Re: Stary las opodal Nowego Hollar

16
Aradiela nie musiała długo czekać aż dojdzie do eskalacji dyskusji. Choć, jeśli miała być szczerza, to nie wiedziała, z której strony rozpocznie się kłótnia. W każdym razie nie mogła być zdziwiona reakcją młodego Alvaira Vessa. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zareagowała by podobnie jak on. Teraz tylko patrzyła się z osłupieniem na Kasira. Trzysta lat na karku, a mówił o podróży na północ jakby miała to być wycieczka zwieńczona piknikiem. I co oni mieli tam niby robić!? Jeść śnieg i popijać go krwią demonów?

- Jakkolwiek młody Alvair zachowuje się... nonszalancko, to nie omieszkam go poprzeć, gdyż z jego słów, mimo młodego wieku, przebija się mądrość. Panie Salen, czy przemyślałeś na jaką to wyprawę chcesz nas wysłać? Teraz, gdy Heliar zostało zrównane z ziemią? To setki kilometrów, przez wrogie i spustoszałe Saran Dun, to konieczność przejścia przez Biały Fort pełen zakonników, a później będzie tylko gorzej! Śniegi! Demony! - Aradiela pokręciła głową. - Szlachetni zgromadzeni, na co nam to? Po to by uzyskać "tymczasowy azyl i pracę"? Gdzie się podziała choć krzta naszej dumy? Mamy się kryć po jaskiniach i żebrać o krasnoludzki chleb? Mamy za nich ginąć, gdy demony przyjdą po ich gardła?! - Aradiela uniosła się nieco, toteż zamilkła na moment, zresztą był najlepszy ku temu czas, gdyż wszyscy się poczęli przekrzykiwać, głównie z powodu zachowania Alvaira. Minęła chwila nim wszyscy się uspokoili, a młodzieniec, jak się okazało dziewięćdziesięciu siedmioletni, chciał usłyszeć co ród Arano miał do powiedzenia. Aradiela nie do końca znała plany swego dziadka i nie chciała wchodzić z nim w konflikt, w końcu rodzina winna się trzymać razem, ale jeśli już została wywołana do przemowy, a i tak stała bliżej środka, to należało jej przemawiać.
- Szlachetni zgromadzeni! W naszej obecnej sytuacji, miast radzić nad wybraniem przewodniczącego, winniśmy radzić co należy nam czynić! Żyjemy w iluzji, która mówi nam, że jesteśmy bezpieczni! Jednak wszędzie gdzie nie zwrócimy wzroku czyhają na nas liczne niebezpieczeństwa! Nie ważne gdzie skierujemy nasze kroki, będą czekać nas trudności! A największe niebezpieczeństwo czeka nas jeśli tu zostaniemy, a przeklęta Wiedźma, morderczyni, zdrajca naszej krwi, o tym się dowie! Już dawno winniśmy wiedzieć dokąd się udamy! Powinniśmy już tam ruszać! To co powiem, może być niepopularnym pomysłem przez wzgląd na naszą historię, ale zwłaszcza teraz, winniśmy puścić przeszłość w niepamięć i skupić się na teraźniejszości i przyszłości. Proponuję obrać drogę na południe, do Zaavral. Jest to jedno z najstarszych elfich osiedli w Keronie! Wciąż żyje tam tysiące naszych pobratymców! Być może nie są tacy jak my, pełni dumy, szlachetności i wiedzy, ale wciąż łączy nas ta sama krew. Kto przyjdzie nam, elfom z pomocą, jeśli nie same elfy? - Aradiela zamilkła, oczekując reakcji zgromadzenia. Wszak wiedziała, że Zaavral może być niepopularnym kierunkiem równie dobrze co Turon. Ale gdzie mieli się udać? Do ludzi? Hańba im jeśli będą błagać ludzi o azyl.

Re: Stary las opodal Nowego Hollar

17
Wściekły polityk szybko opanował wyraz twarzy i usiadł przysługując się przedstawionej kontr-propozycji. - Panienko Arano. Jak mówiłem, zanim bezczelnie mi przerwano, jestem w stanie zapewnić nam bezpieczny szlak. Ręczne za niego własną głową. Przecież mówimy tu o losach każdego z nas i naszych rodzin w tym również mojej. Lud Turonu przygotuje dla nas godziwe warunki i uczciwe zatrudnienie. Wiem, że dorastała Panienka w czasach i warunkach, przez które uczciwa praca jest Panience całkowicie obca. Proszę się nie obawiać. Nasza młodzież jest pod tym względem lepiej przygotowana. Możemy raz jeszcze dorobić się wszystkiego własnymi rękoma jak niegdyś nasi przodkowie.

Po krótkiej przemowie mężczyzna rozluźnił się i wrócił do obserwacji zgromadzonych.

- Dziękuje. Inne propozycje? W takim razie głosujemy. Popieram propozycję Młodej Arano. Panie Kariel? Panie Narin? Panie... - Szybkie głosowanie okazało się mało produktywne z głosem reprezentanta rodu Elensar oddanym na propozycję starca oraz tym Alvaira. Remis. Reszta — pominąwszy kilka pobłażliwych uśmieszków i komentarzy o sformułowaniu „Młoda Arano” padającego z ust najmłodszego przecież w towarzystwie — wstrzymała się od głosu.

- To wszystko? W takim razie zamykam spotkanie. Niestety szanowni Państwo nie mamy już czasu na dłuższą zwłokę. Jutro o świcie ród Vess wyrusza w kierunku Zaarval. Poprowadzę tę grupę i z radością powitam każdego, kto postanowi pójść za mną. Ufam, że mogę liczyć na rodzinę Arano? Tak czy inaczej, dobrej nocy Szlachetni zgromadzeni.

