Północny trakt: od Białego Fortu do Śnieżki

1
*** AKCJA PRZENIESIONA STĄD *** Wydostanie się z Białego Fortu było łatwiejsze, niż Taanie mogło się wydawać. Od żebraków wszyscy trzymali się z daleka, zupełnie jakby ludzie bali się, że zarażą się od nich jakimś syfem. Nawet nad tym skąd on się wydostał nikt się jakoś specjalnie nie zastanawiał. Pewnie uznali, że to jakiś wypuszczony właśnie z więzienia złodziej czy ktoś taki... Nawet strażnicy przy bramach jej nie zatrzymywali. Była to więc najłatwiejsza robota, jaką tylko kiedykolwiek miała do wykonania. Słońce miało się już ku zachodowi, choć bardziej było to widać po kolorze nieba, jako że chociaż deszcz już nie padał, nadal było całkowicie zachmurzone.

Re: Północny trakt i okolice

2
Za bramą odetchnęła, szczerze i pełną piersią. Jak tak cofnąć się najświeższymi wspomnieniami – przecież niedawno jeszcze skazano ją na śmierć... Zaufanie do Artixa i Wolnych odbudowało się w kunie w mgnieniu oka.
Ale plusy nie powinny zasłaniać minusów, a przynajmniej pewnych... niedogodności. Jaka bowiem byla teraz jej życiowa sytuacja? Droga z Bialego Fortu na zachód, do rzeki Śnieżki, w tym miejscu jeszcz dość wąskiej – była drogą mało używaną i niedaleko za miastem widać już było, że będzie się zwężać, aż osiągnie status traktu, czyli ogólnie trasy dotarcia skądś dkądś, najprawdopowodbniej w postaci ścieżki. Wędrując ku zachodzącemu słońcu Taana dokonała w duchu analizy swojej sytuacji.

Co miała? Dokładniusieńko nic – a jeśli już być żałośnie dokładnym, to z rzeczy materialnych miała jedną. Była to koszulina na grzbiecie – koszulina z całą ironią niedawnej konieczności mająca służyć celowi przeciwnemu do właściwego, czyli byciu łachmanem żebraka. Nie wiadomo, skąd Athrix wydobył tę szmatę, ale funkcję przebrania za nędzarza pełniła świetnie: materiał wytrawiony słońcem, deszczem, kiedyś praniem, był sam w sobie poprzecierany, pelen dziurek i dziur, dodatkowo porwany, nadto fatalnie postrzępiony na brzegach. Setki dni temu stracił bezpowrotnie funkcję okrycia (zyskując najpewniej funkcję ścierki, dopóki jej też nie stracił i nie trafił na jakiś śmietnik) – a taką funkcję okrycia miał teraz pełnić, i to samodzielnie. Koszulina sięgała średnio do połowy ud, choć pojedyncze strzępy szlajały się na wysokości kolan; podobnie wyglądały rękawy. Ostatnią ingerencją w strój kuny było ograbienie jej z niego, więc w oczywisty sposób była poza tym naga i bosa, a do tego – łysa. Konieczność sprawnego zniknięcia z terenu Białego Fortu i jego kasztelu nie pozwoliła na zabranie najdrobnijeszej choćby rzeczy, sznurka, noża, czegokolwiek. W ten oto sposób stan posiadania Taanarrikeuen był w zasadzie nie tyle zerowy, co po prostu ujemny.
Sytuacja życiowa prezentowala się analogicznie. Wszyscy zaangażowani niedawno w proces sądzący ją za zdecydowanie rzeczywiste morderstwo królewskiego żołnierza i królewskiego posła niedługo zorientują się (być może), że bynajmniej nie zostala stracona i że prysnęła – jakoś, ale prysnęła, i pewnie nie przestala stanowić zagrożenia, które przez ostatnie doby tak słusznie u niej orzekano. Była związana jakimś trudnym do wyobrażenia długiem z organizacją, ktora owsem, pomagała jej, lecz nie była szkółką przyświątynną i kuna – dla której pełne zaufanie było zupełnie niemożłiwe, a częściowe wytwarzało się z trudnościami – spodziewała się, że prędzej czy później zagmatwa się w sprawy Wolnych w stopniu utrudniającym swobodne życie. Nie byla więc w zasadzie całkiem wolna, a wędrowała właśnie, głodna i spragniona jak pies, do Śnieżki po to, by z kimś się spotkać. Z kim? Czego się dowie, że musi teraz zrobić? Kiedy się tam dowlecze i czy nie zdechnie pierwej z głodu? Oto pytania absolutnie egzystencjalne, gdyż egzystencja jej zostala właśnie sprowadzona do poziomu potrzeb niemal zwierzęcych. Jeść, pić, przetrwać na choćby podstawowym poziomie. Rewelacja.

