[Wielki Pałac] Zamek królewski

1
Obrazek
Tak jak świetlista latarnia z dalekiej skarpy rozprasza pomrok wód, tak i Wielki Pałac w swym majestacie wznosi się ponad Saran Dun, a blask jego wskazuje drogę najodleglejszym rubieżom Keronu. Nie uświadczysz weduty, która zamku królewskiego by choć w tle nie ujmowała, bowiem tenże nobliwy budynek wraz z kompleksem inszych gmachów czujnym okiem spogląda na całą stolicę z jej najwyższej części.

Qualis rex, talis grex, rzecze słusznie pewne proverbium, przeto należyty zarząd nad tą głową królestwa stanowi o porządku całej korony i z tych właśnie względów obradują tu konsylia na najwyższych szczeblach, a spotkać najznakomitsze persony z innych rejonów świata niezwykle łacno.

Tylko jedna brama od północnej strony wprowadza gościa do tego świata politycznej ułudy, nęcąc go strzelistymi wieżami, marmurem fontann, splendorem pomników. Straży tu chyba więcej niźli ptaków, co w niespiesznym locie leniwie wymijają pinakle, gdyż Gwardia Królewska uważne ma baczenie na wszystkich postępki. Wiele lat spędzić trzeba, by bez trudu wśród zamkowych skrótów przemykać, a i to za mało, by poznać wszelkie zakamarki Wielkiego Pałacu - pamiętać bowiem należy, iż wrzeciądze pewnych komnat nie otwierają się wcale.
Obrazek

Re: Zamek królewski

2
Ze swoich prywatnych komnat, hrabia zmierzał właśnie na dziedziniec, by tak jak wcześniej zapowiedział, spotkać się tam z Butchem. Chodziło rzecz jasna o pogadankę z robotnikami i wyjaśnienie im całej sprawy oraz nakreślenie pracy, której mieli się podjąć. Zanim jednak Aravath opuścił swoje przytulne cztery kąty, wpadł na iście genialny pomysł, aby pójść na rękę czekającym petentom i przyjąć jeszcze kilku z nich. Tymczasem okazało się, że jeden obywatel Keronu postanowił najwyraźniej narobić jak najwięcej problemów, a potem zrzucić je wszystkie na barki pałacowego urzędnika. Gdyby nie wrodzona cierpliwość dyplomaty, pewnie już po pierwszych minutach zaprowadziłby owego delikwenta po schodach na najwyższą wieżę, a potem pomógłby mu ją opuścić z wykorzystaniem najbliższego okna.

Tak czy inaczej, kiedy zbliżała się ustalona pora, hrabia zwyczajnie zamknął kancelarię i zaczął się przygotowywać. W wewnętrznych kieszeniach długiego, futrzanego płaszcza umieścił dwa ówcześnie sporządzone listy, a także niewielkie kieski wypełnione monetami. Potem zaś uprzedził elfkę, że zostawia komnaty pod jej pieczą, wdział chaperon, wsadził w zęby swoją kościaną fajkę i wyszedł.

Przywitany przez chłodny powiew wiatru i wyjątkowo nijaką pogodę, dziarskim krokiem kierował się na zamkowe podwórze, co chwila wypuszczając z ust dym i kiwając głową wszystkim znajomym twarzom na powitanie. Po drodze walczył ze swoim wierzchnim odzieniem, próbując szczelniej się nim okryć. Nie przepadał za zimą, a w szczególności nie znosił takiej, która nie wiedziała, kiedy powinna się skończyć. Zasłyszany z oddali okrzyk Butcha nieco poprawił mu nastrój. Dotarłszy do niego, poklepał go po głowie i podziękował za punktualność, ale i zganił zarazem, widząc czerwone z zimna uszy młodzieńca. Ostatnią rzeczą jakiej teraz potrzebował była influenza u tego urwisa. Koniec końców jednak, postanowił nie przedłużać spotkania i przemówił do swoich nowych pracowników.

— Na pewno już wiecie kim jestem, toteż pozwolę sobie pominąć wszelką wymianę uprzejmości. Mówiąc krótko: w podziemiach pałacu funkcjonuje kapliczka, która nigdy nie powinna się tam znaleźć. Waszym zadaniem będzie pozbyć się jej w jak najszybszy i najcichszy sposób. Możecie ją zdemontować lub porąbać na kawałki, byleby wszystko odbyło się sprawnie oraz bez nadmiernego bałaganu. Ten nicpoń, który was tutaj przyprowadził, będzie nadzorował waszą pracę — Aravath gestem wskazał na Butcha. Wyciągnął też przy tym przygotowane dniówki i wręczył je robotnikom tak, jak obiecał. — Jeśli nie macie żadnych pytań, chciałbym, byście zaczęli od zaraz — dodał naprędce, unosząc palec do góry, dając robotnikom chwilę na zastanowienie się, a sam wziął na stronę najmłodszego ze swojej służby, pakując mu w ręce oba listy. — Skup się. Gdyby zaczepiał was jakiś gwardzista lub inna, dowolna osoba, która nie wygląda podejrzanie, przy czym osoba ta poddawałaby w wątpliwość cel lub roztropność waszych działań, pokażesz jej list opatrzony pieczęcią. Jest to oficjalne upoważnienie, naturalnie napisane własnoręcznie przeze mnie. Nikt po jego zobaczeniu nie powinien was już nagabywać. Z kolei po skończeniu prac, umieścisz na miejscu kapliczki list opatrzony stemplem. Pamiętaj: to jest pieczęć, a to stempel. Żebyś mi się nie pomylił czasem! — Hrabia zmarszczył groźnie brwi, ale nie miał na celu przestraszyć swojego rozmówcę. Często robił tak, kiedy podkreślał powagę sytuacji. Wydawało mu się, że mógł zaufać Butchowi i klarownie wytłumaczył jego następne obowiązki. Poklepał go jeszcze po ramieniu na zachętę i z powrotem obrócił się do robotników, czekając na ich reakcję.
Obrazek

Re: Zamek królewski

3
- My profesjonały, panie Hrabio, rochwierutamy co trzeba i uwiniemy się w try miga – zapewnił jeden z wyrobników, co skwapliwie potwierdzili pozostali, bowiem najodpowiedniejszy dostali asumpt do działania, za który wiele kielichów tego wieczora wychylą w gospodzie.

Butch natomiast zaczął kipieć niemożebnym ważniactwem i Hrabia zaczął podejrzewać, że to z tej przyczyny uszy mu prędzej poczerwieniały, niźli z faramuszek takich jak mróz, wobec których człowiek naznaczony misją winien pozostać niewrażliwy.

- Zajmę się wszystkim – odrzekł śmiertelnie poważnie przyszły nadzorca do spraw zadań specjalnych i nachylił się, by wysłuchać wskazań dyplomaty kędy ma zmierzać, by przeklęte miejsce znaleźć. Otrzymawszy instrukcje od Hrabiego, dziarsko przejął odeń bumagi, a następnie niczym przywódca ruszył przodem dumnym krokiem, za nim zaś kornie podążyła brać robotnicza.
* * * Jako obiecali, tako w try miga się uwinęli, a konkretniej w trzy godziny. Podekscytowany Butch przyleciał po Hrabiego do jego komnat i gdy znów przemierzali trasę na dziedziniec, gdzie na odprawę czekali robotnicy, zdawał mu relację z ostatnich arcyważnych w jego przekonaniu wydarzeń.