Tak oto młody, porywczy elf samozwańczo ogłosił się prowadzącym, po czym odszedł od ognia. Cóż, przynajmniej swojej grupy, bo nikt nie miał przecież obowiązku do niej dołączać.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Stary las opodal Nowego Hollar

18
- Panienka Arano przeżyła dwie klęski głody i trzy wojny w Fenistei, podczas gdy wy, jak zdajecie się zapominać, woleliście udawać, że nie dostrzegacie cierpienia naszych leśnych kuzynów i pozostawaliście ślepi i głusi na ich wołania o pomoc. Przez ostatnie sto lat robiłam wszystko co było w najlepszym interesie naszej rasy i naszych małych kuzynów i nadal będę to robić. Jeśli taka wasza wola, o szlachetny, ruszajcie na północ. Mam tylko nadzieję, że taka wyprawa nie podkopie sił najstarszych z naszego ludu, nie mówiąc już o tym jaka praca czeka was w Turonie. Nie macie chyba zamiaru machać kilofem? - Młoda elfka pozwoliła sobie na odrobinę zgryźliwości w stosunku do starszego członka ich plemienia, ale czyż było w tym coś dziwnego? Krew w jej żyłach wciąż się płynęła wartko i była gorąca, nawet jeśli z oblicza biła chłodem i opanowaniem. Poza tym miała nadzieję, że tymi ostatnimi argumentami zdoła coś ugrać. Teraz zaś nie pozostawało nic innego jak odejść na bok i oczekiwać dalszego rozwoju wypadków.

Jak się miało okazać nikt ze zgromadzenia, choć znajdowało się wielu "statecznych" mędrców, nie miał nic szczególnie mądrego do powiedzenia lub zaproponowania. Aradiela złożyła ręce na piersiach i popatrzyła się z mieszaniną chłodu i pogardy po członkach jej rasie. Wszyscy walczyli o stołek, o władzę nad ich małą społecznością uchodźców, ale gdy trzeba było podjąć decyzję i wyłożyć swoje plany w stosunku do przyszłości, to nikt nie miał pomysłu co mieliby począć. Elfka czuła wręcz pogardę do takiego sposobu myślenia. Czy nikt nie myślał o ich dobru? Wyglądało na to, że nie i miało odbyć się głosowanie nad propozycjami Północ-Południe, które zakończyło się, ku zgrozie Aradieli, remisem.

- Obawiam się, że muszę się zgodzić z młodym Alvairem. Nie mam zamiaru dalej debatować nad tym kto powinien być naszym tymczasowym przewodnikiem ani gdzie winniśmy się udać. Callisto pokazała nam do czego jest zdolna, nie mam zamiaru zostawać w jej pobliżu, a także Nowego Hollar, które splugawiła swą obecnością, ani dnia dłużej. Jeśli taka wasza wola, idźcie na północ. Życzę wam powodzenia, ale popełniacie błąd rozdzielając się. Teraz, jak nigdy, powinniśmy stać razem, zjednoczeni w obliczu zagrożeń przed nami stojących, a doświadczenie wielu starszych członków naszej rasy... - Tu skłoniła się przed Kasirem Salenem. - Byłoby nieocenione w budowie naszej przyszłości w Zaavral. - Aradiela odwróciła się od zgromadzenia i ruszyła w swoją drogę. Debatowali już dość długo. Być może twarda decyzja o odejściu potrząśnie chociaż częścią niezdecydowanych. Potrzebowali wszak zdecydowanych działań, a nie ciągłych debat. Przechodząc obok dziadka spojrzała na niego przepraszająco, a po chwili wzruszyła delikatnie ramionami. A może westchnęła?

- Nie ważne kto będzie nami przewodził. Ważne byśmy w końcu opuścili to przeklęte miejsce. - Wzięła Savina pod ramię i ruszyła z nim w kierunku miejsca gdzie obozowała jej rodzina. - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?

Re: Stary las opodal Nowego Hollar

19
Krótka wymiana zdań pomiędzy elfią starszyzną, jaka nastąpiła po odejściu przedstawiciela rodu Vess doprowadziła do tego samego co wszystkie pozostałe — kompletnie niczego. Starania Aradieli przyniosły widoczny skutek. Odchodząc, mogła usłyszeć jak część zgromadzonych, przychyla się do jej ostatniego postulatu. Coś trzeba zrobić. Przechwycony po drodze staruszek westchnął głęboko, przyjmując ramię swojej towarzyszki. - Ah tak. Zupełnie jak ojciec. Jak nikt inny potrafił zjednoczyć tych starych uparciuchów, skupiając na wspólnym celu. To był wspaniały elf. Do Zaavral daleka droga. Ciekawe, czy dotrwam? - Opuściwszy zgromadzenie reprezentanci Arano udali się do swojego obozowiska. Było stosunkowo niewielkie w porównaniu do pozostałych. Cóż. Władczyni Hollar nie próżnowała, a Jej podkomendni bardzo skrupulatnie eliminowali wszelkie potencjalne źródła niepokojów, dławiąc je w zarodku.

Savin szybko streścił wyniki narady, informując rodzinę, że jutro być może wyruszą i powinni się spakować, po czym sam, udał się na spoczynek. Następnego dnia skoro świt Alvair Vess stanął na skraju obozowiska. Obserwowany przez wiele par oczu raz jeszcze ogłosił kierunek swojej podróży. Przemawiał do wszystkich, obiecując, że przyjmie każdego, kto zdecyduje się za nim podążać i chce działać, zamiast siedzieć i radzić w nieskończoność. Tego samego poranka rada starszych zdecydowała się zwołać kolejną naradę. Najmłodszy członek towarzystwa odmówił, udziału pomaszerował w obraną stronę a za nim nie tylko jego ród i powiązane z nim elfy. Wielu z młodych i niedoświadczonych odłączyła się od swoich grup, by podążyć jego śladem. Byli rzecz jasna również tacy, którzy posyłali oddalającej się grupie współczujące, rozbawione lub pełne smutku spojrzenia. Spora część młodzieży zgromadziła się również wokół Aradieli. Kobieta mogła rozpoznać pośród nich kilka znajomych twarzy.

