Amarantowy Szpaler

1
Amarantowy szpaler

Usytuowany na zachodnim wybrzeżu rzeki Śnieżki, szpaler swoją nazwę zawdzięcza czerwonawej barwie gruntu oraz osadzonym bliżej morza klifom, które się tam wznoszą. Teren słynny jest w Królewskiej Prowincji ze złóż gliny, którą jednak trudno wydobywać z powodu zwilgocenia ziemi między morzem a dorzeczem. Ścieżki są tu nieliczne, ale prowadzą przez wzgórza i lasy do wybrzeża, gdzie stoi starożytny mały port i wioska nieopodal niego. Od czasu dominacji Qerel nad zatoką Grenefod, przystań odgrywa głównie rolę w transporcie ludności między wyspą a Królewską Prowincją.

Amarantowy Szpaler

2
POST BARDA
Łódź bezszelestnie sunęła nurtem. Szpaler był cichy i ciemny. Tylko nabrzeżne drzewa przypominające posągi odprowadzały ich martwym wzrokiem. Nehema liczyła gwiazdy, nieznużenie kwerendując położenie łodzi względem kluczowych punktów wyprawy. Udine otaczały łódź, większość podróży z Nowego Hollar spędzały pod powierzchnią wody. Od czasu do czasu jednak wynurzały okryte łuską łby, a wtem ich dzikie złote oczy migotały pośród cieni i mgieł Śnieżki.

Coś przemknęło po brzegu, cicho, zwinnie niczym wielki czarny szczur. Łódź zakołysała się, gdy Udine otarła się o nią. Nadszedł czas wysiadki. Nie mogli płynąć dalej, ku górom, ku Białemu Fortowi. Wedle kalkulacji czarownicy znaleźli się na wysokości geograficznej Zatoki Grenefod, do której zmierzali. To był moment, gdy zamierzali porzucić podróż Śnieżką, co wiązało się z wyjściem Udine na powierzchnie. Na ich szczęście panowała noc, a okolica zdawała się być opustoszałą.


Łódź dobiła do brzegu. Wciągnięta przez pełzające po śliskim gruncie istoty, sunęła z łatwością. Mogli być pewni, że żaden przypływ nie sięgnie ich środka transportu. Czy w ogóle myśleli o drodze powrotnej? Gdzie?

Nehema wyszła na piasek, trzymając elfie dziecię w ramionach. Milczała, jak wszyscy. Od śmierci Vacka nie mówiła zbyt wiele, prawie wcale. Cała podróż przebiegła w milczeniu. Przecudna anomalia pogodowa pozwoliła im szybko i niezauważenie dotrzeć aż tutaj. Pod osłoną nocy mknęli przez Śnieżkę niezauważeni. A wszystko to kosztem ich zdolności magicznych. Nehema utraciła dar czarowania, zaś sam Mordred nie mógł komunikować się z demonem zaklętym w jego ostrzu. Przez chwilę mógł sądzić, że już nigdy więcej nie usłyszy głosu ukochanej.

Po przycumowaniu odszedł na bok. Bliżej lasu wysyconego czerwoną glebą. Atmosfera była napięta. Mężczyzna zmrużył lekko oczy, niebieściutkie jak bławatki.

Zaraz oszaleje od tej ciszy! — powiedziała chrapliwie Mandy, dopasowując język do powracającej wibracji magicznej.

Czy był to zwiastun powrotu do normalności?

Amarantowy Szpaler

3
POST POSTACI
Mordred
Płynęli w milczeniu. Gdy wysiłki Mordeda w odkryciu tajemnicy klucza, spełzły na niczym a ciężka cisza przedłużała się, zbrojny kapłan Rubinookiego, został sam na sam ze swoimi myślami.
Te zaś, zwróciły się najpierw ku Nehemie. Wiedźma milczała, ignorując nawet jego pytanie o klucz, skupiając się na kierowaniu łodzią. Dotąd zawsze miała jakąś ciętą uwagę lub złośliwe ale zwykle pomocne słowo. Podobnie do Mandy, nie owijała w bawełnę i nie traciła czasu gdy chodziło o wytknięcie komuś głupoty lub zasugerowanie rozwiązania obfitującego w duże ilości rozlanej krwi.
Tym razem jednak, spod jej maski ledwo dobywały się jakiekolwiek dźwięki. Była w tym stanie od czasu (powtórnej) śmierci Vacka. Czy strata towarzysza zabolała ja bardziej niż wskazywałyby na to jej zwyczajowe szorstkie wypowiedzi? Czy może śmierć jednego z apostołów przypomniała jej, że na tym świecie, mogą umrzeć jak każdy inny i ogarnął ją zapomniany wcześniej lęk? Czy może tak jak często on sam, była wściekła na własną bezsilność, spowodowaną wypadkami na które nie miała wpływu? A może wszystko to na raz było prawdą? A może żadne.
Sam Mordred, bał się zapytać jej wprost. On, który często ledwo trzymał na wodzy własne myśli i emocje, nie czuł się zdolny mierzyć z cudzym bagażem emocjonalnym.

