Re: Targ w Saran Dun

16
Fala chłodu przetoczyła się po ciele Gillesa w momencie, gdy zrozumiał co jest grane. Jeśli słusznie wywnioskował, a bardzo się przy tym starał, został odebrany jako ktoś już znany w branży, wysłany przez określonych ludzi do określonego celu. Z jednej strony ułatwienie, z drugiej ogromne utrudnienie. No bo co, jeśli się wyda? Planu awaryjnego na taką ewentualność nie miał, nawet nie próbował go wymyślić. Pod ubraniem pocił się jak świnia, ale nie dawał niczego po sobie poznać. To by go zdemaskowało. Uniósł brew, a raczej miejsce, gdzie brew kiedyś była i przybrał wyraz twarzy mówiący: "wiesz jak to jest, Omar to był taki kutas".
Bez słowa sięgnął po paczki. Wolał się przez moment nie odzywać. Wcześniejsza gadania okazała się być złym pomysłem, teraz Gilles nie będzie miał wyboru jak przestawić się na specyficzny slang i ton. Będzie musiał przemyśleć każde słowo, jakby już miał za mało do myślenia. W międzyczasie starał się niepozornie wymacać paczki, by spróbować wywnioskować co to jest to szklane. Smród zdecydowanie nie ułatwiał sprawy, ale Gilles wolał nawet o nim nie myśleć. W życiu nie raz czuł okropne zapachy, sam takie nawet wydzielał, liczył zatem, iż skromne doświadczenia pozwolą mu nie wykrzywiać twarzy w grymasach, które u innych mogłyby budzić strach i odrazę, ewentualnie oba na raz.
Były najemnik postanowił zaczekać na polecenie swojego nowego przełożonego, wciąż pozostają czujnym. Dopiero, gdy sprawa się przedłuży zapyta na co tak właściwie czekają. Jeśli ruszą, Gill będzie obserwował teren, jak zwykle niepozornie, by zapamiętać drogę, charakterystyczne szczegóły i inne takie.

Re: Targ w Saran Dun

17
Gilles doskonale rozpracował kazus, do którego wrzucono go tak niespodzianie. Dobierając ze swego repertuaru masek tę stosowną - wiarus dostosował się do oczekiwań nowego ziomka. Żaden z zakonników nie powiedział mu w komandorii, że praca pod wezwaniem Sakira będzie polegała w tak ogromnej mierze na podstępach, podchodach oraz oszustwach, a on i tak wcale dawał sobie radę. Choć od rana jeno przez parę minut miał okazję pozostać we własnej skórze - skórze bezprecedensowego woja - to czuł się z tą świadomością nawet dobrze. Doskonalenie zachowania godnego raczej aktora na scenie amatorskiego teatru weszło mu po trosze w krew. Krew przelewającą się obecnie przez jego ciało ze wzmożoną mocą - bo przecież każdego aktora przed przedstawieniem dopada trema. Również Gillesa pożerał teraz stres. Bohater postępował zgodnie z zaleceniami kodżaka, starając się zachować normalnie i nie zdradzić ze swą prawdziwą tożsamością.

Para paczek znalazła się w jego ramionach. Próba zbadania zawartości któregoś z pudeł zdała się jednak na nic - badanie ich wnętrza zostało utrudnione przez umocnione obramowanie, otoczone dodatkowo warstwą spreparowanego materiału. Dostawcom zależało na bezpieczeństwie tego, co znajdowało się w pod opakowaniem. Pierwsza i ostatnia poszlaka, jaka dostała się Gillesowi, to brzęczenie szkła uderzającego o szkło. Jednakowoż, nawet dla Kerońskiego superagenta taka poszlaka miała gównianą wartość, a nasz wiarus nie posiadał zawczasu sposobności do nauczenia się tego fachu chociaż w małej jego cząstce. Od samego początku stawiał przecież na spontaniczność swego postępowania. Jak na razie szło mu dobrze.

- Kurwa, wiedziałem, że ten baran znowu mnie zrobi w chuja - zawarczał nagle garbarz, zwracając wprost się do Lesgila. - Powiedział, że z wozem tu wpadnie i odbierze ten towar. Nie no, nie będziem przecież na niego czekać. To ten, chodź za mną i uważaj na straż. Jak zrobią nam małe przeszukanie bez powodu, to będzie słabo...

Dwadzieścia sześć - tak wiele kroków wiarus zdołał przemaszerować, zanim w drzwiach jednego z domów zaobserwował czterech mężów w mundurach z barwami miasta. Banda strażników zmierzała w jego stronę pewnie i bez wahania.

