Południowy trakt

166
POST BARDA
Podczas dosyć długiego wyjaśnienia człowieka wszyscy w namiocie milczeli. Historia okraszona szczegółami z początku wybrzmiewała sensownie, pełna detali dotyczących jego działań – część, jeśli Zakon zdążył dokładnie zbadać miejsce, pewnie mogła zostać potwierdzona tu i teraz, część zapewne była brakującym elementem układanki poszczególnych czynności. W trakcie tej rutynowej opowieści Mistrz siedział wyprostowany, nie wydając z siebie ani jednego dźwięku. Kobieta po jego lewicy ciągle coś mruczała pod nosem, nie było to jednak wystarczająco głośne, by przeszkadzać w czymkolwiek; Ortenberg miał zamyśloną minę, która drgnęła tylko, gdy padło jego nazwisko.

Szelest ubrań był szybszy niż Eckard, który nachylił się powoli, łokcie kładąc na stole, a dłonie podpierając o podbródek. Nastąpił przełomowy moment w historii, gdy Constantin zaczął relacjonować coś, co powinno być jego śmiercią, a stało się niezapomnianym przeżyciem. Podczas gdy z jego ust płynęły słowa opisujące pola będące prawdopodobnie domeną Sakira, Inkwizytorka (jak zapewne zdążył się już domyślić zresztą) oraz Archibald poruszyli się zauważalnie, otwierając szerzej oczy. Ta pierwsza skierowała w końcu spojrzenie na Mistrza, niemo prosząc o pozwolenie na coś; po potwierdzeniu wstała z krzesła i sięgnęła po torbę zawieszoną na oparciu, kładąc ją na siedzisku. Eckard, jeżeli Holscher przerwał historię, ręką machnął, by ten kontynuował w czasie, gdy Inkwizytorka wyciągała kolejne elementy; sakiewkę, coś przypominające puste w środku berło, krzesiwo.

Zmianę w obliczu Alfholda Constantin zobaczył dopiero, gdy zaczął mówić o Iskarze i zleconej mu misji. Brwi nieznacznie drgnęły w geście zmarszczenia, a oczy uważniej prześwidrowały sylwetkę komtura. Wraz z ostatnim słowem Inkwizytorka skończyła przygotowania – przesypała zawartość sakiewki do berła i odpaliła to, tworząc małą pochodnię.

Ściągnijcie mu prawicę — powiedziała, obchodząc stół i stając przed zakonnikiem. Zrobiwszy to, kazała mu wyciągnąć przed siebie ręce i po prostu zanurzyć jedną w ogniu, nie tłumacząc w żaden sposób procesu. Gdy Constantin patrzył i zbliżał dłoń do płomienia z pozoru naturalnie wyglądającego, poczuł ciepło rozlewające się od środka i wychodzące na zewnątrz, spływające w stronę jego prawicy, jakby ciągnęło do pomarańczowych języków. Pierwsze smagnięcie zabolało, kolejne również, a jeśli pragnąłby odsunąć rękę, kobieta bezceremonialnie by mu ją tam wsadziła. I dopiero gdy pochodnia objęła jego dłoń, zorientował się, że przestało go to parzyć, a zaczęło wręcz przyjemnie ogrzewać. Języki nie niszcząc jego tkanek, zaczęły pełzać powoli wzdłuż przedramienia, rozgrzewając elementy zbroi, która natychmiast zaczęła się w całości jarzyć w akompaniamencie cichego pomruku Inkwizytorki. Żołnierze pilnujący ich więźnia patrzyli na proces z zafascynowaniem, Ortenberg z szeroko otwartymi oczami, a Eckard z czymś, co mogło przypominać zadowolenie.

Emocje, które wzbiły się bez jego woli w jego duszy przypominały mocno te, które odczuwał w obecności prawdziwej powłoki Salzteina.

Zdejmijcie jego okowy — odezwał się pierwszy raz od monologu Holschera Wielki Mistrz, gdy tylko Inkwizytorka odsunęła pochodnię i zgasiła delikatnie ogień. Gdy łańcuchy opadły, Eckard kontynuował. — Historia, którą opowiedziałeś, brzmi niewiarygodnie, ale powiedzmy, że masz na to dowody. Burza, której doświadczyłeś, była widoczna z odległości kilku kilometrów, co zrelacjonowali nam uchodźcy przebywający jeszcze w okolicy. Rytuał, który przeprowadzali nasi dobrzy bracia Kariilanie, kondensował w sobie sporo magii, która w dniu pokonania plagi i trzy dni później była niestabilna. Bogowie tylko wiedzą dlaczego, ale trzy pełne doby trwało absolutne zaćmienie, które wywołało chaos na całym świecie.

Skinął zaraz na Inkwizytorkę, której wyraz twarzy zmienił się drastycznie od momentu kontaktu z magicznym artefaktem. Odchrząkając, dopowiedziała parę słów: — Twoja opowieść mówi o zaznaniu raju Sakira. Prawdopodobnie... nieskończone pola bitwy naszego Pana w inny sposób oddziałują na upływający czas.

Na krótki moment Eckard zastanawiał się nad czymś, a nawet otworzył do tego usta, ale za chwilę chyba się rozmyślił, bo powiedział: — Zapewne masz więcej pytań, niż odpowiedzi, a i szczegóły twojej świętej misji wymagają dopięcia, jednak jak na razie myślę, że wystarczy ci wiedza, iż jesteśmy skłonni uwierzyć w twój cudowny powrót, Constantinie Holscherze. Ba... wygląda na to, że nasz Pan pobłogosławił cię czymś więcej, niż tylko celem. Porozmawiamy więc później, gdy odpoczniesz. Komtur von Ortenberg dotrzyma ci towarzystwa, podczas gdy Inkwizytorka Galla dopilnuje, aby urządzono ci prywatne kwatery i przygotowano kąpiel z ciepłym posiłkiem. Ja tymczasem... odwiedzę naszą abominację.

Południowy trakt

167
POST POSTACI
Constantin
Przez większą część jego długiej opowieści nikt mu nie przeszkadzał. Miał przed sobą dwie skupione, poważne twarze i Inkwizytorkę, bez ustanku mruczącą coś pod nosem. Jej głos, a właściwie szmer, który docierał do jego uszu, od samego początku nie był niczym, poza białym szumem, odnotowywanym na granicy świadomości. Dość szybko przyzwyczaił się również do mrowienia badającej go magii. Czymże mógł być dla niego tak lekki dyskomfort? Po piekle jakie przyszło mu przechodzić podczas szkoleń w Srebrnym Forcie?
Mówił więc. Tak pewnie, jak tylko mógł, starając się wydobywać z zakamarków pamięci każdy najmniejszy szczegół, który mógł pomóc mu udowodnić, iż jest tym, za kogo się podaje. I choć trudno było mu patrzeć w twarz Wielkiego Mistrza, gdy wspominał o chwili, która winna była być jego śmiercią, to nie odwracał wzroku nawet na sekundę. Nie mógł walczyć z wahaniem, które pojawiło się w jego głosie, gdy próbował opisać domenę ich Pana, ale wierzył, że to zrozumieją. Holscher oczywiście był osobą wierzącą i oddaną sprawie Zakonu, jednakże na przestrzeni swojego życia skupił się raczej na budowie kariery w kościelnej hierarchii, miast poszukiwaniu prawd wiary i swego miejsca w tym wszystkim. Podpierał swoje wyroki słowem Sakira, był doskonale oczytany i biegły w kwestiach teologicznych, ale sam kult spychał raczej na dalszy plan, skupiając się na rzeczach praktycznych… Lubił o sobie myśleć jak o człowieku rozumu, w pierwszej kolejności. Teraz zaś zderzył się z tym, co boskie.
Widział, jakie poruszenie wywołał swoim świadectwem, ale niestrudzony opowiadał dalej, gdyż cóż innego mu pozostało? Poświęcił Inkwizytorce jedynie przelotne spojrzenie, gdy ta zaczęła wyciągać coś z torby.


Z trudem powstrzymał odruchową chęć do skulenia się pod świdrującym go wzrokiem Alfholda. Nie czuł się już jak zdający raport podoficer, a raczej przyłapany na pleceniu głupot żak. Trwał jednak dumnie wyprostowany do samego końca, efektownie podkreślonego rozpaleniem przypominającego berło przedmiotu, który chwilę wcześniej wyciągnęła kobieta. Holscher zmarszczył czoło, kiedy ściągnięto mu z dłoni rękawice. Domyślał się, co miało nastąpić i zacisnął zawczasu zęby.
Poproszony, wyciągnął przed siebie ręce i bez cienia zawahania wsunął jedną z nich między płomienie. Był żołnierzem, wykonywał rozkazy.
Doskonale pamiętał ból, jaki zadawał człowiekowi ogień. Obraz tamtego wieczoru, gdy wyciągnął na brudną ulicę dwie żałosne, zakłamane ludzkie sylwetki z ich smętnego mieszkania nigdy chyba nie wyblaknie. Pamiętał odczytanie wyroku i desperacki rzut ojca, który wcisnął mu pochodnię w brzuch.
Znał język płomieni, wiedział, że karmiły się ich bólem, jaśniejąc coraz wyraźniej, kiedy ich ofiary gasły. Nawet ich zwierzęce krzyki zdawały się je karmić.
Jeśli drogą do prawdy był ogień; pójdzie weń, choćby miała z niego zostać jeno sterta popiołu.
Dłoń zadrżała mu, gdy zbliżył ją do wijących się na wietrze płomieni. Ludzki odruch, strach przed bólem, potwornym bólem.
Spojrzenie Holschera stężało. Dokończył ruch. Wypuścił ciężko powietrze przez nos, gdy pierwsze z pomarańczowych języków smagnęły jego dłoń, ale na przekór bólowi, na przekór błaganiom i tak sponiewieranego już ciała, wytrzymał.


Spodziewał się agonii, ale miast niej odnalazł… Przyjemne ciepło. Po pierwszych, nieco bolesnych smagnięciach, ogień jakby stracił nim zainteresowanie. Widział, że wciąż dotyka jego dłoni, widział, jak elementy pancerza nagrzewają się i jarzą od buchającego gorąca… A jednak sam odczuwał niewiele. Otworzył szeroko oczy. Serce zabiło mu mocniej, poczuł, jak napinają mu się mięśnie. Raz jeszcze miał ochotę sięgnąć po miecz i mordować tych, którzy nie zasługiwali na to, by chodzić po tym padole łez. Od plugawego pismaka poczynając. Czuł jednak, że ta agresja, ta chęć działania nie jest do końca j e g o, a jakby narzucona mu przez… Ogień? Głód płomienia przechodził na komtura. Tak, tak, czuł jego pragnienie destrukcji i rozumiał je.

Już po chwili zdjęto mu kajdany. Pomasował sobie dłonie. Jakże bawiło go, iż w ostatecznym rozrachunku to żelastwo sprawiło mu większy dyskomfort od… ognia.
W milczeniu gdybając nad swoją sytuacją pokiwał tylko głową, gdy Wielki Mistrz mówił o chaosie, jaki zapadł na świecie w czasie zaćmienia.
Zareagował dopiero na słowa Inkwizytorki.
- Tak też mówił mi Jego Sługa… Nie przypuszczałem jednak, że nie było mnie aż tak długo – zamyślony, podrapał się po brodzie.


Zacisnął dłoń w pięść i przyłożył ją do piersi, skłoniwszy się lekko przed Eckardem.
- Rad jestem, że zechcieliście mnie wysłuchać, Mistrzu. Nie potrafię powiedzieć, czemu nasz Pan wybrał mnie, ale… Zrobię, co w mojej mocy, by stanąć na wysokości zadania.
Spojrzał na swoją prawicę, jakby nie należała do niego. Kolejna sprawa, której nie rozumiał. Bogowie mu jednak świadkami, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie odpowiedzi… Ale nie dziś. Dziś marzył już tylko o kąpieli i jakiejś pryczy.
- Dziękuję… Muszę przyznać, że ostatnie dni odcisnęły na mnie swe piętno. Niechaj Sakir będzie z wami – rzekł, raz jeszcze kłaniając się z lekka. Gotów był obrócić się i udać do wyjścia, ale honor nie pozwalał mu pozostawić pewnej sprawy bez słowa.
- Miałbym do was jeszcze jedną prośbę. Pomóżcie tamtej wiedźmie. Uratowała mi życie, jestem jej to winien, kimkolwiek by nie była. Może poznawszy łaskę naszego Pana zechce wspomóc świętą sprawę?
Po uzyskaniu odpowiedzi wyszedł z namiotu i poczekał na von Ortenberga.
Obrazek

Południowy trakt

168
POST BARDA
Korowód dygnitarzy powoli wycofywał się z namiotu, zajęci własnymi, rozgorączkowanymi myślami. Inkwizytorka zerkała z niegasnącą żądzą pytań i ciekawości, ale słowo Mistrza było wiążące i to w jej geście było przygotowanie kwater ich nowego gościa. Eckard zaś nie szczycąc już spojrzeniem Holschera, wyruszył do płachty, z bruzdami na czole znękanym zamyśleniem zastanawiając się nad czymś. Z jego zadumy wyrwała go jedyna prośba komtura, na którą zatrzymał się w progu i odwrócił, przyszpilając spojrzeniem mężczyznę. — Łaska naszego Pana nie jest czymś, czym można szafować. Jeśli będzie tego godna i chętna do współpracy, otrzyma coś więcej niż przedłużające się cierpienie — z tymi słowami Mistrz wyszedł, a za nimi straż, pismak i wszyscy inni, oprócz Ortenberga.

Przez chwilę w namiocie nastała cisza i tylko pojedyncze odchrząkiwania i stukanie o stół odbijały się od większości harmidru panującego na zewnątrz. — Po tym, jak dowiedzieliśmy się o waszym krwawym zwycięstwie, wyprawiono ci dobry pogrzeb. Nawet król wysłał swojego przedstawiciela, żeby okazać honory — powiedział w końcu przerywając nieznośną ciszę. Uśmiechnął się przy tym gorzko. — Rodzinom wypłacono kilkukrotność żołdu, a potem trzeba było wybrać nowego komtura. Technicznie nie jesteś już zobowiązany obowiązkami na zamku, chociaż przyznam szczerze, że jeśli będziesz chciał wrócić na to stanowisko, odkręcanie wszystkiego będzie co najmniej żmudne — śmiejąc się krótko, Archibald wstał i wskazał Constantinowi wyjście. — Oczywiście teraz pewnie i tak taka prośba musiałaby przejść przez Mistrza, skoro podobno wróciłeś odmieniony. Na całe szczęście to nie będzie raczej moje zadanie, a i za wiele z tego nie rozumiem... pewnie jak i ty.

