[Militarne Serce Stolicy] Garnizon

1
Znajdujący się nieopodal posesji królewskiej moloch to militarne serce stolicy.
Wybudowany jako jeden z pierwszych, budynek liczy kilkanaście pięter i kilkaset komnat. W swej okazałości zawiera lochy oraz sale tortur, jak i również puste aule.
Ośrodki dla więźniów mają charakter obskurnych cel i klatek, chociaż wszędzie panuje wzorcowy porządek. Gorzej z nim w salach tortur, ponieważ ślady skrzepłej krwi są trudne do usunięcia, stąd widok brązowego parkietu nie winien budzić jakichkolwiek wątpliwości. Korona wyłożyła pokaźne sumki na rozbudowę „wyciągaczy prawdy”, jednakże stronią one od prestiżu, jaki prezentują sobą metody, sprzęt Zakonu Sakira. Asortyment jest po prostu zadowalający, od rozciągających ciało łóżek po dzierżące w nim wiertła tudzież kolce. Zarówno salki tortur, jak i lochy są ulokowane w niższych, często podziemnych partiach kompleksu.
Poziom zero to wspomniane sale ćwiczeniowe, gdzie obrońcy korony mogą doskonalić szeroko rozwiniętą sztukę boju. Chociaż większość trenuje tuż przed budynkiem, tzn. na specjalnych areałach; strzelnice, pobojowiska z drewnianymi kukłami i tym podobne. Jednak teraz, w dobie wiecznej zimy, rycerze pozostają w środku. Nie brakuje im tutaj niczego, bowiem kolejne piętra skrywają kuchnie, stołówki, a nawet biblioteczki.
Im wyżej, tym bardziej odczuwasz przepych pomników, obrazów oraz figurek polityków, kapitanów i przede wszystkim królów. Najwyższe piętra zajmują wysoko postawieni admirałowie, generałowie lub kapitanowie.



Stoisz przed zapierającym dech w piersiach wizerunkiem wrót, które pilnowane są przez dwóch "srebrnych" strażników. Ich zbroje świecą się tak mocno, iż można przysiąc, że są zrobione własnie ze srebra. W dodatku, na plecach mają przypięte kunsztowne peleryny, a pochwy na miecz wykonano z najlepszej skóry. Najwyraźniej, byle kto wejść do tego miejsca nie może, więc warto uprzejmie obejść się z obrońcami przejścia. Wszak musisz dotrzeć do dowódcy po odbiór nagrody.

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

2
Zabrał od Mordreda pierścień, który wcześniej znaleźli w wozie, po pokonaniu demona. Zasugerował on, aby znaleźć właściciela pierścienia, to może nie być takie proste jak się mu wydaje. Straż nie prowadzi wydziału rzeczy znalezionych, nie ma tam też ekspertów od biżuterii, więc Danarim będzie potem musiał udać się do jubilera, licząc że on rozpozna właściciela, a jeśli tak się nie stanie, będzie mógł sprzedać pierścień od ręki.
Po krótkiej przechadzce dotarł do wrót garnizonu. W porównaniu do innych posterunków, czy też garnizonów w innych miastach, była to potężna konstrukcja, znajdowała się tu mała armia strażników oraz urzędników i oficerów wojskowych.
Zatrzymał się przed strażnikami, którzy to pilnowali wrót do garnizonu, zasalutował.
-Otwórzcie bramę, muszę złożyć meldunek komendantowi. - Powiedział donośnym tonem głosu, spoglądając na strażników spokojnym spojrzeniem.
Miał nadzieje, że ta wyprawa będzie opłacalna. Zamierzał też wspomnieć o kilku niedogodnościach, miał nadzieje że dowie się czegoś więcej o tym całym transporcie. Dziwne zabezpieczenie, nagły atak elfek, to wszystko było trochę pokręcone. Oczywiście nie miał zamiaru wspominać o wcześniejszym incydencie w domu oraz spotkaniu na drodze dziwnego demona, było to zbędne i mało wiarygodne, a targanie poszatkowanego truchła do garnizonu nie było najlepszym pomysłem.
Jeśli strażnicy przepuścili go bez żadnych problemów, ruszył prosto do komnaty komendanta.

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

3
Ubrany w czyste łachy, świeży oraz pozbawiony wyprysków w widocznych partiach ciała Danarim, wydaje konkretne polecenie strażnikom sprzed wejścia. Krótko i na temat mówi im, po co tu jest.
Naturalne, iż znający go mężczyźni chylą czoła. Jako kapitan, Danarim jest usytuowany nieco wyżej niż zwykli strażnicy.

- Dzień dobry kapitanie. Tak jest, możesz wejść.


Powiedział jeden z płytowych manekinów, po czym uchylił przed mężczyzną wrota. Dobrze wiedział, że nie musi niczego tłumaczyć tzn. mówi, gdzie zlokalizowany jest gabinet naczelnika. Danarim bardzo dobrze znał ten garnizon, wszak to jego miejsce pracy, chociaż częściej wysyłano go do pracy w terenie. Naczelnik najwyraźniej nie przepadał za naszym bohaterem.
Jednakże musiał się z nim dzisiaj spotkać. W tym celu kapitan wkroczył do garnizonu, skąd w te pędy powędrował po eligijnych schodach. Minął jedne, drugie drzwi, jednocześnie zwracając uwagę na mnogie posągi i portrety ważniejszych person. Najwyraźniej odpowiadał mu kult, który tutaj przedstawiano. W końcu nadszedł czas, w którym Danarim stał oko w oko z drzwiami, nawet chwilę zastanawiał się, czy warto chwytać za klamkę. Jednakże, "raz się żyje" pomyślał, dłoń spoczęła na metalicznym wyrobie i pierw zapukawszy usłyszał głośne -Wejść; kości zostały rzucone, Danarim wkroczył do piekła.
Na fotelu siedział spasiony prosiak, z szczurzym zainteresowaniem wpatrywał się w nadchodzącą osobę. Palce miał brudne od żarcia, jakie niedawno zostało mu podesłane. Kawałki mięsa koło ust i cała reszta okruchów na stole. W taki oto sposób, naczelnik ugościł kapitana.

