Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

46
Chaos, śmierć, krew, krzyk, płacz... nieodłączne elementy każdej walki, każdej bitwy, w której ścierają się ze sobą cudze racje, każda słuszna a jednocześnie całkiem przeciwna, gdyż wszystko co powoduje śmierć na taką skalę, zwłaszcza niewinnych, nie może być słuszne a tym bardziej dobre. Nie mniej ten świat należy do istot żywych, rozumnych i posiadających wolną wolę, która nadawała im szereg praw - prawo do zemsty było jednym, niemalże podstawowym z nich. Życie było niesprawiedliwe, świat był niesprawiedliwy, zły i okrutny, z tego właśnie powodu Uratai nie mieli przy sobie armii adwokatów i sędziów tylko śmiertelnie niebezpieczne bronie, z tego samego również powodu towarzysze Gillesa nie wytoczyli wcześniej procesów przybyszom z północy, tylko sami wzięli w swoje ręce misję uczczenia pamięci poległych z ręki barbarzyńców, topiąc ich w kałuży ich własnej krwi. W tym wszystkim nie było żadnej większej, zbędnej filozofii, a może by się przydała? Ludzkość w swym kręgu nienawiści doszła już tak daleko, że łatwiej jak najszybciej załatwić sprawę, zadać śmierć, zniszczyć, wypatroszyć, niż chociażby na chwilę szczerze, czysto obiektywnie zastanowić się nad sercem problemu, nad jego rozwiązaniem, poświęcić czas na przemyślenia mogące uratować wiele istot, niż na ostrzeniu miecza, przywdziewania zbroi i opracowywaniu strategii mającej na celu zadać wrogowi jak największe straty, traktując go na równi... nie, traktując go gorzej niż robactwo, bowiem nawet najbardziej irytujący owad ginie śmiercią szybką, bez patrzenia na ten sam los dopadający jego rodzinę i towarzyszów, samemu powoli cierpiąc w agonii w kałuży własnej krwi.
A Gilles? On chce tylko zarobić, dla niego ta cała, samonapędzająca się machina zła i śmierci jest zwykłym miejscem pracy. Owszem, on sam ma spore uczestnictwo w tym całym chorym, spaczonym systemie, który hojnie wynagradza jedynie tych, którzy całkowicie pochłoną się w zajęciu odbierania ludzkich żyć. Wojenni bohaterowie, czołowi płatni zabójcy, najlepsi magowie, najsławniejsi najemnicy... od zawsze własne sukcesy budowało się jedynie na trupach, nikt tego nie przyznaje, nikt o tym nie mówi, nawet o tym nie myśli, bowiem ludziom weszło to w krew tak bardzo, że kolejne pokolenia rodzą się z tą trucizną w żyłach. Najemnik pokroju Gillesa może od czasu do czasu duma na tym trochę, lecz rezultat jest ten sam - dla niego cudza śmierć oznacza pełną miskę jedzenia i zapasy na podróż, lekarstwa, opatrunki i dach nad głową, dlatego robi co może starając się znaleźć równowagę pomiędzy szerzeniem śmierci a godziwą zapłatą, za cele wybierając jedynie te na swoim poziomie, zdolne stawić mu czoła jak równy z równym, nawet jeżeli to trochę wyboista i trudna droga. Dlaczego tak robi? Albo urodził się z pewną dozą sumienia, którego brakuje znacznej większości żyjących docześnie istot, albo po prostu nauki jego mistrza takim go stworzyły. Widok niegdyś dzielnego, silnego rycerza, zaglądającego codziennie do dzbana z winem, szukającego ukojenia i zapomnienia w alkoholu, nie mogącego spojrzeć w lustro by nie zobaczyć twarzy, która patrzyła w oczy dziesiątkom własnoręcznie zabitych istot, potrafi być nad wyraz motywujący.
Kolej Najemnika przyszła dość szybko, nie żeby się wzbraniał, a nawet wręcz przeciwnie - miał nadzieję jak najszybciej ujrzeć swego wroga, spojrzeć mu w oczy, a następnie zabić go dla pieniędzy, jakby jego życie było warte równe pięćdziesiąt gryfów. Gilles pragnął jak najszybciej uspokoić wyrywającą się z jego wnętrza bestię, która pobudzana strachem przed śmiercią pragnęła jedynie zabijać. Serce mężczyzny waliło jak młot w szybkim, wręcz nieracjonalnym tempie. Krew zalewająca jego mięśnie wrzała tak bardzo, że aż parzyła od wewnątrz, jeszcze bardziej pobudzając bitewny szał. Adrenalina zdawała się nie tyle przyćmiewać umysł, co wręcz czynić go bardziej przejrzystym, sprawnym, nadając mu nowe zdolności postrzegania rzeczywistości i kontroli nad własnym ciałem. Krew pulsowała Gillesowi w skroniach, jego twarz poczerwieniała, oddech był szybki i głęboki, choć na swój sposób spokojny i opanowany; mięśnie Najemnika już dawno trwały napięte i gotowe do wysiłku. Zbroja leżała idealnie, tarcza przylegała dobrze, a uchwyt miecza był silny i pewny. Nie liczyło się teraz nic więcej poza szarżującym do ataku, rozwścieczonym Uratai, dodatkowo pobudzanym przez leżące wokół trupy jego rodziny, jego towarzyszy, ale również wrogów. Wrogów takich jak Gilles.
Potężny zamach dał najemnikowi dosłownie ułamek sekundy na zaplanowanie obrony, dokładniej rzecz biorąc jego ciało zareagowało automatyczne, zaprawione w podobnych bojach i pojedynkach wyszukało i natychmiast zastosowało najlepszą możliwą w tej sytuacji taktykę. Nie było czasu na unik, miecz wroga był długi, zamach nadawał mu siły i szybkości, wokół leżały trupy, a tarcza i miecz spowalniały Gillesa, dlatego postanowił wykorzystać swoje atuty obronne. Ugiął mocniej nogi, mocniej przywarł barkiem do tarczy i przeniósł na lewą stronę większość ciężary ciała, zapierając się jak tylko mógł, z zamiarem przyjęcia uderzenia wprost na tarczę. Zdawał sobie sprawę z siły ciosu i pola bitwy, nie raz przyjmował podobne uderzenia, dlatego w momencie kiedy zostanie odepchnięty stara się jak najszybciej złapać równowagę, wykorzystując tarczę i miecz jako środki przeciwwagi. Gdyby jego obrona była skuteczniejsza niż by się spodziewał i nie zostałby wybity z równowagi, a dalej znajdywałby się przy wrogu, którego ostrze stykało się z tarczą, to bardzo dobrze, ponieważ bez względu na to co zaszło Gilles ma zamiar wykonać ukośne cięcie od góry na rękę wroga, miejscem docelowym miałoby być przedramię, lecz w każdym innym wypadku równie dobrze mógłby to być bark bądź obojczyk. Cios jest szybki, zdecydowany, ma wyrządzić jak najgłębszą ranę. Po tym ruchu Najemnik ponownie przyjmuję standardową pozycję, trzymając tarczę przed sobą, po czym wręcz wybija się do przodu jednocześnie wykonując mocne pchnięcie-uderzenie tarczą, najlepiej nim oponent zdąży wykonać kolejny ruch. Ma to nieco zwiększyć odległość, nie na tyle, aby Uratai mógł swobodnie wykonać zamach swym długim mieczem, co sądząc po jego rozmiarach nie będzie trudne, lecz na tyle, aby to sam Gilles mógł spokojnie wykonać ponowne cięcie, tym razem poziome, celując domyślnie w kolano bardziej wystawionej nogi przeciwnika, wykorzystując wyuczoną postawę obronną każdego wojownika przeciw niemu samemu. Cięcie jest szybkie, nogi nie są tak bardzo silne i opancerzone jak ciało, więc ich uszkodzenie nie wymaga tak wielkiej siły i zamachu jak gdyby celowało się przykładowo w tors. Po tym ataku Najemnik ponownie przechodzi w postawę obronną, wyraźnie obserwując reakcję wroga. Przed wszystkimi ciosami stara się bronić tarczą tak jak wcześniej, wytężając siły i zapierając się wprost proporcjonalnie do branego przez Uratai zamachu i potencjalnej siły uderzenia ciężkiego miecza. Gdyby doszło do walki w bliższym zwarciu, jest to Gillesowi na rękę, gdyż próbuje wówczas uderzyć kantem tarczy w szczękę wroga bądź nagłym przykucnięciem zgnieść mu za pomocą tarczy stopę, po którymś z tych wariantów zawsze wykonuje odepchnięcie tarczą (jak wcześniej) po czym przechodzi do zaplanowanego ruchu. Ostatnim, kończącym ruchem Najemnika jest wyprowadzenie pchnięcia prosto w bebechy Uratai, celując w brzuch, a w przypadku udanego przebicia wroga przejechaniem ostrzem bardziej w dół, pokręcenie nim, wbicie głębiej po czym gwałtowne wyciągnięcie, jeszcze bardziej szarpiąc ranę. Nim jednak dojdzie do pchnięcia, Gilles ma zamiar ponownie wykorzystać odruchy wroga. Staje w swojej tradycyjnej pozycji, po czym markuje frontowe uderzenie tarczą, takie jak wcześniej, a jeżeli przed dosłownie chwilką doszło ono do skutku, wyczulony przeciwnik odruchowo powinien ustawić się tak, by przyjąć na siebie cios tarczą, który nie nastąpi, bowiem zamiast niego zostanie wyprowadzone szybkie pchnięcie, podczas którego Najemnik przenosi cały ciężar ciała na prawą stronę, wykonując również długi krok prawą nogą i wyciągając rękę tak bardzo, jak tylko potrafi. Wspomnieć również należy, iż w razie problemów, wspomaga obronę tarczą dodatkowo przykładając do niej miecz, korzystając wówczas z siły obu rąk oraz zawsze się stara być od przeciwnika w odległości miecza, swojego miecza, kątem oka kontrolując ilość leżących na ziemi trupów, a w razie cofania starając się ostrożnie stawiać kroki by wpierw wybadać truchło.
Jeżeli udałoby mu się zabić wroga, natychmiast czujnie rozgląda się po polu bitwy.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

