Re: Komnaty hrabiego Aravatha D'arzul

31
Zbyt wiele przestrachu dla biednej małej elfki, zanadto krwi płynącej z niewiadomych tego zawrotnego horrendum, które działo się na jej zaszklonych oczach. Drżała, gdy Hrabia starał się ukoić jej skołatane nerwy, chybkimi mrugnięciami rzęs z trudem powstrzymywała napływające bezwiednie do patrzałek łzy, kiedy notabl z podziwu godnym opanowaniem i rezolutnością wydawał polecenia. Niezdolna do wydobycia głosu z krtani, skinęła posłusznie głową, chowając przeklęte znalezisko dygnitarza w poły sukni. Wejrzenie jej powiadało, iże nic nie rozumie, lecz nie była w tym osamotniona, bowiem czy sam Aravath pojmował, co tu się właśnie rozgrywa? Opuściwszy pomieszczenie, zamknęła pierwszy akt tej niezbyt fortunnej sztuki, którą bogowie naszykowali Hrabiemu, a której jeszcze daleko było do rozwiązania.

Po preludium przyszedł czas na interludium, które podług konwenansów scenicznych winno kipieć komizmem. Gorman Truart spełnił owe standardy z nawiązką, prezentując Hrabiemu pierwszorzędną farsę w najlepszym wykonaniu. Wysłuchawszy z lekce sobie ważącym spojrzeniem tyrady słów dyplomaty, jeszcze bardziej wyprostował napierśnik, pragnąc najwyraźniej zaślepić Aravatha literą prawa.

Ja nie aresztuję niewinnych ludzi, hrabio D’arzul – odparł arogancko Truart z przesadną manierą. – Nie jesteś na terenie państwa przyjmującego, lecz w zamku królewskim, gdzie zostałeś złapany in flagranti – w ustach dowódcy straży zabrzmiało to jak nazwa egzotycznej potrawy z Archipelagu – na popełnieniu niewybaczalnej zbrodni przeciwko Koronie. Tedy mam prawo zatrzymać cię, by uczynić zadość prawidłowemu tokowi postępowania. Stosowna wieść dotrze rychło do króla i nie wątpię, że Jego Wysokość wyrazi zgodę na uchylenie twego immunitetu, byś mógł za swój niecny postępek zostać pociągnięty do odpowiedzialności.

Kapitan zmarszczył brwi na jednego ze swych przybocznych, ten zaś posłusznie wyjął kajdany z ciężkiego żeliwa i podszedł do Hrabiego. Wpierw zakuł mu dłoń, którą dygnitarz jeszcze niedawno tak ochoczo demonstrował w akcie dobrych intencji, a zaraz potem drugą do kompletu, wypowiadając słowa:
– Pan Hrabia pozwoli teraz z nami.

Truart skierował się do drzwi, a jeden ze strażników delikatnie trącił Aravatha, by ten wyruszył za nim. Feralny korowód zamykać miała dwójka zbrojnych, asekurując z tyłu przejście snadź niezwykle niebezpiecznego przestępcy. Ostawiwszy medyków z Yurayą, urzędnik koronny maszerował teraz pałacowym korytarzem w towarzystwie zamkowych stróżów prawa. Różne mijali persony, mniej bądź bardziej znamienite, od służby zaczynając, na Wielkim Podskarbim Koronnym kończąc. Zdumienie, szepty, zdawkowe spojrzenia – rodziła się plotka, która poczynała krążyć po pałacu, obudowując się we własne wersje i interpretacje. Gorman Truart upajał się tą chwilą, uwielbiał błyszczeć już przed podwładnymi, a co dopiero przed tak liczną widownią. Zaś Aravath D'arzul, wędrując z nimi korytarzem ku nieznanemu celowi, nie mógł powstrzymać jednej myśli, która bez ustanku wdzierała się w plątaninę innych.
Quis custodiet ipsos custodes…?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Saran Dun”