- Ehhhrrr... To Ty, no w końcu jesteś człowieczku. Czemu Cię tak długo nie było? Co tam wyprawiałeś? Chciałeś mnie kurwa okraść ?!- Ostatni pytajnik wypowiedział, tak ekspresywnie, iż kawałek kurczaka wyleciał mu z paszczy.

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

4
Przerażone oczy kapitana zalały się łzami, lecz żadna z nich nie wydobyła się na powierzchnię policzków. Zamglone warstwą kropel soczewki ostatecznie wytrzymały straszny krzyk ze strony dowódcy. Kiedy to oczy wypełniła ciecz, w ustach zaś nastała susza. Istna pustynia niczym z południowych krańców Herbii. Próba wypowiedzenia czegokolwiek w kierunku rozgniewanego prosiaka imitowała wiatr halny. Niby porywisty, lecz suchy i bez polotu.

Dowódca- No co kurwa? Języka Ci w gębie zabrakło, debilu?

Na co, osrany po same gacie mąż zaczął łączyć litery w niemalże spójną wypowiedź.

Danarim- Ja, Ja, Ja, eeeeeeeeeeeeeee...

Dowódca- Ty tumanie, nawet wypowiedzieć się nie potrafisz. Tfu! - splunął wprost na Danarima. Fortunnie stał on zbyt daleko aby mela dotknęła jego majestatu. - Jesteś zakałą dla korony. Melduj kurwa!

Danarim- Napotkaliśmy pewne komplikacje. Mianowicie sprzęt, który mieliśmy odebrać był, hmmmm chroniony. Zakryto go magiczną kopułą i bardzo ciężko było ją zniszczyć. Zabraliśmy wszystko, co tam znaleźliśmy. Od broni, zbroi po skrzynie. W dodatku podczas drogi powrotnej napadły na Nas elfy. Kobiety o bladej, jak śnieg skórze, które mniemały iż je okradliśmy.

Zaciekawiony szef wysłuchał Danarima i nieco się uspokoiwszy począł kiwać głową. Tuż po meldunku sam wydał osąd zaistniałej sytuacji.
Dowódca- No i to jest porządny meldunek, a nie jąkasz się, jak kurwa z mojego łoża.
Myślisz, że nie wiedziałem o tej kopule? Ha!! Wszyscy, których wysyłałem umierali w kontakcie z nią, ale nie TY! Znam te Twoje ramie, więc dobrze przeanalizowałem sytuację. Hahahahahah! Żyjesz, a ja mam zacny ładunek. Trzymaj oto Twoje wynagrodzenie.

Powiedział, dalej rzucając sakiewką na stół. Sakwa in situ zniknęła w kieszeni kapitana.
Dowódca- Wiesz co? Zapytał bez możliwości odpowiedzi, gdyż sam zaczął nawijać. - Ten ładunek nie jest byle czym, broń którą znalazłeś jest bardzo wysokiej jakości. Ktoś szykuje się do srogiej potyczki.. Ehhem, mówisz o śnieżnych elfkach kapitanie. W jednej ze skrzyń znaleźliśmy listę. Zawierała ona dokładny spis ładunku, także masz więcej szczęścia niż rozumu, że mnie nie okradłeś. Tym elfom ktoś dostarcza broń. Nie wiem kim jest ta banda szaleńców, ale zagraża koronie. Fortunnie wiemy, gdzie znajduje się ich obóz docelowy, co zapisano w tym liście.
Szczyt Irios, co tam można robić robić, toż to nieurodzaj...

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

5
Dowódca główkował dobrą chwilę zanim przeszedł do dalszych wywodów.

- Nieważne, taki zabieg jest skierowany w koronę, przeciwko koronie. Nie możemy tego tolerować, dla dobra księstwa należy zbadać tę sprawę. Skoro się nią zająłeś to będzie Twoje następne zlecenie. Zbierz kogo potrzebujesz, a jutro z rana wyruszysz z karawana. Wóz ze zbrojnymi będzie na Ciebie czekać pod domem o świcie. To jest opis miejsca, do którego masz się dostać.
Dowiedz się kto stoi za tymi wybrykami i jeśli trzeba zabij wszystkich. W innym wypadku wróć po eskortę. Zrozumiano?


- Tak jest dowódco!

- A teraz wypierdalaj zanim mi kurczak do końca wystygnie!


Na skutek ostatniej wypowiedzi, Danarim ochoczo opuszcza pokój komendanta. Nie jest zaskoczony jego zachowaniem, bo ten typ tak po prostu ma. Przeto bez większych ceregieli mija schody, aby finalnie opuścić lokal i udać się do swojego domku na przedmieściach. W głowie wirują mu setki myśli.
"Kolejny raz słyszę strzał w mojej głowie. Jak długo ciągnąć to mam? Życie daje mi ognia. Wygrana to cel kapitana, choć wojna toczy się codziennie od nowa. Od jutra będą znów nowe dni, lepsze dni, wierzę w to z całych sił. Sabotaż to broń kapitana, chce zniszczyć mnie. Teraz doskonale wiem, w którą stronę chcę biec. Sabotaż, niech cofnie się. Nie boję się..."