Re: Targ w Saran Dun

18
Na samo słowo "straż" Gilles poczuł silny ucisk pęcherza. A może jelit. Nigdy nie wiedział, gdzie co się znajduje, miał świadomość tylko tego, iż zwolnienie blokady któregokolwiek spowoduje bardzo nieprzyjemne skutki. Sam nie wiedział, dlaczego nie brał pod uwagę straży, bo mimo wszystko jakaś zawsze patroluje nawet tak obskurne i śmierdzące miasto jak Saran Dun. Właściwie miasta Keronu w mniemaniu byłego najemnika nie różniły się jakoś szczególnie, po prostu w jednych zabija się inne rasy częściej, w innych rzadziej. Wszędzie jest straż. Gilles, mimo bycia uczciwym obywatelem, zawsze szczególnie zwracał uwagę na pilnujących porządku wojowników, do których swoją drogą chciał kiedyś dołączyć. Najwidoczniej świadomość posiadania silnych protektorów, którzy oczywiście wyrzekliby się Gillka szybciej niż szlachcic wyrzeka się dziecka z kurwą, nieco przysłoniła mu umysł. Albo sam to zrobił podświadomie?
Pokonał silną chęć pogwizdywania dla rozluźnienia. Oddychał powoli, wciąż zapamiętując drogę i wyczekując niespodzianek. Dlatego właśnie serce zamarło mu, kiedy zauważył strażników. Zacisnął zęby, lecz nie drgnął. Szedł spokojnym krokiem przed siebie, niczym uczciwy, ciężko pracujący po nocach obywatel. Ktoś musiał płacić podatki. Właściwie, utrzymywał strażników. Utrzymywałby? Nie miał wyboru jak kolejny raz postawić wszystko na swoje aktorstwo. Zakładając, że jego towarzysz nic nie powie, Gilles odezwie się pierwszy, cicho, spokojnie, niepozornie.
- Szefie, idą do nas, co robimy? Będę udawać waszego ochroniarza i pomocnika, albo i czeladnika nawet.
Jeśli strażnicy podejdą i zatrzymają dwójkę uczciwych obywateli, Gilles zrobi kilka kroków do tyłu, zgarbi się i przybierze pokorną minę. Musiał udawać kogoś uniżonego, zwykłego robola, bezmózga umiejącego jedynie machać mieczem. W sumie, nawet nie musiał udawać. Właściwie wciąż nie potrafił ocenić, czy przy jego nowej twarzyczce jakiekolwiek grymasy są widoczne. Próby przed lustrem zdały się na nic i jedynie przysporzyły mu koszmarów.

Re: Targ w Saran Dun

19
Pracodawca Gillesa posiadał zdolności aktorskie równe prawie talentom samego wiarusa. Nawet nadawał się na jakiegoś sztukmistrza abo innego błazna. Ta jego ogolona głowa sprawiała takie wrażenie. Miała nieco kanciastą formę. Pomimo pozorów - garbarz na widok stróżów prawa zachował się stosownie i nie zaczął niespodziewanie żonglować zawartością któregoś z pakunków. Zamiast tego obrał pozę podobną do swego nowego kompana. Jego głowa - wcześniej uniesiona - zawisła teraz na piersi. Jego wzrok - wcześniej uważnie obserwujący zabudowania dookoła - obecnie obserwował jeno błoto na bruku. Chciał zachować rozwagę. Nie robić niczego niepotrzebnego. Dobrze jednak wiedział, że grupa strażników zmierza prosto na nich. Przecież na placu - poza nimi dwoma - nie znajdowała się obecnie żadna inna dusza. Udawanie niewinnego, niedostrzegalnego nie miało pewnie większego sensu. Ale zdenerwowanie odebrało kodżakowi sposobność do trzeźwego ocenienia zagrożenia, dlatego też nie zważał on ani na swoje dziwaczne nieco zachowanie, ani na obecność oraz słowa zakonnika.

- Co za gówno - powiedział tenże, sam do siebie, bo pod nosem. - Dobra, ochroniarza... - dodał potem, zwracając się już do Lesgila.

Czterech ich stało przed poparzeńcem. U każdego boku okręcona skórą pała oraz kawał łańcucha - może nawet srebrnego. Na każdego torsie fartuch, a na czerepie morion z żelaza. Dobrze prezentowała się ta broniąca Saran Dun przed zbrodnią straż. Nie ma to tamto. Jeden z nich miał brodę. Reszta nie miała. To właśnie brodacz dał krok do przodu i chciał z tragarzem rozmawiać. Gilles - w zgodzie ze swoim planem - dał za to krok w przeciwną stronę i stamtąd patrzał na całe to niechciane zdarzenie. Jego uwaga koncentrowała się na facecie z zarostem, jako że pozostała hałastra sterczała za nim w bezruchu. A ten jakoś bacznie spozierał na skierowaną do dołu twarz ogolonego garbarza. Aż wreszcie odezwał się głosem zmęczonego starca. Swoje zdania adresował do kodżaka.

