Klasztor sakirycki pod Saran Dun

1
Obrazek
Powstały pod koniec II Ery klasztor sakirytów jest największą w Keronie budowlą tego typu i wraz z Komandorią, znajdującą się w obrębie murów miejskich, jedyną wysuniętą tak daleko na wschód placówką Zakonu. Sam kompleks klasztorny rozciąga się opodal Saran Dun, na rozległym wzniesieniu zwanym potocznie Garbem. Zbudowany w miejscu druidycznego kręgu klasztor miał być wyrazem i świadectwem rozrastających się wpływów oraz władzy Zakonu, który po Wojnach Kerona i podpisaniu paktu z Królem stał się w pełni usankcjonowaną, utrzymywaną z podatków organizacją.

Im większe znaczenie miał Zakon, tym większy — zupełnie literalnie — stawał się klasztor. Wielokrotnie przebudowywany, ostatecznie przeobraził się w tak potężny kompleks, że przy słabszej dla sakirytów koniunkturze zwykł popadać miejscami w ruinę. Znajdujący się wiele mil od głównej siedziby Zakonu w Srebrnym Forcie ma mimo wszystko znaczenie drugorzędne. Złośliwi twierdzą nawet, że stan klasztoru co do joty odzwierciedla kondycję samej konfraterni i jej bieżącą pozycję w wielkim świecie.

Na kompleks składają się przede wszystkim główna świątynia i przylegające doń zabudowania (otoczony krużgankami czworoboczny wirydarz, kapitularz, dormitoria i refektarz) oraz rozrzucone w obrębie murów klasztornych: samodzielne budynki gospodarcze, skryptorium, archiwum, fraternia, infirmeria, kalifaktorium, lawatorium, kaplica klasztorna, dom demeryta, dom pielgrzyma czy sady i poletka uprawne. Pod całym kompleksem znajdują się również rozległe magazyny zwane cellariami, a w porośniętej starym gajem części — cmentarz.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

2
Dwa solidne rąbnięcia pięścią o zmęczone stażem wrota żeńskiego dormitorium rychło nakazały pobudkę. Solidne drzwi, zrobione w przeszłości z iście zamiarem wytrzymania wszystkiego, skrzypiały teraz i klekotały w najlepsze. A pod ciężką ręką uderzeń nocnego wartownika, miało się wrażenie, że wylecą migiem, nie ważąc na belkę, blokującą samoistne otworzenie drzwi.
Nie warto było wspominać o ciągu zimnego powietrza przemykającego luzem przez nieszczelną framugę. O tej porze roku w większości klasztornych obszarów było lodowato, a i im bliżej wirydarzu i krużganków, tym prędzej było nieprzyzwyczajonemu ciału się trząść.
Wyciąganie się z zagrzanych koców i pierzyn, zostało skwitowanie krótkim marudzeniem i pojękiwaniem co poniektórych mniej gorliwych sióstr. Głównie młódek z nowicjatu. Te nie zdążyły się jeszcze nauczyć, że takie rozlazłe zachowanie było źle postrzegane. W takich warunkach w zupełnej ciemni z nawykiem i pamięcią było się zwykle ubierać. Chyba, że poczekało się na jakąś siostrę, by ta uraczyła wszystkich światłem z kaganka. Maena jednak nie znosiła próżnej bezczynności, a na wyleniałe i w dodatku młode zakonnice zwyczajnie donosiła bez drgnienia powieki. Lenistwo było plewić jak chwasty na poletku, metodycznie i konsekwentnie.

Pod giezło szybko dołączyły wełniane nogawice, a na głowie migiem zawitał biały rańtuch. Ciepły ubiór zakonnicy wykończyły proste patynki i sakirycki habit. Maena gibko i z wyuczonym rytmem zebrała się z wygód ciepłej pryczy, by jako pierwsza zapalić kaganek, przyjrzeć się uważnie towarzystwu i zaraz to ruszyć rozpocząć nowy dzień. Czystość myśli i skupienie na modlitwie w szczerym wychwalaniu boga, jawiło się dla niej, jako rzecz oczywista i niezbędna dla porządku dziennego. Spodziewane poranne laudesy były religijnym obrzędem, wynoszącym jej jaźń ku chwale Sakira, ale też i formą pierwszej zbiórki wszystkich zakonników.
W swym doświadczeniu z przeszłości raz doznała łaski objawienia i jako niezłomna wierna pragnęła tego raz jeszcze. Wierzyła, że postępując z wpajanymi jej paradygmatami wiary zakonu, uda jej się spełnić oczekiwania wielkiego patrona. W końcu przecież pozwolił jej przeżyć i zmanipulował los tak, by ta trafiła właśnie tutaj. Jako gorliwa wyznawczyni Sakira starała się być jak najszybciej, od razu zajmując przy ławie świątynnej swoje miejsce i wykorzystując przewagę czasu na dodatkowe pacierze.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

3
W ślad za uderzeniem pięści wigilansa o stare i rozklekotane drzwi dormitorium po wyziębionych korytarzach poniósł się echem donośny dźwięk bijącego na jutrznię dzwonu. Mimo iż pilno było Maenie do porannych modłów, nie omieszkała wnikliwie otaksować współlokatorek tyleż bystrym, co surowym spojrzeniem zielonych oczu, a przy tym niemal zachłysnąć się z oburzenia.
Jedna z nowych dziewcząt w ogóle nie kwapiła się do wstawania.
Gorliwa zakonnica spiorunowała młódkę wzrokiem i myślą, próbując jednocześnie przypomnieć sobie jak smarkula miała na imię. Zdawało jej się, że Klotylda albo Matylda, coś w tym guście. Nie miała pamięci do imion, lecz poznała wystające spod cienkiej, zaciągniętej po same oczy pierzyny czarne warkocze, zawinięte w ślimaki po bokach głowy.
Tak, to na pewno była ta, która przybyła do nich nie dalej jak dwa tygodnie temu. Od początku działała Maenie na nerwy. Była leniwa i opryskliwa, zachowywała się, jakby przybyła do klasztoru na wywczas, a nie do pracy na chwałę Pana. Gdyby nie to, że ksieni Larysa od miesiąca była poza klasztorem w ważnych sprawach związanych z Zakonem, czarnowłosa gnuśnica już dawno szorowałaby wychodki za karę. Niestety, podczas nieobecności ksieni klasztorem zawiadywał przeor Arnulf, znany ze swej łagodności stary piernik bez krztyny słusznego gniewu w sercu.
Maena przestała mordować konfraterkę wzrokiem, gdy dzwon zabił po raz drugi.
Należało się spieszyć, jeśli miała odmówić swoje dodatkowe pacierze. Zabrawszy kaganek i zostawiwszy opieszałe jednostki za sobą w zupełnej ciemności, najwierniejsza z wiernych służek Sakira czym prędzej pospieszyła do głównej świątyni, gdzie z wolna gromadziła się już wspólnota klasztorna, by odmówić invitatorium i tym samym gładko przejść do umiłowanych laudesów Maeny.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

4
Mogła zapalić drugi kaganek i go zostawić, w końcu było takich kilka, ale z oburzenia nie imała się pohamować i zostawiła dormitorium ponownie w ciemności. Impertynencja nowicjuszki za bardzo raziła w oczy.
Czarnowłosa zakonnica Matylda, Klotylda, czy jak ją zwali, miała się jeszcze wiele przekonać o świętej dyscyplinie i oddaniu sprawie. Własnym przykładem miała jej to wyperswadować. To było dla jej dobra i dobra zakonu. Dzięki temu szybciej zrozumie na czym polega oddanie i wiara w Pana. Jeszcze Maenie za to podziękuje, kiedy ta w końcu zjednoczy się w służbie i dostrzeże łaskę Sakira. Jednakże w tym celu trzeba było się krnąbrnej zakonnicy lepiej przyjrzeć, dowiedzieć się o niej i upewnić o imieniu. Szczególnie jeśli miała skłonić zbyt litościwego Arnulfa do podjęcia wymaganych środków. W końcu nie wiadomo było kiedy wróci Larysa.

