Re: Droga ku Zaavral

76
Czarodziejka z wdzięcznością przyjęła pomoc elfa, usiadła, upiła łyk wody i otarła czoło i kark podaną chusteczką. Skinęła mu sztywno głową w podziękowaniu. Nie czuła się najlepiej, w dwójnasób odczuwając po wizycie w eterze panujący dookoła lepki upał i suche, drażniące płuca powietrze. Nie potrafiła teraz przypomnieć sobie niczego na tyle ważkiego, by usprawiedliwiało to zaglądanie za Zasłonę w podobnych okolicznościach przyrody. Działała pod wpływem impulsu i emocji. Cudzych emocji. Takie wybryki nigdy nie kończą się dobrze i nie zdarzyły się jej od dobrych dwudziestu lat. Ta myśl poruszyła jakąś nutę niepokoju w duszy Erzsébet, a zmartwione spojrzenie Aldra'ila jeszcze ten efekt spotęgowało.

Nie było jednak odwrotu. Stało się i nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem. Zresztą rzecz zaintrygowała ją również z naukowego punktu widzenia, co wprowadzało okoliczności łagodzące dla pochopnie podjętej decyzji. Nie miała oczywiście pewności, że w grę wchodzi jakakolwiek forma klątwy, ale intuicja podpowiadała jej, a ciekawość wręcz nakazywała, by pochylić się nad tajemniczą przypadłością Eroana. Bezwiednie zaczęła się już zastanawiać czy zna kogoś w Nowym Hollar, kto mógłby pomóc jej rozwiązać zagadkę morfującego konstruktu, gdy para elfów gorąco zaprzeczyła, jakoby ktokolwiek mógł im źle życzyć.

Cóż, reakcja była podręcznikowa. Jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś na to pytanie odpowiedział jej, że „tak, owszem, ten i ten szczerze mnie nienawidzi, bo jednemu wychędożyłem żonę, a drugiemu córkę”. Trudno się zresztą dziwić, istoty rozumne niechętnie przyznają się do swoich grzeszków, a to one właśnie w większości przypadków stoją za wszelkimi klątwami rzucanymi przez bliźnich. W tym jednak wypadku skłonna była uwierzyć rodzicom chłopca, co jeszcze bardziej pogłębiło jej dysonans poznawczy. Sprawa była na tyle tajemnicza i nietypowa, że Erzsébet szybko podjęła decyzję, choć tym razem zupełnie pozbawioną pochopności. Wiedziała bowiem, że rozwiązanie zagadki nie będzie należało do łatwych.

Jeśli pozwolicie — odezwała się nieco zachrypniętym, ale zdecydowanym głosem — chciałabym towarzyszyć wam w dalszej drodze do Nowego Hollar i spróbować pomóc, gdy już będziemy na miejscu. Jako czarodziejka będę miała dostęp do miejsc i ludzi, do których wam trudno będzie dotrzeć. A natura tego, co widziałam jest bezsprzecznie magiczna. — Ostatnie słowa wypowiadała stojąc już o własnych siłach, skupiając się na kontroli i obserwacji oddechu. To zawsze pomagało jej wrócić do siebie po astralnych ekscesach. Zajmując siodło, Erzsébet czuła się już całkiem nieźle, choć do pełni szczęścia potrzebowała dwóch rzeczy: różanego tytoniu i miękkiego łóżka. Obu miała nadzieję zażyć jeszcze dziś, w osławionej nowohollarskiej austerii „Kwiat Paproci”.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

77
/Dla Juno

- To dobra, czy zła wiadomość? - zapytała matka, zaintrygowana magiczną naturą problemu. Łzy wstąpiły jej do oczu jak na zawołanie. Czym prędzej otarła blady policzek rękawem, po czym zamilkła na dłużej, skupiona na swoich myślach. Była wyraźnie zmęczona niewiedzą, podróżą i kolejnymi niewiadomymi. Na jej twarzy malował się strach przed kolejnym atakiem, powoli gaszący jej determinację.

Dziecko spokojnie drzemało w ramionach matki, kiedy powóz powoli wracał na wyboisty trakt. Aldra’il prowadził z pewną wprawą, miarowo tocząc się przed czarodziejką. Tym razem był jednak dużo bardziej ostrożny, pomny na niebezpieczeństwa zaniedbanego szlaku. Erzsébet mogła pozwolić sobie dzięki temu na chwilę odpoczynku. Puściła konia niemal luźno, aby podążał za kanciastą, czterokołową konstrukcją. Koń słuchał, jak gdyby instynktownie wyczuwając, że nie pora na popisy. Fizyczne konsekwencje badań nie minęły, skądże znowu, ale były dzięki temu po stokroć łatwiejsze do zniesienia.

Pod wieczór, kiedy słońce zaczynało kosić okoliczne drzewa szerokim oranżem promieni, oczom czarodziejki ukazał się niejasny widok. Na szlaku do Nowego Hollar mijali mniejsze i większe postoje, malutką kapliczkę przy drodze do wsi, a kiedy minęli ostatnie rozwidlenie dróg przez miastem… Ich droga prowadziła przez opustoszałą wieś. Kiedy tylko wjechali pomiędzy pierwsze z kilkunastu szkieletów zabudowań, skóra na karku Erzsébet nabrała nieprzyjemnej faktury; jej ciało przeszedł dreszcz; a nad okolicą zaczął padać drobny deszcz. Milva zaproponowała, wychylając głowę przez okienko powozu:

- Może przeczekamy pod którymś dachem? Szkoda gonić konie w taką pogodę, a do miasta przecież tuż tuż, przed zmrokiem dojedziemy.

Re: Droga ku Zaavral

78
Dobra — rzuciła prędko, widząc wzbierające w oczach Milvy łzy, choć wcale nie była pewna swej odpowiedzi. Półprawda gładko jednak spłynęła z karminowych ust czarodziejki. Nie zamierzała odzierać z resztek nadziei cierpiącej matki. Sama również chciała wierzyć, że to dziwny konstrukt jest powodem przypadłości chłopca, bo wówczas istniała szansa, że zdoła mu pomóc. — Aura Eroana jest czysta — dodała po chwili. — Wedle wszelkich prawideł, dziecko winno być okazem zdrowia. Jestem pewna, że w Nowym Hollar znajdziemy odpowiednią pomoc. — Uśmiechnęła się słabo, lecz miała nadzieję, że krzepiąco. Była raczej kiepską pocieszycielką, a ogarniające ją z wolna odrętwienie pogarszało jeszcze sprawę. Uznała zatem, że miast gadać po próżnicy, lepiej skupić się na działaniu. — Jedźmy.
*** Pężyrka, utemperowana upałem, a może wyczuwająca samopoczucie Erzsébet, nie rwała jak przed południem. Szła potulnie i gładko, co czarodziejka skrupulatnie wykorzystała. Najpierw wprowadzając się w płytki, relaksacyjny trans trwający kilka dobrych godzin, a następnie poprawiając koafiurę i makijaż, choć te wcale poprawy nie wymagały.

