Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

16
-Jestem pod wielkim wrażeniem z jaką szybkością twoi podwładni wykonują rozkazy oficerze Vita.

Powiedział rozkładając szeroko ręce Vincent. Malujący się na jego twarzy, rozrysowany od ucha do ucha uśmiech z pewnością kontrastował z zaciętą i poważną miną towarzyszącego mu oficera. Niemniej młody szpieg rzeczywiście był niezwykle szczęśliwy, że choć przez chwilę będzie miał okazje zamienić kilka słów z kimś o znacznie mniejszych skłonnościach sadystycznych niż jego budzący lekką grozę towarzysz. Wszak Vincent już dawno przestał się łudzić, że oficer Vita jest kimś więcej aniżeli zwykłym oprychem stworzonym do tego typu mokrej roboty, pozbawionym jakiejkolwiek cechy wyjaśniającej jego stopień w wywiadzie wojskowym. Najwyraźniej jednak wystarczy opanować umiejetność dla wielu tak błachą jak zadawanie bólu w sposób metodyczny aby znaleźć uznanie w oczach królewskich szpicli. Sprowadzenie lekarza miało na celu wykluczenie ewentualnej próby oszustwa, zaś gdyby niedoszły zamachowiec rzeczywiście popadł w stan totalnego załamania psychicznego, obecny tu medyk miał pomóc przywrócić go do stanu umożliwiającego komunikację z nim.

-Witam doktorze! My się zapewne nie znamy. Nazywam się Vincent Eluard. Pana pomoc będzie dzisiaj nieoceniona. Proszę rzucić okiem na tego tutaj delikwenta. Nie wypowiedział ani słowa odkąd tutaj trafił. Nie da się z nim porozumieć ani słowem ani żelazem.

Następnie uśmiechając się szyderczo odwrócił się do oficera Vity i rzekł:

-Niechże oficer na razie zostawi w spokoju ten młot. Sprowadziłem psychiatrę a nie chirurga. Zamieniając go w krwawą miazgę nie wyciągniemy od niego wiele.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

17
Ciepłe barwą oczy Marcellego Vity stały się nagle przeraźliwie, przeszywająco wręcz zimne. Wydawało się, że bardziej być nie mogły, dopóki młody szpieg nie posłał mu bezczelnego uśmiechu. Oficer aż nazbyt wystudiowanym ruchem odłożył brudne od krwi narzędzie na jego miejsce na zasłanym stole i wycedził do swego partnera przez niemal zaciśnięte zęby. — Eluard, pozwólcie na zewnątrz.

Nim opuścili celę, niepokojąco chłodnym, rzeczowym głosem starszy agent wydał strażnikowi dyspozycję, by ten pozostał w środku i towarzyszył nieco zdezorientowanemu, lecz opanowanemu medykowi podczas egzaminacji więźnia. Następnie wystąpił na zewnątrz za Vincentem, starannie domknął za sobą drzwi i pokierował ich jeszcze kilka kroków naprzód, poza zasięg ewentualnych strzygących uszu. A kiedy zaczął mówić, mówił jeszcze chłodniej i jeszcze bardziej rzeczowo niż do wartownika, sącząc słowa.

Czegoś nie zrozumieliście, Eluard — zaczął tonem, jakim zwracało się do piechura, rekruta, już nie do partnera. — To że wziąłem was na równego sobie współpracownika w sprawie przesłuchania Crestlanda, nie oznacza, że wasze kompetencje nagle dorównują moim, a wasza ranga jakkolwiek uległa awansowi. Pod płaszczykiem Luciusa czy nie, nadal jesteście w oddziałach militarnych. Tu jest wojsko, tu się nie toleruje swawoli. I ja nie zamierzam tego robić.

Możecie przesłuchiwać aresztanta. Możecie zadawać mu pytania. Możecie mu przypierdolić czekanem w oba kolana, jeśli wam to sprawi radość. Możecie też sugerować kierunek interrogacji. Ale ani tu, ani nigdzie radzę wam nigdy więcej nie przejmować cudzych kompetencji. Przemyślcie to, nim doktor skończy swe oględziny — nawiasem, już przeprowadzone w dniu wczorajszym przez naszego biegłego — i wrócimy do pracy. Nie toleruję niesubordynacji.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

18
Mogłoby się wydawać, że Vincent zbyt pochopnie uznał oficera wywiadu za zwykłego sadystę pozbawionego szpiegowskich talentów. Do przewidzenia był fakt, że więzień był już badany nie mniej jednak Vincent potrzebował oczywistego powodu by w tajemnicy posłać po ojca przetrzymywanego zamachowca. Nie chciał stracić elementu zaskoczenia, który mógłby pomóc dotrzeć do przebywającego w stanie szoku więźnia. Vincent miał także inny w tym cel lecz nie zamierzał go ujawniać w tej chwili. Aktualnie był bowiem zajęty rozwścieczonym oficerem Vitą, którego oczy pałały rządzą mordu a ton w jakim zwrócił się do Vincenta wskazywały na urażona dumę. Jako, że pewny siebie młodzian zawsze wychodził z założenia, że na szacunek trzeba zasłużyć, a nie do niego zmuszać wiedział, że Lucius prędzej czy później otrzyma stosowny raport dotyczący problemów wychowawczych. Nie przejmował się tym jednak w tej chwili. Jego celem było rozwiazanie zagadki, która nie była dla niego istotna tylko ze względu na fakt targnięcia się na życie króla przez jednego z czołowych studentów akademii wojskowej lecz rownież ze względu na chęć zdobycia uznania w oczach królewskiego dowództwa wywiadu. Młodzieniec wzdychając z politowaniem postanowił wyjść naprzeciw wściekłymu oficerowi. W głosie młodzieńca dało się słyszeć chłodną i obojętną stanowczość:

-Zdaję sobie sprawę z pana rangi oficerze lecz ta jak widzę nie idzie w parze z pomysłowością. Twierdzi pan, że więzień został przebadany a jako diagnozę podano ciężki szok i totalne odcięcie od świata. Mając dostęp do tak wielu narzędzi wybrał pan te oczywiście najprostsze w użyciu. No bo skąd może pan wiedzieć, że od zbyt wielkiej dawki bólu ten osobnik może oszaleć do reszty? Bo chyba nie wmówi mi pan, że ktokolwiek byłby w stanie udawać po tylu dniach bicia i przesłuchiwania, prawda? Orkowymi metodami niewiele tu wskóramy a zabijając go zatrzemy jedyny ślad prowadzący nas do jego mocodawcy. Zanim zaczęliśmy miażdżyć jego dłonie powinniśmy spróbować czegoś wymagającego więcej finezji.

