Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

76
A czym miał się przejmować? Garstką kloszardów, którzy łasili się na jego dobytek? Rozciąłby każdego klepacza biedy w mig, gdyby tylko został przez nich napadnięty, o tak! Co do tego nie miał wątpliwości! Pytanie brzmiało natomiast faktycznie - czy coś z tym zrobi? Niespecjalnie. Mogli strzelać sobie miny ile chcieli, ale to żadne wyzwanie dla naszego Pana Barkera! Co to to nie! Niech próbują. Dalej jednak zostały poruszone bardziej istotne kwestie, a mianowicie cennik alkoholowy. Pięćdziesiąt srebrników za garniec piwa?! Ktoś tutaj chyba miał lepsze żarty w zanadrzu od wędrownego bawidamka. I jeszcze ten uśmiech sprzedawcy na przedzie… Relacja pary gospodarz-klient mogła zostać naruszona. - Ty chyba mnie chcesz puścić z torbami. Otwieraj biznes gdzie indziej dobry człowieku, bo twój przybytek już wyjadają szczury. A zaraz będą wyjadać też ci gołodupcy zza futryny. - skomentował z jak zwykle wyraźnym prychnięciem, gdy stawał się niezadowolonym. Dzięki bogom aktualnie iluzjonista nic nie pił, bo zawartość cieczy w ustach wylądowałaby na już i tak pobrudzonej podłodze z drewnianych paneli. Miał szczęście właściciel, że polewał trunki po uiszczeniu zapłaty. No cóż, tak w zasadzie wszędzie się robiło, czyż nie? Docenił nie mniej jednak gest zdradzenia “specjalnego zamówienia”, na które przystanął z wielkim uśmiechem na jego pięknej buzi. Róża, hę? Chyba takiej nigdy nie pił. Czemu nie spróbować, skoro jest w cenie i po znajomości? Pochylił się też, wypowiadając następne zdanie też nieco ciszej. - Teraz to gadasz od rzeczy. - zaśmiał się mu prosto w twarz, choć w tym momencie nadal pozostawał w bardzo zaczepnym nastroju. Trzeba było chociaż spróbować przemalować emocje tej zapyziałej dziury z czerni na piękną tęczę.

Depresyjny tekst karczmarza jednak nie uskuteczniał mu tego działania, a dalej dawał doła. Lucas cmoknął, machnąwszy prawicą. - Ech, pierdolisz. Jak masz jaja to choć ze mną pod sam zamek Aidana. Serio, staniesz się Panem własnego losu. Otworzymy największą karczmę na kontynencie. Zapoznam cię z tymi dwoma czarodziejkami z Nowego Hollar, które chciały ze mnie zrobić niewolnika, a skończyły jako moje nałożnice. Będziemy się świetnie bawić! - tutaj wręcz podskoczył na siedzeniu na samą myśl, odgarniając opuszczoną grzywkę z czoła. On jako wielki, obrzydliwie bogaty przedsiębiorca wśród majętnych ścian posiadłości zwanej “stolicą rozpusty”... Cóż za piękna wizja. Nawet nazwę sobie wymyślił, ha! W tamtym momencie spróbował także klepnąć mężczyznę w bark, tak dla zachęty. - Pragnę dodać, że to elfki. Tak dzikie jak knur u mojego dziadka na wsi pod Meriandos. Chętnie spełnią twoje zachcianki. Nawet pewnego razu ska... albo w sumie to nieważne. Przekonasz się. - oj prawie się wygadał ze swojej seks-eskapady z czasów opuszczenia Oros. No, ale udało mu się w porę zachować dobre imię “Szakala”. Dobre imię to oczywiście duża przesada w tym wypadku, ale miał prawo myśleć o sobie jak o szlachcie, bo kto mu zabroni?

Facet zza szynkwasu zabrał nagle mieszek. No i super, teraz nie będzie miał okazji na chociażby odrobinę ugrania dodatkowego kufla czarem bez namacalnej waluty. Westchnął bardzo cicho, przy czym zmarszczył brwi oraz posłał gospodarzowi dobrze zagraną złość z twarzy. - Ach, ty skurwielu. Troszkę zbyt chciwy się zrobiłeś. - wyjęty uprzednio woreczek przez maga szybko zniknął za ladą, lecz Barker nie zamierzał tego w dalszym ciągu roztrząsać. Zadziornie tylko zawtórował na tę akcję, co by właściciel izby się nie poczuł zbyt komfortowo. Jak tak zabierać “ciężko zarobione” pieniądze bez żadnego słowa? Saran Dun nie słynęło z wielkiej kultury w tych rejonach. Co za dramat. - Dlatego powinni odnaleźć własne powołanie to by mieli monety. Patrz jak sobie świetnie radzę. Znajduję przy okazji czas od mych opłacalnych wypraw, by ciebie odwiedzić. Powinieneś się cieszyć, towarzyszu. MOJA OBECNOŚĆ TO ZASZCZYT! - napiwszy się z naczynia posłał dodatkowo język w jego stronę. W sumie to droczył się z gościem, bo miał taką ochotę. Z odsieczą w każdym razie przybył Wiliam, który… chciał przypomnieć przystojnemu łobuzowi o dawnym “kliencie”. Wspaniale! Do przyjemnego upicia kilku łyków dobrych procentów potrzebował słuchania o jakimś kretynie. - Kto? - zaczął ze śmiechem w głosie, udając że nie wie o kim mowa. - Przegrał zakład uczciwie i szuka dziury w całym. To popapraniec z manią wyższości. Kutas mu zwisa bardzo nisko, dzieci go porzuciły, żona nie jest zadowolona w łóżku to przyszła do mn... . - nagle zrobił się blady. Co powiedział? - Ups, może o to chodzi… ale nieważne, bawmy się dalej! Żyje się tylko raz! - i na jeden haust wypił resztę szklanicy. Czy to rozsądne wyjście? No cóż, zależy od perspektywy. Pewnie poczuje się niebawem niedobrze, ale co zwymiotuje to pójdzie w ziemię i ją oczyści. Nic straconego. Póki co nie kontynuował tematu, a wręcz go uciął w połowie.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

77
Czy szczury wparują do przybytku, kto miał by wiedzieć może kiedyś do tego dojdzie, dziś były na to spore szanse gdy Lucas ich sprowokował. Ten zdawał się jednak tym nie przejmować a przynajmniej nie widocznie. Jak na razie bawił się w najlepsze. Rozmowa nie wiadomo kiedy z pracy przeszła na Kobiety i to jeszcze elfki.
-No patrzcie aż z dwoma? Z Nowego Holar? Nigdy nie byłem z elfką.
Powiedział karczmarz z nutą zazdrości, cóż wyglądał jak typowy dobry karczmarz czy kucharz, w końcu dobry karczmarz miał brzuch piwny, a kucharz był otyły. Po chwili jednak stwierdził.
-A co mi tam niech stracę ale to za jakiś czas jak karczmę zamknę. Jeszcze mnie obrabują jak dobrze okiennic nie pozamykam.
W końcu karczmarz też człowiek. A siedzi w tej karczmie aż cholery można dostać. Na słowa o chciwości niewiele mówił ogólnie karczmarz jakiś rozkojarzony był albo to Lucas nawijał jak szalony. Nagle jednak karczmarz jeszcze dopowiedział.
-Ale to tak przed zamek? Te elfki to w zamku są? Ja nigdy na dworze nie byłem
I karczmarz zaczął wycierać ręce w spodnie zafascynowany. Właściwie to Lucas nie znał nawet jego imienia.

Rozmowa z Wiliamem Poszła jednak bardzo krótko gdy ten usłyszał jak Lucas mówił odpowiedział mu dość szybko.
-Jak uważasz. Tylko potem nie mów że cię nie ostrzegałem.
I postanowił wrócić na miejsce do towarzysza rozmawiając o czymś. Ironia kiedy karczmarz zdawał się dużo bardziej rozmowny niż gość. W końcu karczmarz odpowiedział.
-Żyje się tylko raz!
Choć prawdą było że coś karczmarz był zachłanny na te pieniądze, możliwe że interes szedł naprawdę biednie. W każdym wypadku reszty beznadziejności pokazywał fakt że nawet karczmarz nie wniósł toastu wodą czy czymś.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

78
Czy ktoś na niego czyhał za drzwiami gospody czy nie - Lucas sprawiał wrażenie bardzo rozluźnionego, żeby nie powiedzieć wręcz roztargnionego względem narastającego możliwie niebezpieczeństwa w obrębie murów Saran Dun. O ile “Rudy” Johnston wyczekiwał niecierpliwie spotkania twarzą w twarz z Barkerem to musiał coś szykować na maga. Czyżby roztrzepanie użytkownika iluzji miało go posłać niedługo do grobu? Na razie trzymał się nieźle, więc może potrafił bardzo dobrze grać nie zwracającego uwagi mężczyznę, skoro śmiał siebie zwać aktorem? - Powiem ci tak, przyjacielu… Jeżeli nie zamoczysz w słodkich murach panny ze szpiczastymi uszami to nigdy nie dowiesz się co to znaczy usłyszeć prawdziwą, elficką pieśń. - co ta metafora w końcówce zdania miała znaczyć to nie jest pewne, lecz skoro śpiew miał na myśli to zapewne chodziło o… dźwięki. Tak, te dźwięki wydawane w odpowiednim momencie. To jedyne, co na pierwszy rzut wpadało do głowy nieznanego “Szakalowi” z imienia właściciela przybytku. - Tylko w istocie popracuj troszkę nad sylwetką. Większość woli takich mężnych wojów, którzy dbają o własne cielsko. - ponownie nachyliwszy się, poklepał gościa po brzuszku. W sumie to za taką radę powinien dostać co najmniej dwa kufle mocnego piwka. Przy jego charyzmie, a braku chęci na trening karczmarza wydawało się, że zasłużył na chociaż tyle.