Słońce miało się już ku zachodowi, gdy minęli ostatnie rozwidlenie dróg przed Nowym Hollar. Niespodziewanie z otoczonych aureolą ostatnich promieni słonecznych cumulusów jął siąpić deszcz. Właśnie wjechali do jakiejś opuszczonej wioski, straszącej zapadłymi chałupami, z których sterczały żebra drewnianych szkieletów. Erzsébet poczuła jak wzdłuż kręgosłupa pełznie jej coś oślizgłego, by owinąć się wreszcie wokół karku i krzyknąć do ucha, by czym prędzej minęła ten punkt na swej trasie. Zwalczyła jednak nieprzyjemne wrażenie, bo nie po to uprawiała woltyżerkę z lusterkiem i grzebieniem, by niweczyć teraz cały efekt. I to tuż przed wjazdem do Nowego Hollar! Poza tym odczuwała pragnienie i chciała rozprostować nogi. Tyle godzin w siodle źle robiło na kręgosłup.

Dobry pomysł — odparła, podjechawszy do wychylającej się z powozu Milvy. — Przyda się chwila postoju. Obawiam się jednak, że nie znajdziemy tu zabudowania na tyle sporego i wciąż zadaszonego, by pomieściło nas wszystkich. Będzie nam trzeba się rozdzielić, ale proponuję, byśmy pozostali w zasięgu swego wzroku.

Czarodziejka rozejrzała się niecierpliwie w poszukiwaniu odpowiedniego lokum dla siebie i Pężyrki, czując coraz gęściej roszące jej skórę i (o zgrozo) fryzurę krople deszczu. Cokolwiek zmusiło mieszkańców wioski do opuszczenia domostw, musiało mieć miejsce bardzo dawno temu. Chałupy wyglądały, jakby trzymały się na słowo honoru, a dachy większości z nich były zapadłe bądź nie było ich wcale. Wreszcie jednak, nieopodal okrągłego placyku, dojrzała budynek, a właściwie jego fragment, nadający się na postój. Niewiele myśląc udała się pod wąskie zadaszenie ze zbutwiałych desek, które niegdyś mogło pełnić funkcję werandy.
Obrazek

Re: Droga ku Zaavral

79
/Dla Juno

Rodzice żywo przytaknęli czarodziejce, w pełni zgodni z jej oceną sytuacji. Wioska już z daleka wyglądała na opuszczoną i spokojną. Poza tym, czego się nie robi dla chwili wypoczynku. Droga prowadząca pomiędzy zabudowaniami była krzywa, z głęboką bruzdą ciągnącą się przez środek. Ściany drewnianych domów dawno straciły kąty proste, a samo drewno nie interesowało nawet korników. Resztki dachów wcale nie były w lepszym stanie, przypominające raczej leśnego elfa niż szczelną powierzchnię.

Aldra’il ulokował rodzinę w dwóch częściach długiej tawerny czy stodoły, na uboczu, za studnią. Ciężko było ocenić dawne przeznaczenie konstrukcji, rozerwanej na pół, przypominającej raczej dwa lub trzy osobne budynki. Powóz - przede wszystkim dla bezpieczeństwa - pozostawił przy głównym trakcie. Strach pomyśleć co mogłoby się stać, gdyby tylko utknął w bocznej dróżce. Wypełnionej błotem prawie tak szczelnie, jak okoliczne deski roztaczały zapach pleśni, wilgoci i próchna.

Zachodzące słońce zmieniało okoliczną paletę barw z pomarańczu i fioletu, powoli i miarowo, na chłodny błękit i odcienie szarości. Temperatura trzymała się za to jeszcze w granicach rozsądnej normy, nie zmuszając podróżnych do otulania się dodatkowymi kocami czy rozpalania ognia. Jedynie deszcz siąpił i denerwował, podnosząc wilgotność powietrza do skrajnie wysokich poziomów.

Cisza. Przez kolejne minuty w okolicy nie wydarzyło się zupełnie nic. Nic ciekawego, nic niebezpiecznego. Erzsébet słyszała ostatnie zwierzęta dobre kilkaset jardów wcześniej, zanim jeszcze dotarli do rozwidlenia. Krople wody upadały coraz ciszej, zlewając się z naturalną aurą okolicy. Powoli przestawały wystukiwać swój delikatny rytm, ginęły w wilgotnej fakturze omszałej ziemi i miękkiego drewna. Zapadła cisza, która zaczęłaby rozrywać rzeczywistość na kawałki, gdyby ktoś wykonał zbyt gwałtowny ruch.

Uszu czarodziejki dobiegł tylko jeden dźwięk, przypominający końskie kopyta, grzęznące w błocie. Pężyrka stała jednak obok niej, chowając łeb pod większym kawałkiem dachu, gdzie znalazła kilka kępek trawy. Nie wierciła się ani trochę, z całą uwagą zwróconą na żer. A jednak, ze środka osady dobiegał miarowy plusk i plusk. Kończyna wpadająca w błoto, kończyna wyciągana z błota. Plusk i jeszcze jeden.

Środkiem osady szedł wieśniak, w raczej mało szykownym odzieniu. Poza łachmanami wyposażony był w drewniany kostur i gołe nogi, pokryte sinymi plamami wątrobowymi. Szedł od strony traktu, Nowego Hollar. Podszedł do pierwszego domostwa, równie kompletnego co wszystkie inne i zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi. Zapukał, a jedyną odpowiedzią był stuk starego drewna. Przeciągnął czerwoną farbą po drzwiach, po czym odszedł.

Podszedł do kolejnego z budynków. Powtórzył cały rytuał - podszedł, zapukał, wykonał gest. Z tą różnicą, że drugi dom wcale nie miał drzwi. W miejscu, gdzie kiedyś znajdował się próg drzwi wejściowych, dzisiaj leżał fragment starego słupa granicznego, wyniesionego pewnie przy okazji jakiejś powodzi. Po elementach framugi, podłogi i ganku - nie było ani śladu. Dopiero kolejne ściany trzymały się niedostatecznie równo, ale wciąż w pionie.

