[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

16
POST BARDA
Wampiryzm to choroba, że poza krwią bab nic mu się nie podoba.

Zatopiwszy kły w cienkiej jak gałązka szyjce, poczuł ulgę. Pierwszy łyk zwilżył jego osuszoną gardziel, uderzając w podniebienie tak mocno, jak górski strumień żłobi koryto. I wtenczas dziewka ocknęła się ani drgając. Leżała sztywna, zupełnie bezwładna, a przecież mogła wrzasnąć, westchnąć lub próbować wyswobodzić się z toksycznego ukąszenia. Żyły skurczyły się, a krew ciekła zgoła inaczej. Po tym właśnie poczuł, że kruczowłosa niewiasta opuściła kojącą krainę snów. Zestresowane zawsze opuszczały mniej posoki. Mówili, że to stres, reakcja obronna przed wykrwawieniem. Klauss nie był medykiem, wystarczyło mu wiedzieć, że spłoszone zwierzę kąsa się dłużej. Znacznie dłużej. Musiał ciągnąć i lizać, wsysać niczym spragniony miodu niedźwiadek. Aż w końcu napoił się krwią sytną. Nie tuczącą, lekkostrawną i urokliwie delikatną - bez wyraźnego smaku.

Drzwi chlewa skrzypnęły i otwarły się, stanęła w nich niewysoka postać owinięta płaszczem, w okrągłej, ciasno przylegającej do głowy czapeczce. Po chwili wahania niewiasta przekroczyła próg. Zmierzała prostu w kierunku leżącej Aurelii. Przeszła przez izbę jak kłąb dymu. Bo postać faktycznie była kłębem dymu, który już zaczynał się rozwiewać. Ale nim zdążyła się rozwiać, do pokoju wpadła druga postać, niewyraźna, ciemna i zwinna jak łasica. Na tacy niosła wampirzą potrawkę. Klauss zobaczył, jak dymna istota ulatnia się, a w jej miejscu stoi gospodyni. Bez nadwornych uprzejmości oddała zamówienie, które przypadło kobiecie o fiołkowych oczach. Aurelia zasiadła do stołu. Chybko zajmując się ciepłą strawą, unikała kontaktu z wampirem.
Czym była ta ezoteryczna postać, zastanawiał się Klauss. Zjawą? Demonem? Czego pragnęła od związanej z nim kobiety. A może był to wyłącznie efekt krwi Aurelii...

Było już późno, chlew wypełnił obrzydliwy odór palonego mięsa. Był to znak, że niedługo w karczmie zagoszczą biesiadnicy. Wtedy wampir dał sygnał do wymarszu. Jechali. Minęło w ten sposób kilka godzin, podczas których osłonięte chmurami słońce snuło się coraz niżej za horyzont i tylko gwiazdy prześwitywały między koronami drzew srebrnymi promieniami.

Zapowiadała się długa podróż.
Spoiler:

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

17
POST POSTACI
Podczas gdy dla jednych dzień dobiegał końca, dla innych dopiero nastawał. Między oczkami starej zasłonki karocy, szczelnie zasłoniętej od strony bladego pana, przebijały się skromne promyki pogrążonego w agonii słońca, barwiąc na pomarańczowo bladą jak świeże płótno skórę.

Umilająca mu podróż pannica siedziała cichutko tuż naprzeciw jego. Dwa prawie niewidoczne wgłębienie w okolicach jej szyi zdążyły zasklepić się skrzepłą krwią, tak że z daleka przypominały raczej parę pieprzyków aniżeli ślad po nakłuciu. Klaus zawiesił wzrok właśnie na tych znamionach, w głębi rozmyślając o przedziwnym zjawisku, jakiego doświadczył chwilę, zanim opuścili tak zwaną gospodę. Byle jaki śmiertelnik pomyślałby zapewne, że doznał halucynacji na pierwszy lepszy skutek, który by sobie wymyślił. Równie dobrze obłok miał swoje źródło w kuchni, a przedarłszy się przez warstwę zbitych dech, skondensował się do osobliwej postaci, której formę przerwało nagłe wtargnięcie służki. Ale czy obłok byłby w stanie uchylić drzwiczki, nawet niesiony przeciągiem, jaki hulał po wszystkich pomieszczeniach? Raczej nie! Jakaś obca siła naruszyła prywatność wąpierz podczas jego posiłku i z pewnością nie mogło to stanowić przypadku. Haiseblud w czasie rejsu na Ząb Olbrzyma nasłuchał się o dziwach gniazdujących w ziemi mu obiecanej. Racjonalnym podejściem więc mogło się okazać założenie, iż to jedno z owych mar postanowiło złożyć mu wizytę i powitać w imieniu reszty enigmatycznej części społeczności. Z czymkolwiek przyszło mu obcować, należało pierw bliżej przyjrzeć się i poddać analizie wszelkim nowinką, a dopiero później wychodzić z wnioskami i podjąć odpowiednią reakcję.

