Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

46
Mimo że wszystko działo się błyskawicznie, Inkwizytor miał wrażenie, że czas zwolnił, a rzeczywistość rozciągnęła się i ugrzęzła w smole. Każdy jego ruch, choć szybki, zdecydowany, pewny, wydawał się być ślamazarny, niemrawy, powolny jak u starca. Wiele rzeczy działo się na raz, zbyt szybko, by zwykły człowiek mógł się zorientować w sytuacji, on jednak doskonale dostrzegał każdy szczegół.

Ogień na ścianie buchnął ze zdwojoną siłą, uderzając płomieniami aż pod powałę i rozświetlając tym samym całą salę. Istota, czymkolwiek była, skuliła się tylko lekko, jakby nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Dopiero światło bijące z ręki Septima sprawiło, co widział wyraźnie na brzydkiej twarzy przeciwnika, że potwór skrzywił się i zasłonił przedramieniem przed niemal raniącym jego oczy blaskiem. Menethil nie zwykł marnować takich okazji.

Dopadł bestii, chwycił ją za przedramię i nim zdążyła zareagować, łupnął obuchem w łeb. Z wyczuciem, ale jednak dostatecznie mocno, by oszołomić to coś. Stwór zwiotczał na chwilę, zwalił się do tyłu, lecz przed upadkiem na podłogę powstrzymało go silne ramię Inkwizytora. Wtedy sakirowiec zdecydował się na przeprowadzenie egzorcyzmu i w tym właśnie momencie stało się coś dziwnego.

Demon najwyraźniej wiedział, co się święci. Być może wyczuł ogrom jasnej, płomienistej mocy, jaka przechodziła przez Septima, albowiem nagle wrzasnął głośno, nieludzko, dźwiękiem nieprzypominającym żadnego znanego ludzkości stworzenia, po czym zadrżał konwulsyjnie... I zaczął uciekać. Z ciała kobiety, którą opętał, poczęło unosić się coś na kształt czarnych strzępów mgły, które kumulowały się pod sufitem w formie skłębionej, burzowej chmury.

W końcu ciało przestało się trząść, a ciemny obłok zmienił się w brzydką, wykrzywioną w bolesnym grymasie gębę, która zakrzyknęła na Inkwizytora ostatni raz i eksplodowała falą mrocznej, zniewalającej mocy, która sprawiła, że Septim aż przykląkł, nadal nie wypuszczając z dłoni ręki opętanej do niedawna kobiety.

Zaległa cisza. Smród odchodów i wymiocin mieszał się teraz ze smrodem siarki, ozonu, palonego drewna i przypiekanego ciała. Menethil zauważył, że jego niedawny przeciwnik, a teraz zwykła kobieta, żyje, oddycha płytko, choć skórę na szyki i barkach miała mocno poparzoną, prawdopodobnie głównie za sprawą jego własnych zaklęć, zaś głowę rozbitą, także w wyniku jego działań. Nie było wiadome, jak długo przy życiu zostanie, biorąc pod uwagę jej obrażenia.

Co by jednak nie powiedzieć, z całą pewnością udało mu się ocalić towarzyszy, o czym świadczył bolesny jęk, który doszedł Inkwizytora gdzieś zza jego pleców. Promień światła w mroku śmierci i zniszczenia.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

47
- Wyłoniwszy się z aktu ciemności i światła, przenikam chłodem serca lękających się boga - Septim wymruczał spod zarostu, błądząc oczyma po pokoju, by skupić go na trzymanej przy sobie kobiecie. Śmierć naczynia była smutnym czynnikiem opętania, ale co ważniejsze, udało mu się uratować jej dusze. Ciało jest chwilowe. Dusza jest wieczna.

- Moje dziecko. Dam Ci pokój i zbawienie w imię naszego Pana. Ale proszę, powiedz mi... Powiedz mi wszytko. Cokolwiek. Podaj mi imię, miejsce. Kto. Kto to zrobił - mruczał do niej głośno i wyraźnie, opatulając ją masywnym, grubym ramieniem, niczym ojciec obejmuje noworodka.

Spod kapelusza wyziewały jego smutne oczy, które zaczęły mimowolnie łzawić. Sam nie był pewien, czy to dlatego, że otoczyła go znowu śmierć, zabierając zamaszystym ruchem kosy drogocenne życia, czy dlatego, że wokół panował ten okropny smród. Gryźć go on mógł w oczy, zapachem piekła.

- Salem. Salem?! - krzyknął w kierunku stołów, wywołując swojego pomocnika. Jeśli nie zajmie się nim, on nie zajmie się resztą oddziału i kobietą. To on wiedział, gdzie trzeba było włożyć ręce, jeśli chodziło o leczenie, a nie ranienie ludzi. Na tym znał się Septim.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

48
Kobieta, choć zachowywała resztki przytomności, zdawała się nie uświadamiać sobie obecności inkwizytora. W kącikach jej ust stale zbierała się krew, co chwilę umykająca po brodzie wąskim stróżkami. Szeptała też coś, choć na pozór brzmiało to jak szaleńcze mamrotanie. Mimo to, Septim nachylił się ku niej.

- Czarny żagiel... Kruk, wielki kruk... Zwycięzca śmierci pośród wiecznej burzy...