- Jesteś Smalec? Pamiętam cię ze spotkania. Co to za paczka? Przecież Jerom wie, że ma czekać z dostawami aż schowa się jebane słońce. Mam wam powtarzać codziennie, że nasza umowa dopuszcza spacerek nocą? Chodząc sobie z prochami po mieście narażasz mnie, nas, kurwa, na poważną porutę. Co tam dziś niesiesz?

- To samo, co ostatnim razem - odpowiedział Smalec niepewnie.

- No proszę. Smakowało nam to. Co nie? - Stercząca na plecach gromada pokiwała głowami w potwierdzeniu - Dobra. Oddasz nam jedną paczuszkę i możesz się stąd zabierać. Z Jeromem pogadam sobie potem. Masz ich całe mnóstwo, zatem nie bądź stara kutwa i wspomóż kolegów. Dasz trochę prochu i po problemie. Omar... dawaj nam tu jedną.... zaraz... kto to?

Re: Targ w Saran Dun

20
Gilles, najwidoczniej przesiąknięty już prawością i chęcią niesienia sprawiedliwości, nawet nie wpadł na pomysł, że na świecie istnieje korupcja, a łapówki mają miejsce częściej niż wizyty w burdelu. Uznał to za poważne zaniedbanie, ale nie miał czasu o tym myśleć, tak samo jak nie potrafił radować się z obrotu spraw. Usilnie walczył z krwią napływającą mu do twarzy i narastającym poziomem adrenaliny. Nic nie mógł na to poradzić, jako najemnik specyficznie reagował na widok uzbrojonych mężczyzn. Problem polegał na tym, iż normalnie Gilles miał wparcie, a teraz nie. Nie znał też wartości towaru i z pewnością nie grał tu pierwszych skrzypiec... przynajmniej na razie.
Zrozumiał, że nie musiał nawet udawać przygłupiego mięśniaka-ochroniarza, bowiem właśnie taki był. Przez ułamek sekundy przemknęło mu w umyśle pytanie, w którym dokładnie momencie zaczął postrzegać siebie jako istotę odrobinę mądrzejszą od przeciętnego czyściciela gnoju? Bycia małym konspiratorem tak wpływało na ubogich wojowników? Rozważania musiały poczekać, o ile w ogóle do nich dojdzie i głowa Lesgila, przepełniona myślami, pozostanie na swoim miejscu. Dreszcz przebiegający po plecach dawał znak, iż może być z tym ciężko.
Gilles zdecydowanie nie będzie miał szans z całą czwórką, ale był ochroniarzem-aktorem. Powinien uciekać? A może spróbować? Wybiegał myślami w przyszłość, zbyt poddenerwowany tym, jak skończyć się może jego kariera. Nie chciał ginąć tak głupio, nie dowiedziawszy się jakie ma opcje. Obserwował brodacza, nie patrząc mu w oczy, co mogło zadziałać jak wyzwanie, za to spoglądając na dłonie, co przy okazji było bardziej wygodne. Przy pytaniu spojrzał na Smalca, chcąc wychwycić jego reakcję. Miał ogromną nadzieję, że Garbarz jednak zdecyduje się oddać część towaru. Gilles, mimo wszystko, w razie dania sygnału gotów jest przedstawić się swoim nowym imieniem. I tylko tyle. Wyprostowany, ale nie wyzywający, czeka na rozwój sytuacji. Wciąż nie przyzwyczaił się do blizny, jednak tym razem w duszy prosi ją, aby, wraz z posturą, zdała egzamin i zniechęciła grupkę strażników do podjęcia nieprzyjemnych działań w wypadku, gdyby Smalec okazał się chciwą bestią.

Re: Targ w Saran Dun

21
Kontrolowane rozbudzenie, wzmożona przepustowość krwi w aortach oraz wzrost zdenerwowania - spowodowane obecnością czterech strażników - z wolna doprowadzało wiarusa do stanu jak sprzed starcia z wrogiem. Wzrok jak u nastroszonego kota. Gotowość do uderzenia, odskoku, na każdą ewentualność. W ten sposób działało - nauczone podczas awantur oraz zwad - ciało zakonnego parobasa. Ponieważ kazus nie pozwalał mu jednak na dorwanie się do miecza, Gilles starał się opanować swe wewnętrzne wrzenie oraz skłonność samozachowawczą. Co ciekawe - udało mu się to bez trudu. Łatwość w zaniechaniu mordowania zaszła pewnie z tego powodu, że poparzeniec już od pewnego czasu nie siedział w swej własnej skórze. W cechach Lesgila na próżno szukać gorączkowości oraz braku opanowania. To przecież nie jest zachowanie właściwe dla szarego tragarza - a za takiego weteran chciał obecnie uchodzić.