Wyjście na zewnątrz bez okowów było znacznie przyjemniejsze, a i przechodnie nie gapili się tak na Holschera. Idąc więc w towarzystwie Ortenberga, zmęczony mężczyzna zapewne i tak już nie zwracał uwagi na kolejne niuanse. Zarejestrował jedynie, że ten po drodze podpytał się o coś, a następnie zawracając, przeprowadził go przez gąszcz namiotów do sekcji przeznaczonej wyższym rangą oficerom. Przy jednym z nich, niewielkim, stała Galla, czekając z założonymi rękoma na gości. Obok niej stała jakaś dziewka w szatach zakonnych, zapewne zaciągnięta do roboty przy układaniu namiotu. Bez słowa Inkwizytorka rozsunęła płachtę, pozwalając wejść do środka zakonnikowi i zamykając za nim przejście, na pożegnanie sugerując, że wpadnie kawałek po świcie, aby przedyskutować dalszy plan działania.

Niewielka balia stała na środku pomieszczenia, parując i kusząc ciepłą wodą. Obok szorstka ściera i nawet kawałek mydła wraz z wiaderkiem dawały możliwość mężczyźnie oporządzenia się po raz pierwszy od kilku tygodni we właściwy sposób. Ściągając też w końcu zbroję i przepocone, zakrwawione ubrania, widział na całym swoim ciele siniaki. Dopiero teraz, gdy adrenalina opadła, poczuł, jak każdy jego oddech bolał, a wraz z nimi każdy staw, mięsień i ścięgno. Ponadto czuł, że rany, których zaznał we śnie jeszcze w stolicy, dopiero zaczęły się goić. Zastygnięta krew wraz z brudem szybko zabarwiły wodę, ale jej dotyk był zbawienny, kojący. Przyglądając się zaś elementom pancerza, ujrzał, jak bardzo wymaga on uwagi. Ponadto brakowało mu hełmu, którym bił się z wielkim insektoidem, a także miecza, który zgubił w trakcie magicznej burzy.

Na stoliku przygotowana była również brzytwa i krem, dzięki którym mógł się ogolić – co również dopiero teraz zaczął czuć. W kącie oprócz bawełnianych, lekkich ubrań parował na niewielkim stoliku z dostawionym taboretem posiłek – ciepły gulasz z pływającymi w środku kawałkami warzyw i mięsa, do tego porządna pajda świeżego chleba. Obok dzbanka z wodą nalane było również wino, o ile pragnął zeń skorzystać.

Siennik wydawał się być teraz bardzo wygodny i gdy Constantin skończył, co robił, natychmiast zapadł w sen – błogi, pozbawiony dziwnych mrzonek i koszmarów, a przynajmniej po przebudzeniu się niczego nie zapamiętał. To, co natomiast czuł, to zakwasy i gigantyczny ból potęgujący się z każdym poruszeniem kończyn. Wcześniej czuł zmęczenie, lecz po porządnym śnie naprawdę zaznał tego, co ostatnio przeszedł. A jednak był w pewnym stopniu wypoczęty. Nie dziwota, skoro zewnętrzne hałasy go nie wybudziły. Szybko po tym, jak usiadł na posłaniu, jakiś cień poruszył się przy płachcie i cichy głos zapytał, czy Holscher może już wstał. Po potwierdzeniu tego, cień zniknął, by za kwadrans powrócić. Dziewczyna, inna niż wczoraj wpadła z tacą pełną owsianki, wina, wody i świeżych owoców. Kładąc to na stoliku, szybko zniknęła, pozwalając zjeść Constantinowi w spokoju. Ten zaś ujrzał, że zniknęły z jego namiotu elementy zbroi, brudne ubrania i oczywiście balia, za to znajdując świeży komplet – wełniane spodnie, ciemna koszula i kubrak z emblematami zakonu.

Po jakiejś pół godzinie w wejściu do namiotu stanęła Inkwizytorka Galla z drugim osobnikiem; mężczyzna trzymał ze sobą wypchaną torbę. — Przyprowadziłam medyka — rzuciła krótko, wparowując do środka. Lekarz wszedł za nią, kiwając Holscherowi, by ten przeniósł taboret na środek namiotu i ściągnął koszulę, zaczynając swoje oględziny, podczas gdy stojąca pod ścianą Galla przyglądała się temu, wnikliwie wręcz przeczesując ciało Constantina, bynajmniej w pożądliwym celu, a raczej szukając oznak... czegoś. — Wiedźma obudziła się przed świtem i niemal natychmiast zaczęła śpiewać i błagać o litość... niepotrzebna była więc ingerencja inkwizycji. Jej słaby umysł poddał się od razu — zaczęła, prawdopodobnie wiedząc, że były komtur liczy na jakieś nowiny. — Co do... drugiego więźnia, na razie wszystkie nasze próby komunikacji spaliły na panewce. Ostrouchy nie jest skory do otwierania ust, a jeśli już to robi, rozmawia w jakimś obcym elfickim narzeczu. Mamy jednak już pewien pogląd sytuacji ze strony elfki, która opowiedziała o ataku na ich ekspedycję. Twoją głowę święty mężu jednak nie będziemy zaprzątać teraz tymi sprawami, a skupimy się na doczesności. Komtur Ortenberg poinformował nas o tym, że wiesz już, iż nie jesteś oficjalnie komturem. Mistrz Eckard chciałby ci jednak przydzielić inną rolę, o której porozmawiasz z nim osobiście, później. Wcześniej ja oraz inni przedstawiciele wiary chcielibyśmy z tobą porozmawiać o twojej przebytej podróży i doświadczeniach, aby zdeterminować, jaką dokładnie rolę nasz Pan tobie przekazał. Do tego czasu zalecam... pozostanie w środku, a przynajmniej nie oddalanie się zbytnio od namiotu. Samotność bywa doskwierająca, rozumiem to, ale ktoś zdążył już rozpuścić plotki po obozie o twoim powrocie. Jako, iż spałeś niemal całą dobę, plotki urosły do rangi niewiarygodnej. Dość rzec, że jedni nieufnie mówią o tobie, jak o podszywaczu, opętanym, a inni od razu wywyższają cię na piedestał czempionów... a nawet inkarnacji Sakira. Co za tym idzie, ludzie mogą cię zaczepiać — skupiony na pracy medyk w tym czasie, po aplikacji chłodzących maści, zajął się bandażowaniem klatki piersiowej.

Te pochlastane plecy dobrze się same w sobie zarastają — zauważył, a wzrok Galli mimowolnie uciekł w tamto miejsce, z rosnącym zainteresowaniem przyglądając się bliznom.

Południowy trakt

169
POST POSTACI
Constantin
Rycerz pochylił głowę przed wychodzącym Eckardem.
- Oczywiście, Mistrzu. Dziękuję – rzekł, przyciskając zaciśniętą w pięść dłoń do piersi i kłaniając się lekko. Odprowadził wielkiego męża wzrokiem, który jednak na krótką chwilę zaczepił i o tego piekielnego urzędnika, który kazał mu uprzednio czekać. Stalowe oczy Holschera wbiły parę szpilek w plecy pismaka , po czym wreszcie wróciły do jedynej naprawdę znajomej twarzy w tym namiocie. W głębi ducha Constantin wiedział, że mąż, na którego teraz niewspółmiernie się irytował, wykonywał jedynie swoją pracę, ale jego niesłabnąca w obliczu niczego duma została urażona.

Przez chwilę patrzył w milczeniu na von Ortenberga. Był zbyt zmęczony, by szukać kolejnych słów do wypowiedzenia. Sakir mu świadkiem, że przemowa przed trybunałem pochłonęła ostatnie z jego sił. Ciało komtura bez ziemi działało chyba tylko dzięki jego żelaznej woli i ogniu adrenaliny wciąż krążącej mu w żyłach. Serce biło mu nieproporcjonalnie szybko, w tej dziwnej mieszance podniecenia i przerażenia, którą wzbudził w nim kontakt z ogniem.
Cisza mu nie przeszkadzała; nieustannie towarzyszył mu szum krwi. Zdawało mu się, że z każdym uderzeniem serca lekko drga mu dłoń.
- Huh – podsumował wiadomość o swoim pogrzebie. Krótki obraz nakreślony mu przez komtura Saran Dun pozostawił pewien niesmak.
Constantin był jeno synem zubożałego szlachcica, osobą, której istnienie, bądź jego brak, nie powinno mieć jakiegokolwiek znaczenia. Może odnotowano by jego istnienie w jakim spisie ludności, tak by został po nim blaknący ślaczek na starym papierze. Koleje jego życia potoczyły się w sposób, którego nie potrafiłby przewidzieć. Sam król żegnał go, gdy wyruszał z klejnotu koronnego Keronu, by uratować królestwo ode złego. Samą próbą mógł zapisać się wielkimi zgłoskami na kartach historii, ale on odniósł sukces. Bolesny, okupiony krwią dobrych ludzi, jego ludzi, sukces.
Mimo tego monarcha nie zaszczycił jego trumny swą obecnością. Rozczarowujące… Adekwatne. Czym w końcu był w oczach tego człowieka? Jeno narzędziem, które spełniło swą funkcję. Idealnym do wyrzucenia go, gdy tylko przestanie być potrzebne. Bez zastanowienia. Jak inaczej ci najbardziej błękitni z błekitnokrwistych mieliby zerkać na maluczkich?
Splótł ręce za plecami, w zadumie wpatrując się w jakiś bliżej nieokreślony punkt na płachcie namiotu. Martwi nie mogli piastować żadnych funkcji, to oczywiste. Coś lekko zakłuło go w piersi. Kruczy Fort nie był miejscem specjalnie ważnym, nie zaspokajał ognistej ambicji Holschera, ale w ostatnich latach stał się jego domem.
- Sam nie wiem, czego będę chciał, Archibaldzie. Na razie marzę jeno o odrobinie strawy i ciepłym łóżku. – rzekł, ruszając za mężczyzną. Wargi drgnęły mu lekko w namiastce uśmiechu, ale był to grymas przelotny.
Wierzę, że nasz Pan jeszcze wskaże mi odpowiednią ścieżkę. Słowa Jego sługi każą myśleć mi o tym dziwnym elfie, którego do was przyprowadziłem, ale, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co na mnie czeka. Pozostaje mi modlić się o siłę, bym raz jeszcze udźwignął pokładane we mnie nadzieje. – pokiwał jeszcze głową, słysząc ostatnie słowa Archibalda. Czuł się jak dziecko, błądzące we mgle. Cieszył się tylko, że udało mu się dotrzeć…
Do domu.


Półprzytomnie szedł po obozie, nijak nie orientując się w gąszczu błotnistych ścieżek. Prawdę mówiąc, nawet nie próbował. Podążał za von Ortenbergiem tak jak pies idzie za swoim panem. Fasada Constantina spływała z każdym kolejnym krokiem. Ramiona powoli opadały, plecy garbiły się, pozbawione choćby tej namiastki siły, która utrzymywałaby je w charakterystycznym dla Holschera, idealnym pionie. Teraz z pewnością wyglądał, jakby postarzał się kilkanaście lat. Jak smutna karykatura samego siebie.
Apatycznym wręcz skinieniem głowy pozdrowił inkwizytorkę, która stała przed jednym z namiotów. Nie rozglądał się na boki, nie szukał znajomych twarzy innych zakonnych dostojników, udał się prosto do przydzielonej mu kwatery. Młódce nie poświęcił nawet spojrzenia.


Zasunięto za nim płachtę. Był sam, w miejscu, które mógł, przynajmniej na tę chwilę uznać za swoje. Nieśpiesznie zdjął z siebie płaszcz, a później podjął żmudną walkę z rzemieniami przy kirysie, naramiennikach i nagolennikach. Kawałki żelastwa lądowały na ziemi, jeden po drugim.
Gdy wreszcie nagi znalazł się o krok od parującej balii, pojedyncza łza spłynęła po jego twarzy. Jego ciało było kroniką bólu, krótką historią cierpienia. Zrzucając z siebie ubrania, zgubił gdzieś te ostatki adrenaliny, które trzymały go na nogach, tępiąc skargi ciała.
Powoli opuścił się do balii, z błogością przyjmując jej ciepło. Wszelkie zadrapania, a nawet stygmaty dały o sobie znać, ostrymi szarpnięciami zapisując się na nowej mapie jego ciała.
Odchylił głowę w tył, uśmiechnięty. Postarał się przemyć włosy, nim woda przesiąkła krwią i brudem, po czym solidnie się wyszorował. Szorstka ściera zrywała resztki strupów, które nie poddały się pod naporem wody, mydło piekło jak ogień… A wszystko to było dobre.
W pewnym momencie spojrzał spod półprzymkniętych ogień na swoje przepocone, skrwawione ubrania i pogięty miejscami pancerz. Zaśmiał się cicho.
Abstrakcja jego obecnego położenia dopiero powoli wciskała się do znużonego umysłu Holschera. Dla świata był żywym trupem, błędem w logicznym równaniu rzeczywistości. Stał się boskim pomazańcem.
Spojrzał w dół, na mętną od brudu wodę i swoje umęczone ciało.
Pozostawał jednak do bólu ludzki.


Po pewnym czasie wyszedł z balii, dokładnie się otarł i skorzystał z oferowanej mu brzytwy. Zaniedbaną brodę doprowadził do porządku najlepiej jak potrafił, po czym spałaszował posiłek, niczym człowiek z buszu. Nikt nie patrzył.
Nie pozostawił nawet okruszyny chleba. Wypił pół dzbanka wody i nieprzytomnie ruszył w stronę siennika. Dziś nie potrzebował wina, by zasnąć. Rzeczywistość wycofała się pod naporem nieskończonej czerni, gdy tylko przykrył się pierzyną. Po raz pierwszy od kilku tygodni spał spokojnie.
Jak trup.


Na Sakira… – stęknął. Pobudka niosła za sobą wiele nieprzyjemnych myśli i doznań. Po dniach heroicznego wręcz wysiłku nadszedł czas zapłaty. Zdawało mu się, że każdy niemal mięsień jego ciała płonie żywym ogniem, żarząc się jeszcze z każdym wykonywanym ruchem. Fizyczność to jednak nie wszystko; nowy dzień to też nowe wątpliwości. Holscher nie wiedział, kim właściwie teraz był. Obolałym bratem zakonnym? Co z Tertiusem, co z tamtą czarodziejką? Czy istniała jakaś szansa, że zobaczy jeszcze jednego ze swoich nielicznych, jeśli nie jedynego, przyjaciela? Jak wiele dusz Bożyląd skłonny jest odesłać z powrotem?
Z cichym syknięciem usiadł na sienniku i ukrył twarz w dłoniach. Jakaś część jego persony chciała zakopać się w pościeli. Udać, że wojna nie istnieje. Przez jakiś czas zachowywać się tak, jak na trupa przystało. Klepnął się parę razy w policzki, przeganiając myśli wielkiego męża niegodne.
Po ciężkim, ‘wstał’ , rzuconym w stronę wejścia do namiotu… Świat znów umknął mu na moment. Zasnął na siedząco, przebudzony dopiero pojawieniem się dziewczyny z jedzeniem.
Pozdrowił ją skinieniem głowy, po czym wstał i posilił się. Tym razem nieśpiesznie, dumając nad swym losem. Upił pół szklanicy wina, szukając weń odrobiny inspiracji. Daremnie.
Przebrał się w oferowany mu komplet ubrań, ze zmarszczonym czołem odnotowując zniknięcie swojego pancerza. Jak mniemał, zabrano go do naprawy, gdy spał. Miał nadzieję, że nie postanowiono go przetopić.