Nie miało to żadnego sensu, ale kobieta powtarzała te słowa jak mantrę, jak najgorętszą modlitwę. Wezwany do pomocy Salem wyłonił się nagle z mroku i, powłócząc nogami, zbliżył się do przełożonego. Twarz miał bledszą niż niejeden trup, widać też było, że czuje się słabo, a jednak bez słowa przypadł do kobiety i zaczął oglądać jej rany.

- Mistrzu, ona za chwilę umrze, nic się nie da zrobić... Nie w moim stanie... Ta trucizna...

Menethil dostrzegł drżące ręce Salema i grube żyły, przybierające niebezpiecznie bordową barwę, które wystąpiły na szyi i czole jego podkomendnego.

- Chyba nabrałem nieco odporności podczas mojego szkolenia, sam trochę eksperymentowałem, ale reszta... Mephisto rzygał krwią, Bjorg ledwie dycha... Nie mam medykamentów, nie wiem, co nam podali... Demon krzyczał coś o antidotum, ale nie mam... Nie mam siły... Jestem taki zmęczony...

Młodszy inkwizytor przewrócił oczami i runął na plecy. Oddychał, to nie ulegało wątpliwości, ale nawet jego organizm w końcu poddał się działaniom trucizny.

Septim został sam, pomiędzy umierającymi towarzyszami broni, trzymając w ramionach kobietę, która jeszcze przed chwilą miała stać się narzędziem jego zguby. Tak czarna godzina dawno już nie biła nad Menethilem.

Na zewnątrz rozległ się hałas. Tupot kilkunastu butów niósł się echem po brukowanej ulicy. Drzwi karczmy otworzyły się z hukiem i do środka wpadła grupa strażników miejskich, uzbrojonych w halabardy i krótkie pałki przy pasach.

- Co tu się... Co tu jest, kurwa, grane?! Ty, ej ty! - stojący na czele oddziału wskazał na Septima. - Odejdź od kobiety! Rzuć do mnie wszelką broń i wstań, byle spokojnie, z rękami uniesionymi wysoko! Jeden głupi ruch i po tobie!

Pozostali strażnicy miejscy zaczęli ostrożnie okrążać inkwizytora, każdy z bronią w ręku, gotowi błyskawicznie zaatakować. Rzeczywiście, wykonywanie gwałtownych ruchów wydawało się w tym momencie wielce niestosowne.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

49
Czarny żagiel. Kruk.Septim zastanowił się niebywale nad tą zagadką. Niewątpliwie były to symbole, które powtarzane jak mantra stawały się dla niego przepowiednią - złym omenem, a może nawet urokiem. Kruk jako pierwszy skojarzył mu się z dawno straconymi dniami, kiedy jeszcze miał zostać spadkobiercą majątku na Kruczowzgórzu, rodowym zamku. Kruki wiły się też w jego umyśle znakami Usala, a nawet Garona, trzepocząc w ciemnościach.

Zainteresowała go też ta burza. Gdzie na ziemiach Herbii nieustannie trwa burza? Gdzie biją pioruny? Zastanowił się, lecz nie wpadł mu do głowy żaden pomysł, bo przeszkodził mu Salem. Burza była też tam, gdzie byli Inkwizytorzy. Święte Błyskawice.

Miał nadzieję, że Salem uratuje kobietę, a potem całą resztę jego towarzyszy. Zobaczenie go jednak w takim stanie było prawdziwym zaskoczeniem. Niemiłym zaskoczeniem - Salem... - wyjąkał tylko, wpatrując się niemo w swojego niedoszłego wybawiciela.
Antidotum. Zachodnia ściana. Czy demon mówił prawdę? Wtem do środka wpadli strażnicy. Dopiero, gdy demon uciekł, pojawili się oni. Świadomość podpowiadała mu, że najbardziej rozsądnym wyjściem z tej sytuacji byłoby faktycznie poddać się. Unieść wysoko ręce, oddać broń i dać zakuć w kajdany.

Nie mógł jednak tego zrobić. Musiał ich teraz wszystkich pozabijać. Pamiętając ciemną masę energii, która dotknęła jego ciała i duszy ostatecznie chwycił się tej resztki gniewu. Usta, tak dobrze znające zaklęcia, wypowiedziały to, co wydusił z siebie Septim. Nie mógł tego zrobić tak po prostu. Był Młotem Bożym.

- Mówisz do Mistrza Inkwizytora Septima Menethila - zagrzmiał, chociaż bez gniewu, podnosząc jedną rękę do góry na znak otwartości i poddaństwa.

Kiedy jego jedna ręka była umieszczona nieopodal wysokiego, inkwizytorskiego kapelusza, drugą sięgnął powoli do jednej ze swoich kieszeni, odsłaniając napierśnik z symbolem oka, przebitego przez miecz. Wyciągnął swoje dokumenty, wysuwając je w kierunku mężczyzny. Ostrożnie podniósł się z kolan. Zawartość kartek jasno wskazywała na to, kim jest. Teraz liczył się czas. Jeśli tylko zostało mi dostatecznie dużo mocy... Nie.

- Demon uciekł. Spóźniliście się! Twierdził, że pod zachodnią ścianą zakopane jest antidotum. Potrzebujemy tego antidotum. Potrzebujemy medyków! Teraz! Na Sakira, wezwijcie medyków! Ratujcie moich ludzi! - krzyknął w kierunku dowódcy, w zawieszonym na przedramieniu młotem.

