Siedziba Luciusa

1
Lucius zwykł mieszkać w niewielkim, parterowym budynku krytym drewnianą dachówką w barwie ciemnego brązu, będącym przybudówką pałacu- w dodatku, posiadającą własny ogród przywodzący na myśl oazę spokoju, skutecznie odcinającą lokatora od reszty świata. Ktoś mógłby przypuszczać, że to tylko jakieś pomniejsze, nieistotne biuro gdzie marnowano czas zarówno urzędników, jak i przychodzących doń ludzi, jednak istotnie, prawda była nieco inna.
Po przekroczeniu progu z daleka można poczuć zapach starego papieru, kurzu i dębiny, tak charakterystycznej dla stylu mieszkającego w niej człowieka. Zaraz przy wejściu do wnętrza izby, można odnieść wrażenie, że jest się bez przerwy obserwowanym. I nic dziwnego, bo w końcu jak inaczej mogłaby działać obecność straży rozstawionej na każdym korytarzu?


Obrazek



Pozostawiając po sobie celę, samotnego więźnia pod nadzorem oraz polecenie służbowe, udał się na spotkanie ze swoim przełożonym. Zasadniczo rzecz ujmując, jedynego przełożonego, któremu był skory bezgranicznie zaufać, i któremu (nie ukrywajmy) zawdzięczał to, kim był oraz co robił.
Straż na jego widok nawet nie zadawała pytań, tylko bez słów rozstąpiła się jak wody morza przed boskim pomazańcem i otworzyła drzwi na oścież. W każdym razie, każdy kto byłby na miejscu Vincenta, lubiłby tak sobie pofantazjować. W końcu, od czego człowiek miał wyobraźnię?

Wewnątrz komnaty stały liczne regały z książkami, uginające się pod naporem ciężkich tomisk zawierających wiedzę, o której spora większość społeczeństwa w Keronie (a może i na całym, znanym świecie) mogłaby jedynie pomarzyć. Z jednej strony dlatego, że bywali tacy co nie potrafili czytać, a z drugiej, nawet jak potrafili, to zamiast studiować, woleli pić w karczmie, przepuszczając ciężko zarobione pieniądze.
Wiedza to potęga, pomyślałby kto. Taka też myśl przeszła cichcem gdzieś przez umysł młodego agenta, nim zza jednej z półek nie dostrzegł znajomej, naznaczonej zmarszczkami twarzy.

Lucius był właśnie na etapie porządkowania akt i dokumentów, a na jego biurku walało się mnóstwo pergaminów- jedne były już posegregowane, zaś inne leżały jeden na drugim bez ładu i składu. Trzeba było przyznać, stary mnich pomimo całej swej mądrości oraz posiadanej wiedzy, był strasznym niechlujem.
"Ja do własnej śmierci nie zdołam się zorganizować" mówił zwykle, kiedy na jego głowę spadała masa obowiązków. Nie to było jednak istotne.
Wiedzieli to obydwaj. Zarówno Vincent, jak i Lucius. Gdyby zaś było inaczej, młodzieniec nie zdołałby tak szybko wejść do gabinetu starego urzędnika.
Obrazek

Re: Siedziba Luciusa

2
Vincent dobrze znał "siedlisko" swojego starego przyjaciela. Chaos na biurku, kurz na półkach czy walające się po podłodze papiery, to dla niego nie był widok nadzwyczajny. Lucius był człowiekiem bardzo praktycznym i bezpośrednim, przez co nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do takich drobnostek jak np. zrobienie ze swojego gabinetu miejsca w, którym w tajemniczych okolicznościach nie znikaliby ludzie, ginąc gdzieś pośród porozrzucanych pergaminów. Gdy Vincent dostrzegł wśród regałów sylwetkę swojego przełożonego, odetchnął z ulgą. Czyżby obawiał się, że w całym tym rozgardiaszu Lucius mógł utonąć? Bardzo możliwe. Chociaż ostatnie wydarzenia zaprzątały głowę młodzieńca ten nie chciał dać tego po sobie poznać. To nie było w jego stylu, ba to nie było w stylu kogoś równie ambitnego co Vincent, chcącego w zajmować się rzeczami (przynajmniej we własnym mniemaniu) dużo bardziej istotnymi niż podstarzały szalony alchemik. Dawno Luciusa nie widział jednak nie miał zbyt wiele czasu na towarzyskie pogawędki, bo upierdliwa sprawa jak na upierdliwą sprawę przystało, nie cierpiała zwłoki.