Vincent zdecydowany był zagrać w otwarte karty z oficerem. Wiedział, że Lucius nie dopuści do tego by ukarano go za tego typu niesubordynację. Młody szpieg był zdeterminowany i męczyła go opieszałość i bezradność oficera. Starał się jednak nie powiedzieć zbyt dużo.

-Podajmy mu psychoaktywne środki, których można w naszej pięknej stolicy zdobyć naprawdę wiele rodzajów. Nasz biegły powinien wiedzieć jaki rodzaj środków może pobudzić do współpracy więźnia. Jeśli to nie pomoże poślę po zakonnego inkwizytora. Sprzedamy mu historyjkę o bezbronnych kobietach-diabelstwach głodnych i schorowanych kryjących się w jakiejś norze, której położenie zna ten tu delikwent. Oddany sprawie inkwizytor napewno zrobi co w jego mocy by tę informacje od więźnia wyciągnąć wszak oczyszczanie świata z arcygroźnych demonów to jego powołanie. Kwestionuje moralność zakonu, ich motywacje a także wiele innych rzeczy lecz nie można poddawać w wątpliwość ich umiejętności do zdobywania informacji.

Rzucanie słabymi szyderstwami w zakon jest jedną z ulubionych zabaw Vincenta. Kłamstwo o kobiecych demonach było oczywiście marnym żartem podobnie jak chęć uzyskania pomocy ze strony inkwizytora aczkolwiek w głowie młodego szpiega przewijał się pomysł o odnalezieniu maga skłonnego otworzyć nieco umysł więźnia. Wiedział jednak, że kłótnia z oficerem powinna się zakończyć dlatego zaczał powoli wracać do celi przesłuchań. Będąc już za oficerem zatrzymał się na chwilę i rzucił szybko:

-Obaj wiemy, że niepowodzenie przesłuchania będzie pańską kompromitacją, nie moją oficerze. Proszę więc stwarzać pozory zadowolenia z mojej obecności i pozwolić mi pracować tak jak uznam to za stosowne. Bo czy gdyby śledztwo szło tak jak należy, wysłano by mnie tutaj z rozkazu Luciusa?

Po czym zaczał spokojnym krokiem wracać do celi.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

19
Zdanie rzucone przez Vincenta na moment przed opuszczeniem przezeń zacienionego holu zwarło usta Marcella na dobre, a na pewno na parę minut, które Eluard miał strawić na rozmowie z konowałem. Podczas ich nieobecności wnętrze małego karceru nie zmieniło się za bardzo, choć z uzdrawiaczem oraz strażnikiem po niewłaściwej stronie drzwi zrobiło się tam trochę ciasno. Na rozkaz starszego mundurowego stróż przemaszerował na zewnątrz, ochoczo oswobadzając się z niekomfortowego ścisku. Bez niego w ścianach mamra nastało nieznaczne rozluźnienie, które każdemu, poza może Tomem Crestlandem, dało sposobność do nabrania w płuca haustu świeższego powietrza. Po torturach, a znalazło się wśród nich również powolne kruszenie żeber, skazańcowi odebrano możność delektowania się oddechem. Dla niego każde tchnienie równało się z potworną męczarnią. Żaden z katów nie spodziewał się zapewne, że z katorżnikiem jest aż tak źle, choć patrząc na niego z niedaleka dało się rozeznać pewne oznaki krańcowego zmaltretowania. Sam więzień, może na złość swoim prześladowcom, a może z innego powodu, obrał pozę człowieka mało rozmownego. Nie narzekał na niedobre traktowanie, nie wrzeszczał za bardzo i nawet nie zmawiał koronek do panteonu. Zachowanie takiego opanowania – Vita znał to z doświadczenia, a Vincent z opowiadań – udawało się jeno dwu rodzajom aresztantów: omdlałym oraz martwym. Z Toma zrobiono ewenement. Nie postradał on wciąż świadomości i ostatkiem zdeterminowania pozostawał poza domeną Usala, ale nie dawał z siebie jednego nawet składnego zdania ani słowa. Po prostu warczał oraz charczał niezrozumiale, choć podczas morzenia nic mu z ozorem nie zrobiono. Zamiast tego poharatano mu natomiast ręce i rzeczone żebra, ale to nie powinno przeszkadzać mu w konwersowaniu. Ba! To właśnie powinno niecnotę do konwersowania przekonać...

Niewiele mogę tu zdziałać — powiedział cicho pan Joachim, chowając do kieszeni okrwawionego płaszcza puzderko z kremem. — Maść trzeźwiąca zdała się na nic. Podobnie zresztą amoniak i ekstrakt z karbaminianu. Nie można nawiązać z nim kontaktu — perorował rzeczowo farmaceuta. — Tak się składa, że widziałem już coś podobnego podczas swoich studiów. Poprzednim razem okazało się, że rekonwalescentowi doskwiera poważne zaburzenie nerwowe spowodowane szokiem i wzmożone przez uzależnienie od Czerwonego Snu. Ześwirował wam tu — podsumował swe rozważania. — Ale jestem w stanie stwierdzić, że do pomieszania doszło jeszcze zanim zaczęto go torturować. Prawdopodobnie stało się to na krótko przed uwięzieniem.

Po przemowie uczonego nastała krótka cisza. Vita pozbierał się po burze, którą dostał od młodszego stażem i niższego stanowiskiem Eluarda, ale nie skomentował wiszącego wciąż echem nad powałą orzeczenia. Cisza ta trwała jednak niezmiernie krótko, bowiem przerwała ją istna mieszanina dźwięków. Na początek odezwała się niespodziewanie osoba, która od samego początku nie dała z siebie nawet fonemu. Tom, z brodą w plwocinach oraz krwi, przez poszarpane usta, prawie bezszelestnie zaszeptał: Ja... za dużo... widziałem... Na brzmienie tembru jego głosu – tak słabego, że niemalże bezdźwięcznego – twarz konowała zsiniała, a potem stała się kredowobiała. Wzrok obu rzeźników powędrował na skazańca. Kerońskim emisariuszom to urwane zdanie podniosło ciśnienie do poziomu niebezpiecznego dla zdrowia. Zanim jednakże uwaga ich skoncentrowała się na osobie katorżnika, coś znów ją rozstroiło. To na holu, a drzwiami, powstało zamieszanie. Stukot kroków przebrzmiewał przez gwar wrzasków i przekleństw rodem z przeznaczonego dla matrosów zamtuza.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

