Re: Zamek królewski

16
Slyth kiwał głową pochyloną do krat, bez wątpienia skrzętnie notując w pamięci każde polecenie hrabiego. Aravath mógł być spokojny o to, że nic nie zostanie pominięte, bowiem kto jak kto, ale człowiek ten miał niezawodny łeb do szczegółów. Tak jak hrabia do najmowania sobie najlepszych ludzi. Osobisty szpieg szlachcica w wyraźnym geście pokręcił łysym czerepem, gdy ten zaczął indagować o możliwy udział w jawnie toczącym się spisku jednego z najbardziej zagorzałych przeciwników korony, mości psia-jego-mać-Vlanglera. Najbardziej oczywiste odpowiedzi wszak często okazywały się tymi prawidłowymi.

Sam od razu o nim pomyślałem, panie hrabio — zarzekł się agent. — Byłoby głupim nie zakładać, że jego oczy oraz uszy nie kręcą się cały czas po pałacu, zdając relacje z bieżących wydarzeń. Nawet służbie nie lza ufać, takie czasy nastały! Nie udało mi się jednak zdobyć żadnych informacji, które wskazywałyby na jego bezpośrednie zaangażowanie. Co zaś dopiero udział księcia. Sam Vlangler siedzi cicho jak mysz pod miotłą. Aż za cicho. Miałbym to na uwadze, panie, gdybym był na waszym miejscu.

— Rzecz jasna, ludziska nie omieszkają plotkować i piać na rynkach jak kury o poranku, co to się wyprawia na dworze. Jeden członek Rady do mogiły, drugi też — jedną nogą, a jeden z najbardziej zaufanych ludzi króla w zamkowym lochu! W Qerel to pewno niczym bal zimowy... Przykro mi, hrabio.

W mało udolnej próbie podniesienia ducha żachnął się na niepokoje o dobrobyt podczaszych. — Zdrowi jak byki! Musiałem jeno przetrzepać skórę Butchowi, głupi chłopak gotów był iść na Truarta i jego gwardię z pogrzebaczem! Macie dobrych ludzi wokół siebie, panie hrabie, nie ma co. Za zacne traktowanie widać też się odpłacają, tam wśród służby murem za wami stoją, złego słowa nie dadzą wypowiedzieć! — zapewnił, po czym szybko dodał. — Ja, się rozumie, też bym nie dał! Miejcie tedy nadzieję. Jestem pewien, że się z tej całej kabały wykaraskacie.

Powrót szurających pod drzwiami łapci przerwał im chwilę pokrzepienia. Tym razem towarzyszył mu dźwięk cichego stukania we framugę, które powtórzyło się dokładnie trzy razy. Slyth szarpnął głową. — Znak od stróża! Obchód idzie schodami i lepiej, by nas tu nie nastali, jeśli wymyślą sobie sprawdzać cele. Żegnajcie, panie hrabio, powodzenia! Wyślę kruki przed samym świtaniem!

Sylwetka mężczyzny zafalowała znów w mroku, do którego oczy szlachcica powoli zdążyły się przyzwyczaić, po czym bez dźwięku kroków ani świstu oddechu przemknęła przez czarny loch jak prawdziwy cień. Aravath zrozumiał, że został ponownie całkiem sam, dopiero kiedy solidne odrzwia uchyliły się na mniej niż chwilkę, wpuściły do środka poszarpaną klingę światła z korytarza i szybko zamknęły ponownie. Zapanowała cisza oraz piwniczna ciemność. A choć jedyne co w takiej pustości mu pozostało, to położyć się z powrotem na sienniku, jego umysł zdecydowanie zamierzał spędzić jeszcze krzynkę na maglowaniu wciąż na nowo tego natłoku świeżych i do tego kluczowych wieści, które przyniósł mu Slyth. Zresztą, rzeczywiście przechadzający się po kazamatach patrol tak kołatał i łomotał, że obudziliby zmarłego. Na chwilę nawet z oślepiającym blaskiem pochodni rozwarły się znów podwoje do lochu hrabiego; ktoś zajrzał do środka, połypał, podumał i trzasnął za sobą drzwiami.

Dopóki rankiem odźwierny nie wrócił pozapalać łuczywa, wymienić nocnik i podać więźniowi skromne śniadanie, samotnych rozmyślań Aravatha nie zakłócało już nic. Poza brzemieniem przyszłości całego królestwa, które zdawało się ciążyć mu coraz bardziej.

Jeden z przybocznych Truarta — Rudon, Riordan? — zjawił się późno, wmaszerowując do karceru bez zapowiedzi. Zatupał okutymi buciorami, stawił się przed wejściem do celi z pękiem kluczy i wyprostował. — Wystąpcie, hrabio D’arzul — zaczął recytować monotonnie niczym wyuczone słowa przysięgi. — W obliczu niedyspozycji Małej Rady, kapitan gwardii królewskiej expressis verbis nakazuje wam stawić się oskarżonym o zdradę stanu, trucicielstwo i próbę zabójstwa wysokiego urzędnika państwowego, na oficjalne przesłuchanie. Przesłuchanie odbędzie się pod komendą kapitana, a w obecności świadka barona Aldristana. Na barona osobiste życzenie — dodał, prawie cedząc słowa. — Czy oskarżony gotów jest stawić się na rzeczone przesłuchanie?

Re: Zamek królewski

17
Wizyta osobistego informatora i szpiega hrabiego mocno go podbudowała. Zwłaszcza wieści o tym, że służbie nic się nie stało, dodały mu otuchy. Na wierzch wyszło także sporo nowych ciekawostek, choć większość z nich póki co była bezwartościowa. Rychło zmieni się ten stan rzeczy, o ile Aravath nie zgnije w lochu. Krótkie spotkanie z pracownikiem szybko jednak dobiegło końca.

— Nie daj się złapać, Slyth — hrabia przekazał swojemu pracobiorcy ostatnie polecenie, a potem odprowadził go wzrokiem do drzwi i dopiero gdy zachrobotały niewesoło, wziął głęboki oddech, wypuszczając jednocześnie z uścisku kraty. Nie zwlekał długo i położył się z powrotem na sienniku. Miał nadzieję, że jego pobyt w tej części pałacu szybko się zakończy. Nie obawiał się o własne zdrowie i stres, wszak siwych włosów mu nie brakuje, a o ile nie zostanie otruty, zagłodzony bądź zwyczajnie zabity, to nic mu nie będzie – Aravath posiadał jeszcze resztki witalności, pozostałe mu z dawnych czasów. Jak na swój wiek, cechował się ponadprzeciętną wytrzymałością i żywotnością.

Nim zasnął, wąsaty dyplomata uszeregował doniesienia Slytha i dokonał ewaluacji wszystkich zdobytych do tej pory informacji, szukając między nimi nowych połączeń oraz szczegółów, które wcześniej mogły mu umknąć. Nadzwyczajną uwagę poświęcił enigmatycznemu mężczyźnie, rzekomo rodem z Archipelagu. Prędko jednakże znużyły go wszelkie zgadywanki i zanim się zorientował, odpłynął w odmęty nieświadomości z dłonią zaciśniętą na rękojeści krisu...
* Zbudził się tuż przed wschodem Słońca. Nie był wypoczęty, bolała go głowa i męczyło nieprzyjemne przeczucie. Hrabia postanowił zadbać o swoją higienę, na ile tylko pozwalały mu panujące warunki. Z braku atrakcji, przysiadł na pryczy i sięgnął po swoją fajkę. Nie miał niestety niczego, czym mógłby ją odpalić, wobec czego schował ją, odrobinę przygnębiony. Czas upływał w żółwim tempie, przynajmniej do chwili, w której urzędnikowi podano śniadanie. Nauczony nieodległymi wydarzeniami, D'arzul przyjął posiłek i sprawdziwszy uprzednio czy zawiera jakieś liściki, albo czy aby nie wygląda nazbyt podejrzanie, skonsumował go.

Wkrótce w ciemnicy pojawił się adiutant Truarta, którego Aravath skądś kojarzył. Usłyszawszy to, co miał do powiedzenia, zbliżył się do krat i obdarzył strażnika ciepłym uśmiechem. Zastanawiał się, czy biedaczek musiał nauczyć się tej perory na pamięć, czy może wymyślił ją w drodze tutaj. Pokiwawszy twierdząco głową, odsunął się do tyłu.

— Bardziej gotowy nie będę — skonstatował, rozkładając bezradnie ręce.
Spoiler:
Obrazek

Re: Zamek królewski

18
Bezradne ręce jeszcze bezsilniejszymi się stały, gdy znowu okowy sprawiedliwości je spętały. Zakuwszy dłonie hrabiego w łańcuchy, klakier Truarta począł przeszukiwać Aravatha i z niejaką kontentacją godną podnóżka jego pokroju skonfiskował zarówno sztylet, jak i drewnianą fajkę, którą najwyraźniej uznał za niezwykle groźny instrument w rękach takiego krwiożercy, zbrodniarza i zwyrodnialca, jakim jest urzędnik państwowy. Potem gestem wskazał, ażeby przestępca wyszedł przodem z celi, gdzie czekał nań drugi strażnik. Tedy podwójną eskortę dyplomata miał zaiste godną swych morderczych umiejętności, bowiem przed nim kroczył nieznany mu wartownik, a za nim kojarzony przezeń adiutant kapitana.