Wprawdzie ciekawym tematem pozostawał dar przyciągania uwagi wraz z chęcią współpracowania z Luke’iem. Dowcipniś potrafił być ordynarny, a czasami praktycznie nieznośny w swym wybujałym ego oraz prowadzeniu burzliwej, towarzyskiej egzystencji. Jednak z jakiegoś powodu ludzie ufali mu przez długi czas, a coraz to nowe osoby w jego życiu zdają się kontynuować ten trend. Czy chodzi o jego bycie przystojnym? Z pewnością to pomaga w pewnych sytuacjach. Czy miał umiejętność przekonywania? Wygląda na to, że też. No i co z jego głosem? Ten będąc niskim oraz tak urokliwym musiał niekiedy czynić cuda. Teraz nawet coś podobnego miało miejsce, bo przekonać przeciętnego posiadacza interesu w mieście należało do dużego wyzwania. Były student uniwersytetu w Oros miał to coś w sobie. Chciało się czasami mieć przez niego nutę szaleństwa w samym sobie. - No i świetnie! Wyruszamy na przygodę! - teraz natomiast klepnął z szerokim uśmiechem hazardzisty faceta naprzeciwko siebie za ladą. Udało się! Wyjmie stąd starego pryka. Miana dobrodzieja jeszcze nie zdołał poznać, bo to nie należało do istotnych spraw jak widać. - Co ty! One były poza zamkiem, gdy je zbałamuciłem. Do środka byle kogo by nie wpuścili. Także ja, czyli "ważna persona lądu oraz mórz" nie dostałem się tam po kilku próbach. Jak przebiegały te próby nie jest ważne, okej? W każdym razie zabezpiecz tą ruderę lub oddaj mi cenne przedmioty jakie masz. Zabierzemy je po prostu ze sobą, a przy okazji będą u mnie bezpieczne. - i znowu uciął na punkcie kulminacyjnym jego dawnych dziejów, bo te możliwie okazywały się nazbyt wrażliwe w obrębie uszu byle obywateli. Znowu by go jeszcze do pudła wsadzili, a tego nie chciał ponownie przeżyć. Podniósł się z taboretu, prostując mocno plecy z nogami, a także ziewnął przy tym soczyście. Mag nie cierpiał tkwić w jednym miejscu za długo. Wtedy też poczuł, że niezwykła róża ukońska lekko zachwiała jego równowagą. Szlag! Zapomniał imbecyl uważać z trunkami spod lady u ledwo znanych jegomości. No cóż, odwagi do nagłego wypicia całego naczynia mu nie zabrakło.

Gdy natomiast znajomy z twarzy przedstawiciel tej samej płci ostrzegł Lucasa to ten wzruszył ramionami tak jak wtedy, gdy przed jego drzwiami mieszkania leżało ciało jednego ze starszych sąsiadów, który się wcześniej zabił, bo nie miał ochoty słuchać jego nocnych brykań. Co mógł na to poradzić, że jest taki wspaniały i damy do niego lgną? Musiał się im odwdzięczyć w jakiś sposób. - Nie umknie to mojej uwadze. Jednak od razu ci powiem, że jeżeli mnie zaczepią to powiem, że to twoja wina Wiliamie. - i znowu śmiech na prawie nieśmieszny żart. Alkohol może też się udzielił poza zaburzeniem błędnika. Wtedy też odruchowo jednak spojrzał na okiennice. Tu na dosłowną chwilę dało się zauważyć powagę drapichrusta. Błyskawicznie jednak powrócił do weselszego nastroju. Wyciągnął miecz z wyraźnym wykrzywieniem warg ku górze, a potem skierował się do progu wejściowego. - Zanim jednak stąd wyjdziemy to pokażę wam, że jestem nie tylko niezgorszym wojownikiem, ale także obrońcą słabszych. Uratuję was wszystkich przed rudym chujem-rogaczem. - otworzył drzwi mniej agresywnie niż tuż po wejściu przy użyciu wolnego ręki. Druga dzierży kurczowo “Szulera”. Czemu chciał nagle pozbyć się psubratów? Może faktycznie zależało mu na bezpiecznych wyjściu z aglomeracji miejskiej bez wpadek albo stał się niepoczytalnym od nadwyżki silnego napoju w stosunku do krwi. Równowaga organizmu tak czy inaczej została zaburzona, a w tym wyczucie. - Któryś dżentelmen chce, bym go pierdolnął z mojego ostrza? Coś się nie podoba? I czy jesteście od jebanego Johnstona? - zapytał zgraję żebraków, jeżeli znajdowali się w tym samym miejscu. Inaczej zamierzał się rozejrzeć dookoła w poszukiwaniu znajomych mord pariasów.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

79
Karczmarz, człowiek głupkowato radosny i do bólu beztroski, uśmiał się gromkim rechotem na całą główną sień przybytku, słysząc bajeczne słowa Lukasa odnośnie "elfickich pieśni". W rytm swojego obrzydliwego śmiechu wytarł ręce w spodnie i wyszedł przez furtkę zza lady, by stanąć przy samym Lucasie i objąć go za ramię.
- Ehehehee, i za to Cię lubię! Jesteś jedyną pocieszną facjatą w tym smutnym jak dziurawa psia buda mieście. -
Tusza mężczyzny zdradzała jego niechęć do aktywności fizycznych, przez co Lukasowi przypominał aż do bólu podręcznikowy przykład sangwinika. W dodatku ten kuśtykał trochę na jedną nóżkę. Czyżby podagra?

Lukas szybko uwolnił się spod niezbyt czystego ramienia jego głównego (i w sumie na ten czas jedynego) zaopatrzeniowca napojów wyskokowych. Był niegroźny, aczkolwiek jego nieustająca pocieszność przyprawiała o ból głowy, co dał po sobie dać znać William, który odsunął się w niesmaku swoim krzesłem tak, by mieć głośnego zgreda za plecami.
- No, to chodźmy pokazać tym łachudrom, gdzie ich miejsce! Stary Thomas Wiercipiętka już dawno nie dał nikomu w ciry. - entuzjazmował się karczmarz przypominając tym samym Lukasowi swoje imię i zdejmując z niego ciężar możliwego popełnienia faux pas i być może stracenia w oczach jedynej osoby, której chciało się być wobec niego życzliwym. Aczkolwiek czy było to w jakikolwiek sposób wartościowe tylko Lukas był w stanie sobie odpowiedzieć.


Gdy drzwi karczmy rozwarły się ponownie dało się usłyszeć za nimi poruszenie. Żebracy wstawali z pozycji leniwie siedzącej by tylko zaraz upaść z wielką żałością na kolana gotowi prosić wychodzących gości o jakąkolwiek łaskę i podarowaniu chociaż piętki z pajdy chleba bądź jednego srebrnika który mogli przeznaczyć na tylko sobie znany cel. Jednak ich twarze z błagalnego grymasu od razu przeistoczyły się w pełne wzgardy skrzywienie, gdy znów zmuszeni byli ujrzeć Lukasa. Fakt, że wyszedł z bronią, wcale nie łagodził atmosfery, a wręcz przeciwnie - błysk stali zmotywował ich, by powstali na swych jeszcze przed chwilą wyglądających na słabe od głodu nogach. Biedacy stworzyli prawie półkole z pięciu osób wokół Szakala, który szczuł ich swoją ostrą bronią i ciętym językiem. Nie wyglądali na bardzo przestraszonych... raczej mocno poddenerwowanych.
Po słowach Lukasa nastała pełna napięcia cisza, którą dopiero przerwał jeden z żebrzących - ubrany był w dziurawą czapkę i resztki z wełnianej kamizeli ukazując przechudzony tors.
- Kim Ci się kurwa wydaje, że jesteś, kolorowłosy kutafonie?! -zaczął niezbyt miło. - Dostatecznie nam życie do ryja nasrało, nie potrzebujemy tu takich zaplutych, zarozumiałych śmieci, by kopać już leżących na bruku. -
Reszta towarzyszy retora żebraków zdawała się mu wtórować w jego argumentach, co tylko podburzało ich niechęć do Szakala. Jakiś starszy mężczyzna, boso i w łachmanach koloru brązu, chwycił za butelkę, z której wychlał resztki bogowie-wiedzą-czego i chwycił ją na niepokojącą modłę, niczym jaką broń obuchową.
- Nie będzie nas jakiś jebany mlekożłop obrażał! - odezwał się chrypą. - Mam dość! - odezwał się jakiś łysiejący szatyn. - Pokaż mu! - krzyknęła ukryta pod kapturem kobieta, która nagle znikąd wyjęła imponującą ilość długiego metalowego łańcucha. Wszyscy dalej pomrukiwali coś i szeptali między sobą. Karczmarz Thomas z kolei stał w drzwiach swojej karczmy i obserwował całość wydarzenia, będąc iście kontent z chwili czegoś ciekawego.
- Poka im Luke! Niech wiedzą, że u mnie to za darmo wała ze śmietaną nawet nie zaznają! -


Wszyscy patrzyli uważnie na Lukasa, był on teraz w swoim żywiole - centrum uwagi. Co prawda jego obserwatorzy z chęcią widzieliby go wykrawającym się na bruku, ale to akurat nie było jakieś wyjątkowe życzenie w jego przypadku. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i coraz bardziej pozbawiona znamion ludzkiego zgromadzenia. W tej sytuacji żebracy wyglądali bardziej jak rozjuszone bestie, ba! nawet warczeli podobnie. Dzikie zwierzęta próbujące naskoczyć na karmazynowego lisa. Na ich nieszczęście lisem był Szakal i to on był tu drapieżnikiem.
W krzyku na Lukasa rzucił się pierwszy żebrak w kamizeli, który zamachnął się na niego trzymanym w odwrotnym chwycie sztyletem. Odskoczył na bok, unikając ostrza Lukasa, by próbować dziabnąć go w ramię czy cokolwiek miękkie. W tym samym czasie kątem oka Szakal był w stanie dostrzec, że kobieta z łańcuchem przymierza się do ranienia go po nogach.
Ostatnio zmieniony 02 maja 2021, 22:53 przez Truskawa, łącznie zmieniany 2 razy.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

80
Ależ z niego szarmancki grubas! Prostych ludzi z żyłką emocji uwielbiał, toteż buzia na widok entuzjazmu właściciela przybytku przywiodła wyłącznie uśmiech. Co prawda objęcie zdawało się nader obleśne to Barker nie odrzucił jej, a jedynie odsunął trochę na bok. Jak przejmą… znaczy odwiedzą pałac to będzie jegomościa stać na częstsze kąpiele i więcej dam w pobliżu, ha! Zmyje z siebie ten smród pomyi. Skoro William nie bawił się z nimi to został kompletnie zignorowany. Dar rozmowy iluzjonisty ponownie zdziałał cuda, szanowni państwo! Spojrzał odruchowo na dolne kończyny gostka i westchnął, unosząc delikatnie brwi. - Tylko się nie daj zabić od razu, towarzyszu. Czcigodnej małżonce takiego tura nie przytargam do domu, a tym bardziej zwłok bestii, jaką jesteś. Za dużo męstwa w tobie poza kilogramami. - puścił oko zaczepnie, dodając mu otuchy oraz woli do walki. Prawdziwy lider, nie ma co! W swym fikuśnym odgrywaniu potężnego męża narodu jednak mu wszystko nie wyszło tak jak chciał. Młody “mag” ruszył z przytupem za drzwi izby na tyle intensywnie, że wręcz w tej nonszalancji się prawie wywalił. Jednak Lucas to człowiek o nienagannej równowadze, dopóki alkohol nie płynie w jego organizme. Zaraz, ale przecież płynie! Co prawda to jedna, porządna dawka niskoprocentowego zajzajeru, aczkolwiek to już coś zaburzającego błędnik. W każdym razie całość opierała się raczej na nadmiernym popisywaniu się wobec gawiedzi, co bądź na szczęście hultaja nie skończyło się totalnym fiaskiem.