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

6
Gdy wielki budynek ukazał się oczom Valceriona, minęło południe. Garnizon był ogromny, niczym forteca, można pomyśleć, że samowystarczalny, a w przypadku oblężenia utrzyma się bardzo długo. Każdy kto znajdował się w pobliżu czuł się przytłoczony rozmiarem obiektu - tak też i czuł się młodzieniec. Śnieg delikatnie prószył, a wiatr hulał po ulicach, nie zwracając uwagi na ludzi, niczym beztroskie dziecko chlapiące się, w upalny dzień w wodzie. Mężczyzna powoli zbliżał się do garnizonu, obserwując co dzieje się na ulicach. Widział kramy i stoiska z rożnymi różnościami, szyldy karczemne, kowalskie czy jubilerskie, patrzył na twarze ludzi których nigdy nie widział. Miasto było piekłem dla osoby lubiącej się przemieszczać z miejsca na miejsce, jednak dziurawa kieszeń sprawiła, że trzeba było znaleźć chociaż na chwilę stałą pracę. W sumie nie było tak źle - poznał stolicę, a i do kurew było blisko. Jeśli chodzi o robotę, to znalazł ją w straży miejskiej. Szukali ludzi w związku z częstszymi kradzieżami sakiewek tych wyżej postawionych. Ba, raz nawet udało mu się takiego łotra capnąć! Dostał wezwanie od samego dowódcy. Zastawiał się w jakiej sprawie, czy dostanie burę - a mówiono że dowódca to ponurak, czy też może pochwałę, na co jednak nie liczył. W końcu dotarł do garnizonu miejskiego, którego bram pilnowało dwóch strażników, w pięknie wypolerowanych pancerzach. Żołnierze znali go z twarzy, więc zameldował się i kazał poprosić o wstęp oraz drogę do głowy straży miejskiej.
- Witam, zostałem wezwany przez dowódcę, możecie mi panowie wytłumaczyć w które miejsce się udać? - zapytał się stanowczo i oczekiwał konkretnej odpowiedzi. Takową dostał, po czym ruszył zgodnie ze wskazówkami. W tej chwili był nieco poddenerwowany, ale zarazem czuł ekscytację. Szczerze mówiąc, to czuł się niczym gladiator wychodzący na arenę, a nagrodą za zwycięstwo miał być drewniany miecz. Pytanie tylko dlaczego? Ni stąd ni zowąd drzwi wyrosły przed jego oczyma.

- To tutaj... - mruknął do siebie, po czym zapukał do drzwi.

- Wejść... - warknął dowódca, po czym w drzwiach zobaczył młodzieńca. -Czego tu? - w jego głosie nie było słychać ekscytacji z powodu wizyty gówniarza.

- Uszanowanie. Nazywam się Valcerion. Zostałem przez Pana wezwany. Chciał bym się dowiedzieć o co chodzi. - powiedział z lekko drżącym głosem, trochę ze strachu, a trochę z podniecenia wynikającego z zastanawiającej sytuacji.

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

7
Gburowaty wieprz właśnie podpierał twarz na ręce, obecność nowo przybyłego w ogóle nie wpłynęła na tę postawę. Można wnioskować, iż dowódca od czasu awansu nie darzy nikogo szacunkiem, a przynajmniej nie tych, których w hierarchii są pod jego personą. Mimo że prezentacja Valceriona była na bardzo wysokim poziomie, wciąż traktowana go z góry. Mężczyzna wyglądał dobrze, jak na te czasy- był zadbany. Wysoki oraz dobrze zbudowany z pełnym wyposażeniem mąż, to nie pospolity obraz, nawet pośród zbrojnych. Czasy są ciężkie, o higienę trudno, w dodatku zima ogranicza dostawy niemalże wszystkiego.
Tak czy owak, Valcerion rozpoczął rozmowę z dowódcą, także musi liczyć się z konsekwencją tego przedsięwzięcia.

- Wiem jak się nazywasz, bo sam po Ciebie wezwałem. Mruknął bez emocji, po czym podniósł łeb i odchylając się do tyłu, siadł jak człowiek. Posłano po Ciebie boś człek zacny i honorowy. Słyszałem o Tobie wiele dobrego. Ludziska pozytywnie niosą Cię na językach, a karcenie grupek bandytów robi dobre wrażenie. Słodził mu, chociaż ton jakim to sprzedawano, imitował raczej grę aktorską niżeli podziw. Mówiąc krótko, jest robota. Łatwa sprawa, bo wysyłam Cię jako ochroniarza małej karawany. Jeden z moich podopiecznych- Kapitan Danarim, prowadzi wybieg. Udacie się w góry Irios, gdzie zbadacie osadę dezerterów. Twoim zadaniem byłoby wspierać ten oddział i karcić wrogów korony.
To chyba nie trudne dla takiego postawnego męża, hee?
Zanim Valcerion zdążył odpowiedzieć, ten kontynuował.
Z tego co wiem, Danarim ma dwójkę swoich towarzyszy, najemników czy coś, nie ważne.
Żeby mieć pewność, iż operacja się powiedzie, ja daję trzech zbrojnych w tym Ciebie. Dwóch pozostałych to rekruci. Ruszacie jutro o świcie. Przed posesją kapitana, na placu przy zachodniej bramie start. Prześpisz się dzisiaj w koszarach, jutro z rana zabierzesz zaopatrzony wóz z ludźmi i podjedziecie po resztę.
A no, bym zapomniał! Wynagrodzenie, będzie solidne i jeśli się spiszesz, może oficjalnie zostaniesz przyjęty w szeregi naszej organizacji. Tyle w temacie, możesz odejść bom zajęty, jak widać.

Re: Garnizon [Militarne Serce Stolicy]

8
Mężczyzna wysłuchał słów przełożonego. Nic po sobie nie okazał, gdy ten mówił o jego dobrej "stronie", gdyż brzmiało to jak naigrawanie się i nabijanie się po trosze. Jedno go ucieszyło - spaślak konkretnie przedstawił cel jak i kwestię wynagrodzenia. Misja była stosunkowo prosta. Ochraniać konwój, zbadać jakieś bandyckie legowisko i może jakieś tam epizodyczne starcia. Dodatkowo miało być ich sześcioro, a im więcej tym lepiej! Co prawda dwójka rekrutów była zapewne niedoświadczona, ale przecież kapitan jako dowódca konwoju się nimi zajmie. Natomiast na najemników należy uważać - kto wie, kim są i co robili w przeszłości. Po krótkiej chwili wahania Valcerion kiwną głową.
- Tak jest! - powiedział pełen zapału ku nowej przygodzie, po czym widząc, że Pan Świnka nie zwraca na niego uwagi po prostu wyszedł.

