Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

91
Dziewczyna słuchała. Powoli, jak tylko pozwalała na to bariera językowa, trawiła słowa wojaka. Nie wykłócała się, nie przerywała. Po prostu dała mu dokończyć, a sama skupiła się na zrozumieniu o co chodzi. Jednak przekonana to specjalnie nie była. Szczególnie kiedy doszło do tego kawałka o udawaniu.
-Gilles chce by Bluszczyk kłamać Sakir. Mówi, że my obrażać Sakir. Że stare bogi obrażać Sakir. Bluszczyk nie rozumieć jak. My nic im nie powiedzieć. Uratai lud prosty i jego dzieje proste. Starsi pamiętają. Mówić że kiedyś Ogień, Lód i Wicher byli na południu. Uratai nie doceniać. Starsi mówić, że Przodkowie uciec na północ przed młode bogi. Ciężkie życie. Skalista ziemia. Nie...nieżywa. Tutaj Sakir mieć żywa ziemia, krótka zima i lekkie życie. Czemu Sakir zależeć na dom Uratai? Tutaj mieć więcej.

Dreptała równo z wojownikiem. Płaszczyk lekko powiewał jej na wietrze, a poza tym. Poza brakiem zrozumienia dla konfliktów religijnych dziewczynę nurtowała także inna sprawa. Coś powodowało, że zmarszczyła czoło, że bezgłośnie poruszając wargami dobierała słowa. W końcu umysł wypluł kartkę z wypowiedzią.
-Sakir mówić, że my głupie. Że my trzymać się złych reguł. Ale Uratai mieć reguły. Uratai mieć proste zasady. Robić tak jak chcieć być robionym. Ojce uczyć nas, że źle kłamać. Bluszczyk nie chcieć kłamać bo nie lubieć być kłamana. Nie umieć też. Czy Gilles nie widzieć inna droga bez kłamać? Saran Dunn duże. Widzieć inna droga nie Sakir?

Kiedy kończyła miała te swoje wielkie jak spodki oczy wypełnione po brzegi nadzieją. Nie było się czemu dziwić, przywiało ją tutaj aż z północnych rubieży, właśnie straciła ostatnią bliską osobę... Potrzebowała jakiegoś wsparcia, gwarantu, czegokolwiek na czym dałoby się funkcjonować. Jak to każdy, kiedy świat mu się wali.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

92
Wszystko wskazywało na to, że Bluszczyk była bardziej wykształcona w kwestiach historycznych niż Gilles, który zrozumiał, iż rozpoczynanie takich etyczno-religijnych dysput było błędem i prowadzi tylko do jeszcze większej dyskusji, nie przyprowadzając za sobą genialnego rozwiązania, na którym tak bardzo mu zależało. Chociaż były najemnik bardzo cenił każdą otrzymywaną za darmo wiedzę, tym bardziej jeśli nie wymagało to ślęczenia nad książkami, w tym wypadku nie miał nawet ochoty zapamiętywać czegokolwiek dotyczącego przeszłości zwaśnionych cywilizacji, jeśli nie mógł wykorzystać tego na swoją korzyść. Liczył, że podróż bardzie przebiegać gładko, a kiedy sporo się przeliczył zwolnił na tyle, że oboje niemal stali. Co chwilę przeczesywał dłonią swoją spoconą, czerwoną twarz. Doświadczał dziwnego uczucia. Robiło mu się zimno i czuł, jak flaki mu się przewracają. Zupełnie jak wtedy, gdy był młody i adorował jedną dziewczynę.
- Sakir nie chce was na swojej ziemi, do waszej nic nie ma. A Bluszczyk w końcu zrozumie, że Gilles robi to dla niej, bo innego wyjścia nie ma - odpowiedział, na wpół poirytowany, głównie własną bezsilnością, idiotyczną sytuacją, w którą się w plątał oraz planem nie mającym większych szans wypalić.
Jeśli przechodził obok jakiegoś muru bądź budynku, oparł się o ścianę. Musiał na chwilę się zatrzymać, złapać oddech i pomyśleć, a piekąca twarz oraz marudzenie towarzyszki w tym nie pomagały. Ukradkiem spoglądał na Bluszczyka, zastanawiając się, czy miałaby jakieś szanse na przeżycie i w miarę normalne życie, gdyby ją tu zostawił. Było to dość absurdalne, wręcz okrutne, ale instynkt przetrwania Gillesa właśnie toczył zaciętą batalię z jego moralnością.
- Słuchaj, Bluszczyk. Zapomnij o wszystkim, czego nauczył cię ojciec, dziadek, pradziadek czy ktokolwiek i kiedykolwiek z twojego ludu. Keron rządzi się własnymi zasadami. Całkiem innymi od tych, których cię uczono. Tutaj ci, którzy najwięcej kłamią mają najwięcej. Tak to działa i nic nie zmienisz. Jesteś kobietą, więc dodatkowo powinnaś kłamać. Szybko się sama o tym przekonasz, ale chcę, żebyś była gotowa. Kłam, kiedy możesz i mów prawdę, kiedy musisz. To twoja pierwsza lekcja pod tytułem "jak nie dać się zabić w godzinę". Na kolejne przyjdzie czas. - Wyprostował się i wziął głęboki wdech. Myślał intensywnie przez chwilę, aż na czole pojawiły się grube żyły. W końcu westchnął, chrząknął i splunął na bok. - Gilles widzieć inna droga i nie mieć wyboru. Chodź za mną i trzymaj się blisko. Kłamać będziesz, ale może nie tak dużo. I jest mniejsza szansa, że cię spalą, a mnie stracą - powiedział i żwawym krokiem ruszył do przodu.
Mężczyzna zawrócił i wybrał całkiem inną drogę. Jego nowy plan również zbyt idealny nie był, ale po dłuższym zastanowieniu miał nieco większe szanse powodzenia nawet, jeśli ostatecznie Gilles nie zyska tego, co chciał. Teraz ma zamiar chodzić po chatach zielarzy i alchemików, najlepiej jak najbardziej oddalonych od centrum miasta. Najbardziej zależy mu na znalezieniu chaty z jakąś staruszką, gdzie będzie mógł podrzucić Bluszczyka, bo taki ma plan. W tym celu nie waha się pukać to każdych drzwi, które uzna za odpowiednie, trzymając swoją towarzyszkę blisko.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