Po ubraniu się, uklęknął przed swoim siennikiem. Ułożył dłonie na udach, wyprostował plecy i oddał się modlitwie.
Pół godziny później, do jego namiotu przybyła Inkwizytorka Galla, wraz z medykiem.
- Bądźcie pozdrowieni. – rzekł, wstając z kolan i strzepując kurz. Zgodnie z poleceniem lekarza, pochwycił taboret i przeniósł go na środek namiotu, po czym zdjął kubrak, koszulę, odłożył je na stół i zasiadł na mebelku. Idealnie prosto, jak na Holschera przystało.
- Ta wiedźma miała w sobie odrobinę rozsądku. Cieszę się, że w agonii jej nie straciła. – pokiwał głową, zadowolony z takiego obrotu spraw. Fakt faktem, inkwizycja musiałaby się postarać, by sprawić jej jeszcze więcej cierpienia. Niefortunny upadek z konia oszczędził im pracy.
- Wnioskuję więc, że będzie żyć? Swoją drogą, fascynującym jest, jak bardzo ci magowie boją się śmierci. To przez to Nowe Hollar upadnie. – rzekł z niezachwianą pewnością.
Ułożył dłonie na udach. Uniósł lekko brew, gdy inkwizytorka wspomniała o przesłuchiwaniach drugiego więźnia. Ciekawość w nim narastała, ale dwa słowa Gallii kompletnie zbiły go z tropu. Parsknął cicho.
- Daleko mi do świętego męża, inkwizytorko. – odpowiedział, a w jego stalowych oczach tliło się coś na kształt rozbawienia. Był pyszny, ale nie aż tak…
Póki Kapituła jasno nie określi mojego przypadku, takie słowa mogą być postrzegane jako herezja, nieprawdaż? – zapytał. Ton jego był chłodny, ale spojrzenie mu zaprzeczało. Constantin zdawał się siedzieć jeszcze prościej niż wcześniej, wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw. Nawet utrata stanowiska już tak nie bolała. Stawał się kimś więcej, może kimś, przed kim nawet komturowie będą musieli giąć karki.
Kiwnął głową, przyjmując do wiadomości informację o kolejnym spotkaniu z Wielkim Mistrzem. Serce zabiło mu szybciej, na myśl o nieznanym.
- Z przyjemnością odpowiem na wszelkie pytania. Z pokorą przyjmę też każdą pomoc… Na razie tonę w myślach, samemu nie będąc pewnym, czego właściwie oczekuje ode mnie nasz Pan – przyznał, spuszczając na chwilę wzrok.
- Całą dobę? Na Sakira… – westchnął. Cóż za strata czasu. Słabe ciało prosiło go o zbyt wiele.
- Wezmę sobie radę siostry do serca. Może modlitwa w odosobnieniu pomoże mi odnaleźć jakieś odpowiedzi. – pokłonił się lekko, przeszkadzając nieco bandażującemu go akurat medykowi.
- …inkarnacja Sakira… na bogów… – ubawiony Holscher pokręcił powoli głową.

Dobrze. Jak wyglądają? – zapytał medyka, szczerze zainteresowany. Pamiętał krew na prześcieradle, pamiętał jedyny w swoim rodzaju ból rozrywanych przez chłostę tkanek, ale wiedział też, że jego felczer nie dostrzegł wtedy żadnych świeżych ran, jeno dawno już wyblakłe wspomnienia słabości Chłopca. Czemu więc otworzyły się teraz?
Nie czuł się na tyle pewnie ze swoimi stygmatami , by wspominać o nich inkwizytorce.
Obrazek

Południowy trakt

170
POST BARDA
Żyć będzie tak długo, jak uzna Pan — odparła krótko Galla, a między jej słowami dane było mężczyźnie wyczytać – żyć będzie tak długo, jak będzie przydatna. Jeśli przejdzie również próby i nie zostanie uznana za splugawioną zakazaną magią, być może przysłuży się sprawie bardziej, niż samym językiem; do tego jednak należało pochylić głowę i uznać wyższość Sakira, a gdy już wiedźma otrzeźwieje, może być o to trudno. — I niechże cię nie zwiedzie jej łamliwy kręgosłup moralny. Ta kobieta była jeno adeptką w oczach jej spiczastouchych pobratymców, nie miała więc możliwości do wpojenia sobie tak zażartych idei. Gdybyś trafił na kogo innego z jej świty, zapewne nie skończyłoby się to dobrowolnie.

Jej usta wygięły się zaraz w imitacji uśmiechu, gdy tylko trafnym spostrzeżeniem Constantin starał się zamaskować fakt zadowolenia z takiego, a nie innego obrotu sprawy. — Co czułam, jest dla mnie pewnikiem. Ta obecność smakuje inaczej — wymijając ten temat, stała ciągle w miejscu wyprężona do granic możliwości, ciągle skupiając się na kolejnych ranach i siniakach, które miał na sobie Holscher. W tym czasie medyk sprawdzał, dotykał każdego krwiaka, wywołując spazm bólu jeden za drugim. Złamań nie było, jak orzekł do siebie pod nosem, a przynajmniej tak poważnych. Mrucząc coś do siebie o zrastających się żebrach, wyciągnął słój z maścią, po zapachu konstatując, iż była to maść końska – i zaczął smarować całe plecy i klatkę piersiową dowódcy. Później zabrał się za ciasne obwiązywanie od pach w dół bandażami, na chwilę odbierając dech mężczyźnie.

Tak jak mówiłem, pochlastane, ale patrząc na pański stan i to, że prawdopodobnie otworzyły się niedawno, dobrze się goją. — Inkwizytorka teraz bezpośrednio patrzyła na plecy, ale nie komentowała, bo i nie miała po co zbytnio. Dopiero gdy medyk zakończył swoją pracę, skinęła Constantinowi z prośbą o cierpliwość i wymaszerowała na zewnątrz. Mężczyzna ujrzał tylko zainteresowane spojrzenie stojącej na zewnątrz mniszki i żołnierzy, którzy pilnowali jego namiotu. Były komtur mógł więc teraz ubrać się w podarowane mu ubrania, a nawet poprosić o dodatkowy posiłek, czy cokolwiek innego – dziewczę było na jego każde skinięcie, chociaż czasami z ociężałością się za to zabierała.

Koło godziny później wróciła doń Galla z informacją, iż członkowie Zakonu pragną porozmawiać z nim i ocenić jego przygody w zaświatach. Wychodząc za nią na zewnątrz, Holscher mógł teraz, wypoczęty, w pełni dostrzec rozmiary obozowiska – namioty ciągnęły się niemal w nieskończoność, mury Nowego Hollar widniały w oddali, a przed nimi kolejne machiny oblężnicze przyprowadzone przez Zakon. Wszędzie kręcili się ludzie; w tej części oficerowie, komturowie i cała dowodząca "śmietanka", która jednak z zainteresowaniem przypatrywała się twarzy zakonnika. Nie prowadzono go w stronę, gdzie rezydowali zwykli, niezaprzysiężeni żołnierze, a głębiej w las namiotów, mijając twarze nieznajome... i być może te, które kojarzył.

Wchodząc do większego namiotu, Constantin ujrzał kilku reprezentantów Zakonu gotowych do przesłuchania; jeśli chciał Kapituły, to ją tutaj miał. Był tutaj najwyższy rangą kapłan, Arnold Scartz, jeden z doradców Eckarda, Fin Oveurie oraz ze strony inkwizytorskiej mężczyzna, którego nie pamiętał nazwiska. Ubiegła go w tym jednak Galla, która witając się, wskazała po kolei wszystkich. — Świadkami i sędziami dzisiejszej rozmowy są członkowie zakonu w postaci Arnolda Scartza, Fina Oveurie oraz Harry'ego Javiera. Mężowie ci ocenią, czy twe świadectwo, Constantinie Holscherze jest w stu procentach rzetelne oraz jeśli tak... to jak to będzie cię stawiać w świetle naszych rang i tytułów. — Usuwając się w bok, Inkwizytorka stanęła obok protokolanta, który właśnie podawał zwoje mężczyznom. Stojąc na środku namiotu, Holscher na twarzach starszych mężczyzn widział powoli rysujące się skupienie, gdy przeglądali notatki i zerkali na siebie, próbując ustalić, kto zacznie. W końcu odezwał się Fin, odchrząkując i drapiąc się po czole.

Z raportu wynika, że wasza wyprawa doszła do konkluzji w trakcie Koniunkcji. Atak ghuli, które zapewne żywiły się zakażonymi ciałami ma sens, świadkowie wspominali również o feerii barw i błyskawic lejących się w tamtejszej okolicy, co odpowiadałoby twojej opowieści. To, co zaczyna być interesujące, to wydarzenia po tym, jak podobno opisywałeś przy rozmowie z Wielkim Mistrzem, wyleciałeś w powietrze, gotów umrzeć. Raport wspomina jedynie o barwnym opisie miejsca, w którym wylądowałeś. Jest też wspomniane o Inkwizytorze Tertiusie oraz Salzteinie. A dalej... — Oveurie rozwinął zwój, studiując jego zawartość. — Wedle danych wywiadowczych, jakie uzyskaliśmy po sprawdzeniu tamtej wsi, naliczono... dziewiętnaście sponiewieranych bądź zamienionych w figury roślinne osób. Opisy zostały sprawdzone ze sprawozdaniem komtura von Ortenberga i wynika z tego fakt, iż wszyscy twoi żołnierze, trzech kuszników, trzech kapłanów w postaci Leopolda, Sabriny i Isaaca oraz Kayleigh Rottbane poświęcili swoje żywota dla dobra sprawy. Dwóch woźniców i twój felczer, Gerwald, powrócili ledwo żywi do stolicy, by faktycznie zaraportować, cytuję, "grzmiało, jakby był koniec świata, było ciemno i słychać było wycia jakiś bestyj. Konie ledwo wytrzymywały, zresztą tak jak my. Jakeśmy się po drodze zatrzymali na placyku, to tam już tak kwitniało, aż oku było miło. Tam złapaliśmy tego gnojka, co niechcący podpalił wóz i krasnala z kuszą. Ten pierwszy gdzieś nam znikł tuż przy bramie Saran Dun, nie wiem, gdzie, sami se go szukajcie" — odchrząkując, Fin przesunął arkusz papieru i oblizał zaschnięte powoli od mówienia usta, zanim spojrzał uważnie na Constantina. Reszta siedziała w milczeniu i słuchała.

Reasumując - z ocalałych, którzy wiemy, iż ocaleli, znaleźli się woźnicy, kusznik Duron i felczer Gerwald, z adnotacją, iż ten zniknął przed stawieniem się w komturii. Brakuje więc kapłanki Magny, inkwizytora Tertiusa oraz Salzteina. Do tej pory również ciebie. I im wszystkim wyprawiono oczywiście pogrzeby godne bohaterów. Dlatego moim pierwszym pytaniem jest, czy oni przeżyli, a jeśli tak, czy jesteś w stanie wskazać ich aktualne miejsce pobytu?

Południowy trakt

171
POST POSTACI
Constantin
Holscher zmrużył na moment oczy, po czym kiwnął nieznacznie głową. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że zależało mu na pojmanej wiedźmie. Okazała się być niewątpliwie przydatną, choćby dzięki słabości jej elfiego umysłu, który gotów był zbratać się na chwilę z wrogiem, byle zapewnić sobie bezpieczeństwo. Sam, co prawda, postąpił podobnie, ale usprawiedliwiał to przed sobą zaistnieniem sytuacji wyjątkowej. Może gdyby miał broń, nie pozwoliłby jej dosiąść z nim rumaka, a jeno ciął na odlew po tej plugawej gardzieli…
Ale gdyby tak postąpił, najpewniej nie byłoby go tutaj. Zostałby pojmany, bądź zabity, przez dziwacznych przybyszów. To ona uratowała go przed magią pajęczego jeźdźca, ostatkiem sił ciskając weń jakimś zaklęciem. Docenił to i odwdzięczył się najlepiej jak potrafił, a teraz byli kwita. Pieczę nad losem adeptki trzymała już tylko inkwizycja i Sakir.
- Nie interesuje mnie, kim była. Wiem, że mogła mnie zabić, gdy stanąłem przed nią bezbronny, u kresu sił. Wiem też, że gdyby nie jej zaklęcie, to najpewniej nie dotarłbym do was, tylko skończył w niewoli, pojmany przez te… ujeżdżające pająki abominacje. Doceniłem to i postarałem się odwdzięczyć, na tyle zasługiwała. Jeśli jest rozsądna, zrozumie błędy swojej przeszłości i odda się naszemu Panu. W innym wypadku nie dożyje upadku jej plugawego miasta. – zacisnął usta w wąską kreskę i zamilkł. Możliwe, że ten temat był już dla niego zakończony.

Uniósł tylko brew, gdy zza sztucznego uśmiechu, wyprężona do granic możliwości inkwizytorka odpowiedziała na jego komentarz dotyczący kapituły i domniemanej świętości. Nie mówił już jednak nic, krzywiąc się tylko czasem, gdy medyk nacisnął na szczególnie bolesnego krwiaka. Constantin wywnioskował z pomrukiwań mężczyzny, że najprawdopodobniej złamał parę żeber. Zmarszczył lekko czoło. Nie był to stan idealny; miał szczerą nadzieję, że po kilku dniach odpoczynku dojdzie do siebie, a taka informacja zdawała się wszystko komplikować. Jednakże… To tylko żebra. W najgorszym wypadku będzie mógł zacisnąć zęby i powrócić do treningów, przyzwalając sobie na odrobinę mniej rygoru. Na tym padole łez nie było miejsca na odpoczynek, nawet teraz, gdy w teorii nie miał żadnych obowiązków. Jako kawaler najświętszego Zakonu Sakira winien bez ustanku pracować nad doskonaleniem siebie jako żołnierza.
Sapnął cicho, gdy ściśnięto go bandażami.
- Doskonale. – mruknął tylko. W milczeniu czekał aż medyk zakończy swoją pracę, po czym skinieniem głowy pożegnał Inkwizytorkę. Czujnym wzrokiem zlustrował patrzących się na niego ludzi, którzy stali na zewnątrz namiotu. Nawet nie mrugnął, póki jego płachty z powrotem się nie zasunęły.
Wstał ze stołka, ubrał się i po chwili namysłu wychylił na zewnątrz.
- Mniszko. – rzekł sucho, patrząc na dziewczę z góry – Potrzebuję oręża. Idź i przynieś mi dobrego półtoraka. Nie wzgardziłbym też dodatkową pajdą chleba i odrobiną wody. – kiwnął jej głową i miał już cofnąć się do namiotu, ale zamarł w połowie ruchu.
- To ty wyniosłaś moją zbroję, gdy spałem? – wbił w nią spojrzenie swoich stalowych oczu. Nie miał bladego pojęcia, czy była to ta sama dziewczyna, co dzień wcześniej. Nie poświęcił jej nawet ułamka atencji.
- Nie życzę sobie, by bez przyzwolenia ruszano moje rzeczy. Mam nadzieję prędko zobaczyć ją z powrotem w namiocie. – wnioskował, że zabrano ją na czyszczenie i reperację, ale nie mógł być niczego pewien. – Niech Sakir będzie z tobą. – mruknął, odwracając się na pięcie i wkroczył z powrotem do namiotu.