- Nie zgadzam się na Jego przywództwo, jednak Zaarval to miejsce, do którego wszyscy powinniśmy się udać. Proponuję poczekać chwilę. Pozwolić im przetrzeć szlak. Dzięki temu nasza podróż będzie łatwiejsza, a my nie wyrazimy niemej zgody na przywództwo kogoś tak... nieodpowiedzialnego. - Sugestia padła gdzieś ze skrajnych okolic ogniska starych i zdobyła powszechne uznanie. - Panienko Arano? Zdaje się, poprzednio to Ty sugerowałaś pośpiech? Twoja rodzina zgodzi się zaczekać czy też zamierzacie dołączyć do zapalczywego młodzieńca przecierając szlak dla nas? - Chociaż będący oficjalną głową klanu staruszek stał tuż obok elfki, to właśnie jej zdanie interesowało zgromadzonych. Może to przez otaczający ją tłumek? Może. Co ciekawe w porannym wiecu, poza Alvairem nie uczestniczyli również jego dwaj przeciwnicy. Ich obozy były ciche i pozbawione ruchu.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Stary las opodal Nowego Hollar

20
- Obawiam się, że nie jestem moim ojcem. - Odpowiedziała ze smutkiem w głosie. - Był ode mnie znacznie mądrzejszy, cierpliwszy i silniejszy. Gdyby wciąż z nami był wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Już dawno mielibyśmy jakiś plan... Bylibyśmy bezpieczni. - Kobieta westchnęła głęboko. Czas na żałobę i jego opłakiwanie jeszcze nadejdzie. Podobnie jak i na opłakanie innych strat - śmierci dziesiątek elfów, utraty domu. Teraz zaś należało być silnym dla pozostałej przy życiu rodzinie i dla zgromadzonych tu elfów. - Nawet tak nie mów dziadku. Wciąż znajdują się przed tobą całe lata życia, a twoja wiedza i doświadczenia będą nam, młodszym elfom, prawdziwą skarbnicą. Poza tym... - Ścisnęła przyjaźnie jego ramię. - Droga do Zaavral nie wiąże się nawet w połowie z takimi niebezpieczeństwami jak droga do Turonu. Na południe prowadzi prosta droga i porządny trakt. Jedyne zagrożenie na jakie możemy się natknąć to nieprzychylne nam spojrzenia i zakonników, szczególnie w Oros. Nawet z nimi na naszej drodze w przeciągu kilku tygodni dotrzemy do Zaavral gdzie... założymy nasz nowy dom. - Powiedziała ze smutkiem. Nowy dom. Brzmiało to dziwnie w jej ustach. Przez ponad sto lat to Nowe Hollar było jej domem, a teraz przyszło jej go opuścić, ruszyć w nieznane i prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczyć. - Miejmy nadzieję, że Zaavral choć w połowie jest tak piękne jak Hollar. - Uśmiechnęła się ze smutkiem do dziadka, gdy już dotarli do ich skromnego obozowiska.

Następnego ranka nadszedł czas by w końcu pożegnać las okalający Hollar i ruszyć na południe. Aradiela osiodłało już swego wiernego konika - Srebrzystą i czekała aż jej reszta jej rodziny będzie gotowa. W tym samym czasie obserwowała jak Alvair zbierał swoich stronników i niezdecydowane elfy w drogę na południe. - Najwyższy czas. - Pomyślała kobieta. Nie była zadowolona z przywództwa Vessa. Prawdę mówiąc, to nie traktowała go nawet jako przywódcę. Młodzieniec zwyczajnie głośno krzyczał, choć nie sposób było mu odmówić przymiotów, które sprawiały, że miał pewne predyspozycje do zostania ich wodzem. Dla Aradieli walka o władzę i przepychanki nie były jednak teraz priorytetem, liczyła się natomiast jej rodzina i pozostałe przy życiu elfy, które należało poprowadzić w bezpieczne miejsce, byle dalej od Callisto i Nowego Hollar. Jeśli ceną za to było towarzystwo Alvaira uważającego się za wodza, to niech i tak będzie. Jednocześnie zaś i wokół niej zgromadził się tłumek elfiej młodzieży. Niektóre twarze nawet znała - część z nich towarzyszyła jej w Fenistei, inni słuchali jej przemów w trakcie kariery politycznej w Hollar i widać było, że wciąż ją szanowali, mieli ją za swojego idola i oczekiwali jej zdania.