93
Dziewczyna na takie dictum Gillesa nie mówiła już nic. Wiedziała jak sprawa wygląda i miała świadomość, że kolejnymi pytaniami niewiele zmieni. Raczej powoli godziła się z faktem, że będzie musiała kłamać by przeżyć. Kiedy zaś ona się ogarniała, jej opiekuna brała jasna cholera.

-Nie mam czasu.
-Nie mam drobnych
-Spierdalaj żebraku
-Nie mam miejsca
-A idź bo zawołam straże!


Taaaaak, próba wciśnięcia niepiśmiennej Uratai do czyjegoś domu była skazana na niepowodzenie już na starcie. Każdy napotkany zielarz czy alchemik albo traktował ich jak żebraków, albo... jak żebraków. Bo i powiedzmy sobie szczerze: jak my sami potraktowalibyśmy faceta, który próbuje nam wciskać formułkę o dziewczynie bez domu i rodziny, która potrzebuje ciepłego kąta? I czy w ogóle dalibyśmy takiej osobie dokończyć wypowiedź? Nawet od miłej staruszki, która już już zaczynała współczuć i rozumieć nie dostali tego o co chodziło. Bluszczyk za to zajadała się swoją połową ofiarowanej w akcie miłosierdzia słodkiej bułki.

W końcu jednak Gilles stanął pod drzwiami, które do tej pory ominął. Z prostego powodu, bowiem przybytek należał do mistrza Flamela, alchemika, który pochodził z Oros. Co jak co, ale oczywistym było, że wojakowi nie uśmiechała się myśl, żeby psuć sobie opinię w Zakonie poprzez kontakty z kimś z tego miasta. Zakładał jednak, że spróbuje wszystkiego i zapuka do każdego zielarza, więc zapukał i tu.

Drzwi otworzył mu dość niski mężczyzna o piskliwym głosie i osadzonych na nosie okularkach powodujących, że oczy zdawał się być dwa razy większe niż powinny. Miał na sobie jakiś poplamiony na żółto fartuch, lecz cała reszta dawałaby mu wygląd typowego mieszczanina. Ten człowiek należał do tych, którzy nie zatrzasnęli mu domu po pierwszych dwóch słowach. Więcej, kiedy padło słowo 'Uratai' nie patrzył się na Gillesa, a jedynie go słuchał. Całą uwagę poświęcił zajadającej czerstwą chałkę dziewczynie. Obserwował jej ruchy, zachowanie, pewnym było że zlustrował wiele z tego, co wydawało się być oczywistym. Ten osobnik o Uratai wiedział chyba znacznie więcej niż przeciętny mieszkaniec miasta.

Kiedy wojak skończył Flamel zapytał ładnie, czy może zamienić parę zdań z samą dziewczyną. Na oczywistą odpowiedź twierdzącą (w końcu komuś tu zależało na wciśnięciu dziewoi) odezwał sie do Bluszczyka w jej ojczystym języku. Dziewczynie ze zdziwienia bułka o mało nie wypadła z rąk, ale odrzekła również w swoim narzeczu. Co między sobą zamienili było dla świeżego zakonnika nieznane, lecz ton głosu sugerował, że staruszek traktuje Bluszczyka nie tyle z zaciekawieniem, ile współczuciem. W końcu dziadek spojrzał na mężczyznę.
-Jakimiż dziwnymi ścieżkami chodzą ludzkie losy, że do moich drzwi zapukała taka parka. Wejdźcie, parę rzeczy musimy omówić na osobności.

