Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

16
Cala ta gotowość na nic się zdała – zza niej znów poszła strzała, znów celna, i odebrała wilkom ochotę do szarpania kun. Ten kto strzelał, strzelał zza niej i gdzieś z boku, spośród drzew – tak jej wychodziło z lotu strzał. Nie chciała stać mu na drodze, nie ruszała się więc, lecz stojąc – odwróciła w stronę, skąd mógł strzelać. Jeden wilk wył boleściwie, drugi zaś ruszył po zemstę, rozumiejąc, że to Taana może i jest posiłkiem, ale też na pewno nie zagrożeniem.
Cofnęła się tylko lekko na bok ścieżki, plecami już praktycznie ładując się w gęstwinę. Kto strzelał? I czy zabijanie zagrażających jej wilków jest aktem jego bronienia siebie, czy jego bronienia jej, z jakichś powodów? Bo wcale nie musi oznaczać, że ze strony tajemncizego strzelca nic jej nie grozi. Inna sprawa to ten drugi żywy wilk. Nie chciała atakować ale jeśli on to zrobi -- Taana będzie się bronić zaciekle.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

17
Wilk pobiegł gdzieś poza zasięg wzroku Taany, ale dwie-trzy sekundy później dały się słyszeć z tamtej strony odgłosy walki człowieka ze zwierzęciem. Trudno było przewidzieć co się tak naprawdę stało: czy wilk jednak okazał się sprytniejszy i zaskoczył strzelca, czy też ten zapłacił za swoją zbytnią pewność siebie - nie wiadomo. W każdym razie ze słyszenia udało się kunie wywnioskować, że wilk co i raz atakuje ostrymi zębami i pazurami człowieka, który broni się używając ostrego narzędzia (na łuk na tak bliskim dystansie raczej nie ma co liczyć...) oraz swoich własnych nóg. Zapewne przydałby mu się ogień...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

18
Z odgłosów pojedynku wilka z człowiekiem wynikało dla Taany, że człowiek jest jeden. I że ma kłopoty z tym wilkiem. Drugi wilk na razie wył nad zdechłym towarzyszem, ale to nie znaczy, że należało go rojuszać.
Taana wahała się. Pobiec na ratunek temu człowiekowi to pomóc przeżyć temu, którego łuk zmniejszył jej wilcze niebezieczeństwo. Zaniechać pomocy, to pozostać w bezpiecznej bezczynności. Jeśli rzuci się teraz do walki z wilkiem – weźmie na siebie jego zwierzącą wściekłość mając do dyspozycji tylko kij...

Ale tak właśnie uczyniła: wybiła się ze swej kryjówki, zaklinająć w duchu trzeciego wilka, aby pozostał tam, gdzei był, przesadziła ścieżkę i ruszyła przez las, do walki człowieka z wlkiem. Gałęzie i pajęczyny próbowały ją zatrzymać, łapały za strzępy przyodziewku, oblepiały twarz i ręce, wikłały kij – ale parła do celu.
Kiedy tylko dopadła walczących – nie wnikając kim jest człowiek zaatakowała wilka kijem, po prostu probując przygwoździć go końcem niczym szpicem włóczni, celując w miejsce styku czaski z karkiem. Dobrze wymierzone uderzenie w to miejsce mogłoby nawet pozbawić wilka życia, przerywając rdzeń kręgowy, choć małe w tej sytuacji były na to szanse. Ale że sprawi wilkowi kłopot w ataku, to pewne. Może mężczyzna wykorzysta to, sięgnie miecza (który może ma) i zabije zwierzę...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

