka Boga. Jam jest Boża Ręka.

Wszystko przedtem przestało być ważne. To, co Septim miał w sercu i głowie zniknęło, jak pył zdmuchnięty z dawno nieczytanej księgi. Drobinki odleciały w nicość, tak jak myśli Septima o jego ludziach, jak powtarzał sobie co chwila. Jego ludzie. Czymże teraz byli jego ludzie, w porównaniu ze wszystkimi ludźmi, gdy widział to, co widział teraz. Czymże byli jego przyjaciele i wieloletni towarzysze ciężkich bojów, których znał, na których polegał i którym mógł zaufać.

Z pozoru. Z początku wręcz, znaki świeciły. Zdarzyć się taka rzecz mogła, przecież to był amulet. Medalion. Przedmiot magiczny. Mieć i powinien magiczne właściwości. Nie. To było coś zupełnie innego. Światło ogrzewało go od zewnątrz, lecz i od środka. Czuł, jak krew pompowana przez serce rozlewa się po kończynach jakby inną ciepłotą. Jakby była cieplejsza, bardziej przejrzysta. Urok? Zaklęcie? Septim nie wiedział, co się z nim wtedy działo. Szeroko rozwarte oczy wbite spojrzenie miały w przedmiot, błękitem zmieniając się niemal w biel z powodu blasku.

Otworzył usta, chociaż nieświadomie. In saecula saeculorum. Wypowiedzieć chciał. Nie mógł. Z twarzy zniknęła jego osobowość i inteligencja, zastąpiona przez całą gamę uczuć, ukrytych pod maską zaskoczenia. Trudno było to nazwać. Nie było to właściwie zaskoczenie, czy przerażenie. Nie było to nic. Właśnie to było teraz w Septimie najbardziej przerażające, gdy wpatrywał się w rosnące światło niczym w samego Sakira, jaśniejącego wśród chmur, by przebić heretyków ostrzem swej włóczni. W imię Boga.

Próbował odczytać na samym początku znaki - nie znał ich. Rozpoznał tylko w tym język elfów. Stary. Bardzo stary. Stare słowa, które powtórzyły młodsze usta. Przecież Stare Dni przeminęły. Średnie Dni nie przeminęły jeszcze, by zaświtać miały Dni Nowe. A tu oto widział pismo, którego nie rozumiał. Czy miał się go bać bardziej, niźli wtedy, gdyby je znał?

Pod znakami przedmiot ciemniał. Mroczniał. Pochłaniał całe zewnętrzne światło, jakby było niczym. I niczym też było - przecież ich zwykłe, ludzkie światła niczym są w porównaniu z tym, co stało na jego drodze, a czego Septim jeszcze nie potrafił nazwać. Światło dnia, ognia. Nic to było dla ciemności, która rosła na jego ręce, niczym korbacz. Niczym latarnia salutująca śmierci i nocy, kradnąc, zamiast dawać światło. Gdy patrzył w zamknięte światłem jądro ciemności, to czuł, jakby ta ciemność równocześnie patrzyła na niego. Bez gniewu i emocji. Jakby nie był nic wart, bo był jak ten pył i kurz na książkach wobec tego, co miał przy sobie. Religijność Septima była chyba jedynym, co ratowało go od popadnięcia w obłęd.

Był jak w transie. Jakby oglądał właśnie to dziwaczne przedstawienie, nie mogąc doczekać się finału. Słysząc, że Angram rozlał płyn, nawet tam nie spojrzał. Jakby w śnie, lunatykując, wyciągnął rękę gotową, by rzucić zaklęcie. Wycelował w miejsce obok Angrama i nie mówiąc, a ruszając jedynie ustami, jakby odruchowo, w ogóle o tym nie wiedząc, rzucił Błogosławieństwo Tarczy na stół, by powstrzymać płyn od rozpłynięcia się po blacie. Pomogła mu w tym jego wola i intuicja, by powstrzymać możliwe zagrożenia z zewnątrz. Nie mógł przecież oderwać wzroku. Nie mógł.

