Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

76
Figurka wyglądała zacnie i Gilles musiał to przyznać. Z pewnością będzie prezentowała się ładnie tuż obok księgi, kiedy już oba przedmioty znajdą się w jego skromnej komnacie. Najwidoczniej to prawda, co mówią niektórzy, że nowe życie należy zacząć od umeblowania nowego mieszkania. Jednak czy to wystarczyło? Były najemnik nie chciał sprzedawać figurki, a pieniądze są mu potrzebne do życia. Garter ewidentnie szedł na łatwiznę, próbował załatwić sprawę szybko i jak najkorzystniej dla siebie.
- Garter, chyba nie bardzo zrozumiałeś - rzekł Gilles, kręcąc głową. - Na co liczysz? Że będę się z taką twarzą uganiał po sklepach i sprzedawał te śmieci, które mi ofiarujesz? Jaki masz problem z dotrzymaniem obietnicy? Razem przelewaliśmy krew, a chcesz mnie wychędożyć jak jakąś tanią kurwę. - Mężczyzna pokręcił mieczem trzymanym w jednej dłoni, i figurką w drugiej; wykonał gest przeciwwagi, mrucząc przy tym w zamyśleniu. Oczywiście było to tylko takie małe przedstawienie. - Garter, mój towarzyszu, mógłbym się się kłócić, czy nie dam rady trzem przeciwnikom. Ba, moglibyśmy się nawet bawić w sprawdzenie tego. Ale po co? Nie chcę nic poza tego, co mi obiecano, rozumiem twoją sytuację, ale ty też zrozum moją. - Gilles czuł się niebywale spokojny. Przeczucie nadciągającej walki? A może pojawił się w nim chciwy aspekt byłego najemnika, który nakazuje sprawdzenie, czy mężczyźni nie mają pod ręką jeszcze jakichś przedmiotów? Gilles westchnął głośno. - Skoro dziewka nie wasza, nie wlicza się do targu. Nie rób ze mnie głupca. Nie wiem, czy stanę jeszcze ramię w ramię z kimś, kto oszukuje towarzyszy, ale niech będzie. Dorzućcie jeszcze z dwadzieścia, albo chociaż dziesięć i jesteście wolni. - Dawał do zrozumienia, że nie chce walki, lecz nie da się oszukać tak łatwo; nie okazywał ani odrobiny strachu, a wręcz przeciwnie - emanował pewnością siebie. Dawniej odpuściłby od razu, ale wszak nie był już tą samą osobą, a kilka nowych cech zdecydowanie będzie mu potrzebnych w przyszłej pracy.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

77
Garter obserwował niedawnego kompana walki i czekał na jego reakcję. Kiedy ten odpowiedział, najemnik pobladł, dotknięty do żywego postawą Gillesa. Zacisnął pięści i wycedził przez zęby;

- Kiedy już nic nie mam! Z czego mam się ogołocić, Gilles? Z wina i suszonego mięsa na drogę?! Com miał, oddałem. Nie oczekuj więcej, bo poza pożegnaniem nie ofiaruję ci nic. I proszę na odchodne, abyś nie próbował dobywać broni. Rozliczyłem się z tobą wedle możliwości, sam teraz jestem zaszczuty, niczym pies. Gówno na tym zyskałem, więc zakończmy temat. Bywaj, Gilles.

Skończył mówić i powoli, jakby niepewnie, skierował swoje kroki do schodów, a kompanii podążali za nim. Ten niecierpliwy, który ciągle poganiał, nieustannie mierzył byłego najemnika wzrokiem, dłonią wodząc gdzieś za plecami, jakby sprawdzał, czy broń jest w pogotowiu. Dziewka Uratai chlipała pod nosem, wciąż niezbyt orientując się w sytuacji. A Gilles stał i patrzył, decydując, co zrobić. Teoretycznie, jak rzekł, mógł spróbować, czy ta trójka da mu radę. Ale nie mógł powiedzieć również, że nie zarobił ani trochę, choć z pewnością nie dało się żadną miarą zrekompensować strat, jakie stały się udziałem jego ciała. Decyzję należało podjąć szybko.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

