Re: Południowy trakt

61
Septo rozłączył się od Yeli, wyglądało na to że Wiwerna go nie usłuchała, w sumie to się jej nie dziwił ostatnio załatwił darmową wyżerkę, a teraz co ? Miała latać jak jej kazał. Sprawiło to że nawet się nie gniewał na nią. Choć Zdecydowanie musi jeszcze bardziej zrozumieć jak działa ta dziwna więź. Czy on właściwie może jej rozkazywać? Jeśli tak to miało by to spory potencjał. Septo skupiał się na tym aby zwyczajnie nie myśleć o tym że Yela może mu nawiać. Trochę również musiał na nią poczekać. Co dodatkowo skłaniało do głębokich przemyśleń. Niecierpliwił się bardzo jednak ostatecznie dostrzegł jak nadjeżdża. Przyjrzał się wówczas czy skrzynia wygląda na całą i czy ktoś przy niej nie majstrował. Czujność była podstawą. I czy oczywiście jest na miejscu.
No dobrze, martwiłem się, coś mogło pójść nie tak. Nawet w sumie spróbowałem coś zrobić, jednak chyba nie wyszło.
Uśmiechnął się nieco rozluźniając atmosferę. Zapowiadała im się dłuższa podróż i własnie taka nastąpiła.

***

Po długiej podroży Septo dostrzegł Cel podróży. Brama stała w dość dalekim dystansie od nich, wszyscy byli wykończeni. Trzeba było jednak całość doprowadzić do końca. Septo zdecydowanie powiedział do Yeli.
Tak rozdzielimy się pojedziesz pierwsza. Spotkamy się w w karczmie "dobre piwo". pojutrze w południe. Gdyby to się nie udało delikatnie pytaj o mnie w dolnym mieście. Pamiętasz co masz opowiedzieć strażnikom?
Upewnił się jeszcze czy aby na pewno Yela pamięta wszystko tak jak powinna, wydawało mu się że nic nie spierdzieli plan był naprawdę dobry, starał się również nie popełnić żadnego błędu. Wziął dlatego bronie które należały do jej towarzyszy razem z kolczugą, przesiadając na swojego konia. Nie było wówczas nic podejrzanego. Samemu musiał ukryć tą broń i kolczugę. Dlatego też planował jeszcze ruszyć do lasu i ukryć te przedmioty, w jednej z swoich kryjówek, a następnie je opchnie gdy pojawi się jakiś kupiec który nie zadaje zbędnych pytań. A potem pojechać do siebie zjeść coś. Wpaść do swojego domu. Porozmawiać z Hermioną. Zobaczyć jak wygląda sytuacja. Co prawda teoretycznie miał obsuwkę z zleceniem jednak wykonał je wzorowo. Mimo niesprzyjających okoliczności. A to gildia powinna jeszcze bardziej cenić.
Obrazek

Re: Południowy trakt

62
– Tak. Zatrzymała nas zaraza, zawróciliśmy, zabłądziliśmy w lesie, zaatakowała nas bestia, ja jedyna cudem przeżyłam chowając się w gąszczu, a potem pojawił się tajemniczy wędrowiec i ograbił zwłoki. Chyba nic nie pominęłam?

W końcu rozdzielili się na rozstaju dróg. Septo odbił w stronę najbliższego lasu, gdzie skrył zdobyty łup, a następnie wrócił do miasta. Przejście przez bramę obyło się bez najmniejszych problemów. Stamtąd, prowadząc powoli konia, skierował się do swojego domu, wymęczony długą, pełną przygód podróżą.

Re: Południowy trakt

63
/Przybywamy z Akademii.

Gruby, miękki płaszcz naciskał na ramiona czarodzieja. Tutejszy deszcz nie miał z nim najmniejszych szans. Wełna kręciła się pod opuszkami palców delikatnie, ostrożnie, niemal nabożnie. Krój wydawał się tak niecodzienny - a jednocześnie trafiający w gusta czarodzieja! - że balansował na granicy realności. Dzielnie chronił przed deszczem i nieprzyjemnym chłodem. Zero dziur i sto procent anonimowości, jak u najlepszego krawca. Tylko, że… okoliczności poważnie odbiegały od miejsc, gdzie takowych rzemieślników można spotkać.