Namęczyli się nieco, by kapliczkę odnaleźć, tak nieprzystępnie dla zwykłych oczu ją ulokowano – traf to musiał być zaiste niecodzienny, że udało się na nią komuś akcydentalnie natrafić. Poradzili sobie jednak znakomicie, usunęli posążki i różne bardzo… specyficzne utensylia, które służyły oddawaniu czci Krinn, Butch zaś pamiętał, by list ze stemplem dla potomnych tam pozostawić. Szczęśnie autorytet Hrabiego tak działał, iż nikt ich nie nagabywał, ni atencją ich działań nie zaszczycał, samym robotnikom z kolei tak sprawnie poszła rozbiórka, że nawet pył nie ostał się w zamku po przeklętym kulcie.

Słuchając jednakowoż opowieści Butcha, dla którego najistotniejsze były opisy wybijania młotem każdej cegiełki, Hrabia zwrócił uwagę na to, iż pętak trzyma coś pod ramieniem. Po chwili skonstatował, że to kamienna tabliczka z dziwnymi rytami, którą nie wiedzieć czemu młodzian z jakichś względów sobie upodobał.
Obrazek

Re: Zamek królewski

4
Robotnicy wydawali się hrabiemu całkiem kompetentni. A przynajmniej na tyle, by zająć się całą sprawą i nie narobić przy tym jeszcze więcej kłopotów. Poczciwy dyplomata martwił się raczej o Butcha, który dawno nie dostał równie odpowiedzialnego zadania. Głównie dlatego, bo nigdy nie należał do najbystrzejszych dzieciaków. Ostatnimi czasy jednak zaczęło się to zmieniać. W dwa lata zdążył opanować w zadowalającym stopniu pisanie, czytanie i elementarną arytmetykę, biorąc pod uwagę tak późne rozpoczęcie nauki. Aravath dzielił się z młodzieńcem swoją wiedzą o świecie, a bywało również i tak, iż pozwalał innym urzędnikom dworskim przez pewien okres sprawować nad nim pieczę. Wszystko po to, by z tego gagatka coś kiedyś wyrosło. By mógł sobie w życiu poradzić, jeżeli zdecyduje się usamodzielnić, bądź któregoś razu jego opiekun już nie będzie w stanie odpowiednio się nim zająć. Niektórzy czerpią wielką przyjemność z inwestowania w najróżniejsze rzeczy, jednak niewiele osób inwestuje w ludzi, tak jak nierzadko czyni właśnie nasz hrabia. Najważniejsze, że cała ta praca zaczyna przynosić efekty. Wyrostek faktycznie staje się co raz bardziej rozgarnięty, przy okazji odkrywając swoje ukryte talenty.

Pewność siebie Butcha wywołała uśmiech na twarzy Aravatha. Gdy tylko okazało się, że będzie pełnił rolę dowódcy ekspedycji, niemalże natychmiast napuszył się niczym paw i zadarł nosek do góry. Zaprawdę, komiczny był to widok.

— Owocnej pracy życzę — Hrabia pożegnał się z chwilę temu najętymi robotnikami i wyruszył na miasto. Pamiętał, że skończyła mu się mieszanka ziół do fajki, a skoro był już na nogach, to przecież może trochę rozprostować kości i przespacerować się, prawda? Ze sprawunkami siwowłosy mężczyzna uwinął się nader szybko, toteż powrócił do pałacu, by niepotrzebnie nie marznąć. Tam też, we własnych komnatach, został uraczony skromnym obiadem. Jako że oficjalny czas przyjmowania petentów już się zakończył, hrabia zdecydował się na podjęcie lektury ze swojej całkiem pokaźnej biblioteczki. Traf padł na jeden z tomów traktujących o pieniądzu i wszystkim, co z nim związane, autorstwa jakiegoś wysokiego elfa, którego nazwiska biedny Aravath nawet nie potrafił wymówić.
* * * Trzeba przyznać, iż trzy godziny minęły stosunkowo szybko i wizyta wychowanka hrabiego w jego czterech kątach po tak krótkim czasie okazała się dla królewskiego doradcy wyjątkowo niespodziewana. Nie mniej jednak, wkrótce obaj ponownie dreptali z powrotem na dziedziniec.

— Nie natrafiliście na jakieś niepokojące ślady w okolicach kapliczki? Czy robotnicy mówili o czymś, co mogłoby być warte mojej uwagi? Na pewno nie pomyliłeś listów? — D'arzul szczegółowo przepytywał kroczącego u swego boku młodzika. Dotarłszy na miejsce spotkania z siłą roboczą, oficjalnie ich odprawił, dotrzymując słowa i ofiarowując im dodatkowe podziękowania w postaci brzęczących srebrników. — Dziękuję za wasze zaangażowanie. Zasłużyliście na ciepłą strawę. Baczcie jednak, by nie opróżnić tych kiesek od razu, bowiem zima nie odpuszcza, a zboże nadal drożeje. Rozum dyktuje, by w takowych chwilach zaoszczędzić nieco. Nigdy nie wiadomo, czy te kilka monet was oby nie uratuje, gdy głód zacznie do kotła zaglądać. Dobrego dnia, mości panowie — Kończąc małą przestrogą i radą, hrabia skinął głową w geście pożegnania. Nie był do końca pewien, czy byli pracownicy wezmą jego słowa do serca, ale nie może im przecież niczego nakazać, a co najwyżej użyczyć trochę rozsądku.

Odprowadzając wzrokiem nowo poznanych specjalistów od rozbiórek, Aravath przeniósł na chwilę swoje spojrzenie na Butcha i dostrzegł, że chłopak trzyma coś pod pazuchą. Nie czekając na nic, zasypał go kolejną lawiną pytań odnośnie owego tajemniczego przedmiotu, oczekując wyjaśnień.
Obrazek

Re: Zamek królewski

5
Oczywista, że natrafiliśmy! Na mnóstwo szczurów dobierających się do zapasów w zamkowej spiżarni – zaperzył się Butch, gotowy na skinięcie dłoni Hrabiego podjąć się funkcji Wysokiego Nadzorcy pałacowych wiktuałów. – Gdyby nam Amanda nie pokazała, jak tam wejść to byśmy wszytkie ściany porozwalali, a tej kaplicy nie znaleźli. Jak już wreszcie wtranżoliliśmy się do środka Steve stwierdził, że niektórym to się w rzyci poprzewracało od tego błękitnego barwnika we krwi. A potem powiedział „psia ich mać” i splunął na ziemię... – paplanina otroka rozgorzała na nowo, zalewając Hrabiego falą informacji. Niestety koncentracja podrostka na tyle się nadwątliła, że snadź nie zwrócił uwagi na człon pytania Aravatha brzmiący „coś warte mojej uwagi”. – Nie, nie, nie, trzy razy żem sprawdzał te listy.