Stanął na równe nogi po chwili zakłopotania, aby dokładniej dojrzeć tych kloszardów. Co za smutny widok nędzy oraz rozpaczy. Robili coś w kierunku poprawy ich sytuacji czy tylko zamierzali klęczeć przed niezwykłą osobistością, jaką wszak był “Szakal”? No cóż, jeszcze nie został królem, choć mógł otrzymać pokłony od największej biedy. Zawsze to coś na początek. - Wstańcie, jesteście zbyt hojni. - wręcz ukłonił się w swym czarnym humorze, gdy ich miny zrzedły nagle po rozpoznaniu jego sylwetki chłopa w stylowym kardiganie z cylindrem na głowie. Ot granie na uczuciach ludzkich. Wtedy część zaczęła go momentalnie obrażać, na co zawadiaka delikatnie się uśmiechnął pod nosem, odgarniając po wyprostowaniu własną grzywkę wolną dłonią. - Proszę, proszę… Jacy nagle wygadani żeście się zrobili. Szkoda, że nie potraficie tego wykorzystać do poprawienia waszych warunków egzystencji. Wiecie ile osób sra na was każdego dnia, może nawet dosłownie? Pewnie już przyzwyczailiście się do tego gówna, które was pokrywa. - ostre słowa dawnego studenta Oros dźgały bardziej ich samoświadomość lepiej niż niejeden, dobrze wyważony sztylet. Ale zaraz… czyżby właśnie ktoś zamierzał się na niego rzucić? Ogólnie w krótkiej wypowiedzi Lucas spodziewał się, że będzie pojedynkował się z co najmniej jednym śmiałkiem, ale widać mogli uznać, że w kupie będzie im zawsze raźniej. Hehe, kupie. Poprawił sobie tym tekstem nastrój we własnych myślach. Cóż to byłby jednak za pojedynek bez jednej z jego sztuczek? Zażegna problem zanim ten się rozwinie niczym choroba weneryczna jednej z jego dawnych partnerek po ostrym stosunku pośród mleczy.

Otóż postanowił wystawić ostrze, przyjmują pozycję bojową w gotowości do kontry pierwszego z napastników, gdy… nagle dla ludzi w pobliżu niego “Szuler” zaczął wydawać piskliwy, nie do zniesienia dźwięk. Tak jakby ktoś im gwizdał bezpośrednio w uszy na tyle głośno, że bębenki mogłyby pęknąć. Dalsi widzowie przedstawienia zapewne spojrzeli by na nich jak na grupę przytrzymujących własne uszy wariatów, ale taki plan ogłuszenia wroga Lucas zamierzał wykonać co do joty. Czy się to uda czy nie - włączy swoją szybkość nagiej kurwy z Nowego Hollar, czyli stanie się nadludzko zwinny oraz w pewnym sensie przyśpieszony ponad ludzkie możliwości. Dzięki użyciu tego zaklęcia chciał uniknąć bocznego ataku frajera z krótką klingą, aby przy lekkim odskoczeniu w przeciwny bok do strony zewnętrznej atakującej dłoni żebraka zadać mu jednocześnie cięcie poziome na wysokości szyi oraz obojczyków w ramach riposty. Nie wie czy go zamorduje, ale w końcu się broni! Nie jego wina! Czysty wypadek przy pracy! Potem spróbowałbym po tej domniemanej egzekucji wyskoczyć w stronę gotującej się kobiety, aby zadać jej pchnięcie też w górną część tych okropnie obwisłych piersi. Co będzie potem? Niech bogowie i los zdecydują. Karczmarz w każdym razie dobrze zagrzewał do boju jako jego niewyrobiony fizycznie fan. TAK JEST! TRZEBA SIĘ POZBYĆ TEGO PLUGASTWA Z TEJ ZIEMI! Tylko… czy on przypadkiem nie chciał wydobyć z nich jakiś informacji? Noo… chyybaaaa… Nie powinien jednak trafić do więzienia, bo to oni go pierwsi zaatakowali. Wybroni się jak należy, gdy zajdzie taka potrzeba. Teraz broni własnego życia.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

81
Cięty język Lucasa działał niczym płachta na byka, jeśli za bydło uznać tutaj grupę rozjuszonych żebraków. Trudno było już powiedzieć, co nimi kierowało - faktyczna irytacja postawą Szakala? Chęć zabrania mu dobytku? Zlecenie od Rudego Johnstona w zamian za niemrawą wizję polepszenia warunków życia? Zresztą nie czas teraz był na takie dywagacje, gdyż niezależnie od powodu planowano dokonać mordu.

Wściekłość przerodziła się ostatecznie próbę ataku, jednak żaden z wyczerpanych fizycznie i psychicznie biedaków nie mógł przewidzieć magicznych sztuczek szulera. Okropny dla ucha pisk w powietrzu kompletnie skonfundował oponentów, przez co każdy złapał się za uszy i w chwilowym przypływie bólu zamknął oczy. No ale na nic ten wzrok by im się nie przydał, gdyż i tak nie dostrzegliby tego, jak szybko zaczął poruszać się Lucas. Jego ciało przeszły znajome ciarki i poczuł, jak zmysły dostosowują się do nowej prędkości. Zaatakował on zwinnie, niczym zwierze którego nazwę nosił za przydomek, niemniej odskoczenie na bok okazało się daremne, gdy jegomość w stylowej kamizeli zaniechał swego ataku, szukając rękami uszu do zakrycia. Ponieważ przybrał też trochę skuloną postawę wysokość jego szyi zmieniała się diametralnie. Z tego powodu cios Barkera trafił prosto w skroń żebraka, a jego przeraźliwy krzyk przebił nawet magiczny hałas słyszany przez innych. Uderzenie wyglądało na śmiertelne - cięcie w głowie zrobiło się dość głębokie.
Krzyk towarzysza otworzył oczy pozostałej czwórce, aczkolwiek czasu na zrozumienie tego, co się wydarzyło mieli niewiele, gdy Lucas pędził dalej w swych nadludzko szybkich ruchach. Wymierzone pchnięcie w klatkę kobiety trafiło idealnie w mostek, a Szakal poczuł jak kość kruszy się pod naporem sztychu broni. Bezdomna wypuściła z rąk łańcuch, który brzdęknął spadając na bruk.


Adrenalina buzowała w całej głowie Lucasa, a szum krwi w uszach słyszał jeszcze mocnej z powodu zaklęcia. Hałas ten mieszał się z zawołaniami zachwytu karczmarza, które zdawały się w tym stanie dochodzić do niego jakby w zwolnionym tempie. Wszystko działo się dokładnie tak, jak pan Barker przewidział, pewność siebie przepełniała go w całości. Jednak coś się zadziało. Adrenalina okazała się nieprzyjemna po chwili, skroń pulsowała niemiłosiernie i poczuł on jak zaczyna kręcić mu się w głowie. Magia wywołała nieprzyjemną falę mrowienia na skórze. Jego mózg zadziałał na organizm podświadomie i sądząc, że są to objawy zatrucia wymusił na mężczyźnie wymioty. Lucas wyrzucił część zawartości żołądka zaraz obok dźgniętej kobiety, pozbywając się z pewnością resztek niewchłoniętego napitku, którego napił się wcześniej. Przyspieszenie prysło momentalnie.

Żeby tego było mało usłyszał męski krzyk. Gdy próbował podnieść wzrok jego plecy oberwały kamieniem, który rzucił łysawy żebrak. Barker skulił się chwilowo z bólu, ale szybko wrócił do poszukiwania źródła krzyku. Jego oczom ukazał się karczmarz Thomas, jednak absolutnie nieuśmiechnięty. Otóż ręce karczmarza założył mu na plecy jeden z trzech ostałych żebraków, a drugi trzymał przy gardzieli grubasa rozbitą w tulipan szklaną butelkę. Wiercipiętka skomlał ze strachu jak świnia oczekująca na rzeź.
- A-ani kroku dalej, demonie! - jąkał się przerażony starszy mężczyzna z butelkowym orężem, widząc jaki los spotkał dwójkę jego znajomych. - B-b-bo grubas oberwie!
Jego kumpel dość mocno wykręcał karczmarzowi ręce a trzeci, miotacz kamieniami, stał prawie że za Lucasem, jednak w pewnej odległości. Stał tak w rozkroku, jakby nie wiedząc co ma robić - wyglądało jakby mógł się przymierzać do pochwycenia Szakala albo szukał kolejnego kamienia.
Przed Lucasem stała niemała zagwozdka co należy robić dalej. Z jakiegoś powodu czuł, że od następnego zaklęcia może znów zwymiotować, ale nie potrafił powiedzieć, dlaczego. A Thomas był w widocznym niebezpieczeństwie...
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

82
Co kierowało grupą szumowin pozostawało tajemnicą dla ludzi stojących po przeciwnej stronie barykady tej potyczki, ale zapewne chodziło przede wszystkim o naszego przystojnego bawidamka. Tak wywnioskował z ich buńczucznej postawy tuż po tym, jak uraczył ich kompletnie kulturalnym ukłonem oraz przy tym okazał należyty szacunek. Tak było, czyż nie? Przynajmniej tak było do czasu, zanim te menele nie chciały go widzieć w swoim otoczeniu, próbując wyeliminować ekscentryka. Pfff, tak traktować przybysza z daleka, który zwyczajnie próbował rozwiązać problemy tutejszych mieszkańców z biednej dzielnicy? Chyba nie należał do mile widzianych person, a zatem… pokierował się do ostatecznych metod, jednak wszystko w odpowiedzi na napaść! To oni chcieli go wyruchać, nie on ich! I nie dosłownie, chyba… Tak czy inaczej bój został rozpoczęty z powodu obecności niezwykłego, najprzystojniejszego oraz najznamienitszego podróżnika jakiego widziała stolica Keron. Lucas mógł zaprezentować własną potęgę oraz niesamowite ruchy dzięki talentu magicznemu w połączeniu z podstawowymi umiejętnościami walki. Och, żeby tylko jego ofiary mogły to ujrzeć przed swym rychłym zgonem to by u bili gromkie brawa! Popisał się jak nigdy! Może to należało do faktycznego powodu ataku biednych mieszczuchów - nie potrafili powstrzymać się przed dotknięciem tak ważnej persony z seksapilem! Żarty jednak poszły na bok na ten moment.