20
Ciężko dobrać słowa, które mogłyby opisać to co wydarzyło się w ciasnej celi w królewskich koszarach. W jednej chwili cała sytuacja tak wyraźnie nakreślona rozmyła się niczym fatamorgana. Vincent przepełniony pewnością siebie nagle zamarł. Za wszelką cenę starał się utrzymać kontrolę nad wydarzeniami w izbie przesłuchań. W jednej chwili jednak, nagły powrót do świata żywych przesłuchiwanego zamachowca zrujnował cały porządek. Oto bowiem udało się zmusić więźnia, by przemówił. Jego głos jednak był tak upiorny, że młody szpieg zaczał poważnie zastanawiać się czy aby jest się z czego cieszyć. Sam nie był do końca pewny, czy to co przemówiło nadal było człowiekiem czy może wyciągniętym już z odmętów piekieł duchem skazanym na wieczne męki. Chwila konsternacji i zburzenia porządku nie trwała jednak długo. Szerokie ze zdziwienia oczy poczęły się groźnie przymykać, zesztywniałe z chłodu i spocone ze zdenerwowania dłonie naprzemiennie zaciskały się w pięść i otwierały jakby Vincent chciał rozprostować zesztywniałe palce. Vincent widział to samo zdziwienie w oczach swoich kompanów. Od momentu w, którym śledczy usłyszeli upiorny głos pojmanego zamachowca, nikt z obecnych nie śmiał zabrać głosu. Ciągnąca się cisza była irytująca i tylko pogłębiała dezorientację zespołu. Zanim jednak młody szpieg zdążył rzucić w swoim stylu jakimś ironicznym komentarzem bądź błyskotliwym niczym portowa kałuża dowcipem na temat niespodziewanego potoku słów więźnia, na korytarzu dało się słyszeć lawinę przekleństw i odgłos kroków. Vincent nie był do końca pewny, któż może schodzić w te śmierdzące podziemia, ale mogł być pewny, że zmierza dokładnie do tej celi oraz, że zapach królewskiej katowni nie odpowiada mu równie bardzo. Vincent odwrócił się w stronę drzwi całkowicie zostawiając samemu sobie zwiniętego pod ścianą więźnia, i z szelmowskim uśmiechem tuszując fakt iż kilka ostatnich chwil całkowicie go przytłoczyło, skwitował hałas za drzwiami mówiąc do towarzyszącego mu oficera:

-Oficerze, najwyraźniej nasza cela może być wkrótce zbyt mała dla tak wielkiej liczby gości!

Po czym schował ręce do kieszeni i wpatrywał się w drzwi oczekując z niecierpliwoscią na wejście kolejnego aktora tego przedstawienia, licząc iż będzie to ten najbardziej przez niego wyczekiwany aktor.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

21
Porządek przesłuchania bez dwóch zdań zakłócono takim sposobem oraz tak nieoczekiwanie, że snucie rozważań na temat stanu Toma – w aktach przedstawionego z komentarzem problem rozwiązać ważko – nie miało za bardzo sensu. Zdekoncentrowania nie dało się pokonać ni to żartem, ni to sumiennością. Zwłaszcza, że wzrok skazańca, para oczu podobna do tarcz Zarula, obserwowała swoich katów z mocą uciemiężonego, waląc im na kark brzemię okrucieństwa. Vincentowi i Marcello obciążenie to niewiele sprawiało trudności, skoro po stokroć cięższe jarzma podczas prac w Królewskich Służbach kazano im nosić. Obecność zmarnowanego młodzieńca, nadal uwiązanego do krzesła i świadomego otoczenia, nieco panom agentom przeszkadzała, chociaż jeszcze parę minut temu każdemu z nich zależało na rozbudzeniu Toma ze stanu bezwładności. Zamieszanie niosące się po holu za drzwiami trochę namieszało i częściowo odebrało panom w mundurach kontrolę nad kazusem.

Już teraz jest nas tu za dużo — powiedział Vita ponuro i posłał koledze po fachu wężowate naśladownictwo uśmiechu. — Co tam? Co to za hałas? — Dodał potem, donośnie zwracając się do stróża sterczącego za wrotami karceru. Przez moment nie dostał on od ochroniarza odzewu, a w parę sekund potem już go nawet nie potrzebował. Drewniano-metalowe odrzwia, złączone w całość za pomocą ćwieków oraz paru czarów przeciw włamaniom, otworzono ze złością potwierdzoną trzaskiem oraz zawodzeniem zawiasów. Światło świec z kandelabrów na ścianach rozlewało się po kamieniach na posadzce i malowało nań dwa cienie. Pierwsza czarna plama należała do znanego agentom ochroniarza. Wtóra natomiast stanowiła widmo starszego człowieka z wąsem nad ustami i brodą na reszcie pomarszczonego dzioba. Z oczu owego męża uderzało zimno podobne do chłodu ciskanego zawczasu przez wiadomego nam więźnia. Dodatkowo, we wzroku sędziwego włochacza siedziała zapowiedź hamowanego szlochu.

Tomas... — zacharczał tamten. — Coście mu... dranie...

Zamachał on przed oczami katów zamazaną kartą papieru.

Macie oddać mi syna — zacharczał ponownie, nieco niezrozumiale przez wzruszenie. — To polecenie od waszego przełożonego! Bekniecie mi za to! Zabieram Toma do domu i nie ważcie się wtrącać nawet słowem, psie krwie, bo jeszcze dziś wieczorem wisieć będziecie, kurwa wasza mać.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

22
Zaiste iście szamańskie widzenie musiało dopaść Vincenta po usłyszeniu głosów na korytarzu. Pamiętał doskonale prośbę skierowaną do jednego z podkomendnych oficera Vity. Wszak chciał on sprowadzić ojca Toma w nadziei, że sama jego obecność pomoże niedoszłego zamachowca wyprowadzić z aktualnego stanu i umożliwić komunikację z nim. Jednakowoż w tej chwili obecność wyraźnie poirytowanego starszego człowieka nie była pożądana. Cóż, można by rzec, że skazaniec ponuro zażartował sobie z Vincenta odzywając się w najmniej pożądanym momencie. Mleko jednak się rozlało i nic nie dało się z tym zrobić. Młodzieniec miał w tej chwili na głowie urażonego oficera, i grożącego mu jakimś świstkiem szlachcica ze znamienitego rodu.