Zdawał się nie widzieć kapłanki. Do momentu, w którym ta upadła na podłogę. Wtedy Septim dziwnie zirytowany tym, że ktoś go oderwał od spektaklu, lekko zmarszczył brwi. Dopiero wtedy też spojrzał na nią zdziwiony. Dopiero teraz wyrażała jego twarz zdumienie, gdy ujrzał jej strach. Jej panikę. Czy to możliwe? Jak to rozumieć?
Herezja. To słowo uderzyło w niego jak taran o bramę, trzaskając drewnem i raniąc drzazgami broniących wejścia. Nie mogę im pozwolić wejść chciał sobie powiedzieć, ale równocześnie coś mu w duszy mówiło Nie możemy wyjść. Spojrzał ponownie na amulet i zmarszczył brwi potężnie.
Herezja. Zbliżało się spełnienie ludzkiej nadziei, bądź koniec nadziei dla całego człowieczego świata. Kto to mówi? A kto pyta? Niby sparaliżowany zastanawiał się tylko, czy Egzorcyzm miał tu jakiekolwiek prawo. Jakikolwiek sens. Cóż miał począć on, nędzny śmiertelnik, w obliczu takiego zagrożenia. Nie było jutra, jeśli się pomyli. Kim on też był, by mierzyć się z czymś takim? Jestem tylko człowiekiem.
I rzekł Pan do demona. Skąd przybywasz? Jak Cię zwą?
Obrazek
Cóż miał począć z Herezją. Prócz modlitwy i wołania o pomoc, nie widział innego ratunku. Był Królewskim Mistrzem Inkwizytorem. Kto lepiej by się do tego nadawał? Nie. Nie mógł tak myśleć. Nie mógł zrzucić tego ciężaru na kogoś innego. Przyrzekł sobie, że obarczy siebie grzechami, by inni grzeszyć nie musieli. Czemuż Sakir dopuścił do takiej sytuacji? Czy żeś mnie, Panie, opuścił? Jedynym mym jesteś sensem. Bez Ciebie śmierć mi pisana, bądź żywot godny robaka. Nie. Pan by go nie zostawił. Pan go kocha. To On uczynił go tym, czym jest teraz. Jeśli tak się stało, On tego chciał. Nie mógł w to wątpić. Jak mógł tak zgrzeszyć i choć przez chwilę zwątpić w wolę Pana? W Jego wolę.

Bądź wola Twoja. Jam jest Młot Boży. Jam jest ten, który jest wśród ludzi. Jam jest wola Boga. Jam jest Jego ręka. Jam jest wśród ludzi czystym i brudnym równocześnie. Jam jest Światło. Jam jest Mrok. Jam jest Syn z gniewu i miłości Boga naszego, a Jedynego, Sakira. Daj mi siły, bym żył bądź zginął. Bądź więc i wola Twoja — Septim odetchnął kilkukrotnie. Może to i teraz. Może to i teraz zginie. Czyn jego jednak musiał pozostać poczyniony. Wola Boga wypełniona. To jego zadanie w nędznym, ludzkim życiu. A wola Boga jest nieomylna.

Z nadal działającym zaklęciem Błogosławieństwa Tarczy sięgnął wgłąb ciemności, całą swoją wolą wzywając Sakira i zaklinając swoją ludzką duszę o przygotowanie do tego, co nieuniknione. Zginie, bądź nie. Nie jego to wybór był. To Pan mówił. On tylko był narzędziem. Jego ręką wśród śmiertelników. Sięgnął więc ku medalionowi, by pochwycić światło, a zniszczyć ciemność. Herezja była mocą, która przerażała ludzi wszelkiej maści i nadawała sił i istnienia heretykom, których obawiał się cały świat. Herezja jednak nie wiedziała, że Septim żył z tego, że zabijał heretyków. Determinacja owładnęła jego ciało. Mógł powierzyć się woli Boga. Jedyne, co mógł. Sięgnął więc.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

13
Nieustraszony. Wytrwały. Niezłomny. A przede wszystkim oddany sprawie i swoim towarzyszom. Nawet w obliczu grozy jaką roztaczał wkoło siebie upiorny a zarazem piękny medalion Septim potrafił pamiętać o swych podwładnych. Kierowany jakiś wewnętrznym wręcz poczucie obowiązku, wręcz instynktownie otoczył i powstrzymał rozlewający się płyn. Co prawda bańka jego mocy zdawała się drżeć i była jakby osłabiona pod wpływem przytłaczającej aury medalionu... jednak zdecydowanie okazała się ona wielką pomocą dla Angrama, który wykorzystał okazję do... zanurkowania pod jeden ze stołów. Wszak cóż mógł uczynić medyk w obliczu takiej energii?