19
Nietrudno odnalazła miejsce walki. Wilczysko szarpało się z pewnym mężczyzną, jednym z tych tajemniczych ludzi z obozu, ubranym w skóry i z niebieską apaszką. Wilk akurat oberwał od niego kopniakiem i osunął się na ziemię kilka metrów dalej, a wtedy mężczyzna spróbował dobyć swojego łuku. Dało się zauważył, że ma rozszarpane przedramię lewej ręki. Zwierzę jednak szybko odzyskało sprawność, wstało i zamierzało znów zaszarżować. Wtedy jednak pojawiła się Taana i wymierzyła wilczurowi cios w kark. Pech jednak chciał, że ów człowiek, działając nieco odruchowo, wypuścił strzałę w kierunku zwierza. Ta jednak chybiła i zrządzeniem losu trafiła Taanę w bark. Szczęściem w nieszczęściu wilk wydał jeszcze cichy pisk i padł na ziemię, martwy lub nieprzytomny. Mężczyzna zaś, kiedy po dwóch-trzech sekundach otrząsnął się z szoku po tym, co właśnie się wydarzyło, kulejąc i starając się nie wystawiać zniszczonej ręki na działanie wiatru, podszedł w kierunku Taany.
- Nie bój się, strzała nie była zatruta - powiedział słabym głosem. - Chodźmy do obozu, tam się tobą zajmiemy. Weź tylko ten róg zza mojego pasa i zadmij w niego, może ktoś z naszych usłyszy i nam pomoże...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

20
Jest!
Są...
Przedarła się przez zarośla akurat by zobaczyć, jak ranny mężczyzna radzi sobie chwilowo z wilkiem, obezwładniając go kopniakiem. Na długo się to nie zda. Kij – użyła go trochę tak, jak shurju jeszcze na Łezkach. I wiedzę o punktach witalnych też, miała ją tuż pod skórą, a wyzwalało ją do działania każde napięcie.
Jednak jednocześnie z tym akktem miał miejsce inny. Łucznik – być może powodowany odruchem, by podnieść wzrok na niespodziewanego gościa w osobie Taany, a zmęczony walką lub bólem, nie zapanował nad powiązaniem odruchów i razem ze wzrokiem podniósł i łuk...
Świst strzały.
Skowyt uderzonego w splot nerwowy wilka.
Gwałtowne "westchnienie" Taany, gdy grot tonął w jej ciele gdzieś przy prawym obojczyku.
I jej lekko zdziwione spojrzenie, gdy pchnięta siłą strzału posłanego z tak bliska – postąpiła dwa kroki do tyłu i niezdolna zapanować nad tą siłą – potknęła się o coś piętą i upadła.

Chwilowo nie patrzyła na łucznika, zresztą rozumiała, że nie strzelał do niej. Zajęta była próbami nieodpłynięcia, bo ból był spory, a ona słaba, niedożywiona i zmęczona. Pytanie łomotało wraz z pulsem pod czaszką: czy przecięta jakaś ważna żyła – czy skruszony obojczyk – czy strzała wyszła z drugiej strony – czy nie utkwiły fragmenty drzewca w ciele...
Z tymi pytaniami widział ją osobnik z apaszką, gdy półleżała, wsparta prawym łokeicm w runie, lewą dłonią obmacując sobie miejsce wejścia grotu. Podiosła na niego wzrok dopiero, gdy przemówił.
– Jakiego... obozu – można było sądzić, że jest to pytanie, choć intonacja byla twierdząca. – Kim je... steście.
Krzywiła się przy tym – ale nie z bólu, nie. Głównie krzywiła się z dezaprobaty dla samej siebie – taka błahostka dla kuny jak postrzelenie z łuku, a ona nie ma dość siły, by nie pokazać po sobie słabości...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

21
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie bój się... - mówił do niej mężczyzna i utykając prowadził ją w kierunku tego obozu, który kilkadziesiąt minut temu Taana przestała obserwować. Mruczał coś (bo najwidoczniej wołać nie mógł) do innych, ale kuna tego nie usłyszała. Poczuła jedynie, że mężczyzna, który wcześniej niósł ją przerzucając jej rękę przez kark, teraz kładzie ją na kawałku drewna, na którym jest przenoszona do jakiegoś namiotu. Tam położyli ją na futrach i podsunęli jej do ust nasączoną czymś gąbkę. Więcej już nie pamiętała...

