POST POSTACI
Constantin
Rycerz szybko omiótł wzrokiem kobietę, starając się ocenić jej stan. Podróżne szaty elfki były w kilku miejscach rozdarte i przesiąknięte krwią, co stanowiło bardzo dobry znak. Ledwie wstrzymał wpełzający mu na usta uśmiech, gdy tylko zdał sobie sprawę, że jej ręka była złamana. Gdyby tylko pozwoliła podejść mu bliżej, powinien być w stanie z łatwością ją obezwładnić, nawet mimo swoich obrażeń. Myśl ta uspokajała nieco zakonnika, jednak bynajmniej na wiele mu się na razie nie zdawała. Był na jej łasce, choć nie zamierzał nijak dać tego po sobie poznać. Twarz jego stężała niczym kamienna maska, nie ostało się w nim nic poza fasadą i wściekłym spojrzeniem. Constantin
Drgnęła jej powieka. Holscher zmrużył lekko oczy, obawiając się, że źle ocenił kobietę. Elfka może i przestała recytować formułę zaklęcia, ale jeno ślepiec nie dostrzegłby strużek magicznej energii, przepływających, niby leniwie, między palcami jej sprawnej dłoni. Uśmieszek, który wykwitł po tym na jej twarzy, sprawił, że miał ochotę na nią splunąć. Był jednak za daleko. Taka wyższość na twarzy pokonanej przedstawicielki rasy, która straciła niemal wszystko właśnie przez takich jak on. Duma Wysokich Elfów była wypryskiem przeszłości, czasów dawno i słusznie minionych. W przeciwieństwie do wielu jego pobratymców nie uważał siebie za osobę uprzedzoną. Szczerze nie obchodziła go długość uszu osoby, z którą rozmawiał, tak długo, jak ta zachowywała należyte dekorum. Wszystko w świecie ma swoje miejsce.
Miejskie jej rasy było zaś w cieniu Keronu.
Choć odpowiedź elfki była pełna buty, to nie udało jej się ukryć strachu w głosie. Mimo groźby postąpił więc kolejny krok w jej stronę. Desperacko wyciągała w jego stronę rękę, jakby jej wątłe ramię mogło faktycznie powstrzymać rosłego rycerza. Czuł jej przerażenie i czerpał z niego siłę, niezachwianą pewność swojej wyższości.
- Wiesz dobrze, że te ziemie nie należą już do was. Straciliście jakiekolwiek okruchy wątpliwego poparcia, gdy zesłaliście na królestwo plagę. Nikt poza murami waszego miasta nie wierzy w waszą sprawę. - powiedział pewnie, ale zatrzymał się. Natarcie na dwóch polach, fizycznym i werbalnym, było zdecydowaną przesadą i mogło popchnąć ją do nierozsądnych działań.
Strach elfki zamienił się w przerażenie, gdy wspomniał o dotkliwej porażce jej towarzyszy. Gdy tylko dostrzegł je na kobiecej twarzy, wiedział, że miał ją w garści. Nie szedł więc dalej, spokojnie zatrzymawszy się w miejscu i mierząc ją wzrokiem. Zgodnie z oczekiwaniami zakonnika, stłumiła przygotowane wcześniej zaklęcie i wróciła do prób odwiązania swego wierzchowca od palu. Nic sobie nie robił z jej przepełnionego niechęcią spojrzenia. Sam gardził nią, jakby była najgorszym z padlinożerców, choć skrywał to sprawnie za maską obojętności.
- Nie potrzebuję broni, gdy mam za sobą bóstwo. - odrzekł spokojnie, z taką pewnością, że zdziwiłby nią samego siebie sprzed kilku tygodni. Nie mówił jednak nic więcej, powolnym krokiem podszedł do jednego z koni i zabrał się za odwiązywanie go od przydrożnego pala.
Ledwo zdążył sięgnąć ku więzom przytrzymującym jedną z klaczy, gdy elfka pisnęła wystraszona. Odruchowo uniósł wzrok i błyskawicznie zrozumiał jej niepokój. Spomiędzy zabudowań powoli wyłaniali się tajemniczy adwersarze, którzy najwidoczniej już ostatecznie rozprawili się z resztkami elfich niedobitków. Widział ich bronie, obuchy i siatki, przez co raz jeszcze przywiedli mu na myśl łowców niewolników... Czuł jednak, że kryło się za tym wszystkim coś znacznie mroczniejszego, czego jego zmęczony umysł nie mógł na razie w pełni pojąć. Byli zdecydowanie zbyt blisko, o czym doskonale świadczył fakt, iż z miejsca w którym stał, był w stanie dostrzec lśniące krwistą czerwienią oczy pajęczego jeźdźca. Piekielne plugawe pomioty...
- Nie ma czasu. Pojedziesz ze mną. - mruknął, szarpiąc się z więzami - Jeśli będą nas ścigać, zabij. Oni twoim nie okazali litości.