Potem wrócił dławiący strach o Mandy. Cisza w jego głowie, jak najgorsze widmo przypominała mu stratę po starciu w lodowej świątyni. Rozsadzała go paniczna energia, która nie potrafiła znaleźć ujścia i wiedział, że jeżeli za chwilę nie zrobi czegoś produktywnego, na pewno zrobi coś nieobliczalnego i zapewne głupiego.

Wyjął zatem elfi dziennik. Wciąż nie rozumiał wielu zapisków a w tym momencie nie potrafiłby się nawet skupić dość, by czytać nawet dziecięce rymowanki a co dopiero lekturę tego kalibru.
Zamiast tego, wyjął przybory do pisania i znalazłszy niezapisane stronice, zaczął dodawać własne notatki.

Mówić dokładniej, zaczął zapisywać proces, który doprowadził do powstania Undine.

Nie był pewien czemu robi akurat to. Na łodzi nie miał zbyt wielu opcji a koniecznie musiał czymś zająć ręce i myśli ale też... Chyba chciał zostawić po sobie ślad. Choćby i w tej starej książce. Może te zapiski przydadzą się jego następcom jeżeli tak jak Vacka, jego też dopadnie niespodziewana śmierć.

Spisywał więc swoje wspomnienia odkąd poznał Civiale. Nie potrafił wprawdzie zrozumieć zasad rządzących wieloma procesami alchemicznymi jakich dokonywał stary profesor, ale potrafił opisać czynności jakie temu towarzyszyły - przynajmniej te, przy których był obecny.

W uproszczony sposób rysował przyrządy którymi Civiale posługiwał się w procesie. Nakreślał naczynia i pojemniki a także to nietypowe narzędzie, którym Civiale pobrał jajo delphoxa oraz jego... Krew.
Opisywał poszczególne elementy, takie jak "igła z otworem" czy "pojemnik". Po namyśle dorysował też strzałki wskazujące kierunek ruchu tego elementu który zasysał lub wypluwał zawartość.
W takich chwilach żałował, że nie ma przy nim Hunmara, który zapewne potrafiłby lepiej narysować i nazwać poszczególne części.

Pisał trochę nieskładnie. Językiem dość prostym i często pozbawionym fachowego słownictwa, którego zazwyczaj po prostu nie znał.
Dodawał własne notatki, przypominające nieco urwane myśli.

Jajo delphoxa - łatwo się rozmnaża. Najlepsza podstawa?
"Brudna krew". Coś metamorficznego? Krew wampira lub wilkołaka dla odmiennych efektów? Alternatywa?
Kamień księżycowy dla przyspieszenia procesu. Zamiennie, magia krwi. Inne katalizatory magiczne?

Czasem zastanawiał się, czy zamiana któregoś ze składników, stworzyłaby inny organizm niż Undine, czy po prostu okazałaby się niewypałem. Nie jemu to jednak osądzać. Niech się nad tym głowi lepszy umysł. On tylko przetarł szlaki tam, gdzie było to na rękę jego panu.
--- Mordred praktycznie skończył pisanie, gdy zorientował się jak ciemno się zrobiło. Nawet nie zauważył gdy zmienili okolicę na na bardziej zadrzewioną ale ponurą i błotnistą.

Trochę jak wyrwany ze snu, rozejrzał się po okolicy. Czemu tu przybyli? Nehema wciąż była cicho ale chyba wiedziała dokąd kieruje łodzią? Ufał jej jednak do tej pory i wierzył, że pozna odpowiedź gdy wiedźma będzie znów gotowa mówić. Na razie jednak dobili do brzegu.