Oh czekaliśmy na pana! Rzucił Vincent uśmiechając się od ucha do ucha.
Bardzo żałuję, że spotykamy się w tych jakże..niesprzyjających warunkach. Zbyt dosłownie potraktowano moją prośbę o skromny apartament dla gości. Gestem ręki Vincent dał znać pozostałym, zebranym w ciasnej celi żołdakom iż nadszedł czas opuścić pokój. Zdążył jednak zatrzymać ochroniarza, którego wcześniej posłał po ojca więzionego w katowni Toma i opierając mu dłoń na ramieniu powiedział:

Dziękuję żołnierzu. Prosiłbym cię jeszcze o jedno. Przynieś nam proszę dzban wina i cztery czyste kubki. Nietaktownie tak trzymać gościa o suchym pysku, szczególnie tak dostojnego.

Gdy żołnierz wyszedł wciąż szyderczo uśmiechnięty Vincent zwrócił się w stronę starszego jegomościa i szybkim ruchem zabrał mu świstek papieru z ręki. Rozłożył go i zaczął powoli czytać. Po chwili westchnął i z politowaniem popatrzył na stojącego przed nim wściekłego i zdesperowanego człowieka.

Cóż obawiam się, że pomylił pan moich przełożonych. To powiedziawszy pogiął i podarł dokument wciąż patrząc na szlachcica.

Pana dekrety, nakazy i listy są tutaj niewiele warte a pan najwyraźniej nie wie w jakiej znalazł się sytuacji. Tak dobrze pan usłyszał nie tylko pana syn tonie w tej chwili w gównie ale cały pański ród. A najśmieszniejsze jest, że chwilę wcześniej groził pan prawdopodobnie jedynym ludziom zdolnym pomóc. Oczywiście jeśli Tom jest niewinny, gdyż w innym wypadku będziemy dla was katami. Proszę także pamiętać, że to od naszej współpracy a dokładniej pańskiego wkładu w nią zależeć będzie to czy ktokolwiek dowie się o zaistniałej sytuacji i czy honor pana domu pozostanie nieskazitelny jak do tej pory. Mam nadzieję, że wyjaśniłem się wystarczająco jasno? Vincent spokojnie oparł się o ścianę i skinieniem ręki wskazał starszemu mężczyźnie taboret na ,którym miał usiąść.

Mam nadzieję, że emocje już nieco opadły a wino, które mam nadzieję zaraz do nas dotrze pomoże nam się rozluźnić. Rozumiem pana ojcowską troskę i jest mi niezmiernie przykro z obecnego stanu pańskiego syna. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że oficer Vita ma tak dobrą rękę do przesłuchań. Cóż nie mi oceniać te metody, gdyż jestem tu w innym celu. Musi pan zrozumieć, że okoliczności zupełnie nie sprzyjają Tomowi. Został złapany na gorącym uczynku i wszyscy są przekonani o jego winie, jednak zawsze jest jakieś "ale". Naszym zadanie m jest dowiedzieć się co dokładnie zaszło. Pozwoli pan, że Tom pozostanie na miejscu dla jego własnego bezpieczeństwa, gdyż obawiam się, że jego obecny stan niestety nie pozwala mu na komfortowe siedzenie o własnych siłach. Aż dziw bierze, że tak długo nie narzekał, ba dopiero niedawno się do nas odezwał.

Po tych słowach skierował głowę w stronę przykutego do krzesła więźnia i rzekł:

Skoro tak dobrze ci szło chwilę temu myślę, że czas najwyższy abyś nas wtajemniczył dla swojego dobra, dla dobra twojego ojca oraz dla dobra twojego rodu. Opowiedz mi co widziałeś? Co miałeś na myśli mówiąc, że widziałeś za dużo? Co tam się stało naprawdę?

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

23
Zapewne więzień zrobiłby wszystko, byleby tylko zakończyć swoje cierpienie, oraz upokorzenie, jakiego musiała mu przysporzyć wizyta własnego ojca. No właśnie... ale w obecnej sytuacji nie zrobił nic, bo zwyczajnie mu przerwano.
W sali rozbrzmiał głos obcej osoby, której kontur położył się długim cieniem wewnątrz izby, zaraz za sylwetką rozwścieczonego szlachcica, gotowego przejść do rękoczynów. Nikt, kto siedział obecnie w celi, nie był w stanie go dostrzec, chociaż część z wizytatorów na pewno już go spotkała. Tak przynajmniej sugerowała postawa Vity, który na dźwięk matowego, męskiego głosu, odłożył młot na stół (chociaż słowo "szmyrgnął" pasowało by bardziej).

- Wino poczeka. Nie ma potrzeby przejawiać zbędnej przemocy, panie Crestland. Syn zostanie wypuszczony, kiedy przejdzie niezbędny, finalny test. Bez konieczności łamania kończyn. To tylko formalność. Vita, Cykler, wynocha. Pan Vincent uczyni mi tę przyjemność i zostanie na parę minut, mamy sprawę do omówienia.
Słysząc jak zostaje wywołany, oficer rzucił wściekłe spojrzenie w stronę drzwi wyjściowych i pospiesznie opuścił celę, nie siląc się szczególnie na uprzejmości wobec kogokolwiek. Przechodząc obok agenta, zdołał jedynie wycedzić przez zaciśnięte zęby:
- Paranoja. Do chuja z taką robotą. Kim Ty w ogóle jes...
Co dziwne, wojskowy niespodziewanie zamilkł, kiedy tylko wychylił głowę za próg. Coś tu było nie tak.

Nieco bardziej pokorny okazał się medyk, który w niemal skulonej pozycji, wyszedł zaraz za przedstawicielem wywiadu, by po przekroczeniu progu otrzymać do ręki malutką sakiewkę.
Mogłoby się wydawać, że i szanowny Crestland będzie miał swoje słowo na odchodne, jednak skończyło się na tym, że posłał wściekłe spojrzenie to Vincentowi, to rozdartym w jego rękach dokumentom, jakby miał do nich żal, że ustąpiły sile ludzkich dłoni. Jego twarz spurpurowiała, a palce u dłoni, gotowe objąć szyję Eluarda, przypominały teraz szpony sępa, gotowego rozszarpać swą zdobycz. Ku uciesze wszystkich (a szczególnie nieznajomego, stojącego za drzwiami), magnat nie powiedział nic, i również opuścił pomieszczenie, wyraźnie starając się nie spoglądać za siebie.
Niedługo potem, tajemnicza postać w kapturze weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Nastąpiło głośne szczęknięcie zamka, a potem jeszcze głośniejsze, starcze westchnięcie.

