Wieś Łasiczniki

1
Pomiędzy Saran Dun i Nowym Hollar nigdy nie brakowało mniejszych i większych osad. Ludzie gromadzili się tam dla pracy, społeczności, w podróży za pieniądzem, rodziną i najważniejsze - świętym spokojem. Bo nie ma nic gorszego, niż hałas i chaos dużego miasta. Z jednej strony stolica, z drugiej magiczny ośrodek. Pomiędzy nimi - złoty środek, pełen wątpliwej sielanki i ciężkiej roboty w polu.

Wieś Łasiczniki, której sołtysem w 89. roku III ery był niziołek Elmer, tkwiła dokładnie tam, gdzie nie powinna. Zaraza, która przemieszczała się aż od Nowego Hollar, uprzykrzała osadnicze życie każdego dnia. Jagód i grzybów mniej, zwierząt prawie nic, a sąsiedzi? Cholernie nieufni i równie głodni. Nie były to dobre czasy, ale ludzie radzili sobie, jak tylko potrafili.

Tak było i tutaj, kiedy do wsi zajechał Elmer i Ernoth. Przez błotnistą, polną drogę dotarli do studni, wystawionej na środku wsi. Rzut kamieniem od niej stał dom sołtysa, z czerwonawym płotkiem z przodu. Na schodkach, w lnianym fartuchu z misternymi wyszywankami - jego żona. W ręku trzymała drewnianą łyżkę, a w ustach... Wypada tylko uprzejmie nadmienić, że z troską zaprosiła go na jedzenie, po tak długiej nieobecności. Dosłownie cytować tak żarliwe zaproszenie - nie przystoi.

Re: Wieś Łasiczniki

2
Ernoth spędził ładny kawał drogi u boku Elmera, niziołka, sołtysa wsi Łasiczniki, i, jak miał nadzieję, jego nowego domu. Podróżując polnymi dróżkami i podziwiając wiejską sielankę, niemal zapomniał o płynącym czasie. Sołtys zdawał się człowiekiem spokojnym i opanowanym, więc można powiedzieć że młody czarodziej mógł się zapatrywać na bezpieczne i spokojne parę miesięcy. O ile nie więcej.

Mimo że wieś nie była mizerna, na każdym kroku można było dostrzec piętno jakie odcisnęła na niej zaraza. Niedożywieni ludzie, dzieci. Zwierzęta miały trochę lepiej, bo mogły chociaż jeść trawę, i mimo że ludzie z kolei mogli jeść zwierzęta, musieli uważać, żeby starczyło ich na rozpłód.

Plum, Plum, Plum. Majestatyczny stukot kopyt Patki nadal brzmał jak kamienie wrzucane w błocko, co nie było tak znowu dalekie od prawdy. Tym razem jednak dostojne plaśnięcia prowadziły go ku celowi. Ku bezpiecznej przystani. Nawet jeśli owa miała być początkiem ciężkiej pracy i wyżywienia, wszystko lepsze niż służenie Zakonowi.

"Czy na pewno?" Zapytał siebie. "Czy na pewno powrót do nich byłby taki zły? Standardy życia miałbym lepsze..." Było tylko jedno ale. Ernoth nie miał ochoty zostać ptakiem w klatce, jakkolwiek zdobiona by ona nie była.

Zsiadłszy z konia, postanowił podążać za sołtysem, biorąc pod uwagę że był, przynajmniej na obecną chwilę, jego gościem.

Re: Wieś Łasiczniki

3
Łasiczniki tworzyły dla Ernotha szansę na normalność. Bez Zakonu, Akademii, nowych badań i ryzyka oskarżeń. Pierwszą od bardzo, bardzo dawna. Spokój wsi przytłaczał, aż ciężko było określić czy to dobrze, czy źle. Po raz pierwszy od dawna zobaczył i poczuł też pełne słońce, śmiało grzejące zmęczone ciało mężczyzny.