- Szanowni starsi... Obawiam się, że próżno nam przyjdzie oczekiwać byśmy siedząc tu i przez dziesięć lat zdecydowali się na obranie przewodniczącego naszego ludu, nawet jeśli miałby on być tylko tymczasowy. Miast patrzeć się szerzej, dla dobra wszystkich tu zgromadzonych elfów, patrzymy się jedynie dla dobra siebie samych. Przez ostatnie tygodnie nie wybraliśmy przewodniczącego. Niech i tak będzie. Młody Alvair uzurpuje sobie prawo do przewodnictwa. Niech i tak będzie. Wszak skoro się zgadzamy by ruszyć ku Zaavral, to czy ma znaczenie czy dalej będziemy obradować nad tym tutaj, czy w drodze? Każdego dnia będziemy musieli się zatrzymać na postój i każdego dnia możemy siadać przy ognisku i debatować nad przekazaniem oficjalnego przywództwa któremuś z nas. Zaś pozostanie tutaj, czyż nie jest to tym co w tej chwili stanowi dla nas największe zagrożenie? - Aradiela popatrzyła się na zgromadzonych. - Jak długo się w tak licznej grupie możemy tu ukrywać, w cieniu Nowego Hollar i w cieniu Callisto? Jak długo żyć z zapasów które mamy? Jak długo żyć kiedy Alvair opuszczając las zdradzi, że liczne grono elfów się w nim ukrywało i jak szybko Callisto zda sobie sprawę, że jego grupa jest zdecydowanie zbyt mało liczna jak na liczbę elfów, która opuściła miasto? Pozostawienie przywództwa w rękach Alvaira jest być może i nieodpowiedzialne, ale czy pozostanie tutaj i czekanie na jego "przetarcie szlaku" nie jest tym bardziej? I czyż jest i co przecierać? Droga na południe wiedzie traktem, im bliżej Hollar tym dla nas niebezpieczniej, tak samo jak i im bliżej Oros. Ludzie są nam nieprzychylni, czy rozsądnie będzie nam rozdzielać się na dwie mniejsze grupy? - W tym momencie Aradiela chytrze by się uśmiechnęła, ale tego nie zrobiła. Wiedziała jednak czym ostatecznie przemówić do starszych. - I ostatecznie, czyż nie ten kto pierwszy przybędzie do Zaavral będzie uznany przez władze miasta za przywódcę uchodźców? To Alvair będzie wtedy w naszym imieniu negocjował pobyt za jego bezpiecznymi murami, to on pierwszy wykupi domy i rezydencje, a także podejmie pierwsze kroki ku budowie naszej przyszłości na miejscu. - Aradiela dosiadła konia i spojrzała się na otaczającą ją młodzież, a potem na starszych. - Dołączę do tego zapalczywego młodzieńca, nie dlatego, że jest moim przywódcą. Wszak i ja nie jestem waszym. Dołączę bo wierzę, że natychmiastowe wyruszenie jest jedyną realną możliwością. - Aradiela potoczyła po zgromadzonych wzrokiem i zdała sobie sprawę z braku dwóch elfich rodów. Ich nieobecność ją niepokoiła. Zdecydowali się ruszyć sami na północ? A może poczuli się urażeni i zdecydowali się ich opuścić lub... nie, nie, nie mogliby czegoś takiego zrobić, prawda? - Czy starsi zgadzają się z mymi słowami i zdecydują się obdarzyć swym błogosławieństwem naszą wspólną wyprawę do Zaavral?

Re: Stary las opodal Nowego Hollar

21
Pospieszanie młodej arystokratki nie miało szczególnie dużego wpływu na nastroje panujące wśród elfiej starszyzny. Ci żyjący setki lat politycy nie zwykli się spieszyć i zapewne siedzieliby w lesie, do usranej śmierci dyskutując nad tym, komu władza należy się bardziej i kto więcej poświęcił dla społeczności, ale niebywale celna uwaga o tym, że pierwszy na miejscu zostanie postrzeżony jako reprezentant, szybko rozwiały wszelkie wątpliwości. Na kobietę spłynęło wiele lekko zaskoczonych, lecz też pełnych uznania spojrzeń ze strony reprezentantów poszczególnych stronnictw politycznych i już po chwili mogła obserwować, jak ogniskowe towarzystwo rozchodzi się do swoich obozów, mrucząc jakieś frazesy o jedności, braterstwie, pilnowaniu nieopierzonego Vessa i Jego naiwnych popleczników...

Tylko po to, aby już po chwili pognać ile tchu w kierunku Zaavral. Elfia masa nieco na wyścigi pognała we właściwym kierunku. To jest jej większość, bo szanowna opozycja zniknęła gdzieś, udając się w zgoła przeciwnym kierunku. Droga na trakcie była raczej prosta a ścigające się w bezsensownej gonitwie, elfie grupki pokonywały ją bez większych oporów. Biorąc pod uwagę narzucane przez poszczególnych starszych tempo, większość elfów bardzo szybko zaczęła okazywać znaki wycieńczenia, odwodnienia i głodu. Co prawda, opuszczając Hollar większość zaopatrzyła się w zapasy, ale było ich niewystarczająco. Sposobów radzenia sobie z tym problemem było tak wiele, jak wielu prowadzących swoje małe, elfie stadka i temat ten nie ominął również Arano. Ich zapasy zaczynały się kurczyć.

Dzięki prędkości marszu oraz zmniejszonej liczbie odpoczynków, na jakie jednogłośnie zdecydowała się obradująca przy płomieniu elita grupa szybko dogoniła Vessa mającego przewagę kilku godzin pakowania się i przygotowań, jakie poczynił zawczasu. Tego samego wieczoru, będąc, jak twierdził jeden z częściej podróżujących elfów mniej więcej w połowie drogi i bliżej niż dalej grupa obrad tańczącego płomienia zebrała się, by ponownie szarpać się o władzę. Tym razem Vess był już obecny, witając wszystkich przybyłych i dziękując, że zdecydowali się jednak do Niego przyłączyć. Jak nietrudno się domyślić nie wywołało to szczególnej radości wśród zgromadzenia.

Idziemy TU -> http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=15&t=521
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Stary las opodal Nowego Hollar

22
POST BARDA
Z Traktu ku Stolicy

I tak też zrobili, zagłębiając się między runo leśne, nad sobą mając zielone korony drzew, przez które prześwitywały promienie słoneczne. Za dnia było tutaj pięknie. Nieregularnie nastawiane rośliny, chociaż rosły gęsto, pięknie zieleniły się, szczególnie gdy patrzyło się nań z oddali. Czasami po konarach przeskakiwały wiewiórki, gdzieniegdzie na gałęzi siedział jakiś ćwierkający ptak, tam przeszedł im pod nogami jeż, a i potrafiły łanie mignąć w polu widzenia. W nocy było gorzej. Musząc zaprzestać wędrówki, ciężko było zasnąć na twardym podłożu, gdy drewno skrzypiało nieprzyjemnie w akompaniamencie hukania sów, tajemniczych szelestów w gęstwinie i całkiem niedalekich wyć wilków. Nic ich jednak nie niepokoiło, dopóki szli wytyczoną drogą.