- Proszę mi wybaczyć. Nigdy nie lubiłem ani wojskowych, ani więzień. Zawsze wychodzę z założenia, że łąka porośnięta kwiatami oraz drewniany dom na obrzeżach miasta, to jedyne słuszne miejsce do spędzania mojego czasu. Tak czy inaczej...
Dziad ściągnął kaptur, odsłaniając przed Vincentem twarz pomarszczoną do tego stopnia, iż przypominała świeży budyń, który opuścił miskę i zapragnął wywrzeć pomstę na całej ludzkości za wszystkie swoje krzywdy. Całość podkreślona opadającymi na oczy, mięsistymi brwiami. Mimo to, oblicze ukoronowane łysiną, przywodzące na myśl pysk starego buldoga, w jakiś sposób wzbudzało ufność, czego wyraźnie dowiodła reakcja Toma- na widok kapturnika wytrzeszczył oczy, jakby upatrywał w nim swoją ostatnią nadzieję. Staruch ubrany był w ubogą szatę, bardziej przypominającą habit zakonny, aniżeli mundur. Wyciągnął sękatą dłoń w kierunku agenta.
- ...Arivald Kennel. Do usług.
Obrazek

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

24
Dość powiedzieć, że wizyta zakapturzonej postaci specjalnie nie wstrząsnęła młodym szpiegiem. Rutynowe wydawałoby się przesłuchanie dostarczyło mu już mnóstwa emocji, toteż wizyta przypominającego mnicha osobnika w królewskiej katowni nagle przestała być jakoś specjalnie dziwna i interesująca. Uwagę przykuwał spokój z jakim wypowiadał się ów tajemniczy gość. W porządku, może nie o sam sposób wypowiadania się tu chodzi choć patrząc na otoczenie wydał się on Vincentowi aż nazbyt spokojny. Bardziej interesujący był fakt, że na zawziętym i złośliwym oficerze wywiadu oraz sprowadzonym przez Vincenta medyku, spokojne polecenie wywarło tak piorunujące wrażenie, że gdyby nie fakt iż było to mało prawdopodobne, młodzieniec mógłby uznać, że jego gościem jest sama smierć. Kiedy cela już opustoszała tajemniczy starzec ukazał swoje przykryte do tej pory kapturem oblicze. Żadną ujmą nie byłoby stwierdzenie, że wyglądał on na osobę raczej nieszkodliwą, dobroduszną wręcz. Aparycja stereotypowego dziadka opowiadającego wnukom historie z dawnych lat budziła jednak pewien niepokój w Vincencie. Wiedział sporo ale nawet w momencie kiedy ów starszy pan mu się przedstawił, nie pojawiła się choć maleńka cząstka wiedzy, która mogła naprowadzić młodzieńca na ślad który wskazać by mógł tożsamość jegomościa. Vincent nie miał wyboru musiał wdać się w dialog z nieznajomym. Pewnym ruchem podał mu dłoń i postanowił dowiedzieć się nieco więcej.

-Vincent Eluard. Witam w skromnych progach rezydencji sponsorowanej przez naszego dobrego króla. Miałem sporo wrażeń dzisiaj i nie ukrywam, że nie zdziwiłby mnie nawet obwoźny cyrk wesoło hasający po korytarzach tych lochów tak więc przepraszam za brak jakiegoś większego zaskoczenia z mojej strony, bo wnioskuję po reakcji zebranych tu osób, że odwiedziła mnie nie tylko persona ważna ale i zrobiła to niezapowiedzianie.

To powiedziawszy młodzieniec oparł się plecami o ścianę, schował ręce do kieszeni spodni i uśmiechając się w typowy dla siebie, szyderczy sposób dokończył:

-W jakim więc celu Arivald Kennel nachodzi mnie w tej zapyziałej celi, oraz czemu oficerowie wywiadu robią się bladzi na widok jego kapłańskiego kaptura.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

25
Starzec uścisnął dłoń agenta, chwytając ją uprzednio w swoje spracowane palce, przypominające bochny chleba (niezbyt to trafne porównanie, ale przecież nie powiedziałbym "przypominające bułki"), a siłą dorównujące imadłu.
Wewnątrz izby zapanowała cisza. Ale nie taka, jaka zwykle ma miejsce, gdzie w oddali słychać pobrzękiwanie łańcuchów, zawodzenie więźniów z sąsiednich cel, czy chociażby ciche bzyczenie much. Czas sprawiał wrażenie, jakby stanął w miejscu. Przynajmniej dla tych, którzy siedzieli właśnie w izolatce, gdzie znajdowało się krzesło tortur, dwa taborety szmyrgnięte w kąt i stół z narzędziami do tortur. Tom siedział wpatrzony tępo w wilgotną podłogę i zdawał się nie kompletnie nie reagować na jakiekolwiek bodźce dochodzące z zewnątrz. Był tak wyłączony, jak żaden katatonik pozbawiony kontaktu z rzeczywistością.
Dziad przemówił swoim spokojnym głosem, spoglądając w promienie światła jakie docierały do wnętrza celi przez malutką kratkę wyzierającą u sklepienia pomieszczenia.

- Usiądź, proszę.

Pomimo nadzwyczajnej tężyzny umysłowej jaka cechowała Vincenta, odszedł od ściany, a następnie posłusznie chwycił za taboret, przystawiając go sobie pod zadek. Robił to wszystko wbrew swojej woli, a jednak zachował swoistą świadomość, wiedząc, że jest zmuszany do danej czynności i wolałby zostać na swoim dotychczasowym miejscu. Z jednej strony zabawne, z drugiej, przyprawiające o ciarki na plecach. Niemożność kontrolowania własnego ciała pomimo posiadania pełni zmysłów, była odrażająca.
Starzec usiadł na swoim zydlu, a Eluard poczuł jak dziwny marazm opuszcza go niczym dłoń zwalniająca uścisk.

- Kontaktuję się z tobą, ponieważ wydajesz się być odpowiednio kompetentną osobą do tego zadania. Nie, nie mam zamiaru już cię traktować magią. Nie zasłużyłeś. Zasadniczo, to nikt dzisiaj nie zasłużył, choć jak powiadają, "cel uświęca środki".

Starzec chrząknął, przywdziewając na twarz swój troskliwy wyraz zmartwionego staruszka.

- Jakieś dziesięć lat temu, w zaszczytnej Akademii Oros, mieliśmy pewnego uczonego, imieniem Zedarg van Alst. I choć nie był on wielkim czarodziejem, tak jak większość adeptów, cechowała go niezwykła smykałka do alchemii, jakiej brakuje niejednemu, przeciętnemu śmiertelnikowi. Kochał, to co robił, a według raportów jego mistrza, jako czeladnik sprawował się nader dobrze. Dopiero gdy ukończył szkolenie, poprosił o możliwość pozostania i piastowania urzędu wykładowcy. Pozostali mistrzowie udzielili mu takiej zgody, choć zachodzono w głowę, czemu nie założył własnej pracowni alchemicznej, mimo posiadania ogromnych kwalifikacji.
W kilka miesięcy później, do wewnętrznego kręgu zaczęły docierać niepokojące wieści. Podobno jeden z uczniów akademii, zaatakował swojego kolegę na korytarzu, zadając mu rany jakich normalnie nie byłby w stanie wyrządzić żaden człowiek- liczne złamania otwarte kończyn górnych i dolnych, roztrzaskana klatka piersiowa oraz krwotok wewnętrzny, silny wstrząs mózgu...