78
Gilles westchnął. Najwyraźniej jego plan utargowania czegoś więcej nie wypalił i to z czystych przyczyn ekonomicznych. Naturalnie mężczyzna miał podejrzenia, że jego były kompan po prostu kłamie i oszukuje, ale przecież były najemnik w rzeczywistości nie ma zamiaru sprawdzać tego za pomocą miecza. I tak od początku wiedział, ze nie otrzyma niczego, co choć w połowie zrekompensuje mu wszystko to, co przeżył. Musiał zadowolić się tym co otrzymał, choć przez jakiś czas i tak nie będzie mieć możliwości, by przyjrzeć się temu bliżej, o ile w ogóle przeżyje nadchodzące zadanie.
- Bywaj, Garter. Mimo wszystko trzymaj się, ale lepiej porzuć pracę zleceniodawcy, bo średnio ci to wychodzi. - Gilles dał za wygraną i pożegnał odchodzącego mężczyznę, mając nadzieję, że nigdy go nie zobaczy; teraz potrafił kontrolować się, aczkolwiek jeśli życie da mu jeszcze popalić z powodu twarzy, a na pewno da, narastający gniew będzie musiał znaleźć gdzieś ujście, a zabijanie z pozoru niewinnych ludzi nie przystoi rycerzowi Sakira.
Schował miecz, książkę chwycił pod pachę, a w dłoń figurkę. Kiedy upewnił się, że trójka mężczyzn wyszła, podszedł do szlochającej dziewczyny. Stanął za nią i podrapał się po głowie, dumając przez chwilę. W końcu chwycił ją za ramię, podniósł, a następnie przyszpilił przodem do najbliższej ściany, w miarę delikatnie, no chyba, że będzie się szarpać. Oczywiście wcześniej upewni się, że dziewczyna nie ma przy sobie żadnych ostrych narzędzie, a i na to gotowy jest zareagować błyskawiczną obroną. Dla pewności jednak zawsze stara się mieć ją na odległość ramienia.
- Kim jesteś i co tu robiliście? Opowiadaj ze szczegółami - powiedział twardo, lecz w miarę spokojnie.
Jeśli to nic nie da, powtórzy pytanie ostrzejszym tonem, mocniej zaciskając dłoń na ramieniu dziewczyny. Liczył jednak, że jego nowy wyraz twarzy i cała wcześniejsza akcja zrobiły swoje.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

79
Dziewczynka jęknęła głośno, kiedy wojownik podniósł ją i stęknęła, kiedy uderzyła plecami o ścianę. Było to raczej głupie udawanie, niż faktyczny ból, ale przyznać jej trzeba było, iż grała prawdziwie aktorsko. Na pierwsze pytanie nie odpowiedziała, szlochając głośno. Twarz wykrzywił jej okropny grymas, a łzy mieszały się ze smarkami. Gilles powtórzy pytanie głośnie, srogo przy tym patrząc, w czym pomagała mu blizna po oparzeniach na twarzy, a efektu dopełniło zaciśnięcie dłoni, które mogło konkurować z imadłem, na przegubie dziewki. Wtedy ta wciągnęła głośno powietrze i chyba zrozumiała, w którym kierunku może pójść rozmowa, jeżeli nie zacznie współpracować.

Najpierw wyrzuciła z siebie kilka szybkich zdań w języku, który były najemnik już słyszał. Tak mówili bitni wojowie, z którymi miał niedawno do czynienia. Uratai. Wiedział już, skąd jest to niemalże dziecko. Ale co mogło robić w tym miejscu?

- Ludzie-żołnierze - sklecała powoli pojedyncze wyrazy we wspólnym. - Zabić matka i ojce. Zabić siostra. Fjorn zabrać mnie i uciec tutaj, do pusta dom. Być tu z Fjorn i jeść, co Fjorn przynieść. Teraz Fjorn martwy, martwy... - zachlipała ponownie, walcząc ze sobą, by się nie rozpłakać. Zabrało jej to chwilę, ale walkę wygrała. - Inne Braty z Gór uciec z miasto, a ja zostać. Zostać tutaj, chociaż chcieć wrócić. Do dom, do Thinogad. Pomóc mi, pomóc mi, prosi!

Znowu straciła rezon i łzy poleciały obfitym strumieniem po jej twarzy, żłobiąc na policzkach niewielkie strumyki w brudzie i kurzu. Choć wyglądała prawdziwie żałośnie, była wcale ładna, włosy miała zadbane, głodu wiele też nie cierpiała, miała jędrne ciało i mocne biodra, gotowe do wydawania na świat potomstwa. Być może poległy w boju Fjorn był jej ukochanym, być może jakimś kuzynem, nie wiadomo. Teraz pozostawało uczynienie czegoś z bezdomną dziewką należącą do barbarzyńskiego ludu.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

