Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

1
Potvyny to opustoszała wieś na szlaku Zaavral - Nowe Hollar. Przy ostatnim rozwidleniu, kiedy minąć malutką kapliczkę, opustoszała wieś stoi, kilkunastoma budynkami złożona. Zabudowania to już tylko szkielety dawnych domostw, ale trzymają się wciąż, niezrażone zaawansowanym stopniem rozkładu. Wszystko to pod samym Nowym Hollar, równie upiorne, co mistyczne. Przed urzędem i podatkiem skryte tak dobrze, a postronnemu trafić wcale nie trudno.


***
[Przychodzimy z tego tematu.]

Osobistą aurę idzie opisać na wiele sposobów. Można uciekać się do tonów magicznych, oczywiście. Kolory to niewiele gorszy pomysł, pozwalający na szybką generalizację. Dla bitewnych zuchów, którzy szybko muszą rozeznać się “który swój”, nie ma nic łatwiejszego w użyciu. A po prawdzie, to każdy magiczny widzi to po swojemu, i nie warto zagłębiać się w teoretyczną klasyfikację tego, co nieteoretyczne. Wręcz przeciwnie. Ze zdolnościami było trochę tak, jak z paleniem fajki. Dopóki się nie poparzyć przy pierwszych próbach, to człowiek w polu był i gnój widział. Magia, która towarzyszyła powyginanemu starcowi była jednak… Po prawdzie, to ciężko byłoby ją opisać jednoznacznie, bez alegorii. “Niecodzienna” była jedynym adekwatnym słowem, jakie Erzsébet posiadała w swoim słowniku.

Czuła natomiast całą swoją skórą, albo czymkolwiek pod skórą sklejeni są czarodzieje i czarodziejki. Czuła, jak całe powietrze wokół starca aż wiruje, drży, jak leśny żuk przewrócony na plecy. Brakowało mu co prawda skrzydełek, ale nie zmieniało to rzeczywistych odczuć, które uderzały nierówno a konkretnie. Jeśli czarodziejka miała na sobie ciarki kiedykolwiek wcześniej, to teraz poznała ich nową definicję. Drobne włoski na karku uniosły się na perfekcyjną baczność, musztrowane obecnością obcego.

Puste oczy zajrzały w twarz kobiety. Przypominały rozwodnioną galaretę, wypełnioną pustką i skryte za szkłem. Kiedy otworzył usta, aby się wyrazić, napuchnięty język wypadł zza sinych warg. Razem z dwoma zębami rozsypał się po ziemi. Mężczyzna opuścił głowę, jakby rozczarowany zachowaniem psotnego kota. Uniósł brudny organ z ziemi, po czym wpakował go sobie z powrotem do gardła. Odpowiedział jednak, bezgłośnie poruszając ślimaczymi wargami:

- Panicza gościm, jak za dawnych lat, dobra pani, panicza z dworu. Kiedy tylko przyjedzie, szczęście tu i dobrobyt. A gościnności znać trzeba, prawdę mówią. Jam stąd i ugoszczę, każdego według jego miary.

Przewrócił substytutami oczu w zachwycie nad wspomnianą gościnnością, po czym przełknął język, tkwiący w gardle już dłuższą chwilę. Organ wypadł spomiędzy przegniłych żeber, znowu prosto na błotnistą ziemię. Z głośnym chlupnięciem, jak na okoliczne zwyczaje przystało.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

2
Nieśmiały niby dłoń młodzieńca na niewieściej szyi podczas pierwszej schadzki dreszcz pełznący po karku Erzsébet ogarnął nagle i zawładnął nią niepodzielnie. Choć cała zesztywniała drobne włoski na jej ciele jęły żyć własnym życiem. Czuła jak rozpychają się pod odzieniem, jak napierają na materię na podobieństwo wyłażącego z ziemi robactwa. Miała wrażenie, że lada chwila przedrą się przez czerwony jedwab sukni, a poszarpana szata spłynie po niej niby krwawy woal. Odsłaniając ją, obnażając, zostawiając na pastwę Nieznanego i Ciemności...