Wędrowała, oglądając się za siebie, na głośniejsze poruszenia w okolicy reagując skokiem w przydrożne krzaki lub wręcz przywierając do ziemi. Słońce dotykało horyzontu, w innych okolicznościach można by rzec, że piękny generując krajobraz, zwieńczony krwawiącymi sufitami gęstych płaskich chmur nad horyzontem. Przez te chmury zmrok wydawał się zapadać szybciej.
Miała przed sobą jakieś 60 kilometrów drogi z okładem – ale nie wiedziała tego. Po prostu szła, zaciskając zęby, świadoma tylko tego, że będzie musiała iść, aż dojdzie. O ile wcześniej nie zaskoczą jej we śnie którejś nocy bandyci albo zagon królewskich, wysłany na poszukiwania.

Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

3
Zapadła noc, a droga prowadziła dalej w las. Wejście w gęstwinę o tej porze mogło nie być najlepszym pomysłem, zwłaszcza że Taana nie była uzbrojona. No bo ten kij nie wystarczy kiedy napadnie ją wataha wilków, albo gorzej... Cóż, zawsze można zostać na brzegu lasu i noc przeczekać. Kuna miała zresztą wielkie szczęście, bo na skraju lasu rosły krzaki z dzikimi jagodami. Przynajmniej do jutra nie umrze z głodu...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

4
Pod wieczór trzeba było zdecydować. Najpierw zajęła się jagodami. Nie potrafiła rozpoznać, czy są trujące – w smaku były dobre. Cóż tu kryć – rzucila się na nie tak, że w zasadzie pożerala razem z listkami, nie mając cierpliwości do zrywania małych owocków.
Jak chodzi o nocleg, to nie do konca było prawdą, że las oznaczał niebezpieczeństwo. Każdy teren oznaczał niebezpieczeństwo, a kijek przydawał się raczej jako towarzysz marszu niż broń. Choć kto wie.
Tak czy owak – Taana nie miała zamiaru spać na ziemi. Miala zamiar spać – na drzewie. Pośięcila ostatnie kwadranse szarości na znalezienie odpwiedniego, nawet jeśłi było już w lesie i niekoniecznie tuż nad ścieżką, choć głębiej w las niż na trzydzieści kroków nie szła. Czemu na drzewie? Ano – potrafila spać w tych warunkach. Spać – czyli drzemać i czuwać. Na wysokości piściu-sześciu metrów jest dalece mniej niebezpieczeństw, niż na ziemi, nadto widać więcej. Kuna była sprawna, gibka i w razie czego nawet mogła uciekać z drezwa na drzewo, jeśli plątały się koronami lub dostatecznie blisko miały gałęzie.
Tam też zakończyła dzień, moszcząc się między pniem a konarem pokaźnego drzewa, z kijkiem wciśniętym w zagłębienie między innymi gałęziami, czujnie czekając świtu.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

5
Trudno było powiedzieć, czy Taana zatruła się tymi jagodami. Nawet jeśli tak się stało, trzeba przyjąć że jej organizm i tak to przyjął, bo był już tak wygłodzony, że nie zwracał na to uwagi. Można powiedzieć, że jakaś forma opatrzności ją nakarmiła... A kiedy wybrała sobie drzewa do noclegu, zauważyła w nim jeszcze jedno dobrodziejstwo dane przez naturę - ptasie gniazdo, w którym leżało osiem jajek. Kiedy zaś układała się do snu, usłyszała coś na dole. Mogły to być wilki, albo coś gorszego... Ale nie. Był to jakiś człowiek. Jeden, a niedaleko za nim drugi. Ubrani w skóry i z błękitnymi chustkami na głowie, z pochodniami w ręku. Szli w las.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

6
Jako tako nasycona czuwała sobie na drzewie, przyszykowana na całą noc, ale już wieczorem przygnało jej tu jakichś turystów...
Mężczyzźni z pochodniami, wnikający w las.
Odprowadziła ich wzrokiem z wysokości, nie wydając najmniejszego dźwięku. Nie wyglądali na królewskich, ale to absolutnie nie znaczyło, że należy się ujawnić. Jeśłi szukali jej – należało pozostać niezauważoną. Jeśłi nie jej – również.
Odczekała, aż odgłosy ich kroków przykreje szum drzew. Zakładała że będą następni. Czuwała.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