Okolica wyglądała tu skrajnie zupełnie sielankowo. No, jeśli pominąć zadupie, przez jakie właśnie przedzierał się Ernoth. Anonimowość gwarantowana, nie ma co. Więcej, niż potrzeba. Stare drzewa otaczały starą, błotnistą drogę z lewej. Z prawej - dokładnie to samo. Poza tym? Naprawdę, naprawdę nic. Droga prowadziła pomiędzy zagajnikami już od jakiegoś czasu i nic nie zapowiadało zmiany. Lekki deszczyk naprzykrzał się w najlepsze, przesłaniając wieczorne słońce.
Spoiler:

Re: Południowy trakt

64
Plup, plup, plup. W to zamienił się majestatyczny dźwięk końskich kopyt, gdy tylko opuścił brukowane drogi, i wjechał w błotniste dróżki. Choć chciałby pognać konia i przemieszczać się najszybciej jak to tylko możliwe, nie zrobił tego. Raz, nie chciał zamęczyć konia, dwa, nie chciał żeby Patka pośliznęła się na mokrym gruncie i doznała jakiegoś urazu. Nie było go stać na utratę wierzchowca, nie w takiej chwili.

Zaczęło siąpić, więc Ernoth ciaśniej zawinął wokół siebie poły swojego niesamowitego płaszcza. Szalenie ciepły, stuprocentowo szczelny i niezwykle gruby, z paroma niesamowitymi kieszeniami doszytymi w środku, zarówno na mniejsze, jak i większe rzeczy, ów perfekcyjny pod każdym względem płaszcz był jednym z największych wynalazków ludzkości. A przynajmniej tak myślał w tej chwili czarodziej, rozkoszując się suchym ciepłem, i patrząc na ponury i mokry świat na zewnątrz, zastanawiając się, co robić dalej. Po drodze miał Nowe Hollar, ale pomysł wbicia się między młot a kowadło gdy dojdzie do nieuchronnej wojny niezbyt przypadał mu do gustu. Szczególnie że większość magów, których w tamtym mieście było dość dużo, ma kompleks wyższości, i gdyby obrali sobie kogoś takiego jak Ernoth na cel, nie byłoby kolorowo. Póki co zamierzał dalej jechać na południe, i dać sobie czas na przemyślenia o przyszłości. W końcu jeszcze wiele mogło się zdarzyć po drodze.

Re: Południowy trakt

65
Rozsądek Ernotha wydawał się dokładnie tym, czego wymagała ucieczka przed Zakonem. Z zewnątrz wyglądał więc jak najzwyklejszy podróżnik. Prosty płaszcz, wolne tempo, bez przesadnych kosztowności na widoku. Strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o okolice Saran Dun. Brakowało mu już tylko kamuflażu “na elfa”, ale i bez tego radził sobie dobrze.

Tutejsza droga, do czego mężczyzna powoli musiał się przyzwyczaić, odstawała od miejskich standardów. Z każdą kolejną godziną wyglądała na bardziej dziką i gorzej utrzymaną. Drobne zagajniki zagęszczały się stopniowo, aż w końcu przeszły w pełnoprawny, gęsty las. Krzaki rosły już jako typowy element runa leśnego, a gęsta trawa plątała się po trakcie. O ile takie warunki zasługiwały na miano prawdziwego traktu. Kręta i upierdliwa ścieżyna - brzmiało już bardziej adekwatnie. Jedyne jej zalety - cisza i święty spokój.