Po tym się odsunął i zrobił przejście do środka. Dziewczyna bez oporów wkroczyła do środka, a Gilles został na zewnątrz sam. Oczywiście że mógł uciec i pozostawić sprawę za sobą. Inna sprawa, czy to zrobi, bo wyraz twarzy mężczyzny był mieszanką chęci rozmowy, jakiejś odmiany wdzięczności i nakazu.
-Nalegam.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

94
Gilles nie miał właściwie wyboru jak wejść do środka, toteż tak postanowił zrobić. Nie spoczął na laurach i nie odetchnął z ulgą, bowiem sprawa nie była jeszcze całkowicie załatwiona. Flamel mógł chcieć coś w zamian, a poza tym wszyscy wiedzieli, iż ludzie z Oros parający się magią bądź alchemią zawsze mieli swoje mroczne sekrety. Były najemnik czuł się również zaniepokojony faktem, iż nie zrozumiał ani słowa z rozmowy w języku Uratai, a Bluszczyk wydawała się nagle ożywiona, można by rzec, że zmanipulowana, co raczej nie było trudne dla podstarzałego mistrza alchemii. Gillesowi nagle zaczęło być ciężko zachować neutralność i nie być wybrednym, bo przecież darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale i tak postanowił być czujny.
- Dziękuję za poświęcenie czasu i uwagi, mistrzu Flamel, doceniam to - powiedział, kiedy już znalazł się w środku. Starał się szybko ogarnąć wzrokiem wnętrze mieszkania, po czym dyskretnie obserwować reakcję Bluszczyka na całą sytuację. - Zdaję sobie sprawę, że to dość nietypowa sprawa, ale wyjdzie wam, mistrzu, tylko na korzyść. Dziewczyna umie zbierać zioła, opatrywać rany, polować i gotować, ale o to dokładnie sami ją wypytacie. Chciałbym, aby pracowała tutaj i uczyła się zarazem. Nasz język, pisanie, nasze obyczaje i wszystko, co pozwoli jej przetrwać w mieście. I nie wychylać się za bardzo, jeśli wiecie co mam na myśli.
Postanowił przejść od razu do rzeczy, bez zbędnych dygresji, rozsiadania się i picia herbatki. Jednocześnie starał się nie brzmieć popędliwie, a choć uchwycił okazję, dusił ją powoli, nie chcąc przestraszyć podstarzałego alchemika. Gotowy był nawet zostać na noc, jeśli miałoby to zwiększyć jego szanse na powodzenie tej całej misji, ale wolał zdać się na inteligencję rozmówcy i wyłożyć kawę na ławę, szanując czas wszystkich obecnych w pomieszczeniu, poza dziewczyną oczywiście.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

95
Dom alchemika Flamela w niczym nie przypominał sterylnego laboratorium o jakich mówią magowie. Z drugiej strony nigdzie nie uświadczało się patologicznego brudu czy kleistego śluzu, jak to opisują niechętni magom. Po prostu weszli do całkiem przytulnego saloniku, który zawierał w sobie to, co takie pomieszczenia z reguły zawierają. Może poza oszkloną i zamkniętą na zamek biblioteczką, która zajmowała zdecydowanie honorowe miejsce w pomieszczeniu. Zresztą księgozbiór też był niczego sobie. Na oko liczył znacznie więcej niż kilka książeczek o gotowaniu.

Ważniejsze od wystroju są jednak osoby znajdujące się w środku. Po pierwsze Bluszczyk. Po zakończeniu bułki zabrała się za pożeranie patery z ciasteczkami. Łakomstwo dało mniej więcej informację, jak dawno zdarzyło jej się jeść coś konkretnego.
Okazało się także że w kamienicy poza samym alchemikiem znajdował się także jego asystent, który po krótkim ogarnięciu sytuacji sam zaoferował się, że popilnuje czegoś tam w laboratorium. Gilles za cholerę nie wiedział co to aspiryna, jak również nie miał za bardzo okazji się dziwić szybkim odwrotem młodzieńca. Cóż, wojak nie miał aparycji zachęcającej do rozmowy.
Sam alchemik bawił się za to z dzbankiem i resztą sprzętu do parzenia herbaty. W czasie rytuału odpalił płomyk od pstryknięcia palcem, ale poza tym wszystko przebiegało normalnie. Sama czynność nie przeszkadzała mu także rozmawiać w międzyczasie.

Kiedy była mowa o tym co dziewczyna potrafi, nie mówił nic. A kiedy Gilles zaczął się rozpędzać z opisywaniem czego to on by nie chciał dziadek zareagował.
-Hola, hola! Więc mówisz, że byś chciał dla niej lokum i tak dalej... Powiedziała mi, że spotkała cię kilka godzin temu i że nie chcesz jej zaprowadzić do złych ludzi. Na ile znam Uratai, chodzi o Zakon. Choć mogę się mylić oczywiście... Siadaj siadaj, już nalewam... Proszę.