Wzdrygnęła się nagle.
Potrząsnęła nieznacznie głową, zamrugała kilka razy i strzepnęła nadgarstkami oszczędnie, choć zdecydowanie, jakby chciała pozbyć się napięcia albo złej energii. Starała się nie wpatrywać w przedziwną wirującą aurę starca, co nagle ułatwił jej sam przybysz. Widok wypadającego z ust opuchniętego organu mowy był wystarczająco niecodzienny i abstrakcyjny, by przykuć uwagę Erzsébet. Twarz czarodziejki, zwykle wyrażająca umiarkowane nic, skrzywiła się brzydko. Niesmak wymalował się w stalowych oczach, zatańczył na karminowych wargach i wypełnił każdą zmarszczkę na jej niemłodej już przecież twarzy. To nie był pochlebny grymas, lecz nie była w stanie nad nim zapanować. Inne bowiem rzeczy zajmowały teraz jej skołowany umysł, rykoszetem luzując cugle samokontroli.

Słowa mężczyzny były osobliwe, jednak po wcześniejszym przedstawieniu z językiem na zimno, mało co było w stanie zdziwić Erzsébet jeszcze bardziej. Gdy nieco ochłonęła, zalała ją fala przypuszczeń i potencjalnych teorii. Z jednej strony żałowała, że to nie zwykły dziad proszalny bez piątej klepki, z drugiej jednak obrzydzenie z wolna ustępowało ciekawości.

Uwiązana do tego miejsca dusza? Upiór? Ofiara klątwy albo obietnicy? Ale skąd to ciało? Jak może mówić w takim stanie rozkładu? A może to nie artykułowana mowa... Telepatia? Nic tu się nie trzyma kupy. W przenośni i dosłownie.

Prawda to — odparła po dłuższej chwili milczenia. — Trzeba jednak pamiętać, że jak się trzy dni skończyły, ryba i gość niemiły. Ten wasz panicz, dobry człowieku, nie nadużywa aby waszej gościnności? To dla niego gotujecie te domostwa? Kim jest ów dobrodziej wasz? — Czarodziejka zagadywała, nie spuszczając wzroku ze zdekomponowanego gospodarza Potvyn, licząc że ten zechce uchylić rąbka tajemnicy.

I pomyśleć, że to ledwie rzut kapeluszem od Nowego Hollar. Nieumarli lęgną im się pod murami i nikt z tym nic nie robi? Cóż znowu dzieje się w tym lukrowanym Nibymieście?
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

3
Całe szczęście dla lokalnej etykiety dworskiej i wiejskiej, samozwańczy kamerdyner ani trochę nie baczył na mimikę ni grymasy. Nie było czasu ani sił, żeby zaprzątać sobie głowę drobnostkami, kiedy działo się nieuniknione. Odpowiedział za to:

- Panienka dobrze ułożona, to i służba zadowolona - kiwnął głową, ze sztywną gracją. - Panicz jeszcze nie przybył, odkąd ostatniośmy się nagotowali. Z Zaavral daleka droga, a natury tam przecież więcej niż nieprzyjemne. Ale kto w gotowości, tego nie rozbolą kości. Czekamy.

Skwitował swoją wypowiedź kolejnym kiwnięciem głowy. I jeszcze jednym! Ciężko było określić, na ile zamierzone były jego wszystkie gesty. Przegnite ciało równie dobrze mogło żyć własnym życiem - jakkolwiek ponurym żartem by to obwieścić. Mimo cielesnej zasłony, Erzsébet szybko połapała się w sytuacji, zwracając uwagę na niecodzienną metodę komunikacji. Nie była to typowa telepatia, z jaką mogłaby mieć do czynienia w stabilnym środowisku badawczym, akademickim. Było jednak na tyle blisko języka opętań i gwary przywoływaczy, że z bezpiecznym marginesem mogła założyć coś na kształt nawiedzenia, może nawet uwiązania.

