Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

16
Była tak wzniesiona całą okazją, że prawie cały czas stała na palcach, a jej głos był o ton wyżej niż zwykle. Maena z aprobatą kiwała głową, gdy Jens nadmienił bardzo istotny fakt. Mieli pracować razem. Właśnie tak. To był obowiązek od samej ksieni. Dopilnować też to wypadało, by Oltar wrażenie miał pozytywne o zakonnikach i że pewność o ich użyteczności nie imał się wątpić. Jakież to było szczęście, że w swej mądrości majster uznał, że fanatyczka nadaje się do przypilnowania tych niedojdowatych leniwych nicponi z męskiego nowicjatu. Już ona to dopilnuje, by wysłannik mistrza był zachwycony. A i jeszcze samego go opatrzyć!? Maena poczuła ciężar odpowiedzialności, aż serce jej przyśpieszyło i nabrała nieco koloru na twarzy. Nie mogła nawalić. Słysząc, że ten kontynuuje swoją tyradę nie odważyła się pisnąć słówkiem, ale ponownie, niemalże machała swym czerepem, godząc się na wszystko.
Aż to zwrotnie wypowiedzieć się miała, oczywiście uprzedziwszy skrybę:
Mądrze powiada waszmość! Tak uczynim! — jakoś z rozpędu nadal kiwała się, przyzwyczajona, że to w kwestiach planowania zgadzać się zwykle powinno z mądrzejszymi.
Wszak najpierw obejrzeć wypada mi o stanie ręki majstra. I oprzyrządowanie potrzebne. Widać krew luźno ucieka w bandaż. Pewno szwy puściły, albo i co... — pochyliła się nieco, jakby chciała raz jeszcze spojrzeć w rękaw architekta, a raczej dość ostentacyjnie wygięła się, rzeczywiście zanurzając tam wzrok, jako chwilę i by jeszcze przycupnęła, by tą ciekawość zaspokoić, miast zwyczajnie poprosić o pokazanie rany. Szczęściem Oltar wypatrzył jej intencje i pokazał dłoń, nim ta na prawdę kucnęła.
Nie dobrze, nie dobrze to wygląda! Z pewnością szwy wymienić należycie i to czymś wyparzyć. Jakim to naparem z ziół przemyć, bimbrem, jeśli nie rozgrzanym węglem, aby to zaraza się żadna nie wkradła. Nie może się nic złego szanownemu fachowcowi stać. Nie możemy do tego dopuścić! — zakonnica splotła dłonie w pobożnym geście i pokręciła głową w pełni czczego biadolenia nad sprawą, wyrażając opinię nawet nie spojrzawszy pod bandaże.
Winniśmy przejść się do infirmerii, tam mamy całe oporządzenie i migiem sprawę załatwimy. W tym czasie Jens znajdzie co trzeba — zaproponowała, znów wyrażając się za swojego przyjaciela w wierze, wyznaczając za priorytet zdrowie Oltara, nad kwestią pilnowania Jensa i jego kompleksowego powrotu do formy i świetności.

Cóż to się stało? Ktoś rękę podniósł na szanownego majstra, że pokiereszowany? Jakiś niegodziwiec? — nie mogła się pohamować z ciekawością. Ktokolwiek to był z pewnością łotr, złoczyńca i najbardziej heretyk parszywy. Bałwochwalcy magicy, praktykujący bluźniercze sztuki. Co piąty to pomyleniec, dziwak i szaleniec. Co trzeci to diabeł wcielony, lubujący się w piciu krwi niewinnych i w zwyrodniałych bezbożnych orgiach. A co drugi to pokrętny szarlatan, oszust, manipulant i kradziej. Na samą myśl, siostra złapała bojowego ducha, nie otrzymawszy jeszcze nawet odpowiedzi.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

17
Gdy majster usłyszał o „wyparzaniu” rany pobladł nieco i zachrząkał, a smocze brwi zmarszczyły mu się w wyrazie niepokoju bądź powątpiewania.
Nie, nie, skądże — zaprzeczył Oltar, zapobiegliwie zabierając dłoń z zasięgu zapalającej się niby suchy chrust Maeny. — To głupstwo doprawdy, sam sobie winien jestem. Człek w latach już posunięty, a wciąż mu się zdaje, że rączy i rześki niby młodzian. — Mężczyzna zaśmiał się i znowu klasnął w dłonie, jakby nie mogąc powstrzymać odruchu.
To powierzchowna rana, siostro, nie ma potrzeby do infirmerii chadzać, chorych niepokoić a medykom wadzić. Pójdźmy do mej celi, tamój wrzątku nagotujemy, bandaże też się pewnikiem jakieś znajdą, a i winko… — zachrząkał, widząc wzrok zakonnicy — … do odkażenia rany, rzecz jasna… No, nie ma co gadać po próżnicy. Chodźmy!
Oltar szparko ruszył przed siebie, wzrokiem i gestem zachęcając swoich nowych pomocników, by doń dołączyli. Jens wlókł się z tyłu i milczał, pogrążony w niewesołych chyba myślach, bo minę miał cierpiętniczą i męczeńską niby Święty Amadej, któren za wiarę zginął łamany przez czarodziejską swołocz kołem, naprawiany ich plugawą magią i łamany znowu — i tak razy dziesięć, póki duch jego nie skonał w szaleństwie. Tymczasem Oltar pogwizdywał sobie pod wąsem, wyraźnie rad z sobie tylko znanych powodów, popatrując co jakiś czas kątem oka na idącą przy nim zakonnicę.
Droga nie była długa, wszak wejście do domu demeryta znajdowało się jakieś sto kroków od miejsca, w którym przyszło im się poznajomić. Gruzowisko wnet ustąpiło solidnemu budynkowi z szarego kamienia, nieco już nadgryzionemu zębem czasu i warunkami atmosferycznymi, lecz wciąż zadziwiającemu majestatem i detalem architektonicznym. Ktokolwiek zaprojektował ów gmach, z pewnością nie był miłośnikiem klasztornej prostoty i klarowności, które dostrzec można było w pozostałych budowlach na terenie kompleksu.
Strzeliste, dwuskrzydłowe drzwi z pociemniałego drewna w centralnej części domu demeryta okalał misterny portal zwieńczony wimpergą. Maena i Oltar przeszli przezeń, odprowadzani szumem hulającego między łukami przyporowymi wiatru oraz oddalających się kroków Jensa, zmierzającego w kierunku archiwum.
We wnętrzu było niesamowicie cicho i spokojnie. Wysokie okna wpuszczały sporo światła, a w ich snopach tańczyły drobinki kurzu. Miało się niemal wrażenie, że nic prócz tych drobinek się tam nie porusza. Oltar za nic miał jednak wrażenia i złudzenia, a także ciszę i spokój, które bez żenady zakłócił, szurając butami i mamrocząc coś pod nosem. Poprowadził Maenę korytarzem na prawo, aż do jego końca, gdzie kolejny hol, mniejszy i węższy, przebiegał w poprzek. W tymże holu, pośród mrowia identycznie wyglądających drzwi, odnaleźli te prowadzące do kwatery majstra. Na starym drewnie wymalowana była wyblakłą już farbą, ledwie widoczna „XIII".
Oto jesteśmy — rzekł majster, pchnąwszy drzwi, które otwarły się z głośnym skrzypnięciem. Cela była… nie jak cela. Pokój wyglądał zupełnie inaczej niż dormitoria, a nawet lokum samej ksieni. Okno było strzeliste i kolorowe, witraż przedstawiał jakiś ognisty motyw, więc wpadające światło było ciepłe, a izba jasna. Podłoga była nie kamienna, lecz drewniana i nakryta jakimś futrem, łóżko miało baldachim, a krzesła aksamitną tapicerkę. W ogóle meble były wyjątkowej urody, pachniały niby różane kadzidło i zdobiła je misterna snycerka. Regały, choć nieco przetrzebione, i tak zawalone były imponującą ilością ksiąg i zwojów, a na ścianach wisiało kilka malowideł przedstawiających scenki rodzajowe z życia klasztornego.
Proszę, niech się siostra rozgości. Ja tymczasem przebiorę się w coś bardziej… adekwatnego. — Majster zniknął za parawanem, który wyznaczał granicę między częścią sypialnianą a dzienną, zostawiając Maenę sam na sam z resztą pomieszczenia, gdzie miała do dyspozycji stół z krzesłami, regały, sekretarzyk, kredens, niewielką sofkę oraz kominek, nad którym wisiało owalne, nieco już zaśniedziałe lustro w złotej ramie.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