47
Spoiler:
Dziewczyna straszne się bala. Najprawdopodobniej miejsce w którym znajdowała się zostało zaatakowane. Przez kogo, w jakim celu? Tego niestety nie wiedziała. W sumie to nie było dla niej aż takie ważne w tym momencie. Niezapominajka cała się trzęsła się jak osika. Dziewczyna leżała przez jakiś czas na ziemi przy martwym Kamiennorękim. Niebawem ktoś doszedł do ciała barbarzyńcy i zepchnął ciało z naszej bohaterki.
Alicja w pierwszym momencie zasłoniła się w geście obronnym. Chciała krzyczeć i wzywać pomocy. Niemniej nie wiedziała czy jej krzyk zostanie wysłuchany podczas ogólnego rozgardiaszu. Kiedy kątem oka zobaczyła kto nad nią stał, uspokoiła się na chwile. tego mężczyznę widziała już w uliczkach kiedy to uciekała z placu egzekucyjnego. On to złapał ją, zaniósł do tawerny, gdzie chciał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Przerażona Alicja uciekła w tamtym momencie, udało się jej trafić właśnie w to miejsce.
Alicja spojrzała z wdzięcznością na swojego wybawcę, następnie powiedziała coś do niego w języku barbarzyńców.
- Dziękuję, proszę pomóż mi - Głos miała lekko załamany i proszący. Zapewne jej wybawca nie zrozumiał za wiele z tego co mówiła, niemniej można się było domyślić kontekstu. Alicja czekała na ruch swojego nowego-starego wybawcy, a wiec Miklosa (mam nadzieję, że dobrze zrozumiałam post).

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

48
Alicia, Miklos
Niedoszły wybawca chyba już chciał coś powiedzieć, ale opuścił nagle ręce, zwiotczał i padł na ziemię tuż przy ciele Kamiennorękiego. Przez chwilę popatrzył na nią tępym, nieobecnym wzrokiem, by jakby odruchowo przewrócić się na plecy i zacząć wpatrywać się w nocne niebo, tylko powoli odzyskując zmysły.
- Ha! - zakrzyknął ktoś zadowolony stając nad nim, ktoś o dużej, znajomej sylwetce i ubiorze ze skór i futra, lecz Alicja nie dostrzegła, kim dokładnie była postać. Już, już pałka lub maczuga unosiła się w powietrze, ale Barbarzyńca nagle przeskoczył nad nieprzytomnym oraz nad ciałem Bjorniego i ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Wokół wzniosła się bitewna wrzawa. Pokrzepiające okrzyki, zawodzenie cierpiących i alarmujące wrzaski mieszały się ze sobą w ten sposób, że przygnieciona kilogramami martwego mięsa Promyczek wiedziała tylko jedno: jest piekielnie niebezpiecznie.

Gilles
Trzymany oburącz miecz uderzył o tarczę, stal jęknęła głośno, drewno tarczy zatrzeszczało, lecz wprawny w obronie Gilles niemal się nie poruszył. Siła uderzenia nie pozostała niezauważona, lecz drobny ból ramienia był niczym w porównaniu z rozpłataną piersią, czego najmimiecz właśnie sprawnie uniknął. Uratai usiłował uskoczyć przed kontrą, zasłaniając się przy tym swym wielkim mieczem - zbyt wolno. Przygotowany do ciosu oręż Gillesa zablokowany został jednak w ostatniej chwili, ostrze odbiło się od prostego jelca, chroniąc barbarzyńską rękę. Blondwłosy waligóra był jednak zwyczajnie zbyt wolny - doświadczone ramię uderzyło weń tarczą, zbiło zasłonę, wybiło z równowagi cofającą się ofiarę. Kolejne cięcie dosięgło wreszcie ciała, zbroczyło wyważoną stal krwią i fragmentami pogruchotanego kolana, gdy niemal odcięło Barbarzyńcy nieopancerzoną nogę.
Już, już miał Gilles cofnąć się i obejrzeć przeciwnika, gdy nadlatujący nie wiadomo skąd nóż wymógł na nim zdecydowaną reakcję. Choć przed chwilą krwi skosztował jedynie sztych, to teraz, wbity aż po rękojeść w obojczyk Barbarzyńcy, miecz cały niemal był w szkarłatnej jusze ulatującego życia. Wojownik zmienił się w trupa, ciało przeszło w truchło, a padający martwym Uratai nie zdążył nawet zakrzyknąć.

