Re: Południowy trakt

76
Czarodziej powoli otworzył oczy. Lekko ziewnął, po czym wstał powoli, wiedząc że prawdopodobnie krzyż będzie go napierdalał i tak i tak, więc wolał opóźnić ból jak tylko się dało.

Powoli przeciągnął się, rozprostowując plecy, zdjął płaszcz oraz koszulę i zrobił parę prostych ćwiczeń, obiecując sobie że na cały trening przeznaczy pół godziny, nie więcej. Ciężkość jego ruchów po nocy przespanej w takich warunkach nie była niczym niespodziewanym, ale na szczęście jego młode ciało szybko przywróciło się do stanu względnej normalności. Ernoth nie miał ani czasu ani miejsca na pełną rutynę ćwiczebną, ale parę kluczowych ćwiczeń musiał wykonać. Między innymi skłony, przysiady i pompki, chociaż te ostatnie nieźle pobrudziły mu ręce, mimo że wykonywał je opierając dłonie o płaski kamień. Wyjął miecz i machnął nim parę razy, bez magii, chciał tylko obudzić giętkość nadgarstka i przypomnieć parę ruchów.

Następnie westchnął ciężko, i skupił magię w swojej lewej ręce, regulując jej przepływ i strukturę myślami, czując jak jej malutkie cząsteczki przenikają razem z krwią tam gdzie chciał. Następnie pstryknął palcami, i oddał się nieprzyjemnej sensacji, która przypominała drętwienie całej ręki. Sam proces za to byłby dla niego niezwykle fascynujący, gdyby nie to że widział go już setki razy.

Najpierw skóra na dłoni zaczęła się marszczyć i nawarstwiać, tworząc cienką barierę, ciemniejącą z każdą sekundą. Następnie poczuł znajomą sensację, gdy jego lewa ręka zaczęła ważyć co najmniej parę razy tyle co prawa, i nieprzyjemnie wydłużać się na końcach. Nienawidził tego że jego wrodzona tarcza nie była poręczniejsza, ale nie mając wyboru, gdy tylko dołączył do akademii ćwiczył jedną rękę bardziej pod kątem siły, niż zręczności, żeby być w stanie swobodnie korzystać z tego daru.

Proces się zakończył, a Ernoth był teraz wyposażony w okrągłą, grubą i ciężką tarczę, nierozerwalnie związaną z jego ręką. Mężczyzna pomachał nią trochę, na powrót przyzwyczajając się do ciężaru, po czym zaczął ćwiczyć mięśnie ramienia, jak to robił codziennie od dawna, aby móc komfortowo posługiwać się takim ciężarem w walce. Po parunastu minutach Ernoth przesunął prawą dłonią po tarczy, zbierając resztki magii utrzymujące czar w miejscu, przez co narośl na ręce powoli zaczynała się zmniejszać.

Następnie jak codziennie, bez większych nadziei, przesunął dwoma palcami po swojej prawej dłoni, próbując użyć swojego ciała jako nośnika dla magii, lecz wszystko co uzyskał to lekkie oszołomienie gdy jego vitea przeskoczyła niczym błyskawica z miejsca na miejsce. Ernoth westchnął zrezygnowany.

Czarodziej ubrał się, i szybko spożył śniadanie, składające się z paru suszonych owoców i odrobiny chleba. Następnie włożył do ust kawał mocno suszonego mięsa, wiedząc że przegryzienie go może dać mu zajęcie na około godzinę. Derka Patki została na powrót przytroczona do siodła, a Ernoth złapał konia za uzdę, i wyprowadził z powrotem na trakt. Rozejrzał się, i zdecydował pójść nieco pieszo, przynajmniej póki nie wejdą na jakiś bezpieczniejszy dla klaczy teren.

Re: Południowy trakt

77
Na południu mówi się, że trakt nagradza przygotowanych. Całe szczęście, ciało czarodzieja nie protestowało jeszcze zbyt mocno. Młody, odpowiednio rozgrzany organizm jeszcze dość chętnie wracał do normalnego funkcjonowania. Przyjemne, ciepłe fale rozchodziły się po całym ciele czarodzieja. Dobra wróżba na kolejne godziny leśnej wyprawy.