7
Po jakimś czasie (niezbyt długim) Taana wreszcie usnęła, choć swoim zwyczajem spała bardzo lekko i łatwo można było ją obudzić. Nic więcej jednak nie przydarzyło się już tej nocy. Jedyne co słyszała to śpiew świerszczy i szum wiatru. Przyśniło jej się, że pływa w wielkim oceanie, którego końca ani początku nigdzie nie widać. Jednak woda wyrzuca ją na powierzchnię, nie tonie. Jedyne co widzi, poza przeogromną wodą, to maleńka łódka dryfująca po oceanie. Płynie w niej ów chłopak, którego spotkała kiedyś na Archipelagu Łez, w którego to oczy się tak głęboko wpatrywała. Zaczęła płynąć gwałtownie ku niemu, chciała bowiem się stąd wydostać, bo ocean zaczynał ją powoli przerażać. Kiedy udało jej się do niej zbliżyć tak, że mógł ją zobaczyć i usłyszeć, zaczęła mu machać i wołać do niego, aby zabrał ją ze sobą. Nie mogę! - usłyszała odpowiedź. - Jeśli cię zabiorę, ta łódź zatonie!

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

8
Jasność.
Kuna otworzyła oczy, wsłuchała się w świat, a uspokojona brakiem niepokojących odgłosów – poruszyła się.
Spanie na drzewie, choć możliwe, nie jest wygodne. Przeciągnęła się jak kot, zwiesiła z gałęzi na rękach, wreszcie zeskoczyła na ziemie i tam znieruchomiała znów, nasłuchując...

Nic.
Cisza.

Potarła oczy, chwyciła krzepko kijek i ruszyła przed siebie leśnym traktem ku Śnieżce. Ruszyła... I wtedy wróciła mglista pamięć snu...
Aż ją zatrzymało w pół kroku.
Tak!... Oczywiście, pamiętała go... Sen nie symulował realistycznego obrazu, szczegóły jego twarzy ze snu nie próbowały udawać tego chłopca, którego zapamiętała – ale sen, jako alterświadomość, twierdził że to on – a więc to był on. Czemu?
Czemu to wraca...
Nie szukała znaczeń – ocean, bezkres, szansa na utonięcie i ratunkowy sens łódki. Chłopak, który nie może jej zabrać – po co w takim razie tkwi na środku oceanu? Oceanu wrogiego, który zdjął ją strachem. Był ratunkiem – ale tylko dopóki z niego nie korzystała. Gdyby ją zabrał – zatonęliby, przecząc oczywiście istocie ratunku. Sprzeczność nie do rozwiązania, zresztą w rzeczywistości może niewarta rozważań, za to w świecie snu – potężny problem, którego nie udało jej się tam rozwiązać, bo...
zatonęła.
Nie – obudziła się...
A to nie jest to samo?

Taana stała wciąż gotowa do drogi, wsparta na kosturze, ogrzewana porannym słońcem, i przeglądała w myślach obrazki ze snu. Niewiele rozumiała – ale sny nie są po to, żeby je rozumieć, tylko żeby w onirycznej głębi odczuwać tajemniczą a realistyczną inność zastępczej rzeczywistości. A jednak obrazy ze snu poruszył w niej coś.
Kiedy ostatnio go widziała – dziewięć, dziesięć lat temu... Był dla niej – a ona dla niego – skarbem, którego wielka wartość (w oczach ośmiolata) polega na niezbędnej, koniecznej niedostępności. Nigdy nie zamienili ze sobą słowa – nie mogli, ale gdyby mogli, nie odważyliby się. Nigdy nie poznali swoich imion – ale gdyby poznali, nie używaliby ich. Nigdy się nie dotknęli – ale gdyby stali o pół metra od siebie, zadrżeliby i uciekli w popłochu przed zbyt oczywistą transgresją ze stanu tęsknoty, której nie należy nasycać i tajemnicy, której nie należy poznawać – do stanu tego, co wiadome, pewne i "załatwione". Idealna postać, kotwica pamięci, łono wspomnień, najgłębszy skarb... Czy dlatego nie mogła wejść do łódki, bo rozwiałaby się ta tajemnica? Czy lepiej, aby zginęła w odmęcie?