Odkładając zaś wyjaśnianie niewyjaśnionego na boku, wampir skoncentrował uwagę na bardziej przyziemnych sprawach, aczkolwiek nie mniej istotnych. Wchodząc w posiadanie jak do tej pory jednej żywicielki, jego sytuacja wcale nie uległa znaczącej stabilizacji. W celu osiągnięcia swego rodzaju spokoju w kwestii pokarmowych musiał czym prędzej znaleźć więcej żywych spiżarni, zważywszy, że ich utrata nie była znowuż taka trudna, o czym zresztą przekonał się ubiegłego dnia. Lecz i to w rzeczywistości odbiegało na drugi plan. Co z tego, że zyska kilka sztuk, skoro nawet nie ma miejsca, by ich trzymać. Budowa nowego lokum z pewnością rozwiązałaby problem, ale z kolei realizacja przedsięwzięcia zabrałby zbyt wiele czasu. Jedyną jak na tę chwilę alternatywę stanowiło zamieszkanie we włościach tutejszego lorda, do którego właśnie zmierzali i kimkolwiek by on nie był.

- Moja droga - przerwał nudzącą ciszę blady mężczyzna, na krótki moment ukazując rząd białych zębów. - Pozwól, że ośmielę się spytać, gdyż ciekaw jestem powodu, dla którego podczas naszego pierwszego zbliżenia nie próbowałaś wyrwać się z mojego uścisku, tylko cierpliwie znosiłaś upuszczanie twej dziewiczej krwi? Jest to bowiem reakcja zgoła inna od wszystkich pozostałych - Oparwszy lewą dłoń na krawędzi wąskiego parapeciku, w typowym dla siebie geście założył nogę na nogę, świdrując swoją rozmówczynię bezuczuciowym spojrzeniem. - Zdajesz sobie bowiem sprawę, że w pewnym sensie stanie się to rutyną, chyba że zaciągniesz języka, według własnego pomysłu, wśród reszty napotkanego pospólstwa i sprowadzisz mi więcej takich jak ty. Wtedy tą niewygodę służenia mi, w znacznym stopniu ograniczysz, oczywiście ku twej uldze - W ten sposób dał niebezpośredni znak, czego tak właściwie oczekuje. Jako pierworodnej Klaus postawił jej możliwość wyboru. W zamian za werbunek kolejnych sług obiecał rzadsze wykorzystywanie cennych zasobów, jakimi prosperowała, a ponadto nadał prawo do kontaktu z innymi oraz załatwiania jego osobistych spraw, niemal w takim samym stopniu, jak w przypadku Sylwiusza. Zanim jednak oficjalnie nada Aurelii pełnie praw swego poplecznika, zamierzał sprawdzić jej skuteczność, a to mogła dowieść tylko w poprzez zachowanie tajemnicy co do niego samego, jak i skrupulatne wykonywanie rozkazów.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

18
Nie jesteście pierwszym wynaturzeniem, które spotykam. Na wyspie żyją różne dziwolągi. Włącznie z krwiopijcami. — odpowiedziała beznamiętnie Aurelia, z lekka wzdrygając ramionami. Dalej pozwoliła kontynuować nazbyt pewnemu siebie mężczyźnie. Szafował językiem i planami, zupełnie jakby już objął zwierzchnictwo nad całym Zębem Olbrzyma. Zaś w istocie sunęli tylko pod osłoną nocy w kosztownej karocy w akompaniamencie kilkunastu jeźdźców sługusów.

Za oknem widzę wyłącznie błoto i mgłę — nie chciała malkontencić. — A w wozie panuje ciasnota. — dodała, podsumowując panujące warunki. Zmierzali do reduty, nie wiedząc co ich czeka. Bez planu, bez zaplecza. Rozumiała to Aurelia, negując - w zamyśle podważając - ofertę wampira.

Dookoła była noc, ciemna i wietrzna, jednostajnie i melodyjnie szumiąca koronami sosen, poskrzypująca pniami. Nie było już ulewy i grzmotu, była tylko ta szumiąca kołysanka. Obok pulsował światłem i ciepłem ogień pochodni jeźdźca, płomień połyskiwał na długim kiju, odbijał się czerwono na rękojeści i okuciach miecza wsadzonego w leżące na kłębie siodło. Nie było innego ognia i źródła światła. Gwiazdy przykryły chmury. Woźnica zapowiadał doniośle, że winni dotrzeć na wybrzeże przed świtem.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

19
POST POSTACI
Małomówność, aczkolwiek dosadność dziewczyny podziałała dla wampira onieśmielająco. W tych zaledwie dwóch czy trzech zdaniach niosło się więcej, niż można by było przypuszczać. Porównanie swego pana do innych dziwadeł nie należało do adekwatnych sformułowań, jednakże sam podmiot puścił to mimo uszu, tym razem darując udzielenia nagany.
Pomijając zaś kwestię doboru słów, wampira zainteresował fakt wcześniejszego napotykania przez Aurelię na swej drodze jemu podobnych. Prosząc o rozwinięcie tematu z nimi związanego, Klaus próbował wywiedzieć się co nieco o nich, kładąc szczególny nacisk na domniemaną liczbę, miejsca występować i skrytość w podejmowanych działaniach. Z jednej strony zadowalało go, iż nie jest on odosobnionym przypadkiem, chociaż z drugiej wyraził obawę o nadmierną populację, bowiem w porównaniu do Kontynentu, Ząb Olbrzyma cechował się raczej marnym stopniem zasiedlenia. Biorąc więc pod uwagę wysoki poziom konkurencyjności, zobowiązany został do rozważenia problemu związanego z dostawą świeżych żywicieli i utrzymania ich z dala od reszty jego pobratymców.