Wszystkie ruchy, które iluzjonista chciał wykonać wyszły mu bez zarzutu. Aż miał ochotę stanąć nad ich zwłokami i zatańczyć w rytm muzyki trubadura, pogwizdując sobie na znak zwycięstwa. Wspaniały unik, kontra wobec faceta ze sztyletem, a potem wyskok do brzydkiej przedstawicielki przeciwnej płci, aby ją efektywnie wykończyć! Nie należał do społeczności wielbicieli morderstw, aczkolwiek wydawało się to tutaj złem koniecznym. Jednak w tym wszystkim wyszły także skutki uboczne mieszania magii z trunkami. No tak! Co z niego za kretyn, nie mogący się klepnąć w czoło z powodu odruchów wymiotnych! Nigdy, ale to przenigdy nie używaj przyśpieszenia po spożyciu alkoholu lub dużej ilości jedzenia! Zupełnie o tym zapomniał, ale co poradzić? Tak przynajmniej zwrócił zawartość brzucha w okolice poległej damy z łańcuchem. Wręcz chyba zahaczył ją swoimi rzygowinami, aczkolwiek nie ubolewał nad tym za bardzo. Ubolewał natomiast nad tym, że został uraczony takim gównianym piwem czy co to tam było. Róża Ukońska!? Dobrze, że nie odchody Pana Monroe, choć kolor żółci Barkera wymieszany z pomarańczą się tutaj zgadzał. - Coś ty mi dał, debilu pierdolony?! Pięćdziesiąt srebrnych gryfów zmarnowane na TWÓj ZJEBANY SPECJAŁ! .- mężczyzna w cylindrze warknął w powietrze z zakrwawionym mieczem, po czym oberwał kawałkiem skały w kręgosłup.

Nie sposób nie skulić się na niespodziewany rzut trzeciego z żebraków, który jeszcze jakimś cudem dobrze wycelował w jego dyski. Może to też był przypadek. Zobaczywszy jak gospodarz traci wiarę we własny żywot, będąc w uścisku jednego z łachmytów z rozbitą butelką wzruszył agresywnie ramionami. Oj, ktoś chyba stracił cierpliwość. A do tego ten ból jelit… To nie wina samej magii, o nie. - Wszystko mnie boli przez niego! Możesz go zabić, a co mi tam! Thomas, dałeś ciała! Nawet nie potrafisz się obronić, ty grubasie! “Hej, mam dla ciebie specjalny trunek za pięćdziesiąt srebrnych gryfów. Dobry jest, Lucas. Jest dobry, naprawdę. Da ci kopa.” CHUJA MI DAŁEŚ, A NIE DOBRY TRUNEK! ŻEBY JESZCZE TEN CHUJ SMAKOWAŁ, ALE NIE! MUSIAŁ MI POPSUĆ SAMOPOCZUCIE! Teraz możesz umierać! - machnął ręką na karczmarza, który stał się dla niego najwidoczniej zbędnym bagażem. Brak poszanowania dla życia oraz zdrowia innych, czyli tak kreował się dalszy ciąg poznawania “Szakala”, który zmysłami chciał powrócić do świata żywych oraz przywrócić własną równowagę.

Zostało już ustalone, że nie zależy mu na żywocie otyłego właściciela przybytku to teraz pozostała sprawa do wyjaśnienia pod kątem dalszego pojedynku. Użycie zaklęć mogło okazać się nieskuteczne, a zatem póki co zaniechał takich czynności. Olewając zupełnie groźby złego człowieka z zakładnikiem odwrócił się na pięcie, aby następnie udać miarowym krokiem w stronę zakłopotanego miotacza kamieni. Skrzywiony przetarł twarz rękawicą, jednakże nie pokwapił się o wyczyszczenie oręża chociażby o własną kurtkę. Póki co istniała możliwość ponownego zabrudzenia go posoką, o ile ta para nie zechce oddalić się od rozgniewanego nieco magusa. - Hej ty, baranie! Nie próbuj rzucać drugi raz, bo inaczej wytnę ci moim wielkim nożykiem kółeczko dookoła twojego tyłka. Wiesz co będzie potem? Wyrucham cię tak, że aż ci kiszka stolcowa wyjdzie. Chcesz tego? Chcesz, żebym ciebie zdominował bardziej niż twoja dziecięca miłość? .- odruchowo karmazynowo włosy jegomość pomachał “Szulerem” naprzeciwko rozkojarzonego faceta, stojącego w rozkroku. Czy rzuci się na wojownika czy raczej ucieknie? Charyzmatyczny awanturnik liczył w głębi duszy na to drugie. Rozejrzał się w międzyczasie głową, czy nie zostanie zastawiona na niego jakaś inna pułapka lub ofensywa. Gdyby tamten gość stawiał opór to dla zasady go zapewne też potnie… prawdopodobnie szybkim, ukośnym zamachnięciem się z prawego ramienia.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

83
Stary kloszard ze szklaną bronią wydawał się mocno skołowany, gdy Lucas oznajmił wszem i wobec jak nisko ceni sobie życie otłuszczonego karczmarza. Spojrzał on na swego towarzysza w niedoli, równie zmieszanego, a ich chwyt rozluźnił się trochę, przez co ostre zadziory szkła nie znajdowały się już tak blisko szyi Thomasa. Karczmarz jednak nie za bardzo zdawał się wyczuwać tę zmianę, gdyż jego szeroko otwarte i lekko przeszklone od łez oczęta wpatrywały się w prosto w twarz Szakala.
- N-nie no c-co ty, Barker... Chyba nie... nie myślisz o mnie tak, nie? Nie d-dałbyś mi umrzeć... nie? - głos mu drgał w strachu i ledwo łapał oddech, a każde jego "nie" zdawało się być wypowiedziane z coraz większym bólem i niedowierzaniem.

Dobitne chyba było dla niego jak Lucas machnął nań ręką i odwrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z miotaczem kamieniami. Mężczyźnie skąpe pozostałości fryzury stanęły dęba gdy Szakal zaczął się do niego zbliżać. Jego oczy śledziły nerwowo sztych "Szulera" obawiając się, że może dziabnąć w każdej chwili. Precyzyjne groźby anatomiczno-seksualne tylko dodawały do ogólnie odczuwanej przez niego konfuzji, a w związku z czym także przerażenia, co wyraźnie dawał po sobie znać wyrazem twarzy i niepewnością postawy. Raczej zakładał, że wraz z pochwyceniem karczmarza zyskają przewagę nad demonem prędkości, jednak tak się nie stało.
Lucas mógł z satysfakcją obserwować, jak jego "oponent" trzęsie się niczym sikorka na wietrze. W dodatku nie dziwota, bo właśnie zawiało chłodnym powiewem a mężczyzna nie należał do dobrze ubranych. Rudowłosy mógł tylko usłyszeć ciche skomlnięcie dziwnym glissandem do góry zanim półysy obdartus wziął nogi za pas i uciekł od tego wszystkiego, zostawiając wszystkich za plecami i znikając za najbliższym skrętem zabłoconej uliczki.
- Borys no, Borys! Wracaj, przecież damy mu... - zawodzenie starszemu mężczyźnie za kolegą w niedoli przerwał jednak... dość niespodziewany widok.


Niebo nagle pociemniało, jakby chmury połknęły słoneczny blask, jednak nie była to typowa dla niepogody szaruga, lecz niby nieboskłon zapomniał, że miał trwać dzień. Zarówno Lucas Barker, Thomas Wiercipiętka jak i dwoje kloszardów spojrzeli w górę, będąc zaniepokojeni. Nie ujrzeli jednak chmur. Dwa znane im wszystkim ciała niebieskie zaczęły zbliżać się do słonecznej tarczy, łapczywie zabierając światłość dnia i barwiąc niebo wokół siebie na przedziwny, pomarańczowo-karmazynowy kolor. Nikt nie odezwał się słowem ani nie wydał z siebie najmniejszego dźwięku. Żaden z nich nie widział nigdy czegoś podobnego i zapanowała dziwna atmosfera trwogi...

Owo dziwo przerwał krzyk zza pleców Szakala. Karczmarz zdawał się w końcu wykorzystać chwilę utraty przewagi liczebnej i ogólne rozproszenie. Wykorzystując to, czego używał najlepiej - czyli swojego otworu gębowego - ugryzł swojego ciemiężyciela w dzierżącą rękę. Ta natychmiast odskoczyła upuszczając butelkę a starszy odsunął się chcąc jak najszybciej wyrwać kończynę z masywnych szczęk Thomasa. Drugi żebrak nie zdążył zareagować, gdy karczmarz wykorzystując całą swoją masę popchnął go plecami, by przybić go do ściany. Mężczyzna odbił się głową od kamiennej zabudowy i po chwili ogłuszony runął na ziemię.
Mając rannego żebraka po lewej a powalonego po prawej Thomas Wiercipiętka spojrzał na Lucasa Barkera oczami tak wielkimi, że zdawało się iż biała wylecą z orbit.
- Ty... sukinsynu. Szachraju diabelski! -Lucas nigdy nie widział, żeby ten zawsze przyjemny i beztroski karczmarz był aż tak przerażony. W dodatku nie sam czysty strach malował się na jego twarzy. Było w tym trochę niedowierzania, roztrzęsienia... złości. Thomas gwałtownie odwrócił się i otworzył drzwi swojego przybytku, trącając nimi starego żebraka który popchnięty upadł na obrzygane zwłoki kobiety z łańcuchem. Drzwi następnie z hukiem zamknęły się a Szachraj mógł usłyszeć, jak przekręcają się dwa masywne zamki i zgrzytają łańcuszki.


W tym momencie pan Barker stał pośrodku okręgu stworzonego z martwych ludzi, jednego nie-wiadomo-czy-martwego i jednego wyjącego z bólu przez krwawiącą rękę. Jedyną bardziej krwawą rzeczą stawało się tylko niebo nad nimi wszystkimi, jakby sami bogowie dostrzegli niedawno zaszłą tu scenę i chcieli sprowadzić swój gniew nad już i tak zmaltretowane Saran Dun...
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

84
(muzyka w jego głowie podczas dalszej wędrówki, a przynajmniej coś podobnego...)

Lucas Barker - najbardziej (nie)poprawny człowiek na tym świecie

Ilość ofiar: II

- Żegnaj, mądry Borysie. Ten odwrót sprawia, że jeszcze pochędożysz. - odparł mu krzykiem na odchodne. “Szakal” triumfował w tym boju, stając po właściwej stronie - własnej. Pokonał napastników bardzo dzikim, wręcz naturalnym odzewem agresji, której potęga sięgnęła bardziej zenitu z powodu zatrucia pokarmowego oraz nieprzychylnej temu magii. Pytanie mogło paść w głowach wielu zebranych na ile faktycznie miał rozwinięte własne zdolności rzucania zaklęć oraz pojęcia arkan sztuk magicznych, lecz nie kłopotał się spodziewać w swojej pokręconej makówce głośno wypowiedzianego komentarza w tej sprawie z rzędu widzów. Pewnie większość z nich srała po portkach, podobnie jak stojący przed czarownikiem zbieg z miejsca zdarzenia. W ten oto sposób zastraszanie cyrkowca podziałało. Niezłomna charyzma pięknego pana, fiufiu. Wytarł dzięki tej przerwie miecz o szmatę z kieszeni, jednak polerowanie oraz dokładna konserwacja przedmiotu nastąpi w czasie późniejszym. Następnie “Szuler” wylądował gładko w jego wyprofilowanej pochwie, po czym dopiero wtedy mężczyzna w kapeluszu postanowił odezwać się do karczmarza z wyraźnym cmoknięciem ust. - Thomas, czasami musisz przyjąć na siebie winę. Jako twój klient nie będę ubierał mojego niezadowolenia w piękne słowa. Zawiodłeś mnie. Znaj jednak też moje dobre serce i zachowaj sobie te srebrne gryfy. Możesz co najwyżej posprzątać ten bałagan. W sumie to będziesz musiał, bo ja nie zamierzam… - teraz ciekawe kto się znajdował dookoła niego. Dwa trupy w środku miasta, w dzielnicy biedoty. Brzmi jak dobry początek nowej przygody, czyż nie? Pokręcił nosem, rozglądając się dookoła. Gapiów nie zamierzał legitymować, bo przecież straż widoczna by była gołym okiem, a raczej tylko ta go obecnie interesowała z możliwie istniejącego zgromadzenia. Rzekomo w tym czasie miało być więcej patroli w Saran Dun, ale czy on się tym przejmował? Lucas jako wielki lekkoduch, urodzony przestępca oraz łamacz wszelkich norm? Nadeszła raczej pora na zajęcie się własną skórą bez względu na podejście do prawa. Pytań wiele nikt zadawać nie będzie jak stróżowie miasta poznają prawdę lub ją właśnie ujrzeli w całej okazałości.