18
Maena słysząc zapewnienie Oltara, nieco zmalała, a już na pewno nie miała płomieni w oczach, zdolnych rozpętać niemałą aferkę. Uśmiechnięta pokręciła głową na wypadki przy pracy, niechętnie się zgadzając tym razem, by zaniechać wizyty, ale jak mogłaby na siłę tam ciągnąć. W końcu architekt powiedział, że to nic takiego, a ona i tak zobaczy o co się rozchodzi. Aż to nagle zdrobniałe "winko" wypłynęło z jego ust. Tak swobodnie i sielankowo niemalże, jako się napiją dla zabawy, że aż strzeliła z oczu piorunami, zaskoczona do czego majster zmierza. Dłonie luźno obracane przy sobie zesztywniały nagle z wyprostowanymi palcami. Ktoś by powiedział tak, jakby chciały się same wyłamać. A to zaraz Oltar się poprawił, aż kobiecie się odetchnęło, nie kryjąc wszechogarniającej ulgi. Jakoby majster odchylał się od jej wyidealizowanego wyobrażenia wysłannika Mistrza i zdolny kusić był zakonnicę winem. To skinąwszy, ruszyła za licznymi zachętami poczęcia kroków do wspomnianej ówcześnie destynacji.
Idąc obok, nieco z tyłu przy architekcie, Maena ze splecionymi dłońmi przy pasie, rozglądała się uważnie po opuszczonym obiekcie. Nie zachodziła w to miejsce. W sumie nie była tu ani razu, bo i po co? W ich ogromnym klasztorze, mieścili wszystkich, a nawet i więcej, kiedy to rannych zwozili na rehabilitacje i leczenie. No i nie pałętała się nigdy bez celu. Sam dom demeryta już z zewnątrz wyróżniał się większym rozmachem w pojęciu sztuki i piękna, aniżeli proste i dobrze znane kamienne bloki klasztoru. Naturalnie wrażliwa na piękno, choć raczej nieświadoma tego, nie mogła nie ulec zaciekawieniu, jak to wygląda w środku.

Wszakże dotarli do celi z napisem nad nim. Maena rozróżniła literę "yks" i powtarzające się literki "i". Z tego co pamiętała, tak numerowano obiekty, ale z tymi liczbami zawsze się jej wszystko partaczyło. O ile miała liczyć na palcach to wszystko szło dobrze, ale potem powyżej dziesięciu zaczynały się już schody.
A potem weszli do środka. Zakonnica zrobiła duże oczy, a dłonie znów jej zesztywniały, tyle że tym razem zaciskając się, kiedy to stanęła w progu, a Oltar ruszył przed siebie.
Świat znała tylko ze smętnie zabitej dechami wsi oraz z zimnego i bezlitosnego objęcia klasztornych murów. W całym swoim życiu nie widziała tak pięknego wnętrza. Jednakże nie był on przesycony na wyrost materialnym dobrem, nie było tutaj przelewającego się z lewa na prawo bogactwa. Kunsztownie, wymownie, dosadnie w sam raz. Dziwnie była pewna, że wszystko to obyło się bez bluźnierczego czczenia przyziemnej materii. Wkrótce miała się opanować, jednakże obecny tu witraż, obdarzony wznoszącym się ku południu słońcem, pochłonął jej uwagę do reszty, niczym żywy ogień, któremu to lubiła się przypatrywać w kominku. Okoliczność odebrała zauroczonej możliwość refleksji nad swoją postawą, jakby we wnętrzu usłyszała głos, który ją właśnie woła. Gdzieś tam usłyszała zaproszenie, by się rozgościć w pomieszczeniu, lecz olśniewające objęcie dotknęło jej oblicza, gdy się ku niemu zbliżyła. Zabarwione czerwienią światło przyjemnie ogrzewało twarz, gdy kobieta mrużyła oczy oglądając z bliska witraż i to już dokładnie, bacząc na każdy detal, który to możliwie uwydatnił się przy zadanym oświetleniu.
Wrażenie nieprzyziemne, której doświadcza rzuciło ją na kolana. Kobieta skuliła się w modlitwie. Zwracając swoje nadzieje ku Sakirowi w pobożnej prośbie, że jeśli z łaską właśnie zwrócił ku niej swoje oczy to by objawił jej swoją wolę, a usłucha i dokona wszelkich starań.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

19
Światło przesączające się przez kolorowe szkło mamiło i fascynowało, a subtelne niby muśnięcie motylich skrzydeł ciepło pieściło lico pobożnej dziewczyny, gdy ta klęczała rozmodlona i zapatrzona w okno.
Na pierwszy rzut oka witraż przedstawiał chaotyczne kłębowisko płomieni we wszystkich odcieniach żółci, oranżu i czerwieni, miejscami przechodzącej niemal w sjenę. Gdy jednak Maena jęła wpatrywać się weń uważniej, dostrzegła, iż ujarzmione ołowiem szklane ognie układają się we wstęgi przypominające skrzydlatą istotę, chyba ptaka, choć cechująca witraż abstrakcyjność pozostawiała spore pole do interpretacji. ... feeeniks... iks... ks... s... Nieznane słowo rozbrzmiało naraz ledwie słyszalnym echem na obrzeżach myśli Maeny. Było jak podmuch gorącego wiatru na skórze, jak muśnięcie rozpłomienionych pożądaniem warg kochanka, jak dotyk... boga? Choć wytężyła zmysły, nasłuchując i być może wierząc, że to głos samego Sakira, wrażenie nie powtórzyło się. W zamian posłyszała za sobą zdumiony baryton Oltara:
A... ależ Maeno! Co też siostra...? Niechże siostra wstanie... Gdyby to ksieni widziała... — mamrotał pod wąsem, pomagając dziewczynie podnieść się z klęczek i siłą niemal posadził ją na krześle przy stole. — Toż to na bluźnierstwo zakrawa — sapnął, zajmując miejsce naprzeciw i zaraz wytrzasnął skądś antałek „winka”, o którym wspominał był jeszcze na zewnątrz. Za nic sobie mając ewentualne miny i wymówki młodej zakonnicy, polał im obojgu, po czym podsunął jej jeden z pucharków kategorycznym gestem.
To na rozgrzanie. I ku pokrzepieniu serc w czas wojenny. Dyspensa od samego Wielkiego Mistrza — dodał i sam golnął zawartość kubka na raz. — No — ponaglił. — Nie zobaczy siostra mojej ręki, póki nie wypije.
Majster, choć przebrany w znacznie mniej już szykowny strój, wciąż górował nad dziewczyną tak wiekiem i autorytetem, jak i najzupełniej trywialnie, bo fizycznie. Wielki niby niedźwiedź, nawet w skromnym wełnianym kabacie o szaroburym kolorze, łudząco podobnym do tego, w którym występowały tutejsze habity, prezentował się majestatycznie i groźnie.
Smocze brwi ściągnęły mu się w jedną, marsową linię, a wąs ożył pod nieco garbatym nosem, poruszając się śmiesznie, gdy Oltar wyczekująco patrzył na Maenę. W jego bezbarwnych oczach zakonnica nie dostrzegła jednak podstępu ni intrygi, lecz niepokój.
Co też siostrze do głowy strzeliło, żeby przed witrażem klękać?
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