Dopiero kiedy mężczyzna zaczął odchodzić od niekompletnego domostwa, kobieta mogła zerknąć na niego od frontu. Wychudzone ciało skryte było w porwanych łachmanach, a twarz ukryta w cieniu kaptura. Tylko nogi wystawały mu spod szmat, sino-zielone z natury, błotniste z kaprysu pogody. Szedł do kolejnego domu, a od schronienia Erzsébet dzieliło go jeszcze kilka kolejnych nieruchomości, a każda z nich o niewielkiej potencjalnej wartości odsprzedaży.

Re: Droga ku Zaavral

80
/dla Aradieli

Jeszcze przez moment jakieś pojedyncze strzępy kłótni debatujących starców dochodziły do jej uszu, stawały się jednak coraz bardziej odległe. Podobnie jak odgłosy świerszcza śpiewającego gdzieś w wysokiej trawie, rwącego po skałach strumyka czy sowy przelatującej gdzieś nad nimi. Przed oczami elfki zapadła ciemność, nie miała ona jednak nic wspólnego z panującą już od kilku godzin nocą. Aradiela wpadła w trans, chcąc zobaczyć przyszłość. Co ich czeka, jeśli pokierują oni swoimi losami w taki sposób, jak to się aktualnie zapowiada.

W uszach elfki pojawił się świst, podobny jak w przypadku omdlenia. Za moment jednak i on ustąpił. Teraz nie było już dosłownie nic. Cisza i pustka. Jak w grobie. Natychmiast z jej głowy zniknęły wszystkie myśli, wszystko to, co ją trapiło: masakra w Sanktuarium i utrata ojca, rewolucyjna zmiana w jej sytuacji życiowej, kłótnie między elfami - wszystko to od niej w jednej chwili odeszło. Cudowne uczucie... Musiało minąć jakieś trzydzieści sekund, zanim pojawiła się pierwsza wizja. Ujrzała las, piękny, przypominający nieco elfią krainę Fenistea. Spokój, ład i harmonia, obraz niczym z raju: najbardziej zielone z zielonych liści, niebo bardziej błękitne, niż wszędzie indziej na świecie, lis leżący na jednej polanie z zającem... Dalej jakaś osada pełna Wysokich Elfów. Żyjących w pokoju i dobrobycie. I nagle w jednej chwili nie wiadomo skąd pojawił się wielki trzask przypominający uderzenie pioruna. Aradiela sama poczuła, jakby właśnie upadła na ziemię oszołomiona. Kiedy ponownie obraz zaczął się krystalizować, znajdowała się dokładnie w tym samym lesie, ale teraz wyglądał już zupełnie inaczej. Niebo było zasłane paskudnymi, aż nienaturalnie czarnymi chmurami, wszystkie rośliny wyschły, a w miejscu osady elfów było już tylko pogorzelisko. Nad nim unosiła się trupia czaszka niczym z dymu, ale było w niej coś bardzo niecodziennego. Otóż miała oczy. Oczy jak najbardziej realne: zimne, pozbawione koloru i blasku, a widać w nich było tylko żądzę i zawiść. Czaszka otworzyła usta, a z nich zaczęły wychodzić języki, które zawisły gdzieś w powietrzu. Po chwili zaczęły przybierać kształt twarzy. Było ich coraz więcej i więcej, pojawiały się bardzo szybko. Pojawili się Alvair, Savin, Elensar, Kasir, wszyscy ci którzy byli z nią tutaj i ci, którzy udali się na północ, zobaczyła gdzieś tam nawet Ellariona - wszyscy oni patrzyli na nią tępym wzrokiem. Kiedy czaszka wreszcie przestała wypluwać języki, wszystkie twarze wykonały w jej kierunku dokładnie taki sam zsynchronizowany ze sobą w czasie obleśny gest - uśmiechnęli się w sposób iście szaleńczy, ukazując krew i kawałki elfiego mięsa na swoich zębach, a potem wyciągnęli języki, które miały kształt wężowych. I wtedy ziemia pod jej stopami jakby się zapadła. Zaczęła spadać coraz głębiej i głębiej, coraz mniej do niej docierało. W końcu upadła na ziemię.

Oczy miała zamknięte, lecz, co dziwne po takim upadku, cały czas z całą pewnością żyła. Słyszała znów ten sam strumyk, tego samego świerszcza, tę samą pohukującą sowę i te same odgłosy burdy dobiegające z obozowiska. Wszystko wróciło do normy. Sama Aradiela była jednak tak niesamowicie słaba, że jedynie ostatkiem sił otworzyła oczy i spojrzała na gwieździste niebo. Nie miała siły już nawet myśleć o niczym, nie mówiąc już o ruszeniu choćby małym palcem u ręki. Oddech miała bardzo płytki, puls prawie ucichł, niesamowicie chciało jej się pić. Ta wizja kosztowała ją zdecydowanie za dużo...

Re: Droga ku Zaavral

81
Krótką chwilę zajęło Aradieli dostrojenie się do nurtu czasu przepływającego przez wodę z tutejszego źródła. Woda miała jednak to do siebie, że szybko dane ją było naginać do swej woli i już wkrótce wszystkie dźwięki z otoczenia, wszelakie bodźce zewnętrzne zniknęły i pozostała tylko ona, woda i magia. Wkrótce też i to miało zniknąć. Pojawiła się cisza i pustka. Ciemność. Jej myśli się ulotniły, była jednak świadoma siebie, skoncentrowana. I wtedy zaczęły pojawiać się obrazy, wizje przyszłości. Szaleńcza gonitwa znaków, zapowiedzianych tragedii, cierpienia i śmierci, które miały spaść na jej lud...