-Widzę, że u ciebie znów porządek.

Zawołał głośno Vincent uśmiechając się przy tym. Postąpił kilka kroków naprzód i znalazł na zawalonym papierami biurku skrawek wolnego miejsca, po czym usiadł na nim. Schował ręce do kieszeni, odrzucił głowę w tył i patrząc w sufit zaczął spokojnym i chłodnym głosem, zupełnie nie pasującym do jego poprzedniego wesołego okrzyku recytować niemalże kolejne słowa.

-Zapewne twój znajomy, a mój nieproszony gość już ci powiedział, że z naszego więźnia nic ciekawego nie wydobędziemy.

Przerwał na chwilę jakby chciał się zastanowić nad dalszymi słowami po czym skierował swój wzrok z sufitu na drzwi na wprost niego.

-Wiesz też pewnie kto stoi za tym zamachem więc nie ma sensu tracić czasu na opowiadanie sobie znanych nam szczegółów, tym bardziej kiedy jestem po łyku jakiegoś ziołowego sikacza a w pobliżu nie ma wina.

Ostatni fragment kończył ironicznie łamiącym się głosem, jednak faktem było iż marzył mu się teraz dzban wina lub flaszeczka dobrej zimnej wódki.

-Żeby znaleźć naszego naukowca potrzebuję dostępu do wszystkiego co tylko mamy: informatorów, paserów u których mógł kupować alchemiczne składniki, rzemieślników zajmujących się tworzeniem aparatury. Muszę mieć dostęp do wszystkiego co pomoże mi wyśledzić gościa, który przybył tutaj kupę lat temu, jest stary, pomarszczony i pewnie nie różni się niczym od stereotypowego, siedzącego przy kominku dziadka o ile nie zwrócimy uwagi na fakt, że mógłby wypalić mi bebechy na dwadzieścia różnych sposobów, pięcioma różnymi odczynnikami.

Vincent wyjął ręce z kieszeni i przeciągnął się szeroko. Oparł dłonie na biurku i odwrócił się w kierunku Luciusa patrząc na niego znudzonym i zrezygnowanym wzrokiem.

-Jak już go znajdziemy trzeba go będzie jeszcze złapać. Ja i podstarzały mag nie mamy do tego raczej kwalifikacji dlatego potrzebny będzie mały oddział. I nie, nie mam na myśli dzielnych królewskich żołnierzy, którzy wpadną do jego pracowni na pełnej kurwie z ogniem i mieczem. Potrzebne nam będzie coś czego jeszcze nigdy nie używaliśmy. Myślałem o tym swojego czasu już wcześniej. Zanim zdążysz wyśmiać fakt iż nad czymś myślałem między wizytami w zamtuzie a chlaniem w karczmie, wysłuchaj mnie. Do tej pory nie było okazji, aż do dzisiaj żeby tę kartę wyłożyć na stół. Chcę sformować oddział specjalny.