Po tym sam staruszek nalał sobie naparu (bardzo dobra mieszanka ziół, trzeba przyznać). Upił łyk z kubka, coś tam pomruczał i znowu spojrzał na Gillesa.
-Znalazłeś tę dziewczynę na ulicy w mieście i nagle postanowiłeś się nią zaopiekować. Mimo panującej o Uratai opinii. Nie zaprowadziłeś jej do zakonników, od których dostałbyś za nią mały grosz, za to przyszedłeś z nią tutaj i próbowałeś wciskać każdemu zielarzowi. Na końcu zapukałeś do mnie, choć wcześniej te drzwi skrzętnie ominąłeś. Pytanie do całej sprawy brzmi: dlaczego? I po co?

Na pytające spojrzenie w rodzaju "skąd do cholery wiesz co robiłem na ulicy" dziadek pokazał palcem na pierwsze piętro.
-Pracownia ma okna na ulicę. Zaintrygowaliście mnie.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

96
Gilles posłusznie usiadł, chwycił podany mu kubek i pociągnął niewielki łyk, przyjmując w ten sposób gościnę staruszka. Herbatka może i była wyśmienita, a przynajmniej najlepsza, jaką Gilles w życiu pił, ale nie miał czasu skupić się na smaku. Właściwie napar przez moment wydał mu się gorzki, zupełnie jakby wszelkie myśli wypływały z jego głowy, odbierając przyjemność z jakiejkolwiek czynności. Istniało nawet spore prawdopodobieństwo, że obecnie Gilles nie płakałby ze wzruszenia po spróbowaniu najlepszej pieczeni z królewskiej kuchni i wina z jego winnic.
- Dlaczego ominąłem twoje drzwi i po co ostatecznie do nich zapukałem, czy dlaczego w ogóle uratowałem Bluszczyka? - zapytał. Ostatecznie wzruszył ramionami i postanowił odpowiedzieć na wszystkie pytania. - Wiem co mówią o Uratai i wierz lub nie, ale miałem już z nimi styczność. - Wskazał palcem na swoją twarz. - Byłem najemnikiem, więc płacono mi za zabijanie krewnych Bluszczyka. Ona jednak nic mi nie zawiniła. Jest nieszkodliwa, a na ulicy czeka ją los gorszy niż można sobie wyobrazić. W życiu przebywałem z paroma kampaniami najemniczymi, a choć było to chwilę widziałem, jak "przygarniają" bezdomne kobiety. Wiesz, co by ją spotkało, zanim z litości poderżnięto by jej gardło lub sama nie przegryzłaby sobie języka. - Starał się mówić dość szybko, silnym, keronskim akcentem, tak, by siedząca dziewczyna miała ogromne problemy ze zrozumieniem czegokolwiek. - Czy Zakon by za nią zapłacił? Wątpię, to zwykła, młoda kobieta, a nie ogromny barbarzyńca z potężnym, dwuręcznym toporem. Pierwotnie chciałem iść właśnie do Zakonu, lecz z nieco innym celem, ale ostatecznie zmieniłem zdanie. - Chrząknął kilka razy i upił solidny łyk herbatki. - Po prostu można powiedzieć, że zaczynam nowe życie, a to jest ostatni akt dobroci z poprzedniego. W przyszłości do tego nie dojdzie. A do was, mistrzu, postanowiłem w końcu zajść, kiedy skończyły mi się inne opcje. Wolałem, aby Bluszczyka uczyła jakaś staruszka, która przekazałaby jej odpowiednią wiedzą i po której odziedziczyłaby zakład. To wciąż kobieta, a wy w dodatku macie młodego asystenta. Czy taka odpowiedź was satysfakcjonuje?

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

97
Na koniec wywodu staruszek lekko się zamyślił. Potem nastąpiło coś pomiędzy chrząknięciem a krótkim chichotem.
-Twoja opowieść faktycznie jest satysfakcjonująca. Spójna, logiczna, niezwykle naiwna, lecz nadal prawdopodobna. Bluszczyk jednak nie przejmie po mnie zakładu. Laboratorium z prawnego punktu widzenia to własność Uniwersytetu, czyli moje miejsce zajmie kolejny, hehe, zesłaniec. Nawet mój jak nazwałeś asystent to praktykant przysłany mi z góry. Bluszczyk jednak odnajdzie opiekę. Jeżeli wykaże talent, pewnie trafi na uczelnię, jeśli nie, zostanie tutaj jako pomoc domowa i jeśli zechce będzie w stanie zarobić tyle, by opłacić podróż do domu. Oczywiście wszystko zależy od niej.

Dziadek nagle wstał i podreptał do jednej z szafek. Otworzył ją kluczykiem i zaczął gmerać w papierach.
-Mówiłeś, że byłeś najemnikiem i że zmieniasz swoje życie. Szczytny to cel, lecz znam ludzi tej profesji na tyle, by wiedzieć jak trudny. Prawie wszyscy z nich nie mają wykształcenia, zawodu nie zdążyli się douczyć, a jedną z niewielu rzeczy jakie umieją jest walka mieczem. Jedną z niewielu ścieżek jakie może wybrać osoba o takim profilu, to łowca nagród. Mogę zaoferować ci zlecenie.

