Dolne Miasto — Dzieciństwo.

1
Obrazek
http://karlsimon.blogspot.com/2013_04_01_archive.html Saran Dun, odbudowana z ruin twierdza, serce Królestwa Keronu, schronienie dla wielu ludzi, nieludzi, szubrawców oraz stróżów dobra, biedaków oraz szlachciców. Saran Dun, miasto martwe i obrotne zarazem, otwierało się na zewnątrz aż czterema bramami. Każda z nich, wieńcząca trakt w inną stronę świata, wiodąca wędrowców abo w sieć ścieżek, abo w manowce, stanowiła równocześnie wrota w odwrotną trasę – do wnętrza murów. A tam czekało Dolne Miasto. Pierwsza dzielnica, zbiorowisko chat, brudu, biedaków oraz niekończącego się błota – bo choć deszcz rosił roznoszoną setkami nieozutych nóżek ziemię z rzadka, to rozlewana na ulice mieszanina ekskrementów i zmarnowanego wina robiła to dość co rano. Śmierdząca ciecz zmieniała żwir w błocko, świeżą atmosferę w zaduch, a mieszkańców obszaru w to, co reszta Saran Dun zwała stanem trzecim, ubóstwem bądź żebrakami.

Zresztą, nie bezzasadnie.

***

Motłoch falował nierównomiernie, cisnąc się nachalnie przez Południową Bramę. W czwartek, dzień kiermaszu, na bazar zwalało się całe mnóstwo osób, również zza miasta, z wiosek, dworków i skądś – Bogowie raczą wiedzieć, skąd istotnie. Mała, nastoletnia zaledwie dzieweczka stała obok wrót przez wiele, wiele minut. Stała tam, oniemiała, nieco może rownież zastraszona wielkością omurowania, które roztaczało się dookoła. Szare, kamienne obwarowanie, znacznie większe nawet od drzew z Fenistei, które aż do teraz dziewczę uważało za niemożliwe do obalenia w kwestii rozmiaru, naświetlone słońcem, rzucało szerokie cienie na zbiorowisko u bram miasta. Nad kolosalną furtą wisiała równie duża, stalowa krata, ale dzieweczka nie wiedziała ani co to, ani czemu zostało tam umieszczone. Chowana na wolności, w kniei, z dala od zamków, więzień, baszt, nie znała zniewolenia ani narzędzi niewoli, bitew ani rozlewu krwi. Ustawiona na uboczu szubienica również nie miała dlań znaczenia, tak samo żelazne okucia na rękach skazańców z wozu obok oraz sznur, do którego uwiązano kroczące wolno ciele.

Salyah nie została zawczasu zbrukana chorobliwą brutalnością. Znała naturalnie zwierzęcą niesforność, wrodzoną bestialskość oraz mord z konieczności, ale nie zetknęła się wciąż z bezsensowną śmiercią. Na razie. Mateczka starała się uchronić córę od okrucieństwa, a choć nie umiała odciąć dziecka od kontaktów z realiami koszmaru, to zawsze unikała mówienia o takich rzeczach. Acz nauczała również, co trzeba rzec, o kwestiach, które nawet obecnie dziewczę uważało za bardzo ważne. Dzięki temu młoda panna wiedziała, że nie winna stać na widoku, bo wiele różni się od kobiet z otoczenia. Wiedziała takoż, że nie będzie mile widziana tam, za wrotami, nawet mimo swoich korzeni. Otóż to – matula zostawiła dziewczęciu minimalną chociaż wiedzę. Zanim zniknęła bez słowa. Biorąc sobie do serca dawne zalecenia rodzica, brązowowłosa mimowolnie cofnęła się o krok z zamiarem usunięcia się w ów cień, co to słońce rozsnuło wzdłuż muru.

Lecz wtem znienacka nadeszła następna fala ciał, która zaczęła hardo nacierać na bramę, nie bacząc wcale na to, co bądź też kto stoi im na drodze. Salyah, choć chciała się akurat cofnąć, sterczałą na środeczku ich kursu, zatem snadnie została przezeń zmieciona. Jak okruch na wietrze. Wartka rzeka osobowości, ramion, kolan, kostek, wozów i wołów zwarła się w bramie, a następnie – wzorem oraz z mocą powietrza, które bucha z kowalskiego miecha – uleciała na wtórą stronę omurowania. I zaraz wtem rozeszła się szerszą ściażką wiodącą na bazar. Posiniaczona, zrażona do motłochu panna wstała z ziemi. Nieco obita, zakurzona, niezmartwiona zmierzwieniem włosów oraz złamaną końcówką paznokcia – wstała, uniosła wzrok i znów oniemiała na moment. Za murem, krom domów, obdartusów, błota, wrzasków i śmieci, znalazła coś, co zdało się nieoczekiwane. Ustawione obok siebie domostwa, wznoszące się nad nimi wieże, bezkresne morze kształtów. A wśród nich dwie kolosalne obręcze murów. Jedna nad wtórą. Takie same co ta, którą miała właśnie za sobą. Dzielnice Saran Dun.

Nawet stąd Salyah widziała TO miejsce. Pałac za ostatnim murem. Za ostatnia obręczą.

Domniemanie – dom.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

2
Wielkie były mury tego miasta, większe nawet od drzew sięgających samego nieba.
Salyah potrzebowała dłuższej chwili, aby móc sobie przyswoić ogrom tego, co tutaj widziała. Już z daleka spoglądała na cel swojej podróży, a im bliżej, tym większy szok przeżywała. Bo jakim cudem ludzie mogli wznieść coś tak potężnego, tak masywnego, tylko swoimi dłońmi? Toć to w głowie się nie mieści. Dziewczynka zadzierała wysoko głowę, rozdziawiając w zdziwieniu usta, zastanawiając się, czy ludzie nie czują się tam ściśnięci. Podróżując w stronę Saran Dun, Salyah omijała w miarę możliwości wszystkie ludzkie siedliska, z irracjonalnego strachu przed nimi. Tylko z daleka jej wzrok napotykał mury miast czy mniejsze od nich wsie, więc widziała tylko odległe skupiska, gdzie ludzie krzątali się wte i wewte, robiąc dziwne rzeczy. A teraz... stała na środku drogi, wpatrując się w te wszystkie dziwy, jakie ją otaczały. Kamienne ściany odgradzające wszystkich od siebie, dziwna drewniana konstrukcja stojąca na uboczu, czy ludzie brzęczący metalowymi łańcuchami, z minami wyrażającymi chyba smutek. Nie przejmowała się tym, zbyt zajęta czym innym. Zresztą, jakie miało to dla niej znaczenie?


Ludzie.
Po raz pierwszy miała z nimi tak bliski kontakt, oczywiście pod ludzką postacią. Po raz pierwszy widziała te wszystkie twarze, mnogość ciał, tą różnorodność. Po raz pierwszy zaglądała w oczy komukolwiek innemu aniżeli swojej matuli. Po raz pierwszy z nimi obcowała. Każdy z nich wyglądał inaczej - jedni byli wysocy, drudzy niscy, kolejni mieli włosy czarne jak skrzydła kruka, zaś obok nich przechodzili blondyni o piaskowych włosach. Były kobiety styrane pracą o spuchniętych i popękanych dłoniach oraz te delikatniejsze, nieznające wysiłku fizycznego. I mężczyźni. O nich Salyah słyszała tylko legendy - głównie o rycerzach ratujących damy z opresji. Oni zadziwiali młodą dziewczynę najbardziej. Byli całkiem odmienni od kobiet. Wyżsi, masywniejsi, o całkiem innych rysach twarzy. Mieli też włosy na twarzy, tam gdzie kobiety ich nie miały. Reasumując, byli bardzo dziwni.