Vincent przerwał na moment bo choć spokojny i opanowany ton głosy nazbyt nie nadwyrężył jego zapasów tlenu to jednak suchość w gardle dała o sobie znać. Przełknąwszy dyskretnie ślinę, zaczął kontynuować:

-Ile razy zdobywaliśmy informację, z których nie mogliśmy skorzystać, ile razy robotę partaczyli najemni siepacze lub jak często królewskie wojsko niszczyło ślady i dowody paląc całe dworki, które infiltrowaliśmy od miesięcy. Wreszcie mielibyśmy narzędzie, którego moglibyśmy użyć, i którym byśmy się nie skaleczyli. Prawdziwych specjalistów od mokrej i cichej roboty. Mielibyśmy coś, czym nie dysponował żaden wywiad przed nami. Zorganizowanym oddziałem bojowym zdolnym uderzyć zawsze i wszędzie. A ta misja mogłaby sprawdzić jego użyteczność.

Skończywszy szczegółowe przedstawianie planu Vincent wstał z biurka po czym chowając ręce do kieszeni zaczął powoli chodzić po biurze wpatrując się w podłogę i oczekując odpowiedzi starego mentora.

Re: Siedziba Luciusa

3
Lucius zareagował na powitanie zdawkowym machnięciem ręką i delikatnym uśmiechem. To znaczy takim, który miał być miły, ale jednocześnie mówić za swojego posiadacza, że nie jest on w najlepszym nastroju.
Taki już był mnich. Czasem humor mu dopisywał, a gdy nie dopisywał, trzeba było uważać aby przypadkiem nie oberwać krzesłem.
Vincent kiedyś miał wątpliwą przyjemność widzieć swojego mentora jak nokautuje nieposłusznego knechta, i zapewne gdyby miał do wyboru pomiędzy siedzeniem w celi z zaprawionym katem, a podobnym doświadczeniem z ręki Luciusa, zapewne wybrałby to pierwsze.
A zresztą. Mniejsza.
Oczywiście, urzędnik słuchał swojego podopiecznego z uwagą, tak jak zawsze miał to w zwyczaju, nawet gdy podpisywał czy podbijał pieczęcią ważne dokumenty, niemniej widać było, że mistrz jest czymś bardzo zdenerwowany. Mimo to, milczał, roztropnie podchodząc do trapiącego go problemu poprzez uprzednie dokończenie swojej pracy, a potem otwarcie małej sekretery schowanej dyskretnie między regałami, celem wydobycia z niej butelki dobrego, acz napoczętego już wina oraz szklanic.
Lucius zasiadł na krześle przy biurku, wskazując Vincentowi miejsce naprzeciwko, po drugiej stronie.
Nie powiedział ani słowa. Pierwsze co zrobił, przysunął młodzieńcowi papier pod nos.
Tekst napisany został paskudnym charakterem. Z tego co skojarzył agent, bez wątpienia przez kogoś, kto w chwili chwycenia po pióro i inkaust stanowczo nie panował nad emocjami. Tak przynajmniej sugerowały liczne kleksy na powierzchni pomarszczonego papieru oraz dzisiejsza data.

"Niniejszym melduję, iż dnia dzisiejszego, Vincent Eluard dopuścił się
nadużycia swoich kompetencji, naruszając przy tym warunki przyjęcia go
w poczet osób odpowiedzialnych za bezpośredni udział w śledztwie dotyczącym sprawy
oskarżonego Toma Crestlanda. Jako karę dyscyplinarną, zaleca się rozpatrzenie
punktu pierwszego, paragrafu piętnastego, artykułu dwunastego, w oparciu o
podobne incydenty tego typu, które miały już miejsce w przeszłości.

Proszę mieć również na uwadze, iż powyższy dokument został
sporządzony tylko i wyłącznie w trosce o dobro postępowania karnego
wobec Crestlanda.

Z wyrazami szacunku
Marcello Vita, oficer królewskich służb specjalnych


Sięgając do wiedzy jaką zdołał zaczerpnąć przetrząsając za młodu grube tomy ksiąg, Eluard był w stanie przypomnieć sobie, że artykuł piętnasty odnosił się w sporej mierze do kar cielesnych- często opierających się na zadawaniu fizycznego bólu, czy też nadzwyczajnym upokorzeniu przy świadkach, nie wyłączając przy tym notującego wszystkiego skryby. Często spisane materiały były przechowywane jako akta, które można było w przyszłości wykorzystać, na wypadek, gdyby ukarany stał się niewygodny na tyle, by niektórych zaczęło swędzić w nos, ale jeszcze nie na tyle, by móc wbić mu nóż bezpośrednio w plecy.
Z rozmyślań wyrwał Cię głos mentora.