Wyjął papierek, który okazał się jedną z powielanych na prasach map miasta.
-Widzisz, od jakiegoś czasu walczę z radą miejską w kwestiach zdrowotnych. Aktualnie niepokojącą sprawą jest nagły wzrost obecności pochodnych nigredytu w powietrzu nad kilkoma obszarami miasta. Potrzebuję osoby, która zdoła wybadać pochodzenie substancji u źródła. Związek jest potencjalnie groźny dla zdrowia, więc powinien kogoś zająć, lecz urzędnicy zlewają problem po całości. I tu pojawia się ktoś taki jak ty, kto imał się już niebezpiecznych rzeczy. Chciałbym byś zbadał dla mnie pochodzenie anomalii, które pojawiły się tu, tu, tu, tu i tu.

Łącznie pięć punktów, z których trzy znajdowały się w dzielnicach biedoty, a dwa miały swoje miejsce w odpowiednio dzielnicy rzemieślniczej i arystokratycznej. Co jeszcze weselsze- położenie punktów w dzielnicach biedoty bardzo dokładnie pokrywało się z miejscami morderstw, które zbadać miał Gilles.
-Jestem gotów nadszarpnąć kiesę na jakieś dwadzieścia pięć złotych gryfów, jeśli uzyskam informacje które pozwolą mi ruszyć sprawę w urzędach, bądź w Oros. Zainteresowany?

A Bluszczyk siedziała sobie w kuchni i mieszała ciasto. Bo mogła.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

98
Gillesowi spadł kamień z serca, ten sam, który niemiłosiernie ciążył mu od kilku godzin. Mężczyzna nie mógł się powstrzymać od westchnienia ulgi, choć część napięcia pozostała i nie zniknie ono, dopóki były najemnik nie wyjdzie z tego mieszkania z czystym sercem. Nie mniej światełko nadziei stawało się coraz jaśniejsze, a cała ta sytuacja nabierała barw. Pozostawało tylko doprowadzić sprawę do końca, omówić formalności, szczegóły i każdy mógł pójść w swoją stronę. Kłody spadły Gillesowi pod nogi ponownie, kiedy alchemik przeszedł do opisu zadania.
Słowa "dwadzieścia pięć złotych gryfów" odbiło się w umyśle przyszłego Sakirowca niezliczoną ilość razy. Mężczyznę zatkało, oczy mu rozbłysnęły, a serce zabiło mocniej. Jego dusza rozdarła się w tym momencie na pół. O ile nie do końca pojmował co miałby zrobić, o tyle za taką kwotę mógłby poświęcić jeszcze jedną twarz. Problem polegał na tym, że miał już zajęcie i nie mógł odmówić, a poza tym wolał nie ryzykować kolejnego starcia z magią. Z drugiej jednak strony Bluszczykowi żyłoby się lepiej. Sprawa była ciężka, Gilles musiał zastanowić się chwilę, krzyżując ręce, wbijając wzrok w ziemię i nerwowo tupiąc nogą.
W końcu wstał powoli i spojrzał staruszkowi prosto w oczy.
- Wasza oferta, mistrzu Flamel, jest niezwykle hojna, jednak muszę ją odrzucić. Mam już jedno zadanie do wykonania, zlecone przez ważną organizację, której nazwę wolę zachować dla siebie. Poza tym, nie znam się na anomaliach, nie wiem co to ten cały... to coś, co robi te opary w powietrzu. I ostatecznie nie chcę ryzykować zdrowiem i życiem w ten sposób, wolę walczyć, bo jak słusznie zauważyliście tylko to umiem. Choć wciąż jestem najemnikiem, odmawiając waszej ofercie wykonam pierwszy krok ku nowemu życiu. Czy taka odpowiedź wam odpowiada? Mogę zostawić tu Bluszczyka i od czasu do czasu zaglądać, jak sobie radzi? - zapytał najuprzejmiej jak potrafił, ze sporą nutką nadziei w głosie.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