20
Złapana w objęcia enigmatycznego objawienia, zapomniała o bożym świecie. Karmiona obietnicą i własnymi marzeniami. Wrażenia przyjemnego dotyku, tak słodkiego i tajemniczego, że niemalże chciała nastawiać twarz na więcej. Sakir rzeczywiście skierował ku niej swoje oczy. Tylko jego spojrzenia tak wypatrywała...

Nic bardziej mylnego.

Nieznane słowo brzmiało dalej upajającym echem, acz było obce. Kobieta w pewnym momencie czekała na coś więcej, udręczona faktem, że nie rozumie z tego kompletnie nic. Zastygła jak zahipnotyzowana, nie słysząc świata z zewnątrz, acz Oltar podjął ją z klęczek i łatwo usadził na krześle. Nie oponowała, choć zwróciła zagubione oczy na architekta, jakby on mógł udzielić odpowiedzi, kompletnie zdezorientowana.
Oltar polał winko. Kobieta zaś wróciwszy do rzeczywistości, zakryła dłońmi nos i usta z wymalowanym nagłym przerażeniem, jakby docierało do czego to doszło. Aż paznokcie zaczęła sobie wbijać w twarz.
Co teraz z nią będzie?! Konszachty z diabłami zawarła?! Boże jak?! Zaraz jej się zanosiło na szloch, ale architekt ponaglał by wypiła, to bez dyskusji czy gromkich spojrzeń wypiła jednym haustem, jakby miało ją to uratować. Przy tym krztusząc się to z pośpiechu, nagromadzonych w oczach łez i guli co urosła w gardle. Napój przyjemnie rozgrzał wnętrze, a i jakoś na ośmielenie zachęcał stopniowo, acz nie nagle. Skuliła się, ale nie tak całkiem, nie wiedząc jak to teraz zacząć. No i zaczęło się:
Ja nie wiem co się stało! Spalą mnie na stosie, a ja się tak starałam! Starałam się być dobrą wierną! A teraz mnie spalą! — zawyła powodem swojej winy, chowając twarz już zupełnie w ręce, unosząc się to arytmicznie z przewlekłego łkania i histerii
Nie rozumiem nic! Jakiś Feliks, Menisk, czy Feniks, nie wiem i nie wiem co chciał! Dlaczego słuchałam?! Myślałam głupia, że to najświętszy Sakir w swej łasce. Zadufana, a gdzie Sakir w witrażu! Diabył jakiś pewno! A ja ręce wzniosłam! Głupiam zarozumiała! Głupia! — rozpłakała się już całkiem, nienawidząc swojego położenia i chybionej oceny. W udręce rozżalona nad błędem fatalnym, myślała już nad pokutą srogą i zadośćuczynieniem równie tęgim, ale czy dostąpi zaszczytu możliwości rozgrzeszenia? Jak to znikąd do diabłów jej się zachciało? Pojąć tego nie mogła.
Iść mi trzeba, błagać ksieni o pokutę - wymamrotała, w końcu podnosząc głowę i zaczerwienione oczy spod dłoni, ale nie śmiąc ich zanieść ku oczom wysłannika. Pociągnęła nosem i spoglądała Oltarowi na ramiona — Tylko opatrzę majstrowi rękę. Waszmości nie może się nic złego stać — zabrzmiała dość beznadziejnie, acz w tym wszystkim uparcie, jakby wracała już na utartą ścieżkę.
Tylko rękę opatrzę — powtórzyła, prostując się i poprawiając na krześle. Wyciągnęła ręce, by Oltar dał obejrzeć i zdjąć bandaże. Za swoje winy zapłaci stokrotnie, acz nie mogła zawieść ksieni w tym co już od niej dostała.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

21
Trzeba powiedzieć, że stary zakonnik nie spodziewał się takiej (nad)reakcji. Gdyby było inaczej, gdyby miał choć cień podejrzenia jak to się skończy, prawdopodobnie nigdy nie wyrzekłby do Maeny równie bezmyślnych słów.
Niechże się siostra uspokoi! Nikt siostry nie będzie palił, co też siostra za herez... ee... co za głupstwa plecie?! — Oltar o mały włos nie dolał oliwy do ognia, lecz w czas się zmitygował. Wreszcie, nie wytrzymawszy, walnął dłonią w stół, aż echo poszło. Na Maenie jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, a majster sam niemal poddał się histerii zakonnicy.
Dość! Dość, Maeno! Nigdzie siostra nie pójdzie i nic ksieni zgłaszała nie będzie, słyszy siostra?! Żadnej pokuty! — Mężczyzna schwycił dłoń dziewczyny w swoją, sękatą i wielką niby bochen chleba, i trzymał póki ta się nie uspokoiła. Gdy wreszcie napad minął, majster puścił jej rękę, lecz własnej nie zabrał. Widząc, że tylko obowiązek trzyma zakonnicę w kupie, pozwolił, by opatrzyła mu ranę na nadgarstku. Drugą ręką polał drugą kolejkę, ale nie zmuszał już Maeny do wypitki. Najwyraźniej szybko uczył się na błędach.
Rana, zgodnie z zapewnieniami Oltara, nie była poważna, ale ślimaczyła się i widać było, iż została źle oczyszczona, a opatrunek byle jak założony. Stłuczenie i mocno zdarta skóra kazały podejrzewać Maenie, że stary po prostu upadł, a samo skaleczenie zababrało się w wyniku zaniedbania. Biorąc pod uwagę masę i wzrost zakonnika, miał niemało szczęścia, iż nie złamał kości, a tylko ją solidnie obtłukł.
W dzbanie za parawanem jest czysta woda, a w skrzyni płótno i ręczniki — odezwał się, uspokoiwszy siebie, dziewczynę i własny głos, w tej właśnie kolejności. — W kredensie znajdzie siostra kociołek, a w kominku goreje aż miło, to woda szybko się zagotuje. Jeśli uzna siostra za konieczne jakieś maści czy inne specyfiki, w głębi korytarza po prawej jest składzik z ziołami i inszymi do wyrobu leków ingrediencjami potrzebnymi. W porządku? — upewnił się, spoglądając na zmarkotniałą Maenę.
No, głowa do góry, siostro. Nic się przecież nie stało, feniks to ptak ognisty, żaden demon ni diabeł. Mityczny stwór. Wszystkie witraże tutaj wyobrażają takie cudactwa... A że piękne to dzieła rąk ludzkich — zadumał się naraz Oltar, popatrując w kolorowe szkła i poruszając sumiastym wąsem — to i w zachwyt wprawiają. Nic tedy dziwnego, że dusza siostry się uniosła, a w uniesieniu zupełnie inaczej świat wokół się spostrzega... Zmysły insze, wyższe bodźce odbierają. Może siostra czytała kiedyś o tym feniksie i teraz to wróciło, choć siostra dawno zapomniała. Takie rzeczy się zdarzają.
Kończąc tymi słowy, majster Oltar golnął drugą kolejkę. Na raz.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