Zachował jak więcej zmysłów niźli kapłanka, która oparta o ścianę zdawała się być zmrożona tym co widzi. Jedynie Veris stał jak onegdaj wpatrzony w medalion. Po twarzy spływał mu pot, pod nosem mamrotał coś co w najlepszym razie mogło uchodzić za bełkot. Jednak wkoło jego ciała trzaskały drobne iskierki. Oznaka magii. Najpewniej obronnej. Zaś zważywszy na fakt, iż staruszek zdawał się walczyć o każdy oddech... nie była to jego specjalizacja. Tak więc Inkwizytor trójka jakże to niedawno wyniosłych i wszechwiedzących osobowości prezentowała doprawdy żałosny widok. Kapłanka pozowała na posąg, Angram bawił się w chowanego zaś Vieris najwyraźniej walczył o to by nie dostać zawału. Wszystko na barkach przedstawiciela Zakonu...
Obrazek
Na szczęście Septim był osobą obeznaną z protokołem postępowania w obliczu sił nieczystych, osób o herezje podejrzanych i tym podobnych. Najprostsze metody zdawały mu się być najwydajniejsze... tak więc sięgnął po jedyną mu znaną, a zarazem najwyższą instancję - boską. Gdy więc jego pobłogosławiona łaskawym okiem jego pana dłoń dotknęła medalionu czując moc i pewność boskiej prawicy. Jednak miast oporu, który winien strzaskać i roznieść w pył spotkał... otwartą i zachęcającą egzystencję. Jego tarcza poczęła się odkształcać, wirować, zmieniać się w coś czy winna nigdy nie być. Choć czuł, iż jest ona jego... oddalała się od zamysłu... idei jaka jej przyświecała. Nim spostrzegł stała się złotawą pajęczyną energii wijąca się po medalionie... była wchłaniana. Jednak nie zachłannie. Inkwizytor nie czuł się wykorzystywany... przeciwnie. Czuł, że jego moc rośnie w siłę łącząc się z medalionem. Jakby energia go scalające wręcz wyciągała rękę do zakonnika prosząc o pomoc i pomocy jednocześnie udzielając.

Tarcza którą wcześniej utworzył wkoło stołu z rozlanymi miksturami ustabilizowała się, zaś amulet zdał się kurczyć zgniatając ciemność zagnieżdżona w jego jądrze. Na końcu zamknął ją całkowicie w złotawej poświacie, błysnął oślepiając wszystkich na chwilę... i przez ten ułamek sekundy przez myśli Inkwizytora przebiegł głos... cichy... wytłumiony ale niosący ze sobą ładunek emocji i bólu tak wielkiego, że nawet Septim zachwiał się przytłoczony brzemię, które zdawało się przekraczać ludzkie pojęcie. Brzemieniem zamkniętym w owym niewyraźnym echu.

- Po...wrzy...maj...jchhh.

Pod wpływem bólu Młot Boży zatoczył się i wypuścił dłoni medalion, który spadł z brzdękiem na podłogę pozostając w swojej zwykłej, niegroźnej formie. Gdy otrząsnął się z oślepienia i szoku spostrzegł, iż napięcie, które towarzyszyło im od kilku chwil opadło uwalniając wszystkie przedmioty i ludzi od swego wpływu. Kapłanka rozluźniła spięte mięśnie co sprawiło, iż opadła jak szmaciana lalka na podłogę, Veris dysząc ciężko opadł na jakowyś zydelek zaś Anagram wygrzebał się spod stołu. Przez chwilę wszyscy milczeli... jednak dość szybko Angram począł ratować odtrutkę, Veris począł oddychać coraz szybciej i szybciej jak gdyby sprawdzając czy dalej to potrafi... zaś kapłanka poczęła mamrotać na przemian to głośno to cicho jedno zdanie. Bez przerwy. z głową bezwładnie zwieszoną w kierunki gdzie na podłodze leżał medalion.

