Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

61
Ciche skomlenie ludzi telepanych strachem działało na zmysły Taany jak ślad krwi na wilka: prowokacyjnie. Już rozważała przesadzenie szynkwasu skokiem i samodzielne zajrzenie za zasłonę...
Na czyjś męski głos odwróciła się całym ciałem w jednej sekundzie.
Z rękoma wzdłuż boków mierzyła brodacza spokojnym uważnym wzrokiem, słuchając, co mówi. Było warto – już sam pomysł zwrócenia się do niej słowem, które pierwszy i jedyny raz usłyszała dopiero jakiś rok po opuszczeniu zagrody, kazał się zainteresować.
Kiedy zaprosił ją, wskaując krzesło, zerknęła jeszcze szybko na kotarę i odbiła się od szynkwasu bez słowa. Również bez słowa siadła na krześle, odsuwając je powoli.

Z łokciami na blacie splotła palce dłoni i przypatrywała się Brodaczowi przez kilka spokojnych oddechów, by wreszcie stwierdzić:
– Możesz spróbować. Na zapleczu jest mój sprzęt, trochę żelastwa; przechowywany od kilku miesięcy... – zawiesiła głos, po czym dodała ciszej: ...mam nadzieję. Jak rozwiążesz ten problem, będę potrzebowała tylko posiłku przed odejściem.
I spojrzała mu w twarz – bez wyrazu; bez wrogości czy życzliwości; po prostu – patrzyła, czekając na jego odpowiedź.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

62
Ów człowiek patrzył na kunę swoim głębokim wzrokiem, jednak te oczy wyrażały mniej więcej tyle, co spojrzenie jego rozmówczyni, czyli... nic. Wysłuchał jej, ale nic na to nie odpowiedział, tylko patrzył na nią w milczeniu przez dłuższą chwilę, nie tracąc ani na moment kontaktu wzrokowego. W końcu przemówił:
- Jesteś Taana, kuna z Archipelagu Łez, osadzona w więzieniu za udział w wielu napadach. Dopiero co z niego wyszłaś i szukasz Nareda, pomocnika karczmarza, u którego zostawiłaś swój ekwipunek przed odsiadką. - sięgnął znowu za pazuchę i wyjął tę książeczkę, w której dopiero co poczynił notatki. Przekartkował ją, zatrzymując się o ułamki sekund dłużej na niektórych jej stronach. - Muszę cię zmartwić. Ten chłopiec nie żyje. Jeden z kupców zaoferował mu lepszą pracę, lepiej płatną niż w tej karczmie. Niestety nie skończyło się to dla niego dobrze. A wszystko to, co u niego zostawiłaś, zostało przejęte przez ludzi Aidana. Żołnierze przewrócili całe miasto do góry nogami robiąc wszystko, aby uzyskać przewagę w nadchodzącej wojnie.

Powiedział to wszystko z takim spokojem, jakby właśnie prognozował pogodę. Wyjął z kieszeni paczkę fajek i odpalił jedną.
- Ale nie bój się. Wszystko to da się odzyskać. Możesz mieć to i jeszcze więcej. Mam tylko do ciebie pewną prośbę, a właściwie ofertę...

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

63
Gdyby nie siedem lat gwałcenia osobowości w kluczowym dla rozwoju jej emocjonalności, Taana przy pierwszych słowach pewnie otworzyłaby szeroko oczy, odsunęłaby się na oparcie i zaczęła szybciej oddychać – i byłaby to ze wszech miar naturalna reakcja.
Tymczasem Brodacz – jako że patzył na nią bez przerwy – mógł dostrzec tylko zaciśnięcie szczęk i spowodowaną tym krótką grę mięśni na szczupłej twarzy.
Wszystko, co powiedział, była prawdą (z wyjątkiem "udziału w wielu napadach", ale to pewnie dorobiła lokalna plotka) – skąd mógł to wiedzieć?
Żebracy...
To, co mu przynosili, to informacje. Tamten starzec, który ją minął, ukłonił się jej – znał ją – i o to chodzi... Wszystko jasne.
Nie udało się Taanie zachować całkowitej obojętności na to, co rzekł dalej. Spuściła wzrok, opuściła lekko głowę. Nared nie żyje – czy było jej przykro? Jeśli tak, to zgasiła to w sobie zanim zaczęło się tlić. Podniosła znów wzrok na brodatego, nagle zdjęta podejrzeniem, czy przypadkiem nie on jest tym kupcem. Brodacz zaś mówił dalej – i mówił ważne rzeczy. Aidan, Aidan... szukała w pamięci przelotnego śladu rozmaitych typków (i ich zwierzchników), z którymi los ją ostatnio zetknął. Bezmyślnym wzrokiem śledziła ruchy mężczyzny, gdy wyjmował skręty. Wiadomo było, że jeszcze nie skończył, i nie przerywała mu.

