Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

196
Przyglądał się spokojnie temu co Danarim robi. Zdziwiło go to, że po jego słowach, człowiek jako pierwszy pcha się z ręką do tego pola. Zmarszczył nos gdy dotarł do niego zapach palonego tłuszczu. Mógłby się nawet uśmiechnąć w tej sytuacji, bowiem uznał, że Danarim dostał za swoje. Lecz nie był sadystą, cieszyło go to, że człowiek najpewniej straci dłoń, lecz stłumił tą radość w sobie.

Iscar nie był jednak przygotowany na to co stanie się gdy kryształ zostanie naruszony. Wybuch który nastąpił niemal zwalił go z nóg. Na szczęście elf zachował równowagę i rozejrzał się po terenie bez mgły. Danarim leżący gdzieś w śniegu interesował go tylko jako obiekt mający wypłacić mu złoto, ale jeżeli nie dostarczą ładunku, złota nie będzie.
-Mordred, idę po wóz.- rzucił do towarzysza i ruszył raźno, choć nie za szybko w stronię wozu. Rana Danarima nie była śmiertelna więc miał nadzieje, że czarnowłosy poradzi sobie z zabezpieczeniem jej. Chociaż na tyle, by wrócili z ładunkiem i żywym kapitanem do miasta.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

197
Danarim idący w stronę pola, Danarim wsadzający rękę w pole i wreszcie Danarim detonujący barierę.

Gdyby Mordred nie był tak pochłonięty własnymi myślami, pewnie zdałby sobie sprawę, że jego towarzysz właśnie robi coś bardzo głupiego w jego mniemaniu. Jednak zanim jego skotłowany po dzisiejszym dniu umysł przetworzył to co właściwie widzi, niespodziewany podmuch eksplozji prawie go wywrócił. Być może bitewny instynkt a może ciężar zbroi ochroniły go przed upadkiem, zmuszając jedynie do wykonania kilku pośpiesznych kroków w tył dla zachowania szybko uciekającej równowagi co przyszło mu zdecydowanie trudniej niż elfowi, który stał dalej od centrum wybuchu.

Gdy zaklęcie pękło, zniknęła tez mgła i w umysł Mordreda przelotnie wcisnęła się myśl, że faktycznie zjawiska były połączone. Potem dotarło do niego, że "elf idzie po wóz" i dopiero po chwili uświadomił sobie, że oznacza to, że zostaje sam z rannym kapitanem.
Teraz wreszcie zaczął działać szybko.

Raźno podszedł do strażnika i przyklęknął przy nim, nie dotykając jednak ramienia. Miał nadzieję, że jego zakres wiedzy z medycyny polowej wystarczy by pomóc kompanowi.
W pierwszym momencie należało ocenić sytuację. Gdy upewnił się, że kapitan żyje, obejrzał jego ramię, wciąż nie ruszając go. Chciał się upewnić, czy rana nie krwawi, czy tez jest opalona oraz czy kość nie nosi śladów pęknięć dostrzegalnych gołym okiem. Ograniczały go dostępne materiały jakie mieli do dyspozycji, ale powinien mieć w torbie jeszcze jakieś czyste szmatki na wszelki wypadek. Na razie jednak musiał ustalić powagę obrażeń.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

198
Gdy tylko jego ręka przeszła przez barierę, poczuł ból wypalanej skóry, a także warstw podskórnych. Ręka zaczęła lekko drżeć z bólu, ale nie odczuwał tego zbyt intensywnie. Złapał kamień i dezaktywował barierę, co spowodowało sporą eksplozję.
Odleciał na kilka metrów od bariery, leżał na ziemi lekko poobijany. Spojrzał na swoją rękę, która była w opłakanym stanie. Spróbował poruszyć palcami, mięśnie były częściowo przypalone, a w dodatku niektóre nerwy mogły zostać uszkodzone i Danarim mógł stracić czucie w ręce.

Elf widząc, że można ładować zapasy, ruszył po wóz. Mgła opadła i można go tutaj bez problemu podprowadzić. Został już tylko załadunek i powrót. Strażnik miał nadzieje, że najgorsze już za nimi.