Na drugie pytanie nie doczekał odpowiedzi. Młoda kobieta zupełnie je zignorowała, tudzież miała przemyślenia, które mogłyby okazać się nieprzychylne lub nawet sprzeczne z zamysłem krwawego lorda. Zamiast tego wtrąciła coś o panującej za oknem szarudze i uskarżała się na niepakowność karocy. I to wąpierz pozostawił bez słowa komentarza. W jego domysłach istniało przekonanie, że najzwyczajniej w świecie ktoś wychowany na marginesie świata, nie przywykł do wygód, jakie oferowała nowoczesność.

Brunetka stanowiła marną partię do rozmów. I w sumie nie taką przypisano jej rolę, jako przyzwoitkę i dobrego druha do pszczych pogadanek. Rola ograniczała się zaledwie do podążania za panem i wypełnianiu jego poleceń, a co najważniejsze, nadstawianiu dla niego karku, za każdym razem, kiedy on tego wymagał. Wszystko inne to zaledwie dodatki.

Słysząc wołanie woźnicy, Haiseblud rozłożył się wygodnie na siedzisku i podążając wzrokiem za pannicą, wlepił oczy w nieciekawy widok za okienkiem i począł rozważać nad nie tak dawno minionymi wydarzeniami, wnet dostrzegając konsekwencję nazbyt śmiałego pokazu swych umiejętności. Istotnym aspektem jak zawsze pozostaje czynnik ludzki. Ci co prawda nie stanowią problemu sami w sobie, gdyż ich siła jest zdecydowanie mniejsza od pojedynczego krwiopijcy, także nie mogą zbytnio mu zaszkodzić w fizycznej materii, nawet jeśli rzuciliby się na niego całą bandą, jak to miało miejsce, to jednak ich ograniczony zasób, nawet tych najmniej przyjemnych do oglądania, stawiał poważne pytanie nad długotrwałością pobytu banity na wyspie, z obawy rychlejszego czy późniejszego wyczerpania zasobów. W zanadrzu miał pomysł jak wyeliminować nasuwający się problem, jednakże do jego wdrożenia potrzebował kogoś, kto znał te tereny jak własną kieszeń i kto mógł wpłynąć w znacznym stopniu na realizację projektu zasiedlenia tej opuszczonej przez wszystkich bogów wysepce, a ten ktoś nosił miano hrabiego, do którego właśnie zmierzali.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

20
Aurelia westchnęła, niechętnie nabierając powietrze w nozdrza. Zupełnie jakby nadchodząca wypowiedź sprawiała jej ogromny trud. Od początku rozmowy wydawała się niezainteresowana, ów czas na dobitek znużona.

Nikt nie interesuje się tymi ziemiami i nikogo nie obchodzi, co skrywa się w lasach. Żyją tu różne istoty, niektóre z natury lepsze od mieszkańców czy przyjezdnych. Widziałam w Alam blade niewiasty, które paliło słońce. Nie tylko ty uciekłeś za morze, ale i wiele gorsze potwory . Wyjące w każdą pełnię Zarula szponiaste wilki spotykano we wschodnich borach. Sama góra skrywa wielką tajemnicę, przyciągając najodważniejszych...

Bryczka stanęła. W okna łomotał morski wiatr. Woźnica zastukał trzy razy, dając wampirowi znak, że dojechali na miejsce. Ktoś pociągnął za klamkę, Aurelia wyskoczyła bez pytania, prostując nogi już na zewnątrz. Po chwili podniosła ogorzałą twarz, a widok reduty wprawił ją w osłupienie. Była ogromna, ciągnęła się przez skały i wzburzone morze. Zbudowano ją na litej skale, na szczycie morskiego klifu, miała mury, donżony i wieże. Urwiska, na których stała, nie były jednak tak solidne, jak by się zdawało, i od czasu do czasu kruszyły się pod nieustającym naporem fal. Skały spadały, a grunt się osuwał. Kompleks poczerniałych wież i donżonów rozrzuconych na kilku wysepkach oraz wyniosłościach skalnych stał niewzruszony. W dole huczały fale. Przylądek przecinał fragment muru kurtynowego z wielką wieżą, bramą i kilkoma basztami. Tu zaczynała się też jedyna droga dostępu do zamku – kamienny most prowadzący z przylądka do pierwszej i największej z wysepek oraz wielkiego donżonu. Dalej położone wysepki były połączone sznurowymi mostami, które kołysał wiatr.

Aurelia powiodła wzrokiem po zebranych, których było dobrze powyżej dwudziestu, usadowionych u stóp bramy w ciasnych rzędach. Mieszkańcy reduty Val-sharok kiwali głowami, szeptali. Kilka osób zaczęło klaskać na widok wampira, kilka innych pozdrowiło go machnięciami rąk. Wzruszone niewiasty pociągały nosami i ocierały oczy, czym mogły, w zależności od stanu, profesji i majętności: wieśniaczki przedramieniem lub wierzchem dłoni, żony kupców lnianymi chustami, szlachcianki batystem, a trzy kruczowłose paniusie smarkały donośnie i przejmująco w gustowne wełniane szaliczki w kolorze zgnitej zieleni.

Już wie o tobie. — mruknęła cichutko jak mysz pod nosem Aurelia, ostrzegając Klaussa.