... Aradiela z trudem uniosła powieki. Czuła się taka słaba. Tak bezbronna. Zarówno głowa i ciało niezwykle jej ciążyły. Jej siły i duch zostały strzaskane wizjami, które dopiero miały miejsce. Nigdy nie czuła się tak wyczerpana, nigdy nie sięgnęła tak daleko, nie użyła tyle swej mocy by odsunąć zasłonę przyszłości i teraz to odczuwała całą sobą. Minęło wiele minut nim do jej wyczerpanego ciała i umysłu poczynały docierać informacje ze świata zewnętrznego. Szum strumienia, grającego świerszcza, pohukiwania sowy i obozowy rozgardiasz, a także trawę i kamienie, które wbijały się w jej ciało. Musiała zemdleć lub jej ciało całkowicie zwiotczało i samoistnie osunęło się na ziemię. Pamiętała, że gdy rozpoczęła dywinacje, siedziała nad brzegiem lustra wody. Spoglądała w nie. Mijały kolejne minuty, oddzielone jej płytkim oddechem i spoglądaniem w rozgwieżdżone niebo, dopiero wtedy zebrała dość sił, by podpełznąć do strumienia, z którego spragniona zaczerpnęła wody.
Woda! Tego było jej potrzeba. Chłodna woda strumienia ugasiła jej pragnienie, a przemycie nią twarzy podziałało orzeźwiająco. Wciąż była słaba, to prawda, ale znalazła siłę by podźwignąć się z ziemi, choć zaraz strudzona, musiała przypaść do okolicznego drzewa, na którym oparła swój ciężar ciała i mogła chwilę odpocząć. Potem wyszukała kolejnego drzewa i tak klucząc od jednego do drugiego, zbliżała się z powrotem do obozowiska, gdzie były inne elfy, które poprosiła o pomoc i udzielenie jej swych ramion w celu dotarcia na obrady, wysłuchania tego co się na nich obecnie działo i co Savin, jej dziadek, zaobserwował do tej pory.

Re: Droga ku Zaavral

82
Elfka doczołgała się do obozu, dostrzeżona w końcu przez innych swoich współtowarzyszy podróży. W pierwszej chwili kiedy wartownicy ją zobaczyli, podnieśli alarm i chwycili za broń, kompletnie nie mogąc jej poznać. Była niesamowicie blada, do tego wyglądała na obłąkaną. Dopiero kiedy zbliżyła się wystarczająco blisko, żeby mogli ujrzeć jej twarz, rozpoznali ją i z ulgą opuścili łuki z już naciągniętymi strzałami, a noże i miecze pochowali za pas z wielką ulgą, że to tylko Aradiela, a nie jakiś nekromancki wybryk Callisto czy coś jeszcze gorszego...

- Połóżcie ją gdzieś w namiocie! I dajcie jej pić! - krzyczał jakiś elf, który najwidoczniej próbował robić tu za kolejnego samozwańczego przywódcę. Jednak w tej chwili jakoś nikt się tym nie przejmował i Aradiela została położona w jednym z namiotów na jakichś skórach. Chwilę później ktoś, kogo nie było w stanie dokładnie dostrzec, podsunął jej bukłak z wodą do ust. Ciągnęła z niego ile tylko była w stanie.
- Co ty robisz do chuja pucybuta, nie aż tyle! - wrzasnął jakiś elf, który stał nad nimi. Aradiela cały czas była na wpół przytomna, ale rozpoznała w nim starego Elensara, co do którego była przekonana, że powędrował jednak na Północ... - Starczyć musi dla naszych. W końcu to oni zdobywają dla nas pożywienie, podczas gdy paniusia tylko marudzić potrafi! Nawet na zebraniu się nie pojawiła...
- Ty to się już lepiej przymknij... - ten głos już bez wątpienia należał do dziadka Savina. - Idź, bo Alvair zaraz gotów tu siłą wszystkich zmusić do posłuszeństwa.

Trudno było oczekiwać, że Savin mówi prawdę, jednak podziałało. Wszystkim tym starym konowałom sen z powiek spędzała perspektywa, że rządzić tu może kto inny niż on, więc podziałało. Stary Arano odprawił resztę i w tym momencie byli już tylko we dwójkę. Pokuśtykał po niej i usiadł przy jej głowie na kawałku drzewnego pnia.
- Alvair atakuje Kasira - powiedział stary Savin wzdychając ciężko. - Twierdzi, że ma dowody jego zdrady. Uważa, że cała ta akcja z podróżą na Północ była prowokacją Callisto, która w ten sposób chciała, żebyśmy wpadli w szpony zakonu. I teraz walczą chwilowo jeszcze na argumenty, ale kto wie czym to się skończy. Pozostali analizują popierając kogo zyskają więcej lub przynajmniej stracą mniej. Podejrzewam, że tej nocy padnie mnóstwo gróźb, szantaży i prób przekupstwa...

Re: Droga ku Zaavral

83
Elfka zdecydowanie przeceniała swoje siły na dzisiejszy dzień. Sądziła, że z czasem powróci jej energia i gdy już dotrze do obozowiska będzie w stanie wziąć udział w obradach, na które pierwotnie nie zdecydowała się stawić. Jednak droga powrotna okazała się być znacznie większym wyzwaniem, niż początkowo przed sobą przyznała, a jej przybycie w obręb obozowiska spotkało się z drobną paniką pośród pobratymców, którzy z daleka uznać ją musieli za jakiś nekromancki wybryk Callisto lub może jeszcze gorsze Licho. Cóż, przy nieszczególnej poświacie księżyca i przypadaniem od jednego drzewa do drugiego, blada niczym trup, Aradiela nie przypominała tej wyniosłej elfki, którą na codziennie dane było widzieć. Z ulgą jednak przyjęła, że paranoja u innych była jeszcze utrzymywana w ryzach i nie przeszyto jej strzałami, gdy tylko znalazła się w zasięgu wzroku i upewniono się z kim mają do czynienia, a następnie rzucono się ku niej z pomocą. Była na skraju wyczerpania i niewiele brakowało żeby ponownie wylądowała na ziemi, tak więc przyjęła ich asystę z wdzięcznością, choć towarzyszyło jej małe zamieszanie i pokrzykiwania. W końcu jednak odprowadzono ją do jakiegoś namiotu, położono i dano jej pić. Choć dopiero upiła wody ze strumienia, to powrót do obozowiska okazał się być niemalże równie wyczerpujący co wizja, którą otrzymała i znów odczuwała pragnienie, a wraz doszły chyba majaki z powodu odwodnienia...