- Na Twoje szczęście, bardzo często takie pisma przechodzą przez moje ręce zanim pójdą gdziekolwiek dalej.
Odezwał się, wyraźnie strapiony Lucius, po czym odkorkował wino.
- Nie mam zamiaru prawić Ci kazań, bo już dawno przestałeś ssać mleko matki. Musisz jednak pamiętać, że nie będę również świecił za Ciebie oczami na mieście, i że czas najwyższy, byś bardziej konsekwentnie podchodził do tego co robisz, bo nie jestem w stanie uchronić Cię przed wszystkim. Nie mam na to czasu, chęci, a czasem nawet siły.
Nastała chwila ciszy, po której Lucius z całej siły huknął pięścią o blat biurka powstając i powodując, że jeden ze strażników mimowolnie uchylił drzwi do środka, by sprawdzić co się dzieje. Widząc minę przełożonego, równie szybko jednak te drzwi zamknął, próbując udawać zakutego w zbroję pasikonika.

- Ogarnij dupę! Już teraz zamiast siedzieć ze mną, mogłeś być moczony nago w bali wypełnionej górskim lodem albo być podtapianym w beczce taniego trunku dla biedoty!
Mnich opadł bezwiednie opadł z powrotem na swoje miejsce, po czym żartobliwym gestem pomachał Vincentowi przed nosem palcem wskazującym. Dopiero wtedy napełnił dwie, kryształowe czarki.
- Nie uśmiechaj się tak. Brawo Ci kurwa klaskać nie będę.
Zachichotał, niemalże, a młodzieniec mógł poznać po tej nagłej zmianie, że mistrz w typowym dla siebie zwyczaju, jedynie próbował przekomarzanek.
- Vita może i całkiem nieźle opanował sztukę zadawania tortur, ale za nieznajomość przepisów, wysłałbym go do akademii na ponowne szkolenie. Przepisy o jakich mówi, są już od jakiegoś czasu nieaktualne. Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej, byś na przyszłość zachował ostrożność. I do tego będę też dążył. Tylko po kolei.
Starzec przechylił do ust krawędź naczynia zawierającego dobroczynną, czerwoną substancję, upijając z niej łyk.
- Tak, był u mnie Arivald w kwestii tego ich szurniętego alchemika. Szczerze powiedziawszy sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć, ale od wieków prowadzony jest spis mieszkańców stolicy. Każdy musi być zarejestrowany. Każdy musi być sprawdzony i zanotowany przez ludzi straż na bramie głównej, nawet jeśli jest tylko przejazdem. I wiesz co? Nie znalazłem na temat tego człowieka kompletnie nic. Aptekarze, medycy, cyrulicy, uczeni, mieszczanie, rzemieślnicy, biedota. Nigdzie nie mogę go znaleźć! Akta albo musiały zostać wykradzione, albo w jakiś sposób doszło do ich zatarcia. Jedyna poszlaka jaką posiadamy to rysopis z jakim podzielił się ze mną sam Arivald. Najpewniej nieaktualny, ale jeśli najęty przeze mnie rysownik zdoła należycie sporządzić portret, to byłbyś już o krok do przodu.
Mnich upił kolejny łyk wina. Napomknienie Vincenta o zamtuzowych zabawach sprawiły jedynie, że Lucius spojrzał wymownie w sufit, konsumując wykwintnego szneka.