– To, co zabrali, należało do mnie i nie przestało do mnie należeć – rzekła cicho chwilę po tym, gdy skończył; tłumiąc emocje, kładąc jednak wyraźny nacisk zaimki i patrząc brodaczowi w oczy. – Teraz jest u ciebie, tak? I co chciałbyś, żebym zrobiła, aby odzyskać moje rzeczy? Słucham.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

64
- U mnie? - brodacz wybałuszył oczy, choć dało to tylko efekt jeszcze większego ukrycia ich wśród gęstych włosów. Roześmiał się głośno, choć przypominało to raczej charczenie i kasłanie niż śmiech. Jednak na ten dźwięk zasłona na zapleczu ponownie gwałtownie drgnęła. - Ja niczego nie mam. Słyszałaś chyba co ci powiedziałem. Wszystko to, co zostawiłaś w tej gospodzie, trafiło do ludzi Aidana. Jeśli nie potrafili tego użyć, zapewne przetopili, albo w najlepszym wypadku sprzedali. Nie, ja tego nie mam. Ale wiem, gdzie możesz znaleźć to i może nawet coś o wiele lepszego. Wiem, że jesteś dosyć zagubiona, ale masz na tyle dużo szczęścia, że właśnie znalazłaś człowieka, który może pomóc ci się odnaleźć...

Dwaj mężczyźni, którzy wcześniej spędzali czas na grze w kości, teraz wstali (jeden z pewnymi problemami z powodu drewnianej nogi). Zwrócili się ku nim.
- Ten z drewnianą nogą to Kabor, a młodzik ma na imię Svitt - zwrócił się brodacz do Taany, wskazując na nich ręką z pożółkłymi, dawno nie obcinanymi palcami. - Jesteśmy braćmi. W sensie... nie rodzonymi znaczy się... Działamy w pewnej organizacji mającej swoje wtyki w całej Herbii. Jesteśmy bractwem, które uważnie przyglądało się tobie już od pewnego czasu i bardzo chętnie powitałoby nową członkinię w swoich szeregach. Jeśli się zgodzisz, będziesz musiała złożyć przysięgę milczenia. Wtedy wszystko ci wyjaśnimy. Jeśli nie, wymarzę to wszystko z twojej pamięci, a ty uśniesz i obudzisz się w miejscu, do którego cię poślę, nie pamiętając że rozmawialiśmy. Jaka jest twoja decyzja?

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

65
On tego nie miał.
Tak, mogła tak założyć.
Wracając tutaj z mamra owszem, zakładała, że będzie na nią ktoś czekać, ale że będzie to raczej grupka drabów, gotowa zmusić ją do współpracy w imię tego, że przypadkiem poznała jakieś ich sprawki – i to zmusić groźbą pobicia czy innych aktów radosnej bandyckiej przemocy. To, że zamiast się z kimś szarpać, rozmawiała, wygodnie siedząc, należało poczytać jednak za sytuację korzystną – o ile nie rozwinie się w nieoczekiwaną stronę.

Ale zanim to nastąpi, była ważna i osobliwa kwestia do rozstrzygnięcia.
Kiedy tamci dwaj szurnęli krzesłami, wskazując natychmiast, że stanowią razem z Brodaczem zespół, choć przedtem dla niepoznaki udawali, że nie – w Taanie napiął się mięsień dodatkowej ostrożności, mimo że sam Brodacz nie wydawał się szczegołnie groźny.
Kiedy mówił – posyłała to jemu, to tamtym dwóm, czujne spojrzenia. Bractwo, które ma wtyki w całej Herbii... Łatwo mu przyszła ta deklaracja. I niewyszukany sposob rekrutacji.
Wysłuchała wszystkiego nie zmieniając pozycji, po czym rzekła:

– To i ja mam pytania. Znasz moje imię – jakie zatem jest twoje? Dalej: co wiesz o Aidanie? I przede wszystkim: przyglądacie się uważnie – od kiedy? Podpowiem, że ostatnie kilka miesięcy uważnie przyglądali mi się tylko strażnicy w tiurmie. Chyba że i tam macie swoich ludzi – ale to zawsze łatwo powiedzieć. Mówisz, że chętnie widzielibyście akurat mnie w swoich szeregach – dlaczego? Dalej też jest... nieźle – stwierdziła z pewnym przekąsem, choć niewidocznym w mimice. – Zdradzasz się z członkostwem w organizacji, choć nie pytam o to, a potem każesz mi albo milczeć, albo dać sobie wymazać pamięć? I jeszcze obudzę się w miejscu, do ktorego mnie poślesz... – pokręciła lekko głową z dezaprobatą. – Do przysięgi nie można nikogo zmusić, a gdy to nie wyjdzie – wymazywać pamięć i wysyłać nie wiadomo gdzie. Słaby układ. Ale dobra – zapytam otatni raz: do czego konkretnie miałabym być w tej waszej organizacji przydatna i za jaką ceną mogłabym z niej odejść, gdybym zmieniła plany.
Intonacja nie była pytająca, ale po tych słowach Taana odchyliła się na oparcie rozplatając palce i opierając dłonie na kolanach. Chwilową ciszę wypełniło burczenie w jej brzuchu – słaby komentarz do jej zdystansowanej postawy, ale nie było na to rady. Była głodna, w bucie miała kilka gryfów, a cały dobytek znikł (jeśli wierzyć Brodaczowi, a jakoś mu na razie w tej kwestii wierzyła). Rozmowa przeciągała się może, ale Taana nie miała zwyczaju ładować się pod przysięgą do nieznanych organizacji, Brodaty powinien to rozumieć. Oparta wygodnie wciąż ciągnęła ponurym wzrokiem od rozmówcy do Svitta i Kabora. Zadała sporo pytań, ale czas naglił bardziej chyba ją, niż ich. Również daltego, że z niejakim opóźnieniem przyszła Taanie na myśl odpowiedź na pytanie o Aidana. Jeśli król króle Keronu zabrał się z takim zdecydowaniem za półświatek, to albo ona znajdzie sobie w nim bezpieczne miejsce, albo powinna z niego uchodzić czym prędzej. Kto wie, czy oferta brodatego nie mogła jej w tym pomóc.
Tak czy owak – na razie to oni mają do niej sprawę, nie ona do nich. Póki co mogła najpierw chcieć wiedzieć jak najwięcej, a potem dopiero decydować, nawet jeśli Brodaty chciał coś takiego załatwić z nią jakby była siedmiolatkiem, który pójdzie tam czy tam, jak się mu obieca istniejącego lub nieistniejącego cukierka.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