***

Godzinę później szedł za Gallą przez obozowisko. Był to bez wątpienia imponujący widok. Morze bieli ciągnęło się niemal po horyzont, zaś samo oblegane miasto zdawało się wręcz śmiesznie małe, podobnie jak otaczające je machiny oblężnicze. Zalążek wojny totalnej, tysiące tysięcy ludzi po dwóch stronach barykady, czekający tylko na odpowiedni moment, by rzucić się sobie do gardeł. Ich Pan musiał być zadowolony.
Szedł niewzruszony wbijanymi weń spojrzeniami. Zdawał się nawet nie spoglądać w stronę zainteresowanych jego jednostką osób, ale iluzja ta pryskała, ilekroć dostrzegał gdzieś znajomą twarz i kiwał lekko głową w odpowiednią stronę. Próżno było jednak szukać u Holschera namiastki uśmiechu, czy jakiejkolwiek innej emocji. Towarzyszyła mu jego wypracowana fasada chłodu i obojętności.

Po wejściu do dużego namiotu, Holscher przyłożył zaciśniętą w pięść dłoń do piersi i pokłonił się z szacunkiem przed najwyższym kapłanem.
- Bądźcie pozdrowieni, szlachetni mężowie. – rzekł po tym, jak Galla ich wszystkich przedstawiła. Holscher postąpił kilka kroków w stronę środka namiotu, po czym zatrzymał się, wyprostował i splótłszy ręce za plecami oczekiwał pierwszych pytań. Nie widział powodu, by wdawać się w niepotrzebne, nic nieznaczące dysputy.
Gdy w końcu odezwał się Fin, na twarzy Constantina wymalowało się skupienie. Nie spuszczał oczu ze swojego rozmówcy, jednak jego spojrzenie zdawało się być z lekka nieobecne; myślami wracał do wydarzeń sprzed podróży do Bożylądu. Lekko drgnął mu kącik ust, gdy wspomniano zmasakrowane ciała jego dobrych żołnierzy.
Westchnął ciężko, słysząc o Gerwaldzie. Co za żałosny, mały szczur. Może Tertius miał rację, może chłosta była wtedy zbyt lekką karą. Felczer zdezerterował przy pierwszej możliwej okazji, nijak nie wywiązując się ze swojego ‘zobowiązania’.
Mógł się tego po nim spodziewać, to oczywiste. Był cywilem, który nie potrafił sobie ze sobą poradzić nawet w czasach spokoju. Wydarzenia z tamtej wyprawy musiały odcisnąć głębokie piętno na jego słabym umyśle, ale nie umniejszało to zawodu Holschera. Xdążył zapałać do tamtego zapijaczonego hulaki odrobiną sympatii, życie zaś po raz kolejny udowodniło mu, że był to błąd.

Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie nie będzie prosta. Zacznę może od przypadku inkwizytora Salzteina, którego pomoc okazała się nieodzowna w chwili próby. Podczas raportu, który zdałem Wielkiemu Mistrzowi, wspomniałem o tym, że Sakir zdaje się być o wiele bliżej nas, niż kiedykolwiek śmiałbym przypuszczać. Inkwizytor Iskar Salztein okazał się być sługą naszego Pana… Istotą z Bożylądu. – zamilkł na moment, próbując przywołać w pamięci obraz prawdziwej istoty Iskara – W blasku pożogi porzucił inkwizytorską personę i objawił nam się w swojej pełnej okazałości, z początku przerażając wielu żołnierzy. Wiem, że przeżył bitwę i wyładowanie magiczne, gdyż po wszystkim to on obwieścił mi Słowo Pańskie. Mogę jeno gdybać, ale sądzę, że raz się ujawniwszy, nie powróci już w nasze szeregi. Aczkolwiek, tak jak wspomniałem, to tylko spekulacja. – odchrząknął cicho.
- Kapłankę Magnę oraz inkwizytora Tertiusa widziałem zaś podczas mej krótkiej wizyty w Bożylądzie. Podobnie jak ja, unosili się wśród chmur ponad niekończącymi się polami bitwy… Nie potrafię wskazać, gdzie się teraz znajdują, ani czy w ogóle istnieje na Herbii takie miejsce. Sługa naszego Pana mówił, że czas płynie tam inaczej, a oni mogą wrócić do naszego świata zarówno jutro, jak i za kilka miesięcy, bądź nawet lat, w miejscu zupełnie innym od tego, w którym wcześniej zniknęli. Z tego, co się orientuję, to jedna, wielka niewiadoma. Ze sporą pewnością mogę stwierdzić jednak, że wciąż żyją.
Obrazek

Południowy trakt

172
POST BARDA
Mniszka zaprzeczyła, jakoby to ona była odpowiedzialna za zabranie brudnego odzienia oraz opancerzenia zakonnika; wyjaśniła, iż w czasie, gdy Constantin spał, pojawili się wysłani stajenni, a gdy żadna siła nie obudziła mężczyzny, zabrano wszystkie elementy do wypucowania oraz naprawy. Zapewniła jednak, że jeśli następny taki przypadek nastanie, z pewnością będzie mocniej budzić Holschera, bądź przeniesie taką czynność na później. Oczywiście gorąco i z pokorą, niemal padając na klęczki, zapewniała dalej, że dopełni nakazów Constantina i natychmiast przyniesie zarówno kolejną porcję posiłku, jak i miecz. Uwinęła się z tym wyjątkowo szybko, chociaż widok drobnej dziewuszki niosącej długi, ciężki miecz mógł przysporzyć lepszego humoru bądź zażenowania. Położyła broń niezgrabnie, lecz z namaszczeniem i natychmiast uciekła na zewnątrz, jakby nie chcąc, by zakonnik widział ją zdyszaną i spoconą od jednej jego prośby.
Fin Oveurie, Arnold Scartz i Harry Javier siedzieli nieruchomo, gdy po przedstawieniu raportu sporządzonego dla Fina Constantin zaczął przedstawiać swoją wersję wydarzeń, której brakowało im w zeznaniach świadków; jego myśli dotyczące Gerwalda nie ujrzały światła dziennego, więc zakonnik nie wiedział, jaki stosunek mieli do felczera; zapewne mógł się spodziewać listu gończego z ramienia Zakonu, jako iż mężczyzna pełnił cywilną służbę w komturii. To, co interesowało jednak komisję, to opowieść o Salzteinie, tajemniczym inkwizytorze, który prowadząc enigmatyczne rozmowy z Holscherem, zdawał się naprowadzać go na właściwą, jedyną ścieżkę. Szczególnie zainteresowany był Javier, który poruszył się delikatnie i zmarszczył brwi, mając skupioną minę. Kapłan Scartz miał co najmniej niedowierzające spojrzenie, co mogło być zrozumiałe zważywszy na częściowe herezje, które prawił Constantin. Jedynie Fin pozostał niewzruszony, notując coś na pergaminie i nie pozwalając emocjom wyjść na powierzchnię. Na krótką chwilę Holscherowi wydawało się, jakby przejrzał się w lustrze – podobny profesjonalizm godny najwyższych dostojników, do których mógł on wszakże niedługo należeć, o ile nie spalą go na stosie za bluźnierstwa.
Inkwizytor Salztein miałby być... istotą z Bożylądu, zesłannikiem naszego pana? — wtrącił się pierwszy kapłan, pozwalając lekko drwiącej nucie zakwitnąć w jego głosie. — Jak rozumiem, w danym momencie tylko ty jesteś jedynym świadkiem takiego objawienia, tak jak i... domniemanych wizyt międzywymiarowych?
Inkwizytor Iskar Salztein był naszym wieloletnim sługą z udokumentowaną przeszłością. Owszem, był nadprzeciętnie uzdolniony oraz żarliwie się modlił i wykonywał zadania... nie przejawił jednak żadnych demonicznych oznak. Zakładając jednak hipotetycznie prawdziwość pańskiej tezy, byłoby to wielce ironiczne, stworzyć imię z anagramu swego Pana — swoje trzy grosze dorzucił także Harry, będąc drugą osobą testującą słowa Constantina. Właściwie mógł się tego spodziewać, poddawania w wątpliwości jego słów. Trudno bowiem czasem było odróżnić fałszywego proroka od świadka objawienia, szczególnie w tak trudnych czasach, gdy ktoś o twarzy pochowanego z honorami pojawił się niespodziewanie niedaleko miejsca swojej śmierci.
Powtarzacie co i rusz o słowach, które obwieszczał wam inkwizytor Salztein; sparafrazujcie wasze rozmowy — odezwał się Ovaurie, nie przestając pisać. Pióro poruszało się energicznie wte i wewte, gdy najwyraźniej notował całą rozmowę. Dopiero po jego odpowiedzi przestał, by wyprostować się. Zerknął na chwilę na pozostałych członków komisji oraz na Gallę, która stojąc wyprostowana, nasłuchiwała rozmowy. Gdy mówił następne zdanie, miał niewzruszoną, beznamiętną twarz, przez co nie było łatwo odkryć jego intencji. — Constantinie Holscherze, wasze świadectwo jest spójne z tym, co usłyszeliśmy od ostałych przy życiu świadków. Nadal jednak trudno uwierzyć, iż w naszych szeregach skrywał się sługa boży, który zaszczycił ciebie rozmową. Odnośnie waszych podróży...
Prawdopodobnym jest, że Koniunkcja, która wywarła na całym świecie tak diametralny wpływ, mogła także wpłynąć na rytuał, a nawet dać wgląd do boskich lądów — dokończył Arnold. — Świadectwo siostry Galli jest tutaj pomocne, natomiast jednoznaczny werdykt jest trudny do wydania, gdy brak nam bardziej... namacalnych dowodów, świadectw. Jesteś w stanie to dostarczyć, Constantinie?

Południowy trakt

173
POST POSTACI
Constantin
Rycerz zdawał sobie sprawę z tego, jak absurdalnie mogą brzmieć jego słowa, jaką herezją byłyby, gdyby okazały się kłamstwem. Wierzył jednak swoim zmysłom, wierzył szczerze w to, co cudem udało mu się przeżyć, nawet jeśli wciąż nie potrafił do końca zrozumieć, czemu to na jego barki nałożono to brzemię. Chciał myśleć, że naprawdę był go godnym. Nie tylko ze względu na dumę, którą napawała go ta idea, a obawę przed tym, co może się stać, gdyby się pod nim załamał. Głos istoty, która podawała się za Iskara dudnił mu wciąż w głowie, niemal nieprzerwanie od chwili, gdy rozstał się z nim w opuszczonej wiosce.
Poprowadź ludzkość do boju.


Holscher nie wydawał się poruszony cynizmem w oczach dwójki przedstawicieli kapituły. Nie wiedział, czy sam nie zareagowałby podobnie, gdyby jakimś przedziwnym trafem podobna osoba trafiła przed jego oblicze… Oblicze, którego odbicie zdawał się dostrzegać w Finie. Doradca wielkiego mistrza zdawał się być niewzruszony słowami Constantina, w skupieniu notując coś na pergaminie.
Pozwolił sobie na lekki uśmiech, kiedy wychwycił ironię w pytaniu kapłana.
- Tak – odpowiedział krótko i zdecydowanie. Trzymał ręce splecione za plecami i nie ruszał się choćby o milimetr, niczym żołnierz na mustrze. – Nie jestem jednak jedynym, którego świadectwo może potwierdzić prawdziwość tej… rewelacji. Zarówno kusznik Duron, o którym szanowni mężowie wspomnieli, jak i zbiegły felczer musieli być świadkami objawienia Iskara. Nietrudno mi wyobrazić sobie czemu mógł zdecydować się wcześniej na milczenie… – były komtur zamilkł na chwilę. Fałszywi prorocy byli ścigani przez Zakon z całym żarem nienawiści ich patrona. Nie mogli liczyć na litość, czy delikatność z rąk przesłuchujących ich Inkwizytorów. Ileż niepotrzebnego bólu mogłyby przynieść Duronowi jego słowa? Mężczyzna sam mógł zresztą poddać swoje wspomnienia w wątpliwość. Wszak gdy stali tam razem, ściśnięci wokół studni, wydawało się, jakby sami Bogowie zapragnęli zmieść ich z powierzchni ziemi. Możliwe, że jedynym czego chciał po doświadczeniu tego piekła, była odrobina spokoju. Spokoju, którego wieść o objawieniu pańskim z pewnością by mu nie przyniosła.
Rycerz przeniósł wzrok na Javiera i krótko kiwnął głową.
- Jestem świadom… tej przewrotnej ironii. Mogę jedynie dodać, że przez wiele lat mojej posługi, nigdy nie spotkałem człowieka, który… Wywarłby na mnie takie wrażenie, jak Inkwizytor Salztein. Nigdy nie poddawałem w wątpliwość swoich ideałów, ani wiary w słowo naszego Pana, jednak jego obecność potrafiła wywołać we mnie niepokój. Łatwo było poczuć się przy nim małym… duchem. Wiem jednak, że to nie czas ni miejsce, bym rozwodził się nad moimi odczuciami. Liczą się fakty. – zamilkł raz jeszcze, samego siebie zaskakując tą nagłą dygresją. Cóż znaczyło wrażenie, które wywarł na nim Inkwizytor, skoro wciąż były to tylko i wyłącznie jego słowa. Zdawało mu się, że zapragnął podeprzeć swą tezę dowodem anegdotycznym, więc słabym i błędnym. Poczuł lekkie ukłucie wstydu w klatce piersiowej i na ułamek sekundy spuścił wzrok z oczu swoich rozmówców, zawieszając go gdzieś niżej, może na poruszającym się piórze. Nagle stał się boleśnie świadom bandaży ściskających jego żebra, tak skorych do wypychania mu oddechu z piersi.
Wbił paznokcie w wewnętrzną część dłoni splecionej za plecami. Skup się.