Wokół wrzała nie lada potyczka. Choć atakujących było zaledwie kilku - druga ich część dopiero nadbiegała, nie mogąc już strzelać w obawie przed poranieniem towarzyszy - to walczyli pełni gniewnego wigoru, nienawistnej mocy pragnącej przepędzić obcych z rodzinnego miasta, odebrać, co w swej nieprawości zabrali. Uratai walczyli chyba z jeszcze większą zawziętością, broniąc swych kobiet i dzieci, swego życia i całego dobytku, jaki posiadali - a jaki mógł zmieścić się na tych kilku stojących na podwórzu wozach.
Padali jednak, jeden po drugim - pijani, nieopancerzeni, zaskoczeni, nie mieli większych szans z przekonanymi o swej racji obywatelami. Nim Gilles zdążył się rozeznać w sytuacji, na podwórzu leżało już osiem trupów, z czego pięć z całą pewnością było jeszcze przed chwilą cieszącymi się życiem Barbarzyńcami.
Nagle w progu domu pojawił się mężczyzna w czystym, białym futrze i odsłoniętych, wytatuowanych ramionach i burzą w oczach. Widząc poległych braci uniósł się krzykiem pełnym złowrogiej obietnicy, zamachał szeroko rękoma i wraz z trzaskiem rozrywanego powietrza uderzył w nich rażącymi oczy błyskawicami. Wśród niosącego się między miejskimi kamienicami gromu dało się słychać czyjeś zawodzenie, lecz oślepiony Gilles nie dostrzegł, kto miał tak mało szczęścia, że jako pierwszy został porażony. Odruchowo przypadłszy do ziemi i schowawszy się za tarczą, zauważył tuż obok siebie ruch - pod ciałem potężnego Uratai wierciła się ichniejsza kobieta, żywa jeszcze i zdolna do walki, a zatem stanowiąca zagrożenie; obok niej poruszał się niemrawo i chaotycznie prawdopodobnie ranny, uzbrojony mężczyzna, który nie wyglądał na Uratai, ale którego też nie rozpoznawał ze swojej "kompanii".

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

49
Wrzawa i bitwa na podwórku trwała w najlepsze. Niezapominajka była nadal mocno zdezorientowana tym co się działo. Patrzyła tylko tępo jak kolejna osoba pada nieżywa. Jasnowłosej wydawało się, ze gdzieś wcześniej widziała już tego mężczyznę, którego truchło znajdowało się niedaleko niej. Jednak w tym wszystkim nasza barbarzynka nie miała pamięci ani głowy aby przypominać sobie gdzie widziała nieżyjącego mężczyznę. Najważniejsze w tym momencie była ucieczka. Dziewczyna więc zaczęła czołgać się bardzo powolnymi ruchami na ziemi. Nie wiedziała za bardzo w jakim kierunku się poruszać. Przede wszystkim chciała nie zawrócić na siebie niczyjej uwagi, dlatego też sunęła bardzo wolno. Co chwilę przestawała aby nieznacznie się rozejrzeć i sprawdzić czy nikt jej nie przyuważył. Wszak od tego zależało jej życie.
Dziewczyna bardzo się bała, ale próbowała przezwyciężyć strach i nie uciec. Stopniowo, systematycznie, oczyszczała swój umysł z demonów lęku i skupiała się na zadaniu jakim było ujście z życiem.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

50
Gilles walczył zacięcie, a jego doświadczenie i siła pozwoliły mu położyć przeciwnika bez większego problemu, choć chwilowy ból w ramieniu ostrzegł przed kolejnymi próbami walki z tymi barbarzyńcami. Mimo wszystko Najemnik nie dostrzegał żadnego honoru w tej walce, nawet nie nazwałby jej szlachetną. Zabijał pijanych i nieuzbrojonych osiłków za marne grosze. Mógł nawet iść o zakład, że gdyby przeciwnicy byli przygotowali, atakujący musieliby mieć trzy razy więcej ludzi by coś zdziałać.
Nikt nie spodziewał się maga w szeregach barbarzyńców, Gilles tym bardziej. Dawno żadnego nie widział, o magii nie miał pojęcia i wolał trzymać się od niej z daleka. Właśnie zobaczył, jak prosty gest wystarczył by zabić człowieka w ułamku sekundy, nawet jeżeli w rzeczywistości było to nieco bardziej skomplikowane. Było jeszcze coś, co przykuło uwagę Gillesa i postanowił poświęcić temu parę sekund. Nie miał nic do kobiet i dzieci, zawsze rezygnował z nich, nawet jeśli płacili.
- Ty, tam! - rzucił głośnym szeptem w stronę leżąco-czołgającej się kobiety. - Pospiesz się póki jest zamieszanie! Uwaga wszystkich jest odwrócona, to twoja szansa, nikt nie powinien za tobą pobiec! - Nie wiedział, czy nieznajoma coś zrozumiała czy nie. Jego sumienie w tym momencie będzie względnie czyste, zaśnie spokojnie, może nawet z pełnym żołądkiem, a może za chwilę i na wieki.
Bez względu na to, czy Uratai-Mag jest atakowany przez miejscowych, rozpraszających wroga i ułatwiających Najemnikowi jego następny manewr, czy też wszyscy stoją w miejscu, Gilles ma zamiar iść dość żwawo w stronę wroga, zasłaniając się tarczą, w miarę możliwości nieco go okrążając tak, aby być z jego boku, z najbliższej strony. Gdyby przeciwnik zaatakował magią, Najemnikowi nie pozostaje nic innego jak zasłonić się tarczą, niby okutą żelazem, ale dalej z grubego i wytrzymałego drewna. Ogólnym celem atakującego jest dojść do przeciwnika, i będąc kilka metrów przejść do szybkiego biegu, zakończonego wyskokiem i pchnięciem mieczem wprost w klatkę piersiową wroga. Jeżeli coś by nie wyszło, a Gilles dalej byłby cały, próbuje zaatakować wroga serią różnych cięć - od góry, ukosa, boków - oraz pchnięć, cały czas będąc gotowym na obronę tarczą, a najlepiej nie dając wrogowi w ogóle szans na skoncentrowanie i wypuszczenie energii.
Ostatnio zmieniony 03 lis 2013, 18:55 przez Gilles, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