Skierował wzrok na Mordreda, który szukał jakiś szmatek aby opatrzyć jego rękę. Jego towarzysze nie zwrócili uwagi, że rana na jego prawej ręce, po wyrwaniu sztyletu staruszkowi, niemal całkowicie zniknęła. Zdolność regeneracyjna mogłaby odbudować całą kończynę gdyby została ucięta, chociaż zajęłoby to nawet kilka dni. Z aktualnymi obrażeniami będzie to trwało znacznie krócej.

-Poradzę sobie, trochę odpoczynku w mieście i ręka będzie jak nowa. - Mimo, że ton jego wypowiedzi był trochę sarkastyczny, to wyraz twarzy był nadzwyczaj poważny.
-Teraz najważniejsze jest załadowanie tego wszystkiego na wóz i jak najszybszy powrót do miasta, miejmy nadzieje, że najgorsze już za nami. - Powiedziawszy to wstał z ziemi i ruszył w kierunku skrzyń, otwierał je po kolei i przeglądał ich zawartość.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

199

Danarowi smutno jest i źle. Nie wie, gdzie ma iść i że coś mu się stało... Ma dosyć wszystkiego. Patrzy gdzieś tam w dal i jest nieobecny, w swoim świecie sobie śni. W oczach widać strach przykryty łzami z lekka. Na to wszystko Mordred próbuje wspomóc kompana. Najchętniej powiedziałby " proszę słuchaj już, ja też czasami płaczę kiedy mnie nie widzi nikt. Dzisiaj jakoś źle, zaraz będzie inaczej. Przestań już, wróć do Nas! " Jednakże żadne słowa nie popłynęły, cisza jak była tak jest do teraz. Aż nagle, urażony wcześniejszym wstrząsem mężczyzna wstaje.
Dokładniej rzecz ujmując; Danarim wypuszcza niebieski klejnot ze zdrowej dłoni, kolejno za jej pomocą podpiera podłoże. Jednym silnym ruchem kurczy palce, prze to odbity może powstać. Chwila moment i zachwiany jest już na nogach. Stojący obok człek północy, wciąż dostrzega obłęd w ślepiach druha.
Zdenerwowany chcę, żeby przyjaciel coś powiedział, lecz daremno. Kapitan jest w silnym transie, oczy latają mu niczym toczący się z pagóra głaz. Coś złego wisi w powietrzu, widzi to Mordred, ale nic nie robi. Skrupulatnie analizuje poczynania Danarima, który ów czas zmierza w kierunku skarbów.
Powoli stawia jedną nogę za drugą. Gdyby tak napotkać go podczas ciemnej nocy, można byłoby przyrównać do ożywionego trupa lub analogicznego indywiduum. Stopy suną się po podłożu, oskubana ręką zwisa, a z metra jebie stęchlizną. Nieprzyjemny, w najgrzeczniejszym ujęciu, zapach jest spowodowany ropnymi krostami z okolic intymnych, pachwin oraz szyi. Bąble są coraz większe i przybierają siny odcień. Być może część z nich poczęła wydzielać płyny, kto wie...
Najważniejsze, iż mężczyzna podąża w obranym wcześniej kierunku. Otępiony przegrywa walkę z grawitacją, prze to wiatr przeciąga go na lewą stronę. Silne oddziaływanie nie tylko popycha go, ale również podcina nogi. Oszołomiony spada w dół, leci jak ten pijak, by finalnie przytulić śnieg. Fortunnie upadek odbył się na plecy, więc żadna kończyna nie została uszkodzona.
Jeszcze bardziej poirytowany próbuje wstać po raz kolejny. Wykonuje chaotyczne zrywy, po których przychodzi niespodzianka. Jeden, drugi zryw wraz z nasilającymi się drgawkami tudzież wstrząsami. Po trzeciej próbie faceta łapie ostry kaszel, a tuż za nim wypływa rzesza wymiocin.
Brązowe kawałki pożywienia w śliskiej żółci spływają po policzkach, dalej ubraniu. Umazana jest cała twarz, szyja i klatka piersiowa. Rzygi rozlewają się po śniegu, podczas gdy wracający do siebie Dan, opala się w koronach drzew.