- Pani... dlaczego? Pani? Dlaczego Pani? Pani dlaczego. Dlaczego... dlaczego.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 20 gru 2017, 16:10 przez Melawen, łącznie zmieniany 1 raz.
Spoiler:

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

14
Jam jest wola Twoja.

Cóż mógł zrobić medyk wojskowy, jak go sobie w myślach nazwał Septim, w zetknięciu z czymś tak przerażającym w swoim świetle i cieniu? Nic dziwnego, że próbował się schować. Cóż miał jednak zrobić on, Mistrz Inkwizytor? Kapłanka Osureli widocznie nie widziała ratunku i pomocy w swoich boskich aurach i mocach. Nie miał jej tego za złe - bowiem Sakir to przecie najsilniejszym w panteonie bogiem był obecnie. Jak nie on, to kto? Jak nie on to nikt, tego, lepiej nie zrobi tu. Zastanawiał się nad reakcją starego maga. Iskierki były widoczne - odrywały chwilowo część zmysłów zakonnika od medalionu. Czy jednak z pewnością była to magia obronna? Czemu jednak jej używał? A co, jeśli iskry były właśnie atakiem medalionu na maga? Pytanie pozostawało: Czemu. Magia nie atakowała Septima. Co więc było nie tak z tym czaromiotem?

Septim nie bał się używać tego słowa, nie tylko w myślach. Miotacze uroków, jak nazywali Inkwizytorzy w swoim slangu profesji inkwizytorskiej mogli być zawsze zaskakujący. Niektórzy potrafili ukrywać swoje byty przed okiem, sercem i mocą. Być może miał tu demologa, którego medalion atakował. Któż wie. Któż wie. Trudno mu było jednak o tym myśleć, gdy światło uderzało go w oczy tak, jakby chciało przepłynąć przez skórę i białko gałek wprost do środka głowy. Mag zdawał się walczyć z medalionem. Z medalionem. Z tego pokoju ufał chyba tylko temu przedmiotowi. Nikomu z nich. Oj nie. Zastanawiał się, co zrobić, gdy któreś z nich zaatakuje go właśnie teraz. Teraz, gdy patrzył na medalion, był odsło... Medalion. Medalion był z nim. On go ochroni. To Pan najpewniej zesłał mu go, by wybawił przedmiot od tej cuchnącej odorem energii, której tak nienawidził.

Środek medalionu był cóż. Dziwny. Wyglądało to tak, jakby istniały w jego środku dwie natury - dwie natury, które obecne są wszędzie. W magii. W energii. W ludziach, co nazbyt pewne. Jedna bez drugiej istnieć nie może. Nie ma miłości bez nienawiści. Radości bez smutku też nie ma. Nie ma księżyca, to nie ma i słońca. Nikt nie ujrzy drogi końca. Przypomniał mu się w tym czasie lekko zdeformowany cytat, który przeczytał kiedyś w Tajnej Agenturze. Medalion wydawał się głodny nowego właściciela. Jakby żywił się magią z zewnątrz, napawając się albo światłem, albo ciemnością. To od nosiciela zależało, czym będzie medalion. Tak przynajmniej wydawało się Septimowi Menethilowi. Miał mieć władzę nad medalionem. Miał zdominować ciemność za pomocą światła.

Miał w rękach w końcu coś, co mogło mu pomóc w walce z miotaczami uroków i ich przeklętymi zawijasami mocy, które nazywali zaklęciami. Dzień sądu zbliżyć się miał o krok bliżej. Światło niszczyło cień - jak być powinno. Wiedział już, że czyni dobrze. Wiedział już, że to Sakir go tu sprowadził i podarował mu to, co trzymał w ręku. Broń. Coś, co zaniesie śmierć do tych, którzy są winni kary. Wtem niczym echo stu gromów. Jak dawno zapomniany ryk starego świata i ostatni blask zachodzącego słońca, przebijający się przez horyzont, uderzył go ból. Było w tym tyle bólu. Przekraczało to jego ludzkie, śmiertelne pojęcie. Tyle grozy. Tyle wołania o pomoc. Septim spiął się cały i otworzył usta, nie czując się godzien, by odpowiedzieć. Światło błagało go, jedynie nędzny płomyk, by mu pomógł. Światło prosiło o pomoc coś, co było jedynie zwykłą, paskudną łuną człowieczą. Był Młotem Bożym. Nadal jednak tylko człowiekiem.