51
Walczący mężczyźni rzeczywiście nie zwracali uwagi na czołgającą się po ziemi Niezapominajkę. Gdy krew się lała, a powietrze cięły błyskawice, nikt nie skupiał się na nieuzbrojonej, pełzającej kobiecie.
Gilles był chyba jedynym dość śmiałym - lub dość głupim - by zaszarżować na władającego magią Uratai. Nie zdołał jednak do niego dotrzeć - Barbarzyńcy nabrali nowych sił, podniesieni na duchu obecnością potężnego pobratymca. Choć wszyscy byli zaskoczeni piorunem, który w uderzył w kogoś, kto teraz drgał na ziemi, dymiąc z całego ciała, to przyparci do muru obrońcy więcej zyskali dzięki kilku oddechom spokoju. Jeden z nich, widząc Gillesa atakującego szamana, dosłownie rzucił się na niego i zbił go z nóg. Byłby jeszcze w locie ciął go wielkim nożem, jaki trzymał w zaciśniętej, krwawiącej ręce, ale najemnika uchroniła tarcza i kolczuga.
Obaj upadli na ziemię, schylili głowy, gdy znowu uderzył grom i podnieśli na siebie wzrok dopiero, gdy na podwórzu przestało błyskać. Leżeli niemal ramię w ramię, Gilles po prawej, a patrzący nienawistnie Uratai po lewej.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

52
Pierwsze co Gilles ma zamiar zrobić to naturalnie wstać się jak najszybciej, najlepiej szybciej od przeciwnika i najlepiej nim ten zdąży wstać i zaszarżować. Nagłe podniesienie morali Uratai nie wróżyło za dobrze, zwłaszcza, że siły napastników kurczyły się w zastraszającym tempie, a mag strzelał śmiertelnymi błyskawicami. Najemnik zdawał sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie będzie musiał uciekać, nie zarobiwszy ani grosza. Nie podobała mu się ta opcja, dlatego choćby miał paść na ziemię całkowicie wycieńczony, dorwie tylu przeciwników ile da radę, być może osłabiając ich na tyle, aby nie mieli sił i czasu by dobijać rannych i jeszcze żywych, tylko po prostu odjadą. Gilles ma zamiar zatoczyć półkrąg, tak, aby mieć przed sobą obecnego oponenta zasłaniającego maga. Tym sposobem po pierwsze ma się ochronić przed ewentualnie nadlatującym piorunem, a po drugie ma zniechęcić szamana do atakowania go i znalezienia innego celu. Po cichu Najemnik liczy, że mag wyczerpie się z many dość szybko, a pozostali Uratai zdążą umrzeć.
Gilles ma zamiar przystąpić do ataku, trwając już w swojej naturalnej pozycji, trzymając pewnie tarczę przed sobą w jednej dłoni, a w drugiej miecz, gotowy do błyskawicznego ataku. Atakujący, jeżeli tylko ma możliwość podchodzi do przeciwnika i markując uderzenie tarczą, ma zamiar wykonać silne i szybkie poziome cięcie w lewy bok wroga, po czym jak najszybciej ponownie się zasłonić. Wszelkie ataki przyjmuje na tarczę, dokładnie kontrolując równowagę i uważając pod nogi; ruchy obronne tarczą i całym ciałem wykonuje na podstawie tego, jaką bronią, jak i z jaką siłą uderza wróg. Następnie następuje próba wykonania pchnięcia tarczą, po czym od razu próba wbicia miecza prosto w brzuch wroga, a gdyby ten wykonał unik, pchnięcie przechodzi w niezbyt silne, lecz szybkie cięcie w pierwsze, lepsze odsłonięte miejsce. Ostatnim atakiem jest zamiar wykonania silnego cięcia od góry, zza głowy, gdzie w przypadku zablokowania następuje pchnięcie tarczą w przeciwnika i powtórzenie ataku, a w przypadku uniku następuje seria szybkich cięć na tors wroga: od prawej poziome, od lewej z góry na ukos i od prawej z góry na ukos.
Jeżeli istnieje możliwość, Gilles stara się sparować uderzenie mieczem, nie dając go sobie jednak wytrącić i w razie problemów odkleja oręż i pcha tarczą, by nieco zwiększyć odległość, po czym kontynuuje zamierzone ruchy. Stara się mieć wroga nieprzerwania przed sobą, traktując go również jako tarczę przed błyskawicami. Gdyby widział, że następuje atak magią mogący go oślepić (gromadzenie energii, gesty, etc.), przerywa ruch i skupia się na obronie, bardziej zasłaniając się tarczą. Kątem oka monitoruje pole bitwy, głównie pod kątem leżących pod nogami trupów i broni oraz ewentualnych, pędzących na niego dodatkowych wrogów; dokładniej przygląda się całej sytuacji jeżeli udałoby mu się pokonać przeciwnika.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

53
Barbarzyńca, niemal nieopancerzony, wstał na nogi znacznie szybciej od najemnika. Czekał na ruch przeciwnika, nie mogąc tknąć go poprzez zbroję i tarczę - choć jego nóż był naprawdę duży i równie brzydki, była to broń raczej do łaskotania żeber w ciemnych uliczkach miasta i zatłoczonych karczmach niż do otwartej walki, jaka miała miejsce.
I to przesądziło o losie wojownika. Po tym, jak uskoczył przed szerokim cięciem, próbował jeszcze kopniakiem wytrącić Gillesa z równowagi. Wprawny tarczownik ustał na nogach i odwzajemnił się ciosem w nieosłonięty brzuch - poczuł, jak żelazo zatapia się w miękkie mięso, a dłoń zalewa ciepła posoka. Uratai miał jednak silną wolę przetrwania - umrzeć nie chciał, bezwładnie jeszcze machał ręką kurczowo zaciśniętą na nożu, opluł się ślinią i wypływającą z ust krwią, bełkocąc przekleństwa. Dopiero po kilku gwałtownych, rozpruwających bebechy szarpnięciach, Gilles uwolnił swą broń z opadającego na grunt trupa.

Jeb!
Uderzenie w tył głowy od jednej z kobiet, które tak szanował i którym pobłażał, tępym błyskiem bólu powaliło go znowu na ziemię. Napastniczka prędko miała pożegnać się z życiem, bo jeden z Gillesowych kompanów już skakał do niej z ostrzegawczym krzykiem, który jednak nie przedarł się nad bitewną wrzawę i trzeszczącą w powietrzu magię.
Piorun uderzył jakby z całą mocą niebios. Ociężale podnoszący się najemnik poczuł, jak nagle przez ciemność ogłuszenia przedziera się palące światło, spinające wszelkie jego mięśnie. Ciało odmówiło posłuszeństwa, wygięło się, zacisnęło dłoń na tarczy tak, że pewnie poczułby tam ból, gdyby był w stanie odróżnić, co go boli. A może bolało go zwyczajnie wszystko? Ogień w oczach, smród spalenizny i pełne paraliżującego cierpienia drgawki były ostatnim, co zapamiętał.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

54
Alicia

Zacięte starcie na podwórzu toczyło się z rozpaczliwymi, barbarzyńskimi okrzykami i krwawym hałasem, cudem, jakby boską wolą, omijając przywierającą do podłoża dziewczynę. Alicja w ostatniej chwili zdążyła cofnąć dłoń, nim w to samo miejsce wbił się ciężki, okuty but jednego spośród wojowników, przeskakującego nad nią odruchowo, bez pomyślenia, nie spoglądając ni chwili w dół. Inny przydepnął krótko jej łydkę, lecz nawet nie się zatrzymując.