Nim Ernoth zebrał się do drogi, mgła zdążyła się… rozproszyć, ku zdziwieniu każdego, kto choć raz w swoim życiu widział mgłę. Poranek powinien rozgonić ją niemal doszczętnie, tymczasem mleczna warstwa rozcieńczyła się w atmosferze. Poruszała się jak mączna zawiesina, zawracała na okolicznych drzewach i większych wzgórkach. Głaskała liście i gałęzie, bez ładu i większego pomysłu na siebie.

Szczęście w nieszczęściu, koń wrócił do swojego starego rytmu. Wystukiwał monotonny rytm, brnąc przez leśną ścieżynę bez protestów. Nocna eskapada nie spowodowała u niego żadnych widocznych urazów. Patka podążała za swoim właścicielem miarowo, niemal flegmatycznie. Ścieżka była zdecydowanie za ciasna, aby swobodnie iść ramię w ramię, więc z rzadka trącała ramię czarodzieja.

Cisza, mgła i wilgotne powietrze towarzyszyły Ernothowi równie wiernie, co Patka. Błotnista droga ciągnęła się gdzieś pomiędzy drobnymi ścieżkami dzikich zwierząt. Nic nie przeszkadzało spokojnie przegryźć śniadania, przemyśleć planów na następny dzień, ani na kolejne lata swojego życia. Jedynym urozmaiceniem podróży stał się delikatny błysk na horyzoncie - gdzieś, obok ścieżki, ale jednak wciąż w podobnym kierunku. Refleks światła przyciągnął uwagę czarodzieja na wiele jardów po momencie, w którym monotonia lasu zaczynała dawać mu się we znaki.

Re: Południowy trakt

78
Ernoth szedł przed siebie, zdeterminowany i czujny, przynajmniej do czasu. Gdy jego umysł przyzwyczaił się do monotonii otaczającego go krajobrazu, zaczął błądzić i ustalać plany na przyszłość. W chwili obecnej w Keronie szykowała się jatka jakiej nie widziano od dziesięcioleci, wojna domowa, ot co. Cały kraj był jedną wielką beczką prochu, a wszyscy wielcy tego świata ścigali się najwidoczniej kto pierwszy ją podpali. W chwili obecnej wiedział że idzie na południe. Przemknie się obok Nowego Hollar, a potem co? Dalej na południe było Oros i Gryfie gniazdo, dwa miejsca w których raczej nie chciał się znaleźć. Z kolei za nimi były pustynne ziemie. Ernoth niezbyt przepadał za piaskiem, jeśli miał być szczery.

Z kolei gdyby jakoś udało mu się przemknąć przez Oros... Ale samo Ujście nie prowadziło donikąd, strefa wojny i nic więcej. Wyglądało na to że nie miał gdzie iść. Chyba że... Meriandos, a potem Fenistea. Dawny kraj elfów był teraz tak opustoszały, że ziemie na tamtym terenie były po prostu do wzięcia. A nawet jeśli nie, to Meriandos było dosyć dobrym miejscem na spokojne życie.

Zatopiony w myślach Ernoth prawie przeoczył błysk na horyzoncie, lecz gdy w kącie oka zauważył ten niepokojący znak, przystanął na chwilę, powodując że Patka trąciła go nosem po raz kolejny. Czarodziej rozważał posiadane możliwości, po czym poluzował miecz w pochwie, i ruszył dalej, notując w głowie położenie błysku, i z każdym krokiem rozglądając się po mglistych krzakach. Nie mógł zrobić nic prócz poruszania się dalej, nie ze spodziewanym pościgiem zakonu na plecach. Ernoth wsiadł na Patkę, żeby w razie czego mieć zagwarantowaną większą mobilność, i ruszyli powoli wzdłuż traktu, bacząc na ów złowrogi błysk światła, i szukając ostrzy i cieni wśród mgły.

Re: Południowy trakt

79
W pewnych momentach, błysk przyciągał uwagę i kusił. Zupełnie nietypowy dla leśnego runa, z innego świata. Tak naturalny, jak niziołek w Zakonie Sakira. A jednak - interesujący! Świetliste refleksy zwracały uwagę na jeden punkt. Niekoniecznie ten, który liczył się tu najbardziej.