Droga ku justycji nie trwała długo i wiodła przez korytarze kręte, mroczne, pełne woni bólu i krwi, jeno niekiedy rozproszone nikłymi smugami niewielkich prześwitów w grubych murach. Rzec by można, iże całkiem symbolicznie do sytuacji hrabiego. W krótkim czasie dotarli do podziemnego lochu baszty zamkowej zwanej „katowską”, gdzie widok umożliwiały im już tylko chybotliwe płomienie ściennych łuczyw. Wtenczas dopiero prospekt Aravatha jął malować się w zaiste czarnych barwach, tutaj bowiem godzinnik odmierzał sekundy krwistymi kroplami z madejowego łoża, z radości tańczyły jeno cienie na mechanizmie wahadła, a jedyną flamę skłonną do swawoli stanowiła dziewica o dość żelaznym usposobieniu. Fortunnie dla hrabiego zamek królewski nie zdążył załapać się do tegorocznej edycji „Ciemnicowych rewolucji”, modernizacyjnego programu realizowanego przez Zakon Sakira na ziemiach Keronu, tedy większość instrumentów udręki była dość przestarzała i pozbawiona nowinek udoskonalających proces przesłuchania.

Pośrodku spektrum najróżniejszych metalowych przyjemności znajdował się drewniany stół pokaźnej wielkości, za którym zasiadał Jurgen Kunz, instygator królewski o aparycji godnej swego przeżytego półwiecza. Pałacowe plotki głosiły, jakoby w codziennym obyciu miał być tak toporny, że nawet zamkowe murwy ciągnęły słomki, która z nich musi się doń udać kolejnej nocy, a wszelcy zwolennicy sądowych łapówek rychło rezygnowali ze swych propozycji, napotykając w komunikacji z nim grubą warstwę muru nie do przebicia.
Won – wydał krótką komendę pałacowym strażnikom, którzy przyprowadzili D’Arzula do wspomnianego stołu, na co ci posłusznie się oddalili. Hrabia poczuł się dość konkretnie zignorowany, gdy instygator zdawał się kompletnie nie zwracać na niego uwagi, zamiast tego dyktując treść siedzącemu u końca podłużnego stołu notującemu pilnie młodzikowi – najwyraźniej protokolantowi.

Podsądny Aravath D’Arzul, crimen laesae maiestatis. Kapitan Gorman Truart... – Kunz powiódł pytająco wzrokiem po ciemnicy. – Nie stawił się. Baron Aldristan... również nieobecny. – Po skonstatowaniu dziwnej koincydencji w absencji dwóch najistotniejszych person tego przesłuchania, instygator utkwił wreszcie stalowe spojrzenie w samym zainteresowanym.
Zasiąść – zarządził szorstko, wskazując Aravathowi gestem puste, ale przynajmniej wyłącznie drewniane krzesło naprzeciwko siebie, po drugiej stronie stolika. – Czy podsądny wie, o co jest oskarżony? Czy pragnie sumitować się dobrowolnie?
Obrazek

Re: Zamek królewski

19
Ponownie zakuty w żelazne obręcze, hrabia oprzytomniał, wyrwany z krótkiej, mentalnej obłomowszczyzny. Sztuką było w obecnej sytuacji zachować zdrowy rozsądek, kiedy granice absurdu zostały tak gwałtownie przekroczone; nie była to niestety adaptacja kiepskiego dramatu, wszystko działo się naprawdę. Chociaż wąsatego urzędnika niesłusznie oskarżono o zamach stanu, dopiero przed chwilą do niego doszło − konfiskatę fajki poczytywać należy za zbrodnię.

Zasmucony utratą najwierniejszej towarzyszki życia i powiernicy wszelkich tajemnic, hrabia D'arzul, wywleczony z celi w quasi-kulturalny sposób, kroczył za niepodobnym do nikogo, kazamatowym argusem, a serpentyny zawilgoconych korytarzy, składające się na kompleks lochów, nie przepełniały jego biednej duszy optymizmem. Myślami błądził po miejscach na kontynencie, z którymi wiązały go najprzyjemniejsze wspomnienia. Wszystko, byle tylko nie zwracać uwagi na porozrzucane narzędzia o wiadomym zastosowaniu oraz rozmieszczone gdzieniegdzie arcydzieła kerońskich inżynierów tortur i architektów cierpienia. Urządzenia, mechanizmy i inne ustrojstwa, pod płachtą zamkowego cienia, mroziły krew w żyłach nawet najbardziej chwackim światoburcom, jednak siwowłosego szlachcica napawały raczej obrzydzeniem, niż strachem. Prymitywność i bardzo często wątpliwa skuteczność uzyskiwania informacji przy użyciu instrumentów bólu była dla niego nie do zaakceptowania. Hrabia był otwartym przeciwnikiem stosowania pokrewnych rozwiązań, co w karierze politycznej oznaczało tyle tylko, że wśród określonej grupy postępowych obywateli zyskiwało się poparcie, a z drugiej strony do licznego grona przeciwników dołączała cała horda konserwatystów.

Wisienką na torcie i zarazem najstraszliwszą, skandaliczną wręcz katorgą dla błękitnokrwistego dyplomaty okazała się nie rzecz martwa, a oblicze Jurgena Kunza − służbisty owianego, oględnie mówiąc, złą sławą. Należy w tym miejscu podkreślić, że podług plotek przeróżnych, w kwestii empatii i zdolności do odczuwania współczucia, niemłody już mistrz katowni i przykładowo łoże sprawiedliwości mieli ze sobą wiele wspólnego.

Pozostawiony na pastwę osoby, z którą wchodzenie w interakcję samo w sobie było źródłem męki, Aravath dał wyraz z wolna ogarniającej go frustracji przeklinając pod nosem źródło swoich problemów. Nie odkrył jeszcze kto kryje się za tym wszystkim, ale wkrótce i to się zmieni. Zamiast użalać się nad własnym losem, oszachrowany doradca królewski ubolewał nad przyszłością spiskowców zadzierających z właścicielem wąsisk, którym nie warto krzyżować planów.

Korzystając z pozwolenia na zajęcie miejsca, hrabia usadowił się na jedynym bezpiecznym siedzisku w okolicy. Nie uważał jednoczesnej nieobecności barona Aldristana i Gormana Truarta za przypadek, lecz nie marnował energii nad wymyślaniem prawdopodobnych przyczyn tego zdarzenia. Nie pogardziłby wsparciem przyjaciela, acz nie tak dawno zapewniał go, że samodzielnie poradzi sobie z przesłuchaniem i nie były to wyłącznie puste słowa. Absencja Truarta była mu z kolei na rękę, bo choć nobil nie do końca rozumiał jego rolę w tej sesji indagacyjnej, to miał pewność, że towarzystwo (zsynchronizowanych w filisterstwie oraz rutyniarstwie) Kunza i kapitana straży pałacowej przyczyniłoby się do zardzewienia jego stalowych nerwów.

— Domyślam się, ale żeby formalności stało się zadość, proszę o odczytanie aktu oskarżenia — odpowiedział na pierwsze pytanie, powstrzymując się przed pochopnym wybuchem odnośnie oceny słuszności zarzucanych czynów. Co prawda nie dybał na życie Aidana, jednakowoż jeżeli został oskarżony o usiłowanie zabójstwa Yurayi, to przestępstwo zostało dobrze sklasyfikowane, wszak kuzynkę króla zaliczano w poczet urzędników państwowych. — Nie mam się z czego tłumaczyć, niemniej chętnie wymienię się spostrzeżeniami na temat ostatnich wydarzeń — dokończył, w gruncie rzeczy dla spokoju sumienia, równocześnie splatając palce i kikując współrozmówcę.
Obrazek

Re: Zamek królewski

20
Niespokojną atmosferę wyczekiwania na odczytanie akty oskarżenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi, które z trzaskiem uderzyły o ścianę. Wszyscy zwrócili wzrok w tamtą stronę. Strażnicy powstali lecz nie ruszyli w kierunku przybysza, który pojawił się niewiadomo skąd w Sali obrad. Był to wysoki mężczyzna w czarnym surducie, wiotko spadający po jego sylwetce, jakby był za duży na niego. Z pewnością miał pulchną twarz. W cieniach szarego kapelusza, wydawała się zmieniać co chwilę. Jakby przed zebranymi pojawiło się kilka osób w jednej osobie. To zaklęcie ciążące na niezaproszonym gościu. Nikt nie był w stanie zapamiętać jego prawdziwego wizerunku.

Szedł przez środek pomieszczenia chybocząc się nieznacznie na boki. Wydawał przy każdym kroku głośne stukoty, jakby miał na nogach saboty lub za miast nóg miał drewniane protezy. Sunął bardzo powoli i koślawo ku ławie, przy których znajdowaliby się świadkowie broniący szlachcica. Na początku panowała cisza, której towarzyszył oddech zebranych i łoskot uderzanego drewna o kamienną posadzkę. Dopiero po chwili zebrani przebudzili się z dziwnego letargu i zareagowali na wtargnięcie obcego człowieka- czy reprezentantem jakiej rasy był ten jegomość.

- Kto go tu wpuścił?! – zakrzyknął zdenerwowany Kunz, który jakby wyrwał się spod władania mistrza gry i przez moment panoszył się według własnego uznania po świecie Herbii.

Wraz z jego głosem ku dziwakowi ruszyła straż, aby go pojmać. Nie mógł przecież się tak bez pozwolenia pałętać po królewskim zamku. Ta wizyta wskazała tylko brak kompetencji pełniących tutaj służbę ludzi, a wraz z tym podsuwało kolejny argument na niewinność wąsacza. Przecież każdy inny mógł dostać się na salony, aby dokonać sabotażu. Zatrzymały ich jednak słowa, które niczym potężne zaklęcie zabrzmiało znów z ust najwyższego prokuratora, który zerknął na jedną ze swoich dokumentów, spoczywających na masywnej ławie.

- Stop. Zostawić go.

Podrapał się po swojej brodzie i robił to z takim zaangażowaniem, że zdrapał sobie skórę. Na jego surowej twarzy pojawiło się zdziwienie. Ciężko było stwierdzić z jakiego powodu. Czy wynikało to ze znalezionych zapisków, czy przybycia kogoś na salę, a może z własnych słów. Zresztą on sam nie wiedział.