80
Gilles zmrużył oczy. Cała ta historia wydawała się prosta i prawdziwa, również tragiczna, a jego stawiała w dość niekorzystnym położeniu. Czy to karma? - zapytał sam siebie. Jeszcze dwa tygodnie temu mordował Uratai za marne grosze, których i tak nie otrzymał, a teraz trafił na jedyną ich przedstawicielkę, która zginie niczym bezdomny szczeniak bez matki. Choć barbarzyński lud był wrogiem Zakonu Sakira, ta mała istotka niczemu nie zawiniła i dobre serce Gillesa zaciskało się w piersi. Nie potrafiłby jej tak zostawić, ale też nie ma możliwości jej utrzymania. Nie ma własnego domu, nie stać go na pokój w karczmie. Z początku przyszło mu na myśl, aby zostawić dziewczynę w jakiejś gospodzie by tam pracowała na siebie, lecz sądząc po jej stanie psychicznym, pochodzeniu, a przede wszystkim płci, przeżyłaby prawdziwe piekło, zwłaszcza wśród napalonych mężczyzn nie darzących barbarzyńców szczególną sympatią. Jednak w głowie byłego najemnika narodził się pewien plan. To było niczym uderzenie błyskawicy, takiej samej, jaka zmieniła jego twarz i jego samego. Pomógł w tym ciężar księgi trzymanej pod pachą. Plan niezwykle rudny i ryzykowny, lecz ostatecznie opłacalny. To jak upiec kilka pieczeni na jednym ogniu, wygrać życie. Otrzymać wiedzę, szacunek, uznanie, a i zachować dobre sumienie. Jednak wszystko po kolei.
Gilles ma zamiar zluźnić chwyt, właściwie puścić dziewczynę i pogłaskać ją po głowie, a następnie skrawkiem płaszcza wytrzeć jej twarz. Odłoży na ziemię figurkę i księgę, po czym przyklęknie nieco, by nie górować tak nad dziewczyną. Postara się przybrać łagodny wyraz twarzy, jeśli taki w ogóle będzie możliwy do rozróżnienia.
- Już dobrze, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. Musisz zrozumieć, że Fjorn zaatakował mnie pierwszy, tylko się broniłem - mówił spokojnie i powoli, wręcz czule. Po części starał się udawać ten ton, a po części był on całkowicie szczery. - Na imię mi Gilles, a ciebie jak zwą? - zapytał, po czym znowu pogładził dziewczynę po włosach. - Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Thirongad jest bardzo daleko stąd, a taka podróż jest ciężka. Będziesz musiała poświęcić wiele czasu i sił, by nazbierać pieniądze i przygotować się do tak dalekiej drogi... A ja postaram ci w tym pomóc. - Ciągle patrzył rozmówczyni prosto w oczy, starając się wyczytać jej reakcje i przede wszystkim chcąc, by w końcu ciut się uspokoiła. - Jest tylko jedna opcja i bardzo ryzykowna, ale jeśli się powiedzie, to zrozumiesz. Powiedz mi tylko, czy wiesz, ile masz wiosen? Potrafisz czytać we wspólnym? Pisać? Znasz się na czymś? Kim był dla ciebie Fjorn? - Po każdym pytaniu daje dziewczynie chwilę na odpowiedź.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

81
Dziewka wytarła przegubem nos, rozsmarowując na ładnej buzi smugę brudu. Powoli dochodziła do siebie, łapiąc kilka głębszych oddechów. Potem, chyba po raz pierwszy, spojrzała bez płaczu na twarz Gillesa. Nie skrzywiła się i nie wystraszyła, może w swoich górach oglądała większe okropności. W końcu przemówiła.

- Moje imia, Bluszczyk, ma siedemnaście wiosnów. Nie czytać i nie pisać w język ludzia z nizina. Nie czytać i nie pisać w język Uratai. Ja córka myśliwy i zielarka. Umie szyć, umie obierać ze skóra zając, kuna, lis. Umie zrywać pióra kura, gęś. Umie zbierać i mieszać zioła. Umie leczyć rana, skaleczenia, umie nastawiać kość. Ja musi wróci do dom. Ja musi wróci do wioska... - Zawahała się na chwilę, ale dosłownie na chwilę, jakby nie była pewna, co ma powiedzieć. - Fjorn przyjaciel. Fjorn kochany przyjaciel. Fjorn ze mną.

Mało z tego wynikało, bowiem równie dobrze mogło chodzić jej o przyjaciela, narzeczonego, albo jeszcze o coś innego. Jej brak znajomości wspólnego był dokuczliwy, a i nie wykluczał, że chce powiedzieć jedno, a mówi drugie. Gilles był zatem ostrożny i analizował wszystko. Miał własny plan, który zakwitł mu w głowie w ciągu zaledwie chwili, a którego uczepił się rozpaczliwie, bowiem zwykła, ludzka empatia nie pozwoliła mu zostawić tego dziecka na pastwę losu. A przy okazji - mógł pomóc w drobnej naprawie wizerunku zakonu.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

82
Mężczyzna zamyślił się na chwilę. W takim wypadku jego, z pozoru szaleńczy, plan miał większe szanse wypalić, choć dalej sporo ryzykował. Dopiero teraz zaczął odczuwać ciężar stresu, zrozumiawszy, iż znalazł się między młotem i kowadłem. Z jednej strony przeklinał swoją moralność, która nie pozwalała mu zostawić tutaj dziewczyny, z drugiej jednak dziękował swojemu doświadczeniu najemnika, które pozwoliło mu na szybki i sprawne wykonanie nawet dobrego planu. Nie chciał pokazać po sobie emocji, które nim targały, więc tylko się uśmiechał, najczulej jak potrafił. Ponownie pogłaskał rozmówczynię po głowie, nawet jeśli dotarło do niego, że nie powinien traktować jej jak dziecko.
- Słuchaj uważnie, Bluszczyku, bo to co powiem jest teraz bardzo ważne. Zabiorę cię ze sobą, sama nie przetrwasz tutaj. Jednak nie mam domu, mieszkam u kogoś, świeżo dołączyłem do organizacji zwanej Zakonem Sakira. Niezbyt się lubią z twoim ludem, ale nie powinni skrzywdzić tak pięknej i uroczej dziewczyny. Będziesz tam pracować, w zamian otrzymasz dach nad głową, jedzenie i nauki. Poznasz świat z innego punktu widzenia, z punktu widzenia tych, którzy walczą w imię Patrona - mówił powoli i spokojnie, upewniając się, że rozmówczyni chociaż umiarkowanie zrozumie każde jego słowo. - Tylko tak będziesz w stanie w przyszłości wrócić do domu. Niestety nie będziesz mogła o nim wspominać, a ja na jakiś czas będę zmuszony zostawić cię samą, ale obiecuję, że wrócę. - Chwycił delikatnie jej dłonie. - Czy rozumiesz, jakie to ważne? Chcę, by taka dziewczyna jak ty wróciła do domu, lecz nie będzie to łatwe. Niczego nie gwarantuję, lecz zaufanie mi to jedyna opcja, jaka ci została.
Zastanawiał się, czy nie używa zbyt skomplikowane języka. Szczerze liczył, że Bluszczyk zrozumie całą sytuację i zastosuje się do jego drobnych wskazówek, bowiem nie zdaje sobie sprawy, jaka presja ciążyła na Gillesie. Chciał jak najszybciej opuścić pomieszczenie i dostać się do komandorii, zanim zacznie żałować tego wszystkiego, a niczego teraz tak nie potrzebuje jak zachowania spokoju i zimnej krwi. Będzie musiał jeszcze przemyśleć wszystkie słowa i zdecydować jaką postawę przyjmie.
- Czy chcesz o coś zapytać? Spokojnie, dobieraj słowa powoli. Kiedyś nauczę cię wspólnego, to komunikacja pójdzie nam łatwiej.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