Doświadczenie Gillesa doszło do głosu. Stercząc przed brodaczem wiedział on dobrze, że może nie poradzić sobie sam na sam ze skorumpowaną bandą. Po Smalcu nie spodziewał się wiele - a na pewno nie pomocnego ramienia. Niepodobne to do żadnego woja. Chude takie. Roztrzęsione. A jednak wzrok wiarusa powędrował właśnie na tę skromną postać. W końcu to od niego miał dostać rozkaz. To on mu teraz szefem. Garbarz zamruczał coś pod nosem - pewnie ciche kurwa - a potem z żalem przekazał mu znak ruchem ogolonego czerepu.

- To jest świeżak. Nieważne. A teraz bierz towar i się chędoż. Pogadasz sobie z Jeromem.

- Sram na tego całego Jeroma - uśmiech zalał mordę brodacza. Jeden ze stróżów odebrał od Gillesa cenną paczuszkę.

Zaraz potem cała czwórka przepadła za drzwiami któregoś z domów.

Re: Targ w Saran Dun

22
Gilles stłumił westchnięcie ulgi. Właściwie to nagromadzone powietrze opuściło jego ciało po cichu inną stroną. Miał tylko nadzieję, że wraz z uwolnionym napięciem nie popłynęła jakaś niespodzianka, gdyż byłoby to w tej sytuacji nad wyraz żenujące i mogło skutecznie zaszkodzić całej operacji. Pozwolił, by adrenalina opadała powoli, oddech wrócił do normy, tak samo jak bicie serce, mięśnie rozluźniły się i ogólny stan bojowy zniknął na ten moment, by wrócić w czasie prawdziwej potrzeby. Wcześniej paczka została oddana posłusznie, Gilles, zgodnie z planem, który natychmiast pojawił się w jego głowie, nie musiał rzucać towarem w najbliższego strażnika, zabić go, a potem zając się resztą. Życie najemnika miało więcej wad niż zalet, lecz ta jedna - nauczenie się traktowania każdej, znajdującej się w zasięgu wzroku, osoby jak wroga i posiadanie planu na zabicie go - równoważyła wszystko. Gilles już tęsknił za życiem najemnika, choć coś mu podpowiadało, że jeśli przetrwa, jego nowe życie wcale nie będzie aż tak bardzo różnić się od poprzedniego.
- Co, jeśli natrafimy na inne patrole? Możemy je jakoś ominąć? - zapytaj spokojnie Gilles, a jeśli Smalec był choć trochę mądry to zrozumiał, że podczas kolejnej kontroli nie pójdzie tak łatwo. Zresztą, będą jeszcze musieli wytłumaczyć się co do tego ubytku w towarze, tutaj na całe szczęście z reguły ochroniarz jest nietykalny, bo przecież nie ma na takie sprawy wpływu.
Gilles dalej kontynuuje swoją pracę ochroniarza i posłusznie wykonuje polecenia Smalca, o ile będą, w jego mniemaniu, rozsądne. Czujnie obserwuje okolicę, wypatruje kolejnych kłopotów, a przede wszystkim zapamiętuje drogę, którą idą. W raporcie będzie musiał opisać trasę, jaką idzie towar, bo kto wie jak sprawy się potoczą.

Re: Targ w Saran Dun

23
Ostrożność Gillesa wobec każdego nowo poznanego abo nieznanego jeszcze stworzenia zakrawała prawie o chorobę. Aspołeczne zachowanie wiarusa, spowodowane jego wzmożoną przezornością oraz troską o własne zdrowie, dawało zarówno cukrowe i gorzkawe owoce. Choć ochraniała go ona od przeniewierstwa i oszustw - to równie często sprowadzała nań niechęć oraz nienawiść. Bo kto będzie miał dobre zdanie o osobie, która jest ponura i straszna, a ponadto chowa pod kapturem poparzoną mordę? Wiarusowi, na szczęście, poważnie zwisało to, że ktoś może go uważać za nieciekawego chama. Gotowość do bronienia się przed niespodziewana napaścią abo zdradą okazała się dla zakonnego posługacza cenniejsza od zachowania pozorów otwartości. Bezpieczeństwo ponad dobroduszność. Przechodząc przez bazar, Gilles doskonale odczuwał u pasa obecność swego ostrza. Swego wiernego kuma. Dłoń naszego domniemanego bohatera pasowała do rękojeści tego doświadczonego brzeszczota, ale nie umiała dopasować się do uścisku dłoni innego człowieka. Podobnie - zresztą - miała się rzecz z moralnością spaczonego awanturnictwem poparzeńca. Coś pchało Gillesa w stronę kabał oraz kaszan różnego pochodzenia i jednocześnie nie pozwalało mu na wiedzenie nudnego jestestwa bez bezustannego zagrożenia wiszącego w powietrzu.

- Kurwa. Nie kracz... - powiedział Smalec, prowadząc ich obu do celu. - Żadnego patrolu nie będzie. Idziem do Schowka.