Być może jednak Światło nie miało tutaj współgrać? A co, jeśli to nie było Światło i Ciemność, a Światło, które Herezja próbowała pożreć i żerowało w jego zarodku, czyhając na moment zdrady i końca tego, co dobre? Cholerny świat, powiadam. Miał ich powstrzymać. KOGO?! chciał zawołać, lecz już nikt nie słuchał. Draśnięty bólem i dźgnięty cierpieniem zatoczył się, by spotkać z podłogą. Ciało nie było tak silne, jak jego wola, która jest wolą Jego Pana. Pamiętając ten pełny smutku głos Septim spojrzał na medalion i wypuścił z oczu łzy smutku. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz płakał. To napięcie go przerosło. Wstał, sięgając po medalion, by zawiesić go sobie na szyi jako trofeum. Był teraz jego opiekunem, przyjacielem. Tak, jak i medalion był nim dla niego. Spokojnie. Poczekaj. Zatrzymam ich wszystkich. Zabiję. Odetchnął, rozglądając się po zebranych. Angram odwrócił swoją uwagę od zajścia, wracając do przygotowywania odtrutki, więc Septim zdjął od razu swoje zaklęcia ochronne, by mu nie przeszkadzać w pracy.

Obrazek
O chuj — podsumował całość, nie licząc się w słowach i grzesząc przekleństwem, na co nie zważał. Oddychał ciężko i głęboko, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Podszedł więc do kobiety, przechodząc obok Verisa. Położył mu tylko rękę na barku i wyszeptał — Już w porządku, magu. Oddychaj. Wszystko w porządku.

Sam zaś przyklęknął na dwóch kolanach i położył sobie na nich głowę kapłanki, mocarnymi palcami łapiąc ją za głowę. Odgarnął kaptur i włosy z jej twarzy, gładząc ją i odetchnął głębiej, by oczyścić myśli i pozbyć się grzesznego pożądania.

Hej. Spójrz na mnie. Kapłanko Osureli, zbudź się z tego snu. Jesteś bezpieczna. W imieniu Sakira nakazuję Ci się przebudzić. No, już. Jestem tutaj i nie pozwolę, by stała Ci się krzywda — zachęcał ją, próbując jej dać poczucie bezpieczeństwa i opieki. Próbował to zrobić tej nocy, gdy przyszła do niego ta dziewczyna. Ona miała imię. Janna. Prostytutka, która chciała mu się oddać. Którą demoniczne siły poprowadziły ku śmierci. Przypomniał sobie, kiedy ostatni raz płakał. Właśnie w karczmie, gdy umierały. Ona i opętana kobieta. Nie był w stanie ich ocalić, pomóc im. Gdy widział tego noworodka. Czy Straż zabrała go ze sobą? Powiedzą mu, w jaki sposób został osierocony? I Sigvurd. Sigvurd, jeden z towarzyszy już nie żył. Spojrzał na Angrama, potem na Verisa.

No, kurwa, powiem Wam, że nawet ja niczego takiego nie widziałem. Nie mam pojęcia, co mam teraz zrobić. Naprawdę. Poza podaniem antidotum to chyba tylko pozostaje mi czekać na kolejne zabójstwo dziecka. Albo popytać gdzieś na mieście. Zanim jednak nie postanowimy, co zrobić, nie powinniśmy dzielić się wiedzą na temat tego, co tu zobaczyliśmy i poczuliśmy. Będę... Będę potrzebował Waszej pomocy. Jakiejkolwiek. Bardzo Was proszę — głos mu się delikatnie załamał, gdy prosił miotacza uroków, medyka i kapłankę innego bóstwa o pomoc i wsparcie. Stał się skromniejszy, niż chyba kiedykolwiek był, odkąd dostał swój oficjalny kapelusz. Nie da rady zrobić tego sam. Salem. Przydałby mi się Salem. Zastanowił się. Jeśli skończy tutaj rozmowę, może przejdzie się do długouchych. Tak. Brudna rasa z pewnością może mi się przydać. Z drugiej strony zastanowiło go, czy z medalionem byłby w stanie pozbyć się tego bałaganu na ulicach. Może. Może nie.