66
Brodacz po raz kolejny zaciągnął się dymem z fajki, a po chwili milczenia odpowiedział Taanie:
- Chyba nie myślisz, że opowiem ci to wszystko tutaj, przy nich - i wskazał ruchem głowy na ciągle zasłoniętą zasłonę na zaplecze. - To, że mają pełne portki może nam de facto zaszkodzić, nie chcemy żeby ktoś tutaj zdradził wszystkie nasze tajemnice... - dodał szeptem, zbliżając twarz do kuny. - Przejdźmy na górę...

Wstał z miejsca, podnosząc w podłogi kawałek drewna, który Taana dopiero teraz dostrzegła. Podpierając się na nim, zmierzał w kierunku schodów prowadzących na piętro, wbrew napisowi "wstęp wzbroniony" u ich podnóża.
- Svitt, już czas - rzucił brodacz do młodzieńca, a ten tylko się uśmiechnął ukazując swoje żółto-czarne zęby i poszedł na zaplecze, natomiast Kabor, kuśtykając i stukając swoją drewnianą nogą, podążył za nimi.

Brodacz stanął u drzwi zamkniętych na cztery spusty jednak dla niego jako maga jakiś tam zamek nie stanowił przeszkody. Przyłożył do niego swoją laskę i z głuchym trzaskiem rozwalił go w drobny mak i pchnął drzwi. Piętro okazało się czymś w rodzaju magazynu, choć... nie tylko. Były tutaj rzeczy, które ewidentnie w takich miejscach znajdować się nie powinny. Piły czy młotki jeszcze dałoby się zrozumieć, ale wylewającą się miejscami ze skrzyń zakrytych płachtami krew już trochę mniej.
- Na jedno swoje pytanie już chyba znasz odpowiedź, co? - spytał zadyszany Brodacz, kiedy wreszcie wdrapał się po schodach. - Spójrz tylko.

Odsłonił swoją laską kawałek zakrytej części asortymentu. Ich oczom ukazały się skrzynie z odciętymi ludzkimi głowami. Nawet na przyzwyczajonej do zabijania kunie ten widok musiał zrobić wrażenie, bo czegoś takiego kompletnie nie spodziewała się zobaczyć w takim miejscu. Dziesiątki odciętych głów, odłączonych od reszty ciała leżała składowana w tym miejscu.
- Jakbyś jeszcze się nie domyślała, to jesteśmy bractwem wolnych ludzi, wyklętych przez tych, co nazywają się "zdrowym społeczeństwem". Niektórzy nazywają nas najemnymi zabójcami, ale my nie z takich. Nie przyjmujemy zleceń każdego. My likwidujemy takich skurwysynów jak ci tutaj, którymi poszedł zająć się Svitt. Wiesz po co w ogóle ta knajpa istnieje? Żeby przyciągać tutaj tych, których Aidan uważa za nieodpowiednich do tego, by żyć w tym społeczeństwie. Widzisz, w tej dzielnicy mieszkają sami biedacy, niewielu tu takich, którzy pracują gdziekolwiek legalnie i płacą podatki. Większość z nich to ludzie i inne stwory, którym w życiu nie wyszło. Nasłuchali się bzdur o tym, jak to w Saran Dun można się dorobić, że tutaj każdy może przejść drogę od pucybuta do milionera i tak dalej... - mówiąc to, zrobił sobie przerwę na kasłanie, po czym znów zaciągnął się fajką. - Niestety problem polega na tym, że aby tutaj do czegoś dojść, trzeba coś umieć. A ci tutaj nie umieli nic. Ugrzęźli na tych przedmieściach i już w żaden sposób się nie rozwijają. Dla Aidana są solą w oku, zwłaszcza w tej chwili, kiedy jest w przededniu wojny domowej. Boi się, że Jakub przeciągnie ich wszystkich na swoją stronę, obiecując im lepsze życie. Pomyśl tylko co to by oznaczało dla króla, gdyby ta cała hałastra zbuntowała się i podniosła broń przeciwko niemu! W życiu by tego nie opanował. I dlatego postanowił się ich pobyć, właśnie taką metodą - wskazał ruchem głowy na zasłonięte skrzynie z poobcinanymi łbami. - W zasadzie ci ludzie wydają ukradzioną albo wyżebraną kasę na dwie rzeczy: burdel i gorzałę. Więc kiedy przychodzą tu aby się nawalić po "ciężko przepracowanym dniu", zatrudnieni tu przez króla pracownicy tej knajpy przenoszą tych pijanych tu i pozbywają się problemu. A my właśnie, ja i oni - wskazał na Kabora i Svitta, którego powrotu Taana nawet nie zauważyła - wykonywaliśmy zlecenie. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, co się tutaj dzieje, postanowiliśmy działać. Wiedzieliśmy doskonale, że to nie rozwiąże do końca problemu, bo utniemy tylko macki potwora, a głowa zostanie na swoim miejscu, ale ta głowa jak zobaczy, że ktoś odciął jej owe macki, pomyśli dwa razy, zanim znowu zaatakuje w tym miejscu. Więc byliśmy tu po to, żeby wykonać zlecenie na tych morderców, ale nie mogliśmy tego zrobić ot tak, w biały dzień. Musieliśmy poczekać na odpowiedni moment, ale to już opowie Ci Kabor, to on wpadł na ten genialny pomysł - roześmiał się i poklepał kuternogę po ramieniu.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