- Proszę usiąść Panie Slaruoe – jego usta wygięły się w dziwnym grymasie, kiedy próbował wypowiedzieć imię przybysza. Spróbował jeszcze z trzy razy i pozostało na „Panie S”. Wszystkiemu towarzyszył cichy chichot nowoprzybyłego i zmieszanie na twarzach pozostałych.

- Podsądny Aravath D’Arzul oskarżony jest o zdradę stanu, a uściślając o spiskowanie przeciwko łaskawie panującemu nam królowi Aidanowi Augustyńskiemu celem obalanie go oraz otrucie urzędniczki państwowej Yurayi.

Przystąpiono do szerszego przedstawienia sprawy oraz materiałów dowodowych. Jedyny Mistrz Gry wie jakie dziwy wymyślał generalny prokurator oraz oskarżyciele posiłkowi. Wspominano o odnalezieniu w komnacie hrabiego fiolki z tą samą substancją, która posłużyła w zamachu na urzędnika. Odnaleziono również list pisany do hrabiego w sprawie dokonania przewrotu na zamku oraz przytoczono wypowiedzi kilku świadków i współpracowników, którzy oświadczali winę podejrzanego. Nie był to koniec sprawy. Przyszedł moment odwrócenia sytuacji dygnitarza królewskiego.

- Świadek Pan S. jest proszony o przedstawienie dowodów kluczowych dla sprawy

Dziwny gość wstał z siedzenia i prawie wywinął koziołka przed siebie, ale resztkami sił utrzymał równowagę. Nie był pijany. Nie czuć było od niego żadnym alkoholem. Po prostu był upośledzony ruchowo. Pewnie spotkał go jakiś poważny wypadek, który na zawsze zmienił jego życie. Wyprostował się i posunął wzrokiem po zebranych.

- Witam. Na wstępie chciałem zaznaczyć, że nie występuję tutaj jako obrońca Aravatha D’Arzula, który jest mi zupełnie obcą osobą. Staję tutaj w imieniu całego Keronu, który znalazł się w krytycznym momencie. Lojalni i zaufani ludzie są karani, a za doradców dobiera się szpiegów innych mocarstw! Tak właśnie jest! – zagrzmiał jego głos, który jakby wydobywał się zewsząd, a przecież mówił to tylko jeden człek.

- Przechodząc do konkretów. Jestem właścicielem zarekwirowanej korespondencji między szpiegiem w Saran Dun i gnomskiej gildi wolnolichwiarzy, którzy planowali wprowadzić chaos w królestwie i doprowadzić do przewrotu! Pozwolę sobie przekazać owe pisma – podał świstki jednemu ze strażników, który przekazał je nadrzędnemu instygatorowi – Jasno z nich wynika, że tutaj siedzący hrabia D’Arzul jest jedynie ofiarą manipulacji gnomów!

- Tak, dobrze, mhm – przytakiwał podczas wypowiedzi powołanego świadka, a w między czasie czytał dowód w postaci listów, które były jak najbardziej prawdziwe i stanowiły silną linę obrony oskarżonego. Jurgen Kunz miał przed sobą bardzo realistyczną korespondencję między osobą znajdującą się gdzieś w murach zamku, a tajemną organizacją – Nie podważa jednak to w pełni niewinności Pana D’Arzula. Muszę jednak przyznać, że pokazuje to zupełnie inne światło na ową sprawę.

- Czy mógłbym się jeszcze wtrącić? – zadał cicho niejednotwarzy mówca.

- Oczywiście, jeżeli ma Pan jakieś istotne fakty związane ze sprawą podsądnego.

- Chciałbym powołać jeszcze jednego świadka, który będzie w stanie wstawić się w imieniu hrabiego. Ktoś kto nie odstępował go na krok.

- Któż taki jest? Niemożliwe.

- Chciałbym powołać na świadka Pierwsze Wąsy Kreonu!

- Słucham? – zakrzyknął zbulwersowany wypowiedzią instygator koronny.

- Witam. Jam jest Wąs spod nosa hrabiego Aravatha D’Arzula, dygnitarza i doradcy łaskawie panującego króla Aidana Augustyńskiego oraz dyplomaty Królestwa Keronu. – poruszyła się niezwykle górna część zarostu siedzącego na ławie oskarżonych mężczyzny i wydobył się z nich dziwny zachrypły głos, choć przez cały czas usta właściciela zupełnie się nie poruszały.

- Jak to możliwe?!

- Czy mógłbym kontynuować? Nie przybyłem tutaj dla zabawy lecz wstawić się w obronie jednej z bardzo ważnych osób naszego państwa, którego skazanie stałoby się początkiem lawiny plag spadających na Keron – oponowały niedowierzaniu naczelnego prokuratora.

- Dobrze więc… co Pan, Państwo, To … chcecie przekazać – zupełnie zgłupiał i uległ dziwnej grze, rozpoczętej przez jegomościa w czarnym surducie.

Nikt nie potrafił wytłumaczyć sobie tego co działo się na sali obrad. Nawet sam hrabia czuł się szokowany tym co się działo z jego bujnym zarostem. Wszystko to było poza jego kontrolą, ale był świadomy, że był świadkiem magii. Wszyscy jednak ulegli dziwnemu szaleństwu i wierzyli temu co rozgrywało się na ich oczach. Słuchali z szacunkiem jego wąsów. W innej sytuacji z pewnością zaśmiałby się na głos, ale powaga oskarżeń, które były mu stawiane, zmieniły zupełnie jego postawę.

- Z oczywistych powodów nie ustępuję Aravatha D’Arzula na krok – zaczęły – I przysięgam na świętą trójcę Turoniona, Sulona i Drwimira, że widział bym jego nieszlachetne poczynania. Jestem jednak przekonany, że Aravatha D’Arzula nie dopuścił się żadnych czynów przeciwko koronie naszego państwa, ani żadnych urzędników. Oczyszczenie jednak go z zarzutów i przyznanie dodatkowych przywilejów, mogą pozwolić na przywrócenie porządku w państwie i odnalezienie spiskowców.

- To wszystko co chciałyście powiedzieć? – przerwał ciszę, która zapanowała, gdy wąs opadł spokojnie i spoczął na swoim miejscu.

Nie odpowiedziały już, co było adekwatne dla Kunza z przytaknięciem. Coś namieszało się w głowie naczelnego prokuratora, ponieważ uwierzył zarówno dziwnemu jegomościowi, jak i wąsom. Traktował przedstawione dowody jako bardzo rzetelne i był w stanie uniewinnić hrabiego.

Osobnik w czarnym surducie wstał ze swojego miejsca cicho przepraszając za przymus opuszczenia procesu i prędko, koślawo opuścił salę. Na zewnątrz jednak nikt nie był w stanie już go odnaleźć. Zniknął. Przepadł jak kamień wrzucony w wodę. Tylko przed wejściem pozostał wcześniej wspomniany surdut i niezwykle wysokie szczudła. I jakiś list do Mistrz Gry z pozdrowieniami.

Re: Zamek królewski

21
Jawa poczęła chybotliwie zlewać z marą senną, projekcje imaginacji Hrabiego zawładnęły nim ekspansywnie, narowiście – wpierw Aravath utracił wodze nad sytuacją w pałacu, rychło potem nad swoim życiem, a na ostatek nawet własny umysł odmawiał mu moresu. Nie wiedzieć kiedy zwykła interrogacja przedzierzgnęła się w widowiskowy proces, publika niczym na arenie Czarnych Murów roznamiętniała się coraz to bardziej podczas rewelacji kolejnych świadków, a prym nad fatalną sztuką proceduralną wiódł samozwańczy impresario Jurgen Kunz. I wtenczas – gdy konfabulacja osiągnęła tak skrajny poziom absurdu, iże nawet kartelusz z zarzutami przeciwko Hrabiemu pokiwałby z uznaniem – Aravath d’Arzul poczuł coś, czego nie doświadczał w swoim życiu od wielu lat. Solidny kułak w gębę godny pierwszorzędnej karczemnej bijatyki otrzymany od strażnika, który rychło przywrócił go do okrutnej świadomości. Na licu zapiekło, koło wąsa zaswędziało, aż w końcu do skołatanej głowy dotarło, iże to jeno sterany brakiem snu i nadmiarem wrażeń umysł postanowił spłatać mu nie lada krotochwilę i uciąć sobie krótką drzemkę, podczas której powstała wyborna facecja z Pierwszymi Wąsami Keronu w roli głównej.

Instygator królewski zmierzył Hrabiego surowym wzrokiem, odchrząknął dostojnie, a potem powrócił do równego przemierzania oczami tekstu przy akompaniamencie własnego warkliwego głosu.
– Oskarżam Hrabiego Aravatha d’Arzula o zdradę stanu poprzez partycypowanie w spisku możnych przeciwko państwu kerońskiemu. Owe sprzysiężenie zainicjowane przez niegdyś szacowny a dziś zdyfamowany ród Crestlandów doprowadzić miało do przewrotu pałacowego i obalenia miłościwie nam panującego króla Aidana. Podsądny zaangażowany był w część spisku opierającą się na równoległym sparaliżowaniu aparatu państwowego, to jest usunięciu istotnych urzędników państwowych związanych z personą panującego nam władcy. W dniu wczorajszym, kiedy Tom Crestland próbował dokonać zamachu na życie króla, Aravath d’Arzul podał w swej komnacie zatrute wino lady Yurai, członkini Małej Rady, czym w następstwie spowodował śmierć doradczyni królewskiej. Oskarżam Hrabiego Aravatha d’Arzula także o sprzeniewierzenie się przeciwko Koronie poprzez regularne fałszowanie dokumentacji dotyczącej stanu...