Że tak powiem, karty zostały rzucone. Septim powiedział samemu sobie, po czym zastanowił się nad kryzysem jego sytuacji. Dokąd miał zmierzać? Jeśli nie wiedział, musiał zrobić cokolwiek. Pierw jednak pozostawała kwestia tego, by podać antidotum i porozmawiać z nimi. Byli uzdrowicielami. Mogli jednak pomóc bardziej, niż wtedy mogło mu się wydawać. Nie ufał jednak im nadal.

Chciałbym też, żeby zapisano gdzieś informacje o tym noworodku z karczmy. Chciałbym go później znaleźć — wypowiedział chyba do Angrama, w niewiadomym celu. Pamięć jego nie była już tak ostra, jak dawniej.
Jam jest Boży Windykator. Każdy będzie rozliczony.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Koszary Straży Miejskiej (Dolne Miasto)

15
Septim po nieco bolesnym dla niego spętaniu mocy medalionu poświęcił chwilę na kontemplacje. Wszak doświadczył właśnie czegoś niewytłumaczalnego dla zwykłego śmiertelnika. Czy była to potężna magia czy też faktycznie usłyszał głos bóstwa? Cóż miał zrobić? Jak się tego dowiedzieć? Pytania zdawały się mnożyć w jego głowie niczym króliki. Czym był medalion? Mimo iż nie znał odpowiedzi założył ów pokryty symbolami krążek na swoją szyję. Poczuł przez chwilę powiew powietrza, usłyszał szum wiatru tańczącego przez w każdym zakątku świata i mimo iż nie było w pomieszczeniu okna... przysiągłby, że przez moment kąpał się w promieniach słońca. Jednak po chwili nienaturalne i delikatne ukłucie zimna rozwiało formującą się przed nim wizję przywracając go do rzeczywistości. Bez wątpienia w medalionie kryła się jakaś moc... lecz stan w jakim przedmiot się znajdował uniemożliwiał Inkwizytorowi w próbie jej doświadczenia.

Odbiegając umysłem od przedmiotu poświęcił chwilę innym. O dziwo Angram zdawał się być w świetnej wręcz formie. Tak więc Inkwizytor nie musiał pomagać mu na razie w nerwowym kończeniu odtrutki. Skupił się więc pierwej na Verisie. Ten zaś wyglądał jakby przeszedł... przez otchłań. Oczy miał zakrwawione, żyły na twarzy były widoczne jak na dłoni i wyglądał jakby właśnie przebiegł istny maraton. Ma dodatek zdawał się... zawstydzony. Pocierał nogą o nogę jak karczemna dziewka na widok szlachcica i próbował uciec od dotyku Septima. Na końcu zaś mruknął dość ... cienkim głosikiem.


- Państwo wybaczą, zaraz wracam.


Po czym dość szybko wybiegł z gabinetu podwijając szatę i z każdą chwilą robiąc się coraz bardziej czerwonym.

Kapłanka aż to nie stawiała oporu... relaksacyjnym zabiegom Sakirowca. Jej twarz również była lekko... zarumieniona. W przeciwieństwie do maga nie było u niej było widać żadnych fizycznych objawów cierpienia. Tylko jej oczy wpatrywały się w pustkę zaś jej usta poruszały się delikatnie. Dopiero teraz Mistrz Inkwizytor miał szanse dobrze się jej przyjrzeć. We wcześniejszym migotliwym świetle było to dość kłopotliwe.

Miała delikatną skórę o dość bladym odcieniu, zaś jej twarz zdawała się być pełna zmęczenia. Wyglądała dość młodo jednak coś ją wyraźnie postarzało... była wychudzona. Nie straszliwie... ale kości policzkowe wystawały jej zdecydowane za bardzo. Dłonie jej były otarte i podrapane zaś jej szata pachniała delikatnie mokrą sierścią, której to zapach próbowano ukryć jakimiś pachnidłami. Jej zielone oczy były nieco zamroczone i całość budziła dość logiczne pytanie. Dlaczego kapłanka bóstwa jest w tym dość opłakanym stanie? Tylko jej włosy ułożone były z należytym wdziękiem reszta zaś przypominała przekwitły kwiat, który choć niegdyś piękny począł powoli obumierać.