- Sformowanie takiego oddziału to nie lada wyzwanie oraz wydatek. I zapewniam Cię, że nie znajdziesz tylu pieniędzy w swojej kabzie, a nie możemy sobie pozwolić na wycieranie mordy królewską powagą oraz przypadkiem szaleńca, o którym wiemy tylko jak ma na imię. Zdajesz sobie z tego sprawę? Oczywiście, jest w tym spory sens i postaram Ci się pomóc, niemniej nie jestem do końca przekonany czy to Ci się spodoba, Vincencie.
Tutaj Lucius spoważniał ponownie, marszcząc brwi i od niechcenia przecierając rękawem tłuste plamy na powierzchni szklanej klepsydry.

- Kiedy tylko poprosiłem Arivalda by się z Tobą spotkał, jednocześnie posłałem po człowieka, który znalazł Ci Twoich ludzi do tej roboty. Zapewniał o ich kompetencjach, acz niestety tylko czterech, może pięciu. Objąłbyś również własny posterunek na obrzeżach miasta. O ile się zgadzasz, oczywiście. Moim skromnym zdaniem byłoby lepiej, gdybyś na jakiś czas przyjął inne miano, inną rangę i wtopił w tłum, jednocześnie unikając kontaktu z królewskimi. Nieco czasu zajmie mi zaganianie pszczół, które właśnie obudziłeś w ulu... swoim pierdzeniem.
Ostatnie słowa Lucius wypowiedział zaginając pieczołowicie dokument oficera Vity na cztery części, a potem jednym, płynnym ruchem, przedarł go w pół, rzucając za plecy.
Obrazek

Re: Siedziba Luciusa

4
Z pewnością nie napawałoby to radością Luciusa ale Vincent był niemalże przekonany o tym, że całe zajście między nim a oficerem, które miało miejsce w lochach. Wszak jego pozycja czy ranga w wywiadzie były niejako niedopatrzeniem w strukturach tejże jednostki. Wszak nikt nie nadał mu oficjalnej pozycji w armii toteż ciężko było taką osobę ukarać stosownie do przewinienia, gdyż nie wiadomo było jako kogo ją traktować. Charakter młodego szpiega i jego sposób życia z pewnością idealnie wpasowywały się w jego tymczasową niekaralność. Pewny również był fakt, że nie zjednywał sobie tym samym zbyt wielu wysoko postawionych w strukturach urzędników. Mało go jednak obchodzili siedzący za biurkami łysawi i pomarszczeni intelektualiści choć nie raz nie dwa przekonał się, że pióro i pergamin może zdziałać więcej szkód niż horda orkowych wojowników. Vincentowi brakowało żartów ze swoim mistrzem. Z reguły ludzie starzy kpią z młodego pokolenia uważając, że jego przedstawiciele są mówiąc kolokwialnie półgłówkami, alkoholikami i wyuzdanymi amatorami zamtuzów i balów. Cóż poza pierwszym, wszystkie te określenia pasowały do Vincenta co jednak w żadnym stopniu nie przeszkadzało Luciusowi naśmiewać się z kolejnych powrotów z "delegacji" młodziana oraz jego przygód w lokalnych gospodach. Można by rzec, że pomimo różnicy wieku doskonale się rozumieli. Młodzieniec leniwie sięgnął po nalane przez Luciusa wino i pijąc duszkiem opróżnił kryształową czarkę.

-Nawet nie wiesz jaki dzień potrafi być nudny i długi bez dobrego wina

Powiedział wyraźnie zadowolony Vincent przecierając rękawem kąciki ust. Jego mistrz zawsze był 4 kroki przed każdym i był to fakt szeroko znany ale nawet Vincent nie spodziewał się, że Lucius wybiegnie ze swoimi planami tak w przód. Kilka minut po przedstawieniu sprawy młody szpieg miał już szereg narzędzi mnóstwo możliwości i oczekiwane posiłki by tą sprawę rozwiązać. Doszło do niego, że stary pan L chyba nigdy nie przestanie go zaskakiwać. Objęcie posterunku na obrzeżach miasta wiązało się z pewnego rodzaju uwiązaniem. Wiadomym faktem było, że stacjonując w obdartych dzielnicach miasta i wtapianie się w tamtejszą biedotę i podejrzane towarzystwo może zapomnieć o zaproszeniach na bankiety i bale oraz o zaproszeniach do sypialni szlachcianek. Cóż zamtuzy i gospody miejskie wcale nie brzmiały tak źle więc może nawet nie będzie to tak odczuwalne. Poza tym wreszcie mógłby się wykazać jako samodzielny dowódca komórki wywiadu na co długo czekał.