Niestety Hrabia Aravath d’Arzul nie zdążył już dowiedzieć się, jakież to istotne pisma urzędowe prokurował, ani cóż jeszcze niecnego planował w swych wyrafinowanych knowaniach przeciwko Keronowi - a szkoda! Wnioskując po długich rzędach drobnego tekstu zapisanego na karteluszu, zebrało się tego całkiem sporo i prawdopodobnie dyplomata był odpowiedzialny takoż za kryzys imigracyjny elfów z Fenistei, wieczną zimę w Keronie, ataki demonów na Północy, magiczne problemy w Oros oraz narodziny księcia Jakuba. Przyjemność kontemplacji zarzutów przeciwko sobie przerwało mu istne wejście smoka z Zaavral, a przynajmniej istoty w tym momencie niezwykle doń podobnej - wściekłego barona Aldristana. Parol szlachcica i jego amicycja snadź warte były więcej niż czcze słowa...

Interrogacja rozpoczęta, nie przeszkadzać i wynosić się stąd – warknął Jurgen Kunz w responsie do huku potężnych dźwierzy lochu, który spowodował swą skromną osobą członek Małej Rady.
Baron Erwin Aldristan, pełniący obowiązki kapitana straży pałacowej – poinformował sucho nowo przybyły, rzuciwszy na drewniany blat stołu świstek papieru stanowiący prawdopodobnie potwierdzenie tymczasowego mianowania na stanowisko. Niedługo potem dorzucił drugi, opatrzony wielką królewską pieczęcią i zwrócił się do wartownika, który wcześniej dość dobitnie pomógł Hrabiemu wydostać się z krainy sennych mar. – Uwolnij Hrabiego, ino chyżo.

Kunz gwałtownie uniósł rękę w geście mitygującym działanie strażnika i chwycił za pisma urzędowe, którymi uraczył go baron. Instygator czytał i patrzył, patrzył i nie dowierzał, a d’Arzul obserwował, jak dłoń trzymająca ułaskawienie dojmująco się zaciska. W końcu druga ręka – ta wstrzymująca uwolnienie – powoli i niechętnie opadła w dół. Wartownik niepewnie podszedł do dyplomaty i rozkuł łańcuchy krępujące jego dłonie, a potem prędko ulotnił się w cień ciemnicy, jak gdyby z przestrachem, iże Hrabia poweźmie jakąś krwawą retorsję za pamiątkę, którą sprawił mu na facjacie. Tak oto Aravath d’Arzul został uwolniony i bez zbędnego mitrężenia udał się z nowym kapitanem straży pałacowej ku wyjściu z krainy męki, zostawiając za sobą wciąż oniemiałego Kunza. Gdy znaleźli się za drewnianymi wrotami, na odchodne usłyszał huk, coś jak gdyby przewracanie krzesła i stołu, świadczące najwyraźniej o czyjejś niskiej tolerancji na zawodową porażkę.

Wybaczcie, że tyle to trwało, Hrabio. Niesnadne to zadanie dywulgować matactwa Truarta w tak krótkim czasie – zwrócił się wreszcie w drodze Aldristan, gdy wyszli z baszty katowskiej i siedliska nieprzychylnych uszu. Głos miał spokojny, atoli dyplomata nieraz wychylił przysłowiowego kielicha z baronem i wyczuwał, iże jakieś wewnętrzne wzburzenie kołata jego towarzyszem. – Przyłóżcie sobie lodu do lica, nim spuchnie bardziej i spieszcie się, bowiem król Aidan ogłosił za godzinę pilną naradę w sali kolumnowej. Nie dajcie się załatwić jak Yuraya, najlepiej nie jedzcie, nie pijcie i nie oddychajcie. Nie dalej jak tego ranka zastałem w swym łożu karlgardzką żmiję i bynajmniej nie chodzi mi o tę zadziorną murwę z Pąsowej Róży.
Obrazek

Re: Zamek królewski

22
Przy drewnianym stole powinna zasiadać jeszcze jedna osoba, ot jakiś pisarczyk lub inny rymopis. Najkorzystniej byłoby, gdyby ów literacina potrafił zajrzeć wgłąb ludzkiego umysłu, co pozwoliłoby mu na spisanie osobliwej imaginacji hrabiego. Z drugiej strony jednak, gdyby posiadając takie umiejętności wtargnął do głowy tego ostatniego, niechybnie zawisłoby nad nim widmo jednej z najżałośniejszych śmierci z możliwych (wszak umrzeć ze śmiechu to żaden powód do dumy).

Jednakowoż, próżno szukać planów zejścia z ziemskiego padołu u samego Aravatha. Wąsaty dyplomata oprzytomniał w trymiga, kiedy jego twarz spotkała się z okrutnie niedelikatnym ciosem jednego z cieci Jurgena Kunza. Gwałtownie wyrwany ze snu przez moment jeszcze dochodził do siebie, oceniając środki użyte do jego wybudzenia za rażąco nieproporcjonalne względem sytuacji. Kiedy instygator rozpoczął odczytywanie aktu oskarżenia, hrabia odpłynął po raz kolejny. Tym razem na szczęście zachował świadomość, powracając myślami do bardzo przyjemnej, sennej mary, a później przechodząc do rozważań nad najbardziej absurdalnymi przestępstwami, jakimi mógł zostać oszkalowany. Wyłapał jednak bardzo smutną informację: Yuraya nie żyła, więc w Małej Radzie pozostało oficjalnie tylko dwóch członków. Smutny to czas dla Korony, kiedy ktoś w przeciągu zaledwie kilku dni potrafi pozbawić ją dwóch sztandarowych klejnotów...

W kwestii teatralnych wejść, prawdopodobnie żadna duszyczka w stolicy nie mogła równać się z baronem Aldristanem. Jego niezdrowa skłonność do pojawiania się tam, gdzie nie powinien, przyprawiała o zawroty głowy nawet najbardziej zrównoważone i spiżowe z charakteru persony. Biorąc pod uwagę, iż podstarzały Jurgen nie zaliczał się do powyższego grona, efekt był podwójnie spektakularny. Zagrywka Erwina okazała się wulgarnie wręcz prosta (nie dało się ukryć, że nowy kapitan straży pałacowej nie wykonywał swoich obowiązków z zamiłowania i nie odkrył swojego powołania w przeciągu jednej nocy), acz szalenie skuteczna. Prędko zostawiając formalności za sobą, hrabia D'arzul, rozmasowując nadgarstki jeszcze przed chwilą cierpiące z powodu kajdan, westchnął przeciągle, taksując uważnie niedoszłego spowiednika.

— Zastanów się nad emeryturą, Kunz — syknął, odbierając skonfiskowane ruchomości. Dalsze przebywanie w towarzystwie jednocześnie rozgniewanego i oniemiałego mistrza kerońskiej sprawiedliwości nie służyłoby niczemu, toteż obaj urzędnicy ulotnili się z komnaty bez zbędnego pożegnania.

Bezgłośnie doceniając wartość prawdziwej przyjaźni, zjawiska tak niepocieszająco rzadkiego, hrabia kroczył za swoim wybawicielem, w przelotnym przypływie nowego zapału starając się go nie wyprzedzić i nie popędzić do służby. Nim się rozdzielili, zdążył wymienić z baronem kilka zdań.

— Przybyliście w samą porę. Jeszcze kwadrans i ten wyroń obwieściłby, że jestem odpowiedzialny za całe zło znanego nam świata —
zżymnął się, machnąwszy ręką z dezaprobatą, bezwiednie zapominając o swoim lekceważącym stosunku do etykietalnych zwrotów grzecznościowych. Przyjąwszy instrukcje Aldristana do serca, zatrzymał się i zapewnił go o swojej wdzięczności, z namaszczeniem opierając prawicę o jego bark. — Wy też na siebie uważajcie. Czeka na was mnóstwo pracy, kapitanie straży. — Uśmiechnął się życzliwie, skinął głową i podreptał w kierunku swoich komnat.

Na miejscu bezzwłocznie przywołał do siebie czeladź. Nie ukrywał szczerego zatroskania elfką i finansistą, toteż z marszu zamierzał zasypać ich pytaniami o samopoczucie i relację z wydarzeń, z którymi musieli poradzić sobie pod jego nieobecność. Martwił się także o Butcha, więc prędzej czy później poruszył temat miejsca pobytu tego hultaja. Następnie bez zbędnego guzdrania się dokonał błyskawicznej ablucji, zakładając również odrobinę bardziej reprezentacyjne wdzianko. Nie jadł i nie pił, tak jak mu zalecono. Przed udaniem się do sali kolumnowej zdążył jeszcze poprosić Naneth o zaaranżowanie ze Slythem spotkania z nieznajomym z Archipelagu. Nie bagatelizując wszechogarniającego zmęczenia, starał się zachowywać trzeźwy umysł i jak w szachach, koncentrował się nad następnymi posunięciami...
Obrazek

Re: Zamek królewski

23
Pożegnawszy się z Aldristanem, Aravath powrócił wreszcie do własnych pieleszy – ni ślad nie ostał się po wczorajszym kazusie, a zdawało mu się, jak gdyby długi czas minął. Ani chybi wiele się od tamtej pory zmieniło. Na drewnianym blacie stołu zastał podarunek od Slytha – zaczarowaną mapę i list od swego szpiega, w którym tenże relacjonował, iże przedmiot przechwycił na czarnym rynku. Po wpisaniu na odwrocie imienia i nazwiska dowolnej osoby kartelusz miał wskazywać jej lokalizację i Slyth nie wątpił, że Hrabia znajdzie dla niej najużyteczniejsze zastosowanie.