Okolica trzymała swój niewysoki standard od dłuższego czasu, kiedy resztki światła spadły za horyzont. Drzewa szczelnie otulały okolicę, nie dopuszczając tu wiatru, światła czy grubszych kropel deszczu. Zupełny brak ludzi na szlaku pocieszał, odsuwając widmo Zakonu na dalszy plan. Absolutną ciszę przerywał tylko dźwięk kopyt, co jakiś czas uderzających w gęste błoto.

Re: Południowy trakt

66
Ernoth, mimo że jego rozsądek nie znał granic, miał jedną małą, ale za to bardzo poważną wadę. Mianowicie, ile by nie myślał nad jakimś planem, za każdym razem jego umysłowi wymykał się jakiś szczegół. A to obecność kucharza w kuchni, kiedy zakradł się aby ukraść ciastka, a to fakt że arsenał w bijatyce nie obejmuje tylko rąk, ale też nogi, czy wreszcie, że bez atramentu nie da się pisać. Tym razem problem był zgoła inny, miał cztery litery, i nie było go w sakwie Ernotha.

Mapa.

Nie wiedział dokładnie gdzie jest, oprócz tego że zmierza południowym traktem, nie wiedział czy nie napotka zaraz jakiejś gospody albo czegoś, chociaż szanse na to były dosyć spore, patrząc na to że był prawie dzień drogi od miasta - idealne miejsce na nocleg. Lecz nie mógł też ryzykować, bo o ile Patka by wytrzymała całą noc w podróży, i on pewnie też, to następny świt byłby dla nich osobliwie nieprzyjazny gdyby jednak takowej nie było. Doszedłszy do wniosku że najlepiej spożytkuje pozostałe światło dnia jadąc do przodu i szukając jakiegoś mniej więcej suchego miejsca na ognisko, Ernoth nie mógł zrobić nic oprócz modlitwy o jakiś ciepły kąt do spania.

Re: Południowy trakt

67
Mapa, niezależnie od pory dnia i nocy, nie miała zamiaru pojawiać się w najbliższej okolicy czarodzieja. Modlitwa z kolei, o ile mogłaby rozbawić kilku pociesznych zakonników, widocznie była zbyt mało gorliwa. W najbliższej okolicy nie zmieniło nic a nic.

Wciąż mokro.
Nuda.
Nic się nie działo.

Coraz ciemniejszy las wchłaniał wodę dokładnie tak samo, jak przez ostatnie godziny. Z tą delikatną różnicą, że robił to już w ciemnościach. Ostatnie promienie słońca zniknęły, ostatecznie ustępując pola deszczowym chmurom. Przemieszane iglaki i ich liściaste odpowiedniki stały, niekoniecznie poruszone atmosferycznym opadem. Tworzyły skomplikowaną siatkę, ciągnącą się na wiele jardów w polu widzenia. Odbiegały od drobnej ścieżyny, tworząc swój własny ekosystem, gdzieniegdzie przecinany przejaśnieniami. Z rzadka, odnaleźć można było i większe przejaśnienia, gdzie krzaki nie wyglądały jeszcze tak najgorzej.

***

W monotonną ciszę - nareszcie! - wtrącił się tęten końskich kopyt. Niezbyt rytmiczny, należy wspomnieć. Dudnił gdzieś o kilka zakrętów wcześniej, między drzewami. Na tyle, na ile potrafił ocenić to czarodziej, był to dość szybki przejazd. Ciężko było wywnioskować coś więcej, jeśli opierać się tylko na zmyśle słuchu. Błotniste dźwięki były zbyt chaotyczne dla niewprawnego ucha, aby określić liczbę podróżnych czy dokładne tempo. Po części - bo to wcale nie była najmocniejsza strona akademika. Z drugiej strony - błotnisty trakt wcale nie był najprostszym miejscem do tego rodzaju popisów.

Re: Południowy trakt

68
Plup, plup, plup. Monotonny dźwięk powoli zaczynał wprowadzać Ernotha w podróżniczy trans, i nim się obejrzał, praktycznie drzemał w siodle. Po bokach każdy kawałek ziemi był identycznie mokry, więc jeśli by niczego nie zobaczy przez następne parę minut, prawdopodobnie po prostu wejdzie między drzewa i przeczeka noc, siedząc na jakimś kawałku mchu, z koniem uwiązanym do drzewa. Może nawet zdrzemnie się chwilę, kto wie?