Stanie na samym środku drogi i wpatrywanie się w miasto nie należało chyba do normalnego zajęcia przeciętnego człowieka. W ten sposób Salyah zwracała na siebie uwagę, dlatego też postanowiła usunąć się w cień i zebrać na tyle odwagi, aby wkroczyć do środka i znaleźć swojego ojca. Zdążyła wykonać krok w tył, nim stąd ni zowąd zewsząd otoczył ją tłum spoconych ciał, wciągając ją w głąb, między śmierdzących potem i zwierzętami ludzi wrzeszczących jej do ucha i ściskających między sobą. Potykając się i bez własnej woli podążając razem z ludzką falą, Salyah odczuwała coraz większą panikę. Zaczęło brakować jej powietrza, a tuż po tym w głowie zawirowało. Kiedy już myślała, że straci przytomność, ścisk zelżał, a żywy potok rozstąpił się i pognał we wszystkie strony, rzucając dziewczynę na kolana. Trwała tak, drżąc na całym ciele i wdychając nieświeże, miejskie powietrze, próbując się uspokoić. Powoli przerażenie ustępywało i Salyah niezbyt szybko wstała z klęczek, wciąż czując delikatne mdłości. Wytarła brudne dłonie o spodnie, wcale się przejmując zwichrzonymi włosami. Ile to razy wiatr mierzwił je, gdy ta ganiała po ukochanych, wytęsknionych fenistejskich lasach. Ile to razy upadała czy kaleczyła się o gałęzie. Wpadała w pokrzywy, cierniste krzaki, spadała z drzew, ślizgała się na kamieniach w potoku... niestraszne jej były pojedyncze siniaki, czy złamany paznokieć. Wciąż, tłum stał się dla niej zmorą, jednym z niewielu lęków.

Stojąc na środku ulicy, rozejrzała się niepewnie po otoczeniu. Wokół niej była niezliczona wręcz ilość domów, między którymi przeciskali się różni ludzie, tak samo umorusani jak Salyah. Było bardzo duszno i śmierdziało. Nie tak wyobrażała sobie dziewczyna miasta. Powoli zaczynała żałować, że ruszyła w podróż. Przecież mogła zostać w Fenistei i żyć jak dawniej. Prawie. Matula rzeczywiście miała rację, izolując dziewczę od cywilizacji. To nie było miejsce dla niej. Jak ci ludzie mogą żyć w takiej klatce, ściśnięci między sobą, bez prawdziwego miejsca do życia?! To było okropne. A potem Salyah przestała zwracać uwagę na najbliższe otoczenie i spojrzała dalej, rozdziawiając z wrażenia buzię.

Ponad bezkresnym morzem niskich, nijakich domów i wąskich ulic pełnych obdartych, śmierdzących ludzi przekrzykujących siebie nawzajem stał mur, identyczny jak ten za Salyah. A za tym murem... był kolejny, każdy odgradzając bezlik domostw i sklepów od siebie. Nad nimi zaś, dumnie się prężąc w pełnym słońcu, spoglądając na całe miasto z góry, stał pałac. Taki duży. Pierwszą myślą młodziutkiej dziewczyny było to, że tam pewnie musi być więcej ludzi, niż w całym Saran Dun. A to oznacza... ile król musi mieć rodziny! Cała zgraja podobnych do niej ludzi, którzy na nią czekają. Czekają, aż dziewczynka wejdzie tam i się przedstawi. A potem ich wszystkich pozna, bo przecież rodzinę trzeba znać. Kolejną myślą było tylko jedno słowo. Dom. To tam zamieszka, wraz z ojcem. W końcu go pozna i porozmawia z nim. Salyah zaczęła myśleć, co będzie, jak spotkają się twarzą w twarz. Przytulić go? Nieee, to będzie takie dziecinne! Będzie się musiała przedstawić i powiedzieć, kim jest. A potem się zobaczy! Tylko był jeden malutki problem. Jak się tam dostać?

Salyah nie watpiła w to, że nikt prócz ojca nie uwierzy jej na słowo. A skoro ojciec był tak ważną personą, to pewnie dużo ludzi go otacza. W końcu nie po to ten zamek taki duży. Trzeba będzie ich wszystkich przekonać, żeby ją wpuścili. I tutaj pojawiło się pytanie, jak to zrobić? Mogłaby tam wlecieć, ale będzie wtedy intruzem. Ojciec był takim ludzkim wilkiem alfą. On dowodził watahą, ale przecież każda wataha ma swoje terytorium. Wejście na nie jest zakazane, toteż trzeba albo przetrzebić stado, albo jakoś uzyskać ich pozwolenie. Tylko jak? Salyah w końcu uznała, że pierwej należy wykonać zwiad. Zobaczyć, co i jak i obmyślić strategię. Wkupić się w stado. Jak na razie jednak chciała tam po prostu dotrzeć. Poprawiła plecak na swoich ramionach, przełknęła głośno ślinę, widząc, jak długa droga przez nieprzyjazne terytorium pełne obcych ludzi ją czeka i postawiła pierwszy krok ku swojej przyszłości. Krok w błoto, mimo, że świeciło mocno słońce. A potem kolejny i kolejny. Dziewczyna obrała za swój cel pałac i tam też przeciskała się z bijącym mocno sercem. A potem zobaczy się, co można dalej zrobić.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

3
Saran Dun rozbrzmiewało donośnie donośnie swą codzienną nutą – echem rozmów i wrzasków oraz miarową kołataniną wozów na nierównościach ścieżek. Ciemnowłose stworzenie maszerowało szeroką aortą wiodącą od obramowania w kierunku centrum miasta, nie trudząc się nawet unikaniem kałuż, które zostawiła za sobą niedawna mżawka. Słońce nieśmiało cisnęło się przez zasnute chmurami niebo, a sama szarość obłoków odbarwiała światło tak, że na Herbię docierało ono nieco zmienione, zaróżowione, ściemnione nieco. Jasna, kosmiczna latarnia nie uderzała z całą swą naturalną mocą – zwłaszcza teraz, zwłaszcza z wieczora, widocznie zmęczona snem bądź koniecznością nieustannego turlania się z krańca na kraniec firmamentu. Co zrozumiałe, uchowana w zielonościach kniei dziecina nie umiała do końca odnaleźć się w zawiłościach świata z kamienia. Zamiast wierzb oraz brzóz widziała ona strażnicze wieże, zamiast stawów z żabami owe kałuże ze szlamem, zaś zamiast zwierząt – obce sobie twarze. Po dziś dzień Salyah z łatwością obchodziła bokiem miasteczka i wsie, nieznośnie hałaśliwe mrowiska człowieka, rozważnie stroniła od ciekawskich mas, acz wreszcie los skonfrontował dziewczę z środowiskiem wewnątrz murów.

Przeznaczenie zamknęło kruczka w klatce.