Sługa naszego Pana powiedział mi o wojnie, którą przyjdzie nam stoczyć – wzrok Holschera stężał, jego niewzruszona twarz napięła się, a głos jakby pogłębił. Na czole rycerza pogłębiło się kilka zmarszczek, gdy patrzył na Fina. – Mówił o zagrożeniu większym od plugawej wiedźmy i jej przeklętego, heretyckiego miasta. Mówił o Abominacji, z którą nasz Pan walczy naszymi ostrzami od stuleci i czymś, czego nie nazwał. Wierzę, że kluczem jest tutaj ten dziwny elf, którego udało mi się przywieźć do obozu. Wierzę, że to, czego byłem świadkiem po mym przebudzeniu, mała potyczka tych dziwnych istot z brudem Nowego Hollar, było jedynie przedsmakiem tego, co ma nadejść. Te ujeżdżające pająki plugastwa jeszcze tu wrócą. Liczniejsi i silniejsi. A przyniosą ze sobą jedynie krew i pożogę, łzy i śmierć dla każdego, kto stanie im na drodze – urwał, wiodąc wzrokiem po twarzach członków jego małej ‘Kapituły’.
- Zagrożenie, które na nas czeka może być nawet większe od Zakonu – zacisnął usta w wąską kreskę. Powoli ruszył w kierunku trójki mężczyzn.
- Wróciłem tu z Bożylądu, by bić na alarm. Krzyczeć o końcu świata, jak szalony włóczęga. Stoję więc przed wami, szlachetni mężowie, i krzyczę – choć bynajmniej nie krzyczał, to w jego głosie przebijał się ten ogień, który rozbrzmiał w pełni przed kilkoma dniami, gdy ze wszystkich sił starał się doprowadzić resztkę swojego oddziału do porządku i utrzymać szyk. Zatrzymał się o krok przed stołem, za którym zasiadali zakonni dostojnicy. Och, jak prędko w ich oczach mógł stać się jeno szaleńcem.
- Potrzebujemy ludzi i stali, bo Bogowie nam nie pomogą. Jesteśmy tylko my.
I Ci, Którzy Nadejdą.


Cisza, która nastąpiła po jego słowach mogła być ogłuszająca.
Werdykt? Trudny do wydania? – Holscher uniósł nieznacznie brew.
- Mówiłem wam o kuszniku, który powinien ręczyć za me słowa o Inkwizytorze. Nie było przy mnie jednak nikogo, gdy obwieszczał mi mą misję. Jedynym… namacalnym dowodem na wsparcie moich słów o łasce, której zaznałem z rąk Pana Gorejącego Ostrza, może być chyba tylko… – zamilkł na chwilę, po czym wyciągnął przed siebie ramię i podwinął rękaw koszuli aż do łokcia.
- Płomienie zdają się mnie nie imać. Jestem gotów na ponowną próbę, jeśli pomogłoby to rozwiać choć trochę zrozumiałych wątpliwości.
Obrazek

Południowy trakt

174
POST BARDA
W namiocie nieustannie trwała surowa atmosfera, podszywana dodatkowo nieufnością i wręcz wrogością ze strony tych mniej skąpliwych w emocjach dygnitarzy. Jak można było się spodziewać, kapłan wykazywał najmniejsze chęci wiary, podczas gdy inkwizytor podchodził do wszystkiego z dystansem. Dopiero Fin, doradca Eckharta zachowywał absolutny brak stronności, nie dając wychwycić nawet cienia emocji, która by sugerowała jego nastawienie. Z drugiej strony nie można było się wszakże temu dziwić; stał przed nimi domniemany martwy, przywożąc dary w postaci bajkowej istoty oraz sponiewieranego wroga. Każdy rozsądnie myślący mąż stanu poddawałby w wątpliwość jego słowa, a także wymagał dowodów, które byłyby raczej ciężkie do sfabrykowania.

Fin Oveurie na wspominkę Holschera na temat ostałych przy życiu świadków przekartkował podany mu nieco wcześniej raport i przez chwilę wodził po nim piórem w poszukiwaniu fragmentu tkwiącego do tej pory tylko w jego umyśle. Zaczął zaraz cytować skrawek muszący być elementem innego protokołu. — Wszędzie te gnojki łaziły, ja zajęty strzelaniem byłem, to i chuja za bardzo widziałem. Jakem kątem oka widział tylko, co się dzieje, to jakieś chuje muje dzikie kształty, krzyki, ktoś się staczał. Zara pieprznęło, to mi w ślipiach chochliki zatańczyły, ale dalej strzelałem, bo co miałem robić? Chocia jak tera myślę, to jak w dupie byłem, tak trochę cieplej mi się zrobiło potem, jak po gorzale. A potem to wszystko pierdolnęło, razem ze mną. — Z zaskakującym spokojem Fin cytował kogoś, kto miał język iście krasnoludzki – musiał więc to być Duron sprawozdający w komturii. Z ust kapłana wydarło się ciche westchnięcie sugerujące dyskontent kwiecistą mową, ale nie skomentował tego inaczej. Odezwał się tylko Oveurie. — Mało to tłumaczy, chociaż z przymrużeniem oka można uznać to za względną zgodność z pańskimi wyjaśnieniami.

Prawidłowo, komt... panie Holscher — odezwał się Javier, inkwizytor, na słowa o uczuciach. Nie czas i nie miejsce było na takie myśli, kiedy cała trójka wymagała namacalnych dowodów. Faktów. I nawet jego przemowa o nadchodzącej wojnie, która pochłonie Zakon bardziej, niżeli heretyckie miasto Hollar. Elf był do tego kluczem, co do tego nie było wątpliwości, ale czym była jedna istota z bajek, podczas gdy on mówił o ich pladze, o nadchodzących bitwach mających powalić ich, Zakon, na kolana? Złorzeczył o paskudztwach, zakańczając inne, a na dodatek wypowiadał słowa, które zwykłego kmiotka rzuciłyby na szafot.

Galla poruszyła się niespokojnie, a protokolant przestał zapisywać namiętnie każde jego słowo. Kapłan Arnold Scartz zmarszczył brwi i wciągnął gwałtownie powietrze, Harry Javier założył ręce na ramiona, z surową miną zerkając na mężczyznę i nawet Fin Oveurie zawahał się, unosząc pojedynczą brew. Machnął w końcu na protokolanta, by ten kontynuował swoją pracę i w momencie gdy Scartz otworzył oburzony usta, zatrzymał go, wstając. Był znacznie niższy od Constantina, ale emanował podobną aurą władczości, ale też stoickiego spokoju, tej słynnej mądrości, dzięki której nie osądzał z gorącą głową.

Constantinie Holscherze, dziękujemy za twoje wyjaśnienia oraz tak... gorliwą ochotę na płomienie. Słyszeliśmy już o płomieniach i nie potrzebujemy udowadniania twojej niewinności w postaci takich sztuczek.

Bez słowa skinął głową do Javiera, który sięgnął po coś pod swoimi nogami. Brzęcząc, wstał z kajdanami w dłoniach – Holscher od razu rozpoznał materiał i jego właściwości, mające blokować wszelkie magiczne wpływy użytkownika. Były one zdecydowanie przeznaczone dla niego i gdy przedstawiciel Inkwizycji przeszedł na drugą stronę, mógł jedynie wyciągnąć dłonie, by skuć je antymagicznym materiałem, bądź zostać zmuszony do tego w bardziej gwałtowny sposób.

Twoje słowa są przekonujące, ale nie możemy ryzykować ewentualnych forteli. Jeśli jesteś tym, kim mówisz, twoja próba nie potrwa długo... ani nie będzie zbyt bolesna. — Z tymi słowami Harry oraz Galla chwycili Constantina pod ramiona, wcześniej zarzucając mu worek na głowę, by nie widział, dokąd idą, po czym wyprowadzili go na zewnątrz, zmuszając do szurania buciorami o błoto i zdecydowanie zbyt często potykając się o kamienie. Szli przez szumiące pole namiotowe targane wiatrem i mieszającymi się głosami pojawiającymi się wokół i znikającymi, tylko po to za chwilę zostać zastąpionymi innymi głosami i tak w kółko. Rżały konie i ludzie, ale Harry wraz z Gallą milczeli, prowadząc byłego komtura gdzieś, na próbę, po której nie wiedział, czego się spodziewać.

W końcu głosy oddaliły się, zostając gdzieś na granicy jego słuchu, a oni sami zatrzymali się w jakimś miejscu. Najpierw na jego prawym ramieniu poluzował się chwyt, a następnie zgrzyt zawiasów wdał się w uszy mężczyzny. — Uwaga schody — odezwała się inkwizytorka i faktycznie, Constantin musiał wejść po kilku stopniach, przy okazji uderzając czołem o framugę. Usłyszał syk współczucia z tyłu, ale zaraz musiał wejść głębiej, przez cienki materiał worka widząc jedynie ciemne zarysy. Odwracając się, zaszurał ramieniem o ścianę i uzmysłowił sobie, że gdziekolwiek go nie zaprowadzili, jest tutaj ciasno jak w wychodku. Nikt nie pokwapił się o dalsze słowa otuchy, o zdjęcie szmaty z jego głowy, tylko zaraz ktoś trzasnął drzwiami, zostawiając go samego.

Po względnej analizie za pomocą zmysłu dotyku Holscher doszedł do wniosku, że jego wychodek nie miał nawet taboretu, więc jeśli zechciałby usiąść, musiałby osunąć się po drewnianej ścianie, by z kolanami pod brodą usiąść na niewygodnej drewnianej posadzce. Żadne dźwięki nie docierały już do niego z zewnątrz, ale bardzo szybko zaczął czuć minimalny przepływ powietrza. Ciasne, niewentylowane pomieszczenie i wór na głowie nie pomagały w sprawnym oddychaniu i zaraz mężczyzna poczuł się, jakby próbował spać z kołdrą założoną na głowie. Pot zaczął spływać samoistnie z czoła, lepiąc kosmyki włosów, a poczucie czasu zanikło, pozostawiając Holschera samego z myślami.

I gdy niemal zaczął odczuwać komfort po minutach, godzinach ściskania ramion i stóp w klitce, poczuł mocne szarpnięcie z tyłu głowy, jakby ktoś wbił mu szpic w potylicę. Uczucie narastało, rozpływając się też na jego uszy, skronie i oczy, za chwilę przechodząc na gardło, odbierając doń głos i nawet chwilowo i tak płytki oddech. Miliony szpil wbijały się w każdy kawałek jego ciała, a całość rozpływała się od środka głowy, jakby ktoś w niej wiercił. Na krótką chwilę Constantin czuł, jakby ktoś wsadził tam brudne łapsko i grzebał w jego wspomnieniach, ale na samą myśl o tym doznał gwałtownego, promieniującego od jego blizn na plecach bólu. O dziwo zaraz to minęło, gdy ciepłe mrowienie rozpłynęło się z tego samego miejsca, falowo zabierając nieznośne uczucie towarzyszące mu Sakir wie od kiedy. I pomimo tego, że czasami uczucie wracało, zaraz znikało pochłaniane przez ciepło.

Spektakl dział się tak kilkakrotnie z dłuższymi przerwami – ile czasu minęło, nie wiedział, ale coś się działo. Dopiero, gdy jeden z antraktów przedłużał się niemiłosiernie, zakonnik usłyszał szarpnięcie, skrzypnięcie i poczuł miłosierny podmuch wiatru. Budką zakołysało, gdy ktoś wspiął się do środka, usłyszał też ewidentnie męskie przeklnięcie, gdy ktoś również wyrżnął o niski próg. Zaraz jakieś dłonie szybkim szarpnięciem zerwały wór z jego głowy i w oczy Constantina uderzyło jasne światło, świeże powietrze i kilka sylwetek wyłaniających się zza pleców tego samego Javiera, który wcześniej go prowadził do klitki, a teraz rozkuwał z magicznych kajdanów i wychodził na zewnątrz w milczeniu. Przed schodkami, w szczerym polu, nieopodal kiwała się wyraźnie zmęczona Galla oparta o protokolanta, jej twarz uwydatniona bliznami. Niedaleko stał Ortenberg wraz ze Scartzem i Oveurie, zaś przy samych schodach obok Javiera jawił się sam Wielki Erhart, trzymając ręce na ramionach i spoglądając uważnie na ciasne pomieszczenie, z którego prawdopodobnie wygrzebywał się teraz Holscher.

Constantinie Holscherze, oficjalnie uznajemy twoje wyjaśnienia za prawdziwe. Wszystkie poprzednie tytuły zostaną zwrócone twojej osobie w trybie natychmiastowym, wieści o twoim powrocie zostały już zasygnalizowane królowi i pozostałym komturiom, więc gdyby inkwizytor Tertius powrócił, nie powinien już wzbudzać większej sensacji. Wysłaliśmy także kruka zakonowi Kariili, aby obwieścić prawdopodobieństwo, iż siostra Magna jednak przeżyła. Z wieściami do Kruczego Fortu zaczekamy, jeśli chcesz wysłać osobiście wiadomość. Jeśli pragniesz skontaktować się z kimś jeszcze, postaramy się to zaaranżować. A teraz, zanim przejdziemy do twoich następujących obowiązków, czy masz jakieś pytania? — Wielki Mistrz nie kwapił się z wyjaśnianiem, co się stało, ani nawet z przeprosinami – musiało jednak minąć trochę czasu, zważywszy także na niższe położenie słońca, skoro tak szybko uwinięto się z oficjalną korespondencją. No i od razu mówił o obowiązkach, jakby psychiczne tortury, które komtur przeżywał przed chwilą, nie miały nań żadnego impaktu.

Południowy trakt

175
POST POSTACI
Constantin
Mężczyzna zmarszczył lekko brwi, ale kiwnął głową i zsunął z powrotem rękaw swojej koszuli. Nie komentował słów o sztuczkach, gdyż nie zamierzał wpakować się w jeszcze bardziej niesprzyjającą mu sytuację. Przez kilka sekund patrzył na powstałego Fina z góry, ale w końcu ugiął nieznacznie kark i wycofał się o parę kroków spod stołu, do którego zaprowadziła go jego gorliwa przemowa.
W milczeniu patrzył na wyciągane kajdany. Z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami podwinął lekko mankiety koszuli. Próżno było szukać w jego postaci jakichkolwiek oznak strachu. Ściśnięta bandażami pierś unosiła się i opadała miarowo, twarz mężczyzny pozostawała nieprzenikniona, a blade dłonie poruszały się płynnie i niespiesznie. Ba, poczuł nawet lekkie ukłucie ciekawości. Zastanawiał się, czy po zakuciu w kajdany nadal będzie w stanie oprzeć się płomieniom. Czy to kwestia magii, którą przesiąkł w Bożymlądzie, bądź w trakcie tego wyładowania, które winno go zabić, czy może kryje się za tym coś więcej?
Wysunął ręce przed siebie. Zgrzyt metalu odebrał mu namiastkę wolności, w którą przyszło mu uwierzyć po rozmowie z wielkim mistrzem.