Sama zagorzała zakonnica klęczała przy jednej z tylnych ław na zewnętrznym skraju głównej nawy świątyni. Mimo wszystko nie wypadało swój ferwor manifestować nachalnie w twarz kapłaństwa w pierwszym rzędzie i w ogóle się z nim wynosić niczym samozwańcza wybranka. Choć czuła się w jakiś sposób wyjątkowa pod względem uwagi Sakira, była bardzo bogobojna. Wszakże do tego by się nie przyznała, przed kimś czy przed sobą, że tak na prawdę w głębi duszy ukrywa promyk nieskromnej nadziei, że w końcu jej pełne poświęcenie zostanie bardziej dostrzeżone i docenione.
Z oczami nieruchomo skierowanymi przed siebie wyciągała do przodu złożone do modlitwy dłonie w napiętej pozie, wymuszającej ciągły wysiłek wiernej. Czując jak ciało nagrzewa się od męczącej pozycji, po cichu z niemałym namaszczeniem powtarzała słowa modlitwy.

Z czasem zaś przychodziły kolejne osoby, zajmując swoje miejsca. Światło w świątyni coraz gęściej panoszyło się po rozległym pomieszczeniu, kiedy to przybysze wnosili ze sobą kaganki i stawiali je na zewnętrznych brzegach ław. Wszelcy zakonnicy sytuowali się po prawej, a zakonnice po lewej. Wielka nawa zapełniła się ludźmi, a prezbiterium zaszczyciła obecność przeora, kantora i chóru złożonego z wybranych zakonników, mających predyspozycje w słuchu i śpiewie. Sam przeor udał się na ambonę, zajmując najwyższe położenie wśród zgromadzonych. Invitatorium zostało zapowiedziane przez pojedyncze zabrzmienie dzwonka. Wszyscy powstali z ław, ewentualne szepty zamilkły zupełnie. Brak zimnie wyniosłego i precyzyjnie artykułowanego głosu ksieni Larysy zastąpił cieplejszy ton jej zastępcy Arnulfa:
- Panie nasz, pozwól nam wymawiać Twe imię, pozwól nam chwalić Twoją wielkość. - cała świątynia zaszumiała zawtórowaniem. Wnet kantor wydobył z siebie wysoki głos, intonując psalm pochwalny, a chór i zakonnicy wiernie mu odpowiadali w prostych antyfonach. Poranny obrzęd szybko zbliżał się ku kolejnej fazie, gdzie do chóru dołączył akompaniament organów świątynnych. Ulubiona część Maeny, kiedy nie musiała wymawiać responsorium, a mogła w pełni wsłuchać się w melodię chwalącą dar boży, jakim jest nowy dzień, nowa nadzieja. Muzyka napełniała ją uniesieniem i radością. Czuła, jakby brzmiące w jej głowie słowa świętej pieśni zbliżały ją do szczęścia i spełnienia. Z transu wsłuchiwania się wyrwał ją sam nieoczekiwany koniec tej części obrzędu.
Wszakże czas Świętej Wojny wymagał od zakonników większego zwrócenia uwagi na czyny, aniżeli słowa. Jutrznia, czy każdy inny tradycyjny ceremoniał trwał krócej, a narastające obowiązki dłużej, nieraz zakłócając naturalny rytm życia zakonników. Ostatnią czynnością przed przystąpieniem do obowiązków, było poranne kazanie. Świątynia znów milczała, a głos miał zabrać usytuowany na ambonie zastępca ksieni, przeor Arnulf.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

5
Poranne kazanie — jak wszystkie przed i prawdopodobnie wszystkie po nim — było wzniosłe, naszpikowane mądrymi słowami oraz metaforami i tym samym w znacznej mierze niezrozumiałe dla prostej Maeny z Wyrwigór.
Ale zakonnica nadrabiała intuicją.
Ton głosu wystarczał jej, by wiedziała czy kazanie było potępiającą heretyków tyradą, wezwaniem do walki z grzechem, czy może pochwałą żywota prostego a pobożnego, jakie wiedli tutaj, w klasztorze. Tym razem wyczuła, że coś jest nie tak. Arnulf wydawał się być rozkojarzony, mówił pośpiesznie i niewyraźnie, a na koniec — skądinąd bardzo krótkiego — kazania poprosił, by wszyscy niezwłocznie udali się do auditorium, gdzie zostaną rozdzielone nowe obowiązki.
Opuszczając swoje miejsce, Maena zauważyła, że starzec wyglądał dziś wyjątkowo kiepsko. Żółta, pomarszczona i cienka jak papier skóra perliła się potem w blasku świec, a poznaczone plamami wątrobowymi dłonie trzęsły tak, że niemal wprawiały w rezonans całą resztę rachitycznej sylwetki przeora. Miał już swoje lata, a szwankujące ostatnio kalifaktorium dokonało żywota nim na dobre rozpoczęła się tegoroczna zima. Od pierwszych przymrozków nie było dnia, by ktoś nie wylądował w infirmerii. Żar wiary nie był, widać, wystarczający pośród grubych kamiennych murów klasztoru, od których ciągnęło przenikliwym zimnem i wilgocią.
Do auditorium Maena dotarła niesiona rzeką ludzkich ciał. Nawet gdyby nagle odkryła w sobie buntownicze skłonności i chciała zignorować polecenie przełożonego i udać się gdziekolwiek indziej — nie było takiej możliwości. Ścisk był okrutny, a Maena w samym jego centrum. W powietrzu czuć było napięcie oraz mieszaninę strachu i ekscytacji wywołanych zakłóceniem klasztornej rutyny.
Ogromna, prostokątna sala o łukowym sklepieniu przywitała Maenę znajomym widokiem ustawionych w równych rzędach ław, wypełnionych już niemal do ostatka zakonnikami. Wszystkie zwrócone były w kierunku niewielkiego podestu z mównicą, podobnie jak twarze przybyłych. Gdy dziewczyna zajęła wolne miejsce, na podium pojawiła się ksieni Larysa. Spowita wpadającym przez okulus bladym światłem poranka, postawna, strzelista i surowa wyglądała jak herold samego Sakira.
Bracia i siostry — przemówiła czysto ksieni — zebraliśmy się dziś tutaj, w tej wczesnej godzinie, by ustalić nowy porządek świata. Nie tylko tego naszego, wewnętrznego, klasztornego, ale być może również i tego wielkiego. Jak wiecie, rozpoczęła się Święta Wojna. Pan nasz, Sakir, zawezwał nas do walki i obrony wartości, którym hołdujemy i według których żyjemy — na Jego cześć i chwałę.
Larysa zamilkła i powiodła surowym spojrzeniem po swej trzódce. Gdy w sali przebrzmiało ostatnie echo jej słów i zapanowała pełna wyczekiwania cisza, podjęła znowu:
Ale wojna, podobnie jak życie zakonne, to przede wszystkim dyscyplina. Posłuszeństwo wobec przełożonych. Niezmącona wiara i oddanie sprawie. Wojna to również skomplikowana machina, a każdy z nas jest jednym z wielu milionów jej trybików. Dlatego każdy z was, bracia i siostry, jest nieodzowny, by wszystko przebiegało prawidłowo.
Po sali przeszedł pomruk pobożnej aprobaty. Szaruga poranka z wolna przedzierzgała się w pełnoprawny dzień. Przez moment nawet wydało się Maenie, że w srebrzystych haftach szat ksieni zatańczył pojedynczy promień słońca. Ostatnio niebo wciąż było zasnute ciężkimi, złowrogimi chmurami, z których na zmianę sypał śnieg, zmrożony deszcz albo grad, niszczący dachy.
Ale podobno nawet po najgorszej burzy wychodzi w końcu słońce.
Jak wiecie — podjęła Larysa, gdy cicha aprobata wsiąknęła w mury i ławy — byłam w Srebrnym Forcie. Widziałam się z Wielkim Mistrzem. Z jego to ust otrzymałam polecenia, które, na chwałę Pana, trzeba nam wypełnić z wiarą i ochotą w sercach. Od dziś — oznajmiła uroczystym tonem — rozpoczynamy odbudowę klasztoru. Będzie on bowiem przyczółkiem dla zbrojnego ramienia naszego Zakonu podczas walk z wszeteczną herezją i pleniącym się na tych ziemiach złem. Przy wyjściu każdy z was otrzyma wykaz przydzielonych mu prac od brata Klemensa. Niech Sakir wam błogosławi, bracia i siostry, idźcie w ogniu wiary.
Spoiler:
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