Ptaszarnia ta nie miała wszak znaczenia. Dziewczęcia nie interesowało za bardzo ani to, co działo się z resztą mieszkańców miasta, ani to, co stolica Keronu miała do zaoferowania. Ona od razu skierowała się do Pałacu, wiedziała bowiem, że to właśnie tam iść musi. Niezłożona, niezbrukana normami zachowania natura działała swobodnie, nienachalnie, bezceremonialnie. Panna miała się udać do Zamku – więc szła. A iść miała do czasu, aż tam dotrze.

Pech chciał, że musiała się w to wtrącić inna osobowość – nie aż tak niezależna, a za to samolubna oraz do cna niecna. Z różnorodności osób, którą ciemnowłosa widziała dookoła, na ulicach, niefortunnie ukazać musiała się akurat ta szubrawa. Patrząc na steraną i okraszoną bliznami mordę faceta w kurcie z dziurami Salyah nie czuła strachu, choć może winna czuć. Każda równa wiekiem dzieweczka właśnie uciekałaby w stronę domu i rodziców. Niefortunnie, czarnooka dom miała hen daleko, aż za Wschodnią Ścianą, zaś rodzica tam, za dwoma murami. A mimo, że wciąż nosiła w sobie świeże widmo z historii mateczki – widmo męża, co rzuca się na smoki i bestie, chcąc ratować damę z zmartwień – to wiedziała, że ów drań nie ma zamiaru ochraniać niewiast, a cokolwiek chce z nimi robić, nie będzie to wcale moralne.

Małoletnia zorientowała się zawczasu, że ludzie są dziwni, a wkrótce miała poznać również resztę ich cech. W otoczeniu mrowia obdartusów, które zasiedlało w większości Dolne Miasto, nie odróżniała się aż zanadto. Choć zachowaniem istotnie odstawała nieco do motłochu, to duża część żebraków w łachmanach nosiła ubrania takie, co ona, wraz z kocem bądź derką – oraz z duszą – na ramieniu.

Wrażenie wciąż nie ucichło, krew w ciele Salyah wrzała, wzruszona wielkością zabudowań, szlachetnością Pałacu oraz – a zwłaszcza – marzeniami na temat oćca. Dziewuszka zastanawiała się nad nim, chciała dociec, co to za osoba, ten władca Królestwa. Próbowała radować się mrzonkami, oddawała się fantazmatom o rodzinie. Utonęła na dobre w rozważaniach – toteż nie ma co się dziwować, że została odnaleziona przez zbira, zanim sama zdołała drania dostrzec.

Czołem, dziewuszko — zawarczał tamten, a zionęło mu z ust alkoholem. Facet miał szerokość beczki z winem, wzrost dwóch, a w brzuchu zawartość trzech minimum. Do biodra natomiast, zamiast miecza, czekanu bądź noża, uwiązał sobie dzban. — Co taka mała, hehe, bezbronna dziecina robi sama tu, hehe, na końcu świata? Och, widzę, że masz ciężką tę torbę — dodał, zachodząc ciemnowłosą z boku. — Pomóc ci to, hehe, nieść może? No chodź tu, chodź, nie ma się co bać dziadka Garnucha. Nie zrobię ci nic, hehe, a nic... — chciał coś dorzucić, ale zaczął cicho czkać.



> Nowa klawiatura, za dodatkowe znaki bądź ich braki musisz winić nie mnie, a klawisze. Choć mniemam, że udało mi się większość znaleźć...

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

4
Miasto, wraz z jego brudami i wszami, którymi byli ludzie, było bardzo klaustrofobiczne. Nie dość, że nie było czym oddychać, ponieważ wszystkie ekstrementy, pot i inne zapachy mieszały sie ze sobą, dając mieszankę iście trującą dla kogoś przyzwyczajonego do zapachu lasu, to na dodatek trzeba było sie przeciskać między tymi zadziwiającymi istotami, z którymi bliskie spotkanie skutkowało zawrotami glowy. Szczęściem było, że słońce nie prażyło tak mocno, bo wtedy nos Salyah chyba by odpadł. Jak na razie Saran Dun nie pokazywało się od tej lepszej strony i wręcz zniechęcało dziewczynkę, aczkolwiek ta pełna była pozytywnych myśli. W końcu, na tym wielkim zamku nie śmierdzi jak tutaj, a i przestrzeni więcej? Żyła ona nadziejami, swoimi osobistymi marzeniami, które powstały z opowieści matki i nielicznych przeczytanych książek. Nie wiedziała, jak będzie naprawdę, nie wiedziała też, że niedługo zasmakuje choć odrobiny tdgo prawdziwego życia, o którym rodzicielka jakoś nigdy nie wspomniała, chyba sądząc, że Salyah nigdy nie będzie musiała tego wiedzieć. Wszakże bajki opowiadane na dobranoc do tej pory dziewczynce wystarczały. Niestety, trzeba było podziękować Zakonowi za wszystko, w co teraz zaczęła pakować się panienka. I za to, w co później nastanie.

Mimo tych wszystkich negatywnych emocji, jakie odczuwała względem miasta, Salyah pełna była optymizmu. Czyż za niedługo nie spotka tego, który ją spłodził i którego przeznaczeniem jest opieka nad nią? Skąd młodziutka dziewczyna mogła wiedzieć, że to tak nie działa, że w gruncie rzeczy grozi jej większe niebezpieczeństwo, niż myśli? Ważne było, że dotrze tam. Podobno jest do niego podobna, tak mówiła jej matka, z lekkim żalem, jakby wolała, żeby Salyah przypominała ją. W tym momencie w pewnym sensie działało to na jej korzyść. O wiele łatwiej ludzie jej uwierzą, jeśli rzeczywiście będzie widoczne to podobieństwo. Same słowa nie wystarczą, potrzeba czynów lub dowodów. A to drugie Salyah miała.

Zastanawiając się, jak bardzo ona z jej tatą są podobni, nie zauważyła podejrzanej istoty, którą mijała. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos, nieprzyjemny i wywołujący ciarki na plecach. Oprzytomniała i spojrzała na posiadacza smrodu gorszego nawet od tego wcześniejszego, który uderzył ją po wkroczeniu za mury miasta. Sama jego aparycja była bardzo odpychająca - szczególnie mięsień piwny. Mimo tego, Salyah nie poczuła strachu, tylko obrzydzenie. Nigdy w życiu nie spotkała się z takim osobnikiem i choć wydawał się on podejrzany, to nie straszny. To specyficzne uczucie bylo jej znane tylko w niektórych przypadkach, tylko wtedy, gdy na swej drodze spotykała drapieżnika, zwierzę gotowe ją zagryźć. Z racji tego, że nigdy nie miała do czynienia z ludźmi, nie wiedziała, czego się po nich spodziewać, ani ktorego z nich sie bać. Byli oni dla niej niezbadani i dopiero doświadczenie z nimi mogło ja uświadomić.

Zmarszczyła za to swój nos i brwi, czując i słysząc tego człowieka i nie rozumiejąc, czego on od niej chce. Dlaczego chciał potrzymać jej plecak? Przecież taki ciężki nie był. Gdy tylko dziadek Garnuch, jak jegomość się przedstawił, spróbował zajść ją od boku, z lekkim zdziwieniem odwróciła się do niego przodem i spojrzała nic nierozumiejącym wzrokiem. - Po co? To nie jest przecież ciężkie. A ty śmierdzisz, wiesz? - dodała, bardziej bojąc się odezwać do niego, aniżeli jego samego. - Czemu śmierdzisz?