Pozostanie w dole, przy ziemi, niechybnie ocaliło dziewczynie życie. Walka zazębiła się, nabrała szalonej gwałtowności, w której nikt nie zwracał już uwagi na nic innego, jak uzbrojonego przeciwnika. Powoli pełznąc przed siebie i nie przystając nawet na chwilę, by się obejrzeć, Jasnowłosa w końcu zdołała wydrzeć się z chaosu i spod świszczących nad jej głową kling, z których każda mogła w końcu spaść na dziewczę. Zdołała przełknąć jednak gulę strachu, rosnącą w jej gardle i tylko nabrać determinacji.

Nim ktokolwiek zdążył sobie o niej przypomnieć, dotarła do płotu, dziurawego i zbutwiałego, jak szczerby w najemnej gębie. Małej i drobnej, Alicji udało się przepełznąć w wyrwie u jego spodu, rozgrzebując ziemię gołymi dłońmi i pośpiesznie przeciskając się dołem na ulicę. Ulgą powitała zimny bruk pod palcami oraz powietrze... świeże, inne, nie woniące krwią oraz potem. Była bezpieczna. Przynajmniej w tej chwili. Wyłożona kamieniem aleja nie była ruchliwa, ocieniona ścianami domostw i nikt nawet nie przechodził szczęśliwie w chwili jej upartej walki o prześlizgnięcie się pod parkanem, póki nie stanęła w końcu na własnych nogach. Była obolała i zmęczona, u wybrudzona ziemią. Przetrwała jednak.

Miklos Horthy

Zimna woda na twarzy obudziła Admirała, cholernie zimna. A była to wcale przyjemna, niemal najprzyjemniejsza rzecz w całym tym przebudzeniu, wziąć pod uwagę, że ledwie zaczął znowu czuć, jak poczuł przede wszystkim zapierające, tępe pulsowanie z tyłu czaszki, gdzie huknęła z impetem pałka. Czuł też boleśnie każde miejsce, na które niechybnie spadły w biegu buty wojowników. Podeptano go i stratowano, ale teraz wrażenie było bliskie bardziej temu, jakby co najmniej ktoś z dziką namiętnością galopował po nim okutym na cztery koniem.

Przepraszam. Nie ruszajcie się jeszcze, proszę — głos był żeński, młody, nieco spłoszony. Półprzytomnemu mężczyźnie w pierwszej chwili przyszła na myśl dziewczyna, której stał się mimowolnym wybawcą, lecz gdy uchylił oczy, ujrzał rudawe włosy, wypadające spod chusty i piegowatą buzię. Dziewuszka cofnęła dłoń z namoczonym w wodzie płótnem. — Mijaliśmy podwórze i widzieliśmy was, panie, jak leżycie, sami. Poprosiłam brata, żeby przeciągnął was tutaj, w zaułek. — Rzeczywiście, siedział na bruku, plecami oparty o ścianę kamienicy. Dziewka kucała naprzeciwko. — Nie wiedzieliśmy czyście jeszcze żywi, czy już się wam na umieranie zbiera. Jest wasz miecz, wszystko, nic nie zabraliśmy.

Mina! — głos młodzieńca dobiegł ich z ulicy. — Mina! Dobrze wszystko?
Dobrze! Oddycha, żyw!
Zostaw go tedy! Poradzi sobie!
Dziewczyna westchnęła i spojrzała znów na Admirała. — Muszę iść — wyjaśniła. Nieśmiało wyciągnęła dłoń, lecz cofnęła ją od razu, nie dotknęła żołnierza. Zamiast tego sięgnęła do koszyka u swojego boku i ułamała kawałek z pajdy świeżego chleba oraz wyjęła jabłko. Zostawiła jedzenie na rozłożonym płótnie. — Niech was mają bogowie w opiece.
Podciągając prostą sukienkę, stanęła na nogi i potruchtała z powrotem w stronę ulicy.
Spoiler:

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

55
Tępy ból pod czaszką był odczuwalny nawet w chmurze, w której się raptownie znalazł. Nie wiedział, ile czasu przebywał w jej objęciach, ale wkrótce odczuwał ból nie tylko pod kopułą jego umysłu. Czuł go wszędzie, dosłownie wszędzie, jakby leżał przygnieciony przez dłuższy czas jakimś cholerstwem. Gdzieś zza obłoku dobywały się odgłosy, ale nie mógł ich rozróżnić. Dopiero po chwili czyjś głos rozwiał panoszącą się po jego umyśle mgłę. Zamrugał oczami, próbując odzyskać ostrość widzenia. Twarz młodej kobiety wirowała mu przed oczami. Słyszał jej słowa, ale rozumiał tylko część.
- Co się stało? - mruknął pod nosem, chwytając się za tył głowy, choć tak naprawdę znał odpowiedź na swoje pytanie. Poczuł krew pod palcami. Słuchał jej słów, patrząc na jej miłą, niewyróżniającą się niczym twarz. Spodziewał się ujrzeć tą, po którą rzucił się w wir walki, która wpędziła go w tę całą kabałę, lecz przeliczył się.
Dawno już przestał w jakikolwiek sposób wierzyć w ludzką dobroć. Choć ich samych ciężko było nazwać złymi, to, co zrobili było tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę. Horthy mógł liczyć tylko na siebie. To był tylko szczęśliwy zbieg okoliczności.
- Dziękuję ci – rzekł słabo. Zasługiwała na to słowo. Wymacał obok siebie rękojeść broni. Nie mógł uwierzyć, że nie został tak po prostu skradziony, tak jak reszta jego mienia. Marynarz zaczął powoli przypominać sobie całą sytuację, głupotę, w jakiej wziął czynny udział. Nie pierwszą i pewnie nie ostatnią. Niczego się nie nauczył.
- Niech morze ześle wam za to dary – pożegnał kobietę starym, żeglarskim pozdrowieniem, opuściwszy głowę. Zauważył, że podzieliła się z nim jedzeniem – kolejny niespotykany przejaw dobroci – lecz nie był teraz w stanie niczego przełknąć.
Pogrążył się we własnych myślach; boląca potylica przypominała mu nie tylko o tym, co niedawno zrobił, lecz o wszystkich błędach. Dlaczego nie potrafił zapomnieć? Wciąż rozpamiętywał swoją stratę, nie potrafiąc się z nią pogodzić, znaleźć sobie miejsca, zajęcia, nie będąc zdolnym rozpocząć wszystkiego od nowa. Gdy dowodził okrętem, znał swoją wartość, siłę i władzę, jaką dysponował. Dbał o swoje, robił swoje najlepiej jak potrafił, lecz wciąż nie potrafił zapomnieć. Najgorzej było, gdy oprócz jednej straty doświadczył drugiej. Jego życie zawaliło się, a on niezdolny był zacząć drugiego. Teraz myślał, idiota, że odnalazł doń ścieżkę, ale dostał tylko po głowie – zasłużoną karę, kubeł zimnej wody, olśnienie. Teraz faktycznie dostrzegał wszystko, jakby cios w czaszkę rozjaśnił mu umysł. W końcu zaczął godzić się z tym, czego nie mógł już zmienić. Na co nie miał już żadnego wpływu.
Zjadł pozostawione mu jedzenie, po czym chwiejnie powstał. Był cały obolały, lecz nie obchodziło go to. Ból był motywacją, dodawał mu siły, by ruszyć naprzód. Nie liczyła się już ani kobieta, którą ratował, a której już pewnie nigdy nie ujrzy, ani dalsza przeszłość, która wkopała go w to bajoro. Czas się z niego wyczołgać.
Ruszył do stajni, gdzie pozostawił swojego konia.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