Było jeszcze sporo dnia kiedy ponownie zobaczył ulice miasta. Co by tu robić? Schlać się? Nieee, trzeba być wypoczętym na dzień jutrzejszy. Może by tak jakiś burdel? Też nie, za wcześnie. Ostatecznie zostało na tym, że młodzieniec spacerował bez celu po ulicach stolicy.

Robiło się chłodno gdy Valcerion wszedł do swojego pokoju. Rozebrał się, a miecz zawiesił na stołku. Poużywawszy sobie na karczemnej dziewce odczuwał zmęczenie, co poskutkowało tym, że zaraz po walnięciu się na wyrko zaspał.

Obudził się z samego rana. Było chłodno, a słońca jak nie było to nie ma. Pomodlić się? W końcu czeka go podróż - szczerze mówiąc nie wiedział do kogo, nigdy nie był zbytnio religijny, po prostu poprosił o błogosławieństwo. Można pomyśleć, że jest egoistą i chamem, bo "modlił" się tylko przed długimi podróżami. Pozbierał cały ekwipunek, włożył swój pancerz płytowy, na który nałożył biały materiałowy płaszcz. U lewej strony pasa przypiął pochwę z mieczem, po czym ruszył do stajni po swojego konia. Koń uprzednio wyczyszczony przez pachołka cierpliwie czekał na pana, dysząc i zamieniając swój oddech w wydobywającą się z ust mgiełkę. Po założeniu końskiego rzędu i dokładnym sprawdzeniu, czy czegoś nie zapomniał w sakwach, ruszył powoli w stronę potężnego gmachu garnizonu, gdzie czekał na niego wóz, wraz z ludźmi którym miał towarzyszyć. No więc zaczyna się. Z tego miejsca wraz z rekrutami udał się na plac zachodni.

http://www.herbia-pbf.pl/viewtopic.php? ... &start=105

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

9
Zgarbieni alchemicy upierający się, że krew nie miała specyficznego zapachu ani smaku najwyraźniej nigdy nie mieli okazji zwiedzić przyzwoitej izby wyznań oraz przesłuchań. Tudzież sali tortur. Dokładnie takiej, jak ta ulokowana w podziemnych kondygnacjach rozległego stołecznego garnizonu, po którego schodach zmierzał w dół Vincent Eluard. Smród krwi poczuł już zza odrzwi. Była stara i zaschnięta w smoliście czarne od upływu czasu plamy, wżarte głęboko w deski blatów oraz w konstrukcje upiornych instalacji zaprojektowanych specjalnie do wydobywania z ludzi ostatnich krztyn prawdy. Świeżą juchę pachołkowie rzadko zmywali czymkolwiek więcej niźli chluśnięciami wody z wiadra, zostawiając na posadzkach pociągłe smugi.

Tamtego dnia przynajmniej było cicho, niemal melancholijnie. Stróż w milczeniu prowadził młodego szpiega do samego końca korytarza, po drodze mijając nielicznie uchylone lub rozpostarte szeroko drzwi do izb, ukazujące swoje niepokojące wnętrza, skąd wrzaski czasami dobiegały aż do koszarów. Jednak nie tamtego dnia. Jeszcze. Eluarda cechowała błyskotliwość i domyślał się, że nie otrzymał dyspozycji, by stawić się na tak zwanej „mordowni” celem odbycia pogawędki przy herbacie.

Odźwierny otworzył przed nim drzwi do jednego z mniejszych pokojów przesłuchań, nie wchodząc samemu do środka. Zawiasy jęknęły za jego plecami i Vincent znalazł się w niedużym, dosyć klaustrofobicznym pomieszczeniu, w którym brakowało fantazyjnych maszyn do zadawania bólu, lecz nie charakterystycznych smug i plam na ścianach. Towarzyszyli mu dwaj mężczyźni. Jeden najwyraźniej niedobrowolnie, bowiem siedział skuty na zydelku pod ścianą, z głową pochyloną tak, że sklejone włosy zasłaniały twarz; nosił zszargany i powalany, ale militarny mundur.

Drugi, w długim płaszczu i z czarnymi włosami zaczesanymi niedbale za uszy, wyciągnął rękę w stronę Vincenta. Miał oczy czarne jak węgle i dosyć ciemną, jak na Kerończyka karnację. — Marcello Vita, oficer królewskich służb specjalnych. — Miał pewny, silny uścisk, lodowato zimną dłoń. Nim młody szpieg zdążył się przedstawić lub choćby wypowiedzieć słowo, oficer splótł ręce za plecami. — Vincent Eulard. Kiedy poprosiłem Luciusa o rekomendację przyzwoitego asystenta w tej sprawie, bez wahania polecił mi ciebie.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