Statyczny, nieregularny błysk trwał na końcu leśnego traktu. Zaprzątał myśli czarodzieja. Niewiedza uciekiniera dawała się we znaki. Przekleństwo każdego, kto odgrywa rolę zwierzyny. Myśliwy zawsze ma jasny cel, precyzję w oku. Ścigany - ino lichą nadzieję, że pobiegnie dostatecznie szybko.

Leśne runo przypominało kerońskie ulice, kiedy sztorm zaczyna wchodzić nad nadmorskie osady. Mgła osłaniała większość konturów, rozproszona i szalenie mokra. Rozmyte kształty drzew i krzewów majaczyły w oddali. Blask przebijał się przez nie mocniej i mocniej. Jak gdyby chciał być zauważony, na środku leśnego zadupia.

Ostatecznie, koń w niczym nie pomógł. Napięcie opadło równie nagle, co kopyta Patki.
Błysk był… błyskiem, okrutnie statycznym i nudnym. Jego źródło - jeszcze powszedniejsze. Luźny garnek zwisał z jednego z niewielkich krzaków. Świecił wypolerowanym denkiem, zaczepiony o grubszą gałąź.

Czarodziej zauważył przy nim jednak coś o wiele ciekawszego.

Dalsza okolica wyglądała jak pobojowisko z innego świata. Niestety, nie było to nic, co ludzkie słowa potrafiłyby łatwo opisać. Rośliny gniły niemalże na oczach czarodzieja. Czarne, mokre liście wyglądały jak efekt koszmaru, na pewno nie fragment lasu. Smętne gałązki gdzieniegdzie próbowały jeszcze utrzymać pion. Bezskutecznie. Na horyzoncie, drzewa wyglądały jak wybrakowane, dziecięce szkice. Nieporadne karykatury, z połamanymi gałęziami i ogromnymi dziurami w koronach. Mniejsze - ledwo trzymały pion.

Przez zimny kraj nędzy i rozpaczy prowadził malutki trakt. Ścieżynka jak miedza, zielona i elegancka. Wokół - mgła, zgnilizna i nędzne resztki organicznej materii.

Re: Południowy trakt

80
Ernoth zatrzymał Patkę tuż przed granicą zepsucia, wciągając ze świstem powietrze. Wybałuszone, niewierzące oczy przejechały powoli przez otaczający go krajobraz, nie mając pojęcia co robić dalej. "A więc dotarło aż tutaj." Pomyślał, przypominając sobie głośne i gwałtowne debaty mózgów Saran Dun na temat powstrzymywania owego zjawiska. Bezowocne, jak się zdaje.

Garnek. Jedynymi osobami które widział ostatnio na drodze z takim rynsztunkiem były niziołki. Czy to możliwe że w ciemności urządziły tu sobie popas, a dopiero później zorientowały się w co wdepnęły? Ernoth wątpił w tą teorię, ale jedno było pewne. Nie zamierzał wchodzić w to siedlisko zgnilizny tylko po ten garnek. Zamierzał trzymać się ścieżki, środkiem i ładnie, tak aby Patka nie zboczyła przypadkiem w gnijącą masę. Była mądrym koniem, na pewno sama wiedziała że coś jest nie tak.

Ernoth zasłonił nos i usta rąbkiem płaszcza, tak aby przefiltrować choć częściowo mgliste powietrze, po czym ruszył przez gnijące pustkowie, zdeterminowany aby przejechać przez nie przed zapadnięciem zmroku. Miał bowiem niejasne przeczucie że gdyby zastała go tu ciemność, byłby równie żywy jak rośliny wokół niego.

Re: Południowy trakt

81
Okoliczne krzaki uderzały w płaszcz Ernotha de’Fenire. Resztki naturalnej flory opadały przy tym na ziemię, prosto w zdeformowane runo. Koń doskonale zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Krok za krokiem, zwierzę poruszało się powoli. Patka ledwo mieściła się na resztkach zdrowej trawy. Niechętnie ale starannie wybierała teren, często całkiem się zatrzymując. Czarodziej winien był tu porządną ofiarę bóstwom, za całą masę szczęścia i cyrkowej równowagi. Balans pomiędzy bezpieczeństwem a zarazą był delikatny.