- Elensar? Kasir? - Powiedziała z trudem, wymęczona tym wszystkim co miało miejsce i starała się połączyć wątki, o których mówił jej dziadek z dotychczasowymi wydarzeniami, których była świadoma. - Czyż nie... Ekhm. Czyż nie pomaszerowali oni na Północ? Do... Do Turonu? - Aradiela musiała zamilknąć by zebrać siły i wysłuchać reszty słów Savina. Sytuacja w obozowisku zdawała się wymykać z pod kontroli, a podejrzewała, że wkrótce będzie jeszcze gorzej. Gdyby miała dość sił, to pewnie załkałby nad ich losem, ale tych jej brakowało. Milczała, myśląc nad tym co jej powiedział dziadek i przywołując w pamięci swoją wizję, rozważając jej znaczenie. W końcu się odezwała, ze zrezygnowaniem w głosie. - Zajrzałam w przyszłość. Chciałam dojrzeć zagrożenia czyhające na naszej drodze... Khm. Drodze ku Zaavral. Czy Callisto za nami podąża lub Zakon stanie nam na drodze i choć chwilowo... chwilowo nie wydaje się by to miało miejsce, to wkrótce spadnie na nas coś gorszego... Wizja była niezwykle wyczerpująca, ale jednoznaczna. I najgorszym jest to, że nikt mnie nie posłucha. Nikt tego nie zrozumie. A jeśli nawet tak się stanie, to wciąż nic się nie zmieni. Nikt nie ustąpi. - Mówiła częściowo do Savina, a częściowo do siebie. - Dziadku... Jesteś ode mnie znacznie starszy. Widziałeś wzloty i upadki monarchów. Powiedz mi, czy korona lub tytuły dają władzę? Czym w rzeczywistości jest władza i czemu wszyscy jej pożądają?

Re: Droga ku Zaavral

84
- A i owszem, poszli - odpowiedział Savin, drapiąc się po brodzie. - Ale ostatecznie i do nich trafił argument z wyścigiem. Uznali, że mimo wszystko nie chcą oddzielać się od reszty. Tyle że widzisz... każdy z tych elfów chce jedności, ale jedyna akceptowalna jedność dla nich, to ta jedność pod ich władaniem.

W głuchej ciszy słychać było jakiś gwar z obozu, choć był on już nieco bardziej rozproszony. Najwidoczniej obrady się skończyły, ale mimo to nikt nie zamierzał iść spać. Wszyscy żywo dyskutowali o tym, co się właśnie stało. Alvair i Kasir również nie próżnowali, przynajmniej Aradiela resztkami świadomości tak wywnioskowała. Ta noc mogła się okazać przełomowa...

- My mężczyźni już tacy jesteśmy - po chwili milczenia Savin skierował swoją głowę ku półprzytomnej Aradieli. - Ty jako kobieta nie możesz tego zrozumieć. W nas drzemie jakiś ukryty samiec alfa, który domaga się, by jego głos był słyszany, by był poważany i dominował. I każdy z nas ma swój pomysł. I jednocześnie każdy jest przekonany o tym, że jest nieomylny i jego wizja jest najlepsza i jedyna słuszna. Każdy z nich, nawet Alvair, naszą elfią społeczność traktuje jak swoje dziecko, szczególnie w jej obecnej sytuacji. A rodzicowi zawsze wydaje się, że wie wszystko lepiej od dziecka, niezależnie od tego kim to dziecko jest i ile ma lat...

Dziadek sięgnął do swojej torby i wyciągnął z niej jakiś mały flakonik. Kilkoma kroplami nasączył jakąś gąbkę, po czym przysunął ją Aradieli do ust.
- Weź trochę tego - mówił do niej. - Uśniesz po tym niemal natychmiast i nie będziesz miała żadnych snów.

Faktycznie, tak się właśnie stało. Dziewczyna niemal natychmiast usnęła, a kiedy obudziły ją dzwonki budzących całe obozowe towarzystwo wartowników, była już całkowicie w pełni sił. No, może poza faktem, że nie pamiętała już kiedy po raz ostatni była tak głodna. No nic, trzeba było mieć nadzieję, że coś jeszcze zostało z zapasów, albo że jakimś cudem zdobyli trochę żarcia.

Re: Droga ku Zaavral

85
Jednak zdecydowali się zawrócić z ścieżki prowadzącej ku zatraceniu i pozostać z nimi? Czy powinna się temu dziwić? Na północ miała iść garstka, dwa, niewielkie i słabe stronnictwa. Jeśli chcieli władzy, to nie mieli jej tam otrzymać. Wszyscy zdecydowali się pójść wszak na południe. Była to dla Aradieli jedna pomyślna wiadomość w całej tej tragedii jakie spotkały ich lud. Choć pozostawali podzieleni w wyborze swego przywódcy, kłócili się i nie dogadywali się w wielu innych kwestiach, to przynajmniej pozostali wszyscy razem. Jak jednak miało długo to potrwać i jak szybko ich niesnaski doprowadzą do tragedii? Biorąc pod uwagę słowa Savina i tego co z trudem wyłapywała z obozowego gwaru mogła się ona dziać już teraz, a być może nastąpi jutro lub za kilka dni. W całej tej bandzie żądnych władzy i zaszczytów elfów wydawało się, że jako jedyna ma na względzie dobro swych pobratymców, a nie jej własne dobro, które wiązało się ze zdobyciem przywództwa. Musiała coś zrobić. Zrobiłaby to nawet dzisiaj, ale nie miała sił. Z trudem tu wróciła. Jutro. A może, gdy o poranku wstanie, to ich lost zostanie już przypieczętowany chciwością i żądzą władzy całego tego "zgromadzenia"? Do tego nie mogła dopuścić.

- Mężczyźni... - Powiedziała zmęczona. - Wszyscy mówicie o wizjach, a żadnej nie przedstawiacie. Wszyscy wiedzą, że mam wizje, ale nikt się mnie o nie nie pyta. Nikt nie wysłucha. Darem i przekleństwem proroków jest ich zdolność. Wszak wiedzą co się wydarzy, a jednak zapobiec temu nie mogą przez niezrozumienie. Nawet jeśli zaś znalazłby się ktoś kto by i ich wysłuchał... Nawet mnie... I mając w swych dłoniach wydarte strzępy czasu, nie potrafiłabym rzec co jest dla naszego ludu najlepsze... A i tak znajdą się tu, którzy myślą... myślą, że wiedzą. - Mówiła z coraz większym trudem i w końcu umilkła. Ich pycha i duma poprzedzała ich upadek. Dążyli do tragedii. Musiała odpocząć i jej dziadek o tym doskonale wiedział. Z wdzięcznością przyjęła więc od niego specyfik mający jej zapewnić długi, spokojny sen. Musiała nabrać sił przed przyszłymi zmaganiami.