10
Jawna, półtajna czy też ściśle tajna służba w armii królewskiej miała w każdym wypadku wspólny odnośnik. Było to niewątpliwie odwiedzanie miejsc, których prawdopodobnie z własnej, nieprzymuszonej woli nie zwiedziały żaden racjonalnie myślący człowiek. Służba koronie a już tym bardziej służba w koronnych oddziałach specjalnych miała to do siebie, że jak nigdzie indziej stawiano tu na szybkość i skuteczność działań co wiązało się w większości wypadków z odrzuceniem prywatnych preferencji co do ulubionych okoliczności pracy i przyjmowanie bez mrugnięcia okiem rozkazów przełożonych. Widok a już na pewno zapach królewskich lochów i izb przesłuchań nie należał do tych najchętniej przez Vincenta odczuwanych aczkolwiek zdażyło mu się już kilka razy być obecnym przy przesłuchaniu toteż można by powiedzieć, że opary podziemi raczej przywołały jedynie nieprzyjemne wspomnienia aniżeli wywołały głęboki szok i obrzydzenie. Mijając kolejne cele zastanawiał się w jakim celu wezwany został w to wątpliwych walorów estetycznych miejsce. Nie tyle ciekawiło go może w jakim celu, gdyż cel był oczywisty bowiem mało prawdopodobne by do mordowni zaproszono go ma schadzkę. Bardziej interesowało go z kim przyjdzie mu się spotkać i zamienić kilka słów. Wreszcie dotarł na miejsce przeznaczenia, którym okazało się być niezwykle małe, klaustrofobiczne wręcz pomieszczenie. Jego gabaryty przyprawiały go o spory dyskomfort ale cóż, ciężko spodziewać się eleganckich salonów w miejscu będącym dla wielu ostatnim przystankiem na ziemii. W pomieszczeniu oprócz niego znajdowało się dwóch mężczyzn i o ile dosyć szybko wydedukował, który z nich jest skazańcem z którym przyjdzie mu odbyć rozmowę o tyle tożsamość jego strażnika przyszło mu poznać chwilę później. Okazał nim się być oficer służb specjalnych, który przedstawił się jako Marcello Vita. Nie zdziwił zupełnie Vincenta fakt, że doskonale wiedział on z kim przyjdzie mu pracować wszak oficerowie wywiadu dokładnie wypytują o swoich współpracowników.

-Myślę, że ta rekomendacja powinna wystarczająco cię uspokoić oficerze Vita.

Odpowiedział żartobliwie uśmiechając się. Zdawał sobie bowiem sprawę, że ekscesów z jego udziałem było wystarczająco wiele by napisać powieść, a ekscesy owe długo potrafiły się z Vincentem ciągnąć i odbijać echem wsród ludzi. Wiele rzeczy można było mu zarzucić ale z pewnością nie brak skuteczności i talentu toteż czuł się pewnie. Do śmiechu jednak na pewno nie było skulonemu i skutemu skazańcowi, któremu to z wytężoną uwagą zaczął przyglądać się młody szpieg. Jego uwagę przykuł szczególnie wojskowy mundur nieszczęśnika.

-Nie wygląda mi na politycznego, ani też złodzieja. Wątpię też by jakikolwiek sens miało przesłuchiwanie dezertera. Nie widzę oznaczeń na mundurze ale to raczej jakiś wyższy stopniem wojskowy aniżeli prosty rębajło.

Zaczął głośno myśleć Vincent po czym szybko dodał:

-Znów się rozgadałem a przecież to raczej niepożądana cecha prawda?

Znów zażartował ponownie uśmiechając się. Był niezwykle ciekawy kogo przyszło mu przesłuchiwać i w jakiej sprawie.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

11
Vita zwrócił na młodszego agenta spojrzenie czarnych oczu, z których trudno było odczytać zarówno oznaki ewentualnej niechęci, jak i aprobaty. Po chwili jego wzrok spoczął z powrotem na drżącym co nieco więźniu, oficer stwierdził z lekkim przekąsem. — Z pewnością będę pod większym wrażeniem, jeśli zdołamy jego nakłonić do gadatliwości. Wstępne interrogacje nie przyniosły pozytywnych rezultatów, zatrzymany rzekomo znajduje się w stanie katatonii. Gwardzista — przybliżył Vincentowi domniemaną militarną profesję pojmanego. — Młody i obiecujący, niedawno objął pozycję w osobistej straży salowej króla Aidana. To by było na tyle, co do perspektyw na błyskotliwą karierę dworską — dodał z ponurym humorem.

W dniu wczorajszym zatrzymany przypuszczalnie dopuścił się próby zamachu na życie korony państwa, po czym usiłował ucieczki, wypadając z komnat królewskich i wdając się w walkę z pozostałymi gwardzistami jego wysokości, zabijając jednego. Nasi ludzie wyciszają już zajście. Tymczasem, oto niedoszły królobójca. Tom Crestland.

Osadzony na dźwięk swojego nazwiska, brzmiącego Eluardowi szalenie znajomo, podniósł głowę i jego sina, brudna od zakrzepłej krwi, potu oraz kurzu twarz natychmiast zdradziła źródło przeczuć szpiega. Znał tego młodzieńca. Uczęszczali do tej samej szkoły oficerskiej, nim życie Vincenta postanowiło potoczyć się inną drogą i choć nie byli nigdy znajomkami, to agent kojarzył go spośród innych chłopaków, być może z wzajemnością. Tom Crestland. Rzeczywiście, wyróżniał się zawsze sprawnością oraz błyskotliwym umysłem na tle pozostałych adeptów i podobnie jak Eluardowi, przeznaczono mu większej wagi zadania niźli kontynuowanie szkolenia. Jako jeden z najznamienitszych i najbliższych rodu królewskiemu domów w Keronie, jego rodzina zapewne nie oczekiwała niczego innego. Musiała ich czekać przykra niespodzianka, o ile wieści już nie zostały im przekazane.

Tom Crestland przypominał w tamtej chwilę kupę trzęsącego się nieszczęścia. Jego jasne włosy sklejał brud oraz szkarłatne skrzepy. Rozbiegane oczy na niczym nie zatrzymywały się dłużej niż chwilę, unikając konfrontacji wzrokowej z którymkolwiek mężczyzną oraz spoglądania na blat stołu pod wschodnią ścianą pomieszczenia. Na blacie spoczywały żelazne szczypce, obcęgi, młotki, czekany i dłuta, narzędzia, na którym sam widok przeciętny rzezimieszek zacząłby sypać ludzi do dziesięciu pokoleń nazad.