Obudziła się następnego ranka. Jej obojczyk był opatrzony, ból prawie zniknął. Słońce dopiero wschodziło, a jego promienie odbijały się od porannej rosy.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

22
Mimo wrodzonej i wyuczonej niechęci do sytuacji, w których byla zależna od czyjejś pomocy (oraz do sytuacji, które powodowały taką potencjalną przydatność pomocy) – nie broniła się przed podaniem ręki, by powstać. Ale do obozu doszła samodzielnie – wszak nie miala problemu z nogami. A wtedy, kiedy wskutek słabości spowodowanej upływem krwi i ogólnym wyczerpaniem ostatnich dni zatoczyła się raz czy dwa, a raz nawet prawie upadła – ostatecznie dała się wziąć pod pachy i z ramieniem na ramieniu mężczyzny dotarła do obozu.

Wstyd to dla kuny – tak zemdleć z wyczerpania. Ale to właśnie nastąpiło, gdy organizm wreszcie opuściło napięcie ostatnich wydarzeń.
Ocknęła się gwaltownie, od razu siadając – i od razu skrzywiona łapiąc się dłonią za ranę pod obojczykiem.
Opatrunek...
Rozejrzała się, odzyskując przytomność zmysłów. Cisza. Głód. Te same szmaty na grzbiecie. Obóz. Świt. Brak niebezpieczeństw... chyba. Pomagając sobie lewą ręką – wstała, nasłuchując. Uspokojona względnie ruszyla na wstępny rekonesans. Przy okazji łypiąc, czy dałoby się bez zwracania niczyjej uwagi capnąć coś do żarcia.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

23
To nawet nie było konieczne, bo kiedy tylko Taana wyszła z namiotu, jeden z obozujących tu ludzi zauważył ją i pomachał, dając znak aby podeszła do nich. Siedzieli dookoła paleniska, gdzie na ruszcie piekł się dzik.
- Pewnieś głodna, co? Capnij no zadkiem koło mnie, strawy ci nie braknie - powiedział ten siedzący na ławeczce, na której obok niego było jedyne wolne miejsce dookoła ogniska. Ten, który do niej mówił, był jedynym w tym towarzystwie krasnoludem: niski, z gęstą, długą, brązową brodą sięgającą mu kolan, przy końcu związanej w warkocz. Poza nim było jeszcze trzech elfów i dwóch ludzi, jeden z nich to ten, który ją tu przyprowadził. Rękę miał właściwie całkowicie niesprawną, zabandażowaną i unieruchomioną.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

24
Nie wiadomo, który z nich po raz pierwszy widział kunę – ale być może niejeden z nich miał powody nieco dziwić się dziewczynie z takimi wątplwiymi ozdobami na twarzy, w odzieniu, z którego najporządniejszym, czy wręcz najbardziej szykownym! elementem był bandaż wokół prawego ramienia, do tego nie dość że łysą, to jeszcze ogoloną chyba przez ślepca – skrzepy i otarcia na czaszce zarastały nieregularnie to krótszym, to dłuższym włosem, w zależńości od stopnia pierwotnego wygolenia.
Dodatkowo mogło ich zdziwić zachowanie Taany. Wszak zaprosili ją ładnie, wcześniej wykazali troskę o jej zdrowie i bezpieczeństwo, do tego jej, która mogłaby teraz z głodu zacząć ssać rzemyk – proponowali jedzenie, które pachniało obłędnie – a ona zamiast przysiąść się po kumplowsku do ognia i złapać mięsiwo...
...stała z tą swoją miną osoby, która typuje w myślach który z nich pierwszy zaatakuje, osiągając w oczach niejednego z nich granice bezczelności poprzez ignorowanie tak jawnej życzliwości – choć ani trochę ta potencjalna bezczelność nie była jej celem. A kiedy już tak postała w milczeniu, w chłodzie poranka, szybko rozganianym promieniami silnego słońca – usłyszeli jej głos, niski, cichy, lekko zachrypnięty:
– Kim jesteście.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