Zgodnie z obietnicami nie miała żadnych snów i wstała rano wypoczęta i w pełni sił, choć głodna. Aradieli nie obce było to uczucie - żyła dostatecznie długo by doświadczyć w swym życiu więcej niż ktoś z innej rasy miałby okazję. W tym i dwukrotnie dane jej było doznać długotrwałego głodu, gdy Keronem wstrząsnęły naturalne katastrofy. Ciężkie to były czasy, pamiętała je doskonale. Elfka zebrała się ze swojego posłania i wyszła do świata, z zamyśleniem wspominając trudne czasy jakie miały miejsce kiedyś i które są teraz. Była głodna, to prawda, ale wiedziała, że przez jakiś czas zdoła się obyć bez jedzenia, w tym względzie była doświadczona. Bardziej naglącą kwestią było dla niej dowiedzenie się o skutkach wczorajszych obrad. Czy poszczególne stronnictwa rozpoczęły ruchy przeciw sobie lub co zamierzają - z tymi pytaniami, naturalnie, udała się do Savina. Swego dziadka. Miała też do niego jeszcze jedną, ważką sprawę, którą musiała z nim omówić, a więc kwestie przywództwa nad elfią gromadą.

- Obawiam się, że w atmosferze wzajemnej nieufności, ambicji i chciwości nikt ze zgromadzenia nie uzyska władzy w sposób, który inny ją zaakceptują. Mówiłeś wczoraj, że już się mówi o szantażach i przekupstwach. Jakbyśmy nie mieli na co innego trwonić naszych zasobów jak na przekupstwa siebie samych. - Powiedziała z pogardą. - Jeśli nic się nie zmieni, to wkrótce sami skoczymy sobie do gardeł, ku uciesze Callisto i Zakonu. Zniszczymy się, krucha jedność w drodze do Zaavral się rozpadnie na tyle części ile jest chętnych po władzę. - Zamilkła na moment. - Zastanawiałam się nad istotą władzy dziadku, wiesz? Nad tym skąd ona płynie, nad potęgą, płynącej z niej przywilejów, ale i odpowiedzialności... Miałam na to całe lata, obserwowałam Keron w chwili upadku autorytetu króla, wzrostu znaczenia magnatów i gildii. Mój ojciec mówił mi bym uważnie obserwowała co się dzieje, obserwowała i się uczyła. Władza to przywilej i ciężar, ale nie spoczywa ona w koronie lub tytule, a w osobie i jej czynach... albo raczej tam gdzie inni uważają, że władza spoczywa. Alvair Vess robi z siebie samozwańczego wodza, ale chce by inni w niego uwierzyli jako tego, który prowadzi nas wszystkich... - Milczała przez dłuższą chwilę. - Mówiłeś, że jesteśmy dla naszego ludu jak rodzice, którzy winni wiedzieć co jest dla niego najlepsze. Jako rodzice powinniśmy też o niego zadbać. Zamiast próbować namówić zgromadzenie do wybrania wodza, do czego nie dojdzie, próbujmy hamować rozpad naszej grupy i pokażmy elfom, że to MY jesteśmy przywódcami, ich rodzicami, pasterzami. Jeśli większość uwierzy w nas i za nami podąży, reszta będzie musiała zrobić to samo.

Re: Droga ku Zaavral

86
Kiedy Aradiela udała się do dziadka, stojąc pod jego namiotem usłyszała jakieś odgłosy. Ktoś był w środku i z nim rozmawiał. Jednak zanim zdążyła tam dojść, owa osoba właśnie stamtąd wychodziła. Był to jeden z elfów z "gwardii" Alvaira, nie znała go jednak bliżej. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko, po czym odszedł w swoją stronę.

- Aradiela, kochanie! - zawołał uradowany Savin na widok wnuczki. - Wejdź i zjedz trochę jagód. Wiem, że to właściwie nic, ale tylko tyle udało nam się tu znaleźć.

Faktycznie, leśne jagody może i nie były czymś, czym można w pełni zaspokoić głód, ale lepszy rydz niż nic... Zresztą smakowały całkiem nieźle, trujące raczej też nie były. Usiadła więc i opowiedziała dziadkowi o swoich obawach. Savin wysłuchał jej dokładnie, choć trudno było powiedzieć, czy przykładał wielką wagę do tego, co Aradiela mu powiedziała. Po dłuższej chwili milczenia w końcu przemówił, starając się brzmieć jak najbardziej zdawkowo, choć widać było, że jest to dla niego bardzo trudne.

- Aradielo... - zaczął, drapiąc się po brodzie. Można było odnieść wrażenie, że szuka tam jagód, ale to chyba nie to. - Posłuchaj. Wiem, że może to być dla ciebie trudne, ale... ale ja naprawdę nie wiem co innego można zrobić. Tylko proszę cię, wysłuchaj mnie i nie oburzaj się od razu. Jakkolwiek trudne by to nie było, trzeba zrobić wszystko, aby zapobiec katastrofie.

Znów zapanowała chwila milczenia, podczas której dziadek z zamkniętymi oczami jakby próbował zebrać swoje myśli i zastanowić się, co dokładnie powinien powiedzieć.

- Aradielo droga. Musisz poślubić Alvaira - nawet jemu samemu te słowa trudno przechodziły przez gardło i musiały być dla niego dość bolesne. - To jedyne rozsądne wyjście. W ten sposób nasze rody zawrą trwały sojusz i będziemy działać wspólnie na jednym froncie. Poprzemy go i ujarzmimy Kasira i Elansara. Zmusimy ich do posłuszeństwa, najpierw łagodnie, a jak nie podziała, to środkami nacisku. Jako żona Alvaira będziesz miała do niego bezpośredni dostęp i będziesz mogła wpływać na jego decyzje. Wiesz dobrze, że jest pełen energii i ambitny, ale jednocześnie ma bardzo gorącą głowę. Ale z kimś takim jak ty przy boku, takim głosem rozsądku, może wyjść naprawdę dobra para przywódców.

Znów zrobił przerwę, podczas której zjadł kolejnych kilka jagód.

- Rody Arano i Vess w ten sposób staną się sojusznikami. Z innych wielkich rodów są jeszcze Salen i Elansar. Salenowie skompromitowali się opuszczeniem reszty rodów, do tego Alvair oskarżył Kasira o szpiegostwo na rzecz Callisto i sabotaż. Sprawa zostanie rozstrzygnięta na dzisiejszym posiedzeniu, sędzią będę ja, do tego po jednym przedstawicielu Elansarów i jakiegoś innego rodu spośród pomniejszych dla równowagi. Jeżeli Alvairowi nie uda się udowodnić jego winy, musimy przynajmniej tak pokierować sprawą, żeby Kasir jak najbardziej się skompromitował. Liczę na twoją pomoc... Elansarowie będą pewnie po jego stronie, ale jeśli zmusimy Kasira do uległości, wtedy zostaną przegłosowani i nie będą mieli wyjścia. Będą musieli uznać Alvaira przywódcą. Nie są jednak aż tak głupi, żeby wtedy podnieść bunt przeciw niemu. Do zyskania mają niewiele, a do stracenia - wszystko. I dopiero wtedy ogłosimy wasze zaręczyny. Oczywiście jeżeli... - tu przerwał na moment i złapał ją za ramię. - jeżeli się zgodzisz. Ale zrozum, Aradielo, to jedyne wyjście. Błagam cię, nie odmawiaj! Zrób to dla naszej sypiącej się społeczności!