Marcello podwinął rękawy płaszcza z obojętnym obliczem, jakby miał zabrać się właśnie za jakąś niezbyt higieniczną, ale nieodzowną robotę. — Od wczoraj nie wypowiedział ponoć słowa, jedynie bełkot. Co nie, Crestland? Wygodna sprawa, szok i katatonia, zważywszy, że przy podejrzeniach o uczestnictwo w szeroko zakrojonym spisku przeciwko koronie jako świadek mógłby dostarczyć krytycznych zeznań. Słyszysz, Tom? Czeka cię długa noc i tylko od ciebie zależy, kiedy i jak dobiegnie końca. Tylko od ciebie... — mruknął, naciągając na dłonie chropawe, skórzane rękawice. Drugą parę spoczywającą na blacie z przyrządami gestem wskazał Vincentowi. — Śmiało, Eluard, nie musicie się krępować. Zostaliście mi wyznaczeni na partnera do przesłuchania, bardziej niż podwładnego, to wiedzcie. Gdybym potrzebował kogoś do ciągnięcia za obcęgi, zawołałbym kata. Przełożeni są ciekawi waszych umiejętności perswazji i ja również.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

12
Tak jak sądził Vincent, miał on przed sobą personę ważniejszą aniżeli prosty żołnierz. Ba, obowiązki jakie ów delikwent pełnił swoją wagą przewyższały nawet pracę większości znamienitej kadry oficerskiej. Kto bowiem może uznać przynależność do królewskiej gwardii za mało prestiżowe i odpowiedzialne zadanie. Niewiele jednak pozostało z dumnego, odzianego niegdyś w pancerz rycerza. Skulony w klaustrofobicznym pomieszczeniu, nie raz już pewnie bity i torturowany stał się bardziej cieniem, namiastką osoby aniżeli personą z krwi i kości. Opisywanie jego wyglądu nie ma sensu bowiem nie różnił się on wiele od typowego stanu więźnia po przejściach zarówno przed jak i już w trakcie pobytu w katowni. Vincent z ogromnym zaciekawieniem słuchał opowieści oficera na temat nieudanego zamachu. Był niezwykle zdziwiony, że osoba o takich rekomendacjach, która ukończyła tak prestiżową akademię wojskową jak ta w stolicy była zdolna do uderzenia na głowę państwa. Nie dziwił go sam fakt, że próbował on króla zabić, ani że próbował to zrobić członek jego gwardii, gdyż historia widziała już wielu królobójców będących dużo bardziej zaufanymi ludźmi króla. Dziwił go fakt, że ktoś kto pochodził z rodu oddanego zawsze koronie, o tak bogatej historii mógłby ułożyć w głowie taki plan z własnej inicjatywy jak i przyłączyć się do spisku. Dzieciństwo ludzi pochodzących z takich rodów wypełnione było intensywnym wpajaniem wartości patriotycznych, które zdaniem Vincenta graniczyły niekiedy z indoktrynacją o czym jednak nie wspominał zbyt często z racji ludzi wokół, których się obracał. Faktem jednak jest to, że oficer Vita palił się do pracy, która chyba sprawiała mu aż nazbyt dużo przyjemności co w pewnym sensie było trochę przerażające. Vincent jednak nie był przekonany co do skuteczności metod do użycia, których zachęcał go oficer wywiadu. No bo jak długo na mękach mógł wytrzymać człowiek atakujący koronowaną głowę? W dodatku bez słowa? Vincent wiedział, że więzień jest w ciężkim szoku, sparaliżowany strachem toteż równie silnym bodźcem postanowił go z tego stanu wyrwać. Wbrew oczekiwaniom jego towarzysza jednak, nie miał to być bodziec siłowy. Vincent wciąż jednak miał przeczucie, że w całej tej sprawie coś mocno jest nie tak lecz nie raczył się tym faktem podzielić z towarzyszącym mu oficerem. Zamiast tego podszedł do zmaltretowanego jeńca i przykucnął naprzeciwko niego patrząc się prosto na niego. Po jego reakcji zamierzał dowiedzieć się jak wpływają na niego próby perswazji, które zamierzał zastosować. Chwycił jeńca za głowę w taki sposób by mógł widzieć twarz skazańca i patrzeć w jego oczy po czym zaczął:

-Nie zamierzam spędzić tutaj z tobą całego dnia, a nawet godziny. Z twojego powodu musiałem zejść w te cuchnące podziemia a więc już masz u mnie spory minus przyjacielu. Pozwól więc, że wyłożę na stół wszystkie karty, bo naprawdę nie mam ochoty spędzić tu ani chwili dłużej. Wiemy jak się nazywasz, z jakiego rodu pochodzisz, wiemy z kim sypiałeś a nawet jeśli jeszcze tego nie wiemy dowiemy się tego szybko. Jesteś już trupem. Tak to z pewnością jest dla ciebie pewien rodzaj szoku, ale tak ty jesteś już martwy. Ale zanim umrzesz, staniesz się widowiskiem dla setek gapiów, gdy będą drzeć z ciebie pasami, skórę, łamać kołem, przypalać, ćwiartować a na końcu wieszać. Uwierz mi mamy doskonałych katów, którzy jak nikt znają się na tej robocie a i o jakość swoich kwalifikacji dbają z ogromną pieczołowitością. Mogę ci obiecać: przeżyjesz dość długo by odczuć każdą z tych czynności. Do tego twój ród zostanie obdarty ze wszelkich przywilejów, dóbr, włości, a większość twojej rodziny trafi na ulicę lub za kratki. Marna perspektywa jak zapewne się domyślasz. Jednak twoja śmierć może nadejść szybko, bezboleśnie a twój ród może pozostać w stanie nienaruszonym tak jak i twój honor. Możemy wiele a więc nic nie stoi by za przyczynę śmierci podać bohaterską obronę komnat królewskich przed elfim zamachowcem. Wszak to takie modne ostatnio oskarżać o wszystko elfy, a że nasz kraj dumnie szczyci się opieką pobożnych sług zakonnych może zostaniesz nawet świętym? Chociaż wszyscy wyniesieni do tej rangi przez zakon byli mordercami, gwałcicielami i psychopatycznymi mordercami więc chyba zbytnio byś się nie wyróżniał prawda? Nieważne. Przejdźmy do sedna. Nie obchodzi mnie jak chciałeś dokonać zamachu, czym, ani kiedy bo to wszystko wiemy. Podaj mi imię i nazwisko osoby, której mam szukać. Nie potrzebuję miejsca gdzie przebywa bo z tym sobie poradzimy. Imię i nazwisko.