-Jestem dosyć przywiązany do swojego nazwiska. Średnio pięć na siedem poznanych szlachcianek zwraca uwagę na jego egzotykę i dostojność. Ale z drugiej strony gdybym miał użerać się z tym półgłówkiem z katowni prawdopodobnie sam bym się poddał jakimś karom cielesnym żeby nie musieć go oglądać.

Vincent sięgnął po butelkę wina po czym uzupełnił swój kryształ. Po raz kolejny pochłonął całą zawartość duszkiem. Wyraźnie zrelaksowany przeciągnął się.

-Z kim w takim razie muszę się skontaktować w sprawie nowych dokumentów? I gdzie dokładnie będzie się mieścić moja posterunek? Znając ciebie z pewnością mi się to nie spodoba a ty będziesz miał z tego całkiem niezły ubaw.

Po raz trzeci napełnił swój kryształ winem lecz tym razem trzymał czarkę w dłoni nie pijąc łapczywie kolejnej kolejki.

-A ci ludzie o, których mi mówiłeś? Możesz coś więcej o nich powiedzieć? Skąd ich wytrzasnęliście? Czym się wcześniej zajmowali?

Re: Siedziba Luciusa

5
Lucius machnął ręką.

- Co do imienia, zrobisz jak zechcesz, niemniej muszę Cię lojalnie uprzedzić, że nie odpowiem za Twoje ewentualne wykrycie lub niesubordynację. Wolałbym, aby ta cała hałastra dupomózgich obiboków zajęła się bardziej ambitnymi zajęciami, niż śmieszkowaniem przy winie z Twojego przydziału. I tak, będziesz uwiązany, chociaż nie na długo. Ważne, byś miał bezpośredni kontakt z wieloma warstwami społecznymi żyjącymi w Królewskiej prowincji. Im mniej będziesz identyfikowany z rżnięciem ładnych dam, tym lepiej dla nas wszystkich. Dla interesów państwa zwłaszcza.

Lucius przybrał poważny wyraz twarzy. Co prawda nie taki z uniesioną brwią, acz sugerujący, że brew może się podnieść, a tego nie chciałby nikt.

- Co do papierów, otrzymasz je bezpośrednio na posterunku straży. Poznasz go bez problemu, bo to zabita dechami nora ze strzelistym dachem, schowana w szeregu domów mieszkalnych. Zasadniczo, jedyne co ją odróżnia od otoczenia, to obdrapany szyld z napisem "Straż miejska". Poprzedni komendant... ekhm....

Starszy mnich zrobił sobie przerwę aby popić wina i zwilżyć gardło. Odejmując kielich od ust, odstawił pustą czarkę na bok, dając do zrozumienia, że jemu już wystarczy.

-... udał się na wcześniejszą emeryturę. Chłopcy z tego co wiem, ruszyli w teren, więc teoretycznie budynek choć zamknięty, to jednak stoi pusty. Niektóre akta oraz dokumenty poprzednich funkcjonariuszy nie były tam aktualizowane, a i mogę się założyć, że nikt ich nie przegląda. Stosowne papiery wraz z pieczęcią będziesz musiał wykonać sobie sam, bo znając wszystkie obietnice dawane mi na gębę przez Komendanta Naczelnego, na oficjalny papier będziesz czekać do usranej śmierci. Tutaj masz odpowiedni pergamin, kopię pieczęci oraz lak.