Jeśli żaden ze strażników nie pójdzie po antidotum oraz nie wyjdzie, a ktoś spróbuje go pomimo tego pochwycić, Septim odskakuje do tyłu, łapiąc w dłoń swój Młot na Czarownice. W tyle głowy coś podpowiadało mu Znasz zaklęcie. On jednak znał inne. Rzuci na siebie Błogosławieństwo Tarczy i wymachując młotem najzwyczajniej wyjdzie z karczmy, kierując się ku ścianie.

Ktoś mógł jednak pójść po antidotum, pobiec po medyków - cokolwiek, co pomoże jego ludziom. Wtedy Septim nie będzie miał nic przeciwko poddaniu się strażnikom.
A Bóg kocha wszystkie swoje owieczki.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

50
Dowódca oddziału - wąsaty jegomość o pobrużdżonej twarzy - ostrożnie podszedł do Septima i wyciągnął z jego ręki dokument, oglądając go z każdej strony, rozkładając i wertując wzrokiem tekst, zapisany czarnym atramentem.

- Nosik, Velmud, idźcie pod tą zachodnią ścianę i poszukajcie miejsca, w którym coś mogłoby zostać zakopane. Szukajcie śladów rozkopu, czegokolwiek. Agmar, biegnij do koszar, sprowadź medyków i niech pchnął gońca do Komandorii. Wyjaśnij pokrótce, co tu zobaczyłeś.

Strażnicy bez słowa ruszyli do przydzielonych im zadań, dowódca oddał dokument Septimowi.

- Musicie wybaczyć, panie, ale taką mam robotę. Odkąd dzieją się tu te wszystkie paskudne rzeczy, nie ufamy nikomu ani niczemu. Zwłaszcza - dodał, wskazując na leżące pokotem ciała - kiedy zastajemy coś takiego. Aha, jestem Ferrant, dziesiętnik straży miejskiej.

Pozostali żołnierze, choć wciąż trzymający broń w pogotowiu, zaczęli podchodzić do rannych i bezradnie im się przyglądać, w pełni świadomi, że ich wiedza o leczeniu jest w tym momencie zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Co innego rany cięte, kłute, szarpane. Ale nie trucizny czy magia.

- Panie Ferrant - Nosik wpadł do izby po jakimś czasie, z rękami po łokcie czarnymi od ziemi. - Nic tam nie ma. Żadnych śladów czy znaku. Przekopaliśmy się, ale łapami to wiele tam nie zdziałamy. Kopać dalej?
- Kopać - odpowiedział twardo dziesiętnik. - Kopać, ile tylko dacie radę. Być może od tego zależy życie tych ludzi.

Wojak, niezbyt szczęśliwy, wypadł ponownie na podwórze. Tymczasem za oknem dało się słyszeć stukot kół i tętent kopyt. Ferrant zbliżył się do okna i uśmiechnął lekko.

- To moi ludzie. Mają wóz, załadujemy waszych rannych i pojedziemy do koszar, tam udzielimy im najlepszej pomocy.

Nie trzeba było długo czekać, nim wehikuł zatrzymał się przed gospodą, wyrzucając z siebie kilku dodatkowych żołnierzy i jeszcze jednego osobnika, który nijak na żołnierza nie wyglądał. Bezwłosa czaszka, jeśli nie liczyć bokobrodów, niemal odbijała światło nielicznych pochodni. Sprężysty krok mówił, że mężczyzna, kimkolwiek był, cieszył się zdrowiem i pełnią sił witalnych. Spojrzenie szarych oczu zdawało się to potwierdzać.

Ranni tymczasem układani byli na wozie. Jegomość, w miarę możliwości oglądał każdego z nich, otwierał im powieki, sprawdzał puls. Nieustannie kręcił przy tym głową. W końcu odezwał się do dziesiętnika.

- Zawsze ładujesz się w najgorsze gówno, Ferrant.
- Taka praca. Inkwizytorze, poznaj proszę naszego medyka, jednego z lepszych fachowców w swojej profesji, Angrama Nutra. Angramie, inkwizytor Septim Menethil. To jego ludzie.

Fleczer zbliżył się do sakirowca, wyciągnął ku niemu rękę i rzekł:

- Jeśli mam im skutecznie pomóc, musicie im odpowiedzieć, panie inkwizytor: co tu się wydarzyło?

Spoiler:

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

51
- Oficer Septim Menethil. Mistrz Inkwizytor - odpowiedział przygaszony i zrezygnowany, wpatrując się w dziesiętnika jakby niewidzącymi oczyma. Rozejrzał się po leżących wszędzie ciałach, z których ulatywało życie. Gniew był w nim tak wielki, że odbierał mu mowę i chęć do zrobienia czegokolwiek.

Schował swój widoczny ekwipunek. Tak mu się jednak wydawało. Podświadomie jednak nadal trzymał swój młot w dłoni, schowanej w rękawicy. Klęknął przy Salemie, łapiąc jego twarz w dłonie, dotykając go przy tym metalem zimnego młota. Sam czuł w nim jednak gorąco. To znane mu gorąco. Nie słuchał. Nie mówił.
Ogień nie był ni boski, ni piekielny. Nijaki. - Na Sakira, niech to się skończy. Niech zło odejdzie. Niech uzdrowi Cię światło. Niech świt przegoni noc. Niech... - tu głos mu się delikatnie załamał, kiedy wpatrywał się w bladą twarz swojego podkomendnego. Towarzysza. Przyjaciela, niemalże.