6
Kondycja Arnulfa i przebieg kazania jednoznacznie zapowiadał jakąś nowość. Zmiany? Kiedykolwiek takie się pojawiały, odczucia bywały mieszane. Zagorzała zakonnica nawet nie mruknęła pod nosem w ramach dezaprobaty, czy ciekawości. Stary przeor był kimś szczególnym dla Maeny, nie odrywała od niego wzroku dopóki jego widok nie zaginął pośród tłumu.
Pamiętała przecież swoje początki kilka lat temu. Kiedy powoli odzyskiwała siły, ten niekiedy przychodził i mówił pokrzepiające słowa pełne wiary. Arnulf był bodajże jedyną osobą, która okazała troskę wychudzonej na patyk kobiecie, a tymczasem inni obojętnie się na nią patrzyli, wieszcząc pod nosem jej rychły zgon. Jak mogłaby tego nie docenić. Miał wielkie serce. I niestety był za dobry dla ludzi. Pewnie przez to nie obejmował wyższego stanowiska, ale i tak był zastępcą ksieni. Poza tym do tego jeszcze Maenę kilka rzeczy nauczył, za co była mu szczególnie wdzięczna, a teraz zaś trawiła go chyba jakaś choroba, czy niedyspozycja.
Zmartwiona faktem stanu przeora, zakonnica obiecała sobie upewnić się o jego stanie. Priorytet dogryzienia nowicjuszce spadł na drugie miejsce, albo z resztą i tak na nią nagada przy okazji. Tak czy siak, młódka nie uniknie przygany. Tymczasem wraz z nagłym końcem występu Arnulfa, tłum poprowadził wprost do auditorium.

Pomruki i szepty wypełniały przestrzeń marszu zakonników. Do tego wyczuwalny zapach ludzkiego potu i nacisk towarzyszył ciżbie, nieco rozgrzewając ich wzajemnie w ten mroźny poranek. Szybko się okazało jaki to był niecierpiący zwłoki powód. Ksieni Larysa powróciła! Cała i zdrowa w pełni swej słusznej okazałości, dyktowała kolejne postępowanie klasztoru.
Maena wpatrywała się w nią jak w obrazek, niczym w etalon postępowania wyznawców Sakira. Oczekiwała, że skrzyżują swój wzrok, a ksieni zdoła dostrzec jej gotowość do działania. W pełni skupienia nieruchomo wsłuchiwała się w każde kolejne jej słowo, starając się wszystko zrozumieć. Nie wymówiła aprobaty, nie obejrzała się po braciach i siostrach, by szukać ich opinii w wymianie spojrzeń. Liczyła by usłyszeć więcej, wciąż wlepiając wzrok w ksienię.

I oto nadszedł ten znamienity dzień, w którym zakon postanowił zwrócić uwagę na zaniedbany klasztor. Zapewnienie o czasach w których to dojdzie do czynnego zwalczania diabelstw, dewiacji, bluźnierstw i wszelkich innych wynaturzeń, rzeczywiście rozpaliło wewnętrzny ogień wiary, choćby w przypadku fanatyczki. Cóż było bardziej godne w oczach Sakira jak wymierzanie sprawiedliwego wyroku tym, którzy plugawili i niszczyli ten świat?
I może nie umiała machać mieczem, nie umiała szyć z łuku czy kuszy, nie znała się na wojaczce i nie miała wykształcenia. O tyle o ile się nauczyła czegoś tutaj w przeciągu tych kilku lat. Czuła jednak, że może przysłużyć się w świętej walce w swoim zakresie, robiąc to co potrafi najlepiej w słusznej intencji i bez najmniejszego cienia pardonu.
Odprawiona podążała z chmarą zakonników. Przy wyjściu grupa braci na czele z bratem Klemensem, weryfikowała osoby i przydzielała kawałki papieru. Była to praca iście zorganizowana i trudna. Powstały zator skutecznie wstrzymał pochód, aby każdy kto czytać potrafił otrzymał polecenie.
Maena zaszczycona własnym skrawkiem, natychmiast poczęła czytać schodząc ze środka korytarzu, a stając przy ścianie. Odnosząc wrażenie, że trzyma w rękach istotny dokument, przeczytała go jeszcze z trzy razy, albo i pięć. Ważne by niczego źle nie zapamiętać. Następnie schowała to do kieszeni w habicie, upewniając się, że ta nie była dziurawa, ani kartka skłonna do ucieczki. Wnet myśl pobiegła dalej rzucając w rozważenie od czego zacząć całe postępowanie.

Robotnicy zakonni remontujący dom demeryta z pewnością będą potrzebowali ciepłego napitku podczas pracy. Upewnić się trzeba było też o stanie kominka, by nie pomarzli i choroba ich nie wzięła. Jednakże kompletnie nie wiedziała jak się odbudowuje dom demeryta, ani jak się robi podobne rzeczy, ale wierzyła, że jej pokażą co i jak.
Zaś o zaopatrzeniu infirmerii to wiedziała już więcej. Woda i ręczniki, stanowiło podstawę. Bandaże, maści, nici i igły do zszywania. Pasy zaciskające i proste narzędzia do operowania, upuszczania krwi, czy wyrywania zębów. Opium, napary z ziół, miód i bimber, a już na życzenie infirmera inne lekarstwa przynosiło się z jednego ze składzików.
Odnośnie porządkowania magazynów, spodziewała się, że odwiedzi kogoś szczególnego. Starszy brat Jens, niski, flegmatyczny, gruby, ruchliwy jak mucha w smole, pełnił funkcję skryby i jednego z administratorów magazynów. Zazwyczaj nic nie mogło wylądować, czy wydostać się z cellarium bez jego wpisu w rejestrze, zgody, albo chociaż wiedzy. Wedle opinii zakonnicy choć był mądry i wykształcony, jegomość nie szczególnie kwapił się do utrzymania należytego porządku i podejrzewała go o obżarstwo i podjadanie zapasów. On zaś sam nie darzył nadgorliwej kobiety specjalną sympatią, szczególnie gdy ta za każdym razem, odwiedzając jakieś pomieszczenie za które odpowiadał, dzieliła się krytyczną uwagą. Też jako jeden z nielicznych, co orientowali się o aktualnym stanie magazynów, był zobligowany do przeprowadzenia porządków.
Kobieta plan ułożyła sobie prosty. Odwiedzić administrację cellarium, wybrać się do infirmerii, odwiedzić Arnulfa, dowiedzieć się o odbudowę domu demeryta. A gdy dobije południe, przyjdzie czas na posiłek w refektarzu.

Wnet wybrała się do Jensa, spodziewając się, że właśnie go zastanie na swoim stanowisku pracy, jako że ostatnio nie zawitał w infirmerii i jako że zostały obwieszczone nadchodzące zmiany. Większość czasu swej służby wysiadywał w małej klitce, gdzie trzymano klucze do różnych sekcji cellarium i gdzie prowadził nowe wpisy i przeglądał stare. Miejscówka była mała, a wejście w żadnym przypadku nie przypominało tego rozklekotanego do dormitorium. Drzwi z grubego drewna były względnie nowe i miały się świetnie. W środku w surowym obliczu kamiennych ścian, przy prawym skraju pomieszczenia, siedział przy blacie sam klasztorny urzędnik. Ubrany w gruby zakonny habit świecił łysiną. Z lewej strony zaś znajdowała się drewniana gablotka z kluczami, a naprzeciwko samego wejścia, kolejne drzwiczki, tym razem do kanciapki, w której trzymano księgi rejestru magazynu. Światła w tym zamkniętym pomieszczeniu dostarczały liczne świece, rozstawione na blacie w okół podkładki, tak by skrybie było widać co znajduje się na papierze.
Brązowe paciorkowate oczy Jensa leniwie oderwały się od przeglądanej na podkładce księgi. Podwójny podbródek zatrząsł się nieznacznie, kiedy ten uniósł głowę by przyjrzeć się kto wszedł do środka. Rozpoznając Maenę jakoś powstrzymał się od wywrócenia oczami, unosząc zaledwie grube krzaczaste brwi.
- Siostra czego potrzebuje? - niechętnie zapytał nosowym głosem.
- Starszy brat Jens! - energicznie zaczęła. Wyciągnęła też od razu kartkę z poleceniem i ruszyła by mu ją przedstawić. Sam zakonnik jakby starał się wyżej wznieść brwi, choć nie było to już możliwe.
- Tutaj jest ustalenie, będę robiła w magazynie porządek. - oświadczyła żwawo. Skryba sięgnął po wystawiony w jego kierunku świstek i począł się jemu przyglądać. Zmrużył oczy i ściągnął usta, by po chwili wpatrywania się w kaligraficzny zapis, oddać dokument. Maena przyjęła go i schowała od razu. Nie słysząc, żadnych poleceń, albo też i ustaleń przestąpiła z nogi na nogę.
- Coż taka markotność dopadła? Toż to dzień piękny, nasza wspaniała ksieni Larysa powróciła i oświadczyła. Ulepszać klasztor będziem. - zaczęła mierzyć go argusowym wzrokiem. Czyżby stał się grubszy od ostatniego czasu jak go widziała?