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

5
Dolne Miasto, co ciemnowłosa dziewuszka musiała z trudem znosić, nie roztaczało dookoła woni sosen, świerków oraz kwiecia. Obecność Garnucha, któremu z ust wraz ze śliną strumieniem ulewało się kwaśne wino, dodatkowo wzmacniała to niemiłe wrażenie. Dziewczę radziło sobie ze smrodem dość dobrze, skoro nadal nie czuło konieczności urwania sobie nosa. Fetor ten dla mieszkańców Saran Dun od dawna nie miał znaczenia, stał się dla nich codziennością. Leśna dusza natomiast, częściowo zdziczała, obdarzona węchem niedźwiedzia, a nierozeznana w odorach miasta, musiała mocno się starać, nie chcąc umalować kałuż na ziemi dodatkowo treścią swoich trzewi. Minie moment, nim zdoła się ona oswoić z nieciekawą nutą ekskrementów, toteż obecnie, zamiast niuchać otoczenie, dzieweczka uciekła znów w świat marzeń. Duchem chadzała wśród komnat Pałacu, w chmurach kadzidełek oraz w czterech ścianach izb tak wielkich, że śmiało można się w nich wozić karetą abo nawet wierzchem. Ten obraz beztroski zniekształcił się nieco wraz z widmem Zakonu Sakira. Wewnątrz zamku zrobiło się wnet mrocznie, od marmurów zionęło chłodem, a z kominka, miast trzaskania drew, dochodziło złowróżbne szczękanie oręża i echo wrzasków.

Salyah zakaszlała mimowolnie, widząc Garnucha tuż nad sobą. Znów znalazła się na ścieżce.

Teraz stała zwrócona twarzą w stronę bandziora, ale za sobą miała fasadę domostwa. Zmuszona naciskiem abdomenu o rozmiarach kredensu oraz manewrem śmierdziela, musiała znieruchomieć tuż obok muru, niezdolna do rzucenia się do ucieczki odruchowo. Torba, którą miała zarzuconą na ramiona, istotnie nie wadziła za bardzo. W końcu dziewuszka nie nosiła tam kamieni, a same niezbędne narzędzia, zioła oraz trochę żarcia. Garnuch nie wiedział wszak, co się tam chowa. Co ona może ta mieć? — Dumał sobie niezdarnie. — Garść srebra i drewnianą zabawkę? Prawdę mówiąc, to nawet małowartościowe bandaże, zwitek chwastów abo drewniane marionetki ochoczo oddawał on handlarzom za kwartę cienkusza. Przeważnie okradał nieszczęśników w karczmach, ale widząc samotną i rzekomo bezbronną dzieweczkę w centrum swoich włości, no cóż, nie umiał sobie darować.

Śmierdzę, bo... — zaczął niemrawe tłumaczenie tłuścioch. Brązowowłosa słuchała, ale nie koncentrowała się na nim, albowiem oto w natłoku smrodu, w duszności szczochów oraz odchodów ukazała się rozkoszna, słodkawa woń. Wiatr zmienił kierunek, a wraz z nim nadeszła ta urocza, acz mocna nuta. Salyah znała ten aromat, ale nic o nim nie wiedziała. Nie wiedziała również skąd dochodzi on teraz, bowiem brzuch Garnucha zasłaniał dużą część świata.

Gówna się nażarłeś, knurze, to i cuchniesz strasznie — odezwał się ktoś z boku. Postać mała, chuda, odziana w kolorowe, ale bardzo brudne ubrania, znalazła się tam znienacka. Uśmiechnięta zawadiacko twarz, ozdobiona niewieloma krostami oraz metalową obręczą u nosa, ewidentnie męska, choć nieokraszona zarostem, rumieniła się nieznacznie. Zmierzwiona motanina włosów czarną kotarą zwalała się na czoło i kamuflowała kawałek tatuażu na skroni. — Powiedz mi, koleżaneczko — nieznana osoba zwróciła się do Salyah — co mam zrobić z tą szumowiną?

Dziewuszka nie miała złudzeń, że chodzi o Garnucha, wszak nieustannie czuła swąd wina i niemoralności...

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

6
Salyah kątem oka zobaczyła, że odwracając się przodem do śmierdziela i pijusa, jakim był dziadek Garnuch, tym samym znalazła się tuż za ścianą jakiegoś budynku. Ucieczka, o której młodziutka dziewczyna zaczynała powoli myśleć, coraz bardziej niepokojąc się na widok grubasa, w ten oto sposób przestała wchodzić w grę. Nie bała się jednak tego człowieka tak, jak powinna była to robić. Wciąż spoglądała na niego zdziwiona, nie okazując ani krzty strachu. Nie była przyzwyczajona do takich sytuacji i zdecydowanie nie wiedziała, jak się w nich zachowywać, dlatego też zadała pytanie o zapaszek rabusia. Było to naprawdę dziecięca naiwność, ale przecież Salyah odbierała całkiem inne wychowanie od tutejszych młodzików.

Garnuch coś tam mamrotał, aczkolwiek dziewczyna za bardzo się nie przejmowała, ponieważ jej nos wyczuł coś zgoła innego od smrodku tłustego pana. Coś bardzo dla niej miłego i przyjemnego, chociaż wcale nie wiedziała, cóż to za zapach jest. Niestety wiele nie widziała zza garnuchowego brzuszyska, choć wyglądała zza niego, próbując odnaleźć źródło tego aromatu. W końcu jej wzrok napotkał owe epicentrum – zdawało się, że kolejnego samca, choć całkiem odmiennego od Garnucha. Ten nie był obleśny i nie był gruby ani stary, i przede wszystkim nie śmierdział. Młodzieniec wyglądał przyjaźnie i Salyah z ciekawością oglądała go od stóp do głów. Był dla niej dziwny z tym metalowym czymś w nosie i swoją twarzą, a właściwie całą osobą, tak jak wszyscy inni, choć ten prawdopodobnie wyróżniał się z tłumu tak czy siak.

Na słowo knur Salyah zmarszczyła brwi i przyjrzała się uważniej Garnuchowi. Nie rozumiała obelgi rzuconej w jego stronę, ani podtekstu w niej ukrytego. Dla niej knur był zwierzem, a nie człowiekiem. Dlaczego więc nazywać człowieka świnią? Dla niej jak na razie było to niepojęte.

Tuż po tym zerknęła z powrotem na chłopaka, zastanawiając się nad jego słowami. Wyraz niezrozumienia zagościł na jej twarzy, jakby nie zrozumiała pytania, bo w rzeczywistości tak było, po czym spytała z niemałym oporem wywołanym odezwaniem się do kolejnej, nieznanej jej osoby:

- A po co... masz coś z nim robić?