Zgnilizna otaczała mężczyznę ze wszystkich stron. Ciężki smród nie dawał dobrych prognoz na zmianę krajobrazu. Zielona trasa prowadziła przez mgłę, niczym ostatnia latarnia we mgle.

Po drodze, uciekinier dostrzegł jeszcze kilka zagubionych przedmiotów. Rozrzucone w różnej odległości od traktu, bez większego ładu i składu. Chochla zwisająca z resztek drzewa? Czemu by nie. Dalej, obozowa siekierka sterczała w starym szkielecie. Rozbita czaszka konia wydawała się ciekawym schowkiem na dobytek. Stara, nadkruszona kość kontrastowała ze współczesną bronią. Niemal tak mocno, jak zniszczony las i zachowana ścieżynka.

Pora dnia była tu nie do określenia. Warstwy mgły przypominały krasnoludzkie ciastko, wypełniane mleczną masą pomiędzy chrupiącymi warstwami. Wodna zawiesina unosiła się wszędzie. Przechodziła przez prowizoryczną zasłonę Ernotha bez problemu, bo i cały płaszcz ledwo radził sobie z tak wilgotnym środowiskiem.

Na horyzoncie majaczyły przeróżne kształty. Ze wszystkich stron można było dostrzec dokładnie to, czego wyobraźnia bała się najbardziej. Nieznane cienie przybierały aparycje demonów, leśnych konstruktów, starych czarownic i olbrzymów na smokach. Ucieczka wkraczała na zupełnie nowy teren. Zakon - z całym szacunkiem do pościgu - powoli przestawał być tu czyimkolwiek zmartwieniem.

Re: Południowy trakt

82
Widząc że płaszcz nic nie daje, Ernoth puścił połę, po czym skupił oczy na ścieżce. W każdej chwili koń mógł zrobić jeden fałszywy krok, i byłoby po nich. Cokolwiek ta zgnilizna by z nimi zrobiła, ten szkielet nie był dobrym zwiastunem. Czarodziej poluzował wodze, wiedząc, że w tej sytuacji bardziej by przeszkadzał swojemu konikowi, niż mu pomagał. Patka będzie musiała sama znaleźć drogę. Mężczyzna natomiast próbował zebrać więcej informacji z rzeczy wokół niego.

Po pierwsze, kości. Jeśli, tak jak przypuszczał, był to szkielet jednego z koni niziołków, lub tej kobiety, to znaczyło że zaraza niszczy, rozkłada i postarza wszystko co żyje, bądź kiedyś żyło. Świadczyło o tym to, że kości wyglądały na postarzałe, nigdzie nie było widać mięsa, a i siodło gdzieś zniknęło. Siekierka była cała, ponieważ dotykała zarazy metalem, który nigdy nie żył. Dlatego też rączka owej była cała, ponieważ nie miała kontaktu z zarazą. Kazało to domniemywać, że okuty w stal żołnierz mógłby przejść przez taki teren bez skazy. Jednak koń, którego podkowy nie chroniły całej nogi, definitywnie nie dałby rady.

Wtem, kątem oka Ernoth dostrzegł przeróżne kształty na skraju pola widzenia. Odruchowo zaczął gładzić grzywę swojego konika, aby się uspokoić. Nie było czego się bać. To ta klątwa, to ta zgnilizna płatała jego umysłowi figle, aby go pospieszyć, zwabić, zmusić do popełnienia błędu. Zanim się zorientował, zaczął mówić te rzeczy głośno, łagodnym głosem, jakby próbował uspokoić zarówno Patkę, jak i siebie. Nie wiedział czy jego koń również widzi owe kształty, ale gdyby klacz pomyślała że są one realne, byłoby dla niej dużo łatwiej popełnić błąd.

Re: Południowy trakt

83
Obce kształty kłębiły się w gęstej mgle. Nieprzekonane spokojem czarodzieja zbliżały się, co raz, to bliżej. Kręciły się między drzewami, otaczając podróżnych gęstym pierścieniem. Mniejsze mary podchodziły do ścieżki z większą odwagą. Ciut bliżej, już nie w głębi lasu. Zaczepiały, prowokowały i kręciły się jak dzikie koty. Sprawdzały odwagę i opanowanie nowych gości.