83
Dziewczyna słuchała z uwagą, wytężając słuch i umysł, aby zrozumieć słowa Gillesa. Poznał to po zmarszczonym czole i twarzy zastygłej w najwyższym skupieniu. Kiedy skończył, jeszcze chwilę analizowała wszystko, a on mógł obserwować zmiany zachodzące na jej twarzy. Skupienie najpierw przeszło w zdziwienie, potem w przerażenie i panikę.

Odskoczyła od niego, choć była niemal pod ścianą. Krzyczała coś w swoim ojczystym języku, którego najemnik nie znał, ale rozpoznawał sens. Strach, zwierzęcy strach. Dziewka odsuwała się, szukała jakiegoś wyjścia, płakała i krzyczała. W końcu rzuciła kilka słów w języku wspólnym.

- Nie Sakir, nie Sakir, nie Sakir! Mordują, palą, krzywdy robią! Nie Sakir, nie Sakir! - Usiadła w kątku pomieszczenia i zaniosła się szlochem. Najwidoczniej Zakon dał już jej się poznać i to nie od tej dobrej, opiekuńczej strony. Uspokojenie jej zapewne będzie czasochłonne, przekonanie, że nic jej nie grozi - również. Wybór był ciężki, czasu jakby mniej, a decyzja należała do Gillesa. Musiał pamiętać, że ma do wykonania zadanie.
Spoiler:

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

84
Gilles przeklął szpetnie pod nosem, nie przejmując się tym, że w ten sposób mógł pomóc dziewczynie powiększyć zasób słownictwa w języku wspólnym. Nagle zalała go fala stresu, presji i frustracji. Widział światełko na końcu tunelu, rozwiązanie obecnego problemu, dostąpił niemal Objawienia, kiedy wszystko legło w gruzach. Mógł się domyśleć, że Bluszczek jest na tyle duża, iż współplemieńcy nastawili ją wrogo przeciwko Zakonowi Sakira. Lub co gorsza, sama miała nieprzyjemne powiązania z nim. Nie, żeby były najemnik się dziwił, wszak istniała duża szansa, że dziewczyna w niedługim czasie i tak trafiłaby na szafot. No, zakładając oczywiście, że jej podróż na północ zostałaby udaremniona, jak przecież się stało... z małą pomocą Gillesa.
Zegar tykał, a pot, który zaczął pokrywać twarz mężczyzny, przyprawiał delikatną, poparzoną skórę o nieznośne swędzenie, a może nawet lekkie pieczenie. Odniósł wrażenie, jakoby podświadomie chciał odwrócić uwagę od swojego obecnego problemu rozpraszając myśli, dywagując nad całkowicie beznadziejnymi drobiazgami. Przetarł twarz dłonią, przeczesał włosy i uderzył się lekko w polik. Musiał zachować zimną krew, przede wszystkim musiał myśleć. I mówić. Mówić trafnie, wyraźnie, przekonująco. Wiadomo, kijem nie rozwali się kamienia, ale można go przesunąć, a z czasem nawet stworzyć prowizoryczny młotek, będący projektem dla czegoś większego, bardziej funkcjonalnego. Tak, taki właśnie efekt Gilles zamierzał uzyskać. Dlatego nie liczyła się teraz przeszłość Bluszczyka. Nie miało znaczenia to, czy twarz go bardziej swędzi czy piecze, a lista sklepów sprzedających maści mogła poczekać.
Gilles odchrząknął kilka razy, uśmiechnął się najcieplej jak umiał, nieco rozluźnił mięśnie, choć to niewiele dało.
- Rozumiem, Bluszczyku, że nie lubisz Zakonu. Tak między nami, ja też. - Było to kłamstwo, bowiem od niedawna darzy organizację wielką wdzięcznością i sympatią, lecz miał nadzieję, że to zadziała i nieco uspokoi rozmówczynie; nie nachodził jej przestrzeni osobistej, nawet odsunął się krok do tyłu, by nie wmontowała się w ścianę. - Tylko czy wszystko czego nie lubimy, jest złe? Zapewne tobie, tak jak mnie, matula podawała ohydne lekarstwa od zielarza. Nie poczułaś się po nich lepiej? Spójrz na przyrodę. Wiesz, co to pszczoła? Nie jestem pewien, czy na mroźnej północy widujecie takie stworzonka. Małe, żółto-czarne, skrzydlate - wspomógł swoją opowieść gestykulacją rąk - bzyczy i często fruwa za nami bez powodu. Posiada żądło, którym może boleśnie ukłuć. Ale, czy stworzonko jest złe? Rozprowadza pyłek, dzięki któremu mamy piękne kwiaty, daje również miód. Miód to taki złoty, bardzo słodki płyn. Jeśli pójdziesz ze mną, napijemy się go kiedyś.
Dał dziewczynie chwilę na przyswojenie nowo zdobytych informacji, wymyślając kolejne porównania. Po wyrazie jej twarzy starał wnioskować, jak to wychodzi i w którym kierunku powinien zmierzać, odgadywał też czy jego postawa coś daje. Nie będzie zaciągać Bluszczyka siłą, ale jeśli nie uda mu się jej przekonać, będzie ją musiał po prostu zostawić na śmierć. Albo poderżnąć gardło. Albo zabrać do jakiejś zielarski. Gilles zrozumiał, że w momencie, w którym po prostu nie odszedł, już wziął na siebie ciężkie brzemię, z którego trudno będzie mu się uwolnić.
- Zapewne znasz zwierzęta, które nazywamy psami i kotami? Tutaj ich dużo, w twoich rodzinnych stronach już mniej. Psy są nieco większe, mają długie pyski i są głośne. Koty są małe, skaczą po murach, są szybkie, mają ostre pazury. - Ponownie gestykulował, licząc iż jego błaźnienie kiedyś mu się zwróci. - Te dwa zwierzątka z reguły nie przepadają za sobą, gonią się, atakują, a nawet zabijają. Jednak wiesz, że potrafią żyć i współpracować? Wychowałem się na wsi, gdzie psy i koty żyły w zgodzie i przyjaźni. Nawet, jeśli czasem się poróżniły, często spały razem tuląc się do siebie, razem się bawiły i wkurzały ludzi. - Niepozornie, delikatnie przybliżył się do dziewczyny. - Teraz wyobraź sobie, że ty i twój lud jesteście - zamyślił się ułamek sekundy, nie wiedząc, które ze storn nadać rolę "psa", co mogło być obraźliwe - kotami, a Zakon Sakira psami. Choć często gryziemy się nawzajem, ostatecznie możemy żyć w zgodzie, współpracować i walczyć o swój teren razem, przeciwko innymi zwierzętom. Nie wiem, czy wiesz, ale twój lud na północy walczy ze złymi, szkaradnymi demonami. Pewnie też tego nie wiesz, ale Sakir walczy z nimi, a to w pewnym sensie czyni nas sojusznikami. Rodziną! Ja jeszcze tego nie umiem, ale obiecują, że jeśli wszystko ułoży się dobrze, kiedyś osobiście zabiorę cię na północ i na twoich oczach posiekam złe potwory nękający twój lud. - Zrobił chwilę przerwy, ponownie dając dziewczynie czas na zrozumienie, a samemu rozmyślając co jeszcze mógłby dodać, aby nie popsuć stworzonej z tak wielkim wysiłkiem atmosfery. - Pamiętaj, ty jesteś kotem, ja psem. Możemy żyć i pomagać sobie wbrew temu, co mówią inni ludzie. Inne... zwierzęta. - Skrzywił się w duchu na to porównanie, które nie było nawet w jego stylu, ale mogło okazać się skuteczne. - Zatem, Zakon Sakira robi krzywdę tylko złym ludziom, którzy czasem udają dobrych. Twój lud też robił złe rzeczy Zakonowi, w tym świecie, w przyrodzie tak to już jest. Ale możemy być pierwszymi, którzy sprawią, że już nikt nigdy nikogo nie skrzywdzi. - Wyciągnął w jej stronę dłoń. - Tylko w ten sposób możesz przetrwać i kiedyś powrócić w rodzinne strony, Bluszczyku.
Spoiler:

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

85
Zapłakana dziewczyna słuchała Gillesa w wielkim skupieniu, usiłując jak najwięcej zrozumieć. Początkowo cała napięta jak struna, przerażona i nieufna, w ciągu jego przemowy stopniowo się uspokajała. Przestała zaciskać oczy i marszczyć czoło, a chociaż wciąż siedziała skulona w kąciku, to przestała płakać. Raz nawet wydała z siebie coś, co można było uznać za jakąś odmianę śmiechu - takiego, którym mimowolnie śmieje się człowiek przerażony i doprowadzony na skraj wytrzymałości. To było chyba wtedy, kiedy Gilles udawał pszczołę. A może bardziej w okolicach kota?