- Panienka coś pomoże, a szczodrze nagrodzą na dworze - dodał po długiej, niezręcznej ciszy. Głowa kiwnęła jeszcze kilka razy na potwierdzenie słów, bez większego rytmu, ociekając deszczem.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

4
Wiedziała już, że ma do czynienia z nie do końca świadomą istotą. Rozkładające się ciało było we władaniu jakiejś mocy, a zagadki, którymi sypał nieumarły brzmiały jak wyuczone dawno formułki. Wzmianka o pomocy żywo ją zainteresowała. Czegóż mógł chcieć ów tajemniczy panicz? I czy w istocie chciał tego od niej? Erzsébet postanowiła zbadać źródło uroku. Na razie tylko na zasadzie „wymiany grzeczności”, nie zamierzała – póki co – zdejmować zaklęcia, nawet jeśli faktycznie okaże się jakąś formą klątwy.

Skupiła wzrok nie na samym starcu, ale gdzieś „wewnątrz” jego istoty, czy też „pomiędzy” rzeczywistością a zasłoną, i rzekła cicho, acz zdecydowanie: — Insprinc haptbandun, inuar uigandun.

Wnet poczuła jak płynie przez nią wezwana Energia, jak skupia się w obszarze podołka, przynosząc błogie, a zarazem dręczące wibrato rozchodzące się po całym jej wnętrzu. Skoncentrowała się na tym wrażeniu, prowadząc ostrożnie niewidzialny ciężar Energii w kierunku stojącego przed nią starca.

Chciała dotrzeć do intencji czaru podtrzymującego zwłoki przy „życiu”, do jego sedna, do źródła. Być może wówczas zdoła wydedukować na kogo bądź na co może czekać ów na poły skonsumowany przez entropię nieszczęśnik. I choć deszcz siąpił nieubłaganie, a zmrok dawno już otulił Potvyny, Erzsébet nie zamierzała odjechać, nie dowiedziawszy się wcześniej co dzieje się w podhollarskiej osadzie. Tym bardziej, jeśli w grę wchodziły klątwy. Wszak złożyła niegdyś obietnicę i zamierzała jej dotrzymać.
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

5
Erzsébet wpadłą w głąb klątwy z pełnym impetem, pomimo zachowanej ostrożności. Jej ciało błyskawicznie nabrało bezwładności, a włosy zafalowały na wietrze. Chłodne powietrze uderzyło w jej policzki, nadając im delikatnego rumieńca. Nie było to nic, czego spodziewałaby się przy pierwszym kontakcie. Ale czy spodziewała się spotkać starego animusa, gdzieś pomiędzy zgnitymi deskami? Niespodzianki mnożyły się zdecydowanie za szybko. Zresztą...

Ciarki uderzyły już w każdy centymetr bladej skóry. Oczy czarodziejki dołączyły do spektaklu. Chyżo wywróciły się białkami do góry, wciskając ją w magiczny trans bez grama litości.

To, co dotarło do zmysłów dojrzałej czarodziejki na samym początku, stanowiło wyjątkowo atrakcyjną przystawkę. Ogromne kłęby czarnego dymu rozchodziły się po gruncie. Wypełniały najbliższą okolicę szczelnie, z czułością owczego runa, chroniącego przed przykrym śniegiem. Poza tym, mieszały się też z krwią czarodziejki, wykręcając jej kości jak mokrą tkaninę. Cokolwiek właśnie spotkała na swojej drodze - nie było to ani gościnne, ani pokojowo nastawione. Oczy zareagowały, jak gdyby z matczyną czułością pozamykały w sobie wszystkie burze Herbii, zagniecione z groźnych chmur i ostrych piorunów. Bolało jak cholera, tyle czuła na pewno.

Uniosła się w górę, trzymając się ziemi już tylko czubkami palców. Nierozpoznane surowo odepchnęło jej energię od siebie, bezczelnie wyzywając na pojedynek. Sytuacja nie sugerowała jednak, żeby to Tepes miała przywilej pierwszego ruchu.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

6
Nagły i niespodziewany ból otulił ciało Erzsébet niby kokon, zamykając ją w objęciach fizycznej agonii. Nim straciła kontakt z rzeczywistością, zdążyła jeszcze pomyśleć, że chyba umiera. W ostatnim błysku świadomości czuła bowiem, jakby wywrócono ją na nice. Jakby oskrobywano jej kości z mięśni i ścięgien tępym kawałkiem metalu, w żyły wlewano płynne szkło, a we wnętrzności łapano pioruny.