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

7
Tuż za Garnuchem odezwało się skrzeczenie osiek wozu oraz donośne beczenie owiec, które na wozie wieziono. Grubas ostatecznie uwolnił zdezorientowane nieco dziewczę od smrodu, a zwrócił się w stronę młodzika, chcąc widocznie zdominować awanturnika, co tak ochoczo ciskał weń afront za afrontem, swą monstrualnie rozrośniętą tuszą. Ten zaś bardzo zręcznie usunął się kolosowi z oczu, obchodząc tłuściocha dokoła krokiem, któremu nic nie brakowało do kroków chorea, basse danse abo nawet tańca saltarello. Ciemnowłosa miała wreszcie możliwość odetchnąć świeżością – choć trudno mówić o świeżości stercząc w odchodach, które strumień brudu od niechcenia miesza ze żwirem na ścieżce. Mimo obecności bandziora, młoda dama nie czuła na sobie ostrza noża, nie znała bowiem zachowań ludzi, nie umiała działać w ich świetle, oceniać ich ani nawet udawać, że nie są dlań obce. A chociaż Garnuch miał to ewidentnie w nosie, bo wino i tak zaćmiewało mu rozum, to czarnowłosa, zawadiacko szczerząca się osóbka znalazła tę małą cechę niemalże od razu. I doszła do wniosku, że może obrócić to na swą korzyść.

Bo chcę — odezwał się młodzieniec wesoło. Teraz stał obok Salyah. — Bo nikt nie może mi zabronić.

Garnuchem wstrząsnął dreszcz. Tak znienacka. Góra mięcha zatrzęsła się. Każda fałda na skórze zaczęła skakać i się miotać. Dziaduś niemrawo odmaszerował na stronę, cicho burcząc ino sobie zrozumiałe słowa. Dzieciak z tatuażem uśmiechnął się znowu i wskazał na brzuchacza kiwnięciem. Knur – choć ciemnowłosa nadal nie rozumiała, czemu akurat to zwierze z nim utożsamiono – zachwiał się. Od runięcia na ziemię uratowała nieboraka ściana, która wzięła na siebie ciężar utuczonego alkoholem ciała.

Co mi... eee... co mi zrobiłeś... — zacharczał brzuchacz i osunął się na kolana.

Leśna panna nie widziała Garnucha od frontu, ale to i dobrze, bo właśnie zaczął on haniebnie haftować zawartością wnętrzności. Do dziewczęcia dotarło samo bolesne zawodzenie nieszczęśnika, urozmaicone dodatkowo rzężeniem oraz śmiechem młodzieńca. To młodzieniec właśnie zmusił ciemnowłosą do zbliżenia się w kierunku schorowanego faceta, beztrosko tarmosząc ją za rękaw i wlekąc ku niemu. Będąc tuż nad szumowiną, Salyah zbladła i odruchowo cofnęła się nieznacznie. Widziała teraz ciemną masę, która wiła się obok Garnucha. Masę, która ciekła mu z ust. Czerwonawą maź, będącą mieszaniną wina oraz, no cóż, robaków.

Uznałem, że to będzie zabawne — rzucił swobodnie młodzieniec, trąc wierzchem dłoni załzawione od rechotu oczęta. Scena z owadami i bandziorem w skurczach nie robiła na nim wrażenia, nie zasmucała, nie odrażała.

Grubas zaczął się wić, z trudem, wolno uciekać w ciemność zaułka, chcąc zniknąć w odmętach miasta. Zostawił za sobą ino smród cienkusza oraz szlak z dżdżownic i żuczków.

Jestem Panem Śmieciowiska, namiestnikiem bezhołowia — rzucił młodzieniec. — Witam na moich włościach.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

8
Pojawienie się oraz interwencja młodzika uwolniła w jednej chwili Salyah od uciążliwego zapaszku atakującego jej wrażliwy nosek. Rzecz jasna nawet, gdy Garnuch zwrócił się w stronę chłopaczka, można było czuć smród miasta uderzający ze wszech stron, przez co nazwanie tego powiewem świeżości było lekką przesadą. Tak czy inaczej, można było choć trochę odetchnąć, co dziewczynka przyjęła z ulgą.

Dosyć szybko młodzieniec okrążył pijaczynę i znalazł się obok Salyah. Dziewczę zerknęło na niego z niemałą ciekawością. Teraz zobaczyła, że ma na twarzy dziwny rysunek, który przykrywała czarna grzywka opadająca na jego czoło. Stał się on personą jeszcze bardziej dziwaczną, nawet na jej standardy. A dla niej każdy był dziwny, szczególnie samcy. W ciągu tej minuty, podczas której miała bliższy kontakt z nimi, uznała, że ludzie naprawdę są śmieszni i tacy inni od zwierząt, których zachowanie znała bardzo dobrze – wiedziała, kiedy uciekać, a kiedy podejść bliżej. Wiedziała, kiedy jest ono głodne, kiedy wściekłe, a kiedy zadowolone. Istoty ludzkie za to wciąż były dla niej zagadką.

Garnuchowi coś się stało. Dreszcz nim wstrząsnął, tłukąc każdą fałdką jego grubego cielska. Zdążył odejść, nim runął na ścianę czyjegoś domostwa i do uszu Salyah doszło jego rzężenie. Dźwięk był nieprzyjemny, ale czarnowłosy chłopaczek pociągnął dziewczynkę za rękaw i pokazał bardzo obrzydliwy widok. Aż poczuła, jak krew odpływa z jej oblicza. Nogi bez jej zgody wycofały całe ciało, gdy tylko jej oczy ujrzały nieprzyjemną scenę. Z parszywych ust pijaczyny wypadały roje robaków wraz z nieprzetrawionym winem. Wiły się na brudnej ziemi. Dziewczę nie wiedziało, co było przyczyną wydalania przodem glist i karaluchów. Co on musiał jeść, myślała biedaczka, spoglądając z żalem i obrzydzeniem na dziadka powoli czołgającego się w ciemną uliczkę, by zniknąć w jej odmętach, z dala od rechoczącego chłopaka.

Powoli rozejrzała się po uliczce. Nie widziała w niej nic specjalnego, choć bardzo się starała. Zamek jej rodziciela górujący nad Śmieciowiskiem oraz resztą miasta prezentował się o wiele lepiej, majestatyczniej, a także groźniej. Tutaj zaś śmierdziało i było brzydko, co Salyah nie omieszkała zauważyć na głos.

- Brzydko tu. I śmierdzi. Czemu nie posprzątasz? - zerknęła w stronę robaków jeszcze chwilę temu radośnie gnieżdżących się w żołądku Garnucha, który zdążył już zniknąć. Potem w jej główce zaświtała myśl – skoro on tutaj rządzi, to pewno zna jej ojca! Władcy przecież się znają, a przynajmniej słyszeli o sobie nawzajem. A skoro młodzieniaszek zna tutejszego króla, to może ją do niego doprowadzić bez problemów! I jak zwykle, bez owijania w bawełnę, dodała: - Jeśli tutaj rządzisz to musisz znać mojego tatę! Zaprowadzisz mnie do niego?

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

9
Chłodnawe ziewnięcie wiatru rozwiało resztkę Garnuchowego smrodu i zostawiło ciasną uliczkę zionącą swądem codzienności – swądem miasta. Chmara robaków, świadków obecności tłuściocha, went zmalała i wkrótce rozeszła się całkowicie. Ostatnia dżdżownica schowała się w dziurze w ziemi, ostatnia warstwa wina zmieszała się z błotem i zabarwiła na brąz. Po dziadusiu nie ostał się nawet ślad, co widocznie zadowalało Pana Śmieciowiska, któremu uśmiech nawet na moment nie schodził z ust. A w uśmiechu młodzieńca dało się dostrzec coś nienaturalnego – nieumiarkowanie ostre zębiska, zaczernione dziąsła, cienką skórę dookoła warg – acz Salyh nie widziała w nim nic, co dziwiło, wszak u zwierząt takie uwarunkowania są normalne. A choć zwierzęta dzieweczka znała doskonale, to resztę istot – a zwłaszcza ludzi – niekoniecznie. Lecz i to miało z wolna ulec zmianie.