- Pszczoła. U nas mało pszczoła, mało wiosna... Ale zna. Mały taka, ukłuje, boli bardzo, oj! - wtrąciła dziewczyna. Oczywiście niewiele to miało wspólnego z głównym tokiem metaforycznego wywodu w wykonaniu Gillesa, ale przynajmniej było wiadomo, że Bluszczyk to i owo przyswaja.

Łzy na twarzy dziewczyny pomału wysychały, a zwierzęce przerażenie z wolna ustępowało ostrożnemu zaciekawieniu.

- Kota... Widział tu, jak piesy zjadał kota. O tak, puch! - Bluszczyk dramatycznie klasnęła w dłonie. - A kota chudzina, biedni, uciekało. I nic! Zjadały! Jak one przyjaciel, kiedy zjadały piesy kota? Nie ma przyjaciel! My nic nie zrobili Sakir, a oni zabił. Zabił matka, zabił ojce, wszystko zabił.

Oczy młodej Uratai znowu się zaszkliły, ale chociaż to wydawało się Gillesowi optymistyczne, że więcej było w nich smutku i bezradności, a mniej tego niemożliwego do opanowania lęku, który odbiera człowiekowi wszelki rozsądek. Przynajmniej do chwili, kiedy z jego ust padła wzmianka o demonicznym przekleństwie, które z pewnością nie było dziewczynie obce.

- Nie mówi o... demoni! Nie mówi ich imieniów, milczy! - przerażona dzikuska położyła dłoń na ustach Gillesa. - Milczy już! Dobrze, skoro ty rodzina, słucha! Pójdzie! A!

Bluszczyk wstała, przeszła chwiejnie parę kroków na drżących nogach w stronę zwłok swojego "kochanego przyjaciela", po czym zaskakująco rzeczowo i nieustępliwie zażądała:

- Ale... My oddali umarty Fjorn. Najpierw. A potym pójdzie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

86
Usta Gillesa złożyły się w cienką kreskę, kiedy zrozumiał, że zlekceważył inteligencję młodych dziewcząt, nawet jeśli z barbarzyńskiego rodu. Chociaż jakiś tam efekt osiągnął, a jego porównania nawet zdały egzamin, to zapomniał wpaść na to, że przecież psy przy pierwszej lepszej możliwości zjadają koty. I to w dość brutalny, naturalny sposób. Mężczyzna miał tylko nadzieję, że jeśli wszystko się powiedzie, a Bluszczyk dorośnie, nabierze charakteru i zrozumie pewne językowe sprawy, doceni to, że nazwał swój nowy dom "psem". Nie można go jednak było obwiniać, wszak jego jakakolwiek do tej pory styczność z kobietami polegała na płaceniu im za seks, bądź upijaniu i niepłaceniu, ewentualnie upijaniu i płaceniu mniejsze kwoty.
Bluszczyk zdecydowała się zgodzić, a z serca Gillesa spadł kamień. Olbrzymi głaz, ale był jeszcze jeden, znacznie większy, który momentalnie zaczął ciążyć mężczyźnie, gdy tylko ten uświadomił sobie, że przecież najtrudniejsze przed nim. Przekonać młodą Urataikę, żeby poszła do jednej z siedzib organizacji regularnie mordującej jej lud? Bułka z masłem. Przekonać ludzi mordujących kogo się da za nieprzestrzeganie ich religii, żeby oszczędzili i wychowali właśnie jedną z takich osób? Brzmi jak wyzwanie. Gilles lubi wyzwania, ale dla własnego dobra ograniczał je do minimum.
Podszedł wraz ze swoją nową towarzyszką do trupa jej przyjaciela. Mężczyzna spodziewał się krótkiego, ckliwego pożegnania, ale komplikacji był ciąg dalszy. Problem polegał też na tym, iż nie miał pojęcia, o co Bluszczykowi chodzi. Musiał zgadywać.
- Słuchaj, nie możemy pochować twojego przyjaciela. Nie mamy jak i idzie. Bo o to ci chodzi, prawda? To masz na myśli mówiąc "oddali"? Nie musisz się martwić, z pewnością ktoś znajdzie opuszczony dom, wyniesie Fjorna i go pochowa. - Było to częściowo kłamstwo, gdyż o ile z pewnością jakaś biedota zleci się tutaj jeszcze dzisiaj, o tyle albo spędzą dzień czy dwa w smrodzie rozkładającego się trupa, albo wyciągną go na zewnątrz i zostawią na środku ulicy. - Musimy iść jak najszybciej. Pożegnaj się z przyjacielem. Niedługo ktoś go stąd zabierze - powiedział ponaglająco, lecz spokojnie.
Jeśli Bluszczyk do się przekonać, Gilles skieruje swe kroki prosto do komandorii, by znaleźć Hevalda Porse bądź Eatha Koth'a, ewentualnie innego wyższą rangą rycerza, którego znał chociażby z widzenia i mógł podejrzewać, że nie przyjmie sprawy zbyt ostro.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

87
- Nie... Nie - Bluszczyk pokręciła powoli głową. - Nie! Musi. Oddali Ogniu Fjorn. On mężczyzna.