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

7
Jens odwzajemnił wścibskie spojrzenie Maeny ze stoickim spokojem, choć krzaczaste brwi zaszły mu niemal na ciemię, gdy zakonnica z właściwym sobie fanatycznym zapałem oznajmiła, iż będzie grzebała w jego domenie. Zwróciwszy kobiecie wymięty karteluszek, Vulstein schował dłonie w rękawach habitu i odchrząknął.
Zaiste, radosna to nowina — odrzekł jej wreszcie, tonem świadczącym o czymś zupełnie przeciwnym. — Muszę jednak siostrę rozczarować. Nie otrzymałem żadnych odgórnych poleceń względem rzekomej inwentaryzacji. Prawdopodobnie nie o te magazyny, które są użytkowane na bieżąco się rozchodzi, ale te znajdujące się pod zawalonym skrzydłem domu demeryta. Siostra pójdzie się wywiedzieć — dodał, jakby oganiał się od natrętnej muchy i już chciał wrócić do swoich zajęć, gdy nagle zerknął na Maenę, mrużąc podejrzliwie oczy.
A, właściwie to pójdę z siostrą. Trochę ruchu nie zaszkodzi — zażartował blado i nieszczerze, po czym wstał od pulpitu, zdjął ze ściany pęk kluczy i niemal wypchnął zakonnicę za drzwi kantorka. Zamknąwszy swoje królestwo na cztery spusty, ruszył kaczkowatym chodem tam, skąd przyszła Maena, to jest: na powierzchnię i światło dnia, które przez lata podziemnej posługi były mu już nie tylko zbędne, ale niemal obce.
Jens Vulstein, administrator magazynów i skryba sakiryckiego klasztoru na Garbie, wspinał się mozolnie po wyszczerbionych, długich schodach, sapiąc i stękając. Jeśli do tej pory Maena miała jakiekolwiek wątpliwości czy zakonnik przybrał ostatnio na wadze, to jego zlana potem i czerwona z wysiłku twarz rozwiała je, gdy dotarli wreszcie na górę.
Przecięli dziedziniec, przeszli przez murszejące miejscami krużganki i po chwili marszu z przeszkodami w postaci całej masy zaganianych zakonników, skręcili w korytarz prowadzący do celi ksieni Larysy. Sapiący jak miech kowalski Jens przystanął raptowanie, przejechał pulchną dłonią po łysinie, sądząc najwyraźniej, że oto poprawia sobie fryzurę, po czym wygładził habit i zapukał trzy razy. Drzwi uchyliły się po dwukrotnie dłuższym czasie, a w ich wąskim prześwicie ukazała się szczurowata twarz brata Klemensa, któremu do pełnego przeobrażenia w szczura brakowało tylko ogona i sierści na całym ciele.
O co chodzi, bracie? — zapytał, spoglądając zniecierpliwionym wzrokiem na rumianego skrybę, a gdy dostrzegł stojącą opodal Maenę, dodał: — Siostro? Ksieni Larysa jest teraz zajęta ważkimi spra...
Wpuść ich, bracie, niech nie stoją na zimnie. Infirmeria już i tak pęka w szwach.
Jak każesz, przewielebna.
Klemens, wyraźnie nierad, skrzywił się i zaszurał butami, lecz kornie wykonał polecenie, wpuszczając przybyłych do środka.
Pomieszczenie było urządzone skromnie i surowo, choć nie dało się nie zauważyć pewnych udogodnień, których brak było w dormitoriach, jak na przykład stojąca w rogu, dająca przyjemne ciepło koza, spore i całkiem ładnie wykonane dębowe biurko czy grube dywany zaściełające kamienną posadzkę. Poza tym cela ksieni nie różniła się zanadto od cel reszty zakonników — bielone ściany, małe okna, proste, drewniane łóżko nakryte pierzyną oraz kocami, stolik nocny z brewiarzem i kagankiem, kilka nadgryzionych zębem czasu skrzyń i zydli.
Siostra Maena. Brat Jens — przywitała wchodzących ksieni z lekkim uśmiechem na wąskich wargach. Jej niezwykle jasne, szaroniebieskie oczy prześwietlały duszę na wskroś. Stała za biurkiem, podpierając się knykciami o blat zawalony papierzyskami, a srebrzysty welon spływał jej na ramiona, okalając niebiańską twarz. — Jak mogę wam służyć?
Wybacz, że przeszkadzamy, wielebna matko, ale siostra Maena ma pewne wątpliwości. Otóż...
Niechaj siostra Maena sama je przedstawi, skoro to ją trapi niepewność — przerwała mu ksieni, a Jens skurczył się w sobie i umilkł. Pozornie surowy ton przełożonej klasztoru nie zwiódł jednak młodej zakonnicy. Maena dostrzegła figlarne iskierki w świetlistych oczach Larysy, patrzącej teraz wprost na nią. — Zły chyba nie splątał jej języka?
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

8
Przyglądała mu się bacznie. Jens swym zwyczajem sprawnie sformułował wyproszenie. O nie, tak łatwo się wygonić nie da. Ma wszystko na papierze i tym razem ją tak łatwo nie spławi. W gwałtownym geście, oparła ręce o biodra i przekrzywiła głowę nieznacznie w bok i do przodu, wzajemnie wymieniając się zmrużonymi spojrzeniami.
— A, właściwie to pójdę z siostrą. Trochę ruchu nie zaszkodzi
— Dobrze, chodźmy! "Oj nie zaszkodzi, nie zaszkodzi. Post też by Ci nie zaszkodził spaślaku bezwstydny."— dodała w myślach, nadal czekając uparcie. Ten zaś wstał, wziął klucze i ruszył by opuścić pomieszczenie, spychając zakonnicę swoim gabarytem. Stojąca w przejściu Maena w ostatniej chwili wyszła przez próg drzwi na korytarz, unikając zdecydowanego kroku skryby i niechybnej kolizji.
Wnet po dobitnym zabezpieczeniu kantorka, bezsłownie ruszyli obok siebie. Siostra musiała przy nim zwolnić tempa marszu. Guzdrał się ten niemiłosiernie. A wspinaczka po zwykłych schodach, iście wyczynowa dla niego, spowodowała że i Maena nieco się zaczerwieniła. Tyle, że ze złości, bo już na pewno nie z wysiłku. Gdyby tylko nie był od niej wyżej rangą w hierarchii, to by mu wygarnęła siarczyście, jakie to z niego prosie przebrzydłe się zrobiło. Ciało mu napuchło z przesytu grzechów jakich się dopuścił, a ciężar tych win nie pozwalał mu normalnie funkcjonować. Widać to było i to na pierwszy rzut oka! To prosiło się o pomstę do Sakira, albo o zbawienną pokutę.
Tego drugiego serdecznie mu życzyła i chciała mu w tym pomóc. Wszakże Jens był mądry i wykształcony, co gorliwa siostra ceniła, acz widoczne było, że wygoda go zdeprawowała. Jako druhowi w wierze, Maena święcie życzyła szybkiego powrotu do formy, lecz delikwent miał z tym duży problem oraz długotrwałe już opory. Inteligencja widać nie chroniła nikogo przed niebezpieczeństwem zbrukanej dewiacji, a wręcz wystawiała osobnika na trudniejsze to próby, które to obracały jego intelekt przeciwko niemu. Metodyka skutecznego radzenia sobie ze słabościami była jedna i niezawodna w swej prostocie. Był to regularny post i szczera modlitwa, praktyki, które nie bez powodu Maena wynosiła na piedestał swego postępowania.