Rozumiem. Niech się stanie według słowa twego – rzekł chłodno. Holscher zdawał się nieprzejęty, ale czujny obserwator wychwyciłby kwaśny uśmiech, który wpełzł na jego usta w ułamek sekundy przed tym, jak zarzucono mu worek na głowę.
- Traktują m n i e jak bydło… – myślał, gdy wzięto go pod ramiona. Starał się dopasować do rytmu kroków Inkwizytorów, ale i tak grzązł w błocie i potykał się o kamienie, gdy tylko wyszli z namiotu. Został obdarty z jednej rzeczy, jaka została mu po ‘śmierci’ - godności.
Poszedłby za nimi z własnej woli, bez całej tej farsy, z pewnością byli tego świadomi. Gdy po raz kolejny poczuł, jak traci na moment równowagę po wpadnięciu na co większy kamień, zirytowany zacisnął na krótką chwilę pięści. Nie odezwał się jednak ani słowem, powstrzymując się od profanowania języka cisnącymi się nań wulgaryzmami.
Ciągną jak ogarniętego szaleństwem fałszywego proroka, podburzającego ciżbę w miejskich slumsach. Cóż za tupet. Umarłem dla nich i wróciłem… – oczywiście, sługa Sakira tłumaczył mu, że nie poległ, a jeno przeniósł się na chwilę do świata Bogów, ale… Jaka w tym właściwie różnica? Miast duszą, dotarł tam ciałem, dokonując czegoś, co uważał za niemożliwe.
Nie wsłuchiwał się w rozbrzmiewające wkoło głosy. Jak liść na wietrze, dawał się prowadzić siłom, na które nie miał teraz najmniejszego wpływu.
- Na ich miejscu postąpiłbym zapewne tak samo. Niewątpliwie brzmiałem jak… szaleniec. Cóż jednak robić, gdy prawda zdaje się być bardziej nieprawdopodobna od fikcji?


Uścisk na jego ramieniu w końcu na chwilę zelżał, zaś do jego uszu dotarł zgrzyt zawiasów. Dokąd go zaprowadzili?
Kiwnął głową, ostrożnie stawiając stopę na pierwszym ze stopni. Pochylił się całym ciałem w przód i trzasnął czołem we framugę.
- Na Otchłań… – sapnął, tym razem nie kryjąc nawet irytacji w głosie. Usłyszał za sobą współczujące syknięcie, ale, na Sakira, nie współczucia teraz potrzebował, a zdjęcia mu z głowy tego cholernego worka. Nie był pieprzonym kartoflem. Poczuł na plecach lekki dotyk, kierujący go dalej w głąb tajemniczej konstrukcji. Wysunął przed siebie asekuracyjnie ręce i… natrafił na tylną ścianę.
Cokolwiek to było, rozmiarem przypominało latrynę. Zapach, na całe szczęście, sugerował, iż łączył to z nią jedynie rozmiar. Pochylił się lekko w jeden bok, a później w drugi, ramionami wyczuwając granicę swojej drewnianej celi. Zatrzaśnięto za nim drzwi.
- Mam tylko nadzieję, że nie wszedłem właśnie do własnej trumny. – pomyślał, osuwając się na podłogę. Wsparł plecy o tylną ścianę, pogrążając się w ciszy. Czuł jakiś przepływ powietrza, ale nijak nie był on w stanie odegnać narastającego poczucia duszności. Znów stawał się boleśnie świadomy bandaży, którymi ciasno owinięto jego tors. Poczucie ciężkości w piersi szybko dało o sobie znać. Zamknął oczy, próbując skupić się tylko i wyłącznie na miarowym oddychaniu. Wiedział, że nie dusił się, słyszał jak powietrze wypływa z jego płuc z jeno lekkim szmerem, który nie powinien go zbytnio niepokoić. Jedyną rzeczą, która naprawdę by mu teraz zaszkodziła, była panika.
Wdech.
Pot skraplał mu się na czole i spływał w dół twarzy, by wsiąknąć później w ten piekielny worek.
Wydech.
Nie podłożyli ognia.
Wdech.
Wydech.


Po jakimś czasie udało mu się zepchnąć poczucie duszności na dalszy plan i nawet nieco się rozluźnić. Opuścił ramiona, odchylił głowę do tyłu, opierając ją relatywnie wygodnie o ścianę. Rozmyślał nad swoim miejscem w świecie, w którym przyszło mu się obudzić, gdy nagle po jego głowie rozlał się dziwny, ostry ból. Pochylił się w przód i poruszony nagłą konwulsją bardzo osłabionego przecież ciała, poleciał do tyłu, by wyrżnąć potylicą w deski. Czuł, jak drewniana konstrukcja rezonuje lekko, ale zaraz wszystko zostało przysłonięte przez nowe fale cierpienia.
Oczy, uszy, skronie, tak często nękane migrenami. Tysiące, miliony szpilek zdawało się wbijać w każdy centymetr jego ciała. Mózg chyba próbował mu eksplodować, miażdżony czymś po stokroć gorszym od najcięższej z migren. Nie miał w sobie siły, by z tym walczyć, nie sądził, by było to w ogóle możliwe.
Choć narastał w nim krzyk, to po otwarciu ust nie był w stanie wydobyć choćby jednego dźwięku. Oddech ugrzązł mu w płucach, gdy zsuwał się po ścianie na podłogę. Sparaliżowany nieopisywalnym cierpieniem, z szeroko rozwartymi ustami, niczym ryba wyjęta z wody, kulił się, zwijał w kłębek. Pragnął zniknąć, byle tylko to wszystko ustało. Jakaś przedziwna myśl o czytaniu wspomnień zakwitła mu na ułamek sekundy w głowie, ale prędko zniknęła zmieciona promieniującym z blizn na plecach bólem. Wygiął się w łuk, znowu obijając sobie głowę o deski. Jeszcze chwila i zacząłby tłuc nią w podłogę, niesiony płonną nadzieja na to, że może rozłupie sobie czaszkę i umrze.
Wtem przyszło do niego dziwne, błogie niemal ciepło. Jego mięśnie rozluźniały się na moment, a z oczu płynęły łzy wdzięczności.
Później ból wrócił. Cykl ten powtarzał się kilkukrotnie, doprowadzając go niemal do szaleństwa. Błogość ciepła nijak nie równała się z cierpieniem, które było przed nim, a jednak, gdy wreszcie nadchodziła, ogarniała go niemal euforyczna radość.


Skrzypnięcie drzwi. Chłodny wiatr uderzył w leżące na ukos małej klitki, wygięte ciało Holschera. Jego koszula była wręcz przesiąknięta potem i rozdarta na łokciach, którymi czasem tłukł po ścianach, czy podłodze, gdy ból stawał się nie do zniesienia.
Kiedy zdarto mu z głowy ten kurewski worek, oczom Javiera ukazała się rozogniona twarz Holschera. Siwa broda mężczyzny zabarwiła się od krwi z przegryzionych, spękanych ust. Na czole Constantina widniało kilka mniejszych i większych zadrapań. Zaś w jego stalowych oczach skrzył się szczery, z trudem poskramiany gniew. A przynajmniej skrzył się przez tą krótką chwilę, nim uderzyło w niego światło, przed którym musiał osłonić się dłonią.
Z trudem podniósł się na kolana, a później na nogi, wspierając wyczerpane cierpieniem ciało na jednej ze ścian, na której próbował rozbić sobie głowę.
Constantin starał się wyprostować i dumnie unieść brodę, kiedy dostrzegł Ortenberga i… Na Sakira, samego Wielkiego Mistrza…
Jednak nie był wszechpotężny. Jego ciało miało swoje limity, które zostały dziś wielokrotnie przekroczone. Słaniał się na słabych nogach, a prawa dłoń drgała mu nieregularnie. Wcisnął jeden z palców za swój pas, zaciskając nań resztę, aż mu kostki zbielały. Z każdym powolnym krokiem na schodkach do piekielnej komnaty tortur, zgrzytał zębami.


Co… co to było? – wyrwało się z jego spękanych ust. Cichy, zachrypnięty głos Holschera był odległym cieniem tego, jak wypowiadał się jeszcze przed paroma godzinami. Z trudem powoli się prostował. Bardzo powoli docierała do niego waga słów Mistrza, a właściwie sama ich zawartość. Z początku patrzył się pusto w wielkiego męża, jakby był zupełnie obok tego wszystkiego, jakby to nie jego się tyczyły.
- Dobrze… dobrze… Jeśli pozostali… unikną… tego, to doskonale. Każdy spełnił wtedy swoją rolę, każdy zasługuje na zaufanie. – Holscher powoli wracał do siebie. Choć jego słowa były już coraz bardziej składne, to wciąż próżno było szukać w jego głosie tej siły, z której słynął.
- Jestem zaszczycony, że mogę wrócić do służby. Dziękuję – nie pokłonił się, patrzył Erhartowi prosto w oczy, których spojrzenie wcześniej niemal boleśnie go przeszywało.
- Kwestią Kruczego Fortu w istocie pragnę zająć się osobiście. Czuję, że jestem im to winny. Żadne dodatkowe aranże nie są potrzebne.
Pomyślał o swojej siostrze. Jedynej osobie w rodzinie, która zasłużyła sobie na jego szacunek. Czy wypłakała już po nim łzy? Czy w ogóle było jej szkoda człowieka, który rozbił ich rodzinę? Powinien do niej napisać.
Potrząsnął głową.
- Nie. Pragnę tylko, by Tertius i Czarodziejka zostali oddelegowani do mnie, jeśli powrócą z Bożegolądu. Zamieniam się w słuch.
Obrazek

Południowy trakt

176
POST BARDA
Nikomu nawet nie drgnęły powieki na widok poszarpanego, pokrwawionego mężczyzny, którego drobne rany oraz pozostałości bólu po rżnięciu o drewno głową raz po razie były wszakże wynikiem ich działań. Cierpienie uszlachetnia, powtarzali nauczyciele oraz interogatorzy swoim ofiarom, ale od dłuższego czasu, mając raczej dystyngowaną pozycję w hierarchii Zakonu, Constantin nie musiał przekonywać się o tym na własnej skórze. Dopiero teraz, czując sól i stal na ustach, próbując dostosować się do światła przeżerającego jego oczy, zakonnik przypominał sobie o surowej prezencji Zakonu. Każdego prędzej czy później to dopadnie, każdemu powinie się noga. A może to właśnie boska ręka podsuwała bóle, by wypalić z duszy Holschera tę płonącą dumę oraz arogancję, każącą mu plwać w ciemnych myślach na każdego, kto nie traktował jego, bohatera, miłego dla bożego oka, z odpowiednim szacunkiem i powagą?

Harry Javier wyciągnął do niego dłoń z chustą do otarcia drobnego brudu, stojąc w milczeniu przed majestatem Wielkiego Mistrza. Na jego pytanie głowa Zakonu zerknęła przelotnie na Gallę, która także wyglądała, jakby przeszła podobne katusze, i krótko odpowiedział: — Środki bezpieczeństwa. Słowa mogą być zwodnicze, stąd musieliśmy się upewnić. — Eckard był cierpliwy pod tym względem i gdy artykulacja zdań nie wychodziła początkowo zbyt sprawnie Constantinowi, on po prostu czekał. Chłodny wiatr łopotał jego szatami oraz koszulą komtura, omiatając także twarz i przynosząc przyjemne zimno na jego czoło. Po chwili mężczyzna zaczął czuć, że po ochłonięciu zaczynało być mu nawet zbyt chłodno.

Doskonale. Radzę jednak nie zwlekać z tym, jeżeli nie chcecie zostać wyprzedzeni przez plotki. List z odwołaniem aktualnego komtura poleci razem z twoim — powiedział, gdy tylko Holscher wspomniał o własnoręcznym załatwieniu sprawy swojego fortu. Zawahał się jednak, jakby coś, co było niepodważalne w jego głowie, nagle zostało poddane w wątpliwość. Po chwili odchrząknął, przywdziewając raz jeszcze maskę. — Oczywiście zakładam, że twoje dowodzenie nad komturią będzie czysto tytularne, zważywszy na sprawy, które przywoływałeś już nieraz. Istnieje także opcja pozostania komturii Kruczego Fortu pod zwierzchnictwem ówczesnego brata, zaś ty skupisz się w pełni na pracy polowej wraz z Inkwizyturą. Wybór jest twój, Holscherze.

Machając dłonią, Mistrz zarządził powrót do obozowiska widniejącego kawałek ubitej ścieżki stąd. Ruszył dziarskim krokiem przodem, narzucając tempo dla Constantina, którego Javier przepuścił, by szedł tuż za lewicą Eckarda. Bardzo szybko inkwizytorka Galla wraz z protokolantem pozostali daleko w tyle, a zmęczonemu ciału Constantina zaczęło brakować sił. Może i spał długo po ostatniej eskapadzie, ale do pełnej regeneracji sporo brakowało... prawdopodobnie nawet tygodni. Jednakże nie wypadało raczej nie nadążać za głową Zakonu i jeśli Holscher tracił tempo, Harry go lekko popychał do przodu.

W Zakonie nie ma wytchnienia, gdy nie siedzi się za biurkiem.

Zdołaliśmy ocucić przytarganą tutaj wiedźmę i stosunkowo szybko przesłuchać — zaczął, a jego łopoczący płaszcz otarł się o prawicę Constantina. — Prędko wykazała się kooperacją, tak więc na czas nieokreślony będzie nam służyć, oczywiście w kajdanach, przy kolejnej istotnej sprawie. Elf, którego przyprowadziłeś, zarówno ona, jak i paru innych naprędce sprowadzonych specjalistów zidentyfikowało jako istotę z Podmroku. Nie mówi w żadnym znanym nam elfim dialekcie, ale wiedźma zarzeka się o posiadaniu wiedzy na ten temat, stąd, jeżeli to, co mówi jest prawdą, będzie naszą tłumaczką. Inkwizycja zajmuje się bezustannie przesłuchiwaniem elfa, aczkolwiek nie będzie to szybki proces, zważywszy na jego brak kooperacji. — Kąt oka Mistrza ześlizgnął się po ledwo nadążającej sylwetce Constantina i na chwilę zatrzymał się, z lekką dezaprobatą spoglądając na jego twarz. — Nasza wiedza na ich temat jest, przyznając się nieskromnie, niemal zerowa, a oprócz tłumaczki jedyną osobą, która miała z nimi bezpośrednią styczność oraz zdaje się mieć dodatkowe informacje, jesteś ty, bracie Holscherze. Stąd przypadnie ci dozór nad przesłuchaniem oraz dalszą inwestygacją tej doprawdy interesującej aktywności. A także nad przygotowaniem Zakonu pod kątem kolejnych spotkań z tymi abominacjami. Jeśli bowiem wierzyć słowom Salzteina, bądź jakkolwiek nazywa się ichnia istota, czeka nas coś gorszego, niżeli wiedźmy z Nowego Hollar. A na to ani Zakon, ani nawet Keron nie jest aktualnie gotowe.