22
Donośny w swym tonie głos Oltara, któremu sprzeciwić się nie imało. Walnięcie pięścią, chwycenie za rękę... nalanie winka. Wszakże słyszała dziwne rzeczy, "Feniks" - w swojej głowie, a zaraz potem - "Żadnej pokuty". W całym umartwianiu się wniosek nastąpił iście nieskomplikowany - musiała się zwyczajnie uspokoić.
Wszakże od pamiętnej zimy, po dzień dzisiejszy w pełni woli i nadziei podążała w świetle wiary w Sakira. Dbając o każdy szczegół, o każdy detal, wyrzekając się dziesiątek rzeczy, które nie raz przychodziły do niej. W codziennej puryfikacji, modlitwie, poświęceniu. Cały ten trud zdał się być w tym jednym momencie nagle daremny. Myśl, która wprowadziła chaos w głowie zakonnicy, poczęła się z wolna krystalizować. Jedna rzecz się zrodziła tak blisko, że nie potrafiła jej odrzucić. Pytanie jednym słowem ujęte - Dlaczego?
Nie mogła jednak oddzielić od siebie zwątpienia, ciekawości i strachu...

Wzięła się w garść. Tak się nie imało, w stanie lęku się pławić. Toż to przywara niewiernego. Sięgając po dłoń i bandaże usuwając, zdobyła się by spojrzeć Oltarowi w jego zmartwione sytuacją oczy. Miał w sobie obawy, chciał ją uspokoić. Jeszcze przed chwilą ją trzymał, jakby ona rzeczywiście miała zwariować. Przyjemnie poczuć było, że ktoś się troszczy. Był dobrym człowiekiem, a ona mu narobiła rabanu, wszakże jeszcze z własnej winy. Wstyd jej było i to bardzo, to i bez zbędnych słów wzięła się do pracy.
Rana zdawała się być skromna i niegroźna. Acz wszędobylskie zło potrafiło się i w takie niepozorne skaleczenia wkraść, o ropę przyprawić, mięso w śmierdzącą czerń zamienić, w skrajnym przypadku aż samo od kości chciało odchodzić zwykle z akompaniamentem niesmacznego mlaśnięcia.
— Brzydko, brzydko porobione — niezadowolona mruknęła pod nosem, tym razem ze skupieniem wpatrując się w stan ręki, kręcąc głową na różne strony, aby to się upewnić jak ma się sytuacja. W pełni koncentracji na chwilę zapomniała o feniksie i winku, które to zaś z kolei przyprawiło ją o dwa nieduże póki co rumieńce.
— Opatrzność naszego Sakira, że nic groźnego. Nie zdążyło się całkiem ześlimaczyć. Oczyścimy przemyjem, jakim to posmarujem żywokostem, i zmienimy opatrunek. Się zagoi w dwa dni. — to z nutą pouczenia i troski, skomentowała już głośniej. Zdobyła się na uśmiech do Oltara, kiedy ten zaczął wyjaśniać co i gdzie się znajduje. Dostrzegła w nim pewne podobieństwo. W jakimś stopniu przypomniał jej ojcowską opiekuńczość. I to, jak świętej pamięci papa namawiał ją do ślubu... no nie. Tylko nie to, nie teraz.
Na mimowolne skojarzenie mina jej zrzedła zaraz po uśmiechu, a kolor policzków zaczął nabierać. To i wnet obróciła się zanadto szybko w stronę wspomnianego dzbanka, by ukryć barwiące się lica na podobieństwo botwinki. Chłopy?! Żadnych chłopów!!! Na litość boską!
— W porządku. — na pytanie o jej stanie odparła nieśmiało i ewidentnie niepewnie. Kurka, nic nie było w porządku! Feniksy?! Chłopy?!... Winko?? Te ostatnie stało nalane w pucharku numer dwa, a ona nie odmówiła. Pucharek numer jeden zdążył już szumieć sobie w głowie i płatać zakonnice figle. Z tego wszystkiego jak na złość zrobiło jej się nieznośnie gorąco.

— Huuu..fu-fu-fu? — nerwowo otarła czoło, by zaraz to sięgnąć dzbanka, nastawić wodę w kociołku. Choć równie dobrze mogła swój łeb tam wsadzić, byłoby może nawet szybciej.
Zanim się woda miała zagrzać, było jej poszukać maści. Lecznicze smarowidła zakonnicy wyrabiali, wszakże pierw trzeba było utworzyć macerat z wybranymi ziołami, a potem pszczelim woskiem przemieniali w dobroczynną maść. W chwilach, gdy tych brakło, stosowało się wywary i okłady z suszonych roślin, a nie mając czasu zwykle polewało się rany alkoholem. Wszakże składzikowi niczego nie brakło. Zakonnica musiała tylko postać nad pudełeczkami, by przeczytać oznaczenia. Przemieszczała się jak mróweczka, szybciutko, skupiona na swoim zadaniu. Oltar zaś nawiązał do tego nieszczęsnego Feniksa.
Powiedział, że nie diabeł. Że jakiś mit. A mity nie istnieją przecież. Prawda? Wszakże zadumał się wspominając piękno witrażu. Oltar sam uznał, że o zachwyt łatwo, to i może nie było z nią czegoś nie tak? Maena wnet przyniosła już do stolika wszystko co było im potrzebne. Ciepła woda, ręcznik, skrawek płótna, nóż, maść, spirytus, nić i igła.
— Panie ale ja książek nie czytam. Potrafię czytać nieco, tak, ale wciąż za wolno. A i pismo mam paskudne. Skrybowie też nie chcą mnie uczyć, mam takie wrażenie. A i pierwszy raz coś takiego słyszę i że jeszcze mi to wpadło? Tak o samo z siebie? W głowie się nie mieści... — rzekła, zaczynając mokrym ręcznikiem przemywać ranę nad miską.
— Lękam się, nie rozumiem skąd ten Feniks. Powinnam się dopytać ksieni co się ze mną porobiło. Tak nie było. Tak nie było przedtem. Nie było żadnych głosów — w przypływie szczerości spowodowanej trunkiem, oznajmiła zmartwiona. Polała wnet spirytusem oczyszczoną ranę. Potem tylko było maścią posmarować, szczelnie zawinąć i igiełką i niteczką zabezpieczyć przed odwiązaniem. Skupiona na dopełnianiu opatrunku, ochłonęła nieco. Odgoniła od siebie myśli o stojącym obok winku, co uśmiechało się do niej półgębkiem brzegu naczynia, o chłopach w ogóle, a skupiła się konkretnie na Feniksie. Przyczynie tego całego zamieszania.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