Cisza wciąż była napięta. Sytuacja wciąż niekorzystna choć odnieśli małe zwycięstwo wydostając Undine poza mury.

W tej napiętej ciszy, głos Mandy zabrzmiał jak trzask pękającego pnia, choć tylko w jego głowie. Mordred aż znieruchomiał, próbując przekonać się, że nie dostał napadu omamów. Ale nie. Głos otwierający rozmowę wkurzoną uwagą, brzmiąc przy tym jakby właśnie wstała rano po nocy ciężkiego chlania, mógł należeć tylko do Mandy.

W pierwszej jednak chwili, Mordreda zamiast radości przeszedł dreszcz, gdy uświadomił sobie jak potworna musiała być ta sytuacja dla jego partnerki. Bez możliwości manifestacji, czy nawet wydania głosu. Więzienie bez zmysłów i bodźców, jedynie z własnymi myślami. Jeżeli on sam tak źle odbierał nagłą ciszę w ich więzi, co musiała czuć ona, nie mając nawet czego się chwycić? Jej pierwsze słowa, dały mu pewne pojęcie.

Dopiero po tym obowiązkowym wręcz przebłysku depresji i czarnowidztwa, pozwolił sobie na ulgę i radość.

– "Cholera, jesteś..." – Odparł z niepohamowaną ulgą w telepatycznej więzi. – "Dzięki Najbardziej Wewnętrznemu, bo jeszcze dzień lub dwa i nie wiem kogo lub co spróbowałbym zarąbać, żeby cię odzyskać."
Nie wiadomo, czy takie działanie w ogóle odniosłoby skutek, ale od wydarzeń w Krwawej Kotlinie, w głowie Mordeda utarła się dziwna myśl, że może odzyskać Mandy zabijając odpowiednią osobę. Lub osoby.
– "Zaćmienie dosrało nam wszystkim." – Powiedział tym razem z nutą goryczy, wspominając Vacka. – "Ale jak ty się czujesz?"

Dopiero po chwili zorientował się, że i jego samopoczucie się polepszyło i to nie tylko z powodu powrotu Mandy. Nienaturalna, niemal zwierzęca agresja, która dotąd wpychała się w jego myśli ustąpiła, a jego ciało nie bolało już przekopane i odmrożone. Fizycznie czuł się... Świetnie. Miał wrażenie, że coś się zakończyło. Jakiś proces dobiegł finału. Nadal nie dostrzegał na niebie księżyców, ale czy to możliwe, by zaćmienie ustąpiło?

Gdy naszła go ta myśl, skierował telepatyczną wiadomość do swojego potomstwa.

– "Undine. Możesz mnie znów usłyszeć?"

Potem zaś, zwrócił się do wiedźmy.

– "Nehema... Czujesz jakąś zmianę? Mam wrażenie... Że jakaś presja odpuściła."
Nie miał pojęcia czy zmiany nastąpiły na lepsze czy na gorsze, ale należało "podsumować stan inwentarza". Czy jakoś tak. Nie zawsze wychodziły mu dobre metafory.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Amarantowy Szpaler

4
Jak suka, którą wypuścili na dwór po całej nocy w zamknięciu.— mruknęła rozgoryczona Mandy. Była niepocieszona faktem uwięzienia w orężu, sama. Przez chwilę tembr jej głosu wskazywał, jakoby obwiniała o to samego Mordreda, lecz w gruncie rzeczy był to wyłącznie damski foch, a on znalazł się najbliżej, toteż oberwał z automatu. Jej temperament nie pozwalał długo usiedzieć w miejscu. Miała dosyć życia na uwięzi. Po tak długiej rozłące, a także izolacji, bez względu na konsekwencje, opuściła oręż. Ten zamigotał tysiącem barw, a następnie wypluł języki płomieni, z których formowała się bliżej znana sylwetka magmowej salamandry. Istota wyciągnęła się w przeproście, wysunąwszy gadzi język spomiędzy warg i wypiąwszy swój zgrabny tyłeczek. W tej samej chwili odpowiedziała Undine, a raczej zareagowała potaknięciem. Ryboludzie, chociaż należały to istot rozumnych, niechętnie posługiwały się językiem powszechnym. Niebezpieczne wytwory eksperymentu, hybryda laboratoryjna z Nowego Hollar, preferowała telepatię bądź gestykulację. Nic dziwnego, wszakże ich głos bywał szorstki, syczący, a nawet skrzeczący. Żadna to melodia dla uszu.