Okazało się, że garbarz dobrze wiedział, co rzecze. Przedzierając się przez ciasne, zacienione i brudne zakamarki Saran Dun, dwuosobowa banda nie musiała obawiać się żadnego niechcianego obchodu. Gilles uważnie obserwował otoczenie, chcąc zachować sobie w pamięci trasę oraz parę drogowskazów i do samego końca jego oko nie otarło się nawet o postać stróża prawa. Parę osób - mieszczan - weszło mu w pole widzenia, ale to nie powinno go bardzo dziwić ni martwić. W końcu maszerował po mieście. A miasto to nie wieś. Tu nocą szuka się zabaw oraz uciech. Nie kolorowego snu...

Snem, wcale nie koszmarem, zdała się wiarusowi obecna przechadzka. Znudzone snucie się po bruku w jasności wschodzącego wolno Zarula. Budowanie map wewnątrz czerepu oraz konsekwentne zawalanie go wskazówkami odnośnie obierania ścieżek. Uderzanie butów o ziemię. Trzeszczenie niesionego w paczkach towaru. Otoczka rodem z sennego marzenia - ale nie takiego normalnego. Po takich snach konieczna zdaje się rozmowa z wieszczką abo z konowałem. Rozeznając fantasmagorie od tego, co dzieje się na jawie, Gilles koncentrował się na niezapomnieniu szlaków marszu. Co ciekawe - bez znacznego trudu udało mu się schować w czaszce obraz obranego przez Smalca kursu. Powtarzana przez poparzeńca mantra brzmiała jakoś tak: Za burdelem trza w prawo. Potem znów w prawo. Zaraz przed kowalem w lewo. Wtem prosto przez krza aż do zastawionego beczką wozu. Obok wozu raz jeszcze w lewo i w stronę kamiennego domu. Przed domostwem...

No więc przed domostwem Smalec kazał Gillesowi zaniechać marszu. Kodżak czekał bez słowa, stercząc naprzeciwko drzwi. Patrzał wszędzie dokoła i szturchał butem martwego karaczana zakopanego w szczerku. W końcu otwarto z oporem okute w żelazo wrota. W progu znalazło się coś dużego. Pretendent do miana Sakirowca zza pleców swego zleceniodawcy obserwował monumentalną postać bramkarza. Kwadratową posturę golema i wstrętną twarz ozdobioną tatuażem na poziomie czoła. (Tatuowanie musiało się nie powieść, bowiem to, co w zamiarze miało przedstawiać atramentowe oko, przedstawiało prawie na pewno czarnego ziemniaka.) Uśmiech na ustach kolosa poświadczał jeno to, że Smalec nie jest dla niego osobą tak do końca nieznaną. Rzecz, że na jego widok góra mięcha przesunęła się nieco, pozwalając garbarzowi na przekroczenie progu, poświadczała to również. Kodżak znalazł się wewnątrz i teraz to on, zza pleców ochroniarza, spozierał na Gillesa.

- Ja Smalca znać. A ciebie nie znać. Nie możesz do Schowka - ton pana golema rozbrzmiewał jak echo muru traktowanego trebuszem.

- Dobra, Lesgill, powiedz mu hasło i pomóż mi rozładować towar - garbarz starał się pomóc.

- Właśnie. Ja chcieć hasło. Jaka dziewka dla ciebie? Daria, Ewa, Maria abo Lena. Którą chcesz?