Ano, trochę tu nieładnie — rzekł Namiestnik Bezhołowia smutno i zaczął maszerować szeroką ścieżką, a ciemnowłosa szła z nim krok w krok, mimochodem, odruchowo – no i śmierdzi strasznie, ale to w końcu Śmieciowisko, więc nie ma się co dziwować. Wiesz, koleżaneczko, mieszkam tu od dawna, ale rządzę od — młodziak zerknął na swą otuloną w rękawiczce dłoń i zaczął obliczać cichutko, aż w końcu wskazał na kciuka — od dwóch czterech dni. Może mało kto się mnie słucha, ale i tak się cieszę. Mam nawet zamek i to takie krzesło...

Panna z lasu słuchała, choć w hałasie, którego doświadczała, słuchanie stanowiło małą trudność. Przeszkadzało donośne turkotanie wozów, echo wrzasków, miauczenie dachowców i do wtóru – szczekanie sierściuchów. Nawet kwakanie kaczek, które noszono w koszach, brzmiało tu, w mieście, boleściwie. Nad stawem, w kniei, wśród drzew, dźwięczało odmiennie. Tam, zresztą, nad harmidrem dominowało milczenie, nad warkotem wdzięczne ćwierkanie, a nad wrzaskami lekki szum traw. Tam – w świecie zieloności, słońca, deszczu i zdziczenia.

Znam wielu tatów i wiele mam, chociaż akurat nie swoich — młodzieniec znów zasmucił się nieco, choć nie stracił uśmiechu. — Nie wiem, może twoich rodziców też znam. Są ze Śmieciowiska? Oni też śmierdzą? A kim oni są?

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

10
Wszystko powoli wracało do normy. Znikały gąsienice, wino wsiąkło w ziemię, tak samo jak pijaczyna, który próbował obrabować Salyah. Przez umysł dziewczęcia przez krótką chwilę przemknęła myśl – co się stało z dziadkiem Garnuchem? Zniknął w uliczce, uprzednio wydając na świat gromadkę robaczków. Jednakże tak szybko, jak się pojawiła, tak szybko zniknęła, a panienka skupiła swój wzrok z powrotem na wciąż roześmianym, zdającym się nie przejmować niczym i nikim chłopaku. Rzeczywiście, niepokojące dla normalnego człowieka cechy wyglądu występujące u Namiestnika nie przykuły większej uwagi Salyah. Już teraz młódka przekonywała się, że każda istota na tym świecie jest oryginalna i jedyna w swoim rodzaju. Wciąż nie potrafiła zauważyć znaczących różnic odseparowujących przeróżne ewenementy od normalnych ludzi tudzież nieludzi. Dla niej wszystko było nienormalne i dziwne w tym nowym, zadziwiającym świecie. Nawet przez myśl jej nie przemknęło, że dla innych rozradowany młodzieniec również może być... inny.

Salyah podążała za chłopaczkiem mimowolnie, uważając, że trzeba za nim iść. Słuchała go, wytężając słuch, wyłapując słowa wśród zgrzytów i hałasów zwierząt hodowlanych oraz przedziwnych urządzeń. Po raz kolejny młodziutka panieneczka przyrównała to ogromne miasto do swojego ukochanego lasu i po raz kolejny uznała od razu, że kamienne obwarowania i ciasne ulice nijak się mają do pięknej, czystej, spokojnej kniei.

- Mój tata też ma zamek i krzesło! - wypaliła dziewczyna, spoglądając na górujące zamczysko. - Nawet dużo krzeseł. Chyba...

Także i Salyah lekko posmutniała na wzmiankę o rodzicach. Chłopak wyraził się, jakby mówił o jej ukochanej matuli i nieznanym ojcu... a przecież tą pierwszą zgarnęli ludzie Sakira. Dziewczyna słyszała co nieco o nich, jeszcze z ust Eritte, a nie były to słowa pochlebne. Mordercy, ludzie bez duszy – źli ludzie, tak o nich opowiadała czarodziejka, a młoda panienka chłonęła to i przyswajała. Wiedząc, że to z ich winy jej mama zniknęła, Salyah zapałała do nich czystą nienawiścią, brukającą tą w gruncie rzeczy czystą, niewinną duszyczkę.

Zaraz jednak opamiętała się, przypominając sobie, że nie jest na swoim terytorium i w każdej chwili, z każdej strony może nadejść niebezpieczeństwo, nawet od przyjaznego jej do tej pory Namiestnika Bezhołowia. Wskazała więc palcem na królewski zamek, odpowiadając:

- Tam mieszka. I nie wiem czy śmierdzi, nigdy nie miałam okazji go powąchać. Ale chyba nie... no i mama mówiła, że jest królem. A to jest ważne stanowisko! - podskoczyła uradowana, pewna, że zaraz jej nowy kolega zaprowadzi ją do taty. Była święcie przekonana, że się znają. Przecież Namiestnik miał zamek i krzesło, tam samo jak jej ojciec...

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

11
Obrazek
Podczas marszu szeroką, zabłoconą ścieżką nad Panem zebrała się mała chmara much, ale ciemnowłosa, zaaferowana rozmową na temat rodziców, się nimi nie zainteresowała. Choć ich brzęczenie docierało do dziewuszki, to stłamszone resztą hałasów, zostało niezauważone. Co krok stado owadów rosło. Nie wiadomo skąd do zbiorowiska dołączała nowa muszka, dwie, trzecia i czwarta. Po momencie za młodzieńcem sunęła szara, zbita chmura. Żaden z insektów nie odłączał się wszak od mrowia, żaden nie dokuczał i nie kąsał Salyah. Namiestnik również zdawał się nie martwić ich obecnością. Te, które miał nad sobą, czasami odtrącał machnięciem, ale inne zostawiał za sobą, nie robiąc sobie nic z ich szmeru. Znów zaczęło śmierdzieć, a choć smród miasta nie dokuczał leśnemu dziecięciu aż tak bardzo, to wciąż wzbudzał niechciane burczenie brzucha i chwilowe nudności. Pan stanął bez ostrzeżenia, a chcąc zdmuchnąć muchę z czoła, rozdmuchał również czarną firaneczkę włosów. Dziewuszce, która szła obok, udało się zerknąć mimochodem na tatuaż na skroni młodzieńca. Widniała tam mała, czarna korona.

Jest królem? — Zaciekawił się młodzieniaszek. — Ma zamek, krzesło i nie cuchnie, hm...

Salyah wróciła sercem do obrazów, które ofiarowała jej matka. Do izdebek z szafami wielkości mieszkań, do balkonów z widokiem na ozdobioną kwiatami trawę oraz komnat z marmuru i złota. Jednakowoż, nie została tam nawet na moment, bo swąd znów zaatakował nozdrza dzieweczki, brutalną siłą rozkładu każąc nieboraczce wracać do realiów. Panna uniosła załzawione oczęta. Smród nabrał na sile, ale nie zniewalał. Przed nią rozścielała się niezabudowana sfera, obszar bez domów i warsztatów. Otoczona niskim murem, rosła tam duża, monumentalna wręcz sterta śmieci. Na obmurowaniu czerwoną farbą namazano:

ŚMEĆOWYSKO.