Wlekąc się w tempie Jensa i mijając spracowanych zakonników nareszcie dotarli przed drzwi do celi samej ksieni. Nie bacząc na siebie, zarówno sam brat, jak i siostra upewnili się przed wejściem. Maena, poprawiając chustę na głowie, czy żaden włos nie wystawał i czy habit się gdzieś nie zawinął. Wzięła głęboki oddech, kiedy to skryba zapukał, gotując się na spotkanie z tak ważną osobistością. Delikatna trema ostrzegała przed swobodnym zachowaniem, ale i zachwyt dał o sobie znać.
Zza drzwi wychylił się brat Klemens, najwidoczniej niepocieszony widokiem może nie tyle co Jensa, co już na pewno Maeny. Formułując odmowę wizyty, został jednak uprzedzony przez samą ksienię, która zaprosiła to do środka. Widząc minę szczurowatego, siostra posłała mu uśmieszek triumfu. Weszła pierwsza i zostali wnet przywitani.
Maena dygnęła nierówno i uśmiechnęła się szczerze, nieco głupkowato. Serce jej przyśpieszyło i zastygła w podziwie, wdzięcznie wpatrując się w ksienię Larysę z bliska. Już miała się odezwać, ale brat Jens był szybszy.
Równie prędko okazało się, że wielebna woli jednak posłuchać pierw samej siostry. Widząc aprobatę i uwagę Larysy skierowaną na nią, niemalże nie podskoczyła z ekscytacji, acz z pewnością drgnęła. Zwilżyła usta na szybko i od razu wypaliła:
— Wybrałam się do brata Jensa, bo otrzymałam pisemne uzgodnienie od szanownego brata Klemensa, że trzeba magazyny posprzątać. Chciałam rozważać w jakiej kolejności będziem porządkować, dużo jest pracy i nie ma chwili do stracenia, ale brat od razu mnie chciał pokierować, byle dalej od niego! — Maena nie kryła oburzenia, w końcu mogła powiedzieć co jej leży. Przyłożyła swoją prawą dłoń do piersi, blisko serca, zapewniając o autentyczności swej wypowiedzi i żarliwie mówiła dalej:
— I nie mam żadnych wątpliwości! Chyba, że co do przestrzegania świętego postu przez brata Jensa. Przytył i to wulgarnie! Widziałam jak się wlecze po schodach i wystarczy spojrzeć! Chłop nadal czerwony i sapie, pot na czole nosi, jakby wysiłku nieludzkiego się dopuścił! A on tylko tu przyszedł, obżarciuch! I to jeszcze ledwo, ledwo! — pokazała na niego paluchem, oskarżając go. Wnet wskazujący palec, wraz z kiwającą głową, zaczął kilkakrotnie wytykać Jensa — Kazał mi przyjść, a ja nie chciałam niepokoić wielebną matkę, ale widocznie muszę, bo to do okropnego stanu się dopuścił!

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

9
Nieszczęsny administrator magazynów wybałuszył na Maenę oczy, zachłysnął się i poczerwieniał jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe. Im dłużej zakonnica mówiła, tym Jens coraz bardziej się zapowietrzał. Wyglądał przy tym jak wyrzucona na brzeg, mieniąca się wszystkimi odcieniami czerwieni ryba.
A-ależ... Ja... T-to... n-nie godzi się! — zapiał Vulstein, gdy dziewczyna skończyła swą oskarżycielską mowę. — Wielebna matko...!
Ksieni gestem uciszyła Jensa, po czym wyprostowała się i schowała dłonie w rękawach habitu. Długo przyglądała się dwójce przybyłych, a jej idealnie symetryczną twarz przecinał mars. Wreszcie westchnęła, nieznacznie kręcąc głową, jakby była rozczarowana albo zawiedziona.
Być może rzeczywiście winniśmy zdywersyfikować ci nieco zajęcia, bracie — zwróciła się do bliskiego zawału Jensa, po czym przeniosła przenikliwe spojrzenie na zakonnicę. — Dlatego pomożesz siostrze Maenie w pracach, do których została wyznaczona. — Skryba pobladł, jakby cała krew w jednej chwili spłynęła mu do stóp i wsiąkła w posadzkę. Stojący nieopodal przełożonej klasztoru Klemens nie potrafił ukryć złośliwego uśmieszku, który rozsiadł mu się w kąciku wąskich i suchych ust.
Zawalona przed laty część domu demeryta — kontynuowała Larysa tonem nieznającym sprzeciwu — zostanie odbudowana i przekształcona w dodatkową infirmerię, a leżące pod nią magazyny uprzątnięte i zaopatrzone adekwatnie do potrzeb. Zgłosicie się teraz do majstra Oltara. Razem — podkreśliła. — Przybył do nas prosto ze Srebrnego Fortu, by czuwać nad pracami remontowymi klasztoru. Wierzę, że nie dacie mu podstaw, by mówił źle o naszej wspólnocie w raportach do Wielkiego Mistrza.
Ostatnie zdanie, choć wypowiedziane dokładnie tym samym, chłodnym i spokojnym tonem, co cała reszta wypowiedzi Larysy, zabrzmiało nad wyraz surowo, żeby nie powiedzieć — groźnie. Przynajmniej w odczuciu Jensa, który zwiesił smętnie głowę, pobity i pokonany, a jego podwójny podbródek przeobraził się naraz w poczwórny.
Jak sobie wielebna matka życzy... — wybąkał, łypiąc na Maenę bazyliszkowym spojrzeniem.
Raduje się serce i dusza moja. Możecie odejść, niech was Sakir prowadzi.
Larysa spojrzała na brata Klemensa, na co ten błyskawicznie znalazł się przy drzwiach i otwierając je szeroko, bynajmniej subtelnie dał do zrozumienia „gościom”, by już sobie poszli. Jensowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Skłoniwszy się ksieni, wystrzelił na korytarz jak oparzony, naiwnie i podświadomie sądząc chyba, że podobny zryw ocali go od towarzystwa upierdliwej dziewuchy. Tymczasem zapowiadało się, że Jensa Vulsteina i Maenę z Wyrwigór czekają długie miesiące codziennej współpracy, gdyż zawalone z nieznanych szerzej przyczyn północne skrzydło domu demeryta było bardzo rozległe i niemal równie zdewastowane.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

10
Maena z zapartym dechem w piersiach słuchała osądu ksieni. Każde słowo wybrzmiewało w jej uszach niczym muzyka. Czysty głos, ale i stanowczy, pełen powagi i naturalnie sprawiedliwy. Uwielbiała jak mówiła. Na wieść, że Jens zostanie zaciągnięty do wspólnej pracy rozpromieniła się. Tak, już ona pomoże mu w pracy i wysiłku wejść na dobrą drogę, z której to pod nieobecność wielebnej zboczył. Oczy Maenie się zaszkliły z wdzięczności za docenienie wartości jej osoby i przydzielenia do tak ważnego zadania. Od jej pracy zależała nie tylko forma skryby, nie tylko odbudowa skrzydła klasztoru, ale i reputacja w oczach samego Mistrza!
Nie zawiedziemy Ciebie matko! Postaramy się z całych sił! Z całych sił! Możesz na nas liczyć! — Maena energicznie skłoniła się kilka razy, potrząsając splecionymi dłońmi i już by wyskoczyła z celi ksieni, ale zatrzymała się w progu. Obróciła się i uśmiechnęła kurcząc się nieco, jakby chciała coś jeszcze poruszyć.
Tak się cieszę wielebna matko i bracie Klemensie. Tak się cieszę! Ten... no... — zamarła na chwilę. Nie wiedziała jak zagadać i głupoty nie palnąć. Tak jej przecież zależało na jej opinii. Wycofała się ostatecznie onieśmielona, nie pewna czy aby właściwe było zapytać się ksieni, gdzie tego owego majstra znajdą. Skoro Jens wyszedł bez pytań, pewnie to było oczywiste. Dygnęła raz jeszcze równie prosto co zwykle, uśmiechnęła się szeroko i po chwili wycofała się z celi — Bierzemy się do pracy!— i rychło znalazła się na korytarzu niedaleko starszego skryby. Podeszła do niego niemalże skocznie w radosnym nastroju.