Niedługo potem D’arzul poczuł, jak bierze go wielka, nieposkromiona oskoma i nie dziwota, bo głód ze zmęczeniem to prawdziwa dla ciała miernota. Fortunnie w sukurs przyszła mu elfka, która osobiście przyrządziła Hrabiemu chołodziec saranduński oraz pieczeń a’la qerelese - tuż przed powrotem wąsacza udała się na sprawunki na pobliski targ i od tamtej pory nikt prócz niej nie tykał ingrediencji na jadło. Nim Hrabia zdążył cokolwiek uczynić, rychło przełknęła parę kęsów ze swej niewielkiej porcji na dowód, że niezatrute. Nie padła niczym mucha, a wręcz przeciwnie – język jej się rozwiązał i dyplomatę zalała wreszcie fala upragnionej relacji. Okazało się, że razem ze Slythem dla bezpieczeństwa umieścili Butcha w saranduńskim domostwie jej przyjaciółki, służki pracującej na dworze któregoś z możnych – chmyz siedział tam naburmuszony i z niecierpliwością wyczekiwał sygnału Hrabiego do powrotu. Ona sama i finansista mieli się w jak najlepszym zdrowiu, co się zaś tyczy ubiegłych wydarzeń...
* * * Kiedy Gorman Truart opuścił zamek w późnych godzinach nocnych, Slyth doskonale wiedział, co powinien uczynić. Cichcem podążył za kapitanem ciemnymi uliczkami stolicy, a te zaprowadziły go aż do Domu Hazardzisty, przybytku pieniężnej rozpusty, w którym niejeden możny sam uczynił się hołyszem. Przed wejściem natknął się na Aldristana – baron najwidoczniej powziął ten sam zamiar, co Slyth, jednakowoż nie było czasu na pogaduszki, tedy obydwaj rychło wtopili się w tłum i przystąpili do działania.

Tej nocy Truart pił dużo, przegrywał jeszcze więcej, a pęcherz jego tracił najwięcej - dosłownie, tak też gdy chwiejnym krokiem wyszedł na zewnątrz na ustronie celem ulżenia sobie, tam spotkał swoje przeznaczenie w postaci pięści w gębę wymierzonej przez zwierzchnika kerońskiego szwadronu żołnierzy do zadań specjalnych. „Co jjesst, kuuhwa”, zdążył wymamrotać, złapawszy się za sponiewieraną paszczękę, nim wspomniany as mordobicia poprawił mu solidnym uderzeniem z kolana w pewną sromotnie odsłoniętą część ciała.

Od kiedy to żołd kapitana straży pałacowej pozwala na przegrywanie tylu kies w hazardzie? – warknął Aldristan, a potem splunął na łeb Gormana. Slyth jeno stał i patrzył, jako że wobec rankoru barona jego wsparcie chwilowo nie było konieczne.
Piies cię... chenndożżyłł, Al... Alt.. Altis..tan. – Zgięty w pół Truart przetarł krew z ust i spróbował się podnieść, w czym życzliwie pomógł mu Aldristan, wywlekając go za fraki do góry i racząc kolejnym strzałem w pysk.
Wstawaj, patałachu, nim z litości dla kurew przekrzywię cię jeszcze między nogami – odrzekł zimno baron. – Frukta własnej głupoty będziesz zbierał dopiero nad ranem, gdy przyjdzie ci eksplikować się przed królem z kradzionych klejnotów królowej, które próbowałeś opchnąć w grze.

Truart próbował coś dumnie odrzec, czerwienią na licu wezbrał, zasapał jak odyniec, a potem... dyplomatycznie zwymiotował.
* * * – ...później razem z Slythem zaprowadzili go do zamku i wrzucili do lochów. Truart wydzierał się jeszcze w ciemnicy, że owszem, bierze czasem w łapę jak każdy strażnik, ale on jest uczciwy i kradziejstwem to się nigdy nie skalał. I że dali mu to razem z pieniędzmi, a on nie wiedział, że to królowej. A potem ten obmierzły hirus zapadł w chrapliwy sen i nawet kopniak nie był go w stanie wybudzić. Nad ranem baron Aldristan poszedł z tą sprawą do króla – deliberowali długo i w końcu obydwoje doszli do konkluzji, że lepiej będzie, by tymczasowo to Aldristan strzegł bezpieczeństwa w pałacu do czasu, aż sytuacja zostanie opanowana. Wstawił się także za panem Hrabią, a resztę to już Pan Hrabia zna. Królowa odzyskała całą biżuterię poza pierścionkiem zaręczynowym, który przepadł w Domu Hazardzisty jak kamień w wodę.

Elfka skończyła swój wywód, a Aravathowi czas było w drogę, jeśli nie chciał spóźnić się na naradę. Sala kolumnowa znajdowała się w południowej części zamku i służyła do pomniejszych konsyliów, a dotarcie tam zajęło mu ledwo parę minut, tak że pojawił się nawet sporą chwilę przed czasem. Za intarsjowanymi dźwierzami prowadzono już jakieś rozmowy, bowiem doszedł do jego uszu głos samego króla – zirytowany, pełen reprymendy.

– ... nie interesuje mnie Twój pogląd na zaprzestanie indagacji D’arzula i jego uwolnienie, Havelock. W niepokojąco krótkim czasie ktoś próbuje dokonać zamachu na mój żywot, śmierć podejmuje dwóch członków Małej Rady, w tym moja kuzynka, Aldristana prawie położono trupem, a jednego z moich najbardziej zaufanych ludzi jakiś zbagatelizowany przez ciebie hochsztapler zamyka w lochach. I w tym wszystkim nagle pewien szpiegmistrz Keronu, który zawżdy wszystko wiedział, nim choćby zdążyło pojawić się w czerepie adwersarzy, nie ma pojęcia o niczym i czysty jest jak łza Kariili, co to nawet nie jest w obecnych cyrkumstancjach godna uwagi zamachowców.
– Wasza Królewska Mość wybaczy, ale regularne zamachy na mój żywot występują bez względu na bieżącą sytuację w państwie i stały się tak powszechne, iże po prostu wszyscy przestali na nie zwracać uwagę...
Zamilcz, Havelock – tym razem Aidan rozsierdził się na dobre. – Uprzedzam cię, że jeśli Twoje działania nie staną się bardziej satysfakcjonujące, w najlepszym wypadku skończysz jako masztalerz, a w najgorszym jako uciecha tłuszczy na szafocie.

Do Aravatha należała teraz decyzja, czy zechce wejść w tym momencie interlokucji, czy z przyzwoitości poczeka chwilę, nim chwyci za klamkę.
Obrazek

Re: Zamek królewski

24
Powrót do prywatnych komnat okazał się dla hrabiego zbawienny. Tuż po przekroczeniu progu, siwowłosy dyplomata oparł się dłonią o ścianę i odetchnął z wyraźną ulgą. Nie dlatego, bo zagrożenie nań czyhające (a w równym stopniu i na Koronę) zostało zażegnane, wręcz przeciwnie, chodziło tu raczej o okoliczności uniemożliwiające mu pracę, które na szczęście przestały istnieć. Widok znajomej przestrzeni gabinetowej ukoił jego skołatane nerwy, natomiast prezent od Slytha, co prawda zarejestrowany, tymczasowo pozostał jednak zignorowany na rzecz innych, ważniejszych spraw.

Poddając się znużeniu i chwilowemu, fizycznemu osłabieniu, Aravath słuchał uważnie relacji elfki, pałaszując w pośpiechu jeden z popisów kulinarnych długouchej. Nie omieszkał pochwalić jej talentu, choć obawiał się, iż robił to tak często, że Naneth mogła się do miłych słów nazbyt przyzwyczaić, co skłoniło go do zastanowienia się nad tym, w jaki sposób mógłby ją skuteczniej docenić.

Ekscesy Truarta hrabia uważał za obrzydliwie, acz niewiele spodziewał się po takim tumanie, toteż informacja o jego udziale w spisku niezbyt mocno go dotknęła (czy w ogóle zaskoczyła w stopniu większym, niż znikomy). Istotny był fakt, że zgodnie z pierwotnym planem obaj zamienili się miejscami, a jeden z szakali został już złapany.

Nieuchronne widmo narady z Aidanem wymusiło na urzędniku, by w krótkich abcugach zadbał o własną prezencję. Tuż przed opuszczeniem komnaty sypialnej, D'arzul przypomniał sobie o zaczarowanej mapie. Naprędce postanowił ją przetestować, zapisując na odwrocie drobnym pismem własne imię i nazwisko, a następnie trzy inne, obce: księcia Jakuba, Reynarda Vlangrera oraz nieżyjącej matki. Nie mając czasu na analizę rezultatów, capnął najbardziej zwęglony i wysmuklony fragment szczapy z kominka, owinął ją w chustę i razem z niezwykłym wytworem kartograficzno-magicznym, umieścił pod pazuchą. Żwawo ruszył w kierunku sali kolumnowej, odpalając przed wyjściem fajkę. Zasłyszawszy gorącą wymianę zdań wewnątrz, a także rozpoznawszy po głosach lorda Havelocka oraz króla, postanowił się nie wtrącać i dopalić ziółka. Jeśli przy okazji dowie się czegoś nowego, upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Rozejrzawszy się po okolicy, wydmuchał z płuc dym w kształcie okręgu i wbił wzrok w posadzkę. Nosił się oczywiście z zamiarem wkroczenia, jeżeli nie doczeka się deeskalacji konfliktu pomiędzy monarchą i szpiegmistrzem lub kiedy jego kunktatorstwo okazałoby się bezproduktywne.
Obrazek

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

25
...rozumiem ansę Waszej Wysokości, ale kiedy tylko usłyszałem wieści o ekscesach Truarta i udałem się do lochów, kapitan straży pałacowej leżał już martwy na ziemi. Otruty, jak mniemam, i to niewykluczone, że podano mu coś, nim jeszcze dotarł do wielkiego pałacu.
– Skończ wreszcie mniemać, Havelock, dla odmiany zacznij pracować.