67
Taana poczekała, aż Broda wstanie, zgodnie z wyuczonym kunim odruchem przypatrując się bezczelnie szczegółom jego motoryki, następnie ruszyła razem z nim i Kaborem.
Dopiero sposób, w jaki Broda pokonał zamek, uświadomił jej w pełni, że najprawdopodobniej jest magiem. Kabora i Svitta zatem uznała wstępnie za jego fizycznych pomocników.

To, co zobaczyła po wejściu do magazynu, oczywiście dało kunie sporo do myślenia. O ile bywała już w miejscach przesiąkniętych krwią, a nawet zatykającym gardło smrodem zbiorowego rozkładu ciał, o tyle widok takiej ilości odciętych głów wymusił na niej lekkie zmarszczenie brwi. Kiedy Broda zaczął swój monolog, Taana podeszła wolnym krokiem do najbliższej skrzyni i kucnęła z łokciami na udach.
Twarze…
Odebrane duszom zdawały się pokracznymi, nieudanymi rzeźbami.

Zasłuchana w słowa Brody, powrót Svitta zarejestrowała dopiero, gdy podniosła wzrok, powstając z przykucu.
– Rozumiem – odrzekła po prostu, gdy Broda skończył. Spojrzała na Kabora, ale nie podejmował na razie zachęty brodacza do opisania szczegółów swego pomysłu, więc sama postanowiła zabrać głos, by pchnąć tę sytuację nieco do przodu. Stymulował ją do tego nie tyle pośpiech (raczej należało dowiedzieć się może jeszcze więcej, zanim zadeklaruje swoją decyzję), ile głód. Kto przez kilka miesięcy wcinał raz dziennie parchatą owsiankę (o ile obronił ją przed silniejszymi), a przez dwa dni po wyjściu z pierdla nie miał nic w ustach, ten słabo sobie radzi z pewną… niecierpliwością. Współpraca z Bordą pozwalała mieć nadzieję i na regularniejsze posiłki, i na odzyskanie tego, czym jest kuna – a kuna jest orężem. Propozycja trójki mężczyzn nabierała kształtu i Taana była bliska jego akceptacji. Rozumiała, że decyduje się w ten sposób wplątać w sprawy wyższego poziomu państwowego, niż wojenki gangów, w które trafiła w Saran-Dun. Rozumiała też, że działając z Brodą, Kaborem i Svittem, będzie działać przeciwko królowi Aidanowi i jednocześnie niejako w interesie księcia Jakuba, a przynajmniej w sposób sugerujący wzięcie jego strony. I natychmiast skalkulowała sobie najbardziej negatywne prawdopodobieństwo w przypadku pojmania: tortury i stryczek. Co do zabójstw dokoywanych przez bractwo – wyobrażała sobie też, że podobne egzekucje są najpewniej manifestacją jakiegoś dobra. To było Taanie obojętne – na zabijanie nie decydowała się z powodu cudzych idei, a wpojonego jej imperatywu. Wszystkie te rozważania trwały w rzeczywistości kilka spokojnych oddechów, po których ciszę wypełniły ciche, lecz wypowiedziane z mocą słowa dziewczyny:
– Myślę, że mogę w to wejść.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