Było jednak znacznie gorzej.

Czarodziejka została wciągnięta za Zasłonę gwałtownie i bez przygotowania, doznała szoku zarówno duchowego, jak i cielesnego, lecz nie straciła przytomności. Ani tym bardziej nie umierała, choć mogło się to wydawać nieprawdopodobne. Ból przeszedł po prostu w inny wymiar, wybrzmiewał echem udręki i cierpienia gdzieś na granicy poznania, raniąc i osłabiając jej wolę.

Nagle, po kąpieli w morzu ognia i lawy, poczuła przenikliwy chłód. Z trudem otworzyła powieki zaciśnięte tak mocno, że wydawały się być niemal zrośnięte. Otaczały ją ciemności, tu i ówdzie przeszywane rozbłyskami fioletowego światła. W tych snopach oślepiającej jasności widziała kłębiący się wszędzie wokół czarny dym. Cuchnęło otwartym grobem i siarką. Plugawa magia wypełniała szczelnie ten fragment Eteru. Aura Erzsébet była tu bodaj jedynym świetlistym elementem.

Kobieta wyciągnęła przed siebie ręce. Energia migotała blado wokół jej dłoni, przygasając, to znów rozjarzając się niemrawo. Coś ewidentnie chciało ją zdusić, zdławić, a wreszcie – zadrżała na tę myśl – zgasić. Drżenie nie było jednak nacechowane strachem, lecz gniewem. Tepes nie była pierwszą lepszą wiedźmą z chaty na skraju lasu ani byle wróżbitką. Była uzdolnionym i przeszkolonym w katorżniczym procesie edukacji magiem. I nawet jeśli napotkała właśnie swoje nemezis, nie zamierzała tanio sprzedać skóry.

Skupiła w sobie całą podsycaną bólem wściekłość, zawziętość i dumę, przekuwając je w Energię. Czerwone wstążki magii przemykające jej między palcami, wijące się niby węże wokół nadgarstków, jęły rosnąć i nabierać coraz głębszej barwy szkarłatu. Erzsébet czuła pulsowanie w skroniach, piersiach i podołku. Pulsowanie tak silne, że niemal zagłuszające wszelkie inne doznania. Po chwili nie było już oszołomionej ludzkiej czarodziejki po drugiej stronie Zasłony. Była tylko gorejąca szkarłatna Energia, rzucająca nieme wyzwanie kłębom tej ciemnej i duszącej.
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

7
Surowej rudzie metalu, nim ostatecznie udowodni swą użyteczność, droga daleka i długa. Kopaczy i górników - grzechem nie wspomnieć. Urobek ich okupiony krwią i chorobą, tak cenny dla istot powierzchni. Tworzy pożądanie i wartość równie wielkie, co piękne i silne ciało. Natychmiast i dla każdego. Przez wszystkie kształty, rozmiary i przeznaczenia. A potencjał żelaznych utensyliów tak wielki, że zapomnieć można, jak daleką drogę muszą przejść. Od czarnych głębin ziemi, aż do krwawych wnętrzności podrzędnego zbira.

Kolejna fala zebrała Erzsébet ze sobą. Rytmiczne uderzenia trafiały prosto pod skórę, utrudniając skupienie. Ale kobieta trzymała się - jak na sytuację - doskonale. Cudem (lub pokazem umiejętności!) wydawało się, że stawiała tak aktywny opór swojemu adwersarzowi. Ale w końcu wszyscy płacą wyznaczoną cenę za swoje decyzje i działania.

Zmiennokształtny dym nabrał wreszcie kształtów, podpiekany szkarłatnymi wężami z wszechstron. Znajoma sylwetka brzęczała jeszcze chwilę na granicy świadomości, aż wrzeszcie ustabilizowała się w jednej formie.