Tym razem, tętno czarodzieja nie było już tak spokojne, jak po spotkaniu z szalonym medykiem. A szkoda, bo słodkie mazidło mogłoby pomóc mu utrzymać stabilny puls i pewną rękę. Nawet jeśli za cenę koszmarnie słodkiego smaku, niewielki to efekt uboczny.

Niezależnie od domysłów czarodzieja, powszechna zgnilizna nie nastrajała pozytywnie. Ścieżyna ciągnęła się pomiędzy zniszczoną roślinnością, a niewielkimi drzewami. Las trwał tu bez najmniejszych walorów turystycznych czy transportowych. Całe szczęście, koń był skupiony na swojej trasie tak bardzo, że nie rozglądał się dookoła.

W oddali dało się dostrzec drobny zagajnik. Ze wszystkich stron otoczony drobnymi krzaczkami, składał się przede wszystkim z gęstej trawy. Płaski kawałek zdrowej ziemi był w kilku miejscach wydeptany, ale bez śladów dłuższego obozowania. Ślady nie wskazywały na nic żywego, co Ernoth potrafiłby opisać. Pozostało nie martwić się tym ani trochę, a zająć się realnymi problemami.

Na wyjeździe z polanki rozwleczona była bardziej ruchliwa materia. Niziołek w pełnym wyposażeniu leżał na granicy zdrowej i chorej leśnej tkanki. Kurtka na myśliwską modłę dobrze komponowała się z zielenią roślin i jego wełnianymi portkami. Odwrócony plecami do czarodzieja, wydawał się patrzeć w przeciwnym kierunku. Wydawał się jeszcze żyć, bo jego klatka unosiła się w rytm powolnych oddechów. W tym samym czasie jego wnętrzności swobodnie eksplorowały okoliczne krzaczki, rozciągnięte na kilka metrów w głąb lasu. Elegancko, bo bez krwi i krzyków. Jeździec - na co wskazywały jego buty do jazdy konnej - wiedział i rozumiał, co go czeka.

Re: Południowy trakt

84
- Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... - Powtarzał pod nosem Ernoth, czując jak mgliste kształty zbliżają się coraz bardziej. Cały czas, mimo pewności, że owe mary nie są prawdziwe, miał wrażenie że z każdą sekundą stają się prawdziwsze, a on powinien uciekać gdzie pieprz rośnie.

Wreszcie, wąziutka ścieżynka się skończyła, odsłaniając małą polankę. Chwila ulgi czarodzieja szybko została jednak zastąpiona przez uderzenie horroru w twarz, gdy zobaczył niziołka z rozwłóczonymi wnętrznościami. Pierwsza myśl mężczyzny nie dotyczyła pomocy rannemu, ale tego, że to co mu to zrobiło, może być nadal w pobliżu. Ernoth zrobił coś co powinien zrobić dawno temu. Wyjął swój ułamany miecz, po czym skupił się, i dwoma palcami przesunął po ostrzu, wlewając weń esencję swojej magii. Ułamane ostrze zajarzyło się na fioletowo, żyłki magii przenikające przez metal. Lecz czarodziej na tym nie poprzestał, lecz pociągnął rękę jeszcze dalej, fioletowe iskry wypełzające z jego palców stworzyły jasne ostrze, jakby zrobione z fioletowego światła. Rozejrzał się wokół, szukając niebezpieczeństwa.

- Co się stało!? Co Ci to zrobiło!? - Krzyknął, lekko spanikowany. Dla niziołka nie było już ratunku, nie żeby zamierzał wsadzać w niego wnętrzności, które miały kontakt z tą mazią. Zresztą, on sam był na granicy, najpewniej już był zarażony, a Ernoth nie miał ani wiedzy, ani odpowiedniego ekwipunku żeby mu pomóc. Gdyby nic się nie działo, a niziołek nie dostarczyłby żadnych istotnych informacji, Ernoth zamierzał ruszyć dalej, wiedząc, że im szybciej wydostanie się z tej przeklętej krainy, tym lepiej.