Ciężar obowiązku mógł spaść na Holschera, jeśli uświadomił sobie, jak karkołomnym zadaniem to mogło być. Zarówno wysłańcy boscy, jak i ludzie piastujący znacznie wyższe odeń pozycje zaczęli na nim polegać. Na nim i na jego silnej woli oraz determinacji oraz temu, czy nie zabraknie mu czegokolwiek. Czy nie ugnie się, czy on, ta biedna drzazga, nie złamie się od czegoś, co jest znacznie większe od niego. W końcu nie tylko duma i bariery językowe będą jego przeciwnikiem, ale przede wszystkim brak wiary w jego słowa oraz lekkomyślność herbijskich ras, które z pychą krocząc po powierzchni, skaczą sobie do gardeł, nie myśląc o niczym innym. I to on wszakże będzie kozłem ofiarnym, gdy pomimo jego błagań stanie się tragedia.

To jemu, Constantinowi Holscherowi, została powierzona misja poprowadzenia ludzkości do boju i to on musi przyjąć na siebie kolejne baty, pokazując, że zabił w sobie chłopca, że sługa Sulona drwiący wtedy z niego w ruderze nie miał racji, gdy wątpił w jego wiarę w Sakira.

Południowy trakt

177
POST POSTACI
Constantin
Holscher i jego ciało doskonale pamiętali lata ciężkich treningów, zakrawających czasem niemal na tortury. Nigdy też nie pozwolił sobie opuścić się w jakimkolwiek stopniu, każdego niemal dnia upewniając się, że jego mięsnie gotowe będą na odparcie ewentualnego zagrożenia. Nie zaczął przecież za biurkiem, do swojej pozycji dotarł ciężką pracą i sukcesami tak w polu, jak podczas współpracy z Inkwizycją. Mimo wszystko, pozostawał jednak jeno człowiekiem, boleśnie świadomym swoich ograniczeń. Dziś, możliwe, że po raz pierwszy odkąd nie był już dzieckiem, czuł, że przekroczono pewne granice. Słaniał się na nogach wychodząc z miejsca, które okazało się być dla niego małą komorą tortur, ale nie napotkał żadnego współczującego spojrzenia.
Dobrze. Nie chciał ich współczucia. Sugerowałoby słabość, na którą nie było miejsca. Póki nogi ostatecznie nie odmówią mu posłuszeństwa i nie padnie twarzą w błoto, było dobrze.
Nawet jeśli samo wspomnienie oszałamiającego bólu, z którym musiał sobie przed chwilą radzić, sprawiał, że ciemniało mu przed oczami.


Bez słowa przyjął od Javiera chustę, którą zaraz otarł z twarzy i brody co świeższe skrzepki krwi. Po tym oddał kawał materiału mężczyźnie, dziękując mu szybkim spojrzeniem i krótkim skinieniem głowy.
- Rozumiem. Nie na co dzień… martwi wstają z grobów… by nieść wieści o końcu świata – mimo nieludzkiego wyczerpania i wciąż ogniście żywych wspomnień przerażającego bólu, Holscher pozwolił sobie na rozciągnięcie popękanych, skrwawionych warg w lekkim uśmiechu. W jego spojrzeniu było zrozumienie. Nie pragnął znalezienia się w takiej sytuacji, ale zdawał sobie sprawę z tego, że możni zakonni postąpili słusznie zsyłając go tutaj. Słowa, które ze sobą przyniósł, były zbyt niepokojące, zbyt bliskie szaleństwa, by móc po prostu je przyjąć.

Chłodny wiatr, z początku wzięty przez komtura za błogosławieństwo, powoli zaczynał wciskać swoje długie, zimne palce w przerwy między mankietami rękawów koszuli, a rozognioną skórą mężczyzny. Constantin ledwo zdusił w swoim ciele narastający weń powoli dreszcz.

Kiwnął głową na słowa mistrza o Kruczym Forcie. Próbował popchnąć swe myśli ku stworzeniu choćby wstępnego szkicu listu, który mógłby wysłać do swych ludzi, ale nagła konsternacja malująca się na stoickiej twarzy głowy Zakonu, sprawiła, że lekko zmrużył oczy, czekając na kolejne słowa świętego męża. Po krótkiej chwili zmarszczył czoło. Jego wzrok uciekł na chwilę w bok. Myślał. Nie dano mu zbyt wiele czasu na zadumę, gdyż Eckard zaraz machnął ręką, zmuszając go do ruszenia się z miejsca. Ciało Holschera zaprotestowało, ostry ból przeszył jego bok, ale mężczyzna zacisnął tylko zęby, wypuszczając spomiędzy nich jeno jedno krótkie, ciche stęknięcie.
- Przed mym przybyciem do stolicy desygnowałem brata Stahla na tymczasowego namiestnika pod moją nieobecność – zaczął, kiedy udało mu się uspokoić oddech. Każdy krok był dla niego małym wyzwaniem, które podejmował ze szczerym ferworem. Dalsze pokazywanie swojej słabości było dla niego wizją co najmniej upokarzającą. – Pokładałem wiarę w jego umiejętności i mam nadzieję, że nie rozczarował. Chciałbym jeno wiedzieć kogo powołaliście, Mistrzu, po moim domniemanym zgonie. Pomoże mi to w podjęciu ostatecznej decyzji – walczył o to, by utrzymać się w odpowiednio wyprostowanej pozycji. Odcinek kręgosłupa tuż pod karkiem rycerza zdawał się płonąć, błagając o chwilę wytchnienia, na którą nie było miejsca, póki maszerował tuż obok Eckarda.
W pewien sposób wizja odcięcia się od ziem, które nadano mu przed kilku laty, była kusząca. Mimo talentu do zarządzania, bardzo dobrze czuł się w polu, nurzając się w błocie i krwi… Jednakże przywdziewając komturze insygnia brał na siebie odpowiedzialność za tych, którzy mu podlegali. Nie pragnął ich zawieść, nawet jeśli miejsce, do którego go przydzielono nie zaspokajało jego ogromnej ambicji. Wiedział, że Erhart najprawdopodobniej kontynuowałby nadzorowanie otaczających Kruczy Fort ziem w myśl Holschera. Nie był może tak bezwzględny jak Constantin, gdy przychodziło do wymierzania słusznych kar, ale nie brakowało mu współczucia i zrozumienia, którymi starał się kierować mężczyzna o stalowym wejrzeniu. Ufał mu. Nowy zwierzchnik był zaś niewiadomą.
Postanowił nie określać się jednoznacznie, póki nie otrzyma większej ilości informacji.


Pogrążył się w zadumie na tyle głębokiej, że na chwilę zwolnił kroku. Poczuł na plecach lekki dotyk, popychający go do przodu. Lekkie ukłucie irytacji przerodziło się we wdzięczność, którą wyraził milczeniem. Raz jeszcze zacisnął pięści, tłumiąc jęki rozpadającego się ciała i przyspieszył, aby nie kazać wielkiemu mistrzowi Zakonu czekać na swego subiekta. Znał swoje miejsce w szeregu, nawet jeśli zawsze pragnął więcej.
- To doskonałe wieści – pokiwał zadowolony głową. Po prawdzie nie oczekiwał od wiedźmy niczego innego. Jej wiara w chorą ideę jaką dla niektórych mogło być Nowe Hollar musiała przegrać z wolą przetrwania. Widział to w jej oczach. Była słaba, jak wielu innych przed nią.
Dobrze, że okazała się też przydatna.
Trawił wieści o Podmroku, z coraz większym trudem starając się nadążyć za świętym mężem. Poczuł na sobie jego dezaprobujące spojrzenie, ale zareagował nań jeno chłodnym wejrzeniem i kolejnym ciężkim krokiem. Noga mu lekko zadrżała, gdy oparł na niej swój ciężar. Z ogromną ulgą przyjął krótki przystanek. Pozwolił sobie na głębszy oddech, przetwarzając informacje, którymi go zasypano. Pokiwał głową, kiedy dowiedział się, że przypadło mu zwierzchnictwo nad dalszym przesłuchaniem elfa, lecz zamarł, gdy ostatnie zdania mistrza uderzyły w niego z pełną mocą. Zwiastowania posłańca Sakira urzeczywistniały się. To on miał być tym, który przygotuje Zakon, a może nawet i cały Keron na starcie z istotami z podziemi.
Holscher przyłożył zaciśniętą w pięść dłoń do piersi i pokłonił się przed mistrzem. W głowie wykwitały mu tysiące myśli, pomysłów i niepokojów, ale zgasił je wszystkie, gdy podniósł głowę i spojrzał w oczy Eckarda.
- To dla mnie zaszczyt. Nie zawiodę. Zrobię co w mojej mocy, by wyszarpnąć z niego każdy możliwy strzępek informacji i przygotować nas na to, co ma nadejść – po raz kolejny rysowała się przed nim perspektywa zapisania się na kartach historii. Niechaj Sakir mu dopomoże, by trafił tam z dobrych powodów, nie zaś jako ten, który poprowadził ludzkość ku jej rychłej zgubie. Ze słabości pociemniało mu na chwilę przed oczami.
A może to ciężar odpowiedzialności usiłował zwalić go z nóg?
- Mogę zacząć w każdej chwili, niech tylko ktoś wskaże mi drogę do miejsca, w którym przetrzymujemy tego plugawego elfa.
Obrazek

Południowy trakt

178
POST BARDA
Wielki Inkwizytor przysłuchiwał się słowom Holschera, który nie był najwyraźniej pewien, jaką decyzję podjąć. Raczej wiadomym było, iż Erhart Stahl nie pełnił wysokiego stanowiska i raczej swoje pokłady energii spędzał na zarządzaniu skarbcem, niżeli dowodzeniu całym fortem. Poza tym, jak zakonnik przekonał się na własnej skórze, komturie to też polityka, do której ktoś niewystarczająco ambitny zwyczajnie mógł się nie nadawać. A z drugiej strony... wizja poświęcenia się misji oraz pięcie się po innych szczeblach zakonnych także była kusząca. A wraz z obiema perspektywami mogła przyjść pycha.

Dostarczymy wam akta aktualnego komtura do namiotu — odrzekł jedynie Mistrz, idąc dalej. Idący za nim Ortenberg mruknął jedynie, że Stahl nadal funkcjonuje jako zarządca w Kruczym Forcie, być może nawet przynosząc tym jakąś uciechę umęczonemu mężczyźnie. Przynajmniej jedna rzecz była niezmienna od jego jakże dalekiej podróży. Wszystko inne... cóż, prawdopodobnie Constantin dowie się, prędzej czy później.

Przechadzkę ze sporadyczną przerwą wszyscy już niemal kończyli – gorące zapewnienia zakonnika o tym, że zrobi, co może w tej kwestii, a także jego ochota do działania w tej chwili zostały zaskakująco zbyte dłuższym milczeniem ze strony Mistrza, który po prostu szedł dalej, z nieprzeniknioną miną zastanawiając się nad czymś. Dopiero na granicy z obozem, gdy smród, hałas i widoczne w oddali mury Nowego Hollar dały się we znaki, wszyscy się ponownie zatrzymali, a Eckard wbił spojrzenie w Holschera, mówiąc: — Najlepiej będzie, jeśli przesłuchacie więźnia z dala od frontu, w porządnych warunkach. Galla i Ortenberg pomogą ci w dalszych przygotowaniach. Do transportu możesz wziąć cały oddział, dobór ewentualnej kadry oficerskiej, w tym Inkwizytorium konsultuj z Finem, traktuj go jak przedłużenie mojej osoby. Miejsce przesłuchań również pozostawiam w waszych rękach. — Z tymi słowami Wielki Mistrz skinął głową na całą przesłuchującą go wcześniej trójkę w postaci Scartza, Javiera i Oveurie, którzy natychmiast podążyli za ich przywódcą. Tylko Fin odwrócił się jeszcze na pięcie i rzucił: — Pozostali wskażą ci, gdzie mnie znaleźć w razie pytań.

Ortenberg klepnął delikatnie Constantina po ramieniu kilka sekund po odejściu elity Zakonu, wskazując podbródkiem ich ścieżkę naprzód, do obozu. — Doceniam twój zapał, ale musisz odpocząć. Jeśli będziesz spał, ktoś podrzuci ci do namiotu wszystko, czego będziesz potrzebował, powiedz tylko czego. — grupa ostrożnie ruszyła naprzód, wkrótce zaczynając kluczyć między obozowiskami, mlaskając butami o miękką ziemię.

— Wielki Mistrz darował wam sporą swobodę działania w kwestii plugastwa — rzuciła po chwili Galla, zrównując się z mężczyznami. Constantin nie mógł przy tym nie odnosić wrażenia, iż kobieta zachowuje się wokół niego od chwili wyjścia nieco... niezręcznie, jakby nie znała protokołów. Być może było to jednak jej własne zmęczenie? — Z chęcią pomogę w wyborze Inkwizytora... jeśli będziesz bracie miał taką potrzebę. Kwatera także zresztą będzie ważna, zważywszy, iż upór pomiotu jest wielki i może to zająć dłużej, niżeli byśmy chcieli. Irios, Srebrny fort mają ku temu doskonałe warunki i równie dobrze przeszkoloną kadrę, którą można zarządzać...

— Jednocześnie prawdopodobnie większość tej kadry znajduje się teraz tutaj, więc warto przedyskutować swoje możliwości odpowiednio wcześnie, żeby wszystko sprawnie zorganizować. A oprócz oczywistych wyborów, mógłbyś również przemyśleć Kruczy Fort. Zobaczyłbyś, jak radzi sobie twój następca, byłbyś też w znajomym otoczeniu, pomogłoby ci to może podjąć decyzję co do twojej... kariery — dorzucił jeszcze Ortenberg, stając przed namiotem Constantina – nowym, jak zauważył, wygodniejszym. Straż nadal była, ale bardziej miała pilnować, niż zachowywać się jak w więzieniu. Czekała także na niego znajoma służka, która siedziała na stołku i poderwała się natychmiast na jego widok. Zabrany osprzęt stał wypucowany i jak nowy, gorąca balia czekała na zakonnika, a obok syty, bogaty posiłek. Galia i Ortenberg czekali zaś na jego ewentualne prośby i rozkazy.

Południowy trakt

179
POST POSTACI
Constantin
Doskonale. Postaram się jak najszybciej podjąć decyzję – zgiął lekko kark, splatając ręce za plecami. Dolna warga drgnęła mu w namiastce uśmiechu, kiedy odwrócił się na chwilę w stronę idącego za nimi Ortenberga i kiwnął mu głową. Dobrze było wiedzieć, że pewne rzeczy pozostają bez zmian. Erhart niewątpliwie był sprawnym zarządcą, który zasłużył sobie na zaufanie kolejnego komtura.
Przez jakiś czas towarzyszyła im cisza, przerywana jeno odgłosem ich kroków i czasem zbyt ciężkiego oddechu Holschera. Rycerz nie pozostawał jednak w tyle, z zaciśniętymi zębami prąc przed siebie mimo coraz głośniejszych protestów umęczonego ciała.