Drugiego dnia skręcili prosto w krzaki – inaczej tego nazwać się nie dało. Już zaraz po ramieniu Isabelli zaczęły chodzić jakieś robale, dostała kilka razy po twarzy gałęzią, a każdy szum wiatru poruszający liśćmi zdawał się jej być niepokojący. Bardzo szybko też morale żołnierzy zaczęło spadać, gdy kręcili się za przewodnictwem Salazara odhaczającego kolejne punkty na swojej kopii mapy. Ba, nawet Czarodziejce zdawało się, że błądzą, chociaż być może to wszystkie kamienie i drzewa wyglądały tak samo.

Nastał też wieczór. Na niewielkiej polance rozbito obóz, rozpalając ognisko i szykując się do zasłużonego snu, gdy Anton i jego ludzie zaczęli narzekać, iż długo tak jeszcze nie będą się kręcić, zapasów ma im starczyć na drogę powrotną, a Barsk pewnie już nie wie i tak, jak wrócić pomimo jego gorących zapewnień.

Ze względu na brak drzew, nocne niebo błyszczało miriadami gwiazd rozsianych jedna obok drugiej, tworzących niesamowite konstelacje. Mimbra i Zarul nie były w swych pełniach, chociaż i tak rozświetlały kompletną ciemność swym delikatnym blaskiem. Spoglądając na układy maleńkich światełek na nieboskłonie, Isabella zauważyła, że na południe stąd aktualnie dominuje na sklepieniu Znak Tej. Ścieżka była skomplikowanym tworem, którym zajmowali się kapłani Sulona i chociaż nie musiała znać się za bardzo na astrologii, nawet ona wiedziała, pod którym Znakiem się urodziła. Wszyscy wiedzieli, część traktowała to z przymrużeniem oka, przechwalając się i porównując, czy opis konstelacji do nich pasuje, zaś część całkiem na poważnie brała do siebie wytyczony przez astrologów układ gwiezdny.

Patrząc na nocne niebo, Czarodziejka zauważyła, że gwiazdy świecą tutaj mocno, niemalże tak mocno jak słońce... jakby były jego nocnymi odpowiednikami, maleńkimi, nieskończonymi.

Wyjątkowo blisko poruszenie w krzewach zerwało na nogi całą drużynę. Zaraz też czyjeś ślepia błysnęły w delikatnym blasku ogniska, a potem i drugie.

Stary las opodal Nowego Hollar

23
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Nie mieli jechać konno? Isabelli natychmiast zrzedła mina na tą wiadomość. Nie była przyzwyczajona do chodzenia. Jak sięgała pamięcią, to nie mogła sobie przypomnieć pokonania dystansu większego niż przejście ze swej kamieniczki do Książęcego Pałacu, jeśli oczywiście miała ochotę na spacer. Jeśli mogła jeździła konno, a teraz miała iść w głuszę na piechotę? Przez kilka dni!? Czarodziejka momentalnie zaczęła żałować swojej decyzji co do wzięcia udziału w ekspedycji. Tak jakby zażywanie uroków przyrody było czymś przyjemnym. Dość, że będzie musiała się przedzierać przez dzikie chaszcze i krzaki, spać na gołej ziemi i znosić towarzystwo żołnierzy będąc jedyną kobietą w ich otoczeniu. Oh, z całą pewnością żaden z nich by nie pomyślał żeby cokolwiek próbować z nią kombinować, ale dość, że będą w nią wlepiać wzrok jeśli tylko nie będzie się patrzeć. Ugh! Niestety, jak już powiedziała, że bierze udział w ekspedycji, tak musiała brać. Nie było odwrotu. Także z zaciętą, ale i niezadowoloną miną, ruszyła na długą, bardzo, bardzo długą wyprawę.
Nie było co prawda najgorzej. Przynajmniej dopóki nie doszli do lasu. Zresztą nawet tam Isabella nie mogła nie powiedzieć, że natura nie była piękna. Po prostu była przyzwyczajona do luksusów i tego, że natura była trzymana w ryzach. Póki jednak trzymali się ścieżki, to wszystko było w porządku. Tyle, że trzymając się ich nie doszliby do celu, więc szybko zostali zmuszeni skręcić na przełaj, prosto w krzaki, a stamtąd... cóż. Błądzili. Tego była pewna. Co prawda Isabella wiedziała, a przynajmniej podejrzewała, że Salazar mniej więcej wie gdzie są, a także, że odhacza kolejne cele ich wędrówki, ale póki co nie byli wstanie niczego znaleźć i jego pewność siebie i determinacja jej nie uspakajały. Już wtedy miała jednak swoje podejrzenia, których jednak w żaden sposób nie była wstanie skonfrontować. W końcu wskazówki jakie znalazła jeszcze kilka dni wcześniej były dość oczywiste, jednakże nie miała ona zamiaru wspinać się nocą na drzewa by zajmować się astrologią, szczególnie, że nogi w dupę jej wchodziły po całym dniu łażenia po tym zielonym piekle.
Dziś jednak miała ku temu okazję. Rozbity obóz na niewielkiej polanie, czyste, gwieździste niebo, bez chmur i drzew, które mogłyby przysłaniać widoki. Isabella nie była co prawdą ekspertką w sprawie gwiazd, jak zresztą w wielu dziedzinach, dysponowała jednak przyzwoitą wiedzą nie tylko z tej dziedziny nauki, ale także wielu innych. Nie zwracając więc zbędnej uwagi na głosy niezadowolenia żołnierzy udała się nieco na ubocze i uparcie przyglądała się gwiazdom. Że też nie miała żadnego sprzętu astrologicznego, ale oczywiście, gdzie by go miała ze sobą zabrać? Załadować na plecy jednego z tych tłumoków teleskop? Żeby przy okazji go zniszczył? Isabella zaczęła więc korzystać z tego co miała pod ręką - odrobiny światła z ogniska, patyków i własnych palców do wyliczania miejsca, w którym się obecnie znajdowali na podstawie gwiazd i jak daleko było do miejsca, gdzie gwiazdy, lub też nocne słońca, byłyby centralnie nad nimi, przy okazji narzekając na warunki w jakich przyszło jej pracować...
Wkrótce warunki stać się miały o wiele gorsze, gdy w lesie, blisko nich, dało się słyszeć poruszenie i ślepia jakichś istot. Obóz mający iść spać zaraz stanął na nogi, a Isabella rozpoczęła powolny i ostrożny powrót w towarzystwo żołnierzy, którzy nagle przestali być tacy odpychający.
- Co to było? Wilki? - Zapytała się niepewnie lustrując skraj lasu.