To zabawne, wiesz? Bo tam — wskazał Pałac na wzniesieniu — mieszka też taki staruszek z brodą. To on dał mi moce i kazał tu zostać. Mówił, że może zostanę władcą ten, no, em, Keronu. Mieszkałem sobie z babcią i to ona tu rządziła przede mną, ale niedawno zmarła. Jakoś tak — kawaler znów zaczął odliczać na ręce – ze dwa albo osiem dni temu. Może on zna twoich rodziców? Dawno z nim nie rozmawiałem...

Sala tronowa huczała ciszą. Przed kwadransem witraże umieszczone w czterech ścianach trzęsło echo wrzasków i rozhoworu. Teraz nieruchoma, duszna atmosfera nie ruszała się, milczała. Keroński hierarcha siedział samotnie – nie licząc strażników za drzwiami – na schodkach u fundamentów tronu i miarowo masował nasadę nosa. Od samego rana czuł się niedobrze. Zielarzom i konowałom nakazano zadbać o zdrowie Aidana, zalecano mu dekokt z rumianku, kurowanie się mirrą oraz różą urkońską, ale on doskonale wiedział, że żadne lekarstwo nie zadziała. Nie na to schorzenie. Od tak dawna nie widział w lustrze swoich oczu, swoich włosów i ciała. To zaczęło się robić męczące.

To co? — Pan ścisnął Salyah za rękę. — Mam umówić nas ze staruszkiem?

Po muchach zostało słabnące brzęczenie.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

12
Dziewczę kroczyło obok Pana Śmieciowiska, nie zwracając uwagi na mały rój much gromadzący się wokół niego. Ich bzyczenie zlewało się z pozostałymi dźwiękami miasta, przez co zaaferowana młodym chłopakiem, który mógł pomóc jej dostać się do rodziciela, nawet nie zauważyła ich obecności. Widziała za to przedziwny tatuaż na jego skroni – czarną, małą koronę. Po króciutkiej chwili kontemplacji uznała, że pewno wymyślił bardzo poręczny sposób na pokazanie swojej władzy. Jedni królowie noszą zwykłe, ciężkie korony, a on ma taką wymalowaną na czole. W ten sposób ani jej nie zgubi, ani nie będzie mu zalegać na czuprynie, nie to co ci niemądrzy władcy w wielkich zamkach.

Wciąż śmierdziało, a im bliżej posiadłości Namiestnika, tym gorzej Salyah się czuła. Aż oczy zaczęły jej łzawić, a skromny posiłek zajadany jeszcze wczesnym rankiem pragnął ujrzeć światło dziennie, podobnie do wina i robaczków dziadka Garnucha. Ten na szczęście potrafił się utrzymać w żołądku dziewczyny, ku jej uldze. Gdy zatrzymali się, panienka aż uniosła dłoń i krzywiąc nosek, zaczęła machać rączką przed twarzą, próbując odegnać smrodek. To, co widziała, wręcz ją przerażało i brzydziło. Sterta śmieci była tak duża, że dziewczę nie mogło sobie wyobrazić, skąd tyle ich się tutaj nagromadziło. Jak te wszystkie mieszczuchy mogły to nagromadzić, myślała sobie Salyah, czym prędzej przenosząc wzrok z tego brzydkiego widoku na wdzięczny, jaskrawy napis oznajmiający, że są już na miejscu.

Dziewczyna wręcz pisnęła z radości na wieść, że ktoś może jej pomóc. Staruszek, o którym młodzieniaszek wspominał, mieszkał podobno na zamku – tam gdzie jej ojciec. Skoro dał jej nowemu koledze moce(nawet nie zastanawiała się nad tym, że on ma moce, i w ogóle kim ten jegomość jest!), a na dodatek zna Aidana, czego była pewna na sto procent, to pomoże jej. Uśmiechając się szeroko i rozbrajająco, wciąż niewinnie, odpowiedziała podekscytowana:

- Tak, tak tak! Umów, najlepiej na teraz! - podskoczyła znowu, ściskając dłoń chłopaka i wpatrując się swymi czarnymi oczętami w jego twarz, z nadzieją i nieukrywaną, chwytającą za serce radością.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

13
Na beczce obok drzwi siedziało czarno-białe kocisko i miauczało żałośnie, wznosząc zawodzenie hen w wieczorne niebo, do chmur i swoich kocich antenatów. Widząc – naturalnie dzięki rozszerzeniu źrenic do rozmiarów talerza – w ciemnościach zmierzchu dwie osobistości idące w stronę komóreczki, która stała tuż za basztą strażniczą, zwierzak schował się w kufie i z wnętrza zbiornika obserwował zalaną mrokiem uliczkę. Patrząc na boki, na ciche zakamarki miasta, Salyah szła w krok za Panem. Ich marsz zaułkami trwał od dwudziestu minut z hakiem, słońce zaczęło niedawno zachodzić, a różowawe światło końca dnia snuło się wciąż tam, gdzie wczesna noc nie zdołała osiąść na dobre. Miarowe dudnienie ichnich butów na kamieniach niosło się szmerem w dalekość. Lecz wnet ustało. Młodzieniaszek znów ścisnął ciemnowłosą za dłoń, zerknął na stare, zbutwiałe częściowo odrzwia i zastukał dwukrotnie w tworzące całość deseczki. Ze środka odezwało się hałaśliwe szczęknięcie, któremu zawtórował dźwięk tłuczonego szkła i nerwowe, stłumione wrzeszczenie. Stercząca z boku beczka zatrzęsła się i runęła na ziemię. Ze środka uwolniło się czarno-białe coś i strwożone harmidrem, uciekło w otchłań miasta, sunąc wzdłuż ścieżki na złamanie karku. Namiestnik rzucił wzrokiem na kocura i uśmiechnął się szeroko.

— On zawsze robi dokoła siebie dużo zamieszania. Mieszka tu, w swoim warsztacie, ale często chodzi na zamek, sam nie wiem czemu... — urwał na dźwięk klucza w dziurce. — Nie mów mu nic o moich mocach, on nie wie — dodał cichusieńko i zaczesał wiązkę włosów na skroń, chcąc dokładnie zasłonić atramentową koronę.

— Kto mnie nachodzi? — Odezwał się skrzek zza drzwi. Salyah nie wiedziała nic o ziomku Pana, on zaś nie zdradzał wiele nad to, że dziwna osoba może zaaranżować im schadzkę ze staruszkiem z Pałacu. A że właśnie o to dziewuszce chodziło, że właśnie to chciała zdziałać, więc szła za kawalerem bez narzekania.

— Otwórz, draniu, tu Sebastian. Jestem z koleżanką!