Całą wrzawę sytuacji przerwało dziwne zjawisko atmosferyczne. Nagłe zaćmienie słońca? O tej porze roku i dnia? Nie kojarzył takich zmian nigdy przedtem, choć w istocie do badaczy gwiazd nie należał. Reszta mieszkańców jednakże też pozostawała w szoku, a zatem musiało to być coś niezwykłego. Chyba znał pochodzenie tej anomalii w narastającej trwodze obserwatorów. Uśmiechnął się krzywo na całość, po czym został nazwany diabelstwem po udanej akcji obezwładniającego Wiercipięty. Poradził sobie, no proszę. Czyli wszystko wróciło do normy. Znowu ktoś nowy zaczął go nienawidzić, stojąc parę metrów od jego sylwetki. No cóż, taki żywot oświeconego hedonisty. Jedynie czego brakowało to faktu, że nie został obrzucony pomidorami jak parę miesięcy temu, ale nie zamierzał poruszać tego tematu. - No pięknie, a więc to znowu moja wina?! Spieprzaj dziadu. - odegnał grubasa do środka, co ten uczynił wręcz samoistnie bez konieczności reakcji Barkera. Co teraz? Jak ustalił na głos to nie pochowa zwłok żebraków należycie. Póki co mógł spróbować sprawdzić czy czegoś nie mieli, ale to tak migiem! Tak szybko szybciuteńko! To nie mogło zająć dużo czasu, bo praktycznie nic nie mieli przy sobie. No to jeszcze pozostała ta otwarta kwestia, aby przebadać stolicę pogrążoną w pladze. Chorobą jakoś się nie przejmował albo doskonale to maskował, podobnie jak kwestię nagłej zmiany nieba w pomarańczowy kolor. Zachowywał się wesoło jak zawsze. - Dziękuję wam za przybycie, ale teraz muszę udać się za kurtynę. Z tego też powodu mówię wam… żegnajcie na zawsze! - rzucił z lekkim ukłonem do grupy zebranych ludzi, używając niewidzialności na siebie przy ruchu płaszcza niczym zakrycia twarzy dla dodania przyjemnego oczom efektu. Ot takie zaklęcie przydatne, nie ma co! Teraz boczną uliczką chciał gdzieś się przenieść kawałek dalej poza baczne spojrzenia obywateli spod izby otyłego niewdzięcznika. Ruszył kuszącym ruchem bioder do sobie znanego miejsca, a gdy tylko poczuł się bezpiecznie to odczarował niezwykły kamuflaż. Gdzie cwaniak maszerował? Kolejny przystanek pozostawał dla niego niezmienny - pałac królewski z władcą na czele. Liczył, że po drodze może pośle jakiejś damie pocałunek lub przytuli niewiastę, choć całość dróżek pomiędzy domostwami zdawała się być grobowo pusta. Nie miał kto go podziwiać najwidoczniej, a to wielka szkoda na miarę katastrofy światowej.

Iluzjonista kręcił się szarmancko po kamiennych ścieżkach z wyimaginowaną kompanią muzyków w umyśle, gdy pełen stylowego, nienadpobudliwego ruchu dotarł pod zamek. Pomimo panujących problemów finansowych tej aglomeracji miejskiej to siedziba króla prezentowała się całkiem pokaźnie. I stała otoczona przez całą tonę wojska. Jak to rozwiąże jegomość w ekstrawaganckich ciuchach? Otóż stanie wprost przed głównymi gwardzistami na baczność, zasalutuje im jak na mężnego wojownika przystało i przedstawi cel przybycia. Powinni go wpuścić, czyż nie? - Witajcie, moi dobrzy ludzie. Chcę rozmawiać z przedstawicielem królewskim. Przybywam wprost z Nowego Hollar z wieściami od tamtejszych czarodziei. Proszę go tutaj przyprowadzić. - postanowił dalej wyszeptać nieco ciszej. - Odwdzięczę się wam też, jeżeli uzyskam audiencję u królewskiej mości. I to będzie legalne, nie kłamię. - czy mówił prawdę? Heh, powiedzmy że stąpał po cienkim lodzie,... a do tego śliskim. Rzecz jasna wszystko to nastąpi zgodnie z opisem tylko wtedy, gdy bez problemu zwinie się od tych nieboszczyków.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

85
W całej tej scenerii szanowny pan Lucas Barker dopiero teraz raczył dostrzec poza sobą kogoś innego niż swą własną personę. Gapie, których zebrało się tu kilka, wyglądali na przerażonych. Nie wiedzieli czy patrzeć na leżące na bruku groteskowo potraktowane ciała, fircykowatego rudzielca chowającego broń czy krwawiące nad nimi niebo. Na "wyjątkowe" szczęście Lucasa wśród zgromadzenia nie dało się dostrzec nikogo ze straży miejskiej czy członków Zakonu Sakira, który bacznie ostatnimi czasy patrolowali ulice Saran Dun. Wydawało się to może kwestią czasu, zanim któryś z miejscowych pobiegnie komuś donieść o zaistniałej sytuacji, jednak naturalną koleją rzeczy przedziwne zjawiska astronomiczne zdarzały się rzadziej niż rzezie wśród biedoty niższego kręgu Saran Dun, toteż swoją uwagę ludzie skupiali bardziej patrząc w górę. To znaczy, dopóki jakaś kobieta nie zakrzyknęła w tłumie.
- Licho wcielone! Morduje i niebo zaklina! Diabli jak na Północy stepują, diabli mówię! - Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ludziska natychmiast się rozpierzchły. Niektórzy nawet krzyczeli w przerażeniu, robiąc niemały raban. W każdym razie konkluzja była taka, że Szakal został sam na miejscu zdarzenia, mając za towarzysza swojego najlepszego przyjaciela, jakim było jego własne wybujałe ego. Może było by to przyjemne odczucie, że mający zawsze szczęście Lucas nie poniesie odpowiedzialności za swoje czyny - ba, może by nawet dosłownie zatańczył na ciałach swoich wrogów - ale drażniło go coś podobnego do zgagi w przełyku. Może to przez niedawne torsje? W każdym razie pieczenie było na tyle nieprzyjemne, że nie pozwalało miło się rozkoszować zwycięstwem.
Szakal, jak to na jego przezwisko przystało, obwąchał zwłoki, sprawdzając czy nie miały przy sobie nic wartościowego. Jego pierwsza ofiara miała przy sobie dosłownie jednego srebrnego gryfa. Widocznie jakaś szczodra dusza ulitowała się nad biedakiem. W odróżnieniu od Barkera. Kobieta z łańcuchem z kolei nie wydawała się mieć przy sobie nic szczególnego, w dodatku pokrycie szczątkową ilością wymiocin i przygniecenie przez ogłuszonego kloszarda nie zachęcały do dalszych przeszukań. Powaleni przez karczmarza też nie dysponowali przy sobie niczym szczególnym. W końcu to byli biedacy, do jasnej anielki. Lucas nie mógł spodziewać się po nich majętności, ciekawego ekwipażu czy mistycznych artefaktów. Nie mieli przy sobie żadnych świstków, notesów, książek czy dzienników. Z resztą wątpliwym było, czy potrafili czytać bądź pisać.
Musiał obejść się smakiem jeśli oczekiwał na jakiekolwiek łupy, ale nie chcąc zostawać tu ani chwili dłużej Lucas zamachał połami płaszcza i rzucił wielokrotnie używane przez siebie zaklęcie niewidzialności, planując podróż z dala od przeklętej karczmy i miejsca zbrodni. Coś jednak poszło w tym wszystkim nie tak. Lucas nagle poczuł, że to, co wcześniej uznawał za irytującą zgagę, rozlało się na całą jego klatkę piersiową. Ból zaczął zabierać mu oddech, a w swym gardle nie odczuwał już pieczenia - porównać można to było do podpalonego, nasączonego olejem sznura lnianego, który przechodził mu przez całą długość przewodu pokarmowego aż do samych kiszek. W swym bezdechu Lucas powoli zaczął tracić równowagę. Czuł jednak, że coś jeszcze nadchodzi. Kolejne torsje? Nagle całe jego ciało zajaśniało świetlistym blaskiem, rozdzierając mrok czerwonego nieba. Miał wrażenie, że pali go sam blask zaćmienia. Nie płonął, a po prostu... świecił. Jednak w jego wnętrznościach odprawiało się istne piekło. Gdy ból w płucach przeniósł się na mięśnie Lucas Barker krzyknął w bólu i runął na ziemię, powoli tracąc świadomość. Zdawało mi się jednak, że w tej całej poświacie, którą emanował, dostrzegł jakiś ruch. Mdłe oświetlenie docierało z otwartych na oścież drzwi karczmy, a w jego kierunku zmierza czarna sylwetka, która pochyla się nad nim i coś planuje zrobić... Wtedy jednak Lucas zemdlał.