W końcu dotarli do robotników, którzy frenetycznie zareagowali na gratyfikację pieniężną oraz wyrazili gotowość do dalszej współpracy w przyszłości. Jeden ino mruknął „panie, ja mam rodzinę do utrzymania” w responsie na przemowę Hrabiego, jakby dotknięty nieco tym, iże jakiś możny go o pochopną rozrzutność podejrzewa. Gdy spełniwszy swą powinność oddalili się z dziedzińca, wyrostek na powrót dostał szansę, by móc w jego konwikcji zabłysnąć swą gadaniną.

- Ale że co? – nie załapał w pierwszej chwili Butch. – Aaa! No więc to było tak. W kapliczce na środku stał taki złoty posążek, który przedstawiał dwie postaci. Naga pani klęczała, bo eee... zgubiła swoje ubrania, a pan z koroną na głowie eee... podtrzymywał ją od tyłu za biodra, żeby się nie przewróciła. No bo on też zgubił gdzieś swoje szaty, a ona eee... pewnie była miła i jemu też chciała pomóc. – Butch odchrząknął. - Niestety Steve nie zna się na sztuce i rozwalił dzieło młotem, nim zdążyłem je uratować – w głosie chłopaka dało się wychwycić lekki zawód. - No to wziąłem sobie chociaż tę kamienną tabliczkę na pamiątkę, co to włożona była jako podpis tego posążku.

Butch wystawił obiema rękami kamienną tabliczkę tuż przed nos Aravatha, by ten również mógł admirować jej sekrety. Wyryto na niej dwa słowa: KRINN I ZYDAR, poniżej zaś znajdowało się zdanie wydrążone mniejszą czcionką. Złowieszcze zawijasy (litery?) już samym wyglądem wywoływały niepokój odbiorcy, skrywając treść nieznaną nawet wykształconemu Hrabiemu. Zdanie napisano bowiem w języku, którego dotychmiast nigdy na oczy nie widział.

-->Jakiś czas później.
Obrazek

Re: Zamek królewski

6
~ Grynwald ~

Istnieje taki rodzaj inwitacji, którego lekce sobie ważyć nie przystoi wcale. Markiz Grynwald De La'Fleont herbu Krucze Serce, Wielki Podskarbi Koronny, do którego przylgnęło wiele nieoficjalnych mian przydawanych przez urępną płeć zamieszkałą w tym zamku, bez ochyby wiedział o tym najlepiej. Oto bowiem kroczył dumnie pałacowym korytarzem, zmierzając na spotkanie, którego przebiegu nie sposób było antycypować.

Wszak ledwo niespełna godzinę temu otrzymał nagłe wezwanie od samego Aidana z prośbą, by stawił się w jednej z prywatnych komnat królewskich, co nieco rozprzęgło jego standardową sekwencję dziennych zajęć. Jeszcze ze dwadzieścia minut dzieliło go od ustalonej pory, a jako że znajdował się w drodze ku wyznaczonej komnacie, frasować nie musiał się o faux pas, jakim niewątpliwie stałoby się trywialne spóźnienie.

Korytarzem w spokoju zmierzał, o rzeczach rozmaitych deliberował, gdy za plecami swymi usłyszał wzmożone echo kroków, i wnet jakiś nieokrzesany człowiek w biegu zachwiał równowagą markiza, a potem bez spojrzenia choćby czy półsłówka skruchy pognał na złamanie karku przed siebie. Ledwo się dygnitarz pozbierał, do marszu niezmąconego powrócił, a tu apiać dwóch inszych jegomościów leci tym razem z naprzeciwka i jak nie szturchną markizem! Takoż oni grubiańsko nie raczyli nawet ozwać się do oficjela, ino pomknęli zaaferowani snadź ważnymi sprawami. Zbyt krótka to była chwila na rozpoznanie winowajców, jednakowoż wnosząc po ubiorach, ich proweniencji daleko było do majętnych rodów.

W razie gdyby Grynwald sądził, iże to koniec korytarzowych harców, nadzieję jego ostudziły zaraz ciężkie i rytmiczne kroki, które okazały się należeć do dwóch strażników i ich kapitana na czele. Ci przynajmniej oszczędzili sobie staranowania biednego Podskarbiego, bowiem wyminąwszy go, podążyli bez słowa za dwójką onych szybkobiegaczy, najwyraźniej również uznając przywitanie z kimś o godności markiza za zbędną stratę energii. Czyżby wyruszyli zaaresztować tamte persony podejrzanej konduity, które ordynarnie mącą spokój przechodniów pałacowego korytarza?
Obrazek

Re: Zamek królewski

7
In flagranti?! Ty zakuty łbie... – pomyślał sobie Hrabia, bezszmerowo gromiąc Gormana Truarta oraz jego przeklętą, wypolerowaną zbroję. Dalsze słuchanie tego żałosnego abderyty narażało Aravatha na utratę szarych komórek, dlatego też postanowił na krótką chwilę całkowicie odciąć się od rzeczywistości, dzięki czemu mógł wyciszyć się i ukoić nerwy. Nic tak nie wyprowadzało wąsatego dyplomaty z równowagi, jak kalectwo ducha, a zwłaszcza, kiedy dopadało osoby na wysokich stanowiskach. Poszkodowany dostojnik królewski musiał z kolei robić dobrą minę do złej gry i jak dotąd wychodziło mu to całkiem gładko, głównie z powodu trzymania wszelkich emocji na wodzy.
* Nieszczególnie uradowany tym niepomyślnym obrotem sprawy, Hrabia D'arzul (po opuszczeniu swych komnat) maszerował korytarzem w eskorcie strażników, zakuty w kajdany, niczym najpośledniejszy zbrodniarz. Głowę trzymał jednak wysoko, nie przejmując się niedyskretnym spojrzeniem, którym obdarzała go niemalże każda osoba przechodząca obok. Aravath nie zważał na plotki, bo choć często przeszkadzały mu w pracy, to zawsze jakoś sobie z nimi radził, nierzadko obracając je na swoją korzyść. Siwowłosy mężczyzna liczył na to, że prawdziwy zabójca poczuje się zbyt pewnie i stanie się mniej ostrożny, kiedy usłyszy w jakim stanie znalazły się ofiary jego podstępnych działań, co w rezultacie może ułatwić jego złapanie. Królewskie lochy należały zaś do najskuteczniej chronionych miejsc w całej stolicy, więc o ile Aravath nie zostanie wysłany na tortury i nie pozbawią go prawa do odwiedzin (co zasadniczo byłoby pogwałceniem eksceptów szlacheckich), pozostanie uczestnikiem tej niebezpiecznej gry i będzie mógł realizować wszelkie posunięcia poprzez pośredników, nieco mniej obawiając się o własne życie.