Po czym poprosił oficera o papier i coś do pisania dla więźnia.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

13
W rozwartych szeroko, idealnie niebieskich oczach Toma Eluard dostrzegał... Nic. Zasłona śmiertelnej trwogi, obłędu i stuporu nie skrywała za sobą żadnych tajemnic, poza nieskażoną cieniem trzeźwej myśli pustką. Nawet jak na człowieka po dokonaniu czynu przekreślającego resztę jego dni, ten strach był głęboki i pierwotny. Więzień zdawał się półprzytomnie śledzić mimikę twarzy oraz ruch ust szpiega, chwilami odbiegając wzrokiem, pląsając nim po całym pomieszczeniu, jakby w rogach i krawędziach ścian dostrzegał zmory i majaki dla nich niewidoczne. Ale bez względu na wyciągane z rękawa groźby, składane oferty lub roztaczane Crestlandowi perspektywy, Vincent przez choćby chwilę nie poczuł pewności, czy którekolwiek jego słowo dociera dalej niż do uszu młodzieńca.

Tom nie udzielał odpowiedzi. Był albo rzeczywiście porażonym szokiem katatonikiem, albo wyśmienitym aktorem. Całkowity mutyzm i akinezę więźnia zaburzały jedynie momenty wzmożonej aktywności, gdy wzrokiem szukał po pomieszczeniu niewidzialnego zagrożenia, a spomiędzy jego popękanych warg wydobywały się pozbawione znaczenia zgłoski oraz niezrozumiały mamrot. Gdy wciśnięto mu w czarne od brudu, zgrabiałe palce kawałek rysika oraz pergamin do zapisania nazwiska, popatrzył na przedmioty, jakby je widział po raz pierwszy, a następnie upuścił. Jedyną eksplikacją na polecenie przesłuchującego było uporczywe, obsesyjne wykręcanie nadgarstków w żelaznych okowach, powycieranych od powtarzania tej czynności do mięsa.

Vita skwitował próbę nawiązania porozumienia z zamachowcem pogardliwym parsknięciem i nie zaszczycając zamroczonego aresztanta choćby spojrzeniem, powrócił do blatu stołu oraz rozłożonych na nim narzędzi, skrzętnie uporządkowanych wzdłuż czystego nakrycia z płótna.

Sam widzisz, Eluard. Tom już cały dzień się tego nasłuchał — stwierdził z prawie przekonującą empatią, obracając niewielki młotek murarski z żelazną głownią w dłoniach, jakby go ważył. — Próśb, gróźb... Założę się, że jest znudzony i odrobina rozrywki skłoni go do współpracy. Łapy na poręcz, Tom. Nie uśmiecha mi się tu mitrężyć ni krztyny bardziej, niż mojemu towarzyszowi.

Poręcze katowskiego zydla były szerokie, płaskie. Pełne śladów zarówno po rozmaitych przyrządach i pętach, jak i plamach krwi oraz odpryskach kruszonych kości.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

14
Vita zdecydowanie miał do tego typu czynności rękę. Lata służby w wywiadzie z pewnością wyposażyły go w odpowiedni zapas umiejętności, cierpliwości i wielu różnorodnych metod działania. Vincent był obecny przy wielu przesłuchaniach jednak w żadnym nie uczestniczył nigdy czynnie. Zadawanie bólu było rzeczą, którą ogladal nie raz nie dwa a mimo to zupełnie nie miał pojęcia jak się za to w tej chwili zabrać. Szkolony był na szpiega nie zaś prostego kata dla którego łamanie kości i wyrywanie paznokci było spełnieniem życiowych marzeń i powodem do radości. Vincent wiedział jednak, że w żadnym wypadku nie może wypaść źle przed oficerem a więc bezczynność nie wchodziła w grę. Stan zamachowca nie był jednak typowy dla kogoś kto miał dokonać morderstwa z zimna krwią pomimo tego, że oczywistym było że próbował. Vincent miał jednak z tyłu głowy męczącą go myśl, że Tom działał wbrew własnej woli. Postanowił więc w przesłuchanie zaangażować więcej osób o czym jednak nie chciał od razu informować swojego towarzysza.

-Widzę, że obaj w pełni się zgadzamy co do tego, że obaj nie chcemy zbyt wiele czasu spędzić w tym jakże luksusowym przybytku ufundowanym przez miłościwie nam panującego króla. Proszę więc przygotować wszystko oficerze ja zaś potrzebuję jeszcze jednej małej rzeczy, która może mi się przydać w trakcie.

Rzekł spokojnie po czym podszedł do drzwi i zastukał w nie by stojący po drugiej stronie strażnik otworzył je dla niego. Wyszedł z celi i zamknął za sobą drzwi. Ruchem dłoni przywołał do siebie strażnika po czym zaczał szeptem wydawać rozkazy:

-Masz ważne zadanie które musisz wykonać zanim to przesłuchanie dobiegnie końca. Wierzę, że podołasz bo to misja wielkiej wagi.