23
Mężczyzna z pewną — choć trzeba przyznać, że niewielką — dozą zdziwienia obserwował gwałtowne zmiany zachodzące na twarzy i w zachowaniu Maeny. Nie skomentowął jednak ani spłonionych policzków, ani zrzedłej naraz miny, ani tym bardziej chowania się za parawanem, jakby ją co najmniej nagą naszedł.
Jakby nie było — miał do czynienia z niewiastą. Nieważne — zakonnica, praczka czy księżna, wszystkie wszak miały nierówno pod sufitem nie z racji wykonywanej profesji, lecz płci właśnie. Wiekowy majster, mimo przepędzenia życia w Zakonie, wiedział o tym niezawodnie, bo po pierwszym zaskoczeniu ze spazmami pod witrażem przestał się dziwować czemukolwiek.
Aaa może to jaki przeciąg był — Oltar machnął lekceważąco ręką. — To stara budowla, starsza nawet od tutejszego żalnika… tak mi mówił brat Pafnuc, sprawujący pieczę nad tym przybytkiem… Tedy i nic dziwnego, że hula aż miło!
Majster przypatrywał się ciekawie poczynaniom Maeny, uśmiechając się pod wąsem z aprobatą i kiwał lekko głową. Wyglądał na zadowolonego, choć zrazu trudno było stwierdzić czy ze względu na fachowe opatrzenie rany, czy też uspokojenie się towarzyszącej mu niewiasty.
Ha, widzę, że w dobre ręce trafiłem — powiedział, z uznaniem oglądając schludny opatrunek. — Tak zwinne i sprawne palce to iście boski dar! Dziękuję, siostro Maeno. Ale niechże siostra jeszcze nie idzie. Chciałbym coś siostrze pokazać…
To rzekłszy majster podźwignął się z krzesła, które aż jęknęło z ulgi i podszedł do zawalonego woluminami i zwojami regału. Szukał chwilę, mamrocząc coś do siebie, a gdy wreszcie to znalazł, z oddali, zza grubych murów i kolorowych witraży, posłyszeli dzwon wzywający na prymę.
O, proszę bardzo — rzekł, kładąc na stole przed Maeną spory wolumin. Oprawiona w zielone sukno księga wyglądała na nieco steraną, a na miejscami zabrudzonej okładce namalowano złotą farbą przedziwne stworzenie, jakby węża, lecz o dwóch głowach, po jednej na każdym jego końcu. Poplątany i pozwijany układał się w kształt litery „S”.
„Stwory mityczne i legendarne” pióra Noniusa Marcellusa — podjął Oltar, zupełnie nie zwracając uwagi na porządek godzin liturgicznych. — Bardzo zajmująca lektura. Również idealna do szlifowania umiejętności czytania, pozwolę sobie zauważyć. Jeśli siostra chce, w ramach podzięki za opiekę nad starym głupcem, poświęcę siostrze godzinkę bądź dwie dziennie… Dopóki mam przyjemność pozostawać w obrębie tych murów, oczywiście. Praktyka czyni mistrza, ale o tym siostra doskonale wie, mając taką biegłość w dłoniach. A nie godzi się, by służebnica pańska nie potrafiła czytać i pisać — dodał żartobliwym tonem.
Oltar uśmiechał się do dziewczyny bezbarwnymi oczyma, w oczekiwaniu na jej decyzję, jak i reakcję. Liczył się z tym, że ta ostatnia może być żywiołowa, wszak spędził z Maeną przeszło dwie godziny. Niemniej jednak patrzył na nią życzliwie i nienachalnie.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

24
Przeciąg? Mógł mieć rację. Na pewno mógł mieć rację, przecież był mądrym architektem, wysłannikiem mistrza. Czasem różne rzeczy wydają różne dźwięki. Drewno skrzypi i jęczy, metal piszczy, brzęczy i wyje, wiatr gwiżdże i woła, ogień strzela i skwierczy, woda pluska, bulgocze, ziemia milczy zwykle, choć niekiedy chrzęszczy, chrupie, czy mlaska w deszcz. Mógł to być jak najbardziej przeciąg. Promyczki ogrzały jej twarz, a lekki wiaterek dotknął twarzy i zawołał przypadkiem. Zupełnie przypadkiem.
Jakoby inaczej, zrobiła minę pocieszoną, acz zakłopotaną. Że też się wystrachała jakiegoś wiaterku. Przecież mieli to wszystko dopiero do porządku układać. Pewnie coś gdzieś nieszczelne. A taką pierdołą lepiej nie będzie ksieni zawracać. Nie było po co ją gniewać. Sama powinna poradzić sobie w umartwianiu się skoro sprawę zaczęła rozumieć. A to już coś. Wszystko zaczęło nabierać sensu.
No... przeciąg. Przeciąg. Mógł być to przeciąg. Się wygłupiłam, awantury narobiłam — kończąc opatrunek, przyznała zmieszana, ale nie od razu, jako do pomyślunku się wysiliła.
Widząc zadowolenie na twarzy Oltara, zwyczajnie zaraziła się nastrojem i uśmiechnęła się niezobowiązująco, jakby wszystko już wracało do normy. Prawie i by się roześmiała z ulgi, że to tylko przeciąg. Żaden pieroński Feniks z dupy koziej wzięty. Wszakże w końcu zaśmiała się krótko ni to nerwowo, acz pewnikiem z rozładowania napięcia, gdy ten pochwalił jej poczynania. To i odzyskała część entuzjazmu, jaki jej towarzyszył przed tą mini-aferką z Feniksem. Spojrzała znów na majstra innym już wzrokiem, kiedy ten to nawinął się z pokazywaniem czegoś. Ruszył ten ku księgom i sięgnął po jedną z wielu pośród tych na regale. Zaprezentował jej konkretne tomisko i wyjaśnił, jako by jej mógł udzielić lekcji
Ja, ja nie wiem czy powinnam! Czy powinnam zajmować szanownego majstra! Dużo pracy przed nami i w ogóle... — nie była pewna czy odmówić, czy wypada, czy jakkolwiek to się ima do jej rzeczywistych obowiązków. Wzrokiem uciekła na chwilę, to wróciła na niego, czy aby się upewnić, czy przypadkiem to nie jakiś żart. Jens czasem sobie żartował z niej, a ta nie zawsze to łapała. Wszakże zdobyć wykształcenie dobra rzecz. Rodzice gdyby żyli, byliby z niej dumni, że wyszła na ludzi. A i mogłaby się lepiej przysłużyć sprawie. Może ważniejsze rzeczy przypadłyby jej do udziału. Oltar rzeczywiście był mądry, a i szczodry i hojny!
Zgoda! — energicznie machnęła potakująco czerepem, uśmiechnięta i zadowolona z obrotu sytuacji. Jej biały rańtuch z tego wszystkiego zasunął jej się przed oczy z tego kiwania głową. Szybko rękami poprawiać zaczęła. Z tych wszystkich emocji równie sprawnie zapomniała o fakcie, że przecież jest liturgia i praca oraz ciężko będzie znaleźć dodatkowy czas.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