- Niech ciemność poczeka, aż nadejdzie świt. Aż ja nadejdę. Zniszczę każdego demona. Zaleję piekło krwią... - błędne oczy wbite były w Salema, kiedy z dziwnego transu wyrwały go słowa dziesiętnika o wozach. Wątpił, że to pomoże. Sam jednak nie wiedział, co zrobić. Nie znał się na ratowaniu życia. Tylko na odbieraniu.
Bądź wola Twoja. Wtem pojawiła się ta czaszka. Czaszka. Idealnie obcięta. Szare oczy. Pełnia sił witalnych. Medyk. Septim połączył wszystkie te czynniki i nie wiedzieć czemu uznał nagle, że Angram może mieć coś wspólnego z tym wszystkim. Tak. On. Szare oczy były zawsze przekleństwem i oznaką dotknięcia przez szatana. Jego własne oczy miały podobną barwę, lecz jaśniejszą.
Bądź wola Twoja. Kto inny byłby w stanie ciąć dziecięce czaszki jak specjalista z łysą głową? Zabiję Cię, Angramie powiedział do niego w myślach, spoglądając mu wprost w oczy. Nie uśmiechnął się. Przełożył młot do lewej ręki, prawą wyciągając, by chwycić rękę fleczera. Uścisnął ją pewnie, silnie i bez oporu. Nie na tyle silnie, by było wiadomo, że zrobił to specjalnie.
Bądź wola Twoja. - Piekło się stało. Demon opętał martwą kobietę ze środka gospody i uciekł przede mną, kiedy chciałem go zniszczyć po wygranej walce. To trucizna. Magiczna, tak sądzę. Przeklęta - zaczął Septim, po czym opisał to, co dalej się działo. Nie opowiadał o tym, w jaki sposób pokonał demona. Nie będzie zdradzał swoich sposobów.
Opisywał mgły, zapachy, smaki powietrza, płyny, które się przewijały, barwy. Wszystko, co mogło pomóc w opisaniu trucizny. - Pomóż moim ludziom, a będziesz miał przyjaciela we mnie i w Zakonie Sakira. W końcu wszyscy służymy temu samemu Panu - skłamał na sam koniec, marszcząc gęste, nastroszone brwi, poznaczone blizną.
Spoiler:
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

52
- Magiczna? A więc mamy tu doprawdy poważny przypadek...

Felczer mruknął puszczając mimo uszu uwagę o przyjaźni Zakonu. Być może potraktował to jako obrazę sugerującą jego niezaangażowania w swoje obowiązki? Jakkolwiek by nie było Angram zaraz po uściśnięciu dłoni Septiomowi powrócił do doglądania transportu jego otrutych towarzyszy. Skupiony na sprawdzaniu pulsu jak i szukając nie wiedzieć czego pod paznokciami chorych mamrotał pod nosem zauważone przez się objawy zmieszane z przekleństwami. Kiedy wszyscy zostali ułożeni w miarę stabilnie na wozie Fleczer westchnął i zwrócił się do Septima.

- Panie Inkwizytorze, nie będę kłamać... sytuacja jest kiepska. Muszę ich jak najszybciej zabrać do lazaretu i spowolnić rozprzestrzenianie się tej substancji, ale pański opis nie jest wystarczający. Gdybym próbował wyleczyć ich ze wszystkich możliwości... najpewniej by nie przeżyli takiej ilości mikstur. Potrzebuję próbki... czystej próbki tego co im podano. Samej substancji bez innych cieczy czy brudu. Sam bym się za to zabrał ale... liczy się każda chwila. Ruszam już teraz do koszar... nim będzie za późno. Jeśli uda mi się ustabilizować ich stan wrócę jak najszybciej.

Jeden z towarzyszy Inkwizytora począł nagle trząść się w dziwnych, urywanych konwulsjach. Medyk zareagował błyskawicznie podbiegł do wozu, wskoczył nań z zaskakującą sprawnością, następnie zaś nachylił się nad nim przytrzymując jego drgające ciało kazał dwójce żołnierzy zająć jego miejsce. Wolny od obowiązku powstrzymywania chorego od zrobienia sobie krzywdy spojrzał na dziesiętnika i nerwowo podjął.

- Jeśli masz wolnych ludzi to lepiej przeczesz tę karczmę. Ja mogę ci zostawić najwyżej dwóch, reszta będzie mi potrzebna do noszenia tych ludzi.

Następnie zajął miejsce koło woźnicy i już miał zamiar ponoć go by czym szybciej ruszał, jednak przypominając sobie o Septimie kazał mu się wstrzymać i zwracając się do Inkwizytora zapytał.

- Jedzie pan z nami? Czy woli Pan Inkwizytor kontynuować swoje śledztwo?

W głosie medyka brzmiało dziwne zainteresowanie. Jak gdyby badał teraz samego Septima czekając na jego reakcje. Dziesiętnik tym czasem zebrał pozostałych ludzi i próbując wytłumaczyć im na czym polegać będzie ich zadanie widocznie przeżywał ciężkie chwile. Skutkiem jego męki był gorliwy okrzyk jednego ze strażników skierowany ku Septimowi.