Odrzwia rozwarto wolno, ostrożnie, bacząc widać na chrobotanie zawiasów. Za nimi stała niska, chudziutka, szarowłosa osóbka. Gnom, ewentualnie niziołek, dzieweczka nie umiała stwierdzić. Oświetlona światłem świec twarz, zmęczona i usiana zmarszczkami w okolicach ust oraz czoła, uważnie lustrowała ich oraz niemrawą ciemność za nimi. Konus oderwał w końcu oczka, mruknął coś do siebie i cofnął się do warsztatu. Pan wskazał Salyah ruchem ramienia ten sam kierunek, zamknął za sobą drzwi i także udał się w ślad za właścicielem mieszkania. Pracownia stanowiła większą część domostwa w kantorku. Poza nią dało się dostrzec dwie inne, ciasne sale – coś na wzór alkierza oraz brudną kuchnię z kominem i kuferkiem. Sam warsztat miał się nie tak źle. Widać, że to w nim domownik marnował dużą część czasu. Ustawiono tam szeroką, bardzo niską, metalową ławę, dwa krzesła, rząd szafeczek, balię z wodą oraz, co ciekawe, mnóstwo urządzeń o niewiadomym dla dziewczęcia zastosowaniu. Panna z trudem widziała cokolwiek, bowiem blask zniczów i kandelabrów nie docierał do centrum, do stołów i szafek, a rozlewał się ino na ścianach oraz na ziemi, znacząc trasę dla szczurów oraz ciem. Gnom, tudzież niziołek, stanął nad roztrzaskaną misą i zaczął zbierać ostre kawałeczki. Robiąc to, zaskrzeczał:

— Jestem Benno Smarov. Znam się z Sebastianem od niedawna.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

14
Od przeszło dwudziestu minut Salyah maszerowała za młodym chłopakiem, trzymając go kurczowo za dłoń. Z każdym krokiem ściskało ją coraz bardziej w żołądku, choć przecież wiedziała, że nie zmierza do ojca, tylko do osoby, która może ją do niego zaprowadzić. I tak czuła swego rodzaju podniecenie na myśl o tym, że już niedługo wszystko się ułoży. Tylko spotka się ze znajomkiem Namiestnika, który zaprowadzi ją na ten zamek. Tam też zakończy się wędrówka Salyah.

Dziewczyny nie wystraszył kot wyskakujący z beczki. Spojrzała na niego z obojętnością, po czym znowu skupiła swoją uwagę na Namiestniku prowadzącym ją do swojego kumpla. Nie podejrzewała z jego strony podstępu - zresztą i tak nie potrafiła stwierdzić po jego zachowaniu, czy planuje coś złego względem niej. Czasami istoty rządzące niepodzielnie większością świata przejawiały typowe oznaki, które z łatwością można było porównać ze zwierzęcymi nawykami, jednak przeważnie to, co one robiły, było niepojęte dla Salyah. Wyplenione typowe zachowania zostały zastąpione takimi, których dziewczyna nie rozumiała mimo usilnych starań jej matuli. Panienka więc czuła się, jakby jakiś człowiek mieszkający całe życie w mieście został wsadzony w środek dziczy i któremu kazano przeżyć, tyle że z odwrotnym skutkiem.

Z o wiele większą ciekawością zerkała na drzwi, zza których dochodziły dziwne dźwięki tłuczonego szkła i czyjeś zdenerwowane głosy. Uśmiechnęła się do chłopaczka i z entuzjazmem pokiwała głową, co raczej znaczyło, że owszem, nic nie wspomni, ale kto ją tam wiedział, o czym właśnie myślała. W każdym razie z każdą sekundą jej zainteresowanie tajemniczym jegomościem mającym zaaranżować jej schadzkę ze Staruszkiem rosło i sięgnęło epicentrum, gdy ten rozchylił drzwi, ukazując swoje oblicze, całkiem inne od tego Garnuchowego i Sebastianowego, jak zwał się Pan i Namiestnik Bezhołowia. Istota tutaj była niższa od innych, które Salyah spotykała na swojej drodze, choć zdecydowanie nie będąca dzieckiem, głównie ze względu na zmarszczki okalające jego twarz. Panienka kojarzyła takie stworzonka z opowieści matuli - zwały się bodajże gnomami albo niziołkami... ale które były którymi, to już nie wiedziała. Pamiętała jedynie, że były niższe od niej, czyli człowieka. To oznaczało, że ma przed sobą przedstawiciela którejś z odmian tej istoty.

Weszła do kanciapy, robiąc wielkie oczy. Pierwszy raz w życiu była w czyimś domu, nie licząc oczywiście tego matczynego, w którym spała i jadła oraz się uczyła. Rozglądała się na prawo i lewo, chłonąc każdy element tej graciarni. Tutaj była balia, tam kuchnia, do tego ława, krzesła i wiele dziwnych narzędzi. Salyah wzięła do ręki jedno z nich i oglądnęła dokładnie z dużym zaciekawieniem. Na końcu to... polizała, po czym zapewne czując niedobry smak, krzywiąc się, odłożyła to byle jak. Spojrzała na gnoma tudzież niziołka i wpatrując się w jego tyły intensywnie, lustrując każdy skrawek jego ciała oczami dużymi jak spodki, odpowiedziała wprost.

- A ja Salyah. I też znam Pana Namiestnika od niedawna. I on powiedział, że zaprowadzisz mnie do Staruszka, żeby on mnie spotkał z tatą - okrążyła gnomowatego, aby przyjrzeć się jego twarzy. Bez jakiegokolwiek skrępowania zajrzała mu w oczy, po czym nagle straciła nim zainteresowanie i poszła w głąb domu, dotykając co tylko się dało po drodze.

Re: Dolne Miasto — Dzieciństwo.

15
Ciemnawe, osnute warstwą kurzu wnętrze warsztatu Smarova nie zachęcało wcale do zwiedzania, zdawało się nudne, brudne i nieciekawe, acz ciemnowłosa dziecina została ewidentnie oczarowała zwartą w mieszaninach, maziach, szkłach, słoikach i wazach różnorodnością barw oraz form; oczarowana tak bardzo, że nie zamierzała, niezmuszona, ruszać się choć na krok w stronę drzwi. Zaciekawiona, ze żwawością szczura szwendała się dokoła stołu, otwierała szafeczki i rzucała ochoczo okiem w zacienione zakamarki, w które wzroku nie kierował nawet sam dzierżawca kantorka. A ten, nawiasem mówiąc, wciąż siedział na ziemi i zbierał roztrzaskaną w drobne misę. Sebastian, natomiast, sterczał nad nim i z twarzą rozoraną uśmiechem obserwował Salyah, która natknęła się właśnie na coś, czemu ostatecznie oddała swe zainteresowanie. Na krańcu stołu stała bowiem duża menzura ze srebrnawą cieczą. Ciecz ta drżała niemrawo, a od czasu do czasu skwierczała; tak samo skwierczą ostudzone deszczem, sczerniałe drwa ogniska.

Sebastian znalazł się wnet tuż obok dzieweczki, znienacka, dokładnie tak samo jak z rana, przy ich pierwszym spotkaniu. — Benno zwie to retenciom. Ponoć to trucizna. A to — wskazał rzecz, którą młoda dama nie tak dawno ze śmiałością sześciolatka lizała i smakowała — zwie się termometeromierzem i on działa właśnie na tę retenć.

Smarov wstał i ze zniesmaczoną miną zerknął na Pana. — To nie tak, to nie tak. Ten związek zawiera rtęć, rtęć, a nie żadną retenć. A na to mówi się termometr. Zrozum, ter-mo-metr. Nie wiem, czemu taki z ciebie dureń, Sebastianie. Nie tak miałeś działać, nie tak cię ustawi... — Gnom zreflektował się, że z ust uszła mi niekontrolowana liczba słów. — Ale, ale, ręce z dala od moich skarbów, dzieciaki. Już, ruszcie się stamtąd. To nie zabawki, a cenne, właśnie, cenne surowce, cholera...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”