Gdy tylko Septim przemówił do kapłanki z tej dość niewielkiej odległości dziewczyna z zadziwiającą wręcz prędkością doszła do siebie. Wzrok wyostrzył się jakby nigdy nic. Usta się zacisnęły, zaś Sakirowiec poczół jak spinają się jej mięśnie szyi. Z początku unikała wzroku mężczyzny... lecz nie kwapiła się by uciec głową z jego kolan. Może nie miała siły? A może ochoty? Jakkolwiek by nie było leżała tak przez chwilkę jakby bojąc się wykonać nadobniejszy nawet ruch. Kiedy zaś Zakonnik począł gładzić jej fryzurę ta została sparaliżowana całkowicie. Septim nie potrzebował wiele czasu by odkryć tajemnice jej zachowania. Dosłownie odkryć, gdyż spomiędzy rudych loków, które z taką to troską gładził, przy zapewnieniach o bezpieczeństwie dziewczyny, wyłoniło się dotąd skrywane rozwiązanie.
Spoiler:


Skrywane przez, jak mógł zaobserwować obecnie Sakirowiec, starannie ułożone i spięte paroma drobnymi spinkami włosy... spiczaste uszy. Owe drobne i skromne drewniane akcesoria posypały się na podłogę w ciszy która wypełniła pokój. Oto na kolanach Septima spoczywała wyraźnie zaniepokojona jak i zarumieniona elfka. W kącikach jej zielonych oczu poczęły zbierać się łzy zaś drobny nos drżał lekko gdy powoli przyśpieszał się jej oddech. Czas na chwilę się zatrzymał. Elfka wyglądała jakby przed oczyma przelatywało jej całe życie. Inkwizytor mógł poprzysiąc, iż słyszy trybiki w umysłach każdej ze znajdujących się w pomieszczeniu osób. Kapłanka przygryzła dolną wargę i jakby zmuszając się chciała coś powiedzieć... jednak cisza została ucięta nerwowym głosem medyka.

- Nariviel! Mogłabyś zanieść to moim asystentom?


Rudowłosa elfka zerwała się jak oparzona z kolan Septima, chwyciła fiolkę wypełnioną czymś co równie dobrze mogło być serum wiecznej młodości lub zwykłą wodą i wybiegła z pokoju nerwowo poprawiając swoją fryzurę i trzaskając drzwiami. Wszystko to dokonało się z prędkością tak zdumiewającą iż Sakirowiec przez chwilę zastanawiał się czy aby na pewno elfka na jego kolanach była rzeczywistą istotą. Jednak leżące na podłodze spinki i kaptur, który przy zdejmowaniu okazał się oddzielną częścią ubioru, były niemym dowodem tego co zaszło.

Angram przez chwilę stał cicho jakby nie wiedząc czy powinien cokolwiek mówić w zaistniałej sytuacji. Na końcu podszedł do Inkwizytora i podnosząc porzucony kaptur rzekł wpatrując się w niego w zamyśleniu próbując usprawiedliwić koleżankę w sposób nie będący zdradą stanu.

- Idiotka. Proszę jej wybaczyć jest bardzo nieśmiała. Musiałeś ją zawstydzić. Co do tego.. czegoś. Niczego nie czułem. Naprawdę. Wiedziałem po prostu, że to wyglądało niebezpiecznie. Niemowlaka oczywiście znajdę... nie wiem jakiego ale znajdę. Tylko proszę się nie złościć na Nari... Nariviel. Mówiłem... idio...

Tutaj medyk zmarszczył brwi wpatrując się w kaptur po czym podał go Inkwizytorowi i bez słowa wrócił do swojej pracy mamrocząc coś o nieszczęściu i okrucieństwie losu. Septim potrzebował dłuższej chwili by zrozumieć powód irytacji mężczyzny. Kaptur wykonany był z prostej błękitnej tkaniny i przeszywany białą nicią która układała się w drobne i dziwne znaki... czy też raczej litery. Stare litery. Staro elfickie litery. Na dodatek parę największych symboli które znajdowały się nad czołem pokrywało się z tymi złotymi znakami na medalionie, który wisiał na szyi Młota Bożego.
Spoiler:
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”