- Proszę się na nas zdać wasze świętobliwość! Zrobimy co w naszej mocy by znaleźć prób... prrr... nosz jego... trochę tej subst... cieczy!
Spoiler:

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

53
Słuchając Angrama powstrzymał go swoją masywną ręką, zatrzymując w miejscu bez słowa. Mógłby go bez problemów zabić i coś w nim sugerowało, że mógłby. Może nawet, że powinien. Lecz nie. Pewnikiem nie teraz, gdy jego drużyna tak bliska końcowi była. Oni ważniejsi chyba byli, niźli zabijanie podejrzanych.
Grubym palcem wskazał na dziesiętnika, wbijając w niego wzrok. Jego własne oczy były zimne i rozszerzone. Praktycznie nie mrugał. Jak ściana jego mina niewzruszona była. - W karczmie leży Janna. Dziewczyna twierdziła, że była prostytutką. Wydaje mi się jednak, że miał to być podstęp, by dopaść mnie. Swoisty fortel. Przyciągnę kłopoty. Ale muszę to zrobić, by te kłopoty odnaleźć. Za ładna była na prostytutkę - wyjaśnił na końcu bez cienia uśmiechu, zdając informacje zwykłemu dziesiętnikowi straży. Czuł się wyższy od niego, lecz nie pragnął pychy, która była grzechem.

- Znajdźcie też Grena, męża Lothy. Lotha była siostrą Janny, zanim demon wyrwał z niej życie. Chcę Grena osobiście przesłuchać. A jeśli nie jego, to Lothę. Są potrzebni. A. - tutaj spojrzał na chwilę w stronę wozu, na którym siedział medyk i również badał go wzrokiem przez około trzy sekundy, jeśli ktoś liczył. Nie za długo, nie za krótko. Dobitnie, lecz nie wyzywająco czy oskarżycielsko.
Potem kontynuował. - Próbka trucizny to prawdopodobnie różowy płyn na piętrze, przed jednymi z drzwi do pokoju. Leży tam też potłuczone szkło. Uważajcie na tą substancję. Nie dotykajcie gołą skórą, nie wdychajcie. I najlepiej poślijcie po uzdrowiciela. Zakonnika. Wszędzie roi się od magii i mistycyzmu - wyjaśnił na samym końcu, sięgnął długą ręką do żołnierza, który zdawał mu relację i poklepał go po ramieniu, mówiąc na odchodnym - Wspaniale. Ufam Wam. Do zobaczenia.
Znajdę ich. Można by powiedzieć, że z gracją, jakiej nie oczekiwałoby się po takiej masie ciała, wskoczył na wóz. Z większym na pewno trudem, niż Angram. Nadal jednak był z siebie dumny - Możemy jechać. Chyba, że chcesz czekać na próbkę, Angramie - odwrócił się by spojrzeć medykowi w oczy. Chwilę później nasunął kaptur na głowę, by zasłoniły górną część jego twarzy. Jedną rękę położył na ciele swojego kompana, a drugą dotknął swojego nadgarstka w miejscu, gdzie wytatuowane było oko w okręgu wpisanym w trójkąt. Młot Boży. Białe Oczy. Nie udawał, że się modli, ruszając oczami.

Modlił się o wskazówkę. Kto. Kto dokładnie. Puzzle już mu się poukładały w jeden róg układanki - teraz było łatwiej, bo będzie szedł krawędziami, by koniec końców zostawić środek. Angram mu się nie spodobał. Od razu. Jego wrodzona podejrzliwość po walce z demonem sprawiała, że czuł, że traci kontrolę nad własnymi osądami. Musiał znaleźć Grena i Lothę. Lotha miała wcześniej wiele dzieci wspominała Janna, zanim zrozumiała, że nie mogła tego mówić. Czemu nie mogła? Bo Ci, co ją przysłali, zabronili jej tego. Angram. Anagram. Anagram?
N'te dice'en, n'te mire daetre.* - Pracuję w ciemności, by ratować światło. W pokoju z widokiem na wojnę. Jako dziecko boimy się nocy. Jako dojrzali boimy się dnia. Wstanie czerwone słońce, gdyż dzisiaj przelano krew. A choć krwią zachłysnął się nasz świat, choć myśli toną w paranojach, jak zawsze chronić będzie nas - Zbroja - wyrecytował modlitwę, chociaż była ona starym, podobno nie działającym zaklęciem. Zaklęciem, którego Septim na pewno nie znał, a które zostało dawno temu zakazane przez Zakon Sakira. Zaklęcie, którego skutek nie był wiadomy. Mimo tego, Septim nadal je wypowiedział.
Znajdę ich. * Nie mów nic. Nie oglądaj się za siebie - według obecnie języka nazywanego demonicznym.