99
Alicja przenosi się z Karczmy Dobre Piwo

Kobiety przyszły na miejsce. Alicja popatrzyła na znane jej miejsce z melancholią. Na całe szczęście Vera znała miasto, więc dojście do południowego rynku nie zajęło za wiele czasu. Alicja pewnie błądziłaby po ulicach miasta, narażając się na to, że ktoś ponownie będzie chciał ją ściąć lub zabić. W miejscu gdzie wcześniej znajdowała się karczma oraz siedlisko Uratai nie pozostało nic. Nic co przypominałoby o dawnej masakrze. Obecnie stał tam kram z drogimi, orientalnymi pachnidłami. Zupełnie nic.
Alicja chodziła wokół sklepu, ale nie za mocno, aby ktoś nie wziął za złodziejkę. Tym bardziej, że nie miała na sobie zbyt drogich ubrań. Jedynie wyróżniającą się ozdobą z jej skromnego odzienia był błyszczący pierścień, który dostała od bogatego kupca, który wziął ją za żonę dawnego towarzysza. Ozdoba wcześniej zachowywała się dziwnie. Właśnie! Jak martwa rzecz może coś robić?! Ale pierścień właśnie taki był. Żył własnym życiem. Tym razem piekielna ozdoba nie dawała o sobie znać. Nie paliła, nie świeciła, była zwykłym pierścionkiem.
Alicja długi czas chodziła między budynkami jakby chciała coś znaleźć, Vera zaś spokojnie stała i obserwowała. Miedzy kobietami zawiązała się dziwna więź, młoda dziewczyna w ciąży przywiązała się do jasnowłosej i traktowała ją jako swoją opiekunkę. Alicja zaś pamiętała wizję w której dziewczę powiedziało jej, że nosi w sobie coś złego. Przez to Barbarzynka popatrzyła na brzuch ciężarnej.
- Co nosisz pod sercem? - zdawała się zapytać sama siebie. Vera oczywiście jej nie zrozumie, wszak nie rozumiała dialektu ludów północy.
Po parominutowym spacerze dziewczyna stanęła w miejscu i zastanowiła się.
- Chyba tutaj nic nie znajdę, nic co mi pomoże odnaleźć siebie - pomyślała z rezygnacją.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

100
Wrażenie Alicii, iż Vera znała miasto, było bardzo złudne. W rzeczywistości trafienie z powrotem do ulicy Stalowej zawdzięczały wyłącznie ślepemu losowi. Oby ów los sprzyjał im nadal w ten sam sposób...

Vera o dziwo zrozumiała słowa Urataiki. A Alicja wcale nie gorzej zrozumiała jej odpowiedź. Zaś pierścień, ciężki niby odlany z ołowiu, znów zapłonął swoim chorym blaskiem.

- Jeszcze ci mało? - zawyła. - Mało widziałaś, że pytasz?! Co jeszcze mam ci pokazać, co je... żebyś... czemuż, ach, czemuż bezustannie krążymy tutaj, czyż jest jakaś potrzeba? - zapytała z tą swoją dziwną, trochę zbyt poetycką, trochę zbyt egzaltowaną składnią. Zwłaszcza dla prostej dziewczyny z ludu Uratai. Ale Alicia rozumiała. Rozumiała każde słowo i nie mogła się temu nadziwić. - Stopy moje znużone, dlaczego ciągniesz mię ulicami, na udrękę jeno chyba! Chłód kości gryzie, głód w oczy spogląda... Dlaczego ratunku nie niesiesz udręczonej, a dręczysz sama?

Pomimo niezaprzeczalnej więzi, jaka wywiązała się pomiędzy tymi dwiema młodymi kobietami, Alicia wyraźnie odczuła teraz żal i gniew ciężarnej, która z rozpaczą w oczach złapała ją za ubranie i szarpnęła z desperacją, nie mogąc już znieść tego bezsensownego krążenia. A potem zwymiotowała jej pod nogi.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

101
To co spotkało Alicję było dość dziwne. Jeszcze do niedawna nie rozumiała zadnego słowa mieszkańca stolicy Keronu, a teraz ... bez trudu pojmowała słowa Very. Działo się to od momentu posiadania pierścienia. Alicja nie chciała go w tym momencie pozbywać. Być może okaże się on przydatny w dalszej wędrówce. Dziewczyna z dalekiej Północy obecnie nie zaprzątała sobie głowy diabelskim klejnotem, postanowiła korzystać z jego mocy.
Tymczasem jej towarzyszka najwyraźniej miała humory i nastrój typowy dla kobiet w jej stanie. Ewentualnie Alicja nie była dość delikatna dla wizji, która ukazała się jej w karczmie "Dobre Piwo". Nic nie odpowiedziała na wyrzuty ciężarnej, jedynie wysłuchała. Po tych słowach Vera sprawiła Alicji kolejny, niemiły podarunek - puszczenie pod jej nogami zawartości treści żołądkowej. Ta zaś skrzywiła się z niesmakiem. Nie odeszła jednak zbyt daleko od Very, a przytrzymała ją nim ta odda na ziemię wszelkie skondensowane w jej brzuchu jadło.
- Lepiej ci? - zapytała kiedy zauważyła, że torsje u ciężarnej nieco ustały. Spytała Verę w swoim języku ludów północy, niemniej czuła, że dziewczyna ją rozumie.
Po tym pytaniu Alicja zaczęła rozglądać się za gospodą czy też miejscem w którym mogła by się zatrzymać razem z Verą, aby ta mogła spocząć i się obmyć. W tym stanie ciężarna nie zajdzie daleko, a i samej Alicji przyda się odpoczynek oraz chwila spokoju i ciepłej wody w kąpieli.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

102
- Wcale nie lepiej! Gorzej! - wykrzyczała z żalem Vera, a potem rozpłakała się histerycznie.