Re: Targ w Saran Dun

24
Nie ma odwrotu - każda myśl zawierająca to stwierdzenie coraz bardziej przyciągała Gillesa w stronę ziemi. Tu nie chodziło już o odwagę, a o zaakceptowanie rzeczywistości, wtedy bowiem wszystko jest łatwiejsze. Wahanie, znajdowanie się między młotem a kowadłem, zbędne zaprzątanie myśli, niepotrzebnie rozpraszały uwagę od prawdziwych celów, od otoczenia. Mężczyzna zdał sobie sprawę, jak głupio postępował. Może czuł się bardziej najemnikiem niż bohaterem w służbie Sakira, ale to nie sprawiało, że wciąż żył własnym życiem. Bo tak nie było. Ignorował na przemian swędzenie i pieczenie twarzy, zamiast z przyjemnością zaakceptować nowe uczucia, które będą mu towarzyszyć już do końca życia. Tak jak człowiek odczuwając ból czuje, że żyje, tak Gilles musiał odebrać nową twarz jako wieczny znak swojego nowego jestestwa. Już nie nosił maski, teraz kształtował samego siebie.
Stanie naprzeciwko ogromnego bramkarza miało być jego pierwszym testem. Pragnął go zdać, otworzyć drzwi wiedząc, że to najmniejsza przeszkoda z tych, które go czekają. Taka myśl w jakiś sposób poprawiała mu nastrój. Starał się odgonić myśli o mieczu, od teraz miał zamiar sięgać po niego tylko w chwili absolutnej konieczności. Nie odtrącał najlepszego przyjaciela, zdystansował go. Miecz był tylko narzędziem, użytecznym, ale łatwym w zastąpieniu. Umysł natomiast był prawdziwą bronią. Gilles mógł go użyć wiele dni temu, wówczas zachowałby twarz. Ale to już nie miało dla niego większego znaczenia. Nie był to najlepszy moment na rozpoczęcie prób zmiany strategii radzenia sobie z problemami, ale lepszego może nie doczekać.
Nie przyjął luźnej postawy, jak z początku tego chciał, gdyż nawet nie potrafił, ale wytężył wszystkie siły, by nie stać zbyt sztywno i powstrzymać przyspieszone bicie serce oraz zredukować ilość pojawiających się na twarzy kropel potu.
- Jak to "którą?" - zapytał, chcąc brzmieć tak, jakby pytanie było absurdalne. - Oczywiście, że Marię! Marie są najlepsze - odpowiedział, siląc się na pewny głos.
Wcześniej, próbując zapamiętać drogę i walcząc z natrętnymi myślami, nie potrafił dokładnie przeanalizować haseł, które posiadał. To nie była jego broszka, przeciwnicy używający miecza nie pytali o hasła. Zaryzykował, stawiając wszystko na jedną kartę. Nie gotował się na konsekwencje, nie rozmyślał o skutkach. Był tu i teraz, a w razie kłopotów jego ciało zareaguje automatycznie.

Re: Targ w Saran Dun

25
Rozbrzmiało hasło. Dźwięczne miano dziewczęce, uznane przez kogoś za doskonałą komendę alarmową. Gillesowi nie chciało mu się ruszać czerepem, nie miał więc wcale pewności, że wskazał właśnie dobrą nazwę. Wiarus oddał się w ręce opatrzności. I dobrze, że się oddał. Okazało się bowiem, że posiada wciąż na stanie trochę cennego szczęścia. Uśmieszek na ustach Smalca dał mu od razu znać, że odzew się zgadza, że hasło zostało zaakceptowane. Do uszu zakonnika dotarło pełne zrozumienia odetchnięcie garbarza - musiał on od pewnego czasu hamować oddech, skoro świst uchodzącego powietrza przedarł się nawet przez nacechowane zadowoleniem mruczenie sterczącego w drzwiach kolosa. Facet z tatuażem patrzał na Gillesa jeszcze przez moment, może przez dwa, a potem raźno przesunął się na stronę. Droga do Schowka stała teraz otworem.

— Mhm. Dobra. Można wchodzić — powiedziała góra mięcha i zaraz potem z powrotem zatrzasnęła drzwi.

Bardzo duszne, obszerne i zacienione pomieszczenie rozpościerało się przed wzrokiem poparzeńca. Wnętrze, choć naprawdę przestronne, zdawało się ciasne z powodu stosów paczek oraz różnorodnego umeblowania poustawianego dosłownie wszędzie i wznoszącego się stertami aż pod sam dach. Ze szmelcu tego powstała cała masa ścianek oraz obwarowań. Z powodu nawarstwienia pudełeczek i śmieci, salę Schowka na parę sektorów rozdzielała cała okrężna sieć ścieżek oraz zakamarków bez wiadomego przeznaczenia. Wodząc oczami po szafach bez zawiasów, deskach bez okuć i po posadzce z twardego kamienia, Gilles doszedł do wniosku, że nie do końca wie, w którą stronę właśnie zmierza. Smalec maszerował na przedzie. A wiarus tuż za nim. Dokoła szumiało echo rozmów oraz szmerów. W przestrzeni wisiała mieszanka zapachów z całego świata. Od przekroczenia progu poparzeniec zaobserwował jeno parę osób. Żadna z nich nie zwracała na niego zainteresowania i podobnie do cienia rozproszonego światłem, chowała się abo wracała do swoich obowiązków. Przechodząc przez zawalone pomieszczenie, Gilles miał po swojej prawej normalną, postawioną z belek ścianę, a natomiast po lewej ścianę bardzo dziwną, bo złożoną z rozwalonego wozu oraz paru beczek. Jakoś w połowie tego pasażu pracodawca wiarusa przestał posuwać się do przodu i Gillesowi również nakazał stanąć. Potem zabrał dzierżoną przezeń paczuszkę i postawił ją z boku - podobnie dwie pozostałe, niesione przez siebie. Wtem w mroku ukazała się mała postać, która podniosła naręcz paczek i odeszła ponownie w cień.

— Powiedz Jeromowi, że już jestem — wrzasnął jeszcze Smalec do odchodzącego malca. Zawtórowało mu ciche potwierdzenie.

Przez następne parę minut garbarz sterczał bez słowa. Odezwał się dopiero ze znudzenia.

— Facet, te, a co ci się stało z twarzą?