Salamandra — skonstatowała czarownica, widząc nadchodzącą u boku kruczowłosego demoniczną istotę.

Nehema — odpowiedziała impertynencko Mandy, jednocześnie wysoko zadzierając nosa. Spoglądała na czarownicę z góry, a potem jej uwagę przykuły wodne istoty. Ochoczo pełzające po wilgotnych piaskach wybrzeża.

W istocie, coś się zmieniło. — Nehema opuściła związane we wstęgę na piersi ręce. — Mimbra i Zarul — połyskującym karminową poświatą palcem naszkicowała w powietrzu oba księżyce. Magiczne rysunki szybko rozmywały się na wietrze. Były ulotne niczym dym. Błyszczący pył, piękne czary. — Krinn zstąpiła z niebios, by oddać się najdzikszym popędom. Zrodzone z jej łona dziecię doznało wyniesienia. Ogrom mocy odbił się w pryzmatach wszechrzeczy. Dokonało się coś więcej, coś czego sama Krinn nie mogła się spodziewać. Zaczątek boski rozdwoił się na pół i przybrał postać bliźniąt, choć podobnych, tak zupełnie odmiennych. Ina jako Mimbra, synonim możliwości i Myra jako Zarul, melancholijna przeszłość. Zasiadły we własnych domenach, by żywić się nowymi wyznawcami.

Kolejni patroni do patrzenia nam na ręce. Świetnie! — westchnęła głęboko Mandy, dając upust swemu niezadowoleniu.

Świat powolnym krokiem zmierza ku stabilizacji. Klęski, konflikty braci, nadchodząca wojna magów z powiernikami Sakira. To wszystko wygasa. Chaos, po którym się wspinaliśmy znika. — tłumaczyła mentorskim tonem zamaskowana czarownica. Atmosfera zrobiła się bardziej ponura. — Jakaś zewnętrzna siła* próbuje poukładać rozsypankę, w której odgrywaliśmy kluczową rolę. Być może dlatego Rubinooki nie może się z nami kontaktować. Nie może pozwolić, by go zdemaskowano. Przykuł wzrok zbyt wielu patronów.

I co dalej? — przerwała w połowie Mandy.

Doprowadźmy ich do morza. Tam będą wreszcie bezpieczni. Głębokie wody morza Keronu zapewnią Undine spokój. Przy dobrobycie tamtejszych prądów morskich pokarmu im nie zabraknie. Będą mogły swobodnie się rozmnażać, a gdy nadejdzie odpowiedni czas... Może to one rozniecą chaos na przyjście Pana. Może nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa.

Zwieńczenie przemowy Nehemy miało być pompatyczne, ale i praktyczne. Jednakże kropkę nad i postawił gromki krzyk rozbudzonego dziecka. Wiercąca się w wiklinowym koszu potomkini śnieżnych elfek wołała o pokarm.

Blee. To jest ohydne. — na widok tego elfiątka Mandy zgięła się w odruchu wymiotnym.

*
Spoiler:

Amarantowy Szpaler

5
Mimo kolczastych słów Mandy, Mordred powitał swoja partnerkę, cichym uśmiechem ulgi. Przez chwile obawiał się, że drastyczne zmiany w magicznej atmosferze, zakłócą lub uniemożliwią jej materializację. Widok znajomego (i nieodmiennie pociągającego) ciała, wreszcie uciszył najgłośniejszą część jego paranoi.
Fakt, że Unidne także odzyskało więź był również pokrzepiający.
Słysząc jak Mandy i Nehema pozdrawiają się wzajemnie z czułością dwóch skorpionów, prawie roześmiał się jak podobne potrafiły być obie kobiety.

Ale Mordred nie byłby sobą, gdyby nie miał w zapasie całej listy zażaleń i nieufności.

Nigdy nie posądziłbym Krinn o zapędy macierzyńskie, ale tak czy inaczej, dwie nowe Patronki to dwie kolejne kłody pod naszymi nogami. – Stwierdził kwaśno. – Już teraz z trudem lawirujemy między domenami panteonu a teraz jeszcze i to...