Karczmy nie było, jak Alicia już zdążyła zauważyć. Gdzie szukać innej - trudno zgadnąć. Z jednej Urataika dopiero co wyciągnęła swoją biedną towarzyszkę, choć miały tam spędzić noc. W cieple i względnym spokoju. Względnie bezpiecznie. W towarzystwie człowieka przy mieczu, który choć gburowaty, to jednak zdawał się porządny. No i płacił za wszystko z własnej kiesy. Co Alicii strzeliło do głowy, żeby stamtąd uciec, a do tego ciągnąć za sobą Verę - trudno zgadnąć. Jedno było pewne - wrócić tam teraz już na pewno nie potrafiła, a gdyby i potrafiła, to i tak nie miała sił.

Wzdłuż ulicy Stalowej ciągnęły się kuźnie, o tej porze ciche, ciemne i zamknięte na cztery spusty. Podobnie jak kramy na rynku. Padał drobny, kłujący w twarz śnieg.

- Czy mogłabyś zaprowadzić mnie do domu? - osobliwe pytanie padło z ust Very. Niezapominajce nie było jednak dane odpowiedzieć, bo poczuła, jak ktoś kładzie jej rękę na twarzy.

Lodowaty wicher dął tak mocno, że przyginał obie dziewczyny do ziemi. Tym można było tłumaczyć fakt, iż nie zauważyły skradających się ku nim w ciemności drabów. Była noc, włóczyły się same po ulicach stolicy Keronu, po mieście pełnym brudu, zła i występku wszelkiej maści. Czego mogły się spodziewać? Och. Alicia, niewinna i naiwna dzikuska, właściwie miała prawo nie podejrzewać niczego złego. Tym bardziej musiała się zdziwić, kiedy poczuła chłód ostrza przytkniętego do swojej szyi i ciężką łapę, zasłaniającą jej usta, by nie ośmieliła się wrzasnąć. Ciężarną towarzyszkę spotkało to samo, jak barbarzynka zdołała dostrzec kątem oka. Oprócz tego jeszcze jakieś ciemne kształty przesuwały się dookoła nich, ale ilu było napastników? Tego nie wiedziała. Ilu by ich nie było, sytuacja wyglądała równie beznadziejnie.

- Dawać co macie, jedna z drugą, ale już. Wszystko. Po dobroci, bo inaczej się pogniewamy.
- A nie chcecie, żebyśmy się gniewali. Ani słowa!

Tajemniczy klejnot na palcu Alicii pulsował fioletowym światłem, doskonale widoczny w ciemności, piękny i dziwny jak gwiazda, która spadła na ziemię.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

103
Ciężarna najwidoczniej nie miała dziś dobrego dnia, ponieważ wykrzyczała Alicji co chciała. W zasadzie nasza bohaterka nie dziwiła się jej. Sama równie dobrze dała by sobie w tym momencie zasiadła w spokojnej karczmie przy palenisku i z ciepłą strawą przy ustach. Niestety, w tym momencie nie było jej to dane. Kobiety znajdowały się po zmroku na ulicy Saran Dun, gdzie nie było widać żadnego przybytku w którym mogłyby by się udać na spoczynek. Alicja musiała z całym przerażeniem przyznać, że zabłądziły. Kobieta nie miała pojęcia, gdzie ma iść, najchętniej wróciłaby do karczmy, ale nie wiedziała jak tam trafić.
Niestety, to nie był koniec kłopotów. Kiedy Alicja miała zaproponować Verze, aby spróbowały zawrócić tą samą droga, którą przyszły i znalazły większe skupiska ludzi niż zamknięte kuźnie, poczuła, że ktoś ją lapie od tyłu i zatyka usta. Strach, niczym żelazna obręcz, objął Alicję. Złapał ją za trzewia, i sparaliżował. Mimo wszechobecnego zimna dziewczyna poczuła się jakby ktoś włożył jej sopel w trzewia i wiercił nim w nich. Po chwili poczuła na swoim gardle ostrze noża. Wtedy strach zaczynał być coraz silniejszy. Jeśli Alicja myślała, że uczucie, które wcześniej ją ogarnęło było mocne i przerażające teraz poczuła je ze zdwojoną siłą.
W głowie kobiety pojawiły się jedynie myśli o tym, że musi być spokojna. Zapewne chcą wziąć kosztowności. Lub chcą wziąć ją. Te dwie opcje przychodziły jej do głowy. o tej drugiej wolała nie myśleć, a co do kosztowności to posiadała jedynie ten przeklęty pierścień, którego może się pozbyć z miłą chęcią w zamian za wypuszczenie wolno jej oraz Very.
Błyskotka świeciła teraz mocnym światłem, co na pewno zwróciło uwagę napastników. Dziewczyna w tym momencie czekała na ruch mężczyzny, który trzymał ją w uścisku.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

104
Jasnowłosa dzikuska nawet nie próbowała ukryć przed napastnikami swojego dziwnego pierścienia. Trzymający ją zbój łapczywie wyciągnął po niego rękę. Widząc, że otępiała dziewczyna nie kwapi się go zdjąć i oddać, rąbnął ją w twarz i niecierpliwie pociągnął za dłoń... Ale nic z tego. Błyskotka ani myślała zejść. Ani drgnęła. I nie chodziło o to, że po prostu utknęła na spuchniętym palcu, jak to się niejednemu pierścionkowi i niejednej noszącej go damie przydarzyło. Nie, to było bardziej tak, jakby ozdoba wrosła w kość i połączyła się z ręką dziewczyny na zawsze. Jakby zapuściła niewidzialne korzenie w ciele swojej właścicielki...