Z łamiącego kości dymu wyłonił się czarny kowal. Walił w kowadło. Wołał jej imię. Krzyczał. Bez litości, a niecierpliwie. Czekał, aż się spotkają. Patrzył, jak czarodziejka formuje energię. Czarna antyteza jej umiejętności i starań. Nerwy już granicy. Stał tam. Czarny na gębie i wkurwiony do granic możliwości.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

8
Erzsébet nie chciała walczyć ani niszczyć, nie to było jej powołaniem. Chciała zrozumieć i pomóc. Uwolnić udręczone dusze z okowów klątw, napędzanych gniewem, smutkiem, żalem i cierpieniem. Jednak emanacja kowala i jego postawa nie pozostawiały najmniejszych wątpliwości – jeśli miała coś zdziałać, najpierw musiała osłabić oponenta.

Choć operowali na poziomie subtelnych energii Astralu, jego zachowanie nie odbiegało zanadto od zachowania mającego zły dzień osiłka szukającego guza w karczmie wieczorową porą. Próby przemówienia mu do rozsądku nie wchodziły w grę, póki ktoś nie zmiękczył jego zapału odpowiednim narzędziem. I to właśnie zamierzała zrobić Tepes, narzędziem adekwatnym do sytuacji.

Zrodzony z Ziemi, zahartowany w Ogniu metal był bez wątpienia materią o potężnym potencjale i wartości, lecz – tak jak wszystko w świecie – podlegał entropii. Raz złożony na najprzedniejszej nawet klindze pocałunek korozji, w odpowiednich warunkach był początkiem końca oręża. Woda i Powietrze odbierały całą moc, całą potęgę metalu. Ten wówczas stawał się kruchy i łamliwy niby kości starca, by na koniec rozpaść się w pył i ulecieć z wiatrem.

Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Uformowana ze szkarłatnej Energii myśl wystrzeliła w kierunku kowala jak błyskawica. Rozległ się świst i huk, gdy spleciona magia wybuchła nagle nad mroczną sylwetką, opadając nań chmurą jarzącego się czerwienią pyłu i krwawego deszczu. Osiadając na czarnej głowie, ramionach, szerokiej piersi i kowalskich narzędziach, mieszanina tworzyła niewielkie skupiska do złudzenia przypominające plamy rdzy. Wokół waliły gromy, a fioletowe błyskawice mieszały się ze szkarłatnymi, gdy Tepes ponownie jęła formować Energię.
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

9
Eteryczny kowal nie zareagował na operację Erzsébet.

Gęste, mgliste chmury otaczały go ze wszystkich stron, naciskając na niematerialne kości, skórę i mięśnie. Stalowa sylwetka trwała w miejscu, niewzruszona zmianą. Czerwona fala chmur otoczyła oponenta, symbolizując wysiłki czarodziejki. Naiwny jednak ten, który myśli, że pierwsze ciosy zaimponują konstruktom tak dawnym, jak same Potvyny. Chmura rosła, rzucała deszcz na okoliczne ciemności, niszcząc struktury. Wszystko, poza kowalem.

Wreszcie jednak, sylwetka rozmazała się na krawędziach. Jednolita, monolitowa potęga rozerwała się na brzegach. Niewyraźny, wirujący, drżący i niestabilny. Pomimo wszystkich starań - zatracił swój rytm, a razem z nim potężny młot. Drgnął w krwawej fali, nadszarpnięty przez rdzawą zarazę. Czyste powietrze rozeszło się po nozdrzach czarodziejki, niosąc metaliczne cząsteczki prosto na kubki smakowe. Niespokojne, delikatne drobiny uderzyły w astralną manifestację Tepes od środka i od zewnątrz, siejąc swój nieokreślony wpływ szeroko.

Kowadło zamilkło, a złowrogi konstrukt wpatrywał się w niespodziewane źródło oporu.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

10
Była zmęczona. Tak bardzo, potwornie zmęczona.

Siła starego animusa miażdżyła i powalała. Gdyby nie moc, którą czarodziejka czerpała ze swego tytanicznego uporu, prawdopodobnie stłamsiłby ją, zmiótł z powierzchni Herbii i wszelkich subtelnych wymiarów. Po Erzsébet Tepes – niegdysiejszej lady i niedoszłej pani na Troskach, magister magii, wykładowczyni w Katedrze Klątw na Uniwersytecie w Oros – nie ostałby się nawet astralny pył.