Dokładnie w tym samym czasie, nieprzyjemny spektakl omija elfa. Ten z kolei udał się na trakt, gdzie dosiada wozu i popędziwszy konie wraca do centrum lasu. Tam dostrzega tylko Mordreda, który nie wie co zrobić z orzyganym szefem. Zamurowany, stoi obok niego, lecz brak jakichkolwiek akcji. Rzygi schną, smród się unosi a bryczka czeka na swój towar.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

200
Szybka podróż po wóz odbyła się bez zbędnych problemów. Droga była w miarę wydeptana, to też elf nie zapadał się w śniegu. Jak tylko znalazł się przy wozie, sprawdził czy nic nie zginęło gdy stał samopas, potem wskoczył na kozła i strzelił lejcami by konie ruszyły. Mimo iż droga była krótka, zajęło mu chwilę dotarcie na miejsce, bowiem dopiero pod koniec popędził konie. Uznał, że Danarimowi nic nie będzie jeżeli chwilę zaczeka.

Gdy był już na miejscu, wpierw dostrzegł tylko stojącego Mordreda, dopiero po chwili, gdy zeskoczył z wozu i podszedł do niego zauważył obrzyganego kapitana. Nie wiedział jak ma się zachować w tej sytuacji. Dawniej, gdy jeszcze przebywał w Salu, takiego Smroda, jak zwykli ich nazywać, wyrzucano z karczmy i oblewano dwa razy wiadrem zimnej wody. Raz na otrzeźwienie, drugi raz na zapach.
Niestety, pod ręką nie mieli wiadra a gdyby jednak, to woda zapewne by zamarzła.
- Ja mu nie pomogę, upuszczę go w śnieg albo coś - powiedział po czym złożył ręce na piersi - i zaraz znowu uzna, że to atak ze strony żałosnej, elfiej rasy na jego wspaniałą ludzką dupę. - dodał z wyraźną nutą sarkazmu po czym podprowadził wóz bliżej by łatwiej im było załadować na niego sprzęt.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

201
Kilkukrotnie przenosił wzrok z elfa na leżącego człowieka i z powrotem. Miał ochotę walnąć komuś z buta ale jeszcze nie był pewien komu. Naprawdę zaczynał czuć się jak niańka niesfornych gówniarzy.

Podniósł upuszczony przez kapitana niebieski kamień i schował go do torby. Potem podniósł jeszcze zielone kamienie i ułożył je po drugiej stronie torby, tak by oddzielała je od niebieskiego gruba księga. Nie chciał eksperymentować co się stanie gdy znów wejdą w kontakt. Wraz z księgą, pierścieniem i przyborami do czyszczenia broni zaczynało się tam robić ciasno i zaczynał się czuć w jak juczny muł, ale wolał zabrać silnie magiczne artefakty. Kto wie czy nie przydadzą się im w mieście jako składnik albo odczynnik...

Skoro już pozbierał podręczne fanty a elf zajmie się załadunkiem, należałoby pozbierać z ziemi worek kości, szumnie noszący range kapitana. Z westchnięciem przykląkł przy nim ponownie, starając się nie wsadzić kolana w rzygi i zebrawszy trochę czystego śniegu, przetarł nim twarz i o ile się dało odzież Danarima, jak gdyby czyścił zarzygane niemowlę. Kiedyś zdarzyło mu się przeleżeć kilka godzin przysypanym pod rozerwanymi szczątkami swoich towarzyszy, więc był dość nawykły do nieprzyjemnych ludzkich wydzielin, co nie znaczy że je lubił.