I tak, skrzywdzony przez los doradca Aidana, umilał sobie przechadzkę niekończącym – zdawałoby się – przejściem pałacowym. Nawet w tak beznadziejnej sytuacji był zajęty planowaniem przyszłych ruchów i ani myślał o kapitulacji.
Ostatnio zmieniony 02 sty 2016, 2:51 przez Hrabia Wąs, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Zamek królewski

8
Rozmyślający nad wszystkimi możliwościami dalszego rozwoju sytuacji hrabia D’arzul oraz eskortujący go gwardziści straży królewskiej tworzyli milczącą, grobowo dumną procesję przemieszczającą się publicznymi pałacowymi galeriami oraz schodami ku dolnym kondygnacjom. Towarzyszył im jeno akompaniament szczękających elementów licznych zbroi i równe rytmem kroki w okutych stalą butach. Taki precedens dla zobojętniałej służby był jak przemarsz paradny pod batutą grupy cyrkowców. Z rozpostartych drzwi do komnat, zza alabastrowych kolumn i balustrad balkonów dziesiątki par oczu zerkały ukradkiem na wyprostowanego godnie hrabiego, dotąd człeka prawdziwego formatu, o estymie magnata, o niezszarganej reputacji, teraz odprowadzanego do celi niczym byle rzezimieszek przyłapany z ręką w koszu straganiarza.

Tam dokąd zmierzali, w kazamatach olbrzymiej twierdzy, brakowało pomywaczek oraz pospolitych zamiataczy podłóg, a korytarze pustoszały i nabierały surowej pustki z każdym kolejnym załomem. Minęli zaledwie samotnego odźwiernego-klucznika, siwiutkiego garbusa, nim dotarli do jednej spośród nielicznych cel przeznaczonych dla bardziej istotnych jeńców, aresztantów szlachetnego pochodzenia oraz więźniów politycznych. Aravath spełniał przynajmniej dwa spośród tych warunków.

Pozwolicie, panie hrabio — kapitan nie pożałował sobie przekąsu, kiedy jego przyboczny wystąpił naprzód z kluczem do okowów na nadgarstkach szlachcica. Rozkuty, Aravath pokierowany został do wnętrza karceru oddzielonego od korytarza zębami zaśniedziałych i nadgryzionych przez ząb czasu, ale solidnych żelaznych krat, które zatrzasnęły się za jego plecami bezpowrotnie. A zaraz za nimi podążyło trzaśnięcie masywnego zamka.

Pyszałkowatego ostatniego spojrzenia Truart również sobie nie pożałował. — Niniejszym zostajecie osadzeni w niewoli za zbrodnię trucicielstwa oraz zdradliwą konspirację wymierzoną w koronę królewską Keronu, hrabio D’arzul. W dniu jutrzejszym spotkamy się na pierwszym przesłuchaniu. Wieczerzę klucznik podaje o zmierzchu. Żegnajcie, hrabio.

Wraz z podzwanianiem karacen i gruchotem buciorów uzbrojona delegatura z kapitanem na czele opuściła loch, zostawiając szlachcica samemu sobie. Aravath po chwili usłyszał pieczętowane drzwi do jednostki więziennej oraz Truarta wydającego dyspozycje gwardzistom zostającym na stanowiskach wartowniczych. Widział zaś tyle, ile mu pozwalały widzieć rzędy krat. Pusty korytarz z mokrymi zaciekami i grzybem na kamiennych ścianach. W żeliwnych uchwytach pochodne stanowiące jedyne źródło światła, stawiając jasnym, że niemożliwe było nawet zabicie sobie czasu w celi lekturą. A cela, choć przestronna, była równie wyjałowiona, co reszta pomieszczenia. Do dyspozycji Aravatha pozostawała jeno prosta, zasłana czystym siennikiem prycza, drewniany pulpit z siennikiem oraz toaleta skromnie osłonięta płóciennym parawanem. Nic choćby odrobinę porównywalnego ze standardem znanym mu z jego osobistych komnat.

Spokój hrabiego w nowych domowych pieleszach nie trwał długo. Co dawało mu w tamtej upokarzającej nieco pocieszenia, nie dłużej trwał spokój kapitana Truarta. Hałas i nagle rozbrzmiały za drzwiami głos Aldristana brzmiały niczym lwi ryk, zupełnie jakby baron miał z rozwianą grzywą wpaść do lochu. Zamiast tego, Aravath zyskał okazję przez niedługą chwilę przysłuchać się stłumionej odległością, lecz ostrej wymianie zdań pomiędzy magnatem a dowódcą zamkowej straży, obfitującą w powoływanie się na cały szereg praw i przywilejów szlacheckich, immunitety, precedensy nadzwyczajne, a nawet wpływy na dyspozycje samego monarchy, co do obsadzania ról i tytułów wśród gwardii królewskiej. Baron zakończył ją eksklamacją równie gwałtownie, co rozpoczął.

Ta farsa nie skończy się tutaj, Truart! Jedyne, co ugraliście, to zdarcie maski z własnej gęby — zdrajcy i pospolitego łotra!

Kiedy zamek w drzwiach do lochu w końcu został przekręcony, spoglądając zza krat pod kątem, więziony arystokrata ujrzał, jak do środka krewkim krokiem wpada znajomy członek Małej Rady. Szeroką twarz barona ze złości pokrywały purpurowe wykwity, zaś na jego czole perliły się kropelki potu. Aravath nigdy chyba nie widział Aldristana równie poruszonego, co w chwili, gdy ten zatrzymał się pod celą, sapiąc niczym rozeźlony tur.

Na wpół rozjaśniobym blaskiem pochodni obliczu barona pojawił się wyraz rozżalenia przemieszany z goryczą. — Męka to dla oczu, widzieć was tutaj, D’arzul. Skandal. Skandal, psiakrew! — zaklął, ściskając dłonie w pięści, aż pobielały mu kłykcie. — Truart panoszy się niczym indor po zagrodzie, mamy zmachowca pod bokiem, a wy potrzebniście nam tam, na górze, nie w chędożonej ciemnicy! Nadęty gąsior, widzieli go... — Aldristan poczerwieniał jeszcze bardziej — choć hrabia sądził, że bardziej się już nie dało — i mamrotał mniej przystojne szlachcicowi inwektywy pod nosem, ale gdy ponownie zerknął przez żelazne kraty, jego spojrzenie posmutniało. Westchnął ciężko. — Dręczą mnie jednako obawy, że nie zdołam teraz temu zaradzić. Ten zakuty łeb ma swoje prawa. Zamierza pod flagą racji stanu wstrzymać wam przywileje do widzeń z kimkolwiek, kto mógłby wam służyć „zdrożną” pomocą. Nawet mnie zamiarkował wstrzymać. Mnie! Ale wierzcie mi, hrabio, że nie spocznę, póki tu tkwicie, choćbym miał budzić samego króla! Czy coś mogę dla was uczynić? Cokolwiek, nim nasz kapitan wtargnie tu pod pretekstem zdrady stanu i każe wywlec mnie za drzwi.

Re: Zamek królewski

9
Korytarzowa pielgrzymka dłużyła się hrabiemu niesłychanie, ale jak to miał w zwyczaju, niczego po sobie nie pokazywał. Doskonale wiedział dokąd jest prowadzony, a mimo tego, był w stanie zachować ten charakterystyczny dla siebie, nienaturalny spokój. Nie zapominał, że jest częścią widowiskowego korowodu. Spodziewał się także, że już niedługo Saran Dun będzie miało kolejny powód do plotek. Nie zważał jednak na takie drobiazgi. Dla Korony był w stanie poświęcić wiele, wliczając w to wizerunek, który zresztą odbudowywał podczas swojej politycznej kariery kilkukrotnie, za każdym następnym razem wychodząc z tarapatów silniejszy, niż wcześniej.