25
Majster zapewnił Maenę, że jak najbardziej powinna i że pracy, owszem, jest dużo, lecz nikt nie będzie budował po ciemku, a czytać można przy świecy, tedy wieczory lza na to właśnie poświęcić. To jest, o ile ksieni wyrazi zgodę, ale o to przykazał jej się nie kłopotać, bo sam zamiarował przed końcem dnia udać się do przewielebnej z raportem dotyczącym robót i wywiedzieć o wszystko.
Gdy tylko skończył mówić, dzwon zabił ponownie, przypominając o powinności.
Razem opuścili pokój, gawędząc niezobowiązująco. Oltar wypytywał młodą zakonnicę skąd pochodzi, gdzie nauczyła się tak wprawnie opatrywać rany, jak długo jest już w klasztorze i tym podobne. Takim oto rozkosznym sposobem dotarli do kościoła, gdzie zaczynano czytać właśnie pierwszy psalm: „Nie karć mnie, Panie, w swym gniewie i nie karz w swej zapalczywości” Rozdzielili się, zajmując odpowiednie miejsca w ławach — Maena tam, gdzie zwykle, Oltar zaś pośród znamienitszych pielgrzymów oraz wysoko postawionych gości. Jensa nie widziała, odkąd ten udał się do archiwum i jakoś obydwoje z Oltarem o nim zapomnieli. Tymczasem pod wysokie sklepienie krzyżowe świętej budowli wznosiły się kolejne słowa modlitwy: „Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby; ulecz mnie, Panie, bo kości moje strwożone i duszę moją ogarnia wielka trwoga” Przez okna wpadało do świątyni stłamszone śnieżnymi chmurami światło poranka, w powietrzu unosiły się wstęgi kadzidlanego dymu przemieszane z wielbiącymi Sakira głosami zakonników, a po grzbietach lizał wszystkich bez wyjątku i względu na hierarchię klasztorną sakramencki ziąb.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

26
Życie w klasztornym odosobnieniu miało swoje uroki. Jednym z nich był kompletny brak tematów do rozmów. Tylko wiara, praca, nauka i umartwianie się było dobrym gruntem do rozmowy. Przy czym o pracy można było gadać tylko z kimś kto podziela profesję. A z nauką jak z nauką, zawsze idzie najciężej. Dochodziły do tego popularne nawijanie o pogodzie i zdrowiu oraz przede wszystkim plotkowanie co kto źle zrobił, albo komu jest za dobrze. O ile jakaś pogadanka dobrze się układała łatwo było zboczyć na tematy coraz to bardziej niewłaściwe i powszechnie unikane, jako by nie stać się przedmiotem plotek oraz nawet ewentualnych prześladowań, do których mogłyby się zaliczać choćby dobre intencje gorliwej zakonnicy Maeny.
Rozmowy więc między większością były dość skąpe w rzeczywistą treść, choć nawet obłe w objętość. Niektóre zakonnice potrafiły mówić o dupie maryni w kółko i kręcić głowami z aprobatą, jakoby rozmowa wdrażała jakieś istotne zmiany w ich życiach. Były też rozmowy, które trwały długo w odniesieniu do ilości wypowiedzianych słów przez obie strony, które zaś można było policzyć na palcach.

Z Maeną mało kto rozmawiał dłużej niż musiał.Ksieni uznawała jej wysiłek oraz jej dwie przyjaciółki zwykły zgadzać się z nią i wspierać jej starania w szerszym zakresie, aniżeli podsumować beznamiętnym lakonicznym stwierdzeniem - dobra robota. Był jeszcze Arnulf.
Zainteresowanie skierowane na nią i to jeszcze, jak dla niej, tak ważnej postaci nie mogło nie zaowocować ogólnym ożywieniem i tak skorej do ekspresji zakonnicy. Nie pity dalej alkohol szybko puścił, a znużenie nim spowodowane kobieta odparła niczym listek, który niechciany spadł jej przypadkiem na głowę. Winko, aferka i Jens, wszystko padło w zapomnienie, kompletnie skupiając swoje wszystkie zmysły na starszym od niej człowieku, który to prowadził z nią konwersację.
A wyrażała się z chęcią, jakby nazbierała jej się z wielu dni mowa w gębie, choć tym razem powściągnęła się nieco ze swoim entuzjazmem w głosie, zniżając go z powrotem o jeden ton. Usta to jej się zamykały jedynie, gdy Oltar drgnął swoimi, by coś powiedzieć. Opowiadała jak leci, panując tym razem nad sobą w zupełności. Mówiła o tym, że pochodzi z Wyrwigór, że głównie szyła na zarobek rodziny i opiekowała się dziećmi. Nieco o swojej matce i ojcu, o tym jak chcieli ją swatać, a ona z żadnym mężczyzną nigdy nie była. O Sergo, którego śmierć opłakała. O nieszczęsnej zimie, która zabiła wszystkich prócz niej i nieco o szaleństwie mieszkańców, którzy w chwili próby głodu i strachu rzucili się sobie do gardeł. O tym, że jest w klasztorze od kilku lat i że połatała już znacznie więcej osób niż potrafi zliczyć.
Przemilczała jedynie swój sekret o objawieniu, jako że uznała, iż rzeczami takimi się chwalić, to jak pluć Sakirowi przed stopy w podzięce za jego wyróżnienie. A mówiąc o fachu infirmerki, przypomniała sobie o Arnulfie, że koniecznie musi go odwiedzić.

Wkraczając to jednak na teren świątyni, Maena zmieniła się, zaniechując paplaniny, świadoma swojego spóźnienia. Z twarzy uleciała radość i uśmiech, a objawił się w utrwaleniu, niczym kamienna rzeźba, poważny, surowy i poniekąd ponury wyraz twarzy, pełnej trwogi, ale i nadziei. Skinieniem głowy podziękowała za rozmowę i za zaangażowanie wysłannika mistrza, po czym ruszyła od razu na swoje miejsce, nie oglądając się za niczym i za nikim w zupełnym skupieniu przyłączyła się do modlitwy. Kierowała swe złożone dłonie ku Sakirowi powtarzając dalsze słowa modlitwy, doskonale wiedząc jak to dalej idzie.
"Naprowadź mnie; od grzechu uwolnij; Wskaż winnych, a zaniosę ku Tobie, o Panie, pokutę naszą; Pokornie prosimy, przyjmij ją, jako my niegodni, staramy się o łaskę Twoją;
Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaba; ulecz mnie, Panie, bo kości moje strwożone i duszę moją ogarnia wielka trwoga"
Maena miała jeszcze podwójnie nadrobić zaległy jej czas z okazji spóźnienia, a i dodatek pokuty za swoje grzechy. W intencji liturgii klęcząc skurczyła się napięta, napełniła się żalem i skruchą, a wstyd gnębił gorzko sumienie. Jej winy jasno przeleciały jej przez myśli, podczas wypowiadania słów modlitwy. Wbijały się głęboko we wnętrze chwytając za żołądek i serce. I choć mróz smagał wszystkich po plecach, kobiecie zdawał się on przynosić drobną ulgę, chłodząc gotowanie się w środku.

Żałowała, że dała się nakłonić do wina, choć ślubowała post w dobrobycie. Chora nie była, by spożywać alkoholu.
Żałowała, że wzniosła ręce ku niemu w miejscu nieodpowiednim, zachłanna i pysznie przekonana że zasługuje na jego uwagę.
Żałowała myśli nieczystych wobec Oltara.
Żałowała, że jego dobroć potraktowała awanturowaniem się.
Dziękowała, za błogosławieństwo, że takiego poczciwego sługę im zesłał.
Prosiła o zdrowie dla Arnulfa i by mu grzechy i zaniechania również odpuszczono, jako winny w chorobie pokutował, bardzo skora przyjąć jego winy na siebie. Za jego dobroć w czasie największej próby, jaką do tej pory przeżyła podczas nabierania sił po głodzie i tragedii z Wyrwigór.