Nagle, gdy mężczyzna błogo myślał o ciepłym łóżku i strawie, zaczął słyszeć tętent kopyt. "Zakon!?" W jednej chwili serce skoczyło mu do gardła, a przymknięte oczy otworzyły się szeroko. Dźwięk. Nieregularny, więc więcej niż jeden koń, szybka jazda, więc albo przed czymś uciekali, albo coś gonili, lub po prostu chcieli się gdzieś szybko dostać. W każdym razie, najlepszą rzeczą jaką mógł zrobić, to usunąć się z drogi. Doszedł do wniosku młody czarodziej, zsiadając szybko z siodła i łapiąc lejce.

Mając na uwadze że podróżni byli parę zakrętów dalej, i jeszcze go nie widzieli, Ernoth poprowadził siwą klacz z wąskiego traktu w leśną gęstwinę, starając się iść prostopadle do traktu. Po parunastu metrach zatrzymał się, i położywszy rękę na głowie Patki, uspokoił ją. Następnie owinął się płaszczem, żeby jakieś metalowe elementy jego ubioru przypadkowo nie odbijały blasku czegokolwiek, i zastygł w miejscu, przypomniawszy sobie rozmowę z pewnym łowczym, który wspominał że najważniejszy w kamuflażu jest kompletny bezruch. Ucieczka tylko zrodziłaby niepotrzebne podejrzenia. Poza tym jeśli rzeczywiście był to Zakon, prawdopodobnie i tak by go dogonili.

Re: Południowy trakt

69
Leśne zarośla okazały się pobratymcami rozwodnionego kisielu na poziomie empirycznych doświadczeń. Gęste, wszechobecne i niezbyt pożywne - ot co. Otaczały Ernotha i jego wierzchowca, włażąc w oczy i drapiąc po końskiej uprzęży. Były zaskakująco przejezdne, ale komfort podróży natychmiast spadł do zera. Jechać w takich warunkach na dłuższą metę byłoby równoznaczne z szaleństwem. Chociaż, w tej okolicy...

Trakt natychmiast zyskał na ładunku emocjonalnym, kiedy czarodziej zauważył źródło hałasów.

Olejna lampka ćmiła się gdzieś przy siodle, uwieszona tam raczej dla parady niż rzeczywistej widoczności. Rozpędzona postać miała na sobie szatę. Cienki materiał szarpał się na wietrze, dziko falując na wszystkie strony. Kobieta pędziła gdziekolwiek, z zatrzaśniętymi powiekami i pięściami. Jej zwierzę miało już pysk w pianie, tak od szalonego galopu, jak i od przebierania kopytami w tutejszym błocie.

Szare, mleczne włosy uciekinierki jawiły się w tym niby najpiękniejszy jedwab. Szkoda tylko, że warunki nie sprzyjały podobnym obserwacjom. Za nią, jak na życzenie złamania karku, zapierdalało trzech kolejnych jeźdźców. Bezczelnie brzęczący byli zbędnym bagażem, którego rozpędzona niewiasta raczej nie była skora przyjmować.

Brygada niziołków poganiała swoje konie z pełnym zacięciem. Robili przy tym całe mnóstwo hałasu, nieprzygotowani do tak szybkiej jazdy. Obwieszeni różnego rodzaju ekwipunkiem, sakiewkami, a nawet obozowymi kociołkami - byli żywym przeciwieństwem leśnej ciszy. Blask pochodni pojawił się i pędził razem z nimi, odbijany od błota i metalowego rynsztunku.