Na dalsze słowa Nehemy, musiał powstrzymywać się, przed zgrzytnięciem zębami. Tyle lat użerania się z debilami w każdej możliwej warstwie społecznej. Tyle wysiłków by pieczołowicie rozstawić figury, podczas padających klocków domina. Kto wie ile jeszcze poświęceń ze strony pozostałych wyznawców w innych rejonach kraju. Wszystko by w chaosie stworzyć wzór, który tylko oni zrozumieją. I to wszystko idzie teraz psu w dupę.
Ta doprowadzająca do szału bezsilność kogoś, kto zmuszony jest robić podkop łyżką, tylko po to by ktoś zasypał jego pracę gdy tylko zaczęły pojawiać się wyniki.

Mordred parsknął pozbawionym humoru śmiechem... – Najwyraźniej teraz wszystko w rękach nowego pokolenia? Jeszcze nigdy nie czułem się tak staro... – Choć do starości było mu jeszcze daleko, istotnie poczuł się jakby już przegrał swój czas. Łatwość z jaką zniweczono owoce ich pracy, rozpoczętej setki lat temu jeszcze przez Anais... Uderzyła w jego ego.
Ale skoro mowa o nowym pokoleniu... Płacz dziecka i niepochlebny komentarz Mandy, przywróciły go do teraźniejszości.

Pociesz się, że nikt nie oczekuje, że będziesz zmieniać jej pieluchy. – Powiedział pół-żartem. Po chwili jednak przejechał ręką po twarzy. – Cholera. Gdyby nie to zaćmienie, bylibyśmy nadal w mieście. Nie mam pojęcia czym nakarmić małą tutaj. Słyszałem kiedyś w zaułku biedoty, jak samotny ojciec karmił takiego dzieciaka wodą kapiącą z kawałka wędzonego mięsa, żeby solą i tłuszczem dostarczyć jakiejś pożywki. Ale nie mam pojęcia ile w tym prawdy. Niestety nie zaopatrzyliśmy się w mleko. Cholera, kto wie czy jej rasa w ogóle ma dietę podobną do naszej?

Naprawdę, znów czuł się jak idiota, który zadziałał zanim pomyślał. Nie pamiętał kiedy ostatni raz miał do czynienia z dziećmi a już kompletnie nie przyszło mu do głowy, że nie będzie wiedział jak się dzieckiem zająć. Jedynym autorytetem jaki znał, w dziedzinie opieki nad tak małym dzieckiem, była jego własna matka i być może Anais. Ale obie były... Niedysponowane. Natomiast alternatywą było zabicie dzieciaka a tak nisko... Chciałby wierzyć, że jeszcze tak nisko nie upadł, by dla wygody pozbywać się dzieci, gdy tylko zaczną stanowić problem. Poza tym naprawdę wierzył, że mała powinna mieć szansę doświadczyć cudów i łaski ich pana... Ale jak sprawić, by dożyła tych chwil? Niestety całe doświadczenie Mordreda w zakresie rodzicielstwa, ograniczało się do Undine... Które większość życia spędziło w słoiku a potrafiło zabić i zeżreć człowieka (czy tam elfa/elfkę). Nie dało się wyminąć tego faktu - ich grupa była wręcz komicznie nieadekwatna na rodzinę.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Amarantowy Szpaler

6
POST BARDA
Niegdyś byli poetyczni, dzisiaj prozaiczni. Wielkie plany, zmiany świata. Roszady na planszy zwanej Keronem. A dziś? Dynamiczna ucieczka pod osłoną nocy, gdy dobrodzieje zaczęli zaprowadzać ład, porządek. Przyszło tułać się, jak na wygnańca przystało. Istny cyrk cudaków i na niedomiar łgające niemowlę.

Raczmy skończyć debatę. Smalcem jej karmić nie będę — przyznała poważnie Nehema, patrząc we fiołkowe oczy elfiego maleństwa. — Póki zimny księżyc wskazuje nam drogę, idźmy na zachód. Po drodze wypatrujmy domostw, wszakże ktoś musi hodować w tym chorym kraju krowy.

Nehema, wielka pastorka. — ironiczny nastrój nie opuszczał ognistej salamandry, lecz czarownica nie zamierzała wdawać się w słowną pyskówkę. Objęła dziecię rękoma, a następnie przyłożyła je do piersi. Powolnymi ruchami kołysała na boki aż płacz ustąpił. Nikt nie ośmielił się podważyć metod wychowawczych kobiety. Od czarnej magii po macierzyństwo.