Wysoko brzmiący pisk wycucił Lucasa z otchłani nagłego snu, a do jego świadomości zaczynały najpierw docierać dźwięki zanim uświadomił sobie, że posiada też jeszcze wzrok. Na początku mógł spomiędzy irytującego ultradźwięku usłyszeć coś na rodzaj wytłumionej rozmowy pomiędzy brzmiącym basem a subtelniejszym barytonem. Po chwili, gdy piszczenie ustępywało, zaczął rozumieć słowa.
- sa~ kłop~ prze~ niego. Nie chcę go tu więcej widzieć. -
- Thomas proszę, uspokój się. Masz u mnie dług więc proszę, pozwól mu tu zostać. Tak będzie dla nas wszystkich najlepiej.
Głos Williama rozpoznał dopiero po chwili i dopiero jak ten skończył swoją sentencję Szakal spróbował otworzyć oczy. Uderzyło go jednak oświetlenie karczmy a sylwetki stojących nad nim mężczyzn zlewały się w niewyraźną plamę. Wszystko powoli się wyostrzało, a jedna z plam zdawała się mieć twarz i dostrzegła, że Lucas porusza powiekami.
- Patrz, budzi się. - dało się słyszeć Williama. Głowa Lucasa biła niemiłosierną migreną, ale starając się powstać z pozycji leżącej zrozumiał, że został położony na jednym z długich stołów karczmy. Gdy wzrok doszedł już całkowicie do siebie spostrzegł, że już jego ciało nie promieniuje, a w przełyku dalej czuje kwasotę i lekkie pieczenie. Nad nim stał William i karczmarz Thomas.
- Masz szczęście do kumpla, bo po Twoim kurwa zagraniu dałbym Ci tam zdechnąć na tym bruku. - karczmarz stał z założonymi rękoma wyraźnie niezadowolony z ponownej obecności Szakala w swoim przybytku. - Jakieś złe omeny z tego nieba strasznego by Cię wzięły i zabrały, ot co!
- Ostrożnie, nie wstawaj. Jesteś cały blady. - William złapał Lucasa za ramię. - Co się tam wydarzyło? To, że zrobiłeś rozróbę Thomas już raczył mi wyśpiewać, ale... Dlaczego krzyczałeś? Dlaczego... świeciłeś?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

86
Akcja doskonała chciałoby się rzec, lecz nie do końca. Po całym spektaklu krwi, wnętrzności oraz memento mori nasz bohater gotowy był udać się w stronę najznamienitszego miejsca w tym ciepłym kurwidołku zwanym pałacem królewskim stolicy Keronu, Saran Dun. - Diabli to ci polegli tutaj, co mnie zamordować chcieli. Jam wasz wybawca. - jeszcze powiedział na odchodne do ludzi, gdzie też uprzednio nasz mag przeszukał żebraków mając to z tyłu głowy, że raczej bogactw zakonu Sakira ze sobą nie noszą. W sumie to mieli oni jakiś skarb, ta organizacja? Musiała mieć, ale z pewnością nie pośród jakiś wyjadaczy twardego chleba o szatach niegodnych jakiegokolwiek człowieka. Zwyczajnie starał się zebrać, co się dało… I na jednym, srebrnym gryfie się skończyło. No cóż, przynajmniej uszczknął cokolwiek, pozostając stratnym o monetę mniej. Pal licho, że nie uda mu się nawet z tym zajść do porządnego burdelu, aby załatwić pewne sprawy. - I tyle był wart ten wysiłek… - powiedział do siebie z niedowierzaniem, że w ogóle podjął się tej walki, a następnie westchnął po powstaniu znad nieboszczyków. Zdawało się, że nie miał innego wyjścia jak iluzjonistę chcieli pokroić ci popaprańcy. Patrząc jednak na jego umiejętności to Lucas mógł spróbować ich obezwładnić zanim “Szuler” podszedł w pełen ruch. Well, tak niestety się nie stało. Barker poniekąd wolał przechodzić do działania czasami niżeli zastanawiać się w przeciągu sekundy lub mniej, że pragnie zostać prawdziwym mistrzem dyplomacji czy może przystąpić do kultu rzeźników niewinnych niemowląt.

I tutaj znowu należało zrobić stop klatkę, gdyż… tuż po użyciu drugiego zaklęcia poczuł pieczenie, które spotęgowało się w swej sile oraz przeniosło na resztę organizmu w trakcie zakrycia sylwetki płaszczem pancerza. Skąd się to wzięło oraz co też za wydarzenie miało miejsce w nim to nie miał zielonego pojęcia, no bo skąd? Jego nonszalancję przerwały bóle organów, porównywalne do faktycznych tortur. Pokonując metr, a może nawet mniej nie dawał rady normalnie funkcjonować, nie mówiąc już o jakimkolwiek dalszym spacerze. Zdawało się, że cierpienie wzrastało do tak ogromnej skali, że zaczął tym samym ignorować widownię posoki, którą im zaprezentował. - Co do cholery się dzieje?... Kurwa….- syczał coś, a właściwie cedził przez zęby. Bez możliwości rozważania zaistniałego problemu, mag spróbował z nim zawalczyć. Bez skutku. Słaniając się na ziemię niczym szmaciana lalka pogrążył się niebawem w nieprzytomności, ledwo dostrzegając błyski bijące z jego klatki piersiowej, podobnie jak tajemniczą figurę znad ciała. Złapał ostatni oddech przed zamknięciem ślepi, wydobywając z siebie jeden wielki krzyk. Być może właśnie umarł…

Tutaj jednak ta dobrze zapowiadająca się historia nie mogłaby się zakończyć, prawda? Uff, na szczęście było zupełnie inaczej. Bez świadomości został przeniesiony do karczmy, gdzie próbował się kręcić na boki jak tylko zaczął powracać do świata żywych. Jak to się objawiło zebranym Wiliamowi oraz Thomasowi? Otóż Lucas wiercił się na stole, a powodu można było doszukiwać się w jakimś koszmarze. No nie wiadomo do końca. W każdym razie w końcu po paru chwilach otworzył szerzej oczy, próbując od razu się podnieść, co skutecznie przerwał mu jego znajomy. - Otrułeś mnie, Thomas. Co było w tej róży ukońskiej? Herbatka wzmacniana jakimiś ziołami? - nadal pozostawał niezadowolonym z faktu, że Wiercipiętka dał mu możliwie niezbyt wyjątkowego czyściocha. W zakątku jego umysłu jednak rodziły się inne domysły… Wyglądało na to, że zaćmienie być może blokowało możliwość korzystania z magii, stąd te dziwne rewolucje żołądkowo-przełykowe i tak dalej. Kwestia jeszcze pozostawała taka, że miał szansę go dorwać jakiś demon. Śmierć kliniczna i spotkanie ze śmiercią? Nieee, ta opcja pozostawała zbyt nieprawdopodobną. Z pewnego rodzaju potworami oraz duchami miał do czynienia, jednak to znowu historia na inny raz. Przy okazji otrzeźwienia wraz z zebraniem sił będzie kontynuował wyniosłe wywody na temat tego dziwnego zjawiska. A skoro o umyśle mowa to warto zaznaczyć, że łeb mu napierdalał jak sąsiad w jego drzwi o trzeciej w nocy, gdy obrabiał żonę magnata. Tam na herbatce się nie skończyło. - Ja pierdole, moja głowa… Dajcie wody. - palnął niedbale pod kątem wydźwięku jego prośby, co brzmiała niczym rozkaz. Zapytany postarał się zebrać do kupy, na tyle ile potrafił. Nerwowo zaczął patrzeć czy ma wszystkie rzeczy przy sobie. Dlaczego nie pozwolili mu wstać? Poradziłby sobie przecież, bo nie inaczej! W końcu to Lucas Barker, potężny wojownik o zdolnościach niejednego, wyjątkowego czarodzieja! - Kto świecił? Ja? Nie wiem… Bolało mnie całe ciało, jakby ktoś mnie palił od środka. Dlatego krzyczałem. Myślisz, że byłby inny powód mądralo? - westchnął, starając się rozprostować plecy. No musiał mu dać chociaż szansę usiąść, co? - Widzieliście jakiegoś czarnego gościa nade mną jak leżałem tam, na zewnątrz? Ktoś taki pojawił się przed moimi gałkami. I nie chcę nic słyszeć o mrocznym żniwiarzu, bo was wypatroszę. - czy miał wszystko przy sobie? Oby. Co pocznie bez wiernego inwentarza, a szczególnie broni? Nie stać go było na nową. Och, to byłby dopiero ból!
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

87
Thomas Wiercipiętka skrzyżował ręce i wielce się naburmuszył słysząc od Lucasa obelgę wobec jego trunku.
- Wystawienie mnie na śmierć jeszcze jestem wstanie pojąć, ale obrażać moją ukochaną Różyczkę? William, ten kaszalot nie ma za grosz wstydu! Weź mi pomóż go wywalić na dwór.
Na szczęście William zdawał się być tym bardziej opanowanym z całego trio. Wyciągnął rękę w stronę karczmarza w uspokajającym geście.
- Nie gorączkuj się, proszę. Cokolwiek powiedział Lucas jestem przekonany, że było to wywołane stresem i potrzebą niestandardowego myślenia, żeby Cię uratować. - Następnie twarz Williama skierowała się w stronę Szakala. - Prawda?
W tonie jego zapytania znajdowała się jakaś sugestywna zachęta do tego, by pan Barker współpracował, a jego twarz układała się w niewidoczny pod tym kątem dla karczmarza grymas, który mógł w sumie wyrażać wiele rzeczy, ale najadekwatniejszym określeniem wydawało się "Lepiej zacznij udawać że Ci przykro, bo spieprzysz sobie wszystko dookoła a wtedy nawet król mógłby wejść tu i po stopach Cię całować to i tak by nie poprawiło twojej sytuacji i statusu." Tak, coś koło tego.

Gdy Lucas "zażyczył" sobie wody William spojrzał błagalnie na karczmarza. Ten z kolei, patrząc to raz na niego to na Lucasa w końcu westchnął głęboko i spuścił ręce, po czym odwrócił się i poszedł za kontuar szukać jakiegoś naczynia. Gdy ten już był w miarę daleko William wziął głęboki oddech przez nos. Choć Lucas wiedział, że William ma już swoje lata to ten wyglądał niespodziewanie młodo i, co najrzadsze w tej części Saran Dun a szczególnie w obecnych okolicznościach, zadbanie. Zmarszczki się go nie tykały, ale siwizna dawała się we znaki pojedynczymi pasmami to na zaroście a to na przystrzyżonych włosach.
- Słuchaj, nie znam się na zaklęciach. Nie wiem dlaczego co rusz ratuję Ci dupę gdy zachowujesz się jak totalny wrzód, ale... tu mężczyzna zatrzymał się, jakby w zastanowieniu, być może szukając odpowiednich słów by wyrazić to, co myśli, ale ostatecznie nie artykułując tego. - Postaraj się chociaż nie zginąć chociaż od magicznych światełek. Czy u Ciebie nawet Twoja śmierć musi odbyć się z przytupem?


Ku swojemu zdziwieniu i zadowoleniu Lucas zdawał się mieć wszystko przy sobie. Jego bezcenny Szuler leżał obecnie na dwóch krzesłach obok stołu, na którym siedział. Ostrze było miejscami brudne od ziemi i przeschniętego osocza, które miejscami tylko tworzyło blade plamy pomimo przecież wcześniejszego przetarcia. Sztylet wciąż trzymał się za pazuchą a medalion dalej wisiał na jego szyi. Z kolei sakwa z jego przyborami do "gier i zabaw" zdawała się posiadać całą swoją zawartość, choć była z lekka wilgotna.
William spojrzał ze zdziwieniem na Lucasa, gdy ten wspomniał o "czarnym gościu". Na początku zdawał się nie przetwarzać tego co mówi iluzjonista, ale po chwili gdy usłyszał o mrocznym żniwiarzu ten uśmiechnął się lekko. W tym samym czasie Thomas przyniósł w żeliwnym kuflu kilka haustów "biednie" przefiltrowanej wody dla Szakala.
- Mrocznym żniwiarzem bym siebie nie nazwał, ale pochlebiasz mi. Może bardziej pasowałoby "anioł wybawiciel"? W końcu ile razy już Ci pomagałem? Pamiętasz jak raz piłowałem kraty w Twojej celi by Cię wydobyć? Albo jak prawiłem kwieciste komplementy Twojej Cassii, byś zdążył uciec z sypialni jej koleżanki?