Re: Południowy trakt

70
Ernoth jak najszybciej szedł, ciągnąc za sobą konia. Szedł, będąc smagany gałęziami i wciągany przez błoto, ale musiał się dostać jak najgłębiej w las, zanim odgłosy dotarły do miejsca, w którym się ukrywał. Przy odrobinie szczęścia nie jechali za jego śladami, bo jeśli jechali to miał kłopoty, nieważne gdzie by się ukrył. W końcu odgłosy kopyt rozległy się blisko niego, więc owinął się płaszczem i stanął w bezruchu, naciągnąwszy kaptur na głowę, jednym okiem patrząc na rozlegającą się przed nim scenę.

Kobieta? Sama, na koniu, z małym światełkiem które bardziej niszczyło każde szanse na przyzwyczajenie oczu do mroku, zamiast oświetlać drogę. Za nią Ernoth dostrzegł widok tak komiczny, że gdyby nie to że miał serce w gardle, zaśmiałby się w głos. Niziołki bandyci, z obładowanymi żelastwem końmi na błotnistej drodze, pędzący na złamanie karku. Sam fakt że jeszcze nie leżeli na ziemi był godny podziwu, i sugerował że jednak mieli jakieś doświadczenie z końmi. Chęć śmiania się zatarta jednak została chwilę później, gdy zorientował się co to dla niego znaczy.

Nie mógł zrobić nic, to pewne. Nawet gdyby chciał, był za daleko od traktu, przez przeklęte błoto prędzej by sczezł niż dobiegł na czas. Nie to żeby zamierzał coś robić. Ta kobieta, nie ważne jak ładna, nie była jego problemem. Za to problemem były te niziołki. Nawet jeśli go miną, i tak będzie musiał się ich wystrzegać przez resztę drogi, nie wspominając o tym co się stanie jeśli koń tej kobiety padnie dokładnie w miejscu w którym zszedł z traktu. Tracił tu cenny czas, i wszystko co mógł z tym zrobić to stać w miejscu, poluzować miecz w pochwie, i czekać na rozwój wydarzeń.

Re: Południowy trakt

71
Rozpędzone zwierzęta przeleciały przez trakt tak szybko, jak tylko można było. Brzęk końskich uprzęży zakłócał ciszę jeszcze przez kilkadziesiąt długich sekund. Powoli, krok po kroku, zupełna cisza wracała na swoje miejsce. Gon niewiasty zniknął ze ścieżki tak szybko, jak się pojawił. Wszystko powoli wracało do normy, kiedy de’Fenire ukrywał się w gęstych zaroślach. Szczęście w nieszczęściu, że pościg nie był skierowany przeciwko niemu. Tętno mężczyzny zaczynało się uspokajać.

Niestety, postój w upierdliwej kryjówce miał się właśnie przedłużyć.

Ciasnym traktem przeleciało kolejnych dwóch jeźdzców. Tym razem Ernoth nie był już tak zaskoczony, kiedy dostrzegł kolejnych niziołków z pokaźnym ekwipunkiem. Mógł przyjrzeć się im nieco dokładniej, tym razem nie tracąc czasu na dodatkowe niewiasty. Grupka jechała nieco wolniej, niż ich poprzednicy. Jasne, ich tempo wciąż było nadzwyczaj śmiałe, ale przynajmniej jeszcze żaden z nich nie spadł z konia.

Niziołki wyglądały niesympatycznie i swojsko - jednocześnie. Ubrani w dość proste kaftany, przepasani według tutejszych zwyczajów. Ani na bogato, ani też przesadnie obdarci. Ot, piechur w drodze. Lepiej się nie przyglądać, bo może w mordę dać. Używając ludzkich miar i nomenklatury, należałoby powiedzieć, że mieli przy sobie długie maczety i zwykłe drzewce. Dla właścicieli - były to porządne miecze i myśliwskie lance. Ekwipunek obozowy raczej przeszkadzał w pogoni, ale najwyraźniej charakter ich pracy wymagał tego rodzaju mobilności. Sakwy pobrzękiwały z rzadka, na równi z prostą uprzężą. Obite gęby tylko potwierdzały myśl, że raczej nie przyjechali tu na piknik.