Witamy w Val-Sharok! — pokłonił się panicz z pierwszego rzędu w bajronowskim kapeluszu. — Nasz hrabia oczekuje pana w wielkiej sali. — jakby zahipnotyzowani mieszczanie za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozeszli się na boki, formując swego rodzaju korytarz, który prowadził prosto do bramy, a dalej mostu i pierwszej z wielkich wież.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

21
POST POSTACI
Nietaktowne wyjście Aurelii z karocy spowodowało pojawienie się grymasu niezadowolenia na bladej cerze. Chociaż dorosła, dziewczyna nadal zachowywała się jak co najmniej kilkunastoletnie dziecko. Nieokrzesana niczym dziki pies łamała wszelkie zasady szarmanterii wobec możnego, tak iż ten nie mógł pozostawić tejże sprawy bez adekwatnej odpowiedzi, jak tylko słownego wezwania do opamiętania się, gdyż w innym przypadku będzie zmuszony ukarać przaśną pannicę w bardziej dotkliwy sposób.

Niszczejące od uderzeń morskich fal mury, na tle, których zebrał się komitet powitalny złożony z przedstawicielki wszelkiej klasy społecznej, na pierwszy rzut oka mógł wprawić w zadumę. Wręcz niezdrowo sztuczna ekscytacja, łzy wzruszenia, owacje i wszelkie inne przejawy radości z przybycia nieznanej osobistości mogłyby nadmiernie pobudzić nieobeznanego w etykiecie prostaka do ponadprzeciętnej wzniosłości, wzbudzenia w nim poczucia górowania nad innymi, lecz dla osoby prawdziwie szlachetnej, stanowiło to nic innego, jak zwykłą szopkę, odgrywaną z przymusu zachowania dobrego tonu gospodarza, aniżeli prawdziwego szczęścia goszczenia.

Chcąc nie chcąc, teatrzyk należało odegrać. Pozdrawiając zebranych uniesieniem ręki w pokojowym geście oraz krótkim uśmiechu, Klaus poczekał, aż wysłannik podejdzie ku niemu i oficjalnie powita go w skromnych progach hrabiego.

- Ucisz się. Myślisz, że po co to przedstawienie? - syknął równie cicho i dyskretnie do niewolnicy co ona jemu.

W tym czasie posłannik stanął przed Klausem, wyrażając krótką formułkę.

- Dziękuję za huczne przyjęcie. Mam tylko nadzieję, że nie sprawiłem twemu panu kłopotu swoim nagłym przybyciem
- skontrował równie szablonowym określeniem . - Nie każmy więc hrabiemu na siebie czekać. Prowadź zatem młody człowieku - odparł na koniec, po czym pozostając kilka kroków za przewodnikiem, nieśpiesznie ruszył za jego wodzą.

Tłum ludzi rozstąpił się, robiąc na tyle miejsca, by zarówno Klaus jak i jego służka mogli kroczyć obok siebie, czego i tak nie zrobili, gdyż zgodnie z obowiązującymi regułami, pan szedł jako pierwszy, a jego towarzystwo dwa kroki za nim, po prawej stronie.

Przechodząc między zachwyconym szeregiem nadwyraz szczęśliwych ludzi, Klaus przyglądał się co, któremu w celu wybadania ich prawdziwych intencji. Po oczach mógł łatwo poznać czy aby kto jest tu z własnej woli czy raczej został do tego zmuszony. Strach bowiem pozwalał łatwo zapanować nad człowiekiem, a najłatwiej jest go wyczuć właśnie po twarzy. I nawet jeśli z pozoru wszyscy sprawialiby wrażenie radosnych, pozostawał jeszcze jedno spektrum - indoktrynacja. Haiseblud nie raz już się nią posługiwał i w każdym przypadku istniał ten sam znak rozpoznawczy - puste spojrzenia. Z tego powodu raz po raz przystępował krok w lewo, to w prawo. Wystarczył pojedynczy przypadek i cała mistyfikacja zostałaby odkryta. Pytaniem natomiast pozostawało, w jakim celu hrabia postanowił przeprowadzić takowy zabieg. Odpowiedź na to pytanie z pewnością wcześniej czy później zostanie poznana, a tymczasem muzyka grała.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

22
Odprowadzały go puste spojrzenia. Równie głębokie, co wzburzona woda obmywająca klify. Nieliczne błyskały radosnym szaleństwem, szaleństwem nakazanym wbrew własnej tudzież świadomej woli.

Haiseblud podszedł do krańca mostu tuż za bramą. Dziewczyna - zgodnie z etykietą - trzymała się o krok za nim, gdy gigantyczna żeliwna brama - nadgryziona przez rdzę - opadła w dół, odcinając drogę ucieczki z kompleksu wież na klifach. Zmusiło to przestraszoną Aurelię, by podeszła bliżej. Sługa hrabiego milczał długo, obu dłońmi wsparty na balustradzie, wpatrzony we wzgórza na brzegu i porastające je wiecznie zielone cisy, wyraźnie odcinające się od wapiennej bieli skalistych uskoków. Błyskała rzeka, wstęgą roztopionego srebra wijąca się między skałami. Woda odbijała się od ścian, dzwoniła echem. Z przepaści wiało chłodem i świeżością. Gdy Klauss wszedł na most, uważny i skupiony, starając trzymać się z daleka od rozsypujących się balustradek, sługus zaprzestał wpatrywania w dal i czym prędzej ruszył ku wrotom wieży po drugiej stronie przejścia.