Danarim stwierdził, że ramię mu się zagoi ale w stanie w jakim obecnie się znajdował, mogło to być jedynie majaczenie. W każdym razie musiał go zabrać do miasta i do lekarza.
Nachylając się nad nim po jego zdrowej stronie, wyciągnął ramię i zapytał - Jesteś wstanie się na mnie wesprzeć?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

202
Szedł w kierunku skrzyń z bronią, nogi zapadały się głęboko w śnieg, a każdy krok stawał się trudniejszy od poprzedniego. Nagle napadły go mdłości i zwrócił ostatni posiłek.
Po chwili padł na śnieg, nie wiedział co się z nim dzieje. Krosty na jego skórze przybrały siny odcień, a z niektórych zaczął wydzielać się jakiś płyn.

Nie potrafił zebrać myśli, jego prawa ręka była w opłakanym stanie, a teraz z resztą jego ciała działo się coś dziwnego. Nie wiedział, że to wszystko skutek kontaktu z krwią bestii, którą wcześniej zabili. Jako jedyny nie przetarł wtedy twarzy, a konsekwencje są znacznie gorsze niż mógł przypuszczać.

Przez moment nie mógł się ruszyć. Leżał oszołomiony na plecach i spoglądał ku koronom drzew. Po chwili podszedł do niego Mordred. Chwycił rękę towarzysza i próbował podnieść się z ziemi. Zostało mu już tylko załadowanie skrzyń i ruszenie w drogę powrotną. Nie chciał umrzeć od krwi jakiegoś dziwactwa.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

203
Podczas gdy Iscar wrócił z bryczką i postanowił pozbierać najmniejsze elementy ekwpiunku, Danarim był asekurowany przez Mordreda. Nasza północna pielęgniarka za pośrednictwem śniegu usuwa rzygi z twarzy kapitana. Samiec wciąż jedzie stęchlizną, lecz wygląda znacznie przystępniej. Nie licząc zmasakrowanej ręki, jak u żywego trupa. Aż ciekawość kusi, by zadać sobie pytanie; Czy lepiej nie odrąbać kikuta i pozwolić odrosnąć "normalnej" kończynie? Jednakże jest to ręka Danarima, ergo jego sprawa.
Pierwsza, druga skrzynka została przeniesiona na wóz. Czujący się lepiej dominant również chcę pomóc w transporcie, aczkolwiek chyba zapomniał o swych możliwościach lub ich braku.
Pomimo chęci, nie daje rady wznieść nawet najmniejszego kawałka pancerza. Wyręcza go barbarzyńca, on wraz z elfem jako tako targają klamotami od skupiska aż po wóz. Nieco po upływie 20 minut całość została załadowana, a po kopule z drobiazgami pozostało już tylko wgniecenie w śniegu.
Trzy skrzynie, dwa kufry. Mniej więcej 20 jednoręcznych kosików, sztylety i włócznie. Wszystko bardzo lekkie, zero ciężkiej broni. To samo tyczy się delikatnych pancerzy, nogawic, łuków.
No i czas ruszać!

Spoiler:

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

204
- Iscar sugeruję, żebyś ty powoził. Mnie niespecjalnie idzie ze zwierzętami. - Zwrócił się do elfa, gdy zebrali cały ładunek.
Mordred był w stanie jechać konno, choć robił to rzadko i naprawdę nie ufał sobie, czy zdoła poprowadzić wóz. Ale decyzja by posadzić elfa przy lejcach, wynikała też z tego, by dać mu zajęcie do ręki. Wolał nie zostawiać go znudzonego przy osłabionym kapitanie. A nuż coś głupiego mu strzeli do łba na skutek idiotycznie napęczniałych animozji między nimi. Nie sądził by Iscar miał nastawać na życie Danarima, ale jak go zacznie ze znudzenia szturchać pod żebra, to może jeszcze sam się czymś zarazi i wtedy będzie dwoje chorych do targania.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

205
Wrzucał sprzęt na wóz i skutecznie unikał patrzenia na Danarima. Zmartwiło go nawet lekko gdy cały wóz był już załadowany, bowiem musiał zająć się wtedy czymś innym. A mianowicie, tym człowiekiem. Ku jego radości, której zbytnio nie okazał Mordred powiedział by powoził. Odpowiedział mu nikłym uśmieszkiem i skinieniem głowy po czym usiadł na kozła i wziął lejce. Odczekał chwilę aż towarzysze się usadzą i strzelił lejcami by pogonić konie.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