W głosie Vincent dało się słyszeć szyderczy ton tej wypowiedzi, zupełnie jakby całe to miejsce i przesłuchanie ogromnie go znużyły.

-Musisz za wszelką cenę, nie bacząc na przeciwności sprowadzić mi tutaj ojca Toma Crestlanda. Jeśli powołasz się na oficera Vitę rozkaz powinien zostać wykonany natychmiast. Ponadto potrzebuję namiary na medycznego specjalistę od zaburzeń psychicznych. Jeżeli zrobisz to dla mnie będziesz miał we mnie przyjaciela a i trochę grosza zarobisz. Podeślij też kogoś kto cię zmieni a gdyby ktoś pytał rozkaz wyszedł od oficera Vity jasne?

Vincent zdawał sobie sprawę, że być może narazi się w ten sposób towarzyszącemu mu oficerowi jednak wiedział, że pomimo tego iż wciąż jest protegowanym Luciusa i nie funkcjonuje jeszcze oficjalnie w strukturach wojska jego pewność siebie pozwalała mu podjąć tego typu ryzyko. Po przekazaniu informacji strażnikowi natychmiast otworzył drzwi i schylając się wszedł ponownie do środka.

-Przepraszam, że tak długo jednak mój spokój nęciła niecierpiąca zwłoki sprawa dotycząca naszego więźnia. Wydałem polecenie by w odpowiedni sposób zająć się rodziną naszego gościa tak jak to obiecałem.

Vincent nie liczył nawet, że uda mu się nastraszyć osadzonego. Nie wierzył też nawet, że uda mu się wyciągnąć jakiekolwiek informacjie od niego w trakcie tortur, których nazbyt częste stosowanie niechybnie doprowadzi do śmierci Toma. Vincent w przypadku nieudanego przesłuchania zamierzał przeprowadzić własne ale potrzebował żywego zamachowca toteż nie mogł dopuścic by ten został zbyt brutalnie potraktowany teraz. Po wejściu do celi skinął na oficera dając mu sygnał do rozpoczęcia "zabawy" po czym przysunął krzesełko w taki sposób by siedzieć na wprost więźnia i spokojnym głosem zapytał:

-Jak brzmi jego imię?

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

15
Blef na temat wydanej strażnikowi dyspozycji był błahy i łatwy do przejrzenia — co dało młodemu szpiegowi do zrozumienia obojętne spojrzenie Vity — być może także dla samego Toma Crestlanda. Nie to jednak przyciągało uwagę w reakcji więźnia. Zwracał uwagę jej brak. Czy wierzył słowom Vincenta, czy też nie, chłopak nie pokazał po sobie cienia troski na wspomnienie o jego najbliższych. Nadal to samo, do zanudzenia. Nieobecny wzrok, przerywające stupor tiki, pot na twarzy, drgawki. Jeśli katatonia była niebywale doszlifowaną maską, to była też utrzymywana przez niedoszłego zamachowca bardzo konsekwentnie. Agent nie przypominał sobie najcichszego słowa ulatującego z ust jeńca, odkąd przybył na miejsce przesłuchania. Część ich nadziei spoczywała w strażniku-posłańcu, który z bardzo mieszanym uczuciem na twarzy, lecz bez kwestionowania rzekomych rozkazów oficera pośpiesznie opuścił lochy. Reszta — w narzędziach samego Vity i jego rozlicznych „talentach” oraz doświadczeniu polowym.

Wychodząc tymże nadziejom na przeciw, oficer kilkoma sprawnymi ruchami zaciągnąwszy rzemienny pas na przedramieniu więźnia, zakręcił młotkiem w dłoni, jakby się miał zabierać za robotę przy jakiejś konstrukcji i rozmyślał, od czego mu najlepiej zacząć. Wtedy Vincent ponownie zadał swoje pytanie. Cisza, krótka. Trzask! Tom zawył niczym zwierzę, nieludzko i przeszywająco na wskroś. Potem obaj agenci mogli usłyszeć chrzęst delikatnych kości dłoni pokruszonych w drobny mak, kiedy Vita podniósł młotek z ręki Crestlanda. Chłopak przestał krzyczeć, siorbał tylko, kwilił.

Dam ci teraz chwilę na przemyślenie naszego pytania, Tom. Jedno krótkie pytanie, krótka odpowiedź. Czyjkolwiek interes próbujesz chronić, jest już po nim. Po tobie też. To tylko kwestia czasu. Tymczasem, masz jeszcze całych pięć palców przy tej dłoni i wierz profesjonaliście, że tym razem ból będzie podwojony. Będzie promieniował prosto na twoje potrzaskane śródręcze, aż zesrasz się w bryczesy — objaśnił starszy agent, jakby objaśniał działanie dźwigni dwuramiennej. — Chyba, że zaczniesz współpracować.

Ale Tom nie współpracował. Ani wtedy, ani potem, kiedy jego wrzaski wibrowały echem w pustym korytarzu do pokoju przesłuchań. Drgawki, pojękiwania, chwile nienaturalnego bezruchu. Poprzedzone ciosami młotka wrzaski były jedyną odmianą i wszystkim, co szpiedzy wyciągnęli z aresztanta. Niemniej, Vita nie przerywał. Wręcz przeciwnie, sprawiał wisielcze wrażenie, jakby dopiero rozgrzewał się przed przystąpieniem do prawdziwiej „sztuki”. Nim jednak zamienił prawie bezkształtną, opuchniętą, krwawą miazgę, która została z palców i śródręcza Toma na jego drugą dłoń, na korytarzu rozległy się zbliżające kroki, przynajmniej jedne charakterystyczne dla żołnierskich butów. Za nimi podążyło głośne pukanie do drzwi.

Sir! Melduję się z biegłym sądowym, medykiem Joachimem Cyklerem!

Odwróciwszy się od przesłuchiwanego, oficer posłał Vincentowi przez ramię niecierpliwe, pytające spojrzenie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”