Na tym ustały ciekawe rewelacje, które przerwał jakiś inny, stłumiony głos, próbujący ustalić z królem kwestie logistyczne narady, na przykład coś tak istotnego dla królestwa jak rozmieszczenie krzeseł. D’arzul zdążył jeszcze zerknąć w mapę, na której rezultaty odmalowywały się następująco: książę Jakub znajdował się w Złotnicy, jakiejś wsi na północ od Qerel. Matki Aravatha kartelusz w ogóle nie pokazywał, natomiast punkt z Reynardem Vlangrerem wyraźnie rozniecił się w Saran Dun. Przybliżenie palcami bliższej lokalizacji przez hrabiego pozwoliło mu ustalić nic innego, jak konkretnie Dom Hazardzisty. Korytarzem zza rogu nadchodzili właśnie uczestnicy narady, toteż nie było sensu dłużej zwlekać. Po wejściu do sali kolumnowej król powitał hrabiego całkiem przychylnie i zasugerował mu miejsce po swej prawicy, Aldristana lokując ze swej lewej strony. Nikt nie odważył się zasiąść na stałych miejscach Yurayi i Rhaetyra, i kiedy cała dziesiątka zebrała się przy wielkim, drewnianym stole, konsylium rozpoczęło wreszcie swe posiedzenie.

Najprzód przemówił Wielki Podskarbi, markiz Grynwald De La'Fleont. Jak zawżdy prawił to samo, to jest marudził sam do siebie na temat stanu skarbca, który od dłuższego czasu ostawał bez zmian. Pusty. Chyba jeno dlatego dano go na początek obrad, coby się wygadał i nikogo więcej nie morzył dywagacjami. I znów rekomendował, że trwa wojna i należy zwiększyć podatki na wojsko, bo konflikt z Ujściem drenuje skarbiec Korony rychlej niźli książę Jakub skołatane nerwy jaśnie nam panującego. I tylko jeden nieśmiały głos poważył się zauważyć, że po wielkiej zimie gleba wciąż nie rodzi jak drzewiej, luty głód nęka chłopstwo, zaś kolejne obciążenie wieśniaków nie przysporzy królowi Aidanowi już i tak mocno nadszarpniętej popularności. Nikły, osamotniony głos rozsądku wśród lasu bezsilnego milczenia.

W następnym punkcie poruszono kwestie dotyczące Małej Rady, bliższe samemu Aravathowi, który dostrzegł wśród zgromadzonych swoiste poruszenie. Choć jeszcze nie zdążyły ostygnąć miejsca po Rhaetyrze i Yurayi, wśród kuluarowych hien już toczyły się zaciekłe szranki o awans.
Zapewne rozpala was ciekawość, kto zostanie mianowany do Małej Rady Królewskiej w miejsce zmarłej tragicznie Yurayi oraz Rhaetyra – rozpoczął temat Aidan Augustyński, kumulując na sobie nerwowe spojrzenia sporej części konsylium. Władca zagrał krótką ciszą, podczas której ogrążka chorych z ambicji sięgnęła apogeum, a on zyskał czas, by otaksować wzrokiem reakcje wszystkich uczestników.
– Otóż postanowiłem. Nikt – głos króla stał się zimny, a spojrzenie gniewne. – Od teraz każdy z was jest niepewny swej szyi. Każdy, kto pozyska wieść o wrażych postępkach i nie przekaże jej natychmiast mojej osobie, zemrze razem ze zdrajcami jako kijem zbita sobaka. Ani mój brat, ani wasze podłe machinacje nie będą pluć mi w twarz. Hrabio D’arzul, tuszę, że dołożysz starań, by okiełznać ten mąt i doprowadzić winnych zamachu stanu przed oblicze sprawiedliwości. Baron Aldristan zadba o bezpieczeństwo w pałacu, natomiast lord Havelock będzie na bieżąco udzielał ci wszelkich niezbędnych informacji.

Nie ozwał się nikt, jeno mina lorda Havelocka wskazywała na stan daleki od kontentacji z powodu polecenia współpracy z Hrabią i publicznego zdezawuowania jego osoby z nadrzędnej pozycji tego, który przeważnie był od porządkowania intryganckiego bezhołowia, do roli podrzędnego informatora jakiegoś niedoszłego skazanego.

Wreszcie złowróżbną ciszę przerwało odchrząknięcie szpiegmistrza, po którym nieśmiało powstał. Wyglądał, jakby zjadł coś niestrawnego, szedł właśnie na szafot, a na dodatek zabito mu psa.
Wasza Królewska Mość, w tym miejscu uznaję za stosowne przekazać, że nasze źródła wskazują na ożywioną działalność sabotażową księcia Jakuba.
Żadna to nowina, Havelock, mój brat regularnie próbuje mi zaszkodzić.
Chodzi o to… Chodzi o to, że jakobini jawnie oskarżyli Saran Dun o celowe sprowadzenie zarazy do Qerel na statku „Perła Eroli”. Twierdzą, że Wasza Miłość zrobił to po to, by spowodować pomór swego brata oraz jego stronników i uznali to za oficjalny casus belli. – Po sali przebiegł pomruk pełen wzburzonych „absurdów” i „nonsensów”. – Książę Jakub skutecznie zbiera pospolite ruszenie, do którego ochoczo dołączają także nieludzie. Po takim czasie wreszcie wyszedł na jaw prawdziwy cel jego dobrotliwej polityki tolerancji. Ponadto dotarliśmy do przecieku o zakulisowym przetargu na miecze i topory zawartym w ubiegłym miesiącu pomiędzy Qerel a Turonem. Przed naradą otrzymałem również wieść, iże książę wysłał poselstwo do Srebrnego Fortu o niewiadomej treści. Sugerowałbym… opatrzyć się na każdą możliwość.
Havelock usiadł, a w komnacie zapadła niezręczna cisza, przerwana jeno nerwowym stukotem palców króla po blacie wielkiego stołu.

Keitel, wycofasz część wojsk spod Ujścia, mają mi się stawić jak najszybciej pod Saran Dun – rozkazał Aidan.
Cała uwaga skoncentrowała się teraz na feldmarszałku Keitlu. Obiecujący, około trzydziestopięcioletni absolwent saranduńskiej Akademii Wojskowej mógł się poszczycić doskonałym pochodzeniem, ulizaną fryzurą i wieloma sztucznymi odznaczeniami, co wśród służałych wiarusów naturalnie predestynowało go do miana karierowicza i skończonego kretyna.
Obawiam się, że to dość problematyczne, Wasza Królewska Mość – odezwał się ostrożnie feldmarszałek Keitel. – Konflikt z Varulae przedłuża się kolejny rok, walki są zacięte, a my wciąż nie odbiliśmy Ujścia. Po wycofaniu się magów z wojny nasze siły zostały znacznie osłabione. Niby pomocy udzielił nam Zakon Sakira, jednakże jest ona niewielka i niewystarczająca, by uzupełnić lukę po czarodziejach. Jeśli wycofa się kolejna część wojska, istnieje spore zagrożenie, że front zostanie przełamany, a zieloni wedrą się do Keronu. Nie damy rady bez wsparcia. Biorąc pod uwagę strategiczne znaczenie punktu, jakim jest Ujście, może powinniśmy rozważyć, czy nie lepiej podjąć bardziej radykalnych środków i wziąć miasto głodem, byle za wszelką cenę je zdobyć. Oprócz zielonych zginą także mieszkańcy, ale przecież zaludnimy miasto po zakończeniu konfliktu.

Znów zapadła cisza, tym razem jeszcze gęstsza. Po usłyszeniu propozycji Keitla barona Aldristana tak zatkało, że w pierwszej chwili tylko wybałuszył oczy na feldmarszałka. Natomiast ktoś inny spojrzał na Aravatha, jakby oczekując, że sam jego autorytet magicznie rozwiąże wszystkie problemy Keronu. Po chwili hrabia zorientował się, że w zasadzie spoglądają na niego prawie wszyscy uczestnicy narady poza samym królem, co do którego zdawało się, jakby zamarł, przytłoczony nadmiarem czarnych wieści.
Obrazek

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

26
Na niewiele zdały się podsłuchy hrabiego, bowiem nie udało mu się zarejestrować nic sensownego, za wyjątkiem śladowej nieprzychylności, bądź też nieufności lorda Havelocka pod jego adresem. Bardziej intrygujące okazały się owoce eksperymentu kartograficznego, zrealizowanego przez wąsacza kilka chwil temu. Wniosek pierwszy: zaczarowana mapa nie pokazuje zmarłych. Test ten wydawał się Aravathowi obowiązkowy do przeprowadzenia, jeżeli w swej intencji przymierzał się do odkrycia większości właściwości prezentu od Slytha. Trupów być może próżno szukać przy pomocy tego świstku, jednakowoż odmiennie sprawa miała się z żywymi osobami. Zaskakującą dokładność, z jaką przedmiot wskazywał położenie poszukiwanej jednostki, przebił strzał w dziesiątkę w formie głównego geszefciarza Jakuba – miejsce pobytu tego rozrabiaki to niewątpliwie bezcenna informacja.

Dyplomata przekroczył próg komnaty, zaczekawszy jedynie na barona Aldristana, by gestem powitania zamaskować pośpiesznie wyszeptany, tajny meldunek.
— Vlangrer jest tu, w Saran Dun. Nie pytaj skąd wiem. Trzeba cwałem posłać kogoś do Domu Hazardzisty, zanim opuści stolicę. Niech siedzi mu na ogonie i pilnuje. To może być nasza jedyna szansa, by zużytkować machlojki tego lisa na niekorzyść jego chlebodawcy. — Uśmiechnął się serdecznie, dłonią wskazując baronowi wejście do sali kolumnowej, przepuszczając go przodem. Zaraz potem taktownie powitał głowę państwa regulaminowym reweransem i zajął zaoferowane przezeń miejsce przy stole.