25
Mężczyźni nawet na nią nie spojrzeli, tylko się roześmiali.
- Nikim, kogo należałoby się bać - odpowiedział krasnolud. - A już na pewno nikim, od kogo można by odmówić szamy. Siadaj, zara mięcho gotowe będzie! - widząc jednak nieustępliwość Taany wstał, a kiedy już mogłoby się wydawać że coś powie, zaczął wraz z innym ściągać dzika z rusztu i przygotowywać go do podziału.
- Myśliwymi - odpowiedział, biorąc do ręki wielki topór. - Nie truchlej, jeno capnij, mięsiwo dzielimy!

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

26
Tak, krasnoludom łatwo przychodziło budzenie sympatii. Dlatego podczas qhirin ostrzegano łasice przed takim sposobem osłabiania czujności. Jowialny jegomość, brat-łata, hojnie dzielący proste dobra – mięso, piwo, żarty, mile słowa. Widaomo, że nie można w każdej sekundzie życia od wszystkich oczekiwać ostrza pod żebra – natomiast nie da się na czas rozpoznać, który z tych, co zdobyli zaufanie, będzie tym, kto wrazi ostrze.
Był też inny czynnik. Zapach i widok mięsa. Taanie skręciło jelita, mózg zredukował sygnały do absolutnego rdzenia: "Rzuć się na żarcie, nie patrz na nic, tylko napychaj usta!" – po chwili wahania nie potrafiła już się oprzeć pokusom jawnej życzliwości – i siadła wśród nich.
Z kolei mężczyźni też mieli na czym ćwiczyć powściągliwość: jakkolwiek stan dziewczyny dalece nie zachęcał do igraszek, widać było wyczerpanie i szeroko pojęte sponiewieranie – to jednak dziewczęca półnagość przezierająca przez dziury nie byla w obozowisku "myśliwych" raczej bodźcem na porządku dziennym. Dodatkowo zaś problem tego jak wygląda, i co widać, nie zajmował Taany zupełnie – ani teraz, ani generalnie, wskutek niuansów treningu, siedmiu lat przebywania stale w środowisku wyłącznie tej samej płci i przeniesienia zagadnień ciała z poziomu estetycznego na poziom absolutnie użytkowy.
– Myśliwi... – powtórzyła po krasnoludzie, przejeżdżając dłonią po łysinie, na której zaczynały się pojawiać włosy i swędzenie. – A te niebieskie szmatki to wam na co? – rzuciła niby mimochodem, ale w kwestii zainteresowania niebieskie apaszki przegrywały teraz z widokiem dzielonego mięsiwa.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

27
- Dla ozdoby. Trzymaj i kuszaj, cobyś miała siłę hipkać i piętą w rzyć bić! - zawołał dziarskim tonem krasnal, wręczając jej sporą porcję dzika na drewnianym talerzu. Kiedy dokończyli dzielenie mięsa, sami usiedli wokół paleniska i zaczęli jeść. Największe porcje dostała Taana i ten myśliwy, który ją tu przyprowadził.
- No to co cię sprowadza do tych zapomnianych przez bogów lasów? - zagadnął ją znów krasnal, choć ledwo można było go zrozumieć, bo mówił z pełnymi ustami. - Szamaj, szamaj, toć w cyce pójdzie i będzie czym dzieciuchy karmić!