Nagle zupełnie znikąd załomotały drzwi do karczmy. Kilku gości oraz William i Thomas spojrzeli w tamtym kierunku z zaniepokojeniem. Ktoś próbował wejść, ale najwidoczniej Thomas zaryglował drzwi po ich małym incydencie. Można było się spodziewać walenia jakiegoś pijaka domagającego się podtrzymania swego stanu albo tego, że niedoszły gość spotykający opór po prostu zrezygnuje i pójdzie dalej. Jednak rozległo się pukanie. Takie dość grzeczne, słyszalne, ale nie siłowe. A za tym pukaniem rozbrzmiał męski głos.
- Yyy, halo? Tutaj patrol, rycerze Zakonu Sakira. Proszę otworzyć, bo... musimy przeprowadzić inspekcję. -
Choć właściciel głosu brzmiał co najmniej niepewnie to na dźwięk nazwy słynnego Zakonu we wszystkich zgromadzonych wywołało to nie małe poruszenie. Jedni zaczęli szybciej kończyć zupę, inni brali pozostałości swoich posiłków w ręce i ruszali schodami na górę w stronę swoich wynajętych pokoi. Karczmarz Thomas wyglądał na najbardziej spanikowanego.
- O matulu, kontrola! Będą na pewno pytać o te zwłoki wywłoki na ulicyyyy, ajjjjj! -karczmarz brzmiał co najmniej jak przerażone dziecko które miało zaraz dostać burdę od wcześniej wspomnianej matuli. - J-już iiidęęę, sekundeczkę! -zawołał w stronę drzwi po czym w ogromnym poddenerwowaniu spojrzał na Williama, Lucasa i jego broń. Ugryzł się w pięść po czym wycedził przez zaciśnięte zęby: - Zabieraj się stąd, no już! Na górę, za kontuar, w róg sali... gdziekolwiek no! I byle nie było widać tego uwalonego rębacza.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

88
Kolejne minuty mijały na sielance stołowej Lucasa, który gdyby miał chociaż poduszkę pod głową albo kocyk to mógłby się czuć jak u siebie w łóżku albo u koleżanki-szlachcianki. Teraz jednak los mu nie sprzyjał tak jak przed laty, gdy dostał się do uniwersytetu w Oros, którego też niestety zszargał budowaną od pokoleń reputację. Tymczasem masywny Thomas pogrążył się w dyskusji z Williamem na temat braku konieczności trzymania iluzjonisty we własnych progach z bardzo niemiłym akcentem w głosie. Co mógł poradzić na to nasz bohater? Niewiele, bo to nie jego przybytek. Został jednak wciągnięty do środka po “wypadku” dzięki wspaniałomyślności kolegi w starszym wieku, choć też nieprzeciętnej urodzie. Użytkownik magii mógł co najwyżej wyjść o własnych siłach, aby zrobić im wszystkim na złość… albo ku uciesze grubasa. Zwyczajnie podziękuję za troskę, aby dalej zrobić ręką papa? Będzie grzecznym chłopcem? Prawie. Przez dosłowną chwilę zastanowił się nad odpowiedzią. I wtedy ujawnił się jego szeroki uśmiech - nie dało się powiedzieć czy był całkowicie szczery czy może jednak opierał się to na niesamowicie dobrym sarkazmie. - Prawda. - rzekł oznajmująco na prośbę zatwierdzenia zeznania Williama, lecz dla własnej satysfakcji… ukradkiem pokazał środkowy palec Wiercipiętce, tak pod stołem jak jeszcze cielsko bawidamka się mieściło na tym meblu. Raczej wspierający mężczyzna po jego przeciwnej stronie nie mógł tego zauważyć. Względem właściciela gospody to już jego percepcja mogła tylko pomóc mu odnaleźć tą swoistą niespodziankę.

Najważniejszym pozostawał fakt, że wszystkie jego przedmioty znalazły się we właściwym miejscu. Wilgotne czy nie to nie miało znaczenia. Nie został okradziony, a więc nie stał się ofiarą własnej broni. Uff, byłoby blisko. Straciłby w swoich oczach wiele, nie mówiąc o jakże poważnej stracie materialnej. Gbur z wielkim biodrem przednim zwanym ciążą piwną przyniósł mu upragnioną ciecz, na co niemalże mu Barker podziękował. Nie, nie wykonał jednak żadnego konkretnego gestu ani nie wypowiedział słów. Od zwyczajne zadowolenie na twarzy oszusta. Nie powinno się od szkarłatnowłosego zbyt wiele wymagać. Tym razem spróbował już usadzić samego siebie na własne cztery litery, ponieważ potrafił rozpoznać powrót własnych sił. Ach, żeby tak jeszcze mógł czymś zająć swój nos. Brakowało mu substancji psychoaktywnej w jakiejkolwiek postaci. “Szakal” klepnął się kilka razy w buzię, dopiero teraz poświęcając więcej uwagi swojemu wybawicielowi. Otrząsnął się letargu nareszcie. - Nie wiem stary. Masz dobre serce. To się ceni. Pamiętaj jednak, że jak chcę umierać to faktycznie z wybuchami dookoła. Nie dla mnie wyzionięcie ducha w jakiejś chałupie pośród smutnych twarzy obcych żałobników. Taka parada to dla niespełnionych emocjonalno-egzystencjalnie palantów. - wyraził własną opinię w dosadny sposób, bo nie krył się z wieloma rzeczami jeśli wiedział, że nic wielkiego mu przy tym nie grozi. Opróżnił tym samym cały kufel żeliwny sprawnie z wody, odstawiając go na bok. Po powstaniu powolnym z “pryczy” klepnął doświadczonego jegomościa w ramię. - Skoroś mnie uratował to ci się odwdzięczę. Nie mogę obiecać że ci obciągnę, ale… załatwię tobie towarzystwo. A może wolisz pieniądze? Wtedy będziesz mógł sobie sprawić więcej niż nawet twoja dusza zapragnie. - zaśmiał się pod nosem, otrzepując ciuchy. Powoli pakował ekwipunek z powrotem na własne plecy. Miecz w pochwie doczepił do pasa i takie tam. Kto by chciał to słuchać dalej? Na słowa o Cassii obrócił się na pięcie, wskazując palcem na oblicze kolegi. - Hej, ale Eliza to była niezła suka. Nie mogłem się oprzeć. A poza tym to tamta bladź za mną podążą. Chora baba, co ci mogę powiedzieć? Ucieczka z pierdla to była konieczność. Nie patrz tak na mnie, no! Założymy biznes i ci się odwdzięczę! - rozłożył ramiona niczym biedne dziecko, które nie rozumie co się do niego mówi. Obiecał! Dotrzyma słowa! To znaczy… no, czas pokaże. Jednak brzmiał na przekonanego co do swoich przyszłych czynów.

I w ten oto sposób po zajęciu się własną personą oraz zebraniu dobytku kiwnął ponownie prawicą w kierunku przyjaciela. - William, choć. Spierdalamy stąd. Szkoda czasu na teg… na tracenie czasu w tej piękne izbie. - tutaj puścił oko do Tomasza. - Skoro mój nowy kolega nie chce, bo się obraził to może ty się skusisz? No dawaj. - głośne pukanie do drzwi jednak rozległo się niczym dzwon kościelny. Kto normalny puka do otwartej karczmy? Wariat jakiś albo kolejny żebrak mający zachciankę wyrównania rachunków. Lucas był gotów odpalić zaklęcie gdy usłyszał charakterystyczny tekst… Zakon Sakira? No nie. - O na bogów, co te debile teraz chcą? NIE MA TUTAJ ŻADNEGO MAGA, KRETYNI! IDŹCIE DO TEGO KRÓLA ZA PIĘĆ GRYFÓW! - westchnął z niezadowoleniem, po czym krzyknął w stronę progu z “Szulerem” wyciągniętym ku gorze. Jednak szybko został sprowadzony na ziemię, chociażby przez towarzyszy. Sam zresztą wpadł powoli w zadumę. Wiedział o patrolach, ale inspekcja? O tej godzinie w prawie pustym interesie na skraju stolicy? To musiało mieć związek z zaćmieniem. Szukają winnych, ha! Szanowny i przepiękny Barker nie da się złapać, oj nie! Pokierował się jednak na piętro do jakiegoś pokoju czy gdzie go tam William chciał prowadzić. Nie omieszkał jednak odpowiedzieć otyłemu chujowi w drodze. - Najebałem się i co? Gówno mi mogą zrobić. Te zwłoki to oni zostawili! JEBAĆ WAS, ZAKONIE! I AIDANA CZY JAK ON SIĘ TAM ZWIE! - teraz nieco użył umiejętności aktorskich do zagrania pijaczyny z powodu bezpieczeństwa oraz chęci połączenia niechęci do tej organizacji. Jak udawać to na całego! Miał też lekki odór alkoholu dzięki tej róży ukońskiej. Nie był taki głupi, aczkolwiek wywołanie zamieszania może nie należało do najlepszych opcji. Jednak to Lucas. Lucas jest jeden, a do tego taki wyjątkowy. Wyjątkowo głupi niekiedy, jednak wyjątkowy.
Obrazek

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

89
Od momentu zamienienia się w samozapalne źródło światła minęło już trochę czasu, choć ciężko było powiedzieć ile, a Lucas Barker czuł się zdecydowanie lepiej. Oddychało mu się już swobodnie, nie czuł żadnego bólu w mięśniach a po zgadze został tylko niewielki, kwaskowaty posmak na zębach. Niepokój fizjologiczny jednak zamienił się w niepokój sytuacyjny. Zarówno jemu, jak i Thomasowi czy Williamowi nie widziała się dobrze inspekcja Zakonu. Nawet zakapturzona postać, z którą wcześniej siedział William, odwróciła głowę w stronę drzwi, jednak w tym półmroku Lucas dalej nie był w stanie powiedzieć nic o jej wyglądzie. Wcześniej skory do odpowiedzi odnośnie pieniędzy i wspólnego szlajania się po mieście William musiał poczekać z decyzją. Zmarszczył brwi w oczekiwaniu na kłopoty.
Przerażony karczmarz już ruszył w stronę drzwi, gdy Lucas jakże nonszalancko raczył się wydrzeć. Tęgi właściciel przybytku spojrzał na niego jak na wariata przez swoje szeroko otwarte aż do skraju białka patrzały a potem owy wzrok przeniósł na Williama. Ten zaś z kolei skomentował to tylko odgłosem otwartej dłoni uderzającej w jego czoło. Po tym dźwięku nastąpiła głucha cisza i wymiana niezbyt przyjaznych spojrzeń. William spojrzał za ramię na swojego stołowego towarzysza, który wstał już ze swojego miejsca. Patrzyli na siebie przez pewien czas nie odzywając się ani słowem. Dopiero teraz Lucas był w stanie zobaczyć, że owym towarzyszem... była kobieta. To pełne napięcia intermezzo przerwało ponowne pukanie w drzwi.
- Proszę yyy... otwierzać, bo będziemy zmuszeni no... użyć siły. By otwierzyć. Te... drzwi no.
- Tylko nie moje śliczne drzwi! -zaniepokoił się Wiercipiętka absolutnie nie przejęty zastosowaniem złej formy czasownika "otwierać" przez swoich nieproszonych gości. - William, zabieraj tego ćpuna na górę, no już!
William skinął głową, po czym wziął Lucasa pod rękę i zaprowadził schodami na górę. Za nimi z kolei podążyła towarzyszka Williama. Gdy byli na piętrze William otworzył pierwsze drzwi na korytarzu swoim kluczem i cała trójka weszła do środka.