Dotarłszy do swojego tymczasowego – miał nadzieję – lokum, dyplomata pozwolił się rozkuć i osadzić w celi. Nie protestował, milczał, zdawać by się mogło, że nawet nie oddychał. Nie żywił do Truarta personalnej urazy, a raczej zawodową. Momentami współczuł mu, że ktoś omyłkowo przydzielił mu do piastowania tak ważne stanowisko. Prawdziwi głupcy często przez cały swój żywot pozostają nieświadomi bezmiaru własnego ograniczenia umysłowego, jakkolwiek fakt ten nie czyni nikogo wolnym od odpowiedzialności za swe czyny. A konsekwencje, jakie zostaną później wyciągnięte wobec Gormana, mogą być bardzo dotkliwe...

Aravath odprowadził wzrokiem strażników, zaciskając w dłoniach lodowate, więzienne kraty. Przymknął na chwilę zmęczone powieki i napełnił płuca powietrzem, by po chwili zwrócić je pomieszczeniu w głośnym wydechu. Zbyt wiele emocji, jak na poczciwego urzędnika Korony. Tak przynajmniej mógłby pomyśleć ktoś, kto hrabiego D'arzul nigdy nie poznał, jednakże jego współpracownicy wiedzą, kiedy ten nieprzejednany wąsacz staje się najgroźniejszy. Przyparcie go do muru to jedna z mniej rozsądnych decyzji możliwych do podjęcia. Wiedzą to zarówno ambasadorowie Turonu, jak i emisariusze Urk-hun. Ktokolwiek uważał, że tak nieudolna próba wyeliminowania hrabiego z rozgrywki przyniesie skutek, doprawdy bardzo się pomylił...

Z rozmyślań odnośnie nowych "komnat" (które dla mało wymagającego szlachcica wydawały się na swój sposób przytulne), wyrwał siwowłosego mężczyznę znajomy głos. Z baronem znał się nie od dziś, razem opróżnili beczkę soli, albo i dwie, toteż nic dziwnego, że właśnie w jego osobie Aravath upatrywał pomocy. Ten pierwszy zaś nie był w stanie ukryć rozgorączkowania. Hrabia tymczasem potrzebował go opanowanego i roztropnego, dlatego też wysłuchał tego, co ma do powiedzenia, a następnie gestem dłoni poprosił, by się odrobinę uspokoił.

— Co z Yurayą? Odratowali ją? — zapytał, prostując jednocześnie kości, po czym zbliżył się do Aldristana. O ile wcześniej martwił się w większym stopniu o polityczne rezultaty utraty dwóch członków Małej Rady, o tyle aktualnie był szczerze zainteresowany stanem zausznicy Aidana. Hrabia postanowił także nieco pokrzepić wizytatora i udzielić mu paru wskazówek. — Bez obaw, mój drogi przyjacielu, tu jestem bezpieczny. Przynajmniej do wieczerzy, podczas której ani chybi nakarmią mnie jadowitym wężem i skorpionem. A teraz posłuchaj mnie w skupieniu: zabraniam ci przebywać gdziekolwiek bez ochrony. Nie ufaj gwardzistom, ani straży. Zadbaj o bezpieczeństwo swoje i króla, szukaj u niego pomocy. Nawiąż kontakt z długouchą służką, która dla mnie pracuje. Od niej dowiesz się wszystkiego i może uda wam się zaradzić temu szaleństwu. Jeżeli byłaby taka możliwość, chciałbym zobaczyć się z nią osobiście. Na koniec, weź pod lupę samego Gormana. Nie wiadomo, czy eksponowane przezeń bezmózgowie przypadkiem nie służy jako kamuflaż dla współpracy z wrogiem. Znajdź coś, co można wykorzystać przeciwko niemu. O tyle cię proszę — wyszeptał, w obawie przed jakąś formą podsłuchu, pozwalając sobie na nieformalny ton wypowiedzi, by złagodzić atmosferę. — To bezhołowie wkrótce dobiegnie końca. Daję ci moje słowo. I chcę żebyś wiedział, że twoje wsparcie jest dla mnie warte największej fortuny — dodał, unosząc lekko kąciki warg w uśmiechu. Każda zwłoka mogła ich obu wiele kosztować, dlatego Aravath wolał załatwić całość szybko, aby nie narażać niepotrzebnie entej, istotnej dla niego osoby.
Obrazek

Re: Zamek królewski

10
Baron stęknął, powoli opanowując wzburzone nerwy i ocierając lśniące od potu czoło. Dla człowieka jego słusznej postury wszelkie nagłe ekscytacje niewątpliwie oznaczały sporą dozę wysiłku dla organizmu, więc hrabia nie mógł dziwować się, gdy ten nadal sapał jak rozjuszony odyniec. Łapiąc oddech, odpowiedział z machnięciem ręki, lekko rozkojarzony. — Nie sposób wiedzieć, po prawdzie. Cyrulik rozłożył ręce. Żyje, cudem jakimś, ale leży jak bez ducha i ponoć tylko czas ma pokazać, kiedy się wybudzi. O ile się wybudzi. Psiakrew by to... — Aldristan znowu popatrzył na aresztanta ze współczuciem. — Przykro mi, przyjacielu. Wiem, że dziewczyna mogła dostarczyć cennych zeznań.

Nie troskajcie się o mnie. Trucizna, tfu! Broń kobiet i tchórzy! Powinniśmy żywić nadzieje, że nasi adwersarze są równie zdesperowani i głupi, co pozbawieni honoru, i ponowią swe mordercze próby. Będzie to wyśmienita okazja, by zdusić tych zdrajców w kolebce. Nie zdziwiłbym się, gdyby nazwisko naszego kapitana padło w zeznaniach... — wymamrotał pod nosem. — Potrojona gwardia strzeże teraz króla Aidana, sam kazałem na wylot zreferować tych ludzi. Rychło w porę, bowiem podejrzewamy, że gdy Truart był zajęty oskarżaniem niewinnego człowieka, doszło do pierwszej próby zamachu. Ten gładki młodzik ze straży osobistej jego wysokości, Tom Crestland. Crestlandowie, dalibyście wiarę? Perła w koronie, phi! Świat się wali na głowę! — Baron potrząsnął własną kudłatą głową dla wzmocnienia efektu, po czym natychmiast machnął dłonią lekceważąco, zanim hrabia zdążył wypytać go domniemaną napaść. — Nie znam szczegółów zajścia. Havelock ze swym oddziałem zajmują się już sprawą, jego ludzie wycisną z chłopaka ostatnią prawdę i ni chybi zaraz tak siądą staremu Crestlandowi na rzyci, że nie zdąży dobiec do wychodka. Oby podsunęli nam jakiś trop.

Na prośbę hrabiego Aldristan zareagował gestem i wyrazem twarzy pełnymi nieomalże namaszczenia, skłaniając głowę ze zrozumieniem, uderzywszy się pięścią o wydatną pierś. — Osobiście zajmę się sprawą Gormana, zapewniam. Nie wiem, czy zdołam pomóc waszej służce w prześlizgnięciu się przez jego ludzi aż tutaj, ale nie spocznę, póki nie wykorzystam wszelkich swych zasobów. Tymczasem, bywajcie w zdrowiu, hrabio i nie traćcie ducha, wytropimy tych zdrajców, co ostatniego, a wy odzyskacie honor. Przysięgam na swój własny.