56
W stolicy zawsze odnajdywała zajęcie. W zasadzie gdziekolwiek się nie udała to, jeśli akurat posiadała nowe preparaty zawsze znajdywały się osoby pilnie ich potrzebujące. Ogrom potrzebujących przytłaczał ją, miała wrażenie, że cokolwiek, by nie zrobiła jej działania zawsze pozostaną niewystarczające, nie walczyła wszak z przyczynami, a często jedynie ze skutkami. Biednym brakowało nie tylko lekarstw i specyfików, wiele chorób, które ich dotykały brały się z braku pożywienia, odpowiedniej odzieży czy podstawowej higieny, a tutaj mogły pomóc jedynie pieniądze, mądrze wydane pieniądze - nie na kolejną flaszkę. Znajdywały się również przypadki, gdzie pozostawała zupełnie bezsilna. Mogła zostawić medykamenty łagodzące ból i opatrzyć rany dziecku, którego rodzice prali je bez wytchnienia dzień i noc. Jednak jakiekolwiek próby reakcji zwykle kończyły się efektem odwrotnym od zamierzonego, chcąc pomóc, szkodziła. Przypadki beznadziejne. Starała się znosić z pokorą własną niemoc, wspierając wtedy, gdy miała na to czas i środki, tego drugiego jednak ostatnio brakowało. Pieniądze w stolicy rozpływały się szybko i zaczynało ich brakować, mimo, że jeszcze tydzień temu dostała ciężki trzos za kilka specyfików przygotowanych na zamówienie bardziej majętnej części społeczeństwa. Już niedługo będzie musiała spakować manatki, uzupełnić zapasy, pożegnać się i ruszyć dalej w drogę. Być może wróci do stolicy za parę miesięcy, zostawiła wszak tu grupkę dzieci, którą uczyła pisać, czytać i rachować. Pochodziły z licznych w pociechy, rzemieślniczych rodzin, często niemogących sobie pozwolić na edukację jednego, a co dopiero wielu latorośli. Być może któreś z tych, które wzięła na naukę będzie ją kontynuowało na własną rękę. Lekcje odbywały się w szopie, udostępnionej, choć z niemałą niechęcią, przez podstarzałego szewca. Na koniec jednak czekała ją miła niespodzianka, drobne podarki i słowa wdzięczności, które spłynęły z ust jej żaków podbudowywały wątłe przekonanie w sensowność tych działań. Częściej niż z wdzięcznością spotykała się z niechęcią, wszak nie wiadomo, czego się spodziewać po przeklętych mieszańcach, szczególnie takich, które u pasa noszą broń. Kall w żaden sposób nie starała się kryć swojego rodowodu, uważając takie działania za pozbawione sensu, elfia krew nie szczędziła jej ani wzrostu ani charakterystyczności rysów twarzy, zaś jej nonszalanckie poczucie humoru potrafiło jeszcze bardziej zwiększyć dystans dzielący ją od innych ludzi. Nie przejmowała się tym zbytnio.
Gdy uporządkowała własne rzeczy w karczemnym pokoju, odkryła ostatnią dodatkową paczuszkę z suszonymi liśćmi przeciwdziałającymi gorączce. Mogłaby zostawić ją karczmarzowi z prośbą o przekazanie, pamiętała małą chorowitą dziewczynkę, która na targu często sprzedawała jabłka z matką lub starszym bratem. W ciągu półtora miesiąca odwiedziła ją, co najmniej trzy razy, gdy małą rozkładała choroba. Lepiej, więc by było, gdyby przekazała paczkę osobiście, wszak i tak miała udać się na targ uzupełnić sprawunki. Wdziała płaszcz, przypięła bronie, a wychodząc z przybytku pożegnała się z karczmarzem, udając się w wiadomym kierunku.
Ostatnio zmieniony 07 gru 2013, 19:55 przez Kallye, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

57
Rękojeść ostrza przymocowanego do pasa uderzała z brzękiem raz po raz o jego pancerz, gdy szedł, jęcząc z bólu poobijanych kończyn. Myślał – jak na ironię, uderzenie w głowę pobudziło jego procesy myślowe, przekierowawszy je jednak na inny tor. Powinien był już dawno zmienić przyzwyczajenia, przestać się nad sobą użalać i wziąć się za siebie. Zamiast tego wałęsał się bez celu, chlał i co jakiś czas dawał komuś w pysk, przede wszystkim jednak wspominał. Wspomnienia były jedynym, co pochłaniało go bez reszty. Powinien odciąć się od nich od razu, gdy znów przeszłość poczęła uderzać go wartkim strumieniem myśli, ale nie potrafił. Potem zaś było już tylko gorzej.
Wtedy, gdy miał jeszcze okręt, było to jeszcze do zniesienia. Na statku zawsze było coś do roboty, zawsze miał do kogo otworzyć gębę; na powroty do przeszłości nie miał po prostu czasu. A później, chodząc w kółko, miał do tego aż zbyt wiele okazji. I najwidoczniej nawet jego podświadomość miała tego dosyć. No bo czym innym dało się wytłumaczyć nagły zryw „bohaterstwa” - ratowanie skazanej na śmierć kobiety, która nie wiadomo czym sobie zasłużyła na ten los, robienie rozpierdolu na połowę stolicy, a potem rzucanie się w sam środek walki, by znów bawić się w bohatera. To mogło skończyć się tylko rozwaleniem głowy, pojmaniem albo śmiercią, której był wtedy, sądząc po obrażeniach, dosyć blisko. No i co z tego.
Minął targ; pomyślał sobie, że warto byłoby kupić sobie coś do jedzenia. To, które otrzymał, jedynie wzmocniło jego głód. Sakiewka z pieniędzmi, które mu pozostały, tkwiła na swoim miejscu. Wiele ich tam nie było. Widocznie był tak biedny, że żal było go okradać. Szczęście w nieszczęściu. Nie zamierzał wydawać wszystkiego – a udając się do tawerny pewnie tak by uczynił
Zakupił połowę bochenka świeżego chleba i zaczął jeść nieśpiesznie, obserwując tłumy przewijające się przez targowisko.Gdzieś, kątem oka, dostrzegł rudowłosą kobietę. Jej wygląd przyniósł mu odległe skojarzenie. Nawet o tym nie myśl – powiedział do siebie.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