Re: Południowy trakt

85
Kłęby mgły zbliżały się powoli. Coraz gęstsze i grubsze węzły unosiły się nad trawą. Przepływały między drzewami, z trudem zamknięte we własnych ramach. Stare drewno skrzypiało i piszczało pod naciskiem okolicznych wytworów. Delikatna poświata z miecza Ernotha rozchodziła się po polanie, również zalanej mgłą. Jasne mleczko rozchodziło się w powietrzu. Przesłaniało światło, utrudniając orientację w terenie. Każda ze stron wydawała się bardzo podobna, zwłaszcza bez punktów odniesienia. Gardłowe, warczące odgłosy wydobywały się… spod ziemi?!

Okoliczna materia poruszała się, jak należy. Niziołek przyspieszył oddech. Jego głowa przekrzywiła się w stronę czarodzieja. Białka oczu poruszyły się. Gęste gałki drgnęły, również w rytm klatki piersiowej. Z ich wnętrza wypłynęły drobne larwy. Zaraz po nich - kolejne. Spod przeszywanicy truposza wypełzło kilka większych larw. Powoli. Miarowo. Rozłaziły się na boki, zadowolone z dzieła zniszczenia. Jedna z większych zmierzała w kierunku czarodzieja i Patki. Wygniatała swoją ścieżkę w świeżej trawie, bez większego zaangażowania i skupienia. Śliski pancerz kręcił się w niemrawym świetle. Odbijał trochę blasku resztek słońca, a trochę magicznej klingi. Z boku na bok, larwa przenosiła cielsko, nakarmione padliną.

Re: Południowy trakt

86
Ernoth westchnął, widząc zbliżającą się ze wszystkich stron mgłę, i starał się zapamiętać ilość kroków do granicy polanki, jak i w którą stronę znajduje się dalsza ścieżka, relatywnie do pozycji konia. Oddychał głęboko, przywołując na powrót właściwy mu chłód umysłu. Nie zamierzał uciekać gdy nie był w stanie ocenić gdzie znajduje się dobra ziemia, ale gdyby musiał, wolał jednak mieć jakiekolwiek pojęcie gdzie jedzie. Następnie opuścił siodło Patki, i pstryknął palcami lewej dłoni. Skrzywił się nieznacznie, gdy kościana narośl powoli rozszerzała się, formując metalowy dysk, lecz wiedział, że w razie gdyby przyszło mu walczyć z tymi stworami z mgły, większe pole manewru będzie miał na ziemi, osłonięty tarczą.

Wtem, niziołek obrócił się, i przewrócił oczodołami wypełnionymi małymi larwami. Przez umysł czarodzieja przemknęła szybka modlitwa, aby owe małe żyjątka nie przenosiły zarazy ze sobą. Nie miał czasu sprawdzać czy jedno z nich przypadkiem nie weszło mu pod ubranie, nawet jeśli miałoby iść do niego godzinę przez swoje rozmiary. Nagle, spod przeszywanicy truposza wychynęło parę pobratymców wcześniej widzianych w oku niziołka żyjątek, jednak te były trochę większe. We mgle nie mógł ocenić jak wielkie, ale nie mogły być za duże prawda? W końcu niziołek nie był za wielki, a one wyszły z niego. Na szczęście tylko jedna z nich szła w jego stronę, kołysząc się z boku na bok, nasycona posiłkiem z niziołka.

- Fer - Szepnął Ernoth, czując jak napełniona magią klinga, niczym obdarzona własnym intelektem wibruje w odpowiedzi, a magia, z której składa się ostrze przestaje iskrzyć i ujednolica się, sprawiając że ostrze wydawało się stabilniejsze niż dotychczas. Jednocześnie kolor klingi zmienił się na bardzo ciemny brąz wulkanicznej skały, spod którego raz po raz przezierały żyłki czerwieni, oświetlające scenę czerwonymi rozbłyskami. Ernoth przyjął pozycję bojową i zasłoniwszy się tarczą czekał na nadejście potwora, zdeterminowany by z wykroku wrazić ostrze pod kątem w żuwaczki larwy gdy tylko ta podejdzie na półtora metra od niego, lub wyrazi jakąkolwiek chęć ataku, a następnie pociągnąć je w górę i wzdłuż bestii, rozpruwając tłuste cielsko od środka.