Mag pokręcił głową, a jego smutne oblicze przypominało teraz zatroskanego bernardyna, któremu właściciel zapomniał nasypać karmy do miski. Pomijając ten zabawny aspekt, starzec mówił z ogromnym przejęciem, a Vincent z języka twarzy oraz gestów mógł jasno wyczytać, iż mało prawdopodobne, by czarodziej zechciał go okłamać.

- Próbowali ratować chłopaka, ale została z niego taka miazga, że nawet pomoc w postaci czarów okazała się bezskuteczna. Winowajca zmarł wkrótce po nim. Zgodnie z procedurą, przeprowadzono należną, szczegółową sekcję zwłok tego drugiego, by wykryć, co mogło spowodować u niego taki napad niezrozumiałej furii. Na moje nieszczęście, byłem świadkiem całego przedsięwzięcia. To, co zobaczyłem... przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wszystkie organy wewnętrzne w ciele zmarłego były powykręcane, miały nieregularne rozmiary, niezgodne z rzeczywistymi, a niektóre posiadały nawet odmienną barwę. Trop prowadził do van Alsta, który zresztą nie ukrywał przed trybunałem uczelni, że potajemnie eksperymentował ze swoimi uczniami, podając im przygotowane przez siebie specyfiki. Usprawiedliwiał to działaniem na rzecz nauki, oraz chęcią dokonania przełomowego odkrycia, jakiego owocem miałoby być wyhodowanie serum, zwiększającego trwale wydajność ludzkiego organizmu. Ostatecznie Zedargowi trwale odebrano koncesję oraz prawa do nauczania, po czym wyrzucono na zbity pysk bez możliwości powrotu. Sfrustrowany, ponoć sprzedał dom i wyjechał z Oros, a ślad po nim zaginął.

Czarodziej dokończył swoją opowieść, sunąc dłońmi po kolanach. Przygryzł wargi. Był niespokojny, a jego własne słowa zdawały się przywoływać okropne wspomnienia z ubiegłych lat.

- Trapieni dziwnym podejrzeniem, wraz z moim przyjacielem, opuściliśmy akademię i rozpoczęliśmy prywatne dochodzenie, ponieważ nie wierzyliśmy by ten szaleniec od tak zaprzestał swoich badań. Ja ruszyłem do Keronu, a mój towarzysz na północ. Dopiero niedawno, rok temu, wpadłem na trop tego człowieka i WIEM, że musi przebywać w stolicy. Nie byłoby w tym nic groźnego, gdyby nie fakt, iż w czasie poszukiwań, natrafiłem już na trzy ofiary kolejnych eksperymentów- chłopca, którego dłoń zmutowała przed śmiercią w ostrą wypustkę przypominającą żądło, oraz żebraka, o nieproporcjonalnie wydłużonych, bądź skróconych kończynach, który dusił się podczas oddychania tlenem zawartym w powietrzu. Trzecia... siedzi tutaj razem z nami i chociaż żyje, już nic od niej nie wyciągniecie, choćbyście zrobili z niego kadłubka. Ten chłopak to bezużyteczne warzywo, a zamach jakiego się rzekomo dopuścił, to nic innego jak bomba dymna.

Posłał spojrzenie w stronę otumanionego Toma. Młodzieniec siedział teraz zupełnie bezwiednie, jak kukiełka. Spał.

- Wierzę, że Zedarg dalej eksperymentuje na ludziach, choć nie wiem i boję się wiedzieć jakie stadium zwyrodnienia mógł już osiągnąć, by dopiąć swego. Pewne jest jedno: bez względu na to, do czego dąży i jakie obrał teraz priorytety, zagraża nie tylko Koronie, ale jeśli nie zostanie złapany, w przyszłości może stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo dla całego Keronu. Potrzebuję do pomocy kogoś kompetentnego. Ptaszki ćwierkają, iż jesteś dobry w swym fachu, a twoja znajomość terenu będzie nieoceniona. Dlatego przychodzę właśnie do ciebie, Vincencie.
Obrazek

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

26
Zaiste pokaz magii jaki zaprezentował Vincentowi tajemniczy przybysz zrobił na młodym szpiegu wrażenie. Już wcześniej wiedział on, że magowie dysponują ogromną mocą, która odpowiednio ukierunkowana potrafi zdziałać wiele. Nigdy jednak nie widział czegoś podobnego na własne oczy, a już na pewno, nie doświadczył podobnego zjawiska na własnej skórze. Szybko dało się zauważyć, że zakapturzony mag nie był w tych komnatach gościem zaproszonym ani tym bardziej spodziewanym. Prawdopodobnie nie miał on żadnego związku z królewskim dworem i intrygami stolicy. Sprawiał wrażenie totalnie odciętego. Wyglądał na spokojnego starca żyjącego swoim tempem, z dala od trosk cywilizowanego świata pełnego krwi, złota, fałszu i chciwości. Całe zajście wzbudziło jednak w Vincencie wzmożoną czujność. Wiedział bowiem, że ma przed sobą kogoś potężnego, kto znalazł się w królewskim garnizonie chociaż nie powinien. Młodzieniec dał się porwać w sentymentalną podróż starca, który wyjawił mu historię swojej wędrówki. Choć historia o alchemiku szaleńcu wydawała się mocno naciągana to jednak jak inaczej można wytłumaczyć tak nieprawdopodobne zdarzenie jak zamach na króla dokonany przez jego własnego strażnika, który na domiar złego ma prawdopodobnie uszkodzony mózg i nigdy już nie wróci do stanu sprzed wypadku. Wysłuchawszy opowieści, Vincent wstał z krzesła i ponownie oparł się o ścianę. Patrzył przez jakiś czas w podłogę po czym odwrócił wzrok na siedzącego nieopodal maga i uśmiechając się rzekł:

-Brzmi to co najmniej nieprawdopodobnie. Nie widzę jednak powodu dla, którego miałbyś mnie okłamywać wszak przychodząc tutaj wiele ryzykujesz, choć jak widzę nie sprawiło ci to wielkiego problemu.