Takież śluby złożywszy, baron skłonił się Aravathowi nieco nieprzytomnie, lecz z szacunkiem, nim odwrócił się od celi. Pośpiesznym krokiem opuścił loch zamkowych kazamatów, zostawiając szlachcica znów sam na sam z zagrzybionym korytarzem, słabym światłem pochodni w żerdziach i cichutkim, miarowym kapaniem wody ściekającej ze sklepienia. Biorąc wzgląd na panującą w pomieszczeniu wilgoć, hrabia nie zdziwiłby się, gdyby się właśnie znajdował gdzieś pod znakomitymi pałacowymi łaźniami, z których sam zwykł z przyjemnością korzystać. Wydawał o się to wspomnienie odległe, jakby o dziesiątki lat. Bardziej dłużył mu się jedynie samotny, bezczynny pobyt w celi, gdzie poza snuciem rozmyślań, spacerowaniem oraz odmierzaniem dźwięków rozbryzgujących się o posadzkę kropli nie sposób było o zajęcie umysłu.

Przed zachodem słońca z sufitu spadły siedemset trzy krople, a hrabia D’arzul przekonał się, że jego nowe salony mierzyły dokładnie siedem kroków wzdłuż, pięć i pół kroku wszerz oraz niecałych dziewięć po przekątnej. Zaskakujące w swojej formie i przejawie uprzejme pukanie do drzwi karceru wyrwało go ze stagnacji. Nim zdążył odpowiedzieć, zamek szczęknął charakterystycznie, rozległo się szuranie łapci, a w jego polu widzenia pojawiła się po chwili znajoma, zgarbiona sylwetka siwiuteńkiego dozorcy, niosącego w ramionach tacę ze skromnym posiłkiem. Biorąc pod uwagę, jak bardzo trzęsły się od drżączki dłonie, cudem było, że nic z niej nie pospadało. Chleb, dzban i drewniany kubek, plaster suchego mięsa. Myśl, że w przybytkach więziennych dla kryminalistów bardziej pospolitego sortu więźniowie zadźgaliby się widelcami za takie specjały mogła być jakimś pocieszeniem.

Re: Zamek królewski

11
Hrabia D'arzul westchnął ciężko, dowiedziawszy się o stanie zdrowia królewskiej doradczyni. Przeżyła, szczęśliwie, choć nie do końca nawet wiadomo, czy jest w ogóle świadoma. Aravath potrzebował jej zeznań, lecz jednocześnie nie krył przed samym sobą obawy w związku z nimi. Być może w świetle ostatnich wydarzeń Yuraya byłaby nawet skłonna oskarżyć go o to, że faktycznie próbował ją otruć. Był to rzecz jasna najgorszy z możliwych scenariuszy, ale mimo to wciąż prawdopodobny. Dlatego też dyplomata nie mógł liczyć na cudowne ozdrowienie członkini Małej Rady i musiał oczyścić się z zarzutów zanim do takowego w ogóle dojdzie.

Tymczasem, kolejne zmartwienie ukłuło go w serce: zamach na Aidana. Naturalnie, hrabia zaczął powoli łączyć kropki. Zagadkowa śmierć Rhaetyra, trucicielstwo, nieudana napaść na króla... czyżby ktoś podjął się organizacji puczu? Jakub? Szlachta? Mniejszości w państwie? A może ktoś zza granicy? Nawet jeżeli źródłem ostatnich wypadków w pałacu było wiele osób, całość niewątpliwie przyjmuje nieprzyjemny charakter krajowego przewrotu. To zaś oznacza, że Keron będzie musiał rozwiązać kolejny, olbrzymi problem. Tym nie mniej... Crestlandowie? Hrabiemu D'arzul wydawało się początkowo, że Aldristan wspiął się na wyżyny swoich kabaretowych zdolności i uraczył go znakomitym dowcipem, jednak szybko uświadomił sobie, że to co usłyszał żartem wcale nie było. Nie potrafił wymyślić żadnego powodu, dla którego ród tak bliski Koronie próbowałby jej zaszkodzić. W istocie, świat naprawdę chyli się ku upadkowi, tak jak zasygnalizował to baron.

Pożegnawszy się ze swoim przyjacielem – nawiasem, w pewnym stopniu podniesiony na duchu przez komplet obietnic z jego strony – Aravath zmuszony był spędzić najbliższe godziny w samotności. Ta z kolei początkowo nie miała dobrego wpływu na siwowłosego wąsacza. Nieszczęśliwym nobilem zaczęły targać wątpliwości. Nie był do końca przekonany o słuszności swoich postępków, zwłaszcza powierzeniu wszelkich tajemnic Aldristanowi. Doskonale wiedział, że w obecnej sytuacji pełne zaufanie powinien zachować wyłącznie dla siebie. Jeżeli baron postanowił odegrać przed nim szopkę, to trzeba przyznać, że dokonał tego bezbłędnie, w bardzo przekonujący sposób. By nie przegrać w walce z rozterkami, keroński urzędnik rozwiał wszelkie negatywne myśli i poświęcił czas (wszakże miał go teraz całkiem sporo) na oczyszczenie umysłu.

Wzbogacony o nową wiedzę, między innymi odnośnie wymiarów tymczasowego lokum i częstotliwości kapiących z sufitu kropel, hrabia D'arzul dotrwał do wieczerzy. Ponownie ujrzawszy lico przekwitłego stróża, mimowiednie uniósł do góry kąciki warg w szczerym uśmiechu.

— Nic dziś nie przełknę. Jeśliście głodni, posilcie się — zasugerował dozorcy tuż po tym, jak dojrzał zawartości tacy. Nie zaspokoiłby tym swojego apetytu, aczkolwiek nie to skłoniło go do odstąpienia od konsumpcji przygotowanych "frykasów". Istniało prawdopodobieństwo, że byłby to ostatni raz, kiedy cokolwiek spożywa. Post nie był Aravathowi straszny – zupełnie odwrotnie wizja opuszczenia Keronu zostawiając po sobie piramidalny bałagan. Koniec końców, sponiewierany psychicznie dzisiejszymi atrakcjami, podjął decyzję o przedwczesnym zmrużeniu oczu...
Obrazek

Re: Zamek królewski

12
Stary stróż przez chwilę popatrzył na hrabiego z rozczarowaniem i w ciszy postawił drewnianą tacę przy szparze między podłogą a okratowaniem, w zasięgu aresztanta. Opuścił lochy, szurając dziurowymi łapciami, aż szczęknięcie zamka w drzwiach dało D’arzulowi do zrozumienia, że został znów sam ze sobą. Prycza w celi nie była wygodna, ale przynajmniej czysta i z pojedynczą poduszką wypchaną słomą, a pod pledem wszechobecna wilgoć oraz chłód nie były tak dokuczliwe. Zmęczony wartkimi wydarzeniami minionego dnia oraz dręczącymi go obawami, hrabia zapadł w płytki, pusty sen, nie przynoszący wcale ukojenia. Tylko chwilę przerwy.