A przecież nie była ułomkiem. Znała swoje możliwości, była świadoma potencjału w niej drzemiącego. Tym większą więc zgrozą napawała ją intencja podtrzymująca tak potężną klątwę. Cóż za koszmar musiał wydarzyć się w Potvynach? Jakich podłości się tuaj dopuszczono?

Skupiła się, nie zważając na rozrywający ból, na oblepiające ją zewsząd metaliczne drobiny, wżerające się w jej eteryczną manifestację niby kwas w skórę. Teraz liczyło się tylko jedno – zrozumieć. A później pomóc. Albo zginąć. Nie miała bowiem wątpliwości, że jeśli zawiedzie, nie zdoła się stąd wydostać. Nigdy już nie wróci na plan materialny, jej ciało rozdziobią kruki, podczas gdy dusza rozpadnie się na miliony fragmentów.

Nie przestając splatać Energii, by w każdej chwili móc odpowiedzieć na ewentualny atak kontrą, Erzsébet posłała w kierunku kowala myśl, która zadudniła gromem pośród kłębowiska otaczających go czarnych chmur i dymu: KIM JESTEŚ? CZEGO CHCESZ? Trzask i rozbłysk. Szkarłat i fiolet splotły się na ułamek sekundy jak para spragnionych siebie kochanków. Wycie eterycznego wichru, ogłuszające, ścinające z nóg. I nagła cisza. Nienaturalna. Upiorna. MÓW!!!
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

11
Ciężkie warunki w eterycznym wymiarze wytworzyły toksyczną atmosferę. Ilość materii, która gromadziła się w bezpośredniej odległości rosła. Chmura gęstniała, a wykonywanie manewrów wydawało się tylko trudniejsze. Powszechny ból, strach i zniszczenie nie ułatwiały spotkania. Astralny kowal skupił swoją uwagę na Erzsébet. Osiągnęła swój cel, to prawda. Ważniejszym jednak, czy zdawała sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji.

- Pycha to ryzykowna przywara. Nie każdemu można pomóc - zabrzmiało w jej uszach.

Odpowiedział i obserwował. Bez ruchu, bez aktywnej agresji. Statycznie jak ceglany mur. Fala niepokoju ogarnęła ciało czarodziejki, nie mogącej odnieść się do żadnej zmiany energii, przepływ magii został na chwilę zatrzymany.

Po czasie, który wydawał się całą wiecznością, otoczenie się zmieniło.

Pani Tepes, zdolna i doświadczona, została przeniesiona na obcy teren. Wyprostowana jak najstarszy dąb, silna jak największe duchy Północy, z czystą energią w sercu. Dopiero poprzez empatię i translację magicznej tkanki była w stanie rozeznać się w okolicy. Wzdłuż jej stanowiska ciągnęła się mała uliczka. Niekoniecznie wyeksploatowana, równie ruchliwa. Rytm okolicznej zwierzyny i płynącej wody przypominał tam jazdę powozem. Regularne dźwięki przypominały skrzypiące koła dorożki, lekko boksujące po sypkim piasku.

Kiedy rozszyfrowała własną manifestację, w której przyszło jej tam funkcjonować, atmosfera była daleka od idealnej. Na brzegu sielankowej scenerii, w samym środku idyllicznej natury, trwały krwawe żniwa. Erzsébet? Zamknięta w samym sercu tej historii. Oskarżycielka, sędzina i kat w jednym. Cała linia ludzi czekała na nią, posłusznie podchodząc do przodu. Znajomy kapłan obmalowywał ich, jak należało. Czarodziejka, czy raczej jej aktualna rola, sprawiała się w tym spektaklu wyśmienicie. Podcinała gardła wszystkim, którzy oczekiwali. Kolejne rodziny podchodziły pod jej ręce, dobrowolnie poświęcając życia. Dorośli i dzieci, dziadkowie i kuzyni. Niektórzy z fanatyczną radością w oczach, zdecydowana większość ze łzami w oczach. Góra trupów dookoła rosła tak szybko, że poczucie czasu stało się dla Tepes tylko niejasnym wspomnieniem. Kości chrzęściły przy jej bosych stopach, a kolejne twarze ustawiały się w kolejce. Nie mogła wyrwać się ze schematu.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

12
Gęstniejący wokół bezczas zaczął przypominać zastygającą żywicę drzewną. Z uwięzioną w samym jej środku czarodziejką niby leśnym owadem. Coraz trudniej było Erzsébet kontrolować skumulowaną, buzującą w dłoniach Energię. Tak bardzo skupiała się na utrzymaniu jej przy sobie, że niemal zapomniała kim jest i po co tu przybyła. Do przytomności wróciła ją dudniąca odpowiedź kowala.