Spoiler:

Re: Targ w Saran Dun

26
Obrazek
Ach, cóż to był za piękny dzień. Słońce świeciło jasno, złocąc szare mieszczańskie życia rzemieślników i kupców. U góry widać było kilka niewielkich, puchatych chmurek które leniwie podróżowały przez niebo zwiastując krótkie opady deszczu na bardzo niewielkich obszarach. Pogoda była zupełnie niepodobna do tej której można było spodziewać się podczas środka jesieni. Było cieplej, jakby trochę bardziej radośniej. Spóźnionej atmosferze wtórował gwar handlarzy i przechodniów, którzy wykłócali się o ceny poszczególnych sprzedawanych przedmiotów, o ich jakość, o to że miłościwie nam panujący król to powinien dawno z tymi brudnymi elfami skończyć i o tym żeby lepiej ten podły rasista szybko stąd spierdalał bo jego rozmówca ma córkę półelfkę. Po zaułkach chowali się kieszonkowcy, wróżki, ulicznice i żebracy. Każdy z tej czwórki na swój sposób starał się odebrać pieniądz nieuważnym mieszkańcom.
Septo w tej chwili brnął przez zatłoczone alejki targu wyznaczane przez porozstawiane stoiska. Wracał właśnie od grotnika z zupełnie nowym zestawem dwudziestu pięciu strzał o srebrnym zakończeniu. Przygotowywał się do kolejnej samotnej wyprawy. Pozostawanie w jednym miejscu przez tak długi czas było już nużące, pomimo rozrywek jakie zapewniała mężczyźnie starsza od niego Entrea. Brnięcie przed siebie szło mu jednak dość opornie, bowiem co rusz ktoś na niego wpadał, czy zagradzał mu na chwilę przejście zmuszając go do natychmiastowego zatrzymania i uderzenia o kolejne ciało, tym razem idące tuż za nim. Powtarzało się to wiele razy na stosunkowo krótkim odcinku drogi dzielącej go od miejsca w którym stał do miejsca w którym nie było tłoku. Niestety, nawet gdy Neheris wydostał się z objęć targowego ścisku, nie uwolnił się od ludzi którzy bardzo chętnie na niego wpadali. Nie minęło piętnaście sekund a już czarnowłosy młodzik bez zarostu przechodząc koło niego bez ostrzeżenia zmienił tor swojego kroku i zderzył się z łucznikiem. Mruknął tylko cichutkie 'przepraszam' i rzucił się do ucieczki. Dopiero gdy chłopaczyna zaczął spierdalać Septo zorientował się że kołczan pełen drogich strzał zrobionych ze szlachetnego metalu już nie znajdował się w jego dłoniach, a dzierżył je uciekinier. Podobnie zresztą było z sakiewką naszego dzielnego bohatera. Spostrzegawczy zwiadowca zauważył że nowy posiadacz jego własności wcale nie zatopił się w tłumie a wciąż biegł prosto przed siebie nie patrząc do tyłu. Kilka ciekawskich głów spojrzało na biegacza, a nieco mniej na poszkodowanego. Jeśli teraz rzuci się w pogoń być może uda mu się dogonić przestępcę i wymierzyć mu sprawiedliwość? Młodzieniec miał przecież nogi dość krótkie.

Re: Targ w Saran Dun

27
Kolejny piękny dzień jak co dzień. W sumie zapowiadał się początkowo dobrze. Jednak jak to mówią gdy wszystko idzie pięknie zawsze może się coś... To był jeden z tych dni. Ktoś na niego wpadł w tłumie i zaczął uciekać. Nie trzeba było być specjalnie bystrym aby zorientować się że coś jest nie tak. A złodziej uciekał z jego świeżym nabytkiem. Sprawiło to że Septo znacznie się wkurwił i krzyknął bardzo głośno.
-Cholerny złodziej !! Z drogi !
W ułamku sekundy powstał mały dylemat w umyśle Septo, strzelać do niego czy może ścigać. Już miał wyciągać swój łuk co pokazywał gwałtowny ruch ręką w kierunku pochwy w której spoczywał zabezpieczony łuk z zdjętą cięciwą. Zatrzymał on jednak rękę i zacisnął ją w pięść.
-Cholera.
Gwałtownie ruszając biegiem za złodziejem. Mamrotał przy tym coś w niezbyt znanym wszystkim języku jakby przeklinając pod nosem tego pięknego dnia. A brzmiało to
-Agnoscis quid suus 'sinistram.
Pogoń wydała mu się teraz rozsądniejsza od strzelania na tak zatłoczonym rynku. Może uda mu się dorwać tego młodzieniaszka. Umiejętności złodziejowi nie można było mu odmówić. Wydawało mu się że podpierdzielił mu dość dobrze ukryte pieniądze, biorąc pod uwagę że ciężko było wkraść się tam ręką, to musiał być dobry. Co jakiś czas z ust Septo wypadało dość wkurzonym tonem.
-Z drogi !
W razie gdyby ktoś zagubił się w całej sytuacji. I trzeba było go wyminąć. To starał się to zrobić nie przerywając pościgu. Młodzieniec w końcu spróbuje mu zniknąć w jakichś okolicznościach. To było pewne.
Obrazek