Niedługo później, trasą przeleciało jeszcze dwóch mężczyzn. Ubrani na podobną modłę, z równie atrakcyjnymi fryzurami i uśmiechami. Za nimi - była już tylko cisza i spokój. Leśna cisza wróciła na swoje miejsce, aby zgnieść wszelki dźwięk w zarodku. Powoli, ale stanowczo i bezlitośnie. Mokre, gęste powietrze toczyło się po leśnym runie. Nieśmiałe kropelki wody osadzały się na płaszczu podróżnika. Drobny deszcz towarzyszył i utrzymywał klimat, wciąż nie zmieniając swojego natężenia.

Re: Południowy trakt

72
Ernoth odetchnął w duchu, i rozruszał lekko ramiona, czując jak napięcie z niego ucieka. Gdyby został zmuszony do walki, mogłoby się to dla niego źle skończyć. Już już miał ponosić stopę żeby wyjść znowu na trakt, gdy usłyszał kolejne konie, pędzące traktem, z jeszcze bardziej obładowanymi niziołkami. Bogu dzięki że nie został na trakcie. Trzech niziołków jeszcze może by jakoś odpędził, z odrobiną szczęścia, ale pięciu to już przesada. Nie wspominając o tym, że gdyby walczyli pieszo, niziołki miałyby wrodzoną przewagę na błotnistym podłożu, ze względu na niski środek ciężkości.

"Nosz kurwa, ile można?" Pomyślał Ernoth, gdy zobaczył kolejnych dwóch podróżnych, niczym tylna straż zapierdalających wesoło na swoich czterokopytnych. Hm, siedmiu małych gości goniących jedną niewiastę... Coś mu to przypominało, tylko za nic nie mógł sobie przypomnieć co.

Gdy mężczyzna tak rozmyślał, na trakcie nareszcie wszystko się uspokoiło. Czarodziej poczekał jeszcze dwie minuty, żeby upewnić się że nikt nie dołączy do korowodu. Gdyby nadal było cicho, jak mógł zawróciłby Patkę i wyjechał na trakt. Ostukał buty jeden o drugi, przetarł ręce, i wsiadł na konia. Ruszył tempem nieco wolniejszym niż poprzednio, mając na uwadze że potyczka z siedmioma bezbrodymi krasnalami prawdopodobnie byłaby jego ostatnią.

Re: Południowy trakt

73
Cisza i ciemności spokojnie osiadły na szlaku. Kiedy Ernoth wrócił na ścieżynkę, wyglądała niemal identycznie, co przed przejazdem kolorowego pościgu. Kolejne metry błota nie różniły się od siebie, prowadząc głębiej i głębiej w las. Gęsto rozsadzone drzewa tworzyły zielony korytarz, prowadzący jeźdźca i konia między większymi i mniejszymi roślinami. Światło księżyca nawet nie próbowało przedrzeć się przez gęste korony drzew, a niewielki trakt był coraz gorzej widoczny. Padało.

Patka, jak na wprawionego wierzchowca przystało, dzielnie znosiła trudy podróży. Nawet najdzielniejszy piechur ma jednak swoje granice. Znużone zwierzę w końcu poślizgnęło się na wszechobecnym błocie. Zwierzę ledwo utrzymało równowagę, a wodnista substancja prysnęła spod kopyta, brudząc płaszcz Ernotha. Krótkie parsknięcie starczyło za cały komentarz. W pełni opanowna, wróciła do powolnego człapania po ścieżce.

Re: Południowy trakt

74
- Ach, szlag. - Mruknął Ernoth, zsiadając po raz drugi z konia, czując się winny że dając się zwieść wizji ciepłego łóżka, naraził Patkę. W takiej głuszy nie ma co, w życiu nie uświadczyłby karczmy. Przeklęty deszcz.