Vincent odszedł od ściany i chowając ręce do kieszeni zaczął spacerować po ciasnej komnacie.

-Zastanawia mnie jednak dlaczego ktoś kto był w stanie dostać się do królewskiego garnizonu ale przede wszystkim dowiedzieć się o tym gdzie wywiad przetrzymuje tak istotnego więźnia jakim bez wątpienia jest nasz zamachowiec a ponadto znaleźć mnie...

W tym momencie przerwał po czym szyderczo uśmiechnął się do maga kontynuując:

-...prosi mnie o pomoc w odnalezieniu jakiegoś szalonego naukowca. Z twojej opowieści wynika, że w mieście znajduje się psychopata jakich pełno w większości dużych miast. Wystarczy wstąpić do zamtuza a kilku podobnych w skórzanych gatkach z biczami można spotkać już na wejściu. Zamach był więc pewnie manifestacją lub może lepiej prezentacją jego możliwości. No właśnie. Czy ty oczekujesz naszej pomocy, czy też może ją nam oferujesz? Chociaż określiłeś się jasno to wciąż mam wątpliwości. Tu musi być haczyk starcze. Zbyt długo w tym siedzę żebyś przekonał mnie, że pojawiasz się znikąd z rozwiązaniem problemu, ot tak. Chyba, że chodzi o coś innego, prawda? Powinniście byli go zabić lub zamknąć kiedy to wszystko wyszło na jaw, lata temu. Wydaje mi się, że ktoś, niekoniecznie ty, obawia się, że przeszłość może go dogonić i pewne rzeczy razem z naszym alchemikiem mogą wyjść na jaw. Czyżbyś chciał z moją pomocą posprzątać bajzel jaki zostawiliście ze swoimi zakapturzonymi kolegami, kiedy wypuściliście w świat człowieka zdolnego zmutować czyjąś rękę w żądło za pomocą kropelki zielonego, cuchnącego łajnem napoju magicznego? Albo nie mówisz mi wszystkiego bo nie chcesz, albo nie możesz albo po prostu za dużo piję.

Skończywszy wypowiedź Vincent zaczął się faktycznie zastanawiać czy aby jego potrzeba zaspokojenia pragnienia za pomocą wina była typową dla zwykłego śmiertelnika czy też wypadałoby odstawić na jakiś czas napój Bogów. Niemniej po krótkim namyśle stwierdził on, że prawdopodobnie równie głupiego pomysłu nigdy nie miał i po prostu zbyt mało sypia.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

27
Starzec siedział w dalszym ciągu niewzruszony, nawet w momencie gdy agent wywiadu postanowił powrócić do swojej dawnej pozycji. Świat wokół starego maga sprawiał wrażenie zakrzywiać się i spowalniać, ale to może tylko ze względu na jego ociężałe ruchy, mogące wprawić w marazm najbardziej ociężałego śmieszka.
Arivald uważnie słuchaj słów Vincenta. Czasem potakiwał, czasem się uśmiechał samymi kącikami ust, a czasami młodzieniec widział, że próbuje powstrzymać odruch śmiechu, choć szczególnie tego nie okazywał. Właściwie to w ogóle, dla przeciętnego zjadacza chleba, nawet jeśli uważał, że jadał na dworze. Oczy Eluarda potrafiły wychwycić każdy najmniejszy ruch czy drgnięcie na twarzy czarodzieja.
Co oznaczały jego gesty oraz odruchy? Na pewno spokój, opanowanie, pewność siebie, może lekkie rozbawienie. Zmęczone oczy zdawały się nie odrywać od twarzy agenta, jednocześnie sprawiając wrażenie spoglądających nie na niego, lecz wgłąb niego. Jedno było pewne- mag nie używał żadnych sztuczek, a przynajmniej nie próbował. Vincent by to wyczuł, tak jak ostatnim razem.
Nie przerywając kontaktu wzrokowego, pomachał na boki palcem wskazującym.

- Nie "powinniście", lecz "powinni", panie Vincent. Nie podlegam bezpośrednio pod akademię, choć przyznaję, również się w niej uczyłem i od czasu do czasu niechybnie zmuszony jestem przebywać w towarzystwie uczelnianym. Nie do mnie również należy podejmowanie decyzji, a przynajmniej nie tych, dyscyplinarnych. Jestem...

Przerwał na moment by odpowiednio dobrać słowa.

- Jak Ty, Vincent. Tylko starszy stażem i posiadający inne środki. Kiedy wszystko jest w porządku, zwykłem raczej spoczywać w swoim pokoju w karczmie, leżeć zmożony upałem i popijać ciepłe wino. Jakby to ująć... jestem sprzątaczką. Lepszą lub gorszą, ale co rozlano, ja muszę zetrzeć, bez względu na to, jak bardzo nie miałbym ochoty udusić tych idiotów z konsorcjum alchemicznego za puszczenie Zedarga. Na Twoim miejscu nie przyrównywałbym tego człowieka do pierwszego lepszego idioty z drewnianą pałą za pasem. To nie byle idiota, który potrafi odpowiednio zmieszać smarki trolla ale ktoś, kto w imię swojego chorego dzieła mógłby zatruć studnie w całym w mieście.

Staruszek chrząknął, i sięgnął za pazuchę, by zaraz potem wyciągnąć z niej mały bukłaczek wypełniony chlupoczącą radośnie substancją.

- Łyka? Goździkami i cynamonem wali na kilometr, ale w pobliskiej oberży nie mieli nic lepszego.

Spytał po chwili tonem tak swobodnym, jakby jego uprzedni monolog wcale nie miał miejsca.
Obrazek

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

28
-Chętnie

Vincent sięgnął po bukłaczek i pociągnął z niego solidnego łyka. Skrzywił się nieco szybko przekonując się, że starzec wcale nie przesadzał z tymi goździkami i cynamonem. Oddając napój przybyszowi dodał:

-Zdecydowanie bardziej preferowałbym nasze wino zamkowe albo przepalankę z piwniczki w karczmie w dolnym mieście. Trzeba się będzie tam wybrać.