68
Wywołany do odpowiedzi Kabor nie kwapił się jakoś szczególnie do opowiedzenia jej tej historii. Siedział cały czas na jakimś kawałku pnia, którego kolor sugerowałby że to właśnie tutaj mogły być obcięte te wszystkie głowy. Strugał sobie jedynie jakąś figurkę w kawałku drewna, ale kiedy postawił ją wreszcie na ziemi i z pewnym trudem wstał, kuna oznajmiła że chciałaby jednak pójść z nimi na układ. Mężczyzna spojrzał zatem na maga z wykrzywioną miną pytając jakby, czy w ogóle ma zaczynać. Brodacz tylko się uśmiechnął i zachęcił go do opowiedzenia reszty historii.
- No więc... - zaczął w końcu Kabor - kiedy dostaliśmy cynk, że dzieją się tu takie rzeczy, zaczęliśmy z chłopakami rozkminiać jak się w ogóle do tej roboty zabrać. Wstawiliśmy tu naszego szpiega, tego starego którego pewnie widziałaś... No ale przez długi czas kompletnie nic się nie działo. Ale w pewnym momencie doszła do nas informacja, że zupełnym przypadkiem jeden z tych skurwysynów utrzymuje kontakty z kuną, oczywiście w tajemnicy przed resztą. Zostawiła ona u niego swoje wyposażenie, więc byliśmy niemal pewni, że tu wróci. Uznałem, że to doskonały straszak na te suki, karczmarze tutejsi to mniej więcej taka sama ciemnota jak ci, których likwidowali. Tylko ten Nared był inny, był kiedyś na Archipelagu Łez, więc miał trochę inną... wrażliwość. Uśmiechnęło się zatem do nas szczęście. Kiedy tylko wsadzili Cię do pudła, znalazłem dom tego całego Nareda, przyszedł do niego i powiedział, że przychodzi od jednego z kupców z górnego miasta i ma dla niego wyjątkowo atrakcyjną ofertę pracy. Ten dureń od razu na to przystał. Miał udać się na Greneford i przywieźć stamtąd dostawę. Oczywiście był to tylko sposób na wywabienie go z miasta. Co za kretyn... Svitt zaszlachtował go bez problemu. Nie ma czego żałować, był takim samym złamanym chujem jak tamci. I nie, nie zabraliśmy Twojego wyposażenia. To Aidan je zabrał, tak jak Ci powiedział Zindiq. Znaczy... tak właśnie nazywamy swoich mistrzów - dodał wyjaśniając. - No i w tym momencie pozostawało już tylko przyjść i czekać, aż się tam zjawisz. I stało się dokładnie tak, jak sobie zaplanowałem. Karczmarze narobili w portki i zniknęli z widoku, a my mogliśmy teraz zająć się nimi bez zwracania na siebie uwagi.

Kiedy Kabor skończył swoją opowieść, oparł się o ścianę, wyciągnął z kieszeni piersiówkę i pociągnął z niej potężny łyk. Mag nazywany Zindiq ponownie zabrał głos:
- Jednak w więzieniu też mamy swojego szpiega. Akurat tam pełni on specyficzną rolę, jest takim swego rodzaju... rekruterem. Przygląda się więźniom, szukając odpowiedniego materiału na kolejnego Wolnego. I wypatrzył ciebie. I stąd cały ten teatrzyk...

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

69
Kabor jednak się odetkał – słuchała oparta o najbliższą ścianę, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Co więcej – ucząc się. Przede wszystkim – że jeśli się chce coś ukryć, to trzeba to robić skuteczniej. "Doszły ich słuchy, że jeden z tych skurwysynów utrzymuje kontakty z kuną"... Błąd. Za który aż dziw, że nie zapłaciła (jeszcze) – błąd polegający na tym, że pozwoliła sobie na zjanomość z kimś niepewnym. Z kimś, kogo śledzenie mogło doprowadzić do niej, a kogo zabicie mogło ją od kogoś uzależnić. Zakarbowała sobie tę lekcję.
Ciekawiło ją też skąd pewność, że Nared był na Sellevge – raczej należało w to wątpić, a zatem albo Brodacz blefował, albo miał kiepskie informacje. Albo – to Nared nieźle zataił coś takiego.
Nieważne.
Zabili go. "Svitt zaszlachtował go bez problemu" – na tych słowach Taana spojrzała na Kabora spode łba, nie zmieniając pozycji lekko opuszczonej głowy. Spuściła zaraz wzrok, a znów spojrzała otwarciej, kiedy wreszcie pojawiło się miano, którym mogła nazywać Brodacza.
Koniec opowieści Kabora zgrał się z bolesnym jękiem, dochodzącym z jej trzewi. Odruchowo wcisnęła brudną dłoń w skórę na brzuchu i pokiwała głową na słowa zindiqa.
– Trochę teatrzyk, tak... – podeszła do jednego z trzech wąskich okienek, stanęła obok i rzuciła przez nie pobieżne spojrzenie. – Ci... nazwijmy ich "Skurwiele Aidana" to nie tylko tych kilku, których zlikwidowaliście. Wliczając Nareda. Pewnie jest ich więcej, niż was, Wolnych. To miejsce nie jest już bezpiecznie. A mnie – nie jest już potrzebne. – Spojrzała na zindiqa, oczekując potwierdzenia. – Chodźmy stąd. Wiem już dość, żebyśmy mogli postąpić krok dalej. Nie widzę potrzeby – dodała znacząco, mijając Brodacza w drodze do drzwi magazynu – wymazywać mi teraz pamięci – i spojrzała porozumiewawczo, najwyraźniej gotowa opuścić trefny lokal. – Była też mowa o moim sprzęcie... Stracilam go – to chujowo. Nawet bardzo chujowo. Muszę mieć broń. Będę dla was przydatna tylko z bronią, a poza tym bez broni... – przerwała, kręcą na boki głową w geście mówiącym jasno: "Bez broni moje istnienie jest dalece mniej usprawiedliwione". Dla mężczyzn mogło być jasne, że po takim przedstawieniu całej sprawy mają przed sobą kunę zdecydowaną przyjąć ich ofertę. Jeśli coś miało ich tu jeszcze zatrzymać, to chyba tylko dowcip polegający na podjęciu walki z następnymi aidanowcami, którzy już dawno pewnie wiedzą, że jedna z ich ukrytych placówek w Dolnym Mieście straciła zasadniczo swoją funkcję razem z kilkoma ludźmi.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