Spoiler:
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

54
Strażnicy wysłuchali instrukcji Inkwizytora, acz twarze ich ciągle nosiły na sobie ślady dezorientacji lub zagubienia. Może poza owym dziwnie radosnym i ochoczym strażnikiem, który werbalnie zadeklarował swą pomoc. Magia, mistycyzm, demony... jakkolwiek Septim starał się przekazać wszystkim szczegółowe informacje, to wykraczały one poza codzienną rutynę owych ludzi. Sam zresztą Inkwizytor działał zgoła inaczej niż typowy człowiek, którego znajomi zwijali się z bólu w wozie obok. Przyzwyczajeni do tłumienia bójek lub łapania rzezimieszków zbrojni czuli najzwyklejsze w świecie zakłopotanie... powiązane ze strachem. Zaś fakt, że ostatni z przytomnych członków Zakonu wskoczył na wóz i odjechał zostawiając ich z bogowie wiedzieć jakim bezeceństwem zgoła nie ubarwił ich twarzy uśmiechem otuchy. Oczywiście nikt nie oponował. Kto by śmiał? W obliczu takiego zagrożenia słuchanie przedstawiciela Zakonu było przecież zalecane. Dziesiętnik z kolei począł nerwowo mamrotać pod nosem instrukcje Septima jakby były one modlitwą, która ochroni go przed ewentualnym zagrożeniem.

- Lotha...Grena... Janna... fortel... prostytutka... trucizna... piętro... zakonnik... magia... mistycyzm...

Ostatecznie przecierając czoło ruszył nerwowym krokiem w stronę karczmy potykając się lekko o wystający z drogi kamień. Rzucając nieco chaotycznie rozkazy do pozostałych mu rodzi rozsyłając ich w poszukiwaniu wskazanych przez Septima osób, bądź do kwatery głównej straży po kolejne posiłki otworzył ostrożnie drzwi i wkroczył do wnętrza budynku, w którym jeszcze niedawno miały miejsce tragiczne wydarzenia.

Tymczasem Inkwizytor zajął miejsce na wozie pośród swoich tymczasowo niedysponowanych ludzi. Część z nich zdawała się być w letargu, jednak jak wcześniej mógł już zaobserwować kolejnym objawem zdawały się być drgawki, wstrząsy i skurcze. I o ile Salem zdawał się śnić o uciechach niebios, o tyle Bjorga musiał cały czas trzymać jeden ze strażników. Co nawiasem mówiąc nie było wcale łatwym zadaniem zważywszy na to, że na wyboistej drodze mógł on łatwo wypaść wraz z bezwładnym ciałem mężczyzny z Północy. Powietrze przesycała woń potu i dźwięk ciężkich oddechów i jęków. Tak właśnie upchany pośród swoich powoli umierających towarzyszy, pogrążony w modlitwie i dociekaniach Zakonnik opuścił okolice przybytku "Dobrego Piwa" i wraz z powozem udał się do najbliższych koszar straży...
Spoiler:

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

55
POCZĄTEK HISTORII TAANARRIKEUEN NA KONTYNENCIE „Dobre Piwo”, knajpa (acz o dziwo nie mordownia) w Dolnym Mieście, najgorszej dzielnicy Saran-Dun, stało tego dnia w tym samym miejscu, w którym opuściła je Taana kilka miesięcy temu, gdy zimą zostawiała u Nareda zasadniczą część swojego dobytku. W tym samym miejscu i niewiele zmieniona – nie można było być tego pewnym w dzielnicy, w której ciasnej zabudowie najgorszego standardu pożary wykwitały raz po raz niczym kwiatki w doniczkach lepszych dzielnic stołecznej metropolii.
Nared, pomocnik karczmarza, był co najwyżej drugą osobą w życiu Taany, która nie tylko nie komentowała jej osoby i nie podkreślała społecznego odium, jakie ciążyło na kunach, lecz która wręcz zdawała się mieć jakąś prostą przyjemność z wyciągnięcia ku niej pomocnej dłoni. Te kilka miesięcy temu wyciągnął ją, zezwalając Taanie przechować w komórce jej żelastwo – i dobrze się stało, bo tuż po tym, gdy poszła coś załatwić mając na sobie tylko ciuchy i pas z nożem, została dość nieszczęśliwym przypadkiem wplątana w uliczną ustawkę jakichś grup przestępczych. Nie mogła nie reagować agresywną samoobroną, gdy z różnych frontów oprychy wzięły ją za członkinię przeciwnej strony, w efekcie położyła kilku trupem, ale została ranna w stopniu uniemożliwiającym skuteczne pryśnięcie przed szwadronem służb porządkowych. Skutek? – kretyński: trafiła wraz z innymi złapanymi do aresztu, podczas zdawkowego przesłuchania jej niechęć do gadulstwa wzięto bez problemu za członkostwo w jakiejś bandzie i tak trafiła za kratki na grube kilka miesięcy.
No – nieważne. O korzyściach i przykrościach, wynikających z powyższego, nie będzie się tu po próżnicy gadać. Teraz ważne było, że „Dobre Piwo” stało jak przedtem i była nadzieja, że w jego mętnym wnętrzu unosi się również Nared, i że będzie ją pamiętał, i że nie sprzedał jej dobytku (głównie broni), i że chętnie go jej teraz wyda.
Z tą nadzieją Taana, osiemnastoletnia qhira, kuna z Łez, pchnęła odrzwia karczmy, zerkając czujnie na boki. Letni wieczór oddychał ciężko po męczącym, cuchnącym i naturalnie pełnym napięć dniu parszywej dzielnicy, słońce kładło długie cienie. Obserwując je Taana nie znalazła powodu dla dodatkowej czujności (której konieczność głęboko wpojono jej w trakcie bezwzględnego treningu). Odziana była w sposób dobrze pasujący do tej okolicy: wąski, żylasty, poznaczony bliznami korpus grał mięśniami pod bluzką uplecioną z pojedynczych nitek (co sprawiało wrażenie, jakby odziała się w skrojone specjalnie fragmenty byle jakiej czarnej sieci rybackiej), ujawniając brudną lnianą opaskę, obwiązaną ciasno wokół niemal nieodznaczającego się biustu. Cienkie skórzane spodnie, jak najdalsze od pojęcia estetycznej garderoby, wpuszczone miała w sięgające powyżej kostki buty, które najwyraźniej przeszły zbyt wiele. Przez ramię przerzuconą miała niepotrzebną przy tej pogodzie kurtę z pozszywanych (a obecnie w znacznej mierze rozchodzących się na szwach) płatów skóry. Nared powinien ją rozpoznać – trudno było komuś, kto raz wszedł w bliższy kontakt wzrokowy, wyrzucić z pamięci jej twarz, poznaczoną rytualnymi skaryfikacjami i murzugun, zatatuowanymi bliznami ułożonymi w poziomy rządek przez połowę młodej, lecz zmęczonej twarzy, która bez tych żałosnych „ozdób” mogłaby skądinąd uchodzić za zgoła ładną, o czym Taana nigdy się nie dowiedziała, kiedy był jeszcze ku temu powód, jak i pewnie nigdy już się nie dowie, bo, psiakrew, od kogo?
Drzwi zaskrzypiały i młoda kuna przekroczyła próg – powoli, w odruchowej gotowości do obrony przez atak, gdyby za progiem miała natknąć się na cokolwiek innego, niż przesiąknięte dymem, smrodem ciał i kiepskich posiłków wnętrze „Dobrego Piwa”. Nie miała tu wielkich celów, ważnych spraw. Ot – odebrać pozostawiony sprzęt, podziękować Naredowi bez wylewności i tak, by ominąć kwestię ewentualnego wynagrodzenia za tę przysługę, i ruszać dalej w życie.
Ostatnio zmieniony 24 sie 2018, 21:34 przez Jedenastka, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