Re: Droga ku Zaavral

87
Dotarłszy do namiotu Aradiela minęła elfa, który musiał właśnie rozmawiać z jej dziadkiem i należał do do świty Alvaira. Tak więc podchodów w drodze po władze ciąg dalszy. Elfka przywitała się ze swym dziadkiem, podziękowała za wczorajszy środek nasenny i poczęła ostrożnie i pomału skubać jagody. Znała jednak Savina dość dobrze by wiedzieć, że coś zaprzątała jego myśli i była świadoma, że choć do niego mówiła, to ten był dość daleko, rozmyślając nad czymś intensywnie. Jasnym dla niej było, że praktycznie jej nie słuchał, także w końcu zamilkła, spoglądając na niego wyczekująco. Savin milczał jeszcze dobrą chwilę, zbierając się w sobie i w końcu zaczął mówić co leżało mu na sercu...

Aradiela z pozoru zachowała spokój, ale dla jej dziadka, który ją doskonale znał, mógł odczytać subtelne sygnały rozgrywającej się wewnątrz niej prawdziwej burzy. W chłodnych, niebieskich oczach poczęły pojawiać się ogniki, które z każdą chwilą nabierały rozmiarów, jedna z brwi raz po raz delikatnie drgała, a piersi unosiły się raz po raz w ciężkim, wręcz sapiącym i wściekłym oddechu. Mimo to nie odzywała się i słuchała co jej dziadek mówił, choć widać było, że jej się to nie podobało i ze wszystkich sił starała się zachować jak na dorosłego, szlachetnie urodzonego elfa przystało. W polityce wszak nie powinno być żadnych sentymentów i to co mówił i proponował Savin było jak najbardziej rozsądne, a jednak... jednak w głębi jej serca czuła ogromny ból, świadoma, że decyzja jaką przyjdzie jej teraz podjąć ważyć ma na dobru jej ludu lub na jej prywatnym szczęściu.

- Nawet go nie znam. - Odpowiedziała lodowato, gdy jej dziadek skończył mówić. - Chcesz, żebym poświęciła swe prywatne szczęście i dobro, skazując mnie na dwieście lat życia, jeśli nie więcej, z osobą, której nie znam? Choć z pewnością masz świadomość, że swym uczuciem przez całe lata obdarzałam innego? Rozrywasz mą duszę na kawałki, każąc mi podjąć taką decyzję. Na szali stawiając dobro naszej rasy, a na drugim odważniku, me szczęście. Jednak doskonale wiesz jaką podejmę decyzję. Przez dziesięciolecia robiłam wszystko to co uważałam za słuszne dla elfów. Nie zawaham się zrobić tego i teraz... - W oczach poczynały się jej wzbierać łzy, które wytarła wierzchem dłoni. - JEDNAKŻE! - Dodała z naciskiem. - Wciąż dostrzegam inne wyjście, w którym to nasza rodzina wychodzi na szczyt w całym tym wyścigu i to sam Alvair Vess dał nam broń do ręki. Rody Elansarów i Salen są sojusznikami. Z pewnością przedstawiciel Elansarów w sądzie nie będzie za uznaniem winy Kasira, a drugi doradca będzie stronnikiem Alvaira i to twój głos, jako sędziego, zadecyduje o ich winie. Jednocześnie zaś tylko te cztery rody - Vess, Arano, Elansar i Salen zdecydowały się brać udział w zmaganiach o władzę. Jeśli Elansar i Salen zdecydują się nas poprzeć, to i pomniejsi członkowie zgromadzenia niewątpliwie pójdą za ich przykładem i to Alvair zostanie sam. Przedstawmy im jak wygląda sytuacja i że Arano tak czy siak będzie rządzić w ten lub inny sposób. Pytaniem pozostanie co się stanie z nimi - uznani za winnych lub upokorzeni, czy może partnerzy w budowaniu przyszłości naszej społeczności? Na dzisiejszych obradach mogą całkowicie stracić twarz lub i coś więcej. My możemy temu zapobiec, jednocześnie zapewniając sobie dominującą pozycję.

Re: Droga ku Zaavral

88
W oczach Savina bardzo wyraźnie było widać smutek, żal, współczucie. Może właśnie dlatego słuchał słów swojej wnuczki z zamkniętymi oczami i spuszczoną głową. Widać było, że dość intensywnie nad czymś myśli, być może rozważając to, co powiedziała Aradiela. Po dłuższej chwili milczenia pokiwał głową, odsunął od niej drżące ręce i odpowiedział:
- Słońce moje, zapominasz chyba, że w tej chwili nasz ród nie ma dziedzica. Bogowie raczą wiedzieć co w tej chwili dzieje się z Lavellanem i Lothirielem. Nawet jeśli jeszcze żyją, są zaszczuci w Nowym Hollar i nie ma siły, żeby dotarli do nas. Kto zatem z naszych miałby być wodzem? Kasir i stary zgred Elansar w życiu nie poprą kobiety. Nie wiem co byś musiała zrobić, żeby ich do tego przekonać. Ale podejrzewam, że nawet gdybyś przyniosła im odrąbaną głowę Callisto na złotej misie, i tak w życiu nie uznaliby nad sobą kobiety, w każdym razie kobiety niezamężnej. A ja? - przerwał na chwilę, chyba już nie wytrzymując, wstał. - Mi już chyba prędzej do ziemi, niż na tron. Do tego pozostaje jeszcze kwestia tego, że nie wiemy jak w sytuacji przez Ciebie proponowanej zachowaliby się inni. O ile Kasira można by przycisnąć, o tyle z Elansarem byłoby gorzej. Zresztą słyszałaś, co wyprawiał wczoraj w namiocie... Nie, oni na to nie pójdą. Do tego wiedz, że taka propozycja wyszła od samego Alvaira. Ten elf, który był tu przed Tobą, właśnie taką propozycję mi przyniósł. Więc Alvair wiążę z Tobą całą swoją nadzieję. I niemądrze byłoby mu ją odbierać, tym bardziej, że jest osobą, którą dość łatwo manipulować...