***
Klepnięcie w ramię zadziałało na Constantina jak kubeł zimnej wody. Oderwał wzrok od oddalającego się wielkiego mistrza i przeniósł go na Ortenberga.
- Nie mogę się nie zgodzić, bracie – westchnął ciężko, po czym ruszył wolnym, ciężkim krokiem w stronę obozowiska. Nie miał siły dłużej utrzymywać fasady nietykalności. Był świadom tego, że prędko zamieniłoby się to w jeszcze większą farsę. Każda pędź jego istoty błagała o chwilę wytchnienia.
- Potrzebuję pióra, atramentu i kilku kartek. Nie wzgardziłbym też raportem tyczącym się co bardziej wyróżniających się tutaj oficerów… – zamilkł na chwilę, marszcząc lekko czoło. Zbieranie myśli sprawiało mu niemały kłopot, jakby nawet mózg odmawiał mu już posłuszeństwa. – Aczkolwiek nie jestem na tą chwilę pewien, jakich ludzi będę potrzebował. Wrócę do tej kwestii, gdy wypocznę. Może rozmówię się tylko z Finem…? – w zupełnie niepodobny do siebie sposób, myślał na głos, podczas gdy jego ciężkie buty odciskały się raz za razem na rozmiękłej glebie.

Przeniósł wzrok na Gallę, a jedna z jego brwi uniosła się nieznacznie. Odczuwał niezręczność w jej gestach, której źródła nie potrafił na razie zidentyfikować.
- Cieszy mnie to. Nie jestem w zadowalającym stopniu zaznajomiony z przedstawicielami Inkwizytorium. Wiem jednak, że wielu z was posiada pewne… nadnaturalne talenty, które mogą okazać się nieocenione w nakłanianiu tego plugawego pomiotu do współpracy – zamilkł na chwilę, by uspokoić zmęczony oddech. – Łamanie kości i wyrywanie paznokci może okazać się niewystarczające. Nie wiemy o tych istotach praktycznie nic, nie poznaliśmy granic ich wytrzymałości – zacisnął usta w wąską kreskę.
- Wierzę jednak, że gotująca się w żyłach krew może wystarczyć, by zmusić to plugastwo do opuszczenia gardy. Mam nadzieję, że siostra wskaże mi personę biegłą w tego typu środkach perswazji. Poza tym potrzebuję kogoś wprawionego w magii leczącej i kilku zwykłych, sprawnych medyków. To oczywiście poza gestią świętego Inkwizytorium. – kiwnął głową ku Ortenbergowi, dając mu znać, że to jego zadanie. – Wielkie cierpienie za nic nie może zaprowadzić naszego jeńca do Otchłani. To byłaby wielka tragedia. – pokręcił ze smutkiem głową, gdy stanęli przed przyznanym mu namiotem. Z niejakim ubawieniem dostrzegł, iż znów przyszło mu zmienić kwaterę.
Zmartwychwstały Holscher zdawał się awansować w błyskawicznym tempie. Ileż by dał, by jego wcześniejsza kariera wyglądała podobnie.
Z drugiej jednak strony, gdyby nie przebył swej drogi, byłby zapewne zupełnie innym człowiekiem.
- Udam się do Kruczego Fortu – szybko uciął wszelkie dywagacje. – Liczy się czas. Moje… Te włości zaś znajdują się najbliżej. Kadrę skompletuję tutaj. Wiele odpowiednich narzędzi znajduje się na miejscu. Niczego więcej nie trzeba. Moja kariera nie jest teraz priorytetem. – skłamał szybko i sprawnie, nie zdradzając się nawet najmniejszym drgnieniem.
- Komturze… – raz jeszcze skinął głową Archibaldowi, tym razem nawet uginając nieco kark, w wyrazie należytego szacunku. – Dziękuję, możesz już odejść.
Przeniósł wzrok na Inkwizytorkę.
- Siostrę zaś poproszę jeszcze na słowo.

Bez dalszych wyjaśnień wszedł do namiotu, chłodnym spojrzeniem witając znajomą służkę.
- Doskonała robota – pozbawiony emocji ton mężczyzny mógł przeczyć jego słowom, ale nie nadchodziło żadne ‘ale’. Z każdą kolejną sekundą coraz mocniej odczuwał ucisk bandaży na jego piersi. Wziął głęboki, chrapliwy wdech, po czym podszedł do ustawionego przy całkiem solidnym stole krzesła. – Niech siostra wybaczy – rzekł, odpinając pierwsze guziki koszuli, którą zaraz zdjął i zawiesił na oparciu krzesła. Sam zaraz też usiadł na nim bokiem i skinął głową na służkę.
- Uwolnij mnie od tej białej zarazy. A później idź po nowe, odparzone bandaże.

Trwał w milczeniu, póki służka nie skończyła się przy nim uwijać i zniknęła z namiotu. Nie zaoferował w tym czasie Galii miejsca do siedzenia, ani nawet nie patrzył w jej stronę. Był pogrążony w głębokiej zadumie, z której wyrwało go dopiero zniknięcie dziewki.
- Siostro, rozważam zaangażowanie waszej osoby w powierzoną mi misję – zaczął, z cichym stęknięciem sięgając po wiszące za nim ubranie i narzucając je sobie na ramiona, coby nie tkwić w negliżu dłużej, niźli potrzeba. – Wasza… zdolność jawi mi się jako niezwykle przydatna w nadchodzących przesłuchaniach, choćby w ramach zabezpieczenia na wypadek, gdyby wszystko inne zawiodło. Oczywiście, jeśli moja presumpcja dotycząca istoty sisotry talentu ma pokrycie w rzeczywistości. Pragnąłbym, byś oświeciła mnie w tej kwestii i oceniła swoją faktyczną użyteczność.
Z lekkim ociąganiem wsparł plecy na oparciu krzesła i przymknął na moment oczy, oddając się bolesnej sensacji, rozchodzącej się po jego ciele.
- Odniosłem też wrażenie, że coś zmieniło się w zachowaniu siostry po przesłuchaniach. Nie jestem pewien, czy to jeno pokłosie bólu, który z taką łatwością potrafi mącić umysł, czy też kryje się za tym coś innego, ale w obecnej sytuacji nie mogę sobie pozwolić na żadne niewiadome. Oczekuję wyjaśnień.
Obrazek

Południowy trakt

180
POST BARDA
Ortenberg przyglądał się bacznie Constantinowi i jego przygarbionej, wymęczonej osobie. Snucia mężczyzny na temat, co może jeszcze zrobić najwyraźniej przyprawiły go o delikatne zirytowanie - nie na tyle, by jakoś wielce to pokazywać, bądź by to przeszkadzało, ale nadmierna gorliwość nie leżała chyba w trzewiach mężczyzny. Komtur Saran Dun musiał być człowiekiem podchodzącym do żarliwości wiary i przekonań z nieco mniejszą werwą, niż jego bracia i siostry - a przynajmniej z pewną dozą logiki, co nie mogło być aż tak zaskakujące, jeśli spojrzeć na to od strony przesiadywania w stolicy Keronu.

Myślę, że Fin może zaczekać do jutra - powiedział, zrównując się z Holscherem. — A przybory dostarczymy ci tak szybko, jak będzie to możliwe. Skonsultuję się także z poszczególnymi biurokratami, aby znaleźć co lepszych oficerów, którzy mogliby być ci pomocni. — Gdy tylko wtrąciła się Galla, mężczyzna zamilkł, spoglądając w zamyśleniu przed siebie. Nie był zmartwiony, a bardziej musiał coś kartkować w swojej głowie.

Inkwizytorka zaś, pomimo zmęczenia, wyprostowała się, gdy tylko Constantin się do niej odezwał, nie zrównując jednak kroku do jego, tak jak zrobił to Ortenberg, tylko idąc trochę jak cień. Wspomnienie o braku wiedzy na temat tajemniczych elfów wywołało u niej krótką, acz intensywną lawinę myśli, zanim zwróciła się do mężczyzny. — Szanowny Bracie, być może nasze biblioteki będą posiadały jakieś wzmianki, być może historyczne, aczkolwiek uważam, że i z legend można wiele wyciągnąć. Z chęcią wyruszę po takie woluminy, bądź możemy zlecić to komuś zaufanemu — odchrząknęła szybko, zanim kontynuowała wywód. — Wiedźmie z Nowego Hollar nie można ufać w jej wiedzy, jeśli takową posiada. Co zaś się tyczy kogoś od świętej magii, znam parę osób, aczkolwiek z wolą Wielkiego Mistrza to brat Finn będzie najlepiej znał się na tym.

A skład medyczny, w tym magika, uzbieramy pewnie nawet do jutra. Nasi medycy nie mają jeszcze rąk pełnych roboty, więc nie powinno być z nimi problemu — dorzucił jeszcze komtur, stając po chwili przy granicy z nowym namiotem i kiwając głową na temat doboru placówki. — Gdy tylko dostanę od ciebie pisma do Kruczego Fortu, wyślę także własną informację o delegacji. I wyśpij się porządnie, Constantinie. Należy ci się.

Ortenberg odszedł, a Galla już miała ruszyć za nim, gdy została zawołana do środka namiotu. Jej pokiereszowana twarz wyraziła krótkie zaskoczenie, a potem lekki przejaw strachu, który szybko zniknął, gdy pewnie wkroczyła za byłym komturem do środka. Służka natychmiast zaczęła uwijać się na rozkaz mężczyzny, rozwijając z delikatnością kolejne bandaże. Ucisk zelżał, ale wraz z nim pojawił się chrapliwy oddech, gdy połamane żebra przestały być na swoim miejscu. Inkwizytorka odwróciła się bardziej bokiem, spoglądając z zainteresowaniem na płachtę namiotu, wspominając tylko: — Przekażę za zgodą brata, aby przysłać najlepszego uzdrowiciela do ukojenia ran. — Chociaż zabrzmiało jak stwierdzenie, było bardziej pytaniem o zgodę, jak gdyby Holscher chciał być może cierpieć jeszcze długie tygodnie powolnego leczenia.

Służka zaraz czmychnęła po nowe bandaże, a Galla uprzejmie odwróciła się, gdy usłyszała szelest świeżych ubrań. Na jej twarzy wykwitło spore zaskoczenie na propozycję Constantina, które przerodziło się zaraz w lekką ekscytację oraz wstyd z jakiegoś błahego powodu. Krótką chwilę miała na twarzy dylemat, nim odrobinę roztrzęsionym głosem zaczęła mówić: — Specjalizuję się w nieco mniej brutalnych fizycznie torturach. W wielkim skrócie... sięgam do umysłów i dusz, pozwalając im uwierzyć, że cierpią, bądź odwrotnie, każąc jednostce zapomnieć o bólu, nawet tym fizycznym. Wielokrotnie pomagałam przy bolesnych operacjach, bądź przy przesłuchaniach. Inne sztuczki umysłu także nie są mi obce — duma wybrzmiała na sekundę w jej głosie, zanim zniknęła przykryta pokorą.

A potem speszenie wyciekające się z jej trzewi. Pytanie Constantina uderzyło w jakiś punkt i oprócz przestąpienia z nogi na nogę, Galla dwa razy próbowała się bezskutecznie odezwać, nim za trzecim razem w końcu przyznała: — Inni tego nie czuli, zdając się jeno na moje słowa, ale... szczególnie po przesłuchaniu, tam w polu, poczułam Pańską obecność. Gorejący płomień, który chronił brata umysł i duszę przed cierpieniem oraz który nie pozwolił na poparzenia od ognia. Ta obecność... jest inspirująca i czuć w niej rękę Sakira — zawahała się, zanim rzuciła ostatnim zdaniem na jednym wydechu: — Dla mnie jesteś bracie chodzącym przykładem naszej gorejącej wiary oraz dowodem na łaskę naszego boga. — Jej oczy mówiły zaś wyraźnie: jesteś dla mnie żywym świętym.

Wkrótce służka wróciła ze świeżymi bandażami i jeśli Holscher chciał, pomogła mu ponownie się w nie owinąć. Jeśli zaś po ciepłej kąpieli zjadł syty posiłek, oczy same zaczęły się kleić, zmuszając go do odłożenia wszystkich zadań na kiedy indziej. Sen był silniejszy i w końcu, w prawidłowy sposób upomniał się o swoje.

Bez mar sennych i bez uczucia odleżyn, czy zbyt długiego, krótkiego spania Constantin obudził się; hałas był taki sam, ale oprócz pajdy chleba, paru warzyw, owoców, mięsa i wody z winem, nikogo nie było. Ładnie ułożone były także zwoje papieru wraz z piórem i kałamarzem. Obok leżała tuba i przypięta do niej krótka notka, która mówiła, że strażnicy przed drzwiami mogą posłać po kogo chce, bądź pokierować w odpowiednie miejsce. W opakowaniu była zaś elegancko sporządzona, ewidentnie świeża lista przebywających aktualnie w obozie oficerów oraz Inkwizytorów, którzy zdaniem Finna oraz Ortenberga mogli być przydatni w wydobyciu informacji od elfa. Wśród oficerów było parę kojarzonych przez Holschera nazwisk. Ich przydatność była rozmaita, więc mógł dobrać kogo chciał ze swojej strony. Przy liście Inkwizytorów nazwisk znał znacznie mniej, ale rzuciło mu się w oczy imię Galla. Poniżej znalazła się sugerowana lista medyków oraz uzdrowicieli wraz z pokrótkim opisem umiejętności. Osobny, mniejszy rulon przedstawiał także istotę Poe Ulvarra, aktualnego komtura Kruczego Fortu, którego za cholerę Constantin nie kojarzył, ale mógł poczytać o jego stosunkowo standardowej posłudze w szeregach Zakonu. Jedyną uwagą, jaką zauważył, było to, że wcześniej Ulvarr przebywał raczej na terenie Srebrnego Fortu i jego okolic, nie mając za sobą większych potyczek, ani, jeśli się zastanowić, bojowego doświadczenia. Ukończył za to studia humanistyczne w sakirowskim mieście, więc przynajmniej musiał znać się nieźle na zarządzaniu. Na samym dnie tuby była zaś adnotacja, iż Wielki Mistrz Zakonu życzyłby sobie jak najszybszego zajęcia się sprawą i wyruszenia w maksymalnie trzy dni, by nie marnować niepotrzebnie czasu.

Kruczy Fort czekał na powrót syna marnotrawnego, a wraz z nim kłopotów, o których nikomu się nawet nie śniło... być może oprócz właśnie Constantinowi.

Wróć do „Królewska prowincja”