Choć na zebrania tego typu król posyłał po ówcześnie wyznaczone persony, nie dało się nie zauważyć, że niektórych po prostu brakuje. I tak, z delegatury zakonnej stawił się wyłącznie oficjel miejscowej komturii, bez zwyczajowego towarzystwa osobiście wybranego przez Wielkiego Mistrza dostojnika. Brakowało także Pierwszego Szambelana Keronu, do którego Aidan mógł w sumie stracić zaufanie po ostatnim zamachu. Naturalnie nie pojawił się Sekretarz Królewski – Rhaetyr potrafił czasem zadziwić, ale powrót do życia chyba przerasta nawet najbardziej znanego tetryka na zamku. Co więcej, w konsternację nie wprawiała nieobecność reprezentantów interesów mieszczaństwa i chłopstwa, zważając na obecny klimat socjopolityczny. Tradycyjnie przybyli natomiast Wielki Kanclerz, wicehrabia Athelard Fletchwell, odpowiedzialny w dużej mierze za politykę zagraniczną Keronu, a także lady Anje-Marit z wymierającego rodu Rothsvine, pełniąca od niedawna urząd Profosa Naczelnego, odpowiadającego za sektor administracyjny. Oprócz Wielkiego Podskarbiego w zgrupowaniu odnalazł się przedstawiciel Preceptora nieludzi, dbającego (z różnym skutkiem) o jak najlepsze relacje Korony z mniejszościami rasowymi.

Część uczestników konsylium oszczędziła sobie monologu Grynwalda, oddając się ploteczkom lub zamykając powieki ze znudzenia, co może nie było najbardziej eleganckim podejściem do problemu, acz jedynym względnie efektywnym. Markiz zaczynał przypominać wiejskiego koguta, który bez zmiłowania w kółko powtarzał swoje pianie. Aby skrócić czas narady, Aravath nie wtrącał się w wypowiedzi dyskutujących, ani sam nie zabierał głosu. Głupoty przeplatały się z faktami, a hrabia powoli tracił cierpliwość. Dopiero gdy zapadła przejmująca cisza, a wzrok zebranych utkwił w godnym największej czci wąsie, jego właściciel ostentacyjnie przetarł patrzałki i wydał z siebie gardłowy paternoster w postaci basowego pomruku.

— Zgadzam się z pomysłem marszałka — spauzował, dotleniając w międzyczasie organizm i oceniając reakcje gawiedzi. — Pod warunkiem, że solidarnie z Ujściem przez najbliższe dwa miesiące będzie spożywał talerz pełen powietrza na śniadanie, obiad oraz kolację — kostycznie skwitował czasową awarię mózgu Keitla. — Rozwiązanie impasu na południu w zaproponowany sposób to prosta droga do katastrofy. Proletariat w mig dowie się o tych planach; nie tylko stracimy Ujście, ale równie dobrze będziemy mogli otworzyć bramy miasta księciu Jakubowi i poddać się jego zwolennikom. Najsampierw należy ostatecznie rozwiązać kwestię jakobinów. Przyjmując pesymistyczny wariant lorda Havelocka, Korona musi dysponować wojskiem zdolnym do odparcia ewentualnego puczu. Jestem też przekonany, że uczestniczący w obradach komtur Von Ortenberg już pali się, aby złożyć wyjaśnienia odnośnie tajemniczej depeszy z Qerel. — Wymowna sugestia i skrzyżowanie rąk na piersi zwiastowały, że jeno stosowny respons udobrucha hrabiego.
* — Istnieją pewne prewencyjne działania, które możemy podjąć, nim bunt stanie się rzeczywistością. Rozważenie wprowadzenia łagodniejszej polityki wobec nieludzi jest jednym z nich, Wasza Wysokość — Aravath zwrócił się bezpośrednio do Aidana. — W najgorszym wypadku zaledwie opóźnimy zbrojny zamach stanu, jednak nie obarczając państwa żadną dodatkową szkodą — podkreślił, szykując się na lawinę kontrargumentów, choćby ze strony władcy. Miłościwie panujący król nie mógł pochwalić się historią dobrze podjętych decyzji w materii innych ras.
* — Czas ucieka. Uczulam wszystkich niedowiarków: mamy do czynienia z narodzinami intifady. W konsekwencji, konflikt z Varulae powinien zostać przeobrażony w wojnę podjazdową. Partyzantka, dywersja, manipulacja logistyczna i szeroko pojęty sabotaż – niemożliwość zatrzymania wroga nie usprawiedliwia niepodjęcia prób zniechęcenia go do dalszych postępów. Determinacja goblinów i ich sprzymierzeńców zostanie wystawiona na ciężką próbę. Jeżeli nie będą mogli skutecznie walczyć z Keronem, prędko wrócą do walk między sobą — zakomunikował, kończąc wywód odchrząknięciem. Hrabia był gotowy do dalszej pracy, a przeciągający się kongres możnych z powodzeniem nadwątlił mentalne bariery mężczyzny. Obawiał się, że zamiast autentycznie spowalniać "dobrą zmianę", jak to mawia się w kręgach przytakiwaczy księcia Jakuba, zostanie zmuszony do udziału w kolubrynowej i bezpłodnej scysji.
Obrazek

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

27
Na słowa hrabiego, marszałek widocznie miał ochotę zaoponować, lecz najwyraźniej zwątpił i wbijając wzrok w podłogę, westchnął jedynie. Cała reszta zebranych słuchała z uwagą dalszej części wypowiedzi, co chwilę przytakując lub otwierając usta w niemym proteście, w przypadku pomysłu dotyczącego innych ras. Największą dezaprobatę dla tego pomysłu wykazał monarcha, przerywając Aravathowi.

- Jeszcze czego! - Uniesiony głos jasno sugerował, iż takie pomysły zdecydowanie nie przypadają jego koronowanym gustom. - Tego brakowało, żeby zdrajcy i nieludzie doznawali mojej łaski! Nie będę odpuszczał wszystkim, gdy wśród nich może być odpowiedzialny za te wszystkie zatrucia i zamachy! W tej sprawie będzie potrzebna narada z Zakonem Sakira, obeznani są oni bowiem z radzeniem z takim typem problemu.

Uznając na razie dyskusją na temat nie-ludzi za zakończoną, dał znać hrabiemu D'arzul kontynuować. Poruszając kwestię zmiany strategii pod Ujściem, widać było, że zgromadzeni zgadzają się z jego podejściem. Chrząknięcie spod majestatycznych wąsów, symbolizujące koniec wypowiedzi, prawie uwolniło lawinę komentarzy, uwag i sugestii, jednak monarcha uprzedził wszystkich wstając ze swojego siedziska.

- Hrabio D'arzul, jako inicjator pomysłu obrony, ponadto obeznany w sztuce wojennej, opracujesz dokładną strategię i przekażesz ją marszałkowi. Jedna kwestia od której nie odstąpię, będzie poparcie dla propozycji przesunięcia części wojsk do stolicy. Owszem, zieloni mogą przełamać front, a następnie zalać część naszego państwa. Nie zapominajcie jednakowoż co się stanie, gdy przeklęty Jakub stanie u naszych bram. Zdobędzie niebronione miasto, przejmie władzę i pozbędzie się wszystkich obecnie rządzących, ze mną na czele, a wami tuż po mnie. - Rozejrzał się jeszcze po zebranych doradcach, w celu upewnienia czy nikomu nie przyszła choć myśl zwątpienia na twarzy. W końcu władca otoczony był zdrajcami skutecznie unieruchamiającymi jego główne figury z administracji i najbardziej zaufanych wasali. - To będzie tyle na dziś. Jutro zajmiemy się bardziej szczegółowo poruszonymi dziś kwestiami, ewentualnie nowymi - mówiąc to zerknął na Havelocka - o których moglibyśmy się znienacka dowiedzieć. - Aidan usiadł z powrotem i złapał Aravatha za nadgarstek. - Jesteś jednym z moich najbardziej zaufanych ludzi, w dodatku zaradnością trudno jest cię przewyższyć. Te i inne argumenty przeważyły, aby obarczać twe barki tak dużą odpowiedzialnością. Przekonany jednak jestem, iż akurat ty najlepiej sobie z tym poradzisz. Nadzoruj śledztwo i dopadnij odpowiedzialnego za te wszystkie nieszczęścia. Tylko pamiętaj, liczy się czas, i to bardzo. - Kończąc rozmowę, władca wstał i kładąc dłoń na ramieniu swego poddanego na chwilę, jakby dla podniesienia jego morale, dodał. - Możesz już iść. Obaj mamy mało czasu i multum obowiązków na głowach. I pamiętaj, nie trać czasu.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

28
Spodziewana reakcja ze strony króla oraz zebranych na poruszony problem persekucji nieludzi, spotkała się jedynie z beznamiętnym wyrazem twarzy hrabiego i katońskim spojrzeniem. Wprawdzie wiedział on, jak niepostępowy i radykalny jest rząd Keronu, ale za każdym razem mierziły go nieuzasadnione, dyktowane przyzwyczajeniem sprzeciwy w materii koegzystencji obywateli państwa z innymi rasami. Tym razem jednak zatwardziałość Aidana może okazać się katastrofalna w skutkach, toteż pomimo puszczenia płazem nierozsądnej małostkowości, którą przed chwilą okazał, hrabia planował wyperswadować mu pewne kwestie prywatnie.