56
Gospoda wyglądała jak zwykle. Wszędzie brudno, pełno kurzu i gdzieniegdzie rzygowin, porozlewany najtańszy alkohol na jaki tylko było stać jej właścicieli, potłuczone butelki i kilka półżywych ciał pijanych biedaków, którzy przyszli tu wydać ostatnie swoje oszczędności, standard. Jedyne światło pochodziło tu od powbijanych w ścianę gwoździ ze świecami, tylko jakiś cud bronił tej knajpy przed pożarem, do którego mogło dojść w każdej chwili, zwłaszcza przy tak mało ostrożnych i nie zawsze w pełni świadomych swoich czynów klientach... Za ladą stała jakaś gruba baba z szerokim dekoltem odsłaniającym jej klatkę piersiową pełną krost. Wszystko można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest Naredem... Na widok wchodzącej Taany, zrobiła wielkie oczy, zamarła w bezruchu, a po kilku chwilach uciekła w popłochu, wrzeszcząc (a raczej piszcząc) przy tym tak, że kilku nawalonych obwiesiów nagle się przebudziło. W kuchni (a przynajmniej tak się kunie wydawało, patrząc na miejsce do którego udało się to monstrum) słychać było potem jakieś wrzaski.

W izbie karczmiennej zaś, nie licząc owych pijaczków, siedziało jeszcze kilku ciekawych jegomościów. Przy jednym stole siedział człowiek w kapeluszu z drewnianą nogą i grał w kości z jakimś młokosem. Przy drugim siedział inny facet, z tak gęstą brodą jakiej Taana jeszcze w życiu nie widziała. Co jakiś czas kilku biedaków do niego przychodziło, a on z nimi rozmawiał na jakieś tajemnicze tematy...

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

57
Cóż, nie wszystko miało się ułożyć wedle optymalnego scenariusza. Reakcja szpetnej bufetowej sama w sobie nie budziła zddziwienia Taany, ale w tym miejscu mogło to wróżyć nie najlepiej. Nared to Nared, ale był tylko pomocnikiem karczmarza, a ten tłuścioch – o ile przetrwał na stanowisku - mógł chcieć zamanifestować bardziej klasyczny stosunek do takich, jak ona, niż Nared.
Taana odprowadziła karczmarkę wzrokiem, a przysłuchując się jej stłumionym wrzaskom ruszyła do szynkwasu, zerkając na klientów. Większość z nich możńa było zignorować – ludzki (i być może nie tylko) margines, tonący w rzygowinach i delirycznych wizjach. Ale tamtych kilku wzmogło uwagę kuny. Przy szynkwasie siadła plecami do lady, opierając na niej łokcie, przodem zwrócona do sali, drżącej cieniami od pijanych płomyków. Dokonała wstępnej oceny kategorii jegomościa w kapeluszu, zajętego grą w kości z młodzieńcem w stopniu, który nie sugerował zwiększenia ostrożności. Natomiast więcej uwagi i spojrzenia poświęciła qhira Brodaczowi. Pierwsza myśl – ma tu coś do załatwienia, skoro potrzebuje lokalnych biedaków w takim stopniu, że gotów jest ich kupować powierzaniem im swoich słów, choć na oko różnił się od nich przecież trybem życia raczej znacznie.
Ale spojrzenia kuny nie były nachalne – nie planowała wywoływać nimi zainteresowania swoją osobą. Odwróciła się na moment przez ramię na drzwi do kuchni, ciekawa, czy wrzaski karczmarzycy przywołają szefa, Nareda, czy jeszcze kogoś innego. Póki nie odzyska swego dobytku, miała słabą motywację do opuszczenia "Dobrego Piwa", nie wspominjąc już o tym, że pusty żołądek domagał się strawy, a suchy przełyk trunku. Świetne cele, by wydać te kilka zaskórniaków, przechowywanych na tę okazję w ukrytej kieszonce szerokiego pasa.
Wychylona w prawo ku drzwiom na zaplecze rozważyła krótko, czy warto, po czym rzekła tak, by nie przebić się zbytnio przez karczemny szum, lecz by dało się na zapleczu usłyszeć jej nienachalne wołanie:
- Nared?... Nared!