A za nimi był korytarz. W gładko obrobionych ścianach zauważył przerdzewiałe uchwyty do pochodni. Były tu też nisze, w niektórych stały posążki z piaskowca, jednak wszechobecna wilgoć wyługowała je i rozmyła na niekształtne bałwany. W ściany wprawiono też płyty z płaskorzeźbami. Te, wykonane z odporniejszego materiału, były bardziej czytelne. Klauss rozpoznawał górę Berdstan, wulkan, wielką kopalnię i frymuśny symbol, który przypominał hełm.

Spoiler:
Wpadli w końcu do wielkiej sali, okrągłego pomieszczenia o wysoko zawieszonym suficie, z którego zwisały metalowe żyrandole. Z izby wychodziły dwa kolejne korytarze, oba dość wąskie. Ściany przyozdabiały kolejne płaskorzeźby, z tym, że tych figur nie rozpoznawał ani Klauss, ani Aurelia. Pochodnie rzucały światło na kamienny parkiet, którego lata świetności już dawno minęły.
A pośrodku wielkiej sali siedział zupełnie inny niż mógł to sobie wyobrażać hrabia. Był bardzo szczupły, a widać tez było, że jest wysoki. Miał włosy popielate, mocno przetykane bielutkimi pasmami, krótkie, z przedziałkiem zaczesane za ucho. Ustrojony był w czarny aksamitny kubrak. Nosił typowe szlacheckie buty, z licznymi klamerkami na całej długości cholewki. Dłonie miał wąskie, białe, o długich palcach. Hrabia odwrócił ku nim głowę. Aurelia nie opanowała westchnienia. Jego oczy były niesamowite. Jasne jak roztopiony ołów, bezdenne. I pełne niewyobrażalnego smutku.
Spoiler:
Przyjacielu! — w dobrym geście hrabia August Krollock uniósł wysoko ręce. Podłoga drżała od jego entuzjastycznego zawołania.

Dziesiątki lat czekałem, by - jak ja - syn nocy przekroczył próg reduty. August Krollock, pan Val-Sharok oraz hrabia tych zapomnianych ziem! — powitał przybysza tego samego gatunku.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

23
POST POSTACI
Przystanęli kilkanaście metrów od pana i władcy ziemskiego całego Zęba Olbrzyma. Swoją fizjologią odpowiadał zamieszkiwanym murom zamczyska. Pomimo faktu niezmienności z racji przedziwnej umiejętności nosicieli choroby wampiryzmu, czas zdawał się jednak wpływać na jego wygląd zewnętrzny niemal w takim stopniu, jak wściekle bijące o fundament twierdzy fale morskie. Posiwiałe włosy i wychudła postura nie najlepiej świadczyły o stanie zdrowie Augusta, sprawiając wrażenie, iż hrabia cierpi, na jaką chorobę lub od dłuższego czasu nie uraczył dobrej jakości posiłku, czemu zresztą nie można było się dziwić, zważywszy na stan pospólstwa. Oczywiście w grę wchodziła również opcja przemiany w znacznie późniejszym wieku, aliści prawdziwy powód pozostawał w gestii domysłów.

Nim gospodarz zakończył autoprezentację, Klaus spostrzegł niezdrowe zanurzenie się w jego oczach przez młódkę. Dając jej zatem niemy sygnał, nakazał zaraz zupełnego spuszczenia wzroku i nie, nie chodziło mu tym razem o niezgodę z etykietą, lecz zażegnania ryzyka zostania zahipnotyzowaną, tak jak miało to miejsce w przypadku wcześniej napotkanego tłumu. Bądź co bądź, nie zamierzał później walczyć o jej ponowne odzyskanie.

- Pozdrawiam Cię sir Auguście Krollocku i ślę ku Tobie błogosławieństwo Smoczej Matki - Zrobiwszy krok w przód, staną między służką a pobratymcem, przykładając następnie prawą rękę na piersi i kłaniając się niemal do połowy pasa. - Ma godność zwie się Klaus von Haiseblud, skromny szlachcic z Meriandos. Przybywam w towarzystwie tej oto młodej damy, mej służki - wskazał rękę na stojąca za nim osóbkę, na krótki moment odsłaniając zarówno zdumiałą jak i przestraszoną twarzyczkę. - Na początku przyjmij moje najszczersze przeprosiny za zakłócenie mości spokoju, aczkolwiek sytuacja nagliła, toteż nie było rady, bym wcześniej zapowiedział wizytę, chociaż jak widzę, niesione ustami pospólstwa słowa szybciej docierają, aniżeli słane nawet najśmiglejszym gońcem - mówił w lekkim ukłonie.

Skoro więc grzeczności zostały wymienione, należało poczekać na reakcję możnowładcy. Pośpiech w przedstawieniu własnych spraw nie był wskazany z racji pierwszeństwa, jakie przysługiwało w domu dostojnika. Jeśli zatem August zechce wysłuchać przybysza, z pewnością udzieli takowej sposobności. Do tego momentu winno przestrzegać się zasad powściągliwość w mowie i wszędobylstwie, z czym Haiseblud raczej nie miał problemu, w porównaniu do pewnego nierozgarniętego worka mięsa, jaki postanowił ze sobą zabrać, a który jednakoż stanowił istotny element.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

24
Hrabia uchylił kroku w bok w taki sposób, by odtąd na równi z równym przemierzać wielką izbę. Podczas przemarszu ze złożonymi za plecami rękoma, od czasu do czasu, w milczeniu wymuszał przystanek. Robił to celowo lub nie, lecz cyklicznie, przy każdym niechlujnym olejowym obrazie. Zupełnie jakby widział je po raz pierwszy albo chciał zwrócić nań uwagę swego nowego towarzysza wąpierza.

