47
autor: Bezimienny
Błyskotki. Bogaci ludzie. Uzbrojeni ludzie. Różni ludzie. Głównie te cztery obrazy przemykały przed oczami Randala kiedy przechadzał się aleją. Dobrze, że Kot pozostał w stajni – przeciskanie się przez mały tłum z koniem mogłoby sprawić niemałe problemy. Randal niemal odruchowo trzymał lewą dłoń na swojej sakiewce – wiedział, że takie miejsce jest wymarzonym łowiskiem dla kieszonkowców. Wszechobecna straż nie poprawiała jego poczucia bezpieczeństwa – korupcji nigdy nie trzeba szukać daleko. Bezimienny starał się nie zwracać uwagi na piękne towary oferowane przez kupców. Wyszedł tylko pozwiedzać. Wcześniej rzadko i krótko bywał w stolicy. Wiedział, że nie stać go na luksusową biżuterię. By ułatwić sobie obycie się z tą myślą argumentował, że wszelkie te ozdoby tak naprawdę są mocno niepraktyczne i niewarte swojej ceny.
Mimo wielu starań uwaga kuriera skupiła się na pewnej szkatule, którą jego oko przypadkiem wyłowiło spośród masy innych przedmiotów. Był to solidny kawał jubilerskiej roboty – twór przyozdobiony srebrem i klejnotami, których Bezimienny nie był w stanie nazwać. Randal szybko wycenił pudełeczko dwieście gryfów. Niestety, jego wyceny rzadko były trafne. Chciał zapytać o cenę tego cuda, jednak najwyraźniej nie było mu to pisane.
Wielu strażników ciężko było nazwać miłymi. W głowie niejednego z nich rodziło się przekonanie „jestem strażnikiem, mogę” stosowane w bardzo wielu sytuacjach. Zapewne właśnie ta myśl dudniła w głowach panów, którzy brutalnie przecięli kurs Randala. Co prawda nie upadł on, a jedynie stracił równowagę. To z kolei spowodowało kilka niezgrabnych piruetów i kroków w bliżej nieokreślonych kierunkach. Mężczyzna odzyskał stabilność, jednak tłum zrobił swoje i popchnął go jeszcze dalej. Lekko się zagubił. Po chwili udało mu się wyrwać ze stada pędzącej szlachty w jedną z odosobnionych, ciemnych uliczek.
Randal stanął przy budynku, opierając się o solidny mur. Wymruczał pod nosem serię obelg wymierzonych w strażników, ich najbliższą rodzinę i pracodawców. Po tym nastąpiła chwila refleksji i ciche westchnienie. Chamstwo zawsze będzie chamstwem i nie da się go wytępić. Nie była to jednak dobra pora ani miejsce na rozmyślanie.
Bezimienny, kierowany ciekawością, wykonał energiczny krok za róg. Równie szybko się wycofał. Widok zakapturzonego typa niosącego kobietę nie jest codziennością – przynajmniej dla Randala. Przylgnął do „swojej” ściany i ostrożnie wyglądał zza osłony. Wygląda na to, że dziewczyna jest w opałach... A naszemu protagoniście ciężko jest przejść obojętnie wobec niewiasty w niebezpieczeństwie. Czekał, aż urocza parka będzie do niego tyłem.
Gdy tylko to nastąpiło opuścił „schronienie” i cicho ruszył w kierunku postaci. Szedł na ugiętych kolanach, by lepiej obserwować to, po czym stąpa. Starał się być ostrożny, szybki i przede wszystkim cichy. Krok za krokiem, oddech za oddechem. W międzyczasie wydobył ostrze z pochwy przy pasie. Nie wiadomo czego spodziewać się po tak nietypowym zjawisku, więc uważnie obserwował ruchy domniemanego porywacza, będąc w gotowości do obrony lub ewentualnego pościgu.
Gdy para znalazła się w zasięgu ramion Randala, ten się nieco wyprostował. Lekko uniósł lewą rękę, zaś prawą dłonią mocniej uścisnął sztylet. Jego serce zaczęło przyspieszać. Nie do końca wiedział co robić – nigdy nie zdarzyło mu się atakować kogoś, kto niesie „zakładnika”. Rzadko w ogóle atakował! Wezwanie pomocy nie wchodziło w grę, gdyż mogłoby spowodować więcej złego niż dobrego. Poza tym czas był tym, czego w tej chwili najbardziej brakowało. Nadszedł czas na spontaniczną decyzję.
Kurier wstrzymał oddech, zacisnął zęby i psychicznie przygotował się na wszystko. Zaczął od kopniaka wymierzonego w nogi porywacza, na wysokość kolan. Miał on za zadanie przewrócenie go – co wydawało się bardziej prawdopodobne, ze względu na dźwigany przez niego ciężar – lub co najmniej pozbawienie równowagi. Tuż po tym oplótł lewym ramieniem szyję napastnika. Ścisnął ją mocno, chcąc poddusić jegomościa. Jednocześnie dłoń ściskająca sztylet jak najszybciej znalazła się w okolicy lędźwi przeciwnika i delikatnie go ukłuła – miał poczuć, że niespodziewany gość ma broń, która, co gorsza, znajduje się bardzo blisko jego organów. Akcje te Randal wykonał w dość dziwaczny sposób, ze względu na nietypowy ładunek na ramionach celu, jednak starał się jak mógł – improwizował.