Ktoś mógłby powiedzieć, że właśnie zapadł moment, w którym to nie było już nadziei dla Jensa. Wpadł między fanatyczkę, a liderkę klasztoru. I to z rzeczami, w które Maena mogła walić jak w bęben. O ile ta pierw dostrzeże te rzeczy. Pewnym było, że gdy tylko jakąś niedoskonałość u niego wykryje, rychło będzie miał z nią problem. A ta miała zwyczaj tego się dopatrywać. Drugą sprawą było to, że zakonnica na prawdę miała dobre intencje wobec niego. Po prostu była rażąco surowa, ortodoksyjna i uparta.
Poza tym ambaras był jeszcze większy, jako że ta szczerze go lubiła. Skłonna była nawet wykonywać jego polecenia, jeśli o coś poprosił by mu pomóc. Ubranie trzeba było zacerować, wiadomość przekazać, habit poszerzyć. No może z tym ostatnim do niej się nie zwrócił nigdy.
A nawet jeśli darzył ją niekiedy nieukrywaną antypatią, ta to tłumaczyła sobie wtedy, jako klasyczny przymiot grzesznika i że ostatnio mu się pogorszyło. Przez co błędne koło napędzało się coraz bardziej, a kobieta zdawała się go jeszcze mocniej prześladować i częściej odwiedzać.
Maena zaś miała wrażenie, że jako jeden z nielicznych zakonników potrafił on uważnie ją wysłuchać. Był z resztą mądry, mogła się go czegoś doradzić, przecież głupków w administracji nie trzymają. Tak sądziła. Trzeba było umieć liczyć i ładnie pisać, mieć wiedzę, a głupi tego na pewno nie umieją, prawda? Warto wspomnieć, że przy okazji nie był jakoś specjalnie atrakcyjny. Swoją zapuszczoną aparycją nie wzbudzał unikanych myśli, co wciąż młoda Maena w szczególności sobie ceniła. Łatwiej było znieść jego męskie towarzystwo, a nawet czasami jakąś frustrację wyrzucić właśnie na niego.
Jens zwykł jednak upewniać się, że nie będzie miał z nią doczynienia więcej niż był na to skazany. Jak na złość, ta niekiedy go poszukiwała, żeby zagadać. Teraz na siedem nieszczęść i klątwy tego świata, wszystkio wskazywało, że będzie musiał z nią współpracować. Przez miesiące...

Widzi brat! Wspólnie przyczynimy się do chwały klasztoru i odbudowy! Kto by pomyślał, że razem nam to przyjdzie uczynić! Nie wpadłabym na to. Tylko najpierw wybierzmy się do szanownego majstra Oltara! Trzeba wypytać co i jak. — żywo gestykulując, zakonnica rozpoczęła rozmowę od razu. Sprawnie ignorowała podły nastrój skryby, którego była domniemanym powodem — "Też mi, foszyć się będzie. Trzeba się wziąć za siebie, a nie!"
A potem razem pójdziemy na posiłek w przerwie obiadowej. Poproszę Helgurdę to ułoży Ci dietę! Mówię Ci, ona zna się na gotowaniu i jedzeniu. Na pewno Ci pomoże! — dobitnie zapewniła, po czym jakby nigdy nic ujęła palcami lewej dłoni swoje policzki, by wzrokiem zbłądzić po suficie w krótkim zamyśleniu.
Jak myślisz, gdzie powinniśmy szukać majstra? Jest jeszcze względnie wcześnie. Taki oto specjalista pewnie śpi nieco dłużej, żeby pomysły w głowie miały kiedy mu powstać. Pewnie w lepszej to celi go umieścili co, czy może w jednym z budynków za klasztorem? Dom pielgrzyma jest dla świeckich wizytatorów. Jak myślisz? — zagadała nieco jednak tym razem zakłopotana brakiem oczywistości. Już chciała z powrotem pukać do celi ksieni, by się tego dowiedzieć.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

11
Ksieni pożegnała Maenę — oraz jej zapał — uśmiechem zadowolenia i błogosławiącym kiwnięciem głowy. Gdy tylko młoda zakonnica wyszła za Jensem, a korytarzem poniosło się echo zamykanych drzwi, skryba obrócił się jak żgnięty nożem w zadek, patrząc na dziewczynę takim wzrokiem, jakby ta nie była jego siostrą w wierze, ani nawet najmarniejszym z marnych stworzeń, lecz łajnem pod jego butem. Znać było, po trzęsącym się na mężczyźnie tłuszczyku, jak i zaciśniętych do białości pulchnych dłoniach, że Vulstein ledwo nad sobą panuje. Milczał, cały czerwono-siny na twarzy, zgrzytając zębami, lecz gdy Maena wykonała ruch, jakby ponownie chciała zakłócić spokój przełożonej, Jens osadził ją w miejscu gwałtownym chwytem za przedramię.
Za co to wszystko? — wycedził skryba, odpowiadając jej pytaniem na pytanie. Oddychał ciężko przez nos, nachylając się do Maeny, a nalaną twarz rosił mu pot. — Co ja takiego siostrze zrobiłem, że mnie tak siostra gnębi? Dlaczego akurat mnie, do diabła! — zaklął zduszonym głosem, rozpaczliwie, wlepiając w nią małe, brązowe oczka i zaciskając serdelkowate palce na ręku dziewczyny. Puścił jednak po chwili, opamiętawszy się. Odstąpił od niej, rozglądając się w obawie czy aby nikt nie widział mogącej zostać opacznie zrozumianą sceny, po czym strzepnął gwałtownie habit, otarł twarz i przejechał dłonią po łysinie. Zapatrzony gdzieś w dal, przymknął oczy i westchnął, uspokajając się nieco.
Niech siostra swoje dobre intencje zachowa dla kogoś innego — podjął po chwili, odwróciwszy ku niej twarz. Spojrzenie miał twarde, a usta zacięte. — Nie potrzebuję siostry pomocy ani jej nie chcę. Niech sobie to siostra zakarbuje. A teraz — szurnął butami, ruszając w kierunku z którego przybyli — zajmijmy się pracą.
Jens Vulstein, nie oglądając się czy Maena za nim podąża, wyszedł na wirydarz. Zmarznięty śnieg chrzęścił im pod stopami, a lodowaty wiatr smagał twarze. Niemrawo przebłyskujące zza ciężkich chmur słońce po raz kolejny przegrywało nierówną walkę o dominację na zimowym nieboskłonie. Administrator magazynów skulił się w sobie i naciągnął kaptur habitu na głowę. Przeciąwszy wewnętrzny dziedziniec, przeszli przez krużganki, weszli w korytarz prowadzący pomiędzy kalifaktorium a lawatoriami, po czym wyszli na żwirowaną dróżkę poza głównym kompleksem, wiodącą wśród poletek uprawnych i sadów owocowych, za którymi rozciągał się już tylko stary gaj i cmentarz, a tuż przed nimi — wyrastał niby strażnik potężny gmach domu demeryta.
W oddali, na tle zwałów przysypanych śniegiem kamieni, za którymi ciemniała ściana lasu, Maena dostrzegła krzątające się sylwetki, prawdopodobnie innych zakonników przydzielonych do odbudowy zawalonego skrzydła. Jens nie zatrzymywał się, parł kaczkowato naprzód, jakby wierzył, że im szybciej upora się z wyznaczonym mu zadaniem, tym szybciej uwolni się od nadgorliwej wariatki, której roiło się chyba, że upierdliwością i skarżypyctwem zbawi ten świat.
Zbliżając się do gruzowiska, Maena dostrzegła pośród mrowia jednakowych habitów, ubiór zgoła odmienny, a pasujący tam niby kwiatek do kożucha. Szeroki w barach, słusznej postury mężczyzna, stojący do nich tyłem, ubrany był w brokatowe robe w barwach burgunda i granatu o workowatych, zakończonych kielichowo rękawach, wełniane nogawice pod kolor oraz wysokie ciżmy z wywiniętymi noskami. Na pokrytej szpakowatym włosem głowie nie miał nic, za to pod pachą dzierżył jakieś przybory, zdaje się, że linie czy łuki drewniane, a u pasa zamocowanych miał kilka tubusów i mieszków, w tym wyszywaną złotą nicią i klejnotami jałmużniczkę z symbolem Sakira — mieczem gorejącym. Zajęty rozmową z niewielką grupką nowicjuszy, nie zwrócił uwagi, gdy kilka dookolnych głosów ozwało się w poszumie wiatru, witając podchodzących Jensa i Maenę.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