Nie dziwota. Mało które wynaturzenie dokonuje otwartej rzezi w jasną noc. — wtrącił z przymrużeniem oka hrabia, nawiązawszy do krwawej jatki w karczmie. — Nawet wilkołaki nie wzbudzają takiego zainteresowania. Ani wiedźmy, a z tymi dopiero mam problem. — mówił bardzo swobodnie i zdawało się, że również przyjaźnie.

Jesteś nie lada atrakcją w tych zapomnianych stronach, bracie. Dla mnie miłą niespodzianką, powiewem świeżości. Odmianą od zgnilizny Zęba. Tu siostry parzą się z braćmi. Ojcowie chędożą córki. Czarnoziem pod stopami zdolny wyżywić pół Keronu, a wstecznictwo i tak potrafi zdechnąć z głodu lub utopić we własnych odchodach. — mówił o ludności wyspy pełen zniesmaczenia i pogardy. Jeśli słowa wampira prawdą były, to i on przyłożył cegiełkę do tegoż obrazu, wszakże potencjał drzemiący w naturalnych pokładach wyspy był zaprzepaszczony. Spał na nieoszlifowanych diamentach. Miast oczyścić je z sadzy, wolał malkontencić.

Zatrzymali się po raz kolejny. Od kamiennych ścian tchnęło zimnem, którego nie łagodziły ani ciężkie gobeliny, ani grube skarpety. Kamienna podłoga ziębiła stopy przez podeszwy trzewiczków.

A tobie? — podjął znienacka — Jak się tutaj podoba?

Gdy tylko Klauss wyraził swoje zdanie, wampir uderzył kolejny raz. Bił za ciosem, gubiąc dotychczasową swobodę wypowiedzi.

W naszej naturze leży podejrzliwość. Nie bez kozery goszczę cię z otwartymi ramionami , zapewniwszy pełną kuratelę na wyspie. Potrzebuję twojej pomocy. Jeszcze dzisiaj.

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

25
POST POSTACI
Na wzmiankę o zuchwałym zamienieniu karczmy w krwawą łaźnię, wampir zareagował krótkotrwałym uniesieniem lewego kącika ust. Tym bardziej pnąc go ku górze, gdy równie beztrosko hrabia wspomniał o wilkołakach i wiedźmach, z którymi ma jakąś gość niezgody. Obrzydzenie natomiast go powzięło na myśl o kazirodczych związkach tutejszej ludności. I pomyśleć, że dziwił się, patrząc na gryzących już ziemię oprychów. Zasłużona bowiem spotkała ich kara lub raczej rodziców, że powili szkaradę. Chyba nawet cieszący się złą sławą bogowie nie zechcieliby wśród wyznawców owoców nieprawych związków, których krew nadawały się chyba tylko do zmieszania z gnojem i nawożeniu nią pól. Cóż jednak począć. Wyspa chociaż mała, nie ma większych aglomeracji, ino porozrzucane gdzie bądź małe wioski czy kilka samotnie sterczących chatek, zamieszkiwanych ponadto przez wiele pokoleń tej samej rodziny.

Pomijając kwestię zezwierzęcenia mieszkańców, August miał rację co do marnotrawstwa dóbr, po których wręcz stąpa cały Ząb Olbrzyma. Dotąd niewyjałowiona ziemia i gleba bogata w wartościowe kruszce, wręcz woła, by zatopić w niej róg pługa i wydrzeć co cenniejszy minerał. Niestety, jak to trafnie zauważono, tubylcy wolą taplać się w odchodach czy uprawiać dzikie harce z własnym rodzeństwem, aniżeli wziąć sprawy we własne ręce. Z drugiej strony, na ich obronę przemawia zwykła niewiedza. Skąd ci biedacy mają mieć pojęcie o czymkolwiek, jak od dawna nie zagościł tu żaden świeży czeladnik, gotów stanąć na wysokości zadania. Może wtedy sytuacja zmieni się na lepsze. Wystarczy bowiem sprowadzić odpowiednich nauczycieli, a wszystko inne winno pójść w odpowiednim kierunku, rzecz jasna ku lepszemu.

- Doświadczając tutejszej gościnności, muszę przyznać, iż mieszane mam odczucia - przyznał szczerze. - Niepokoję się jednakże o sprawy, jakie chwieją twą zatroskaną głową, hrabio - W porównaniu do gospodarza, Klaus nie zamierzał nadto się spoufalać, nazywając pobratymca bratem. Krollock wciąż pozostawał dla niego obcym, a nawet jeśli spędziliby ze sobą więcej czasu, to rozsądek podpowiadał, aby nie odsłaniać się zbytnio. Zewnętrzne gesty jedno, zamiary serca drugie. - Dzielenie jednego kawałka ziemi z innymi, nam podobnymi, sprawia, iż ci drudzy stają się naszą konkurencją. Wiesz dobrze, czym musimy zaspokajać nasze pragnienie, pozostali też przecież bazują na tym samym rodzaju pożywienia, a odnosząc się do miernego stanu śmiertelników, obawiam się o najgorsze - nie dokończył, lecz w myślach pozostawało jasne, iż mała ilość źródeł przy jednocześnie sporawej grupie spragnionych, może doprowadzić do krwawych i nikomu niepotrzebnych walk o wpływy, o przetrwanie.