Re: Południowy trakt

87
Larwa leniwie poruszała się po zielonej trawie. Grube, mięsiste cielsko chrzęściło. Skurcz za skurczem. Zdrowe źdźbła trawy uginały się pod jej ciężarem niemal tak samo, jak pod butem dorosłego mężczyzny. Chrupnięcie za chrupnięciem. Lepka tkanka zostawiała po sobie śluz i jednoznaczne odczucia.

Długa na stopę kreatura zwietrzyła czarodzieja. Podniosła ten koniec obłego cielska, który można by nazwać łbem. Warto było próbować, chociaż tyle i aż tyle. Właśnie w tym momencie rozpoczął się problem, którego rozwiązaniem jest krasnoludzka kuchnia. Dlaczego? To proste.

Na przestrzeni lat, lokalna fauna przybierała najróżniejsze oblicza. Od zupełnie głuchych ostępów, po pierwsze próby cywilizacji. W centralnej Herbii wszystko przebiegało raczej normalnie, i bez większego znaczenia są tu tymczasowi królowie i księżne. Ostatnio, tutejsze ścieżki borykają się z drobną chorobą. Ale w perspektywie ostatnich setek lat? Pewnie widziały już gorsze rzeczy, niż słusznych rozmiarów larwa. Nawet, jeśli jej zęby miały po kilka centrymetrów każdy. No i kto by pomyślał, że larwy mają zęby? Każdego dnia, oddalamy się od wzorców bezpiecznej podróży.

A co z tą krasnoludzką kuchnią? To, to akurat jasne jak górnicza tawerna po drugiej szychcie. Najpierw, panie, mocno łapiesz, cokolwiek się tam jeszcze rusza. Trzeba trzymać ile siły, bo takie drugie może się już nie trafić. A potem? A potem, to już tylko z górki. Byle solidnie i byle toporek był ostry. Głowa odchodzi na raz, flaki się zawsze trochę wyleją, a zupa nagle smaczniejsza. Smażyć też można, jak kto ma fantazję i czas.

Tak też ciął czarodziej. No, oczywiście pomijając chwytanie czegokolwiek. Larwa hojnie oddała swoje wnętrzności. Gęsta mieszanina flaków i płynów ustrojowych przyozdobiła skrawek polany.

Z mgły gęstej jak pszeniczniak wyszła kobieta. Z gracją godną krasnoludzkiej kuchni, przedstawiła się z wyraźną intonacją:

- Czy ja się, kurwa, jąkam?

Re: Południowy trakt

88
Ernoth błyskawicznie ciął, a rozżarzone ostrze przecięło gładko cielsko larwy. Szybko odskoczył, aby uniknąć większości odpryskujących wnętrzności potwora, wiedząc że może zostać zarażony gdy tylko dotknie jakiejkolwiek jego części. Miał nadzieję że płonące ostrze nieco przypali ranę, sprawiając że wybuch wnętrzności zostanie ograniczony do minimum, ale nigdy nie można było być zbyt ostrożnym.

Nagle, ze środka mgły wyszła kobieta. Jasne, bardzo jasne włosy i niebieska suknia wydawały się wręcz kontrastujące z zaistniałą sytuacją. Zbyt kontrastujące. Do tego stopnia, że Ernoth nie do końca był w stanie uwierzyć, że nie jest to kolejna z istot mgły, które widział w oddali, zrodzona aby zwieść go na granicę i oddać w szpony zarazy. Postanowił być ostrożny, i przybliżywszy tarczę do ciała, miecz trzymał z boku, pod kątem zwrócony ku ziemi, w gotowości.

- Nie, nie wydaje mi się. - Przemówił czarodziej. Mimo że rozmawianie z urojeniami nie było optymalną drogą do zdrowia psychicznego, Ernoth nie mógł od tak zostawić kogoś kto nagle wyszedł spośród mgły. Nie bez zadania paru pytań.

- Za to... Czy ty, kurwa, robiłaś w tej mgle?