Dziewczyna mówiła o ogniu i w oczach też miała ogień. Ogień, Wicher i Lód - trzy pierwotne moce, czczone przez dzikie plemiona Uratai. Wielu rozprawiało z odrazą o barbarzyńskiej wierze tego ludu, lecz niektórzy nieśmiało wtrącali, że obiekty kultu północnych braci to nic innego, jak pierwotnie rozumiane oblicza Drwimira, Sulona i Turoniona. Że to tak naprawdę jedno i to samo. Ale co oni tam mogli wiedzieć? Bo gdzież w tej wierze miejsce dla pięknej Osureli, pani miłości? Dla Kariili, bogini matek, dzieci i dobrych plonów? Dla Ula, co strzeże morskich głębin? Wreszcie - dla Sakira, patrona wojowników, strzegącego Herbii przed zalewem plugastwa?

Bluszczyk złapała Gillesa za rękaw i potrząsnęła nim gorączkowo, nie pozwalając mu ruszyć się w stronę wyjścia.

- Rozumi?! Musi! On musi! - zawołała dzikuska nagląco i dodała w swoim ojczystym dialekcie coś, czego jej rozmówca nie zrozumiał, ale brzmiało jak szpetne przekleństwo. Zauważył, że z nosa poleciała jej krew. Spróbowała zatamować ją podartym rękawem, ale z marnym skutkiem. - Proszą... Błagał - wychlipała w końcu Bluszczyk, patrząc na Gillesa jak, nie przymierzając, zaszczute kocię.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

88
Gilles podrapał się po głowie. Nie bardzo znał się na barbarzyńskich rytuałach pogrzebowych i nawet, jeśli nie spodziewał się po nich czegoś bardziej zaawansowanego, nie przypuszczałby, iż Uratai będą do nich tak przywiązani. Dowodziła to postawa i zawziętość Bluszczyka, która bardzo nalegała na spalenie jej przyjaciela. Siła przesądów i rytuałów potrafi być zatrważająca, zaślepić na obecną sytuację i znacznie uprzykrzyć życie, na przykład takiemu Gillesowi. Niespodziewanie, na dnie jego stresu pojawiła się szybko pnąca w górę irytacja. Zrozumiał, że jeśli tak dalej da sobie wchodzić na głowę, to w szybkim tempie wszystko zawali się całkowicie. Ten raz musiał być brutalny i zadziałać wbrew woli swojej młodej towarzyszki, choć i tak coraz bardziej zaczynał żałować, że po prostu jej nie zostawił i nie odszedł czym prędzej.
- Wybacz, Bluszczyku, ale to nie jest takie proste. W twoim kraju to nic dziwnego rozpalić stos pogrzebowy, tutaj przygotowania zajęłyby godziny, a ja bym się sporo narobił. A czas to pieniądz. - Ponownie ukucnął i położył Bluszczykowi dłoń na ramieniu. - Musisz mi zaufać. Niedługo ten dom zostanie przetrząśnięty. Fjorna znajdą ludzie, którzy zawiozą go na takim drewnianym czymś i oddadzą ogniu. A teraz, jeśli pozwolisz... - Szybkim ruchem nałożył na głowę kaptur.
Gilles ma zamiar błyskawicznie objąć lewą ręką Urataikę za tyłek, tak, by przechyliła się do przodu, wprost na jego ramię. Następnie wstaje i poprawia ją sobie, nie puszczając za żadne skarby oraz ignorując wrzaski i uderzenia. W prawej prawej dłoni trzyma statuetkę, a pod pachą ma zabraną księgę. Po schodach schodzi powoli i ostrożnie. Kieruje się prosto do komandorii Zakonu, nie przejmując się widzącymi go ludźmi, a Bluszczyka opuszcza dopiero wtedy, kiedy ta się uspokoi, ale i wówczas trzyma ją za rękę.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

89
Chciał zabrać Bluszczyk z domostwa i zaprowadzić do komandorii.Czy wykonał pierwszą część planu? W pewnym sensie, choć nie wykorzystał elementu zaskoczenia. Dziewczyna bowiem nie stała niczym kołek, tylko na zbliżenie się wojaka zareagowała nagłym krokiem w tył, a następnie przyklęknięciem przy ciele chłopaka. Będąc już na kolanach spojrzała na Gilesa wzrokiem o wiele spokojniejszym niż przed chwilą. Wiedziała, że nie ma dokąd się udać, a mężczyzna zabierze ją stąd tak lub inaczej. Wstrzymała go zaskakująco zdecydowanym gestem dłoni.
-Zaczeka moment. Bluszczyk pożegna Fjorna. Porozmawia. Chwila tylko. Ogniowi trzeba oddać, ale Wicher też przyjmie. Przodkowie zrozumieją pogrzeb kobiety.

To mówiąc nachyliła się nad chłopakiem i szepnęła mu do ucha kilka słów. Ciepłych, to bez wątpienia. I przeznaczonych tylko dla duszy, która żyła w ciele młodzieńca. Następnie palcem wyrysowała mu kilka ni to spiral, ni symboli na czole i piersi, a na usta położyła kawałeczek znalezionego drewienka, którym uprzednio ukłuła się w palec. następnie wstała i ponuro rozejrzała się po izbie. Rzekła jeszcze kilka słów w swoim języku, które brzmiały niczym formuła pożegnalna, a następnie zwróciła się już bezpośrednio do Gilesa.
-Fjorn znajdzie Przodków. Obiecał. Prowadź.