Rzekł mistrz, a następnie podsunął młodemu agentowi stosowne przybory. Sięgnął również ręką do sekretery i wyciągnął z niej kopię dokumentu. Jak Eluard mógł się zorientować, dość starego, acz nadal aktualnego. To zapewne miało posłużyć za wzorzec podczas procesu podrabiania. I choć przeciętnemu zjadaczowi chleba na usta cisnęłoby się wiele pytań w związku z posiadaną przez Luciusa licencją, to jednak całą sytuację można było szybko i łatwo sprowadzić do krótkiego:
"A kogo to do cholery obchodzi?"

- Mam nadzieję, że nauka kaligrafii nie poszła w las.-mruknął- Co do ludzi jakimi przyjdzie Ci przewodzić, najlepiej będzie jeśli odwiedzisz ich sam, na posterunku. Klucz do budynku zazwyczaj chowają pod spróchniałą klepką tarasu, będącą tuż pod oknem od prawej strony. Z tego co mi wiadomo, to chyba tylko jeden z nich brał kiedyś udział w manewrach wojskowych. Reszta odbywa służbę karną.

Lucius podrapał się po głowie.

- Ich akta jeszcze do mnie nie trafiły, ale słyszałem... że to dość wesoła gromada. Sądzę, że będziesz ich musiał ścisnąć za mordę.
Obrazek

Re: Siedziba Luciusa

6
Vincent otrzymał więc wszystko to co było mu niezbędne do odcięcia się od państwowych organów. Miał stworzyć dla siebie całkowicie nową tożsamość. Kogoś zupełnie obcego, nierzucającego się w oczy, kogoś kogo nikt nie będzie szukał ani podejrzewał. Choć na balach i wystawnych przyjęciach spędzał niemalże tyle samo czasu co w portowych karczmach i podejrzanych zabitych dechami kasynach miało to być dla niego całkowicie nowe doświadczenie.

-Wystarczy mi fakt, że to wesołe chłopaki, z pozostałymi ich "walorami" też sobie poradzę.

Powiedział spokojnie Vincent po czym pozwijał dane mu przez Luciusa dokumenty oraz schował pieczęć. Sięgnął po raz ostatni po czarkę i tak jak to robił wcześniej, ściągnął całą zawartość.

-Naprawdę dobre.

Przetarłszy kąciki ust dłonią przeciągnął się i wstał z krzesła. Po raz pierwszy w życiu poczuł się dziwnie. Nie było to bynajmniej spowodowane szybko przyswojoną, dużą ilością wina. Owe dziwne uczucie wywołał fakt, że po raz pierwszy od dłuższego czasu, młodzieniec miał niemalże całkowitą swobodę i niezależność. Niemalże użyte jest tutaj nieprzypadkowo wszak nadal pracował on w interesie wywiadu królewskiego. O jego działalności wiedziało jednak w tej chwili tak mało osób, że śmiało można to było uznać za samodzielne zadanie. Vincent czuł się jakby zrzucił ciążący mu pancerz po wielu latach służby (której to wcale zbyt długiej i ciężkiej nie miał zważywszy na wiek oraz styl życia). Nie pozostawało mu nic innego jak z ofiarowanej mu połowicznej aczkolwiek i tak budzącej ekscytację wolności skorzystać. Nadszedł więc czas aby Vincent Eluard rozpłynął się w powietrzu. Kto miał się pojawić w jego miejsce? Tego jeszcze sam nie wiedział, za to był niemalże pewny, że jego nowe "ja" przysporzy jego staremu mistrzowi jeszcze wielu okazji do spontanicznych wybuchów radości.

-Cóż czas więc znikać.

Rzekł spokojnym zaspanym głosem Vincent podając Luciusowi dłoń.

-W razie czego wiesz gdzie mnie znaleźć.

Dodał uśmiechając się szyderczo i powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi wyjściowych z gabinetu starego przyjaciela.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”