206
Wraz z Danarimem, martwym potworem i kupą żelastwa, na wozie zrobiło się tłoczno. Przed nimi droga powrotna a Mordred miał w głowie tyle myśli, że nie wiedział nawet za którą chwytać. Demon, księga, pierścień, Mandy... Jeszcze Danarim i stos ekwipunku. To ostatnie, jako najświeższe, obecnie najbardziej go gryzło. Czemu po prostu nie trzymać tego w forcie? Na cholerę zostawiać sprzęt na środku lasu pod ochroną tak dziwacznych zaklęć, jakby były to co najmniej artefakty. W dodatku całe uzbrojenie jest bardzo lekkie, ale co w tym niezwykłego? Im dłużej nad tym myślał, tym bardziej cała ta sytuacja, od początku do końca wydawała mu się idiotyczna i bez sensowna. Zapytałby Danarima, ale wolał by kapitan oszczędzał siły. Zresztą już kilka razy się przekonał, że sam Danarim niewiele wie o swoim zadaniu. Podsumowując, to wszystko to niezła kupa gówna i utytłali się w niej jak świnie. Teraz trzeba będzie jakoś wycisnąć ile się da z tej sytuacji, by nie wyszli na tym stratni. Naprawdę. Za mało im płacą za ten syf.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

207
Moc słonecznych promieni, noc potężna gasi...
Powoli zanikają promienie gwiazdy, aby finalnie ustąpić miejsca wiecznej ciemności. Jeszcze kilka godzin dzieli świat od zapadnięcia w ten nietypowy zimowy sen. Coraz mniejsze porcje wiązek światła dotrą do ziemi, aż przestaną w ogóle. Wtedy smuga wiecznej zmarzliny odbijać będzie wyłącznie blask księżyca. Serowatego olbrzyma o nieograniczonych granicach. Tak wielkiego, że gdyby faktycznie był z sera, nikt spośród: ludzi, elfów czy orków nie cierpiałby głodu. Nawet przez setki lat.
Jednakowoż żaden głód nie straszny bohaterom ze stolicy. Oni już nie raz zmagali się z problemami natury ludzkiej, czy to rabując dobytek demona czy też posilając się martwą zwierzyną. Toteż ich żołądki wypełnia ciepła strawa. Dlatego mogą oni spokojnie opuszczać las, w którym wydarzyło się wiele, naprawdę wiele. Napotkali w nim nadnaturalną mgłę oraz, co gorsza, zjadliwą niczym zaraza barierę. Magiczny twór potężnych czarowników, jacy chronili pod owym kloszem bogactwa.
Zaiste bogactwa, lecz nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Brak w nich jakichkolwiek błyskotek tudzież pieniędzy, towar składa się typowego wyposażenia dla militariów. Od lekkich sztyletów, aż po egalitarne pancerze dla cichych zabójców. Krótko powiedziawszy, od wyboru do koloru.
I te kosztowności są wiezione prosto na trakt, skąd blisko do serca królewskiej prowincji.
Lejce idą w ruch, skórzany pas strzela po zadzie parzystokopytnego zwierzęcia, jakoby pejcz pana nad niewolnikiem. Kości zostały rzucone, pierwsze szarpnięcie i koła wychodzą ze śniegu. Konie ruszyły, a z nimi załadowana bryczka. Wóz wyposażony we wcześniej wspominany ładunek oraz trójkę bohaterów.
Człowieka północy w czarnej zbroi- Mordreda.
Woźnicę, okrytego kocem bladego elfa- Iscara.
Niemal pozbawionego ręki i nieprzytomnego kapitana- Danarima.
Wszyscy w ślimaczym tempie posuwają się na przód, są coraz bliżej traktu...
Aż tu nagle!!!
Ktoś lub coś trafia w osobę woźnicy. Przechwycony Iscar w ramionach nieznanej mu persony zostaje zrzucony z wozu. Wszystko dzieje się tak szybko, iż Mordred nawet nie zdołał poukładać sobie całego zajścia. Najwyraźniej, jakiś sprawny akrobata wyskoczył ochoczo zrzucając Iscara z wozu. Chciałby pewnie mąż upewnić się w tej tezie, lecz daremno. Jego uwagę przykuwa dziwna istota.
Odziana w byle co blada elfka. Taka sama jak Iscar, tylko w ręku dzierży sporych gabarytów obuch. Trzonem maczety bije o swoją rękę, jakby chciała zasygnalizować wolę walki z Mordredem.
Aby go sprowokować podchodzi do koni i jeśli zdąży, to nie jedno zwierze przywita panią śmierć.
Na to wszystko z przymrużeniem oka patrzy kapitan, człek nietomny o zaburzonej percepcji. Obowiązkiem Mordreda jest go bronić przed napastniczką.
Inna z kolei farsa tyczy się Iscara. Chłop został przechwycony i teraz toczony jest po śniegu. W harmidrze uścisku zatacza kolejne koła. Raz jest na górze, a raz na dole. W końcu rozstaje się z agresorem, a gdy oboje są z dala od powozu idzie dostrzec, iż coś jest nie tak.
Pochylona elfka miała powstać, ażeby ruszyć w bój, lecz coś ją zatrzymało. Zdziwiona wpatruje się w Iscara, jakby dostrzegła Bóstwa. On sam nie wie dokładnie do czego doszło, więc jak owca zdaje się na los pasterza.
Słyszy tylko z ust równie bladej, co on elfki:

ale Ty, Ty jesteś piękny...


Przeciwnik Mordreda:

Obrazek



Przeciwnik Iscara:

Obrazek



Spoiler:

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

208
Pierwszą myślą Mordreda na widok bladej elfki z pałą było przerażone - Mnożą się!
Drugą było rozejrzenie się za dziadkiem którego można by użyć jako dystrakcji...
Trzecią było dojście do wniosku, że za długo przebywał między szajbusami z Avastu skoro tak wyglądają jego priorytety.

Szczęśliwie dla koni i samego Mordreda, wszystkie trzy myśli upchnięte były w czasie zbyt krótkim by miał znaczenie dla zewnętrznego świata i natychmiast po nich, zaczął pośpiesznie analizować sytuację. Jeżeli był to napad zbójców, to wyjątkowo dziwny. Od strony taktycznej, miał do czynienia z elficką kobietą z maczugą. Pancerze nie przepadają za maczugami, zwłaszcza gdy te ostatnie próbują z impetem nawiązać znajomość. Elfy z natury opierają się na szybkości i zręczności, jednak tej ostatniej w sumie jemu też nie brakowało. Za to powinien przewyższać przeciwnika siłą już ze względu na samą biologiczną specyfikę. Jedynie jego głowa była odsłonięta. Jeżeli uda się zneutralizować uzbrojone ramię, przeciwniczka nie powinna mieć innych możliwości zranienia go. Wystarczyłoby w sumie chwycić ją za ręką i przytrzymać. Tyle teorii. W praktyce najpierw trzeba ptaszka złapać. Nie chciał jeszcze używać śmiertelnej siły. Nie żeby miał jakieś opory wobec dowalenia płci przeciwnej jeśli jest wrogiem, ale ważne były przyczyny napadu. Jeżeli był to zwykły rabunek, nie byłoby problemu z zostawieniem kolejnego trupa na drodze, ale jeżeli stały za tym pobudki ideologiczne... Śmierć elfki mogłaby pociągnąć odwet większej grupy a tego wolałby uniknąć.

Nie czekając aż elfka sprawdzi wytrzymałość końskiej czaszki, zsunął się z wozu by zwrócić jej uwagę na siebie, czego pewnie w pierwszej kolejności chciała. Nie zamierzał jednak wzorem męczenników iść na wroga z otwartymi ramionami. Chwytając rękojeść bastarda, rozluźnił zaczep wiążący oręż przy boku i trzymał teraz w ręce miecz, nadal zablokowany w okutej pochwie. Tym sposobem miał coś w rodzaju broni obuchowej, wciąż zachowującej specyfikę miecza. Ta sztuczka służyła mu gdy starał się nie uśmiercić celu, przypadkowo tnąc za głęboko. Przypominający stępiony miecz treningowy oręż jaki właśnie ściskał w dłoni, całkiem nieźle się w tym sprawdzał.