Pierwszym, co Ernoth zauważył w skromnym domu sołtysa był przepiękny porządek, utrzymywany bez wątpienia przez Lirkę. Drobne wiązki przypraw i ziół wisiały pod powałą, wielkie głowy cebuli powiązane w dwa warkocze. Znać było tam rękę kogoś, kto nie tylko znał się na porządku, ale też potrafił wyczarować porządny posiłek z resztek i bolesnego nieurodzaju. Taka to była, tutejsza gospodyni. Częstowała mężczyzn plackami, warzywną polewką i jabłkami. Do ozdoby i zakwaszenia - łyżka białej śmietany, żeby człowiek zdrowiej spał. Oczywiście, mąż nasłuchał się przy tym dokładnie tyle, ile zasłużył. Za nieobecność, za sam pomysł wyprawy, za inne rzeczy też. Nawet za mniejsze szczupaki w rzece, choć na to miał raczej mierne wpływy.

Kiedy pojedli i nieco odpoczęli, kury sąsiadów chowały się już na swoje drewniane grzędy, podstawione pod stodółkę. Gospodarze pościelili więc dla gościa pod samym ogniem, żeby mógł spokojnie odpocząć i wygrzać zmęczone kości. Kiedy myśleli, że już przysnął, rozpoczęli prawdziwą rozmowę, nie kontrolując się aż tak, jak podczas ugrzecznionego posiłku. Szeptali, jedno przez drugie:

- Lirka, on jak upiór wyskoczył. Widzisz, jaka twarz wymęczona, biedak aż siwy na gębie. Nie po ludzku, żeby go nie nakarmić. Normalnie nie po ludzku, ja go nie mogłem zostawić samopas.

- Na razie, to niech trochę zje, odpocznie. Tak wypada, żeby ugościć. Widać przecie, że coś tam okropnego widział. Was mało miesiąc nie było i jeno tyś sam wrócił, a ile on? Gadał gdzie lezie?

- No to ja też się pytam, ile on tam czasu musiał chodzić?! Rozmowny był jak trzeba, ale żeby cało z tej mgły wyjść, to trzeba nie lada chwata. Mówił od razu, że stwory, że inne. Że od samej stolicy jechał! Toż to nasze leśne babsko go tak przegoniło, czy jak?

- Do lasu się nie łazi, jak się nie ma po co. Oj, nie… Pewnie parę dni łaził, widać po nim od razu. Taki kawał drogi się zaplątać, to nie jest byle co. A koń jak dostał paszy, to nam mało worka nie zjadł. Co my teraz...

- Zabierze się go jutro nad rzekę, trochę się obmyje, ogarnie. Raz dwa go na nogi postawim, już moja w tym głowa.

Re: Wieś Łasiczniki

4
Ernoth, obrócony na bok, wpatrywał się w buchający w kominku płomień. Przysłuchiwał się rozmowie swoich gospodarzy. Czy było to niegrzeczne? Może. Ale to nie tak że chciał to robić. To oni zaczęli o nim gadać, czarodziej po prostu jeszcze nie do końca zasnął. Błąkał się parę dni, koń zjadł worek... Jakaś dziura czasowa czy co? Przysiągłby że minęło nie więcej niż parę godzin, chociaż w tej mgle coś było. Coś złego, coś nienaturalnego. Nie byłby taki zdziwiony gdyby się okazało że zaburzyła ona poczucie czasu, że jechał parę dni zamiast paru godzin. Najbardziej szkoda mu było Patki. O ile on nie odczuł efektów jazdy, ona musiała być teraz wycieńczona.

Ernoth westchnął cicho i przytulił mocniej poduszkę. Najważniejsze było że ma to teraz za sobą. Najważniejsze było że znalazł sobie jakiś spokojny kąt w tym skopanym świecie. Z dala od wszystkiego co czyniło go nieszczęśliwym i z dala od trudów życia w mieście. Tu życie było proste. Żyłeś z tego co zasiałeś, z własnej ciężkiej pracy i niczego więcej. Nie byłeś od nikogo zależny, oprócz siebie. Nie musiałeś nic robić, ponad przetrwanie. Nie było intryg, zakonu czy choćby i szalonego Piguły. W tym domu, na podłodze przy palenisku, nareszcie poczuł się wolny. Wolny jak ptak, jak odrodzony feniks.

Ernoth zmrużył oczy, i uległ ciemności, powoli pogrążając się w objęcia ciepłego, pachnącego bezpieczeństwem snu. Ernoth po raz pierwszy od dawna, od czasu gdy po raz pierwszy jako dzieciaka Zakon zabrał go na przesłuchanie, czuł prawdziwy, niczym niezmącony spokój.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”