Tymczasem inne ręce bez trudu zdarły starą bransoletkę Alicji z chudego przedramienia Very. Zdarły z niej również sznur szklanych paciorków, skrywanych pod koszulą, i kilka drobnych, druciano-blaszanych amuletów, ale tylko w momencie kiedy w srebrnej powierzchni bransolety błysnął niebieski promień zarulowego sierpa, młodej urataice stanął przed oczami dziwny obraz. Jeśli wierzyć mocy przypisywanej światłu niebieskiego księżyca, musiał być to obraz z przeszłości. Ważny i utracony.

Była znów wielka góra, czarna i niepojęta, góra-tajemnica. Był kruk, wielki kruk, także czarny jak noc w środku zimy, także niepojęty, kruk-zagadka o miękkich skrzydłach. Był mężczyzna - zjawił się, gdy zniknął kruk. Mężczyzna wielki niczym góra, o włosach czarnych jak krucze pióra, które targał silny wiatr z północy. I niepojęty. Mężczyzna-sekret. Stała przed nim na nagiej skale, sama naga, czując w sobie i Lód, i Płomień, i Wichurę. Ucałował ją w rozpalone czoło, a potem zniknął jak dym, pozostawiając tylko wspomnienie pieszczoty aksamitnych piór. Jedyne, co miała na sobie, to ten jeden kawałek srebrnego metalu, pokryty magicznymi symbolami, które mówiły o miłości i o wspólnym życiu.


- Słuchaj, suko - otrzeźwił ją jadowity głos tego, który mocował się z jej pierścionkiem - albo mi to oddasz po dobroci, albo ci urżnę łapę przy samej szyi! Zrozumiałaś? Czy taka tępa jesteś, na jaką wyglądasz, co?

Napastnik nie sprawiał wrażenia takiego, który żartuje albo rzuca pogróżki na wiatr. Był zniecierpliwiony, wściekły, no i miał ze sobą nóż. Bardzo brzydki nóż, który na pewno nie służył mu jako ozdoba. Trzymał gębę tak blisko twarzy przerażonej Niezapominajki, że czuła wyraźnie odór jego zepsutych zębów, a gdyby tylko było odrobinę jaśniej, to pewnie mogłaby i policzyć wszystkie braki w jego uzębieniu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

105
Cóż, spotkanie z rabusiami nie było miłe i przyjemne. Przekonał się o tym policzek dziewczyny oraz dalsza część jej twarzy. Alicja zawyła z bólu kiedy dostała od mężczyzny. Sama nawet próbowała ściagnąć ten cholerny klejnot z palca, który w tym przypadku ani drgnął, jakby był zrośniety z kończyną.
Rabusie również nie oszczędzili Very, której zdarli z niej liche ozdoby, które kobieta posiadała. Tymczasem z naszą bohaterką stało się coś dziwnego. ALicja w jednej chwili odpłyneła z obskórnej ulicy w Saran Dun i wzniosła się do mrożnych krain, w których już była. Tym razem zobaczyła mężczyznę, który wydawał się jej znajomy. Dziewczyna czuła do niego falę bardzo ciepłych uczuć, od tęsknoty po uczucie bliskości do niego. Nie potrafiła zlokalizować skąd to się wzięło, skad zna tego mężczyznę. Wiedziała że coś go z nim łączy, ale nie potrafiła wyjaśnić co. W tym momencie stała nago, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. W tej chwili Alicja chciała być tylko z nim aby rozkoszować się wspólnymi chwilami. Były one jednak bardzo ulotne, gdyż po paru minutach Alicja poczułą jedynie delikatne muśnięcia skrzydłami na swoim ciele. Wtedy poownie wróciła do rzeczywistości ...
Ponownie brudna, ciemna uliczka, ból na twarzy oraz agresywni napastnicy. Dziewczyna z całą uwagą odczuła wszystkie niedogodności związane z byciem w tym położeniu. Rabusie nadal próbowali zedrzeć z jej palca pierścień. Alicja nawet powiedziała w języku ludów północy, żeby wzięli sobie go, ale nie wiadomo czy została zrozumiana.
Tymczasem napastnik miał ze sobą nóz, którego również nie zawahał by się użyć. Niezapominajka w tym momencie postanowiła prosić o pomoc tego skrzydlatego mężczyznę, którego widziała w wizji. Zaczęła modlić się cicho, prosząc aby przybył i pomógł.

Wróć do „Saran Dun”