70
- Załatwione... - powiedział po jakimś czasie zindiq, okręcając wąs wokół palce. - Wyposażenie dostaniesz, o to nie musisz się martwić. Ale że odzyskasz tamto swoje, nie mogę obiecać. Dobra, chłopcy. Nic tu po nas. Zlecenie wykonane, zwijamy się stąd - na te słowa Brodacza Kabor i Svitt wstali i cała trójka udała się w stronę wyjścia.
- Nasi będą cię obserwować, wkrótce ktoś się z tobą skontaktuje - rzucił jej jeszcze, zbliżając się do drzwi. - Jeśli potrzebujesz miejsca do spania, możesz wziąć stary do po Naredzie. Nie martw się, nie będą cię tam szukać. Kiedy się dowiedzieli, że skurwiel zadyndał na gałęzi w lesie, wystawili tę chałupę na licytację. Należy do mnie. Miałem zrobić tam taki mały punkt obserwacyjny na tę dzielnicę, no ale skoro macka Aidana tutaj już ucięta, chwilowo nie będziemy jej potrzebować. Svitt cię tam zaprowadzi - skinął głową na młodzieńca, a ten odszedł od drzwi. - Aaa, byłbym zapomniał... Naszym znakiem rozpoznawczym jest taka miedziana obrączka noszona na lewym ręku. Możesz wziąć moją, dopóki nie dostaniesz własnej. Mnie tu i tak wszyscy znają... - i zdjął ze swojej dłoni pierścień, wręczając go Taanie. Potem Brodacz i Kabor wyszli, a Svitt dał jej znak brodą, by podążyła za nim.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

71
"Nic tu po nas" – właśnie. Należało opuścić "Dobre Piwo". Taana zbiegała schodami, rozważając sobie słowa zindiqa. Zdziwiło ją trochę, że Nared miał własne lokum – pomocnik karczmarza w Dolnym Mieście Saran-Dun ma własny dom? Może nie o to chodziło – a może nie wyczuwała jeszcze w kontynentalnych realiach wszystkich niuansów. Tak czy owak przystała na tę propozycję w milczeniu, nie zdradając się też mimiką, że jest to oferta wielce korzystna.
– Przede wszystkim miecz – powiedziała od razu, gdy padła kwestia odzyskania dobytku, własnego czy już innego. Oprócz miecza przede wszystkim żal jej było wielce tych broni, które wywiozła z Sellevge, a których nakontynencie nie dałosię prawioe uświdczyć: shurju oraz khawwats. Wkurzenie z powodu tej straty było tak znaczne, że była gotowa na własną rękę albo z pomocą, na przykład Brodacza, ozyskać jej niemal każdym kosztem.

Słońce właśnie zaszło, gdy znaleźli się na zewnątrz. Taana wzięła od zindiqa pierścień i obejrzała dokładnie, słuchając wyjaśnień. Znak rozpoznawczy...? Czyżby już w międzyczasie stala się członkinią Wolnych? Znak rozpoznawczy... Jak wiadomo – działa w obie strony.
Jedno pytanie – schowała pierścień do kieszonki u pasa. – Mam zakładać, że królewscy tego znaku nie pojmują? Bo na niewiele się przydam, jak podpadnę i znajdą mi go na palcu, jeśli to jest znak rozpoznawczy przy okazji dla tych, których Wolni nie chcieliby spotkać...
Jakakolwiek była odpowiedź, na razie Taana nie czuła się na tyle inicjowania do tajnego bractwa, by podarowany w karczmie pierścień nosić manifestacyjnie po mieście, w którym żołnierze władcy penetrują głębokie zakątki, żeby znaleźć między innymi tych, co noszą takie pierścienie. Na ofertę Svitta potaknęła tylko ruchem powiek i ruszyła za nim mroczniejącymi ulicami. Chciała po drodze zadać chłopakowi pytanie – a potem kolejne – ale się powstrzymała. Jeśli on chciał, mógł mówić lub milczeć po drodze, zależnie od tego, czy jej milkliwość uznała za zachętę do konwersacji, czy niemą sugestię zachowania jej dystansu. Wydawało się, że jedyne, czemu dziewczyna poświęca, idąc, uwagę, to zaułki i dachy. Miała oko otwarte na wszystko. W efekcie jedynym dźwiękiem, jaki im towarzyszył, było co jakiś czas żałośliwe burczenie jej brzucha.

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

73
Dolne miasto, Saran Dun nigdy nie wydawało się Lucasowi tak ponure jak teraz, dzielnice zdawały się spaść na psy, niemal że wszędzie widział jakieś udręczone dusze okolicznych chłopów. Którzy uciekli do miasta licząc na to że jakoś przetrwają, a teraz zasilali oni ogromny poczet bezdomnych. Sytuacja była parszywa, nawet przed karczmą, do której wszedł byli tacy który błagali o jedzenie niemal przed samym wejściem. Nie był to ani przyjemny widok, a i zapach równe nieprzyjemny, w końcu ci ludzie nie mieli się gdzie podziać, jaką ironią było to że niegdyś karmili oni całe miasto aby teraz głodować i zaznać takiej nędzy. Taki jednak był los nieuczciwy i przewrotny.