12
Maena rżnęła głupa w najlepsze, jako nic się nie stało. Matka jak żyła radziła — "Daj chłopu popalić, to wreszta się posłucha. Ać tyci, acz zawsze". — Z resztą, cyrki i awantury na wsi nieraz wybuchały.
Jens nie chciał schudnąć, wypadało przekonać, jako świadkiem była, że jeden z Wyrwigór na otyłość przy niej się przekręcił. W końcu go przekona, musiała tylko zachować cierpliwość do niego. W końcu się uda.
Sprawa jednak nabrała nieprzewidzianego obrotu wydarzeń, gdy to starszy brat, chwycił kobietę za rękę, skutecznie ją zatrzymując w miejscu. Silny obcy ucisk na przegubie nadgarstka rzucił ją w niemałe zakłopotanie. Zbladła i otworzyła szeroko oczy z niedowierzania, wsłuchując się otępiale w to co ma do powiedzenia. Zaś druga ręka ją świerzbiła i niewiele trzeba było i by mu lutnęła w tę łysinę
— Jens! — ostrzegła go podniesionym tonem, który lada moment mógł zamienić się w pisk. Gdyby nie fakt, że ją zaskoczył i tym sposobem onieśmielił, najpewniej by go zdzieliła od razu. Starszy brat na szczęście się opamiętał i od niej odstąpił na czas, nim by doszło do szarpaniny. Ta zaczęła rozmasowywać rękę we chwyconym miejscu, by upewnić się że wszystko w porządku. Jakby dotyk drugiej osoby mógł zostawić jakieś niechciane znamię, czy klątwę. Między dwójką zapadło milczenie, a kobieta przestała wybałuszać na niego oczy z oburzenia, a zgubiła swój wzrok gdzieś na podłodze.
Gdy ten ponownie podjął rozmowę ta obdarowała go swoim nieobecnym spojrzeniem, twarzą nie zdradzając ani jednej emocji. Nie chciał jej pomocy... Jednak teraz na pewno kondycja mu się poprawi. Pogada jeszcze z kucharką. Nawścieka się na nią, to i ręce mu do pracy same polecą. Pokręci się, upewni, że wszystko dobrze pójdzie... A i sługa boży do godnego stanu się doprowadzi, to i w chwale Sakira siostra gotów była cierpieć niechęci od innych.
— Tak, tak! Praca dobrze nam zrobi! — z aprobatą przyznała, kilkakrotnie kiwając głową, zachowując się jakby do niczego przed chwilą nie doszło.

Tym oto sposobem udręczony administrator zyskał nieco spokoju, chociaż przez jakiś czas. Siostra nie odstępowała go ani na krok, ale ku jego uldze nic do niego nie mówiła, zajęta była własnymi myślami, które w głowie jej się poczęły kłębić. Niespokojna zaczęła to palcami energicznie miąć karteczkę z jej przydziałem, jako że kroku z powodu Jensa przyśpieszyć nie mogła.

Poranny zimowy wiatr, słusznie zachęcał, aby to poprawić ubranie, żeby przylegało dokładniej. Maena poprawiła chustę, a dłonie schowała w rękawy. Niedługo później po przebyciu trasy od głównego klasztornego kompleksu, dotarli to na miejsce. Rzucająca się w oczy osobistość prezentowała się jako ktoś właśnie pokroju wyedukowanego specjalisty. Ładnie i bogato ubrany wiekowy jegomość przemawiał do grupki zakonników. I miał przy sobie instrumenty.
Gorliwa zakonnica zaś z niechęcią wymieniła kilka pozdrowień z innymi siostrami, czy braćmi. Trochę ją gryzł fakt, że nie była tutaj pierwsza, a najwidoczniej nieco się spóźniła przez aferkę z Jensem. Czy może raczej dlatego, że się pomyliła i poszła pierw do niego, a nie tutaj od razu. Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Przechadzając między innymi łypała też na lewo i prawo, biorąc sobie do serca misję od wielebnej Larysy, czy to aby nikt nie bimba i nie obija się nikczemnie. Gotowa by zaraz kogoś opieprzyć z góry na dół.
— Chodź — ni to zaproponowała ni rozkazała Jensowi, ale pewnie ruszyła by stanąć przy grupce nowicjuszy, licząc że klasztorny skryba dogoni ją i również wystąpi.
— Przepraszam szanownego fachowca, ale nam to tutaj też praca przyszła! — wtrąciła się akcentując swój entuzjazm i wyciągając wymiętolony już świstek, niczym pełnoprawne potwierdzenie, że właśnie ona tutaj będzie pracować. Wchodząc mu nie tylko w zdanie, ale i występując przed szereg nowicjuszy.
— Palimy się do pracy! Co majster potrzebuje by zrobić? — zapytała serdecznym tonem, acz wprost. Niewinnie się uśmiechając, schowała ręce za plecami, gdy tylko pewnym było, że świstek nie stanowi już elementu zainteresowania.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

13
Cze... — zaczął Jens, zaskoczony bezczelnością manewru Maeny, lecz ta wyminęła go, wciskając się na chama we flankę zebranych przed majstrem nowicjuszy.
...miecie taczki i... O — zakończył niespodziewanie instruowanie grupki zakonników. Szpakowate, gęste i sterczące na wszystkie strony brwi uniosły się w wyrazie zdumienia, by za moment zbiec się w lwią zmarszczkę na wysokim, szlachetnym czole. Mężczyzna spojrzał na Maenę, na ściskaną przez nią wymiętoloną kartkę, po czym znowu na nią. Oblicze miał surowe, szczękę mocną, prosty nos i małe oczy nieokreślonego koloru. Poruszył śmiesznie obfitym wąsem, spod którego nie sposób było dojrzeć czy się uśmiecha, czy wręcz przeciwnie, gniewa lub złości. Gęsta siateczka zmarszczek dookoła oczu kazała jednak Maenie podejrzewać, że nie był to typ człowieka stroniącego od radości życia doczesnego i śmiechu. W ogóle całe jego oblicze sprawiało wrażenie raczej pozytywne, choć dalekie od jowialności.
Wybaczcie jej, majstrze Oltarze — wtrącił się zza pleców dziewczyny Jens, w obawie, że ta znowu sprowadzi na nich kłopoty. Nie mógł się jednak powstrzymać od uszczypliwości i zaraz dodał: — Ogień wiary płonie w siostrze Maenie tak mocno, że można się poparzyć.
Widzę — mruknął pod wąsem Oltar, bacznie przyglądając się to Maenie, to Jensowi. Po chwili, jakby przypomniał sobie o reszcie zgromadzonych, zwrócił się do nich, podejmując przerwany przez gorliwą zakonnicę wątek: — Ekhm, tak, jakem mówił, weźmiecie taczki i zaczniecie odgruzowywać od strony gaju. Budulec składujcie tam, pod murem, może się jeszcze na coś zda. Zmiana co cztery godziny i dodatkowy posiłek, bo ziąb taki... Ech! Ależ nam się trafiło, budowa w środku zimy! Bierzmy tedy przykład z naszej siostry — spojrzał z ukosa na Maenę ni to z drwiną, ni powagą — i pracujmy z wiarą i ochotą w sercach, na chwałę Pana naszego, Sakira. No, do roboty!
Majster klasnął w dłonie, a grupka nowicjuszy, popatrując z niechęcią na zakonnicę, oddaliła się do taczek, gruzów, czterogodzinnych zmian i dodatkowych posiłków, z czego tylko to ostatnie napawało ich jakimkolwiek entuzjazmem. Siwowłosy mąż zwrócił się ponownie do dwójki przybyłych. Taksował ich znowu wzrokiem czas jakiś, w końcu klasnął w dłonie i zatarł je, jakby brał się za jakiś intratny biznes. Z ust dobywały się wszystkim kłęby pary, z nieba prószył śnieg, mniej już nieco zmrożony, bo i słońce wyżej na niebie stało.
A więc — podjął niezbyt uczenie Oltar, gwałcąc zasady poprawnego rozpoczynania zdań — palicie się do pracy. Dobrze, bardzo dobrze. Takich ludzi nam trzeba. Zdaje mi się jednak, że brat chyba nienawykły do pracy fizycznej, a i siostrze nie każę przecież gruzów przerzucać... Czym zajmowaliście się do tej pory?
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