Poszli przed siebie. Blisko krętego odpływu rzeki Sary, po którym łatwiej przemieszczały się ichtiony. Szczury wodne były i tu, przemykały pod stopami, popiskiwały z otchłani ciemnych bocznych borów, pierzchały przed chwiejnym kręgiem światła rzucanym przez ognista salamandrę. Mordred dreptał szybko, starając się dotrzymać kroku kamratom.

Zeszli w dół przy korycie rzeczki, która rozdzieliła się na dwie kolejne, o takiej samej szerokości. Droga była stroma i śliska. W dole, daleko, widać było odblask światła. Mordred usłyszał głosy, czuł zapach dymu z kominka. Domostwo na ich drodze było ogromne, zalane światłem osadzonych przy okiennicach lampionów. Z oddali chlupotały fale bite w wodny młyn wbity w ścianę z szarego kamienia. Budynek ten był znacznie mniejszy, w połowie obity deskami, które przylegały do kamienia dzięki zaprawie.


Jedzenie... — zasyczały wyraźnie ichtiony, zwąchując zapach ludzkiego mięsa z niziny nad rzeką.

Mandy milczała chwilę, położyła rękę na ramieniu Mordreda, pchnęła go leciutko do przodu. Nagle pojawiło się więcej mord do wykarmienia, ale za jaką cenę. Czy Mordred był na to gotowy?

Spoiler:

Amarantowy Szpaler

7
POST POSTACI
Mordred


Mordred był w podłym nastroju. Nic nowego. To zdecydowanie był jeden z tych dni, gdzie zamiast zmieniać świat, miał ochotę spalić go do gołej ziemi a potem cisnąć się w najbliższą otchłań i obudzić w Arali i niech ktoś inny wnosi poprawki na pogorzelisku.

Trochę mu ulżyło gdy Nehema podsunęła sugestię, choć nie zmieniło to jego poczucia, że jest kompletnie bezużyteczny ostatnimi czasy. Niemniej skinął głową z wdzięcznym pomrukiem, choć wątpił by wiedźma zauważyła ruch, zajęta niemowlęciem. Dobrze, że choć jedno z nich znało się na dzieciach. Mordred wprawdzie był zaskoczony, że cierpka w obyciu czarownica potrafi tak troskliwie zajmować się berbeciem ale nie wywlekał tych pytań na wierzch. Jego zdaniem, ta maska skrywała więcej niż tylko twarz i dopóki Nehema sama nie zechce uchylać rąbka tajemnicy, Mordred nie będzie drążył w tym co jego towarzyszka chciała zachować w ukryciu.

Wkrótce, księżyc i Nehema zaprowadziły ich ku ludzkiej obecności. Widok sporych rozmiarów domostwa zatrzymał ich na chwilę w namyśle. Przez głowę Mordreda przemknęło wspomnienie ostatniego czasu, gdy zatrzymał się w przydrożnej chacie, która okazała się pułapką rabusiów. Jakże prostsze były to czasy. Dzisiaj impulsywne decyzje przeszłości, ciążyły mu jak kajdan. Wielokrotnie gnębiły go wątpliwości, czy były lepsze wybory których mógł dokonać. Mniej strat ponieść. I w tym wszystkim, nadal próbował przeciskać się między oczywistym złem, jak ktoś kto chce przedrzeć się przez cierniowy mur, tracąc jak najmniej skóry. Nie wiedział czy delikatne szturchnięcie salamandry miało go pokrzepić czy popędzić, ale zrozumiał że skończył mu się czas na namysły i musiał wygłosić jakąś decyzję.

Postąpił krok do przodu. A potem kolejny, miarowo zbliżając się do domostwa.

Dziecko było najsłabsze z nich. Jeżeli miało przeżyć, Nehema miała rację, że potrzebowali pożywienia jakiego najłatwiej mogły im dostarczyć ludzkie siedliszcza. Jednak co do Undine i reszty...