58
Takie odwiedziny często zapewniały jej dobry humor. Mimo wszystko ciągle były na tym świecie osoby, które za grzeczność potrafiły odpowiedzieć tym samym, mimo pewnego dystansu rasowego. Być może w tym wypadku chodziło jednak nie o wrodzoną serdeczność, ale o wiek, dla młodszych istot różnice nie były aż tak istotne, liczyło się zupełnie co innego. Leyan, wiecznie potargana złotowłosa, wyjątkowo niska chudzinka, może dwunastoletnia, często uśmiechała się, prezentując tym samym rządek krzywych i jeszcze niekompletnych zębów, między którymi z powodzeniem można było powtykać po monecie. Na widok mieszańca zareagowała gromkim krzykiem, lubiła padać w ramiona wysokiej półelfki. Zwykle zwracała tym na siebie uwagę osób, które nie miały nic lepszego do roboty niż gapienie się w miejsce, gdzie coś akurat się działo. Gapili się zawsze, na wszystko i na cokolwiek, nawet jeśli obiektem ich spojrzeń miałaby być osoba, która wyróżniła się akurat tym, że niezbyt dyskretnie, niechlubnie i w towarzystwie wypuściła, cierpliwie czekające na jak najbardziej żenujący moment, wiatry, zalegające w kiszkach. Nawet o czymś takim można było dyskutować miesiącami z równym zaangażowaniem, co o pogodzie lub o brzydkim, kulawym dzieciaku państwa Grendel. A jeśli chodziło o małą Leyan, zawsze można było powiedzieć, że zarazi się w końcu jakimś syfem od półelfki. Może nawet wyrosną jej spiczaste uszy?
- Na bogów, Ley – krzyknęła piegowata, zatrzymując się, niby przypadkiem. - Jeśli jeszcze trochę się skurczysz to niedługo nie odróżnię cię od nogi straganu! Czy ty w ogóle cokolwiek jesz, dziecko? – Zapytała, mając tę satysfakcję, że wszystkie prawa natury zostały zachowane, ptaki śpiewają, psy szczekają, a rudowłose się czepiają. De facto, Ley nie zmieniła się ani odrobinę, choć i tak była przeraźliwie chuda, wyglądając jakby dopiero, co poradziła sobie z ciężką chorobą.
- Jeśli widzisz coraz gorzej, Kallye, założę spiczastą czapkę, byś nie miała problemów – odpysknęła mała, co Kall przyprawiło o uśmiech. Mimo, że bardzo chorowita, jest silna. Czysty paradoks.
- Nie trać czasu na szukanie tak wąskiej, by nie wpadała ci na oczy, jakoś inaczej sobie z tobą poradzimy – odrzekła. Poczekała, aż młoda sprzeda kilka jabłek babince tak suchej i pomarszczonej jak śliwka, która spędziła co najmniej dwa tygodnie na szczerym letnim słońcu. Poprawiła te, które staruszka odrzuciła, kiedy wybierała najładniejsze. Kall z politowaniem patrzyła na stragan, który wyglądał jakby zaraz miał się rozsypać. Deski i nogi dygotały nawet przy najlżejszym dotknięciu, pomyślała, że przydałaby się tutaj sprawna ręka i kilka gwoździ, inaczej konstrukcja być może nie dotrwa nawet końca sezonu. Obecnie jednak, coś innego wydawało się jej ważniejsze. Kucnęła przy małej. Broń schowana przy pasie zagrzechotała głucho, gdy metal ukryty w skórzanym futerale stuknął o ziemię. Kall sięgnęła po paczuszkę, ukrytą w sakwie. – Niedługo jadę i mam dla ciebie drobny podarunek.
- Pewnie znowu jakaś trawa, smakująca jak stary, gnijący but – odrzekła złotowłosa, udając naburmuszenie.
- Zaskakujące, nie wiedziałam, że tak smakuje gnijący but – wręczyła jej do ręki, wyjaśniając, co znajdzie w środku i kiedy może jej się to przydać. – Nie zgub tylko, jak wrócę nie zamierzam przynosić ci kwiatów zamiast ziół.
Mała zrobiła wielkie oczy, chyba nie do końca rozumiejąc, co mieszaniec miał na myśli. Albo wiedziała aż zbyt dobrze i poczuła lekki niepokój, rozpromieniła się jednak tak szybko jak spochmurniała. Sięgnęła po parę jabłek, chcąc w ramach wdzięczności podarować je szpiczastouchej.
- Jabłka za trochę suchych liści, to twój dobry dzień, Kallye – uśmiechnęła się szczerze, eksponując swój rządek uroczo niekompletnych zębów. Wiedziała, że gdyby był tu jej brat skrzyczałby ją za ten gest, jako, że jednak ten postanowił udać się na przechadzkę po kupcach, korzystała z jego przedłużającej się nieobecności.
- O nie, na co mi te twoje wypierdki? Daj je komuś innemu zamiast mi – machnęła ręką w bok z udawaną pogardą, w bliżej nieokreślonym kierunku.
Mała obdarzyła ją spojrzeniem wściekłego tura, ale spojrzała w kierunku, w którym wskazała. Rzeczywiście ktoś tam stał, a nawet całkiem sporo ludzi, co biorąc pod uwagę porę dnia i miejsce nie było zbyt zaskakujące. Zauważyła jednak kogoś, kto, a przynajmniej tak się małej wydawało, wpatrywał się w Kallye przez chwilę. W małej szatańskiej głowie narodził się niecny plan. Małą przerażały nieco gabaryty nieznajomego i jego posępna, zmęczona życiem twarz, która mogła wyrażać jedynie dwie rzeczy, wielki ból lub totalną obojętność na otaczającą go rzeczywistość. Nie wiedziała czemu przychodzą jej do głowy dwie tak skrajne interpretacje, czuła jednak, że intuicja się nie myli. Być może lepiej było nie zbliżać się do tego człowieka, jednak, cóż mógł jej zrobić, mając wokół tylu świadków? Nie bacząc na to, że być może właśnie popełnia jeden z błędów swojej młodości, przełamała strach dławiący ją od środka i ruszyła z jabłkami w stronę człowieka, chcąc spełnić swoją zachciankę. Kall nieco się zdziwiła i dopiero po chwili zrozumiała, co zamierza złotowłosa. Urażona duma, małej dziewczynki. Pokręciła głową z niedowierzaniem, jedno zdanie za dużo i będzie musiała teraz za te jabłka zapłacić, by dziewczynka nie miała później problemów. Ley tymczasem szła prosto w stronę wysokiego mężczyzny, jedzącego chleb. Patrzyła się na niego, by było dlań jasne, że do niego zmierza. Choć wątpiła czy na pewno ją zauważy. Była wszak tak niska…
- Psze pana – zaczęła cicho, dopiero po chwili nabierając pewności. – Tamta pani chciała, bym panu to dała – wskazała głową na Kallye, a w jego stronę wyciągnęła dłonie, w których trzymała trzy małe, ale z pewnością świeże jabłka. – Niech pan je weźmie, proszę. Nie chcę by było jej przykro, wiele dla mnie zrobiła.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