Wiedziała jednak, że musiała się jeszcze z tego wszystkiego wyspowiadać, najlepiej Ksieni, by się zupełnie uwolnić z przewinień i wtedy w pełnym świetle oczyszczenia nadłożyć wysiłków nad szkody. I Arnulfa odwiedzić czym prędzej.
Gorliwej zakonnicy czas w liturgii, w pełnym skupieniu woli i intencji, popłynął niezauważenie, sunąc ku nieoczekiwanemu końcowi religijnego obrzędu.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

27
Maena modliła się szczerze i gorliwie, a jej przepełniony bojaźnią bożą głos splatał się z chórem innych, rozbrzmiewających pod sklepieniem świątyni poświęconej Sakirowi.
Czuła przenikliwy chłód i nieustępliwą twardość kamiennej posadzki, gdy klęczała, wznosząc modły, lecz paradoksalnie zarówno jedno, jak i drugie było dla skruszonej zakonnicy niby najmilsza pieszczota i błogie ukojenie. Rozgorączkowana żalem za grzechy, dziękowała swemu bogu za całe dobro, jakie ją spotkało, przepraszała za swe winy i wszelkie zaniechanie.
Gdy natchnione duchem wiary głosy zgromadzonych w kościele zakonników unisono zaśpiewały końcówkę psalmu: „Pan usłyszał moje błaganie,
Pan przyjął moją modlitwę”
Maena poczuła, jakby istotnie tak właśnie było. Wiedziała, że bóg jej wysłuchał, wybaczył, przyjął dziękczynienie. Nieoczekiwany przypływ sił zalał członki i serce dziewczyny. „Niech się wszyscy moi wrogowie zawstydzą i bardzo zatrwożą,
niech odstąpią i niech się zawstydzą!”
Pryma dobiegła końca.
Niektórzy trwali jeszcze na klęczkach, inni leżeli krzyżem, przeszkadzając pozostałym współbraciom i siostrom w opuszczeniu świątyni, lecz nikt nie narzekał. Ci, którzy pragnęli odpokutować, czynili to w ciszy, a ci, chcący opuścić lodowate wnętrze kościoła, skupiali się głównie na tym, by uczynić to jak najrychlej, dobrowolnych męczenników zwyczajnie ignorując. Mało co potrafiło bowiem wzbudzić w człowieku więcej obojętności niźli penetrujący kości ziąb. Co poniektórzy wśród zakonników — Maena zauważyła to mimochodem — byli bardzo bladzi, słaniali się na nogach, a wzrok mieli nieprzytomny, szklący.
Wyglądało na to, że praca infirmerów nigdy się nie skończy.
Ostatnią osobą, która opuściła chór, była Stefania. Przechodząc obok ławki Maeny, pozdrowiła ją kiwnięciem głowy, dając jednocześnie znaki czarnymi jak węgle oczyma, wskazując zadartym nosem na wyjście. Parę osób za nią i nieco dalej, w głębi tłumu, sunęła Helgurda, lecz nie zauważyła Maeny. Spieszyła się, i nie dziwota — zbliżała się pora śniadania.
Maena nie dostrzegła jednak pośród klasztornej ciżby ani dostojnej Larysy, ani gnuśnego Jensa, ani starego Arnulfa, z czego tylko ten ostatni był w pełni usprawiedliwiony. Przynajmniej wedle surowej reguły zakonnej.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

28
Ukojenie w modlitwie, znane tylko prawdziwym wiernym, nadeszło! Zakonnica mogła poczuć słuszność swoich poczynań ponownie. Energia wzmagała się w niej intensywnie, a przyda się, przyda! Ludziska chodzili mętni, trudny okres nadchodził. Pracy czekało ją mnóstwo co przyjęła ze nieznacznym uśmiechem na twarzy. Była gotowa. Zgodnie ze swoim postępowaniem, znajdzie czas przed snem, by nadrobić resztę zaległości. Musiała się sprężać, praca w infirmerii pewnikiem będzie huczeć. Pora ruszać, odwzajemniła spojrzenie Stefanii. Zauważyła nieobecności kilku osób, ale...
Z powątpiewaniem patrzyła na co poniektórych pokutujących. Najważniejszym było nie wynosić się ze swoją pobożnością nad innych. I zarazem najtrudniejszym. Łatwo można było ze swej wiary uczynić pokaz, aniżeli słuszną skruchę, Superbia. Ci co poniektórzy, co zmusili innych by ich mijać, wcale jej nie podpasowali swoim wielce religijnym zachowaniem. Wypatrzyła nawet jednego z opieszałych gagatków z męskiego nowicjatu, co to uprzednio boczył się do pracy. Tak, nie zapomniała jak wygląda ten urwipołeć, oj nie! Teraz wielki święty, leży w przejściu. Paczcie jakim pobożny! Jej tak łatwo nie oszuka, oj nie! Pewnikiem się zbierze, jak już wszyscy wyjdą, widziała jak drży z zimna. Tak sobie szalbierstwem nie będzie się obnosił w świątyni!

Wstała i ruszyła w milczeniu obok koleżanki, po to by po opuszczeniu dać jej znak ręką, że się zaczają nieopodal, w końcu wszyscy będą iść na śniadanie:
Czekaj no, taki jeden. Ten to już się zagalopował. Będzie mi tu się zgrywał... — powiedziała z zawziętym wyrazem twarzy, w której trwał bezlitosny grymas wygiętych ust w przeciwieństwo uśmiechu. Oczy jej zapłonęły bezlitosnym gniewem, jak po niedługiej chwili, gdy już nurt wiernych się skończył, dostrzegła młodzieniaszka co kroki zagęszczał i pociągał nosem. Wysoki piegowaty blondasek z przygłupią miną, patrzył się przed siebie z grymasem ukrytego uśmieszku pod maską. Tak, tak, zadowolony, że teraz sobie podreperował reputację. Śpieszył się teraz na wypas. Niezasłużenie i niedoczekanie.
Maena zmrużyła oczy drapieżnie i weszła mu raptownie w drogę, aż ten stanął prawie dęba, o mało nie odskoczył zdziwiony i zaskoczony.
A Ty co?! — zaczęła ostro, od razu dorwała go za ucho, chwyciła mocno i wykręciła tak w dół, że zawył z bólu, o mało nie przewracając się w swoją ulubioną pozycję krzyża. Już w odruchu obronnym chwytał zakonnice za rękę przy jego głowie. Ta jednak wyszarpnęła się, ale nie odstąpiła kroku, stawiając się bojowo, gotowa zawalczyć.
Myślisz, że nie widziałam?! Boczysz się, wywracasz gałami i śmieszkujesz przy wysłanniku mistrza! Do pracy Ci nie po drodze, a teraz świętoszysz przed wszystkimi?! Patrzysz Ty w ogóle gdzie się kładziesz?! Ciało do pokuty składasz! To nie wygłupy, by innym przeszkadzać! Niech wyjdą i wtedy się połóż, a nie na pokaz! Jeszcze raz zobaczę taki numer to ostro pożałujesz! — zjechała go z góry na dół nie na żarty z rozżarzonym żelazem w oczach, miast spokojnej zieleni.