Szpieg usiadł na krześle i przeciągnął zesztywniałe barki. Współpraca z tajemniczym magiem z pewnością nie była czymś, z czym miał styczność na do tej pory. Niemniej zagrożenie wydawało się realne i całkiem poważne. Jego zadaniem było dbać o bezpieczeństwo korony a jak wiadomo, potencjalnie groźnych wichrzycieli lepiej było się pozbyć zawczasu nim posiądą wystarczającą siłę by poważnie zaszkodzić królestwu. Jak jednak miał tego dokonać? Alchemik mógł być groźny i wydawało się, że pojmanie go może być poważnym przedsięwzięciem. W tym celu trzeba było znacznie więcej środków aniżeli szpieg i jeden mag pozbawiony zwierzchnictwa. W tym celu Vincent musiał poprosić dowództwo o dodatkowe wsparcie. Miał już nawet pomysł. Pozostawało złożyć raport dowództwu. Oblicze Vincenta zmieniło wyraz z pogodnego i zrelaksowanego na skupione i nieco zatroskane. Widać było, że rozważa wiele wariantów uporania się z zaistniałą sytuacją. Wygląda na to, że nawet taki lekkoduch od czasu do czasu musi odnaleźć w sobie wewnętrznego "starucha". Wreszcie po dłuższej chwili ciszy i namysłu Vincent westchnął i odezwał się spokojnym zmęczonym głosem:

-W porządku...Możemy sobie nawzajem pomóc. Wspominanie o twojej tożsamości mogłoby zrzucić na twoją głowę zbyt wiele problemów. Mam swój honor choć wiele osób w to powątpiewa. Wszak jak królewski szpicel mógłby czymś równie nieużytecznym w tych czasach szastać na lewo i prawo prawda? Niemniej cenię sobie twoją pomoc i informacje, które mi dostarczyłeś. Muszę złożyć odpowiedni raport dowództwu i wszystko przygotować. Będziemy musieli się w jakiś sposób skontaktować kiedy wszystko już będzie gotowe i na miejscu. Twoja decyzja w jaki sposób możemy to zrobić. Wspominałem wcześniej o gospodzie w dolnym mieście. Nazywa się ,,Dobre Piwo". Nie rzuca się w oczy więc myślę, że będzie idealna. Zresztą, udało ci się wejść do królewskiej katowni i najpewniej na swój sposób z niej też wyjdziesz także nie martwię się o to.

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

29
Mag klasnął w dłonie i w typowym dla siebie geście, uśmiechnął się samymi kącikami ust, z powrotem przyjmując bukłak.
- Możemy tak zrobić. "Dobre piwo" będzie bardziej niż adekwatnym miejscem, z tym, że najlepiej będzie, jeżeli rozprawiać będziemy dopiero o zmroku. Gdy jest ciemno, trudniej o to, by ktoś mnie rozpoznał. Muszę przyznać, że kiedy spaceruje się ulicami Keronu, ciężko narzekać na nudę.
A tym jeszcze lepiej, jeśli napiszesz swój raport jeszcze przed opuszczeniem waszego...


Starzec zamilkł na moment, jakby szukając odpowiedniego słowa.

-... miejsca pracy. Im szybciej dasz radę nawiązać współpracę z lokalnymi władzami, tym lepiej. Nie wiem jakimi kanałami Zedarg może sprowadzać sobie niezbędne agregaty oraz odczynniki, ale czeka nas sporo pracy. Miejscowa szlachta, biedota, mieszczanie- ten człowiek może być wszędzie, a przez kilka ostatnich lat niewątpliwie wyrobił tutaj sobie znajomości. Pochodzę i popytam.

Dziad zarzucił kaptur na głowę, po czym wstał ze swojego taboretu, zapinając przy tym kołnierz okrywającej go szaty. Wyraz twarzy miał dokładnie cały czas taki sam. Zatroskany bernardyn.
Nim jednak finalnie opuścił celę, pogładził po głowie skatowanego Toma, a następnie ruszywszy w stronę drzwi, rzucił przez ramię:

- Lucius przesyła pozdrowienia.

Wówczas, otworzył drzwi i wyszedł lekko je jedynie za sobą domykając.
Vincent został sam na sam z gotowym zrobić pod siebie więźniem, dwoma zydlami oraz stołem, zaścielonym stalową kołdrą cierpienia, służącą do wydobywania prawdy. Co zrobi i gdzie się uda?
Ha, to zależało już tylko wyłącznie od niego.
Obrazek

Re: [Militarne Serce Stolicy] Garnizon

30
Po opuszczeniu celi przez starca, Vincent uśmiechnął się szeroko i zaczał cicho rechotać.

-Drań. Stary drań.

Powiedział cicho i wciąż sieę uśmiechając. Odwrócił głowę w kierunku więźnia. Był w tej chwili bezużyteczny. Pozbawiony świadomości, pamięci, można spokojnie stwierdzić, że życia. Cała ta sprawa z zamachem była bardzo kłopotliwa. Trzeba było wszystko zatuszować żeby nie dawać pożywki królewskim przeciwnikom a także podtrzymując mit o całkowitym bezpieczeństwie króla, które mitem nie było przez długi czas. Cóż, wszystko jednak musi się w końcu skończyć. Na horyzoncie pojawił się nowy przeciwnik, który dysponuje zupełnie nowymi sposobami na zabijanie. Alchemia to coś z czym Vincent styczności nie miał. Jego wiedza w tym zakresie była...no cóż po prostu mierna. Wiedział on jednak , że nietypowy przeciwnik wymaga nietypowych metod. Te zamierzał opracować i omówić z samym Luciusem. Poza tym trzeba było obgadać sprawę, podrzucenia starego maga do celi przesłuchań bez zapowiedzi. Pozostawała więc sprawa zamachowca i jego ojca. Vincent nie myślał długo, zbyt wiele mogło wyjść na jaw. Wszystko jednak musiało odbyć się w majestacie prawa. W końcu rządy terroru nie sprzyjały wizerunkowi miłościwego władcy a więc trzeba było włożyć w to wszystko więcej wysiłku. Vincent chwycił skrawek papieru i pióro, którego miał użyć jakiś czas temu więzień by opisać zajście w, którym brał udział. Szybko, aczkolwiek czytelnie napisał tam rozkaz:

-Więzień ma zostać powieszony. Jako zarzut wpiszcie uzależnienie od substancji halucynogennych oraz dezercje. Ojciec za fałszerstwo, grożenie oficerowi wojskowemu i przeszkadzanie w czynnościach zleconych przez króla, ma zostać wychłostany tu w katowni, odsiedzieć 10 dni w celi i zapłacić wysoką grzywnę na rzecz korony. Jeśli zacznie rozpowiadać plotki odnośnie przesłuchania, król ma prawo przejąć jego majątek i sądzić go i jego rodzine za zdradę. Ma podpisać dokument zawiązujący tą umowę. A jak nie będzie chciał, to ma zechcieć.

Kiedy skończył zwinął kartkę w mały rulonik i wychodząc z celi wręczył strażnikowi, bez słowa odchodząc w stronę dowództwa by spotkać się z Luciusem.

klik
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”