Sprężony w gotowości do przechwycenia pierwszego ciosu (wymierzonego w niego bądź też w konia), zapytał jednak, w nadziei na uniknięcie starcia - Czego chcecie?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

209
Leżał na plecach spoglądając zmrużonymi oczyma ku górze. Toksyna powoli wyniszczała jego organizm, na skórze pojawił się plamy i inne objawy zatrucia.
Odczuwał ból na całym ciele, jednak nie był pewien czy ma czucie we wszystkich kończynach. Z jednej strony chciał aby jego organizm się uspokoił, ale z drugiej bał się, że w każdej chwili może zemdleć.
To miał być tylko, cholerny, odbiór towaru.

Nagle usłyszał coś na zewnątrz wozu. Zauważył, że Iscar zleciał na ziemię, a wóz został zatrzymany.
Znowu bandyci. - Pomyślał.
Przysunął prawą nogę do ciała, po czym lewą ręką starał się wygrzebać sztylet schowany w cholewce buta. Delikatnie wymacał ostrze aby nie pociąć sobie przy tym palców. Przełożył rękojeść do dłoni, po czym ścisnął sztylet i zaczął odcinać sobie prawe ramie w miejscu, gdzie zaczynała się jego rana. Nie było to zbyt przyjemne uczucie. Czuł jak reszta przypalonych mięśni, nerwów i sama kość kruszy się pod naporem sztyletu.
Oby szybciej odrosło, niż ostatnim razem. - Tnąc swoją rękę co jakiś czas spoglądał na sytuacje poza wozem. Starał się utrzymać przytomność i pośpieszyć w miarę swoich możliwości, które były nieco ograniczone.

Re: Trakt Łączący Saran-Dun i Qerel

210
Iscar powoli powoził patrząc na biały, monotonny krajobraz. Wszędzie był śnieg, przyzwyczaił się do niego gdy żył przez pewien czas na północy, lecz teraz z niewiadomej przyczyny zaczynał działać mu na nerwy. Skręcił ciało i rzucił okiem na tył wozu. Danarim spokojnie leżał, chyba zemdlał a Mordred zajmował się sobą. Elf westchnął, na wozie zaczynało brakować miejsca. Miał nadzieje, że nie znajdą po drodze kolejnego demona którego Mordred będzie chciał zabrać ze sobą. Musieli by go chyba uwiązać i ciągnąć na linie za wozem. Ponownie skierował wzrok na trakt wracając do poprzedniej pozycji a oczy znów zderzyły się z wszechobecną bielą.
- Ta sy... - zaczął mówić, lecz coś lub ktoś brutalnie mu przerwało. Nagłe, silne uderzenie zaskoczyło go i wyrwało mu powietrze z płuc. Świat zawirował a elf przez krótką chwilę nie miał pojęcia co się dzieje. Towarzyszyły mu jedynie zawroty głowy i dezorientacja, które jednak szybko ustąpiły gdy zimno bijące od śniegu zaczęło napierać na jego plecy. Skupił swój wzrok i spojrzał na osobę która ni to pochylała się ni to siedziała na jego piersi. Zaiste dziwna pozycja.
- Ty także jesteś piękna. - rzucił oglądając szybko twarz i częściowo obnażone ciało, jak się zorientował elfki. Cała sytuacja była komiczna, czuł się zagrożony ale ta kobieta była niczego sobie. Nawet bladość jej skóry dodawała jej egzotycznej urody.
Uśmiechnął się do niej ciepło i zastanawiał się co począć. Zachowywała się jak wróg, ale niecodziennie rzuca się na ciebie piękna kobieta i mówi ci, że jesteś piękny.

Wróć do „Saran Dun”