- Przepraszam. - Powiedział cicho. Rozmawianie z koniem przez niektórych mogłoby wyglądać nieco niezdrowo, ale dla niego było to normalne. Wiedział że koń go nie rozumie. Wiedział też że słyszy ton jego głosu, więc zawsze mówił do niej cicho i przyjaźnie, jak do ulubionego zwierzęcia. Tak naprawdę mówił sam do siebie, ale nigdy by się do tego nie przyznał, przecież tylko szaleńcy tak robią. On mówi do konia, koniec kropka.

- Dłużej już nie pojedziemy. Zaraz gdzieś się zatrzymamy i odpoczniemy, zobaczysz. - Szepnął, zasłaniając glify na sakwie chustą, i wyjął jabłko, pajdę chleba i odrobinę suszonego mięsa. Szybko przegryzając improwizowaną kolację, zaczął rozglądać się po lesie, lecz ciemności były takie same, nieważne gdzie spoczął jego wzrok. Korciło go żeby sprokurować sobie jakieś światło, lecz w ciemnym lesie byłby widoczny jak na dłoni. Skończył posiłek, po czym dał koniowi jabłko. Następnym razem musi pamiętać żeby wziąć ze sobą trochę owsa. Póki co brak doświadczenia podróżniczego tylko wpędzał go w kłopoty.

Gdy po jabłku nie został nawet ogryzek, Ernoth złapał uzdę konia, i ostrożnie poprowadził go w las, szukając jakiegoś mchu lub względnie suchego miejsca, albo takiego bez błota, w ostateczności. Następnie zarzucił derkę na konia, którego uzdę przywiązał do gałęzi, ale nie za mocno, tak żeby ten dalej mógł manewrować głową, owinął się płaszczem najszczelniej jak potrafił, i zamknął oczy, czekając na nowy, miał nadzieję że lepszy, dzień.

Re: Południowy trakt

75
Można w to wierzyć lub nie, ale czasem, relacja człowieka z naturą jest przepięknym przykładem koegzystencji i opieki. Człowiek aż się rozczula, a życzliwość ogarnia serca. Patka zarżała bardzo, bardzo cicho, kiedy skończyła jeść jabłko. “Smacznego” samo ciśnie się na usta.

W przeciwieństwie do tak ciepłej scenki rodzajowej, okoliczny las był prawdziwym skurwysynem.

Najlepszym, co udało się znaleźć Ernothowi był kawałek wilgotnego mchu, o wątpliwej wyporności. Dziwne, krzaczaste kępki w niczym nie przypominały mięciutkiego mchu, który często stanowił pierwszą warstwę leśnego runa. Szarawe, cienkie łodyżki sterczały na wszystkie strony bez ładu i składu. Miejsce niedaleko od traktu, dostatecznie ukryte, niedostatecznie wygodne. Ale chyba lepsze to, niż siedzieć w środku kałuży? Patka skubała okoliczne krzaczki i gałązki, kiedy czarodziej przysypiał.

***

Leśny poranek przywitał leśne istoty swojsko, czym chata bogata. Wpierw, uwagę czarodzieja zwrócił jego własny płaszcz. Pokryty drobnymi kropelkami na najniższych końcach, ale wciąż suchy. Dalej, w okolicach traktu, kłębiła się sprawczyni mokrego przyodziewku. Ni to gęsta ni rozproszona, kręciła się po okolicy. Mgła rozwijała się jak szal, długi na kilkaset stajań. Kręciła się między drzewami, wpadała na niewielkie ścieżki, aby znowu zabłądzić i wrócić prosto pod sam-sam nos podróżniczego duetu.

Świtanie dopiero przebijało się przez najwyższe korony drzew, niekoniecznie podnosząc temperaturę. Rozświetlało drobinki wody, nadając otoczeniu typowo sakralnego sznytu. Błotnisty grajdołek przez krótką, wyjątkową chwilę wyglądał jak leśna świątynia. Cisza zaciskała się na okolicznych terenach, jeszcze podkreślając naturę okolicy.

Atmosferę rozładowała dopiero Patka, własnym nosem trącając ramię właściciela.

Wróć do „Królewska prowincja”