Ale można... TRZEBA... próbować — zreplikowała z niemałym trudem, ignorując przytyk na temat przywar, jakby go nie dosłyszała. Wtem magia przestała przez nią przepływać. Poczuła się, jakby ktoś wyssał z niej całą krew, lecz owo przykre wrażenie wcale a wcale nie przygotowało Tepes na dalszy ciąg makabrycznego spektaklu.

Gdy w końcu rozeznała się w otoczeniu, a mózg przetworzył wszelkie odebrane przez zmysły czarodziejki informacje, kobieta odruchowo chciała się cofnąć. Nie mogła. Jej świadomość została przeniesiona i wtłoczona w wizję ohydnych wydarzeń z przeszłości. Dostała swoją odpowiedź. Teraz wiedziała, co wydarzyło się w niewielkiej osadzie, nawet jeśli nie pojmowała przyczyny krwawych żniw. Rola starego animusa w tej niechlubnej historii także wciąż jej umykała.

Nie mogła wyrwać się ze schematu, co nie znaczy, że nie próbowała. Czując się przy tym zresztą jak mucha zamknięta w słoiku. Wreszcie przestała. Opanowała się. Odsunęła od siebie wstręt i potępienie. Wytłumaczyła sobie, że to NIE są jej dłonie, to NIE ona podrzyna gardła. Obserwowała, choć rozgrywające się przed nią sceny napawały czarodziejkę zgrozą. Starała się dostrzec w tej matni coś, co mogłoby pomóc jej w porozumieniu z animusem.

Kim są ci ludzie? — Sformułowana przez Erzsébet myśl przybrała formę babiego lata i jęła falować w przestrzeni niby wici eterycznego stworzenia. — Dlaczego idą jak owce na rzeź? Któremu przeklętemu bóstwu oddają w ten sposób cześć? — Czarodziejka przyjrzała się kapłanowi w poszukiwaniu symboli czy innych wskazówek mogących naprowadzić ją na jakiś trop.

Słyszysz mnie? — Pytanie skierowane do starożytnego konstruktu zaburzyło leniwy ruch półprzezroczystej masy świetlistych nitek, szarpiąc je gwałtownie w kierunku animusa. — Czy jesteś sumą bólu i cierpienia tych wszystkich istot? Ich mścicielem? A może strażnikiem ich skąpanej we krwi pamięci? Odpowiedz, proszę. Pozwól mi zrozumieć.
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

13
Babie lato szybowało, jak tylko pobłogosławione najmocniejszymi wiatrami Herbii ptaki potrafią. Rozrywało się na drobne kawałki, siejąc po okolicy. Drobinki natychmiast łączyły się z głównym wątkiem. Świetliste nitki chętnie i sprawnie oplotły całą scenę. Czas i miejsce stały się zrozumiałe. Okoliczności nabierały kontekstu, choć tak bardzo zniekształcone przez aurę konstruktu.

Przed oczami kobiety - wszystko to, co stało tu jeszcze przed Potvynami. Na środku osady - kapłan. W jego ręku - ostrze. Pod nogami - głębokie wiadro. Wzrok zapadał się w nim aż na samo dno wszechświata, a krew krążyła dookoła wszechrzeczy.

Czerwona krew powoli spływała w dół. Po rękach kapłana. Po rękach Erzsébet. Prosto do naczynia. Kiedy czarodziejka spojrzała w głąb, do środka, otworzyły się kolejne wrota. Podszedł do nich kapłan, ten sam, którego formę otrzymała wcześniej odważna kobieta. Jego ciało przeciętne, nie zwracało uwagi. Jego aura roztrzepana, dygocząca. Nie mogła skupić się na jednym, niepewna, niejasna.