59
Odgryzł kolejny kęs chleba.. Wiele już go nie zostało, ale to, co zakupił wystarczyło, by na jakiś czas napełnić żołądek. Pieczywo, chociaż świeże, nie było najwyższej jakości, nie przywykł jednak do luksusów. Zaczynał zastanawiać się, co zrobi, gdy skończy się reszta pieniędzy, lecz odepchnął te myśli. Zawsze dawał sobie radę, niezależnie od sytuacji – świat miał to do siebie, że nietrudno było znaleźć sobie tymczasowe zajęcie, odpowiadające jego zdolnościom i przyzwyczajeniom. Zawsze podchodził do tego neutralnie, nieważne co przyszło mu zrobić. Zabijanie nie sprawiało mu przyjemności - może poza kilkoma wyjątkami. Nie czuł potrzeby usprawiedliwiania siebie, zrzucając to wszystko na karb tego miejsca, gdzie życie miało niewielką wartość. Każdy mógł zginąć nagle, od zarazy, najazdu, wojny, czegokolwiek; na północy roiło się od demonów, w każden chwili mogły zaatakować. Nie było rzeczą dziwną, że każdy dbał wyłącznie o siebie. Tak było zawsze, lecz czy powinno tak być?
Nie był żadnym idealistą, nawet nie przychodziło mu do głowy próby zmieniania świata w jakikolwiek sposób. Nie dość, że było to niemalże poza jego możliwościami, to nie oczekiwał za te próby, dobre chęci i tym podobne choćby podziękowania. A nawet jeśli, jakie miały one wartość? Po ludziach nigdy nie spodziewał się niczego dobrego; nie miał zbyt wielu okazji, by zmienić zdanie. Zresztą, na cholerę się nad tym rozwodził.
Śledził wzrokiem krążący dookoła tłum. Początkowo zignorował małą dziewczynkę, która podążała w jego kierunku. Uznał, że wyminie go i pójdzie dalej, jednak, ku jego zaskoczeniu, odezwała się do niego. Przyjrzał się jej uważnie, mrużąc brwi ze zdumienia – nie wyróżniała się niczym szczególnym, zapewne w innych okolicznościach nawet by jej nie dostrzegł. Przykucnął i położył jej na głowie swoją okutą w rękawicę dłoń, akceptując podarunek, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Nie mógł wyjść ze zdziwienia – tak po prostu ktoś nieznajomy mu coś podarował.
- Zaprowadź mnie do tej swojej pani, chętnie poznam przyczynę jej szczodrości – powiedział do dziewczynki, podążając za nią. Niedługo potem – co za zdziwienie – ujrzał tę rudowłosą, którą przedtem kątem oka dostrzegł. Pokręcił głową, choć uśmiech wciąż nie chciał zejść z jego oblicza.
- Masz miłą córkę – zwrócił się do niej. Trudno było nie dostrzec u niej wpływu elfiej krwi.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

60
Mała wyglądała na widocznie zadowoloną z tego, co już udało się osiągnąć. Niemal niedostrzegalnie odetchnęła z ulgą, gdy mężczyzna przyjął jabłka, a następnie zwrócił się do niej w sposób bardzo łagodny, niezbyt pasujący do jego wyglądu. Jednak małej pewna piegolica dość często powtarzała, że wygląd rzadko jest dobrym kryterium osądów, że w każdym wypadku należy zachować ostrożność i zwracać pilną uwagę na zachowanie i ruchy. Ta sama wspomniana piegowata właśnie uważnie obserwowała poczynania młodej handlarki jabłek. Jak na swoją pozycję miała zadziwiająco duży tupet, godny książątka a nie dziewuszki ubranej w może nawet czysty, ale niezbyt okazały przyodziewek. Kall poczuła się nieco zakłopotana, gdy zaczepiony mężczyzna zaczął iść za Leyą. „Co to diablę kombinuje?” – Pomyślała i poniekąd zaczęła się również zastanawiać nad motywem mężczyzny. Z pewnością niezbyt miała ochotę wysłuchiwać kolejnej tyrady człeka, który nie pałał miłością do mieszańców i najchętniej wszystkich widziałby na palu bądź stosie w imię oczyszczania świata z niegodziwości. Człek jednak nie sprawiał wrażenia takiego, któremu chciałoby się robić cokolwiek takiego, zmęczenie wpisane w jego twarz postarzało ją z pewnością o dobre kilka lat, jeśli nawet nie więcej. Kolejnych lat dodawał mu sposób w jaki się poruszał, stawiając krok chyba starał się uniknąć niekomfortowej pozy, która być może mogła sprawić mu ból. Broń przymocowana do pasa, pancerz, skoro nadal żyje to albo ostatnimi czasy miał albo dużo szczęścia albo po prostu wie jak z tych rzeczy zrobić użytek. Sprawiał również wrażenie jakby jeszcze nie do końca doszedł do siebie po ostatnich wydarzeniach, bez znaczenia czy chodziło o nadmiar alkoholu czy porządnie przetrzepaną skórę.
- Miła? To demon w ludzkiej skórze. Utrapieniem by było mieć tak pojętą i wyszczekaną córkę, na szczęście ta nie jest moja –mimo raczej cierpkich słów położyła rękę na ramieniu złotowłosej chudzinki i pozwoliła jej oprzeć się o nią plecami. – Wystarczy ją spuścić z oka i od razu wpędza wszystkich w nieszczęścia - ze spojrzenia złotych oczu nie spuszczała jednak mężczyzny. – Widać, panu również się nie poszczęściło i to chyba nie tylko dziś.
Złotowłosa prychnęła na te słowa i mimo niemych protestów półelfki wyswobodziła się z jej objęć, by stanąć o krok bliżej mężczyzny.
- Niech ją pan przekona, by została. Chce wyjechać z Saran Dun! – krzyknęła, wiedząc, że stąpa po bardzo cienkiej linii i że za chwilę piegolica jej przygani…
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”