14
Pomimo uśmiechu, przyglądała się nowo poznawanej personie z iście ostrym i oceniającym spojrzeniem. Gdyby oczy Maeny mogły ciąć obiekty, majster z pewnością byłby już bez głowy, a jej elementy byłyby rozłożone na części pierwsze. Dalekie to było od flirciarskiego wodzenia wzrokiem po liniach twarzy, czy po wąsie skrywającym niepoznany grymas ust osobnika. Sam Oltar mógłby odnieść wrażenie, że chyba ma coś na twarzy, co nie powinno się tam znajdować.
Komentarz Jensa odnośnie jej zapału błędnie oceniła za komplement, to też naiwnie kiwała głową na potwierdzenie jego słów. Drugi raz jegomościowi nie weszła w zdanie, szczególnie gdy ten wyróżnił ją pośród męskiego nowicjatu i pobożnie wypowiedział się na temat ich wiary. Naturalnie jej tym zapunktował, to i jej duch pracy wyniósł się możliwie wysoko - "Chwała Sakirowi za wysłanników Wielkiego Mistrza!" - Targana nieco przez ciekawość, jak to dalej się potoczy, zaciskała na przemian dłonie, które to trzymała za plecami. Poinstruowani już bracia zakonni poszli niepocieszeni do pracy, co nie umknęło uwadze Maeny, a sam majster zwrócił się w końcu do nich, pytając ich o swoje umiejętności. Zakonnica swoim zwyczajem natychmiast udzieliła ożywionej odpowiedzi, nie dając szans Jensowi na wypowiedzenie choćby sylaby pierwszego słowa:
— Mnie zwykle infirmera asystować przychodzi. Chorymi się opiekuję, a i sama zszywam, jak luda krocie. Ubrania też szyję, przerabiam, wytwarzam i ozdabiam jeśli trzeba. Rany czyszczę, kończyny ucinam, włosy strzygę i przycinam, zęby wyrywam, co tylko trzeba. Jak cyrulik! Wiem też co jaki to flecze, felczer, no medyk zwykle potrzebuje do pracy! Ale i ten gruz możemy ponosić! Może nie tak tyle co chopy, ale też chopom by to jaki ciepluśki napitek by się przydał w takim zimnisku przynieść. Dopatrzeć jak im idzie! To nowicjat! Jeszcze nie wiedzą, że tu niełatwo! Pewnikiem się pochorują jak się ich nie przypilnuje! Spoci się taki, przystopuje i go zaraz zawieje, a tu trzeba ciepło utrzymać! — wyraziła się chyżo i z rozpędu wypowiedziała się też za Jensa:
— Starszy brat Jens zaś to znamienity skryba i ten no administracyjny klasztoru, księgi skrupulatnie prowadzi. Uczony w liczbach i piśmie! Specjalista prawdziwy! — mogła skończyć na szczerze wypowiedzianych komplementach, jednakże w gwoli szczerości miała coś jeszcze istotnego do dodania:
— Ale ostatnimi czasy utuczył się tragicznie! Szanowny Majster widzi, pawda? Choroba śmiertelna mu może grozić, jak tak dalej idzie! Nie godzi się do tego dopuścić! Do formy musi się doprowadzić!.. — zakładając tym razem ręce, ale przed sobą, wyrażała się butnie, szorstko, ale też i z troską. I mogła by tak mówić dalej i dalej, by upewnić się o przekonaniu Oltara do pracy fizycznej dla Jensa, ale w końcu ktoś jej przerwał...

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

15
Jensowi istotnie „choroba śmiertelna groziła". Jeszcze chwila, jeszcze jedno słowo Maeny, a szlag jasny by go trafił i krew nagła zalała. Zainterweniował jednak Oltar, widząc, co z zakonnicy za ziółko i gdzie w tym układzie znajdował się Vulstein. A — trzeba to powiedzieć — znajdował się w czarnej dupie. Nijak mu bowiem było wykłócać się z kobietą, do tego siostrą w wierze, ani tym bardziej podnosić na nią ręki. Tymczasem dla każdego, kto poznał Maenę z Wyrwigór jasnym było, że jedynym, co mogło ją uciszyć, była cegłówka i odpowiednia siła włożona w cios.
Doskonale — przerwał zakonnicy majster, słowem i gestem. Uniesiona dłoń Oltara owinięta była przesiąkającym i nieco zabrudzonym bandażem tuż przy przegubie, wcześniej zasłoniętym obfitymi rękawami robe. — Doskonale się składa. Będzie siostra łaskawa zająć się rannym? A później może istotnie napitek jakiś ciepły z kuchni przynieść dla utrudzonych ku chwale Pana... I przypilnować, niegłupi to pomysł, wszak strzeżonego Sakir strzeże. Brat tymczasem — Oltar przeszył zakonnika bystrym spojrzeniem — mógłby znaleźć plany architektoniczne domu demeryta? Tuszę, że macie porządek w księgach i rejestrach?
Vulstein przełknął ślinę i mimo woli skosił na Maenę, która wiecznie o rzeczony porządek zabiegała, podczas gdy on sam miał to głęboko w nosie, by nie uciekać się do bardziej dosadnych porównań.
Tak, oczywiście — zełgał gładko Jens.
Doskonale! — Oltar klasnął w dłonie swoim zwyczajem, a bandaż nasiąkł jeszcze bardziej. Mężczyzna jednak zdawał się tym zupełnie nie przejmować. — Zależy mi głównie, rzecz jasna, na planach dotyczących zawalonego skrzydła, tego samego, przy którym teraz stoimy. Z wielką szkodą dla klasztornej architektury i estetyki w ogóle byłoby odbudowywać ów gmach w niezgodzie z pierwotnymi założeniami i... Czy coś nie tak?
Nie, majstrze Oltarze... — zawahał się skryba, popatrując na Maenę. Wyraźnie bił się z myślami, targany pomiędzy poczuciem obowiązku a chęcią ucieczki od swojego nemezis. Ostatecznie jednak rozsądek (tudzież strach przed Larysą) zwyciężył. — Ale ksieni przykazała nam współpracować... — Mina skryby była naprawdę nietęga, gdy wypowiadał owe słowa i chyba nie byłaby gorsza nawet wówczas, gdyby zjadł żabę utytłaną w końskim łajnie.
Rozumiem — mruknął Oltar, marszcząc krzaczaste brwi. Błysk w jego bezbarwnych oczach zdradzał, że majster rozumiał istotnie. Ostatecznie mężczyzna spędził z Larysą kilka tygodni w drodze i zdążył ją nieco poznać. — Tedy dobrze się składa, bo rejestry budowlane znajdują się w archiwum opodal domu demeryta, czyż nie?
Hmm... Tak, zdaje się, że tak. Ale skąd...?
Wywiedziałem się, oczywiście. Miałem pójść tam sam, ale skoro ksieni była tak łaskawa i przysłała pomoc, grzechem byłoby zeń nie skorzystać. Zatem będzie, jakbyście się wcale nie rozstawali, albowiem zakwaterowany jestem w domu demeryta. Pójdźmy tedy, siostra Maena opatrzy mi dłoń, podczas gdy ty, bracie Jens, zejdziesz do archiwum i odnajdziesz plany. Czy takie rozwiązanie wam odpowiada?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”