Większym zaskoczeniem dla posiadacza najzacniejszych wąsów w królestwie okazało się przekazanie mu kompetencji wojskowych. Król rzecz jasna nie kłamał – Aravath posiadał pewne doświadczenia na froncie, ale ewidentnie musiały one zostać rozdmuchane, bo dyplomata w żadnym momencie nie rozważał objęcia dowództwa nad sztabem taktycznym zbrojnego ramienia Korony. Przede wszystkim był przyzwyczajony do pojedynków werbalnych i to w takich potyczkach czuł się pewnie, nie zaś odpowiadając za żywoty setek wojaków z pospolitego ruszenia. Tym nie mniej, ciężko w obecności radnych odmówić lub zbagatelizować słowa władcy, więc wąsaty urzędnik naturalnie skinął głową, przyjmując na swoje barki kolejny obowiązek. Ucieszył się natomiast z powodu zakończenia obrad, czego niecierpliwie wyczekiwał.

Podczas gdy możni zbierali się już ku wyjściu, hrabia D'arzul gestem dłoni poprosił Keitla, by na niego zaczekał, prędko przypominając baronowi Aldristanowi – zwierzchnikowi żołnierzy do zadań specjalnych – o Vlangrerze. Liczył na łut szczęścia i bezzwłoczne działanie Erwina w celu zatrzymania głównego malwersanta jakobinów. Żegnając się z nowym kapitanem straży pałacowej, Aravath w kilku krokach pokonał dystans dzielący go od najbardziej skwaszonej osoby w pomieszczeniu (zaraz po Havelocku).

— Feldmarszałku, jutro o świcie będę na was czekał w Obsydianowej Komnacie, gdzie mam nadzieję wspólnie z wami opracować kilka koncepcji wojskowych. Nie wyobrażam sobie podjęcia decyzji odnośnie sfery militarnej bez waszej ekspertyzy — zapewnił Keitla i ukłonił się wdzięcznie, pozostawiając w komnacie wyłącznie kilku ludzi. Zabieg połechtania ego marszałka wydawał się hrabiemu konieczny, zważywszy na niepochlebny komentarz, którym zaatakował go podczas narady. Skoro już musieli razem współpracować, niechże ta kooperacja urodzi same zdrowe owoce.

Opuszczając salę kolumnową, Aravath dziarsko zmierzał na zaaranżowane przez Slytha spotkanie z enigmatycznym mężczyzną. Niezmiernie ciekawiło go, dlaczego w ostatnie wydarzenia zamieszany jest Archipelag...
Obrazek

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

29
W Salyah na moment zatłukło się serduszko, kiedy przy bramie, która prowadziła do Wielkiego Pałacu, ujrzała strażników. Ci jednakże, jak szybko odkryła, niepodobni byli do tamtego cuchnącego i ohydnego faceta, z którym musiała się przeprawiać przy przejściu z Dolnego Miasta. Ci - a było ich aż sześciu - ustawieni równo po dwóch stronach wejścia, byli wyprostowani i wysmukli jak topole, w błyszczących zbrojach, uzbrojeni w halabardy (a może halabandy albo harabargi? Jakoś tak podobnie nazwał je Marevuk, kiedy go zapytała o te zabawne rzeczy, które dzierżyli w rękach) sprawiali znacznie lepsze wrażenie. I nie śmierdzieli nic a nic.

Opiekun małej królewny szepnął do strażników coś, czego ona nie usłyszała, a ci pokiwali ze zrozumieniem głowami i rozstąpili się, pozwalając im przejść.

Jeśli Górne Miasto było przytłaczająco dziwne, to Wielki Pałac dopiero wyglądał niesamowicie i niepojęcie! Marevukowi, zdaje się, spieszyło się jakoś do środka i nie zdążył jej objaśnić, kim są ci wielcy nieruchomi ludzie o śnieżnej skórze, którzy stoją na wysokich kawałkach kamieni, spoglądając na nich z góry; ani jak to się stało, że krzewy róż urosły w kształcie kul; ani dlaczego z tej wielkiej muszli, o tam, płynie zabarwiona na fioletowo woda (a może sok?), ani kto i gdzie złowił w ogóle tak wielką muszlę. Wszystkiego miała się dowiedzieć w swoim czasie, a na razie Marevuk kazał jej zapamiętywać wszystko, o co chce zapytać, ale póki co nic do niego nie mówić. Zdaje się, że myślał, intensywnie myślał, i zmierzał w jakieś bardzo konkretne miejsce.

Prawie nie zauważyła, jak spod porannego nieba znowu dali nurka w półmrok, półmrok długich i chłodnych korytarzy tego wielkiego domu, gdzie miękki purpurowy mech tłumił ich kroki, a śledziły ich oczy wielkich ludzi w dziwacznych i chyba bardzo niewygodnych strojach, którzy przypatrywali im się nieruchomo zza złoto obramowanych okien... Gnali, mknęli przez to wszystko i już nie nadążała się dziwić.

Wtem otworzyły się jakieś drzwi i w plamie oślepiającego światła stanęła przemiła z wyglądu kobieta. Młoda, na pewno młodsza od mamy Salyah. Chyba najprawdziwsza księżniczka, taka była śliczna! Na ciemnych włosach nosiła opaskę z drobnymi kwiatkami oraz coś w rodzaju zmyślnej siateczki na ryby, tylko błyszczącej i ozdobionej perłami. Spod ciemnej, obramowanej złotą koronką narzutki połyskiwała cudowna czerwień jej długiej sukni. A na jej piersi, zwieszony z cienkiego łańcuszka i ujęty w oprawę z małych kuleczek i gałązek, pobłyskiwał kolorem świeżej krwi najpiękniejszy klejnot świata. To musiał być brylant. Z całą pewnością. Bajkowe księżniczki zawsze najbardziej lubowały się właśnie w brylantach, które to dawali im w podarku ich adoratorzy. A czyż mogło być na świecie coś piękniejszego i godniejszego podziwu niż to?

— Marevuuuuk! Co za spotkanie! — rozpromieniła się kobieta, zatrzymując ich znienacka.
— O, Viniss. Wybacz, jestem trochę... — Mina i ton opiekuna były dla Salyah zagadką, w każdym razie zdawały jej się jakieś inne niż normalnie. Cóż, nie znała się jeszcze za dobrze na ludziach. — Wybacz, ale muszę koniecznie znal...
— A przestań! — Viniss zaśmiała się perliście, wchodząc mu w słowo. — W ogóle mnie nie odwiedzasz, to nie myśl sobie, że ci teraz odpuszczę! Nic mnie nie interesuje, dokąd się spieszysz. Odmowa zjedzenia ze mną śniadania byłaby bardzo poważnym uchybieniem dworskiej etykiecie, mój kochany! A kim ty jesteś, malutka ślicznotko? — zwróciła się do dziewczynki, przykucając koło niej w zachwycie. — Jak masz na imię?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wielki Pałac] Zamek królewski

30
Cuda, jakie mijała podczas swej krótkiej wędrówki Salyah, nie mieściły się w jej głowie, w umyśle, który nie pojmował logiki tłocznych miast i przepychu, z którym były urządzane czy wręcz przeciwnie - duszności oraz smrodu, który im towarzyszył. Jej dotychczasowe życie kręciło się wokół jednej osoby, wokół drzew, które teraz zostały poniekąd zniszczone, wokół świeżego powietrza. Niezaznajomiona z nowinkami świata ludzi, była także dzieckiem, które pojmowało bardzo prosto. I chociaż część jej rówieśników była dużo bardziej dojrzała od niej, ona nadal tkwiła we własnym świecie. Prawdopodobnie gdzieś w głębi duszy zdawała sobie sprawę z tego, że niedługo zostanie z niego wyrwana, z własnego wyboru, wyboru, który polegał na tym, aby nie zostać samym do końca życia. I tego chciała, chociaż bała się cholernie wielu rzeczy, nie tylko tych czysto fizycznych.
Bała się na przykład strażników miejskich, chociaż ci byli wyjątkowo mili, a przynajmniej nie tak przerażający jak poprzedni. Dalej znajdowało się więcej cudów, a każde bardziej cudaczne od drugiego. Nie nadążała z notowaniem tego wszystkiego w swojej małej, hebanowej główce, chociaż oczy wszystko chłonęły. Głównie dziwiła się ludziom, którzy wyglądali na takich, którym nie było wygodnie w tych okropnych ubraniach. Miała nadzieję, że jej tata w takich ubraniach nie chadza oraz że ona nie będzie musiała tego robić. Ci ludzie wyglądali dziwnie, chociaż dostojnie. Nie tak jak Marevuk czy jej przyjaciel gnom. Zaczęła czuć się nieswojo.
W drodze spotkali niespodziewanego gościa. Piękna, młoda kobieta, której dziewczyna nie mogła się napatrzeć, zagadała jej opiekuna. Brzmiała miło i wyglądała jak królewna, przez co Salyah zaczęła zastanawiać się, czy aby nie jest jakąś jej ciocią. W sumie chciałaby, polubiła ją od pierwszego wejrzenia, zważywszy także na to, iż od jej przybycia do Saran Dun nie miała w ogóle do czynienia z kobietami. Przyzwyczajona do matki, mimowolnie odczuwała coś w rodzaju wewnętrznego niepokoju w towarzystwie mężczyzn. Rozmowa z płcią żeńską była zaprawdę miłą odmianą.
— Saa-ra — wybąkała, również przyglądając się młodej szlachciance w zachwycie, robiąc duże oczy. Uśmiechnęła się mimo tego, niemalże zapominając, że nie ma teraz na imię Salyah, tylko Sara. Zerknęła z podziwem na ten duży, lśniący brylant oraz na jej włosy, suknię i całą resztę akcesoriów. W głowie jednak miała myśl, iż Marevuk kazał jej nic nie mówić, więc hamowała swoją siłą woli wrodzoną ciekawość, która prowadziła do gadatliwości młodziutkiej królewny.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”