Gdy się zbudził, dookoła panowała ciemność, czarna jak dno studni. Niedoglądane świece oraz pochodnie same wygasły, pogrążając nieprzyjemne lokum aresztanta w jeszcze bardziej ponurej i niepokojącej atmosferze. Aravath czuł odrętwienie. Musiało upłynąć zaledwie kilka godzin, odkąd zasnął, na co wskazywało ciążące mu nieludzkie zmęczenie oraz przytomność odzyskiwana z wielkim trudem; zmuszony był do walki z samym sobą, by nie przewrócić się zwyczajnie na drugi bok i nie nakryć głowy poduszką. Mimo to, od razu wiedział, że coś go ocknęło i nie było to wcale miarowe kapanie kropli wody z sufitu, do którego tak zdążył nawyknąć. Jakiś cień poruszał się w mroku, na granicy zasięgu jego wzroku.

Hrabio, hrabio! — Głos był znajomy, lecz niemożliwy do rozpoznania, bo szeptał jak zachrypnięty bażant. — Hrabio! Śpicie? Zbudźcie się, panie!

Szczupła, czarna sylwetka uparcie wtapiająca się w ciemność zdawała się przylegać do krat, usiłując zajrzeć do celi. Na wpół przytomny, D’arzul uzyskiwał nie lepsze efekty, usiłując odróżnić jej kontury od reszty więziennego korytarza.

Re: Zamek królewski

13
Układając się do snu, Hrabia starał się nie myśleć o tym gdzie mógłby teraz być i co robić. Z pewnością nie wylegiwałby się w swoich komnatach, a pracował nad rozwiązaniem powstałego problemu. Zdarzało mu się, w wyjątkowych sytuacjach rzecz jasna, poświęcać sen na rzecz pracy. Zaległości te prędzej czy później nadrabiał, ale kilkukrotnie taka świadoma rezygnacja z własnego czasu na odpoczynek przynosiła Aravathowi wymierne korzyści. Zmyślny wąsacz doszedł ongiś do wniosku, że podczas kiedy on smacznie śpi, jego wrogowie działają w taki lub inny sposób i oddalają się od niego ze swoimi komerażami czy machinacjami. Znacznie łatwiej dogonić ich wtedy, gdy zwalniają nieco tempa. To czego nie udawało mu się dokonać za dnia, często osiągał już po zachodzie słońca, nierzadko późną nocą, bądź tuż przed świtem. Teraz jednak czuł, że chwila wytchnienia przyniesie zdecydowanie więcej korzyści, choćby w postaci regeneracji nadwątlonych sił, niż bezcelowe umartwianie się na zaś. Ułożył się więc na niewymiarowym sienniku (przyjmując ze względu na swój wzrost niezwykle komiczną, acz relatywnie wygodną pozycję) i powolutku odpływał do arkadyjskiej krainy fantazji oraz marzeń.
* Wybudzając się z więźniarskiej hibernacji, hrabia zmagał się z kilkoma nieprzyjemnymi uczuciami. Po pierwsze, wydawało mu się, że jest jeszcze bardziej skonany, niż był kilka godzin temu. Po drugie, coś nieuprzejmie wwiercało się w jego świadomość, próbując przez to przekazać prosty komunikat: nie jesteś sam. Szczęśliwie (choć czy na pewno?) okazało się, iż poczciwy dyplomata jeszcze nie postradał do końca zmysłów. Usłyszawszy znajomo brzmiący głos, opuścił z nieopisanym trudem swoje nowe legowisko, wyciągając jednocześnie sztylet, po czym zbliżył się do źródła głosu na tyle, by móc go rozpoznać.

— Któż idzie? — zapytał półgłosem, żywo zainteresowany odpowiedzią, w międzyczasie zastanawiając się nad tym, dlaczego nie został wcześniej rozbrojony...
Obrazek

Re: Zamek królewski

14
Cień poruszył się, falując na granicy widoczności. — Tu Slyth! — wyszeptał konspiracyjnie i rzeczywiście, zbliżywszy się ostrożnie do dzielących ich krat, Aravath rozpoznał zarówno głos, jak i kontury szczupłej sylwetki należącej nieomylnie do jego osobistego agenta. Palce dłoni z ulgą rozluźniły mu się na rękojeści morderczego puginału, a serce przestało łomotać w piersi, miał chęć srogo go wyłajać za stracha, którego mu napędził w pierwszej chwili.

Wybaczcie, hrabio — uprzedził go szpieg, po czym urwał na chwilę, jakby nasłuchując, czy zza drzwi do lochu nie dobiega żaden niepokojący dźwięk. — Czekałem o północy na sygnał od was, jak było umówione, ino się zmartwiłem, że mogliście przysnąć... Umówione w liściku, znaczy się, co go upchnęliśmy w pajdzie. Mówiłem tej wariatce, że to nie durna powieść kryminalna, ale uparła się.

Slyth sam chyba zdążył przyłapać się na zboczeniu z meritum swej niespodziewanej wizyty, bowiem ponasłuchiwał jeszcze tylko krzynę, nim odchrząknął. — Nie mamy wiele czasu, panie. Niemy dozorca jest nam przychylny — przekupiony, znaczy się — ale nie znamy chwili, gdy Truartowi się uwidzi przepuścić tędy patrol. Tak jak rzekliście dziewczynie, przybiegła zziajana z wieściami, wepchnęła mi w dłoń świstki znalezione przez was na pannie Yurai. Jednego nie rozszyfrowałem ponad to, że zawierał skrupulatnie zgromadzone dane statyczne na temat zaludnienia terytorium królestwa przez chłopstwo; zakreślono obszary o najgęstszej populacji, między innymi ziemie Stratfordów, Stedingerów, Dor-lominu... Nie sposób mi było zgadnąć, o co w tym wszystkim chodziło, ale pokusiłbym się o diagnozę, że zapiski wyszły spod kobiecej ręki, może nawet samej panny Yurai. Potem zaś o umówionej porze zaszedłem do tamtej komnaty, na którą wskazywał drugi pergamin.

Pierwej jednak wiedzcie, że kazałem zanieść próbkę wina do mego znajomego alchemika i pośpieszyć testy. Zatrute. Paradoksalnie, chyba rad jestem, że kapitan was wpakował do celi, bowiem ktoś niewątpliwie dybie na wasze życie, hrabio. Musicie być rozważni i czujni. Bylibyście nieodżałowaną stratą. Dobrze płacicie.

Co się zaś tyczy skrzydła pałacu, do którego za wskazaniem się udałem... — szpieg jeszcze bardziej zniżył głos, żeby nawet szczury w dziurawych ścianach ani pluskwy w sienniku nie mogły podsłuchać, tylko on i hrabia D’arzul. — Człowiek oczekiwał tam na spotkanie. Nieznany mi, ale pewien jestem, nietutejszy, odgaduję Archipelag po akcencie i wymowie. Wszystko wskazuje na to, że spotkanie miało odbyć się w całkowitym sekrecie pomiędzy nim a hrabią Rhaetyrem oraz panną Yurayą, lecz jak się zapewnie domyślacie, żadne nie było już w dyspozycji do stawienia się na nim. Sam mało nie zostałem przez jegomościa zatłuczony wazonem, lecz udało mi się wyperswadować mu próby ucieczki i przekonać, że nie przysłała mnie żadna zamachowcza partia.