Haiseblud przechadzał się z wolna tu i tam, oglądając od niechcenia bazgroły, zwane zwyczajowo dziełami sztuki i spoglądając ukradkiem czy u jego podwładnej na nowo nie rozkwitło zainteresowanie hrabią. Dopiero potem kontynuował przerwaną myśl, dzieląc się swoimi spostrzeżeniami.

- Doprawdy, nie znam powodu, dlaczego miałbym przejmować się wiedźmami. Jeśli poróżniły Was jakieś drobne interesy, warto by było zakopać topór wojenny, nawet kosztem pozornego odstąpienia od własnego stanowiska. Wiesz zapewne, że i one należą do świata śmiertelników. Kto wie, jakie zatem benefisy dałoby nam zachowanie dobrych relacji i nie mówią tylko o posileniu się nimi, ale o czymś znacznie większym - przystanąwszy na moment zwrócił twarz w stronę możnego, obdarowując go tajemniczym uśmiechem, którego znaczenie znał tylko on sam. Następnie na powrót przybierając typową dla siebie powagę, zdawał się zastanawiać nad czymś jeszcze, acz jego usta pozostawały w spoczynku. - I znów nazbyt rzucam słowami. Proszę o wybaczenie - Schylił lekko, niemal niezauważalnie głowę, popuszczając wzrok ku dołowi. - Zdaje się, że hrabia ma do mnie jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki. Słucham zatem. Chodzi o coś w kwestii ludzi, przestępczości czy handlu?

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

26
POST BARDA
Pożywienia nam nie braknie, bracie — odparł z uśmiechem na twarzy starszy wampir. Przeświadczony o swej racji z niepokojem spoglądał na Klausa, który ów czas nazbyt przejmował się międzygatunkową konkurencją o pokarm, wręcz panikował. Ludzi na zębie były tysiące, wampirów kilka bądź kilkanaście - jeśliś dać prawdę doniesieniom hrabiego. Ten ciemnogród był dla nich idealną alternatywą, przy czym nikt nie zakładał szerzenia się wampiryzmu, wszakże to nie choroba, w przeciwieństwie do chociażby wilkołaków. A i wiadomo, że wampiry niechętnie tworzą swoje kopie. Nie było sensu szukać dziury tam, gdzie jej nie ma, ale może taka już natura Klausa, że lubi malkontencić.

Już niedługo poznasz — znowuż urwał krótkim zdaniem hrabia, konstatując problem stwarzany przez wiedźmy. I tyle z wymiany zdań. Zbędne słówka ograniczył do minimum, wszak interesowały go bardziej żarzące kwestie. Po coś sprowadził tu Klausa, bo w prawdzie oczekiwał go od dawna.

Skinienie dłoni jak swego rodzaju wołanie, zapraszało do podążenia śladami wampira. Zboczył z dotychczasowej trasy wokół wielkiej sali, gdzie podziwiali malunki czy zdeformowane rzeźby. Za zakrętem na uboczu widniał krótki korytarz, zwieńczony prostokątnymi drzwiami z wielką metalową kratą osadzoną pośrodku onego. Drzwi same uchyliły się przed kroczącym hrabią, a potem Klausem.

Ona czeka — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym wrota jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, capnęły przed nosem służebnicy Klausa.

Wzdłuż wpadającego w dół kamienia na ścianie, spływającego stromo, gęsto nakropionego szarobrązowymi grzybami, wiodły w dół schody wykonane ze złomów omszałego piaskowca. Schody były wiekowe, spękane, porozsadzane krystalizującą w zimę wilgocią. Zygzakowały w dół, niekiedy tracąc jeden czy dwa stopnie. Hrabia szedł w milczeniu, nie spiesząc się i kontrolując oddech. Panowała też nad zdenerwowaniem. Klaus pojęcia nie miał, czego wampir mógł od niego chcieć. W dole widać było rozpadlinę skalną, krzywiznę ścian, których sufit chwilowo podnosił się. Był kamienny korytarz, a w nim zardzewiałe chwytaki na pochodnie. Dalej schodki prowadzące na wzniesienie za poręczą i gdzieś na nim balustrada. Bujał się czarny żyrandol, pchany nadmorskim wichrem, który przeciskał się przez skały. Znajdowali się bardzo nisko. Na krańcu sali przez drobne okrągłe niczym księżyc w pełni okno, wpadało światło. Idealnie rzucone promyki gwiazd, rozświetlały ołtarz na wzniesieniu. Prosty, do znudzenia idealny solidny kamień. Pośrodku niego spoczywał mieniący się blaskiem gwiazd kielich. Wielki złoty twór mistrzów o szerokim koszyczku, grubym nodusie oraz wysadzonym rubinami płaszczyku.


Dookoła szumiały fale, jakoby odbijały się ów czas od ścian komnaty. Pachniało pleśnią, pokrzywą, mokrym kamieniem, wybrzeżem i czymś ulotnym, czego Klaus nie mógł uchwycić.

August wspiął się po po schodkach przed ołtarz, kolana skrzypiały mu niemiłosiernie. Obszedł go mozolnie, podwijając rękaw na lewym przedramieniu. W końcu stanął.