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

29
Wyszły ramię w ramię, niesione ludzkim nurtem. Gdy Maena pociągnęła nagle Stefanię za rosnące przy głównej drodze do świątyni cyprysy, dziewczyna była tak zaskoczona, że zdołała wydusić tylko:
… co ty?!
Zaczaiły się pośród pachnącego igliwia — jedna zdeterminowana, druga zdezorientowana. Tymczasem niczego nieświadomy młodzian skończył swą pokutę i ruszył do wyjścia na końcu przerzedzonego już tłumu zakonników. Zatrzymał się raptownie, wybałuszając na Maenę szare, szkliste oczy, gdy ta wyskoczyła nań nagle zza krzaków i zaraz zwijając się z bólu, gdy ucapiła go za ucho żelaznymi palcami.
Aaaaj! — zawył, wijąc się w uchwycie. — Co też siostra...?! Pu... puszczaj... aaach! — Szarpnął się nagle i wykręcił. Pierwsze zaskoczenie minęło i teraz jego piegowata twarz nabrała koloru zupy pomidorowej. Malował się na niej gniew, usta miał zacięte, oczy wściekłe. Odsunąwszy się od zakonnicy o krok, strzepnął gwałtownie habit i wyprostował się niby struna.
To znowu ty... — syknął, przyglądając się tej, która go zaatakowała i tylko pobieżnie rzuciwszy okiem na Stefanię, która kukała zza cyprysów, zbaraniała i z rozdziawionymi ustami. — Dosyć tego! Ostatni raz się mnie czepiłaś, słyszysz?! Jeszcze przed śniadaniem ksieni będzie o wszystkim wiedziała!
Nie wiem jak możesz przestawać z tą wariatką — rzucił na odchodnym w kierunku Stefanii i oddalił się szybkim krokiem. Wokół zebrała się niewielka grupka gapiów, lecz zaraz się rozpierzchła, gdy tylko padła groźba poskarżenia Larysie. Widać nie mieli ochoty robić za świadków.
Też coś! — fuknęła jej czarnooka towarzyszka, odzyskując rezon i właściwą sobie stronniczość, zawsze na korzyść osoby, z którą akuratnie przebywała i rozmawiała. — Ksieni nie ma czasu dla byle kogo! Nie przejmuj się nim, Maeno. Powiedz lepiej coś o tym majstrze... słyszałam, że zostałaś przydzielona do odbudowy... jaki on jest? Rozmawiałaś z nim? Jak ci się podoba?
Nawijając swej koleżance makaron na uszy w tym tonie, Stefania wzięła ją pod ramię i mimochodem skierowała ich wspólne kroki ku klasztornej kuchni.
Obrazek

Re: Klasztor sakirycki pod Saran Dun

30
— Idź, idź! Powiedz co wyprawiasz! Zaoszczędzisz mi fatygi pieronie, jak się sam tam wstawisz! Śmiało! Nakłamiesz to cię nasza Larysa wyczuje i wtedy się dopełni! Skończy się smarkaczu! — bezczelny ważył się jeszcze odpyskować. Nazwał ją wariatką, ale by mu w łeb przywaliła. Zaraz by go do porządku doprowadziła.
Stefania jednak odciągnęła ją skutecznie, aby to rozjuszona zakonnica odpuściła morderczych zapędów. Zadanymi pytaniami zwróciła jej uwagę i w sumie jakby nigdy nic ruszyły w stronę klasztornej jadalni, pozwalając blondaskowi pójść dalej.

Obie wnet ruszyły, a Maena zgodnie z chęciami odpowiadała na pytania szeroko, przyzwyczajona do tego że mówi tylko prawdę:
— Pan majster, tak, tak. Zwie się Oltar. To uczony i znawca! Opatrzyłam mu dłoń, bo widocznie przypadkiem się przewrócił, wcześniej. Byliśmy w domu demeryta. Widziałam jakie to piękne pomieszczenia tam mają. A niby to do pokuty miało służyć. Nie uwierzysz jednak co mi się przytrafiło — mówiła donośnie, acz teraz jakby zmalała i ucichła, nie siejąc słowa za daleko. Idąc wzdłuż krużganek pośród innych zakonników wracających z modłów, zatrzymała chwilę wzrok na placu środkowym, ośnieżonych drzewach bez liści, błądząc w poszukiwaniu oznak wiosny, nieskutecznie. Zatrzymała się zwracając swoją uwagę na twarz rozmówczyni:
— Jakie to dziwy zobaczyłam, to aż mi się słabo zrobiło. Spanikowałam wnet, to i Oltar próbował uspokoić winem. Post złamałam i się napiłam jednego pucharku, ale się uspokoiłam. Mówię Ci to miejsce różni się od naszego klasztoru — powiedziała konspiracyjnie. Czując niesmak w swojej mowie, ruszyła znowu
— Oltar zaproponował mnie uczyć czytać i pisać lepiej! Nie masz pojęcia jak zdębiałam — pochwaliła się
— Będę też pilnowała co by to męski nowicjat pracował, a nie się obijał przy odbudowie. Już ja tym gamoniom dam bobu — zapewniła wbijając nieugięte spojrzenie w kamienne płyty, co tworzyły podłoże. Wyobraziła sobie cwaniaczka blondynka. Jeszcze trochę i te jeszcze by popękały pod tą presją żądnego czynu spojrzenia. Wróciła jednak do tematu.
— Sam Oltar to inteligentny, wyrozumiały i pogodny człowiek. Prawdziwy wysłannik mistrza, a jak! Prawdziwe błogosławieństwo na nas spadło, że to on będzie odbudowę prowadził. A nie ktoś pokroju Jensa... — w końcu sobie o nim przypomniała.
— Właśnie a gdzie się podział Jens?! — zapytała samą siebie. Pomilczała chwilę.
— Knur pewnie się zaszył gdzieś. Nic tylko na chwilę spuściłam z niego wzrok i już gnuśnieje, ja nie wiem jak to z nim będzie. Widziałaś go na liturgii? — z tym pytaniem obie przekroczyły już krużganki i stanęły w krótkim przedsionku, co kierował bezpośrednio do klasztornej jadalni.

W podłużnym wysokim pomieszczeniu, stało osiem ław. Po cztery na połowę, dzieliły jadalnię na pół. Nieliczni już jedli. A większość stała w kolejce do wydawki.
Szumiały tu szepty wymieniane między członkami klasztoru. Stukały rytmicznie drewniane łyżki, jakby ktoś dokonywał mechanicznej ciągle powtarzającej się pracy. Ze strzelistego stropu padały na obecnych promienie światła dziennego, niekiedy odbarwiając się pod wpływem jakiegoś prostego witrażu. Wszechobecny kurz i tutaj zdawał się unosić i tańczyć. Zdecydowanie raźniej pod wpływem ruchu powietrza, co spowodowany był tłumną aktywnością zakonników. W samej atmosferze przeważał jednak zapach gotowanej fasoli, kminu i czosnku.
Kobiety stanęły w kolejce, a za nimi ktoś następny. Maena zaczęła wyszukiwać wzrokiem Jensa, czy aby przypadkiem gdzieś nie był.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”