W wnętrzu, Lucas dostrzegł jak mało było gości w przybytku tylko cztery osoby wraz z nim i karczmarzem, przy stoliku w którym niegdyś grał zobaczył znajomą osobę. Mógł zagadać spróbować zagrać niczym za starych dobrych czasów. Tej osoby jeszcze nie okantował. Był tam około dwudziestu dwu letni mieszczanin Wiliam. Był z kimś jeszcze ale kim była ta towarzysząca osoba nie wiedział wyglądał na tutejszego, był jednak bardzo przybity, wyglądał na kogoś w okolicach trzydziestki. Karczmarz spoglądał spode łba na ciebie, jak byś jakieś problemy miał przynieść może coś pamiętał cholera wie Jednak nagle zapytał głośno. – Coś podać?
Dlaczego się tak wydzierał ciężko było powiedzieć, może już zwyczajnie nerwy mu siadały z tego wszystkiego, w karczmie nawet nie było ochroniarza którego Lucas kojarzył nie był to przyjemny typek. Wiliam dostrzegł cię niemal że chwilę później właściwie to od przybycia do Saran dun go nie widziałeś, ale to nic dziwnego stolica była naprawdę duża. Jedno było pewne. Chwilowo Lucas kisił niezłą biedę miał zaledwie 50 srebrnych gryfów, zapewne przez ceny żywności które były chore, jeśli kogoś nie było stać to miał przesrane. śmierć głodowa czekała co odważniejsi pewnie próbowali robić zupę z butów. Ale to raczej nie był najwybitniejszy pomysł. Co począć było to pytanie które mogło męczyć Lukasa.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

74
Ach, Saran Dun. Ten kurwidołek, do którego tak chętnie wracał wtedy, gdy wszystkie szychy z okolicznych ziem oraz miast postanowiły raczyć swoimi krzywymi mordami królewskie pola oraz wychodki. Choć czy takie królewskie to wszystko było to śmiał wątpić bacząc po tutejszych wystrojach wnętrz mieszkań, budynków socjalnych czy też kościołów bez stylowych witraży. W każdym razie - przybył wiedziony chęcią wypoczynku powiedzmy. No czy tam “relaksu”. Niestety tym razem został przyjęty w ramiona murów miejscowości bez fajerwerków, bo nikt nie chciał hultaja nosić na rękach, dorożce pod same bramy aglomeracji miejskiej czy też więzienia, aczkolwiek trzecia z opcji mogła w każdej chwili stać się rzeczywistością. Niegdyś metropolia wydawała się mniej ponura? Może, bo przynajmniej wtedy nie pałętały się jakieś choróbska w wodzie, co zatruwają okoliczne zbiorniki. Cholera wie o co w tym chodziło, jednak Luke nie zamierzał rozmyślać na temat zasadzek dostojnych bogaczy. Zwyczajnie pewnie jakiś rozgniewany magnat uznał, że warto uśmiercić połowę albo więcej mieszkańców miasta dla własnej zemsty. Ot czarci los ludzi z władzą w dłoniach oraz pieniędzmi. Ekscentryczny z ubioru mężczyzna o karmazynowych włosach postanowił otworzyć drzwi gospody niesamowicie potężnym ruchem prawej dłoni o klamkę, aby z hukiem niemalże wyważyć te niepozorne wrota. Powiedzmy, że rączka mu się omsknęła czy tam nóżka podwinęła. Co kto woli. Chyba też zranił w ten sposób jednego z żebraków siedzących od strony zawiasów. Zdarza się. - Powitać zacnych obywateli tego miasta! Czyżbym trafił na masowy pogrzeb? - zapytał z uśmiechem, a ten momentalnie przerodził się w zaśmianie pod nosem. A nóż kogoś rozbawi takim “suchym” żartem. Tych miał co niemiara w rękawie, lecz przyjdzie czas na zdradzenie tej tajnej sztuki raczenia mieszczuchów zbyt prawdziwymi puentami w postaci dowcipów o ich rodzinach oraz egzystencji.

Tak czy inaczej zatrzasnął… A nie, przepraszam. Zamknął za sobą próg niebywale ostrożnie. Całość zdawała się należeć do niezłego przedstawienia jakie tworzył wokół siebie, ale hej - od czego ma się aktorów czy innych dziwaków z trup artystycznych? Po rozejrzeniu się dookoła dojrzał identyczne prawie twarze jak ostatnio, tylko jakoś mniej. Pomarli czy co? Zaraz się być może dowie. - No cześć, karczmarzu. Dawaj mi tutaj no butelkę gorzałki… Ile to będzie? Trzy srebrniki? Cztery maks? Jak więcej to dwa piwa wtedy, mój rycerzu na białym koniu. - odezwał się z niebywałym entuzjazmem, gdy stanął przy szynkwasie, a potem nareszcie po podróży zasiadł niczym władca na własnym tronie przy pełnym wyprostowaniu sylwetki. Nazwał barmana swoim wybawcą, bo tak go suszyło w pysku. Oj, nie pił nic z procentami od paru godzin. To dla niego już za długo. - Słuchaj no, cienko u mnie z kasą… Powiedz gdzie znajdę jakąś robotę? Może być w burdelu dla Pań nawet. Jak coś to bym za buźkę mógł wyciągać niezłe napiwki tam, ha ha! - wskazał na swój kiepsko brzęczący, skórzany mieszek w okolicy miecza, który poprawił wraz z pasem przy usadzaniu czterech liter w miejscu. Na resztę szczególnej uwagi nie zwracał. Póki co nie zamierzał także grać z jakimiś biedakami, bo po co? Iluzjonista głównie potrzebował dużego zastrzyku gotówki, a z czterech dostępnych tutaj jegomości tylko ludzki nalewak miał szansę mu coś przedstawić, a chodziło o konkretną propozycję. Na dalsze kantowanie przyjdzie pora, szczególnie gdy zjawi się ktoś o odpowiednim… yhh, wyglądzie. Brakowało nie mniej jednak tutaj niewiasty do rozbawiania gawiedzi. No jak się wyluzować bez chociaż podstawowych bodźców mających wpływ na jego zmysły? Liczył chociaż na zimny napój z alkoholem dla ukojenia pragnienia.