Re: Targ w Saran Dun

28
Chwila zawahania nie przemawiała na korzyść okradzionego. Gdy jego dłoń powędrowała w stronę łuku, złodziej zrobił kolejne dwa kroki. Zmiana zdania łucznika dała mu kolejne dwa, więc przewaga uciekiniera wzrosła o kolejne kilka metrów. W końcu Septo ruszył do przodu, informując wszystkich wokół o tym że został pozbawiony majątku przez drobnego dzieciaka. Mógł dostrzec kilka ironicznych uśmiechów ludzi którzy schodzili mu z trasy. Jak się okazało, przestępca wcale nie myślał o tym by znikać gdzieś za rogiem. Dalej biegł prosto, najwyraźniej nie chcąc wytracać prędkości na zakrętach. Tyle że jego strategia najwyraźniej nie działała. Młodzieniec chyba nie miał dużego doświadczenia w ucieczce. Z każdą sekundą odległość między ściganym a ścigającym zmniejszała się.
Zmieniało się także otoczenie. Zniknął tłum ludzi który mógłby przeszkadzać mężczyźnie, zamiast tego przewijały się jednostki lokalnej biedoty żebrającej na ulicach czy wałęsającej się bez celu. Ładne, kolorowe budynki i stoiska ustąpiły miejsca starym, podniszczonym domom które czasem miały dziurawe nie tylko dachy ale i ściany. Słono-słodki zapach alkoholu, potu, perfum i kwiatów ustąpił smrodowi ludzkich odchodów. Septo znalazł się w jednej z biedniejszych dzielnic miasta.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Targ w Saran Dun

29
***WCZEŚNIEJSZA CZĘŚĆ HISTORII TU*** Słońce już zachodziło, jedynie jego ostatnie promienie rzucały jakieś światło na Saran Dun, a tak to wielka pomarańczowa kula ognia znikała za horyzontem. Na targu ciemno nie było, pachołkowie zapalali uliczne latarnie, a strażnicy patrolujący tę część stolicy nosili ze sobą pochodnie. Nie była to jednak pora najbardziej rozwiniętego życia na targowisku. Trochę ludzi tu zostało oczywiście, jakieś stare babcie narzekające na nieziemskie ceny i plotkujące jakimś pożarze w Górnym Mieście... Kupcy jeszcze stali na swoich stanowiskach, jednak było ich bardzo niewielu. Dwójka krasnoludów, najwidoczniej małżeństwo, handlowało bronią. Gdzie indziej jakaś starowinka z jednym zębem nawoływała klientów, by kupowali od niej przedmioty potrzebne w podróży. Przy dość sporym budynku siedział nieco podstarzały facet z wielkim nosem przegryzając jabłko, a na kramie przy nim znajdowały się różne księgi, zioła i eliksiry. Wreszcie najdalej stał kram z żywnością. Taanie na początku wydawało się, że nie ma na nim kupca, jednak chwilę później podszedł do niego niziołek z miotłą trzy razy większą od niego i zaczął zamiatać teren dookoła. Na wystawie było jednak bardzo niewiele towaru...

Re: Targ w Saran Dun

30
Minęła osobników teraz dla jej planów nieistotnych i dotarła dokramu z żywnością.
I spotkał ją zawód: pusto, a żarcia też w zasadzie niewiele...
Na widok niziołka z miotłą ruszyla ku niemu, z coraz większym trudem powstrzymując zniecierpliwienie, podsycane głodem.
– Witaj... – westchnęła raczej, niż przywitała się faktycznie. – Wiem, że już chyba za późno. Sprzedałbyś mi jeszcze coś ciepłego do jedzenia, z łaski swojej, hm?
Sytuacja stawała się... ciężka. Dla kuny. Nikt jej nie ćwiczył w kurtuazji, tylko w sięganiu po łów zębami i pazurami. Niech się los zlituje i obdarzy niziołka mnóstwem pożywienia... Takie problemy odsuwały daleko rozważania, czy rozmowa prowadzona jest z należytą klasą. Niziołek, jeśli zareagował, zobaczył wszak osobę o dość specyficznym i niebudzącym zaufania wyglądzie – chyba że miał na takie tematy inne zdanie. Problem w tym, że zdanie niziołka Taanę nie obchodziło absolutnie. Obchodziło ją obecnie tylko zjedzenie czegoś – do kroćset, przecież to stolica, można chyba wpakować coś do żołądka nawet po zmroku...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”