Stary las opodal Nowego Hollar

24
POST BARDA
Pierwszej nocy spędzonej poza ścieżką, w gęstym lesie na niewielkiej polanie, Isabella czuła gigantyczne zmęczenie spowodowane całodniową wędrówką pieszo. Poza tym nawet pomimo długich rękawów jej stroju podróżniczego dostały się do jej skóry komary, a raz za razem musiała strzepywać z siebie też inne, mniej jej znane robactwo. Trzeba było jednak przyznać, że powietrze było znacznie przyjemniejsze do oddychania, niżeli to w obozie, a nocne niebo zapierało dech w piersiach ilością gwiazd rozsianych po nim.

Co się tyczyło gwiazd i ich położenia, nietrudno było wyliczyć ich aktualne położenie, chociaż z kierunkiem, w którym mieli iść, było już trudniej. Décolleté nie była z wykształcenia astrologiem i chociaż pobierając nauki uczyła się o gwiazdach, były to ledwie podstawy, którymi mogła w ograniczonym stopniu się posługiwać. Poza tym jakkolwiek pięknie by to wyglądało, gwiazd było mnóstwo i część zlewała się ze sobą, przez co utrudnionym było zobaczyć niektóre konstelacje.

Nie wiedziała jak daleko, ani ile im zajmie marsz, ale na podstawie położenia aktualnego Znaku, Tej, Czarodziejka była w stanie mniej więcej określić kierunek, w którym winni iść... gdy w krzakach pojawiły się ślepia.

Możliwe — mruknął Anton, wyciągając własne ostrze, podczas gdy Salazar przybliżył ramię do Isabelli, chcąc sprawić wrażenie otoczenia ją ochroną. Ludzie kapitana natychmiast przygotowali się do możliwego ataku, chroniąc dwójkę magów w środku płynnego półokręgu, obserwując pojawiające się wokół nich ślepia i zarysy istot.

Faktycznie, były to wilki, które na razie chodziły na granicy światła, obserwując zgromadzenie. Było ich około dziesięciu i żaden nie poruszał się na razie w stronę ludzi, czatując, nasłuchując i ciągle patrząc. Trwało to przez dobrą minutę, zanim jeden z żołnierzy zniecierpliwiony uderzył mieczem o tarczę. Anton zaklął, ale zanim zdążył więcej zrobić, wataha rzuciła się na intruzów z pazurami i zębami. Salazar rozejrzał się zdegustowany po okolicy, ściągając dłoń z ramienia Isabelli i mrucząc coś pod nosem, wykonując powoli gestykulację palcami.

Stary las opodal Nowego Hollar

25
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Cóż, Isabella nie była z pewnością strachliwą osóbką, ale zawsze było coś niepokojącego w przypadku nieznanego i czającego się w ciemnościach. Także z pewną wdzięcznością, choć z całą pewnością spróbowała nie dać tego po sobie poznać, przyjęła uspokajającą dłoń Salazara na swoim ramieniu. Sami żołnierze też zdawali się nieszczególnie zdawać sprawę co takiego czaiła się w ciemności, jednak wkrótce mieli się przekonać, że rzeczywiście były to wilki. Tylko wilki. Nawet jeśli ich wataha była całkiem duża, to nie było to nic z czym by nie mogli sobie poradzić mając do dyspozycji dziesięciu ludzi i dwoje czarodziejów.
Podczas gdy żołnierze szykowali się do odparcia szarżujących bestii Isabella nie pozostała bierna i wyciągnęła rękę w kierunku najbliższej z nich, skupiła na niej wzrok i wolę, a następnie wypowiedziała głośno, wyraźnie i z przekonaniem zaklęcie. - Arwyn arb. - Natychmiast też szarpnęła gwałtownie swą ręką w bok, celując w stojące w pewnym oddaleniu drzewo. Miała zamiar wykorzystać swoje zaklęcie telekinetyczne do pochwycenia zwierza i brutalnego ciśnięcia nim o znajdujące się kilkanaście metrów dalej drzewo, mając nadzieję, że pogruchota mu tym kości. Zaraz po tym wyszukała wzrokiem kolejną, leśną bestię by uczynić z nią to samo...

Stary las opodal Nowego Hollar

26
POST BARDA
Terytorialne wilki rzuciły się na kompanię z szeroko rozwartymi paszczami, gotowe bronić terenu zajętego przez niecnych ludzi. Część zaatakowała frontalnie, nadziewając się prosto na miecze żołnierzy, natomiast koło pięciu innych osobników zaczęło otaczać drużynę, flankować, a nawet próbować zajść od tyłu. I podczas gdy zbrojni zajmowali się głównie tą najgorszą częścią, w kwestii czarodziejów było odparcie ataku pozostałych wilków.