Ach, jebać to Saran Dun! Wszędzie ludzie się krzywią oraz nie mają za co żyć! Tfu! - I co tutaj tak pusto? Zabiłeś gości, bo nie płacili oraz zakopałeś z tyłu domu w ogrodzie? Następnym razem bierz wpierw haracz czy tam wymuś okup od rodziny, a potem morduj. Przynajmniej zarobisz przy tej zemście. - sugerował podtrzymanie interesu w nietypowy sposób. Tak, pokazał swoją osobę w pigułce w tym momencie. Oto przed państwem Lucas Barker! Prawdziwy dawca uśmiechu oraz siniaków, gdy sytuacja tego wymaga. Rozejrzał się ponownie przelotnie po buziach pozostałej dwójki. - Cześć Wiliam z kolegą! - pomachał im dłonią niczym dorosły do dziecka. Zupełnie nie pasował do tego obrazka nędzy z rozpaczą jak zła część do puzzli, jednak takich jak on nie brakowało w stolicy. Zdarzali się tu i ówdzie pojawiać w towarzystwie jeszcze większych szaleńców, toteż pewnie przeciętny obywatel nie rozumiał tej chorej radości w tej dobie żałoby i smutku. “Szakal” zaczął jeszcze dotykać własne kieszenie. Psiakrew! Miał mniej monet niż myślał.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

75
Wejście które zrobił Lucas no cóż nie udało mu się przyciąć żebrak, właściwe to siedzieli oni typowo wyciągając w jego kierunku dłonie. Zapewne na tym by się skończyło gdyby nie zachowanie Lucasa, postanowił on na swój sposób sprowokować żebraków. Sprawiło to że dostrzegł jak dwójka z nich wstała wyglądali na niezbyt zadowolonych. Raczej nie byli wyzwaniem dla maga, jednak zaraz do dwójki dołączyło kolejnych trzech. Widział jak aż piątka ludzi patrzyła na niego bardzo wrogo zupełnie jak by mieli ochotę dopaść go gdzieś w zaułku...

Lucasowi udało się jednak dostać do środka. Zamknął wówczas drzwi o dziwo cicho i ani bez kończyn biedaków przed karczmą. Nawet nie trzasnął Karczmarz nagle zaśmiał się słysząc jego żart cenowy. Odpowiadając mu nagle coś co mogło przerazić maga.
-Garniec piwa kosztuje pięćdziesiąt srebrnych gryfów.
Odpowiedział aż zakładając ręce na Lucasa, zwyczaj piwo kosztowało około 10 srebrnych gryfów. Inflacja, a może nawet piwa zaczynało brakować w stolicy, nie było to dziwne w końcu jedzenie było priorytetem. A jednak piwo robiło się również z roślin które można było zjeść. Karczmarz jednak zdawał się nawet Lucasa lubić, Śmierdział groszem przynajmniej z wyglądu. Sprawiło to że powiedział coś. Ciszej.
-Mam jeszcze różę ukońską, też za pięćdziesiąt srebrnych gryfów. A co do pracy niedługo sam będę musiał szukać jak tak dalej pójdzie to sam do garnka nie będę miał co włożyć. W dolnym mieście to ty znajdziesz tylko biedę. Może w górnym poszukaj.
Powiedział mu dodatkowo informując o czymś co mogło go interesować. Sakiewka jednak została zgarnięta przez karczmarza i tak Lucas dostał piwo, ciemne. Cóż Lucas nie pasował i to bardzo.


Jednak jakoś tonacje w karczmie nadal trafiały w wisielczy humor. Karczmarza aczkolwiek pozabijanie klientów karczmarz aż prychnął.
-Wiesz co powinieneś robić za komika, ale ludzie umierają, zazwyczaj najpierw głodują. Ale nie zawsze, a jak wszystko drogie to i karczmy unikają.
Wytłumaczył karczmarz pozdrowienie Wiliama przyniósł dość nieoczekiwany rozwój wydarzeń. Ten nagle wstał i podszedł do Lucasa klepiąc go po ramieniu. Aby następnie nagle mu powiedzieć.
-No nie myślałem że cię tu jeszcze spotkam. Nie boisz się o Rudego Johnstona? Plotki chodzą że chce cie dopaść. Ale podobno gówno płaci to kto by się przejmował. Choć teraz ceny szaleją złoto staje się gówno warte. I podobno się na czymś dorobił.
Powiedział jak gdyby chciał ostrzec kolegę, może Wiliam nie miał nic przeciwko temu jak Lucas oskubywał innych.
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”