I... Wyszli. Nie było krzyków, nie było smutków ani lamentów. Póki byli jeszcze w mieście Bluszczyk szła obok świeżego Sakirowca w milczeniu. Wiele mówiącym, to prawda. W tym braku dźwięków słychać było tony strachu, lęku i zmęczenia, które niczym księga opowiadały historię niepiśmiennej dzikuski. Poza tym jednak nie było w niej nic niezwykłego. Ludzie na ulicy omijali ją jakby była duchem, nie zwracali uwagi ani na źle skrojony płaszcz, ani na typowa dla Uratai spory wzrost samej dziewczyny. Mieli w końcu własne zajęcia. Jeno tylko jeden z kramarzy próbował wcisnąć Gilesowi paciorki "dla pięknej damy, tanio, po gryfie za sztukę!". Nie oglądali się już na dom, który zniknął za rogiem, choć oboje wiedzieli (nawet jeżeli Uratai podświadomie), że nic z tego co mówił Giles na temat poszanowania ciała Fjorna nie będzie zgodne z prawdą.

Szli jednak dalej. Kilka przecznic, zmiany krajobrazu i Dopiero kiedy uszli kawałek dziewczyna się w końcu odezwała. Byli już w innej dzielnicy, bogatszej. To było widać, kupy odpadków stały tutaj rzadziej, zaś mocowania na latarnie ustawiono jakby gęściej. Było też mniej tłoczno niż na uliczkach sąsiadujących z rynkiem, więc mogli w końcu rozmawiać nie niepokojeni przez innych.
-Czemu Sakir nas zabijać? My nic Sakir nie zrobić, czemu on zabijać?

Cóż... to pytanie musiało kiedyś paść. Wybrało sobie półmetek na trasie do placówki Zakonu.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

90
Gilles ostatecznie ucieszył się, że nie musiał posuwać się do robienie ze swojej młodej towarzyszki worka ziemniaków. Im bardziej była posłuszna, tym więcej myśli mógł poświęcić mężczyzna ewentualnej rozmowie w komandorii, odruchowo uświadamiając sobie, jak bardzo ryzykuje. Sam już nie był do końca pewien, czy robi to by uratować Urataikę, czy dla siebie, a może faktycznie wyniknie z tego coś większego. Podczas drogi trzymał ją blisko, myślami błądząc tak daleko, jak tylko było to możliwe mając świadomość, iż każdy krok przybliża go do tego, co nieuniknione. Niezbyt pomagała mu myśl, że swoje nowe życie zaczyna od gigantycznej dawki stresu, ryzykując starcie z przełożonymi, a może nawet gorzej.
Pytanie Bluszczyka wyrwało Gillesa z zamyślenia z taką siłą, jakbyś ktoś wylał na niego wiadro pełne zimnej wody. Albo przebił mieczem. Wyglądało na to, że wcześniejsza gadka o pszczółkach, pieskach i kotkach nie była wystarczająca, a przynajmniej nie zdała tak długotrwałego egzaminu, jak Gilles miał nadzieję. Musiał spowolnić krok, by nie dotrzeć tak szybko do komandorii, a myślenie, które zaczynało powoli go męczyć, przenieść na wymyślenie odpowiedzi dla ciekawskiej Urataiki.
- Słuchaj... - zaczął, patrząc na nią i uśmiechając się, na głowie wciąż mając kaptur. - Sakir to tak naprawdę Patron... to znaczy, bóstwo. I Zakon służy jemu. Zakon chciałby też, żeby twój lud jemu służył, bo Sakir jest dobry, ale twój lud tego nie chce, więc to obraża Zakon. Ale to w ogóle nie jest takie łatwe. Zasada jest prosta: tam, gdzie rządzi jeden lud, pozostałe cierpią. Tutaj nie lubiano waszych, ale elfów tak samo. Zresztą, ich nikt nie lubi. Zobacz, że gdyby elfy, albo my, ludzie z Keronu, poszlibyśmy na północ to twój lud pewnie by nas zaatakował. A poza tym, Zakon, czy tam Sakir jak to mówisz, nie robi wypadów na północ i bez powodu nie atakuje twojego ludu. Tak naprawdę zbieramy siły, żeby pomóc wam zniszczyć demony, ale to trochę potrwa. Dlatego potrzebna jesteś ty. Dzięki tobie być może nasze ludy przestaną ze sobą walczyć. Kiedy dojdziemy na miejsce, nie będziesz mogła zadawać takich pytań. Pewnie dadzą ci pracę, nauczysz się języka. Mów, że chcesz poznać chwałę Sakira. A najlepiej nie mów nic. Zgoda? - Jak zwykle, starał się mówić wolno, gestykulować i upewniać się, że Bluszczyk zrozumiała ogólny przekaz, a najlepiej każde słowo. Przy okazji poinstruował ją jeszcze o podstawowych sprawach typu kłanianie się rycerzom i zakonnikom, nie rozmawianie o obrzędach jej ludu, a najlepiej nie mówienie o nim nic, i tym podobne.

Wróć do „Saran Dun”