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

58
Krzyki w kuchni (o ile można to tak nazwać) po jakimś czasie ustały, ale nikt już stamtąd nie wychodził. Sprawne oko mogło dostrzec kawałki twarzy wyglądające co i rusz zza zasłony oddzielającej "pomieszczenie dla personelu" od izby, najwidoczniej pracownicy wypatrywali czy owa niecodzienna istota nadal tu siedzi, czy może już sobie poszła i można spokojnie wyjść. Tymczasem goście zdawali się zupełnie nie zwracać na nią uwagi, a kto tu w ogóle mówił o baniu się... Znaczy wiadomo, ci którzy byli nawaleni w cztery dupy nie czuli kompletnie nic, więc akurat od nich trudno było wymagać odczuwania strachu. Chodzi tu o tych przytomnych. Dwaj dżentelmeni jak wcześniej grali w kości, tak grają nadal. Brodacz z kolei odprawił kolejnego człowieka, jakiegoś starca w kaszkiecie, wręczając mu jakiś niewielki woreczek, po czym wyjął zza pazuchy jakąś małą książeczkę i zapisał w niej kilka słów. Starzec natomiast zdjął czapkę, ukłonił się Tannie, a potem wyszedł.

Mijały minuty, a Nared się nie pokazywał. Karczmarka i ktoś tam siedzący z nią już pewnie odchodzili od zmysłów i zapewne gdyby tylko mogli, wezwaliby tu patrol straży miejskiej, aby tylko wywalili stąd to monstrum...

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

59
Na sali było spokojnie, mogła więc Taana zająć się tym, po co tu w gruncie rzeczy przecież przyszła. Wcześniej odwrócona tylko w stronę "wyjścia na zaplecze", teraz wstała, dostrzegając pracowników wyglądających z jakimś niepokojem zza progu, i nachyliła się przez blat w miejscu najbliższym ich kryjówce, w miarę możliwości naprzeciwko owych drzwi na zaplecze.
– Szukam Nareda – oznajmiła spokojnym, dość niskim głosem, matowym, a może przesłoniętym drobną chrypką. – Nie chcę tu zabawić długo – ale coś tu zostawilam i chcę odebrać. Jest Nared? On będzie wszystko wiedział.
Dużo słów, jak na kunę i jak na Taanę, ale uznała, że należy dołożyć starań, by pozostać jak najmniej tajemniczym gościem gospody. Klarownie obwieściła, że ma tylko jedną prostą sprawę i że będzie najlepiej, jak uda się ją bezkolizyjnie załatwić. Kończąc, obejrzala się jeszcze przez ramię do tyłu, czy aby sytuacja nie zmieniła się na sali przez ten czas, a następnie wróciła wzrokiem do zasłony, której kołysanie się jasno świadczyło o tym, iż ktoś tam chyba jest i z niepewnością czeka, aż paskudna kuna wreszcie sobie pójdzie...
Pójdzie sobie – owszem. Ale nie przed odebraniem swego dobytku. Dobrze wbito jej w głowę, że nie jest warta więcej, niż jej oręż.

Re: Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

60
Zasłona zaplecza jednak nie zdawała się uchylić nieco bardziej, nikt też stamtąd nie wychodził. Słychać było jedynie jakieś ciche skomlenie stamtąd dochodzące. Cóż, najwidoczniej karczmarka i ten ktoś inny tam byli zbyt tępi aby pojąć, że gdyby Taana chciała im zrobić coś złego, już dawno by to zrobiła.
- Kogo szukasz, madame? - odezwał się w końcu pewien cichy, zachrypnięty głos za nią, który zapewne już z wielkim trudem ledwo wydobywał się z krtani wypowiadającego te słowa. - Może ja będę potrafił Ci pomóc.

To był ten brodacz, który siedział przy stoliku i właśnie odprawił starca. Patrzył na Taanę swoimi małymi wodnistymi oczkami, stanowiącymi tak wyraźny kontrast z gęstą, czarną brodą.

- Usiądź, proszę i powiedz, na czym polega twój problem. Jestem tu, by pomagać innym je rozwiązywać... - powiedział i wskazał jej ręką miejsce naprzeciwko.

Wróć do „Saran Dun”