Izdebka była skromna, z jednym małym kwadratowym oknem na stronę ulicy, z którego dobywało się teraz mało światła ze względu widocznie na Zaćmienie. Zakapturzona kobieta zapaliła od zapałki jedną z woskowych świec, przez co można było więcej dostrzec. Lucasowi ukazało się drewniane, podwójne łoże spod którego ramy wystawały skrawki słomy. Po jego bokach stały dwa stoliki nocne, a przy wcześniej wspomnianym oknie znajdował się mały, okrągły stolik wraz z niezbyt stabilnie wyglądającym krzesłem. William wskazał ruchem ręki Barkerowi łoże, mając na uwadze jego poprzedni stan, a sam usiadł ostrożnie na krześle. Jego towarzyszka stanęła w rogu pokoju i obiema rękami ściągnęła z głowy kaptur. Oczkom Lucasa ukazała się atrakcyjna twarz kobiety o bladej cerze lecz różowych policzkach. I białością jej lica kontrastowały czarne, lekko zaniedbane włosy do ramion. Nieznajoma uśmiechnęła się wdzięcznie do rudowłosego, jakby w tym uśmiech chcąc zawrzeć wszelkie słowa powitania.
- Lucas, to jest Sara Eicher... - zaczął introdukcję William, ale czarnowłosa spojrzała na niego wymownie, jakby wypowiedział jakąś obelgę. - Przepraszam, nawyk. Chciałem powiedzieć z domu Eicher, gdyż teraz... to moja żona. Sara Bennet.
Sara wyciągnęła rękę do Lucasa w geście powitania, tak jak witałoby się dwóch dżentelmenów, czekając na jego odpowiedź.
- Słuchaj, musimy obmyślić jakiś plan. Odkąd Saran Dun pogrążyło się w chaosie i chorobie Sakirowcy zrobili się bardziej bezczelni, wprowadzając swoje "inspekcje", czy przypadkiem przybytki spełniają wymagania sanitarne. Pic na wodę, to na pewno. Wolą postraszyć swoją obecnością, ale... przed żadną inną karczmą nie leżą dwa pocięte trupy. - tu William spojrzał z dłuższą pauzą na Szakala. - Jeśmy jedynymi gośćmi. Więc albo wymyślamy jakąś bajeczkę albo próbujemy jakoś sobie z nimi poradzić, tylko wiesz - ci rycerze to nie kilku żebraków. Możemy Ci pomóc ogarnąć ten bajzel, ale potrzebuję mieć pewność.
William oderwał się od oparcia krzesła i nachylił w stronę Lucasa, zmieniając swoją prezencję z raczej grzecznej i pobłażliwej na poważną i surową.
- Jeśli odwrócisz się do nas plecami, tak jak zrobiłeś to z Thomasem, to na obrażaniu się to nie skończy. Będziesz zdany na łaskę stolicy w ogniu a uwierz mi... nawet Ty sobie nie poradzisz z tym wszystkim sam. Gdyby nie ja świeciłbyś się dalej jak oblana naftą kukła. No ale... Twój wybór. Bądź co bądź nikt nie jest w stanie okiełznać niesławnego Szakala, czyż nie?
Z dołu dobiegały przytłumione rozmowy. Widocznie Wiercipiętka w końcu był zmuszony wpuścić zakonników przez drzwi. Gdy William skończył z kolei swój wywód dało się usłyszeć kroki stąpające ciężko po schodach. Sara spojrzała w kierunku drzwi w oczekiwaniu, jakby się na coś szykowała.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dolne Miasto - gospoda „Dobre Piwo” i okolice

90
Prawdziwy prowodyr w postaci maga nie zamierzał odpuścić. Choć jego reakcja była być może nagła, niewyobrażalnie niepoprawna czy wręcz samobójcza to miał w tym pewien plan do zrealizowania. Oczywiście William z Thomasem znali Barkera w pewnym stopniu, toteż podejrzewali najgorszy scenariusz wpakowania się Iluzjonisty w kłopoty po raz n-ty, a tym samym sprowadzenia nieszczęścia na resztę gości oraz właściciela. I na to też wskazywała ich reakcja, bo jak tylko “Szakal” się odezwał gromko, a palanty z zakonu chciały już niemalże przedrzeć się do środka to grubas spanikował. Heh, co za cipa. - Otworzyć, kretynie ty tam jeden z drugim! Wypiłem trzy butelki i mówię poprawniej od was! Czy was w fundacji charytatywnej Sakira nie uczą czytać ani pisać?! - pouczył oddział za zamkniętym progiem niczym najznamienitszy intelektualista. Widać karmazynowo włosego to jednak zabolało, a chyba to pozostawało w jego głowie największym problemem w tej chwili. Spoglądał jeszcze przez chwilę wnikliwie w oblicze Williama, gospodarza oraz tajemniczego gościa… Kto to był? Nie znał tej persony, bo jak? Pytanie tylko na ile godny zaufania jest ten “przyjaciel”. W każdym razie musieli poczekać na uprzejmości oraz zapoznanie się. Starszy towarzysz wojownika o talencie magicznym pociągnął go praktycznie siłą na górę, gdy ten jeszcze w drodze zdołał wykrzesać z siebie soczyste jedno słowo. - Kurwy! - w ten oto sposób znalazł się zupełnie poza wzrokiem bywalców z parteru, a także… poznał płeć znajomego Williama po bliższym kontakcie wzrokowym. To kobieta! I to o ponadprzeciętnej urodzie. Zakluczeni trafili do swoistej izolatki, cała trójka. Prawie jak początek dobrej imprezy z pikantnymi detalami.

Stanąwszy w niewielkiej izbie oraz pośród paru mebli mógł w pełnej krasie podziwiać oblicze żony przyjaciela. Kurcze, niezłe z niej ciacho było, co tu dużo mówić? Mrau. Pomijając fakt, że uwielbiał kobiety o ciemniejszych lub rudych włosach to nieład delikatny na jej głowie wydawał się mu bardziej pociągający. Jednak tutaj musiał zachować pełną kulturę, szczególnie że… no, nie czas oraz miejsce plus nie chciał tym razem być tak nieuprzejmy wobec małżonka tej nieskazitelnej niewiasty. Na wyciągnięcie ręki odpowiedział tym samym, wręcz pochylając się w ukłonie z uśmiechem. - Witaj, piękna Saro. Jestem Lucas Barker. Znamy się z twoim mężem jak widzisz, więc odbieraj mnie jako jego wychowanka. - zażartował sobie w przerwie od wrzawy z dołu, jednak na tym pewną kurtuazję musiał zakończyć. Musieli się jakoś wykaraskać z tego bagna, które… nieeee, Lucas ich w to nie wpędził. Nieeee.... Tak wyszło. Ot, po prostu. Zgodnie z poleceniem mężczyzny położył się na łóżku, a w odruchu pewnego instynktu przetrwania - schował głęboko pod łóżko medalionik. Nie chciał go mieć na wierzchu, gdyż choć tamci byli idiotami to mogli mieć jakieś narzędzia do wykrywania takich cudów. Po co się dodatkowo tłumaczyć? Choć i na to miał nasz hultaj pewne alibi. Odłożył swój ekwipunek na bok pryczy, po czym odwrócił się prężnie w kierunku kompana. Też nagle spoważniał, jakby był uczeń z Oros nagle stał się zupełnie innym człowiekiem.

- Oczywiście, że musimy obmyślić jakiś plan! Z nimi nie możemy sobie folgować, to ci powiem od razu. Trupy raczej nie wyparowały od mojej utraty przytomności, więc coś wskórać należy w tej sprawie. I chyba nawet wiem co,... jednak to będzie totalna improwizacja. - zaznaczył dobitnie surowym także głosem niczym jego dyskutant, pokazując na drzwi. - Nie mamy aktualnie z nimi szans w otwartej walce zapewne, więc się przygotujemy. Choć jestem wspaniały to nie wiem czy zatrzymam ich w pojedynkę. Na ten czas w razie czego ty będziesz używał mojego miecza. - pokazał mężowi Sary palcem “Szulera” przy jego plecaku. - Pociągniemy mój temat pijacki, a zatem wasza para będzie starała się mnie uspokoić. Jestem pijany, tak? Zostajemy przy tej wersji. Myślisz dlaczego zacząłem się drzeć na dole? Chcemy mieć podstawę do dalszych działań. - a więc te wrzaski to obmyślona strategia Lucasa? No proszę, proszę… Jednak jest najlepszym taktykiem również! Piękny, zdolny i mądry! Takich to ze świecą szukać. - Będę darł się w dalszym ciągu. Gdyby pytali o ciała to powiemy prawdę. Typki mnie zaatakowały, ja się broniłem w pijackim rauszu i… no, zmarli. To była samoobrona. Nie będziemy wymyślać tutaj głupoty innej, bo nas łatwo przejrzą. Jesteśmy mądrzejsi od nich, pamiętajcie. - powiedział to szeptem jak pozostałe słowa, przez co wskazywało to na jego doświadczenie z tą organizacją. Czy to prawda? Kto wie. Klepnął Benneta w ramię, a do jego panny posłał oczko. - Nie zostawię was z tym. Inaczej sam bym zginął. - pokazał język zadziornie. - Stójcie bliżej ściany. Jakby wyprowadzali na mnie ofensywę to ich dźgniecie od tyłu. Resztą zajmę się ja. - - następnie pogrążył się w nowej sztuce aktorskiej, czyli “Jak oszukać Sakirowców”. Począł nasz czarownik jęczeć niewyraźnie oraz wiercić się. - ZOSTAWCIE MNIE! PRZECIEŻ TO OSZUŚCI! DOWALĘ IM ZARAZ! - wiedział, że ma sztylet w pogotowiu. Oby nie musiał z niego korzystać ani czarów… Szczególnie tego drugiego, bo będzie inaczej upieczony.
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”