Znasz legendę o górze Berdstan? Oczywiście, że nie, bo skąd. —odpowiedział nim Klaus zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk. — Coś się jazi wewnątrz. Coś, co umknęło wszystkim, ale mrok tej góry spowija okolicę. W erze wydobycia, w jej kopalniach działy się straszne rzeczy. Wielkie, ale straszne. Zapanowałem nad tym. Ten rytuał — wskazał na ołtarz przed sobą — pozwala spowolnić degradację. Wymaga jednak ofiary — wtem Krolock szarpnął kłami za skórę swego nadgarstka. Z rozszarpanej rany syknęła krew, napełniając do połowy koszyk kielicha.
Ale moja krew to ostatnio zbyt mało. To coś przyzwyczaiło się do niej. Dlatego zmuszony jestem prosić ciebie o pomoc. Upuść i swej posoki, być może to zaspokoi głód góry, dając nam kolejny rok...
Spoiler:

[Wyspa Ząb Olbrzyma] Zachodnie Wybrzeże i okolica

27
POST POSTACI
Ona czeka — zawtórowało w głowie wąpierza. Kto u licha? Klaus rozważał nad znaczeniem tych jakże mało znaczących słów. Prowadzący go ku nieznanemu August całym sobą dawał znaki, iż sprawa ta jest wielkiej wagi i gotów jest tym samym do wszelkich poświęceń, co sprawiło, iż jego gość nabrał do niego jeszcze większego dystansu.

Gdy przeszli przez pierwsze drzwi, które zaraz odcięły ich od pozostałej części zamczyska, Haiseblud przystanął na moment. Obróciwszy głowę w bok, zawiesił wzrok na wrotach i wpatrując się w nie z wielkim znużeniem, rzekł do stojącej po drugiej stronie służki, by ta pozostała na miejscu, dopóki nie wróci z tejże przedziwnej wycieczki, za jeszcze dziwniejszym przewodnikiem.

Droga, którą był prowadzony, nie należała do najwystawniejszych, tudzież godnych króla. Omszałe ściany, podniszczone stopnie i wstrętny zapach zgnilizny wprawiły wampira w zadumę nad tym miejscem. Co prawda zamek już na pierwszy rzut oka prezentował raczej opłakany stan, lecz lochy, w których aktualnie przebywali, nie pasowały do reszty. Patrząc na ich stan, musiały zostać wzniesione czy raczej wykute znacznie wcześniej, aniżeli sama twierdza. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, kiedy przed oczyma wyłoniła się onegdaj wystawna salka lub trafniej rzecz ujmując, nawa świątyni z wyraźnie zaznaczonym na podwyższeniu ołtarzem i lśniącym nań gwieździstym światłem kielichem.

Hrabia opuścił przybysza i niczym te radosne dziecko, dziecko z gruchającymi kolanami i maniakalnym uśmiechem na twarzy.

- ... - Klaus tylko tyle zdołał z siebie wydusić na pierwsze z zadanych pytań. Krollock nakręcił się nieprzyzwoicie. Historia diabelskiej góry i dziwów w niej zamieszkujących pochłaniało go bez reszty. Do tego stopnia, iż był gotów poświęcić cząstkę siebie, byleby zaspokoić rządzę niewyjaśnionego bytu, którego rzekomo okiełznał, teraz przekonując drugiego dostojnika, ażeby uczynił to samo.

- Z tego co usłyszałem, rozumiem, iż podpisałeś pakt z czymś, czego sam tak naprawdę nie rozumiesz, myśląc ponadto, że to Ty, drogi hrabio Auguście Krollocku, pozyskałeś z tego faktu największe benefisy — skomentował krótko i nie kryjąc sceptycyzmu. - Jak na mój gust, jest to raczej wołanie biedaka, który wplątawszy się w podejrzane konszachty, woła rozpaczliwie o pomoc przy ich spłacaniu - brunet nie krył się z myślami. Pan tych ziem odkrył karty. Powód jego wątpliwej gościnność wreszcie znalazł powód, a ten stanowczo nie przypadł do gustu krwiopijcy. - Zastanawia mnie tylko jedno- Stojąc tuż u podnóża stołu ofiarnego z dłońmi splecionymi na krzyżu i typową dla siebie surowością oblicza, przyglądał się twarzy podpalonego sytuacją waszmości. - Dlaczego nie złożyłeś owej propozycji jednemu z tutejszych naszych braci, że tak to nazwiemy. Nie zrozum mnie źle. Zazwyczaj to przyjezdni są obrabowywani na ulicach nie swoich miast. Stąd moja dociekliwość. Nie wejdę więc w coś, co do końca nie zostało mi przedstawione. To jak podpisanie umowy handlowej bez wcześniejszego wybadania rzetelności osoby zasiadającej po drugiej stronie biurka. - prawił hrabiemu morały, zmierzając tym samym do konsensusu. - A jeśli wierząc w to co waćpan wspomniał na temat góry, strona, jaką ona sama w sobie prezentuje, jest niedookreślenia, toteż przykro mi i racz za to wybaczyć hrabio, lecz nie spełnię Twojej prośby w tym momencie, chyba że wejdę w posiadanie niepodważalnych dowodów, przemawiających za słusznością Twej sprawy. Zatem jeśli nie masz nic do dodania, odejdę natenczas — Ukłoniwszy się lekko, przeczekał kilka sekund, następnie robiąc pierwsze kroki w stronę, z której przyszli.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”