Coś ważnego miało się wydarzyć w tamtym pomieszczeniu, hrabio. Nie udało mi się wydobyć z owego jegomościa nazwiska ani celu umówionego spotkania, ale rzekł, że jeślim faktycznie od was, to będzie mówił z wami i tylko wami. Że ważą się losy całego królestwa i że ludzie, którzy nie życzą mu dobrze będą za wszelką cenę wchodzić wam w drogę. Z tego, co zrozumiałem, nieprzypadkowe losy hrabiego Rhaetyra oraz królewskiej kuzynki miały być tego dowodem.

Ten człek zgodził się zostać jeszcze w pałacu. Niedługo jednak, twierdził bowiem, że obawia się także o własne życie.

Cichutkie poruszenie zza drzwi do loszku sprawiło, że obaj nieomal podskoczyli w miejscu, strzygąc uszami i wytrzeszczając w mroku wielkie, błyskające białkami oczy. Po chwili jednak dało się rozpoznać charakterystyczne, posuwiste szuranie łapci na nogach klucznika, zapewne snującego się do lub z wychodka. Zaciśnięty w sekundę żołądek Aravatha nieco się rozluźnił. Mieli znów odrobinę czasu, obaj pogrążeni w ciemności, która spowijała ich wraz z wnętrzem kazamatów oraz ze wszystkimi ich tajemnicami.

Slyth wiercił się nerwowo. — Co postanowicie, panie hrabio? Podjęliśmy już kroki i wykorzystujemy wszelkie środki, by was wydostać ze szponów Truarta, ale precedens jest szczególnie trudny. A obawiam się, jak długo tamten jegomość, który jest jedynym tropem w sprawie postanowi czekać...

Re: Zamek królewski

15
Kamień spadł hrabiemu z serca, kiedy cień, który przyszedł go odwiedzić, wreszcie się przedstawił. Rzecz jasna, przezorny wąsacz nie uwierzył mu do końca, póki nie ocenił rysującej się przed nim postaci z bliska. Mając pewność, że to właśnie ze Slythem przyjdzie mu za chwilę rozmawiać, westchnął ciężko, rozluźniając napięte mięśnie i chowając sztylet. Aravath przypomniał sobie, jak to jest odczuwać prawdziwy niepokój przed nieznanym, kiedy trwoga paraliżuje całe ciało... oraz jak szybko potrafi zdusić własne lęki i obawy. To jedna z kilku cech, która odróżniała go od reszty polityków, czy nawet szerzej – innych ludzi. Jego nienaturalna kontrola nad emocjami to wynik połączenia predyspozycji z sumą wszystkich doświadczeń życiowych. Był to również kolejny atrybut, dzięki któremu hrabia D'arzul był tak skuteczny w swojej pracy.

— Liścik? I Naneth to wymyśliła? O proszę! — Siwowłosy mężczyzna uśmiechnął się, nie ukrywając lekkiego rozbawienia. Wiedział, że elfka może być wdzięczna za wszystko, co dla niej zrobił, ale nie przypuszczał, że jej troska i lojalność mogą sięgać takich szczytów, a nadmienić wypada, że akurat tego urzędnika Korony niełatwo zaskoczyć.

Nie była to jednak idealna pora na dowcipkowanie, toteż Aravath czym prędzej zamienił się w słuch. Pomimo bardzo niesprzyjającej pory, musiał wytężyć umysł, by sprawnie połączyć wszelkie fakty i nie przegapić żadnej wskazówki, którą Slyth mógłby mu sprezentować. Słuchał swojego informatora z zapartym tchem, notując w pamięci co ważniejsze szczegóły i kompletując – miał nadzieję – części układanki. Nie przerywał mu, cierpliwie czekając, aż uraczy go ostatnią wiadomością lub pytaniem. Przechadzając się w tę i nazad po paskudnej celi, w milczeniu analizował całe sprawozdanie. Brakowało im obojgu czasu na dłuższe deliberacje i hrabia zdawał sobie z tego sprawę. Decyzję należało podjąć szybko, a przy tym z rozsądkiem.

— Crestlandowie, Stradfordowie, Stedingerowie, nawet familia marszałka... Te wszystkie rody są lub kiedyś były w bliskich stosunkach z Augustem i Aidanem. Nie podoba mi się to — obwieścił, oparłszy dłoń na lodowatych kratach. — To może być dość ryzykowne posunięcie, ale chcę, byś rozesłał kruki, póki co tylko do Galdora z Dor-Lominu i lorda Cartera Stradforda, aby poinformować ich o ostatnich wydarzeniach w stolicy, choć bez zdradzania niepotrzebnych szczegółów. Pewne rzeczy muszą pozostać w tajemnicy — zaznaczył, odchrząkując cicho. — Co zaś tyczy się tajemniczego waćpana, tego z komnaty... niech kilku twoich ludzi czuwa nad nim dzień i noc. Nie możemy pozwolić, by stała się mu krzywda. Chyba, że będzie próbował opuścić Saran Dun. W takim wypadku zatrzymasz go perswazją, podstępem, a w ostateczności siłą. Po cichu, ma się rozumieć. Bez niego zostaniemy z pustymi rękoma — wyszeptał konspiracyjnie, pauzując na moment.

Hrabia wychodził z założenia, że przyda się mu każde wsparcie. Stradfordowi daleko było do przyjaźni z jakobinami, a na dokładkę obaj arystokraci darzyli się wzajemnym szacunkiem i chętnie razem współpracowali. Z kolei włodarz Gryfiego Fortu był na tyle istotną personą, że o jego stanowisku w tej sprawie D'arzul musiał zwyczajnie wiedzieć.

— Co z Vlangrerem? Pierwszy żmij Jakuba jeszcze żyje? Ukrywa się gdzieś? Jakie jest prawdopodobieństwo, że on i książę maczali w tym palce? — zapytał, choć nie spodziewał się konkretnego responsu. O Vlangrerze nikt nie słyszał od dość dawna, aczkolwiek przez pewien okres był nadmiernie aktywny i nieszczególnie ukrywał się ze swoją antypaństwową działalnością. — Jutro będą mnie indagować, Slyth. Problem w tym, że nie mogą mi niczego umotywować, więc cała interrogacja będzie jałowa. Truart nie może więzić mnie w nieskończoność, jednakowoż bardzo mu zależy, bym lepiej zaznajomił się z kazamatami. Obawiam się, że może posunąć się do spreparowania materiału dowodowego. Jeśli do tego dojdzie, będziesz musiał zdyskredytować go tak, by w rezultacie zamienił się ze mną miejscami. Gdyby zaszła taka potrzeba, kontakt z baronem Aldristanem i innymi pałacowymi dostojnikami umożliwi ci Naneth. Z samym przesłuchaniem powinienem poradzić sobie sam — oznajmił stanowczo, wierząc we własne słowa, bo to głównie za ich pomocą walczył przez ostatnie trzydzieści lat i znał ich siłę.

— Jeszcze jedno: jak z tym wszystkim radzi sobie moja czeladź? Grozi im jakieś niebezpieczeństwo?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”