Wymówione przez Isabellę zaklęcie podziałało natychmiast, unosząc najbliższego zwierza w powietrzu i ze złotym rozbłyskiem ciskając go kilka metrów do tyłu, prosto w jedno z drzew na brzegu polanki. Przerażona bestia zakwiliła jedynie, majtając w powietrzu łapami, zanim z impetem wylądowała na konarze, strącając zeń parę liści i płosząc jakąś sowę. Siła uderzenia była wystarczająca, aby usłyszeć odległy trzask łamanych kości. Wilk bezwładnie wylądował na ziemi. Jeszcze w trakcie pierwszego lotu Czarodziejka uniosła drugie cielsko, robiąc z nim podobny seans, z podobnymi złotymi wyładowaniami, które tak sobie upodobała jako efekt wizualny.

W tym czasie Salazar skończył własną inkantację, pomagając po przeciwnej stronie. Zaciskając dłonie w pięści, kątem oka panna Décolleté ujrzała dym unoszący się z wilczych pysków i po chwili najbardziej przeraźliwe, zniekształcone wycie, jakie przyszło jej słyszeć, wydobyło się z wnętrz ich gardeł. Jeden po drugim, oszalałe zwierzęta zaczęły biegać, nie wiedząc co ze sobą zrobić i kompletnie tracąc zainteresowanie walką. Zaczęły się tarzać po ziemi i coraz bardziej charkliwie wyjąc.

Jednego szlachcianka nie wzięła pod uwagę – że wszystkie zwierzęta działają niezależnie od siebie. — Uważaj! — wrzasnął Barsk, zwracając uwagę Isabelli na zachodzące ją od tyłu zwierzę, będące zaledwie półtora metra od niej. Jeden skok, jedno capnięcie wystarczy, aby pozbawić ją... co najmniej jakiejś części ciała, jeśli nie więcej.

Stary las opodal Nowego Hollar

27
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Wilki nie stanowiły dla nich wielkiego zagrożenia, choć te rzuciły się na nich całym stadem. Było to zastanawiające, że zdecydowały się rzucić na tak dużą grupę ludzi, ale Isabella nie poświęciła tej myśli chwilowo czasu, wyrzucając w powietrze dwa wilki i ciskając nimi w najbliższe drzewa w akompaniamencie świetlnych wyładowań i trzaskających kości dzikich zwierząt. Żołnierze, podobnie jak ona, radzili sobie bez większych trudności ze zwierzętami, podobnie jak i Salazar, który skończył inkantację swojego zaklęcia. Czarodziejka kątem oka widziała jego efekty, choć nie miała czasu na to żeby podziwiać efekty, miała swoje wilki, którymi musiała się zająć.
Nagły krzyk Salazara zwrócił jej uwagę, jedno ze zwierząt zachodziło ją od tyłu, ba. Zachodziło! Było tuż za nią! Isabella odwróciła się gwałtownie i przestraszona tak nagłą bliskością wilka. Lewą ręką zasłoniła swoją twarz i szyję, gdyby zwierzę na nią skoczyło i jak to wilki miały w zwyczaju, rzuciłoby się do jej szyi, a prawą, podobnie jak na pozostałych dwóch wilkach, wykorzystała do rzucenia zaklęcia. Tym razem jednak nawet nie wyszukiwała miejsca, w które by chciała cisnąć bestię. Po prostu miała się znaleźć jak najdalej od niej i jak najszybciej.
- Arwyn arb! - Isabella wykrzyczała zaklęcie, jednocześnie kuląc się i gotując na spotkanie z zębiskami bestii, gdyby jednak nie zdążyła...

Stary las opodal Nowego Hollar

28
POST BARDA
Wykrzyczane zaklęcie spowodowało zawiśnięcie bestii tuż przed zasłoniętą twarzą Isabelli. Wilk, czując po telekinetycznej mocy, jaką musiała wkładać w magię, ważył dobre kilkadziesiąt kilogramów – być może nawet tyle, co sama Czarodziejka. Jego futro było ciemnobrązowe, gęste, zaś ślepia jasne, wpatrzone aktualnie z przestrachem we wszystko wokół. Zwierzę kłapnęło zębami, zanim kobiecie udało się odrzucić go do tyłu kilku metrów. Na całe szczęście nic się nie stało jej osobie, chociaż jej adwersarz martwy ani zbytnio poobijany nie był.

Temu jednak zaradzili żołnierze, który skończywszy mordować resztę watahy, dobili i tego osobnika. Mogąc w końcu odetchnąć, panna Décolleté zobaczyła, że większość zwierząt jest martwa, bądź dogorywa, kwiląc niczym szczeniaki. Kapitan właśnie skracał cierpienie tym psom, które tego potrzebowały, po czym rozejrzał się wokół, zauważając chcąc nie chcąc małe straty.

Jeden żołnierz był ciężko ranny, wręcz plując krwią i próbując utrzymać zawartość rozerwanego brzucha w środku – dwoje innych mieli ugryzienia i zadrapania, które ewidentnie mogą przeszkodzić w dalszej wędrówce, ale nie zagrażają ich życiu. Salazar i reszta byli nietknięci, ale wystarczyło szybkie spojrzenie na niego i Antona, aby przewidzieć, że zaraz coś wybuchnie.

Z samego rana wracamy. Nie zamierzam tracić więcej żołnierzy w środku głuszy, błądząc...