Kapłan zapukał do drzwi, wielkich drzwi. A jednocześnie malutkich, tycich! Wyglądał przy nich jak olbrzym i karzeł. Proporcje przestały mieć tu znaczenie, a umysł czarodziejki powoli przestawał radzić sobie z eterycznymi manifestacjami. Ich stopień skomplikowania nie sprzyjał zrozumieniu. W tak dużym nagromadzeniu - tym bardziej.

Niestabilna aura kapłana zapukała do drzwi po raz pierwszy, tysięczny i ostatni. Posmarowała je najprawdziwszą, materialną krwią i popatrzyła Tepes prosto w głąb mózgu. Zadano jeno jedno pytanie, choć pani Erzsébet Tepes odczuła je niby uderzenie młota prosto w serce. Jej astralna koneksja trzymała się tam już tylko na resztkach srebrnych nitek.

- Ma szansę w swojej sprawie wykonać awanse. Ale konsekwencje znać musi, zanim w proch coś obróci. Prawa równowagi srogie, za sprawy tanie - tanio, za drogie - drogo.

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

14
Konsekwencje? Coś wewnątrz czarodziejki prychnęło lekceważąco. A może gniewnie? Żadne konsekwencje nie mogły równać się z tymi, z którymi żyła od przeszło trzydziestu pięciu lat. Jedyne zaś, jakich bała się Erzsébet Tepes, to te wynikające z zaniechania. Z wygodnej bierności. Nigdy więcej, pomyślała zapalczywie, a świetliste nici wokół czarodziejki naprężyły się niby muskuły. Nigdy!

ZAPŁACĘ — zadudniło wszędzie i nigdzie jednocześnie.

Tepes sięgnęła po widmowe ostrze i cięła z własnej woli w miejscu, gdzie teoretycznie znajdowały się jej żyły. Cięła głęboko, precyzyjnie i wzdłuż przedramion, aż gęsta i gorąca krew buchnęła z arterii, przesączając świetlistą sieć pulsującym karminem. Czarodziejka podeszła do drzwi, pchnęła je umazaną posoką dłonią, po czym weszła w niekończący się wir kolejnych portali, szepcząc w myślach: Insprinc haptbandun, inuar uigandun.
Obrazek

Re: Wieś Potvyny pod Nowym Hollar

15
Obrazy leciały przed oczami Erzsébet tak szybko, że zapomniała swojego imienia. Osoby, miejsca, zapachy i błyski światła. Nie znała już dnia ani nocy, a całą jej siłę rozproszono. Jej srebrna pajęczyna rozeszła się tak szeroko, jak sięga świat. Rozmawiały z nią wesołe dzieciaki, kiedy siedzieli sobie nad wodą. Młyńskie koło obracało się z przyjemnym trzaskiem. Babcia podpierała się o kostur, kiedy tłumaczyła jej wszystko, co znała. Cieplutka woda toczyła się wokół jej nóg, omiatając kostki i palce. Zmieniała się w złoto i krew, aby całkiem wyschnąć i zniknąć. Kwatermistrz usłużnie podawał do stołu, kiedy myśliwi szykowali psy na polowanie.

Młot i kowadło wyparowały w swojej rdzawej istocie. Zaginęły razem z wielkim kowalem. Ogromny ciężar opuścił ciało czarodziejki. Jej ramiona stały się nagle rozluźnione, lekkie. Całe brzmię, jakie gniotło jej świadomość przez setki lat - nareszcie odpuściło.

***

Kiedy czarodziejka otworzyła oczy, natychmiast rozpoznała realny świat. Pierwszy haust powietrza uderzył ją tak mocno, że zimny ogień rozszedł się po jej wszystkich tkankach. Milva próbowała jakoś dobudzić Tepes. Poruszała jej ramieniem dopóty, dopóki nie zobaczyła pierwszych reakcji. Promienie słońca wpadały do resztek stodoły przez starą, drewnianą ścianę. Lewe przedramię piekło i drażniło, jak wielokrotnie poparzone drobnymi igiełkami.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”