Wędrówka nie rozwiązała tych problemów, a Taana pozostawiła je w takim stanie, w jakim one ją zastały: niejasności. Kroczyła ścieżyną czujnie, nasłuchując, rozglądając się za pożywieniem, z konieczności raczej roślinnym, i parła cierpliwie, starając się nie myśleć o niedogodnościach, na zachód, ku Śnieżce. Była w stanie dziś iść jakieś pięć godzin, potem godzinna przerwa i jeszcze cztery, pokona więc – o ile nic jej nie przeszkodzi – jakieś czterdzieści kilometrów. Nie miała wciąż pojęcia, jaką część drogi do Śnieżki to opisuje, ale pozostawała jej tylko wiara, że to ma sens.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

9
Taana szła przez dość długi czas wśród drzew i krzewów, nawet trudno stwierdzić ile to dokładnie trwało. Im dalej zapuszczała się w gęstwinę, tym teren stawał się coraz mniej przyjazny: ścieżka stawała się coraz węższa i pełna wybojów, coraz bardziej porastała roślinami, las zaś stawał się gęstszy, drzewa zasłaniały słońce, przez co robiło się coraz chłodniej, choć do wieczora teoretycznie było jeszcze daleko. Gdzieś w oddali zaś kuna dostrzegła jakiś niewielki obóz. Był on otoczony palisadą, przy wejściu zaś stał i wartował człowiek ubrany w taki sam sposób, jak ci dwaj których Taana dostrzegła w nocy.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

10
Już postępujące dziczenie okolicy uruchomiło w Taanie odpowiednie instynkty, w tym przede wszystkim jeden – czujność. Szła jak najciszej, rozglądała się bacznie, zatrzymywała przy każdym sygnale sugerującym ostrożność. Pewnie dzięki temu udało jej się wypatrzyć postacie przed sobą.
Jaka odległość?... Pewnie ze sześćdziesiąt metrów, skoro jeszcze przezierają przez gęsty las, ale jest dość daleko, by jej nie zauważyli. Wniknęła w zarośla i przedarła się odrobinę bliżej, stwierdzając, że ci w obozie są ubrani tak jak... Jak ci, którzy wieczorem weszli z pochodniami w las! Attoććekaawe...

Kucnęła, żeby dobze się ukryć, i przeszukiwła pamięć, czy dostrzeżone elementy identyfikujące tych ludzi ze sobą, z czymś jej ię kojarzą... Nie. Chyba nie. Na pewno jakaś zorganizowana i odrobinę przynajmniej cywiliowana grupa, ale kogo i w jakim celu zrzeszała? Tego Taana nie chciała w sumie wiedzieć. I tak wiele wiary i sił kosztowało ją podążanie ścieżką bez wiedy, czy zostało jej jeszcze pół dnia, czy tydzień...
Najbardziej martwiło ją to, że członkowie tej grupy mają jakiś powód i możliwości, by penetrować las nocą. Ponieważ nie miała najmniejszej ochoty stawać przed nimi – zwłaszcza z taką prezencją, jak obecnie – było oczywistym, że należy ich unikać. Czyli – wniknąć w las i lasem podążać dalej, licąc że trakt nie odbije w przeciwnym kierunku. Ale szansa na uniknięcie ich w lesie zmniejszała się, skoro wygądali na takich, którzy właśnie chadzają sobie nocą w knieję...
Nie było rady. Taana postanowiła pozostać po dosłoną zarośli teraz, gdy dzień miał się ku końcowi a gęste korony drzew dodatkowo pogłębiały mrok. Posuwać się wolniej, bo z większą dbałością o ciszę, ale naprzód. A nocą – kontynuować powolną wędrówkę przy maksymalnej czujności. Skoro oni potrzbeują ognia do nocnej eksploracji – ona będzie zawsze wiedzieć, kiedy i dokąd się kierują. To pomoże ich uniknąć nocą. Takie środki ostrożności należy utrzymać w promieniu jakiś pięciu do siedmiu mil w obie strony od obozu.
Jeszcze jedno przyszło jej do głowy: podkraść się drzewami, jeśłi się da, i podsłuchać z bliska, co mówią, i w ten sposób jak najwięcej się dowiedzieć. ALe o tym zadecyduje później. Na razie chciała ich ominąć, w miarę możliwości nie tracąc z azymutu ścieżki traktu.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

11
W obserwowanym przez kunę obozie niewiele się działo, a w każdym razie niewiele było widać zza ogrodzenia. Był tylko ten jeden facet stojący na czatach, który umilał sobie czas paląc zielsko co kilkanaście minut albo kopiąc kamyki. Od czasu do czasu ktoś wychodził z obozu i szedł w leśną gęstwinę, ale nie zdarzyło się, żeby ktoś wrócił. Chyba nie było na co tracić czasu, bo Wolny nad Śnieżką cały czas czeka, więc jeśli Taana nie miała żadnej sprawy do załatwienia u tych ludzi, raczej nie miała powodu żeby marnować tu czas na obserwowaniu ich z zarośli...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

12
Do takich doszedłszy też wniosków – postanowiła ruszyć kontrolowanym ale szerokim łukiem przez kneiję, by ominąć obóz. Nieprzerwanie miała się na baczności, bo ci, którzy znikali w gęstwinie – byli w niej, więc teoretycznie istniała możliwość, że się na siebie natkną. Mimo wrodzonej odwagi i kuniej twardości rozumowania – nie chciała takiiego spotkać, będąc wyposażoną tylko w kij i sprawność osłabioną przez ostatnie wydarzenia i trzy doby praktycnzie bez jedzenia...