Re: Południowy trakt

89
Larwa zdechła bez większych efektów specjalnych. Lekko podsmażona, równo rozcięta, mobilna jak przeciętna cegła. Jej wnętrzności niekoniecznie zaszkodziły też trawie. Poza oczywistymi walorami estetycznymi, rzecz jasna. Pobratymcze pełzacze rozeszły się gdzieś po okolicy. Gęsta mgła ukryła ślady ich ścieżek, a uwagę sprowadziła na tylko jedno miejsce.

Strojna niewiasta zdała się lekko skonfundowana, słysząc ludzki głos. Popatrzyła na czarodzieja przez ramię, jak gdyby niedowierzając jego obecności tutaj. Przyjrzała mu się dokładnie. Zmarszczyła brwi i przymknęła oczy. Można było tylko podejrzewać jej zagubienie w sytuacji. Ernoth nie był tu nawet ułamkiem tego, czego się spodziewała. Uniosła drobny kaganek, jak gdyby miało to chociaż trochę rozjaśnić twarz czarodzieja. Ze zdziwienia aż odchyliła głowę do tyłu.

- Ja? Coś się chyba nie zrozumieliśmy.

Dopiero wtedy, zza jej pleców wyskoczył niziołek. Konny, rozpędzony i wrzaskliwy. Zdecydowanie robił wrażenie, wygolony na łyso i porządnie wyposażony. Jego szarawa przeszywanica perfekcyjnie dopełniała mglistego krajobrazu. Brzęczał, zdradzając drobne sakiewki i torebki obwiązane wokół siodła. Z nieludzko wykrzywioną gębą pędził z grubą szablą, zdeterminowany szybko spacyfikować przeciwniczkę. Młócił na odlew raz za razem, jak gdyby sama mgła była jego przeciwnikiem.

Z drugiej strony, dopełniając leśną obławę, wyskoczył jeszcze jeden niziołek. Osłaniał się drewnianą tarczą, niewielkim puklerzem. Wyposażony w oszczep podszedł nieco ostrożniej, ale wciąż, gotowy własnoręcznie wypatroszyć leśną nieznajomą. Wrzasnął coś gardłowo. Niby dzikie zwierzę, osaczone w pogoni. Jak gdyby wypowiadał wojnę całemu światu.

Bladowłosa kobieta odwróciła się z gracją. Jej cienka szata uniosła się na wietrze, bezwładna. Kilka kroków. Przerwa. Jeszcze kilka. Znowu wstrzymała ruch. Sprytnie przemierzyła polankę, schodząc z trasy konnego. Odbiła atak włóczni. Z szerokim rozmachem uniosła ostrze.

Broń opisała łuk w mgle. Szpila gładko wbiła się w czaszkę piechura. Z mlaskiem przeszła przez dół żuchwy, podniebienie, aż zatrzymała się gdzieś w środku czaszki. Gęsta krew natychmiast popłynęła po delikatnych palcach. Srebrne pierścienie wyróżniały się w falach purpurowej mazi. Kości palców mocno zaciskały się na chudej rękojeści.

- Pięć - szepnęła.

Re: Południowy trakt

90
Co do kurwy? Było jedyną rzeczą jaka przemykała przez umysł Ernotha w tej chwili. Nie miał zielonego pojęcia co się tu działo, oprócz tego że są we mgle, otoczeni zarazą zabijającą wszystko czego dotknie, a kobieta uciekająca przed niziołkami wczoraj stała na środku polanki i kopała tyłki tymże niziołkom.

Nie pomagało też to, że wszystkie postacie pojawiły się kompletnie nagle, bez ostrzeżenia, i zaczęły się nagle napierdalać bez żadnych wstępów. Kobieta nadto wyglądała na jakąś dostojną pannicę, ale potrafiła posługiwać się bronią w dosyć sprawny sposób. Ernoth ledwo dosłyszał szept kobiety, gdy ta powiedziała liczbę.

Czarodziej stał w miejscu, zamurowany, i patrzył na rozgrywającą się przed nim scenę. Pierwszym odruchem normalnego człowieka byłoby pomóc, ale gdyby spytać mężczyznę dlaczego tego nie zrobił, odpowiedziałby, że nie wie komu.

Wróć do „Królewska prowincja”