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

28
Aż się nawet uśmiechnęła półgębkiem, kiedy w ramach przyprawy do otrzymanego mięsiwa krasnal z całą swą ujmującą krasnoludzką jowialnością oraz nieświsadomością tego, do kogo to mówi – zaproponował cyce do karmienia. Ani cyców, ani karmienia nie będzie – ale uśmiech w kącikach Taany przetrwał.
Zabrała się za mięso, starając się nie dać po sobie poznać, jak jest głodna. Ale to postanowienie slabło z każdym kęsem. Wiedziała, że po kilku dniach bez żarcia picie jest tak samo ważne jak jedzenie (nie chciała zostać uratowana po czym umrzeć na skręt kiszek). Nie wierzyła w chustki dla ozdoby, jak twierdził krasnolud, ale teraz niestety miała to w głębokim poważaniu. Liczyło się tylko jedzenie.
– Idę do rzeki Śnieżki – odparła szczerze w chwili odpoczynku od ciągłęgo żucia. Nie wiecie, czy to jeszcze daleko?

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

29
- Z pół dnia drogi - odpowiedział krasnolud, zagryzając dzika. - Wszystko zależy od tego, gdzie tak dokładnie chcesz dojść. Rzeka jest dosyć długa...

Po skończonym jedzeniu, dwóch elfów zaczęło roznosić wszystkim szklanki z piwem. Wyglądało na to, że każdy z tych ludzi miał tutaj swoje zadanie... Również Taana dostała swoją. Większość myśliwych wypiła całą zawartość szklanic jednym pociągnięciem, po czym rozeszli się do swoich zadań. Trzech z nich wyszło z obozu z długimi łukami, jeden stanął na warcie, inni udali się do różnych miejsc w obozie. Krasnolud poszedł do nieco improwizowanej kuźni.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

30
"Pół dnia"...!
Pół dnia drogi!
Taana aż odchyliła się do tyłu, jakby chciała na tę informację spojrzeć naukowym okiem... Pół dnia drogi do tego, kto ma na nią czekać... No tak – ktoś z Wolnych. Minęło kilka dni od ucieczki z Fortu, choć miała wrażenie że kilka tygodni. I zdążyła odsunąć w pamięci ten cel. Po prostu w lesie zajęta była przetrwaniem. Dotknęła opatrunku pod prawym obojczykiem, spojrzała na strzępy koszulopodobnej szmaty, płożące się na udach, przypomniała sobie o swoim kiju wędrowno-bojowym, który pewnie przepadł – żadna strata, choć trochę się z nim już zaprzyjaźniła...
– Pół dnia drogi... – powtórzyła, po czym dodała niejako w odpowiedzi: – Do którego miejsca? Tam, gdzie trakt dochodzi do rzeki...
Jeśli ktoś coś przed odejściem do tego coś dodał, to tylko skorzystała z dodatkowej wiedzy, choć temat nie był rozległy. Siedziała sobie jeszcze chwilę, gdy zaczęłi odchodzić, ciesząc się możliwością nicnierobienia, ogrzewana słońcem, wczuwając się w pokarm rozkosznie podróżujący po trzewiach, ze szklanką piwa w dłoni...

Wreszcie wstała. Pora ruszać. Siły odnowione, rana opatrzona, nadzieja wtłoczona w serce – nie będzie lepszego momentu. Przed wyruszeniem poszła jednak jeszcze tropem krasnoluda, trafiając na improwizowaną kuźnię.
– Dla waszego dobra nie mogę wam powiedzieć, kim jestem – zaczęła, opeirając się ramieniem o jeden z masztów kuźniowego namiotu – ale chcę podziękować. Uratowaliście mi życie, i to dwa razy. Przed wilkiem i przed głodem. Nic w zamian nie mogę dać, bo niczego nie mam. A pora mi w drogę, więc... – i poruszyła głową w skromnym geście pożegnania, zabierając się za odejście. Jeśli krasnolud nie miał nic do powiedzenia – Taana, choć w wielkiej potrzebie posiadania jakiegokolwiek oręża, nie prosiła o nie, bo nie pozwalała jej duma i bgaan – i niebawem wkraczała już na trakt. Pół dnia drogi... Toż to będzie chwilka! Chyba warto rozruszać mięśnie i nawet tej odległości znaczną część po prostu przebiec...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”