Znów zapadła chwila milczenia. Savin zaczął krążyć po namiocie, podpierając się kawałem kija. I krążąc tak, mówił dalej:
- Uwierz mi, Aradielo, można się przyzwyczaić. Pokochać też można. Moje małżeństwo z Twoją babką Eulaią również było ułożone przez naszych rodziców. I też były to bardzo trudne czasy, nasza rasa coraz bardziej traciła na znaczeniu, ludzie byli coraz potężniejsi, a nas było coraz mniej. Do tego niektórzy z naszych mieszali się z nimi. Więc aby zapobiec temu, żeby komukolwiek takie pomysły przychodziły do głowy, elfy organizowały zaręczyny niemowląt, byleby tylko uniknąć mieszanych par. Więc niemal od początku swojego życia wiedziałem, kto będzie moją żoną, jednocześnie widziałem ją wcześniej ze dwa, może trzy razy. A po drodze też było mnóstwo kobiet, które adorowałem. Ale uwierz mi, choć pewnie wydaje Ci się to oburzające i trudne do przyjęcia - wszystkie nasze emocje i uczucia to głupie, bezmyślne zwierzątka. Zwierzątka, które z czasem umrą. Więc jeśli przestaniesz myśleć o Ellarionie i pogodzisz się z tym, że najprawdopodobniej już nigdy go nie zobaczysz, w końcu o nim zapomnisz. I to wszystko zniknie. A do Alvaira z czasem się przyzwyczaisz. Eulaia zdaje się, że mnie w końcu pokochała, tak jak ja ją. Wszystko da się zrobić. Jesteśmy panami samych siebie.

Re: Droga ku Zaavral

89
- A ty zapominasz dziadku, że nie żyjemy już w Pierwszej Erze i nawet jeśli jestem kobietą, jak gdyby to coś miało zmieniać, to przede wszystkim jestem czarodziejką! - Powiedziała dobitnie. - Czarodziejką! Od ponad stu lat! Od ponad stu lat podróżowałam po Keronie i byłam za jego granicami dbając o interesy naszego rodu i elfów! Walczyłam w trzech wojnach! Aktywnie uczestniczyłam w życiu politycznym Nowego Hollar. W czym taki Kasir jest lepszy ode mnie prócz bycia mężczyzną i, że ma więcej lat ode mnie? Przez lata zajmował się on prowadzeniem grupy kupieckiej! Kupieckiej! A ten, jak go nazwałeś, zgred Elensar? Elf, który popiera kupca na stanowisko przywódcze! Jesteśmy rasą, w których żyłach na równi z krwią płynie magia! Miałby nami przewodzić kupiec do spółki z tym Elansarem? - Wszystko to Aradiela powiedziała z oburzeniem i złością. - Sam zresztą powiedziałeś, że nasz ród nie ma dziedzica. Ja dziedzica też mu nie dam jeśli wyjdę za Alvaira. Z panny Arano, zostanę panią Vess. Zresztą, cóż za przywódca ma być z Alvaira, skoro łatwo nim manipulować? Zresztą, są to twoje słowa... - Powiedziała i spojrzała się na Savina przeciągle. - A tymczasem ten młodzieniec, którym rzekomo łatwo manipulować, ma dziś wieczorem dostać w swe dłonie władzę. Gdyby był takim naiwnym chłopcem, za którego każdy go ma, nie doszedłby do miejsca, w którym jest. Wszyscy zdajecie się go nie doceniać. Podobnie i mnie. Wszak ja obrałam kierunek na Zaavral i to dzięki mnie wszystkie elfy, nawet Salen i Elensar ruszyli na południe.

- Do wieczora został jeszcze czas, a my odpowiedzi od razu dawać nie musimy. Daj mi porozmawiać z Kasirem i Elensarem. Jeśli nie zrozumieją w jakiej trudnej sytuacji się znaleźli i, że jedyną szansą na zachowanie twarzy względem innych elfów jest poparcie nas, to nie pozostanie mi nic innego jak dla ratowania jedności w naszej społeczności, wyjść za mąż. - Zaraz dodała z wahaniem. - Obawiam się jednak, że nawet jeśli udzieliliby nam swego poparcia, to wciąż będę musiała to zrobić...

Re: Droga ku Zaavral

90
Savin słuchał tego wszystkiego z opuszczoną głową. Widać było, że ciśnie mu się na usta jakaś odpowiedź od samego początku, nie chciał jednak przerywać Aradieli. Kiedy zatem skończyła, spojrzał z powrotem na nią i odpowiedział jej:
- Ja to wszystko wiem, Aradielo - powiedział spokojnie, jak do mało rozumnego dziecka, któremu trzeba dokładnie wyłożyć prawdę. - Wiem, że w niczym nie byłabyś gorsza od Kasira i starego Elansara, wiem. Ale nic nie poradzę na to, że ich pokolenie, jak i moje, pochodzi sprzed setek lat i widzi sprawy zupełnie inaczej. Oni w głębokim poważaniu mają to, jakim kto byłby przywódcą. Ich interesuje tylko pochodzenie. Choć obaj to stare konowały, szczycą się tym, że mają szlachetnych przodków. Są ukształtowani w takiej mentalności i nic tego nie zmieni. A to, że jesteś z Arano nic tutaj nie zmienia. Dla nich jesteś TYLKO KOBIETĄ. Twoim zadaniem jest rodzenie dzieci, a nie przewodzenie ludowi, czy choćby klanowi. A zdanie niezamężnej kobiety jest dla nich warte tyle, co protest niziołka przeciwko nawożeniu pól orkowym gównem - zaczął przechodzić w coraz bardziej nerwowy i stanowczy ton. - Jeśli chcesz, możesz próbować ich przekonać do siebie. I co im chcesz powiedzieć? Że to ty nas tu przyprowadziłaś? Że to ty rzuciłaś ten pomysł podróży do Zaavral i z tego powodu to tobie należy się przywództwo? W najlepszym wypadku cię wyśmieją, a wtedy wszystko zaprzepaścisz. W NAJLEPSZYM WYPADKU! A co do Alvaira... Wierzę, że poradziłabyś sobie z nim. On dużo zyskuje na tym małżeństwie, a my... jeszcze więcej. A na ugadanie warunków tego małżeństwa jeszcze przyjdzie czas.

Wróć do „Królewska prowincja”