Naprawdę w tych wodach nie było nic do nasycenia głodu? – Zapytał w stronę swojego potomstwa. – Nie wiem co tam znajdziemy, ale nie przywykajcie za bardzo do ludzkiego mięsa. Nie da się tym wyżywić na dłuższą metę, zwłaszcza jeśli będzie was więcej a ściąga też za dużo uwagi. Niejeden wampir został wykryty i zgładzony bo folgował apetytowi. Więc wstrzymajcie się jeszcze. Najpierw rozeznajmy się w sytuacji. - Musiał przyhamować impulsy swojej "dziatwy". Pomijając nawet kwestie moralne, istotnie uważał, że polowanie na ludzi im się nie przysłuży. To jedna rzecz wyzyskać do końca ciało przeciwnika, ale umyślne napadanie na mieszkańców to proszenie się o krucjatę na łeb. Nie mówiąc już o tym, że biedota może przenosić choroby, na które Morded nie był pewien czy Ichthoni są odporni. W końcu w odróżnieniu od wampirów, nie zostali stworzeni z ta konkretną dietą na myśli.

Istotnie, wypadałoby rozmówić się z właścicielem domostwa. Albo kimkolwiek kto ogarnia to miejsce. Od tego jakich odpowiedzi udzielą, mogło zależeć ich być lub nie być...

Rozejrzyjmy się tutaj. Najlepiej byłoby przyłapać kogoś na osobności. Nie wiemy kto i ilu tu mieszka ale w budynku tych rozmiarów, powinniśmy oczekiwać co najmniej kilku mieszkańców. Możliwe służby. Gdyby doszło do starcia zapewne damy sobie radę nawet z gromadą wieśniaków ale unikajmy zamętu. Może uda nam się coś z tego wyłuskać...

Tak... Mordred miał kilka pytań oraz bardzo niejasne zarysy dalszych działań. Bał się układać śmiałe i optymistyczne plany, biorąc pod uwagę jak chujowo mu to wyszło ostatnimi czasy, ale zdobycie informacji to zawsze rzecz pożyteczna.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Amarantowy Szpaler

8
Ichtionom nie przypadł do gustu pomysł Mordreda. Przewodnik kierowany bardziej pragmatycznymi niżeli moralnymi pobudkami, zdecydował o niekonsumowaniu postronnych mieszkańców domostwa nad rzeką. W efekcie Udine zebrała ze sobą pozostałych ryboludzi, nie omieszkując na pożegnanie syknąć kostycznie rozdwojonym językiem. Oślizgłe wężowate ogony raptem przeczesały wysokie trawy wybrzeża, by czym prędzej zanurzyć się w głębinie nieopodal wiejskiego młyna wodnego. Tam mogły czekać jak kania deszczu. Bez obawy, że któryś z mieszkańców wypatrzy łuskowatego potwora.
To samo tyczyło się Mandy. Salamandra spojrzała po towarzyszach beznamiętnie. Kąciki oczu, a także ust, opadały smutno ku dołowi, choć Mordred doskonale wiedział, że towarzyszce do płaczu nie jest wcale a wcale. Z przełożonymi we wstęgę na piersi rękoma, obejmowała sąsiednie ramiona, stukając nerwowo pazurami wskazicieli w łuski.

To pa! — odparła raptem niskim acz nęcącym tembrem głosu, po czym została po niej kupa dymu, który gryzł w nos i szczypał w oczy.

Nehema poprawiła przewiązaną przez jej szyję oraz popiersie pieluchę.

Chyba nie oczekujesz, że entuzjastycznie zareagują na czarownicę z białym elfem na rękach? — wtrąciła z przekąsem pytanie retoryczne. — Cofnę się z małą do lasu, a ty spróbuj zdobyć coś do jedzenia i przebrania.

I tak Mordred został sam między domostwem a wodnym młynem. Co by nie mówić, z tej szaleńczej eskapady, jako jedyny przypominał człowieka. Już miał udać się pod drzwi, gdy w jednej z okiennic raptem zgasło światło. W gasnącym płomieniu przemknął podłużny cień. Odtajono jego obecność nim zechciał dać o sobie znać. Czasu na działanie było jak na lekarstwo. Niech to szlag...

Pokaźne dębowa płyta drzwi łupnęła o framugę uderzona z buta. Łomot rozniósł się po okolicy płosząc nocne ptactwo i wzburzając wodę w rzece.

Kogo czort niesie w środku nocy? No godoj! Ktoś ty?sędziwy mąż powitał nieznajomego, świecąc z oddali lampionem, którego światło raziło w oczy aż diabli.

Pokazuj się no. Podejdź tu, bo psami poszczuję!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”