Ty byłeś głuchy podczas odprawy? Mówiłem, że musimy dokładne miejsce dopiero znaleźć, a jak na razie dłużej zeszło nam dotarcie do lasu, niż chodzenie po nim — Barsk wyglądał na mocno rozeźlonego, gdy zarzucono mu błądzenie po lesie. Jednocześnie widać było po nim, że jest na tyle uparty, że nie podda się, pomimo wyraźnych rozkazów Jakuba o powrocie, gdy zadecyduje kapitan ekspedycji.

Nie będę kręcił się jak wrzód po gaciach po lesie, mając trójkę rannych. Mam swoje rozkazy i wolną rękę w wykonaniu ich i moją decyzją wracamy rano, jak tylko moi ludzie odpoczną. Koniec dyskusji.

W takim razie sami ruszymy dalej, skoro po jednej watasze wilków boisz się iść dalej. — Salazar cedzący te słowa wyglądał i brzmiał całkiem poważnie, podobnie zresztą do kapitana, który nie zamierzał chyba dalej się kłócić z Czarodziejem i po prostu zaczął opatrywać najbardziej rannego z jego żołnierzy.

Stary las opodal Nowego Hollar

29
POST POSTACI
Isabella Décolleté
Zdecydowanie za blisko. Zdecydowanie. Za. Blisko. Isabella patrzyła się zza zasłoniętej twarzy na kłapiącego tuż przed nią wilka, który zatrzymał się w locie, gdzie pochwyciło go zaklęcie. Isabella czuła swój szybki oddech i drżące mięśnie - ze strachu, a może z wysiłku? W końcu jednak odrzuciła z pewnym wysiłkiem bestię na kilka metrów w tył, gdzie została dobita przez żołnierzy nim ta miała okazję wstać i ponownie zaatakować lub uciec, sądząc po jej przerażonym spojrzeniu, gdy tylko wyleciała w powietrze. Mogła odetchnąć więc z ulgą, było już po walce, a na pobojowisku znajdowało się całe stado wilków i jeden człowiek. Atmosfera jednak wcale się po walce nie rozluźniła, wprost przeciwnie. Między Antonem a Salazarem doszło właśnie do starcia co do dalszego sensu ich podróży. Nie pozostawało jej nic innego jak się wtrącić.
-Nie ma tu żadnych rannych. - Powiedziała bez ogródek Isabella, która w tym czasie podeszła do najciężej rannego oceniając jego stan, który był doprawdy żałosny. Nie była lekarzem, nie w profesjonalnym tego słowa znaczeniu. Potrafiła zastosować eliksiry i magiczne medykamenty czy też zastosować zaklęcia uzdrawiające, ale wiedziała dość o anatomii człowieka i z dotychczasowej praktyki by poznać kiepski przypadek. Rany brzucha, zwłaszcza tak poharatane, były naturalnie ciężkie, a plucie krwią sugerowało przebicie płuc w najgorszym wypadku. Lepsze rokowania nie były również optymistyczne. - On nigdzie się stąd nie ruszy, ani w głąb lasu ani z lasu. Wątpię też czy moje zdolności uzdrowicielskie będą wstanie mu pomóc. Pozostała dwójka wciąż może chodzić, więc ich stan nie jest tak zły jak można by przypuszczać, myślę więc, że dam radę ich opatrzeć.
- Jeśli mam więc komuś choć odrobinę pomóc lub ulżyć w cierpieniu, to najlepiej będzie jak się zamkniecie. Poza tym Salazar ma rację. Więcej czasu zajęło nam dojście do lasu niż podróż do wyznaczonych celów. Poza tym doskonale wiemy gdzie idziemy... Zwyczajnie nawigacja była utrudniona z powodu zbyt dużego zalesienia, na tej polanie mamy swobodny dostęp do gwiazd. Naniesiemy stosowne wyliczenia i poprawki i będziemy mogli powiedzieć z dokładnością ile zejdzie nam na podróży.

Stary las opodal Nowego Hollar

30
POST BARDA
Kennington, stojący teraz z boku, z ponurą miną przyglądał się ciężko rannemu człowiekowi, który z paniką teraz spoglądał na Isabellę wydającą na niego werdykt. — N-nie, ja, khe, d-dam radę... — ku potwierdzeniu swych słów, żołnierz spróbował się podnieść, ale zaraz opadł z jękiem na ziemię, wypluwając kolejną dawkę krwi. Kapitan westchnął ledwo zauważalnie i podszedł do – nazywając rzeczy po imieniu – umierającego mężczyzny, przyklękając przy nim. Wskazał Czarodziejce siedzących niedaleko obok siebie żołnierzy, którzy właśnie próbowali opatrzeć swe rany. Jeden z nich miał poszarpaną, krwawiącą rękę, drugi mocno utykał na nogę. Nie było to nic, czemu nie dałoby się zaradzić zaklęciem, a i być może zwyczajnym felczerstwem. Połączone razem te dwie dziedziny śmiało naprawiłyby ludzi.

Cokolwiek Isabella nie zadecydowała, Salazar podszedł do niej, by pomóc – z opatrunkami, czy po prostu w jakikolwiek sposób się przydając. Szybko się jednak okazało, że jest to jedynie wymówka, by ściszonym głosem porozmawiać. — Mówiłaś o gwiazdach, więc jak mniemam, masz większe pojęcie, na co mamy spoglądać, żeby dotrzeć na miejsce? Pomóc ci w jakiś obliczeniach?

Odwracając się po jakimś czasie, panna Décolleté widziała, że Anton wydaje rozkazy zdrowym knechtom. Ciężko ranny żołnierz leżał teraz nieruchomo, z wyrazem spokoju na twarzy, a kapitan właśnie wyciąga sztylet z jego piersi. Część wokół zaczęła krzątać się wokół trucheł wilków, natomiast Kennington i inny żołnierz zaczęli kopać na uboczu grób z pomocą tego, co im podeszło pod ręce.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”