Wędrowała łukiem przez las, aż uznała, że pora wracać na trakt. Jeśłi stało się to w nocy – trudno. Starala się podjeść do traktu i znów z drzewa, ukryta wśród gałęzi, przypatrywać się ścieżce aż do upewnienia, że jest bezpieczna. Nawet, jeśłi trwało to yle, że zapadła już noc.
Czas i głód naglił, nocami też bywało jej zimno. Jeśłi nic nie przeszkadzało – czujnie, lecz zdecydowanie parła do przodu, na każdy podejrzany ruch przed i za sobą niknąc i cichnąć w gąszczu.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

13
Taana szła dalej przed siebie, śmiało i zdecydowanie krocząc traktem prowadzącym w kierunku rzeki. Nie myślała zbytnio o niczym, poza tym żeby jak najszybciej coś zjeść, bo kiedy usłyszała najmniejszy choćby odgłos miała wątpliwości, czy to szum lasu, albo nie daj Bóg jakiegoś groźnego stworzenia, przed którym nie mogłaby się zbyt skutecznie bronić, czy to po prostu kiszki jej marsza grają. I to chyba był błąd. Nie wiadomo skąd w jej pobliżu znalazły się trzy wilki. W zasadzie powiedzieć "znalazły się" to... nic nie powiedzieć. Trzy rozwścieczone (zapewne wygłodniałe) psy szarżowały w jej kierunku. Zaskoczyły ją kompletnie i pewnie nie dałaby rady się przed nimi obronić i niechybnie skończyłaby jako kolacja, gdyby nie to, że jeden z nich nagle padł na ziemię ze strzałą między oczami, a dwa pozostałe potknęły się o niego, co skutecznie je spowolniło.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

14
W zalesionym terenie na krętej ścieżce trudno widzieć wiele naprzód i coś takiego musiało w końcu nastąpić. Zakładała takie spotkanie co kwadrans – i za każdym razem wiedziała, że w mneijszym lub większym stopniu nie uda się uniknąć zaskoczenia.
Nie miała szans z trójką wygłodniałych wilków. Czmychnąć na drzewo, jak to czynią kuny, też nie zdąży – były za blisko. Pochyliła się, trzymając kijek niczym kopię, z pewną rezygnacją oczekując skoku pierwszego z nich...
...w tej sekundzie świsnęła strzała i agresor padł! – no, tego to się jeszcze mniej spodziewała. Pozostałe dwa wilki straciły zamierzony impet, choć ignorować ich nie należało. W Taanę wstąpiła nadzieja – jeśle ze strzałą we łbie padł jeden, to może i następne?...[/akapit

Ale w tej sekundzie jedno głodne stworzenie stawało naprzeciw dwóm. Wąska ścieżka i gęstwina po obu stronach dawła tę przewagę kunie, że wilki będą usiały atakować raczej po kolei, gęsiego – no chyba że, o zgrozo, wykoncypują sobie zajść ją z przodu i tyłu... Tymczasem jednak była przygotowana na ten jedenskok, gotowa nabić wilka na swój kijek. Był to wszak dość jeszcze elastyczny prosty patyk długości około 150 centymetrów i jakąś przeszkodę powinien stanowić. Nawet zaś jeśli się złamie – powstrzyma wilka, a wtedy...
Ech, no co wtedy? Nie wiedziała. Była głodna, zmęczona i ogólnie wykończona, i choć woli walki miała w sobie dość, to na pewno nie była w pełni dyspozycyjną maszynką do zabijania (zwłaszcza wściekłych wilków).

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

15
Wilki szybko się pozbierały, ale już więcej nie szarżowały na kunę. Były wściekłe przede wszystkim na śmierć towarzysza i zaczęły wyć wniebogłosy i warczeć groźnie we wszystkie strony, próbując znaleźć przyczynę nagłego zejścia trzeciego wilka. I wtedy druga strzała pomknęła w kierunku następnego, który to dołączył do swojego kolegi. Wtedy trzeci wilk, już nie oglądając się na nic, pobiegł ile sił w łapach w kierunku, z którego nadleciał pocisk, działając z bezpośrednim zamiarem rozszarpania na drobne kawałeczki tego kogoś, kto wypuścił strzałę.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”