Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

31
Krasnolud nagrzewał właśnie kawał stali na ogniu wykrzesanym na kilku kawałkach drewna i nie patrzył na Taanę, trudno było zatem powiedzieć czy usłyszał cokolwiek z tego, co kuna mówiła. W każdym razie nic nie odpowiedział, ale mogłoby się wydawać, że przynajmniej się uśmiechnął. W każdym razie, z jego pożegnaniem czy bez, Taana wyszła z obozu i skierowała się z powrotem na trakt. Nie miała już kija, mógłby więc pojawić się problem z bronią, choć przecież zawsze mogła o nią poprosić myśliwych... Ale że się na to nie zdecydowała, no to trudno.

Szła i szła pośród gęstego lasu coraz dalej wgłąb zarośli. Około południa zrobiło się pochmurno i zaczął padać deszcz, w tych okolicznościach zatem las i jego gęste drzewa były dla niej błogosławieństwem. Przynajmniej dopóki nie rozpęta się burza...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

32
Mogła odejść i bez konwersacji, choć pewna unosząca się nad obozowiskiem tajemniczość nie pozostała bez jej uwagi. Ruszyła na ścieżkę i dopiero po dwóch-trzech kwadransach uświadomiła sobie manualny brak kijka w dłoni. A następnie – co za tym idzie – brak oręża.
Nie poprosiła o takowy myśliwych, bo kuny nie proszą. Być może dlatego, a być może z powodu pewnego przemęczenia, nie poprosiła więc o oręż i teraz. Skutkiem tego wędrowała tak, jak tę wędrówkę rozpoczęła, to jest mając jedynie szmatę na grzbiecie. Pogoda się zmieniała i gdy pomiędzy koronami drzew pociemniało w środku dnia, a chmury zaczęły wyglądać na burzowe, łatwo było przewidzieć, że się zmoknie.
Nie osłabiło to wszelako zapału kuny. "Pół dnia dorgi" do celu to była prawda, która napędzała ją teraz bardziej, niż potrzeba schronienia się przed jakimś tam deszczykiem.
Pozostawał nadzieja, że przez najbliższe kilka godzin nic poza ewentualną burzą się nie wydarzy. Taana miała na razie dość wydarzeń. Nawet mężczyzn z apaszkami nie chciałaby spotkać – czy nie byli tymi myśliwymi, czy też faktycznie byli (co nie wydawało się jakoś skrajnie wiarygodne). Otrzymała od nich pomoc i ani krztyny krzywdy, na razie ich tożsamość więc była dla niej mniej istotna.
Do celu. Do celu. Nogi niosły ją prędko, choć leśne dukty nie sprzyjają bosym stopom. Tyle skaleczeń i ranek, ile zebrała dotychczas, nie przeszkadzało w tej wędrówce, więc te kilka, które jeszcze się na stopach pojaiwą, też jej nie przeszkodzą...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

33
Z drzew woda lała się niczym z rynien, ziemia zaś była mokra, zamieniająca się w błoto. Wędrówka przez las w taką pogodę nie była niczym przyjemnym. Takowym zapewne nie było też to, że nagle nie wiadomo skąd spośród drzew wybiegła z prędkością szarżującej pantery mała dziewczynka, która wpadła prosto na Taanę. Kuna zdążyła przyjrzeć się jej jedynie przez ułamek sekundy, ale to i tak wystarczyło, aby nawet i w jej sercu zapalić płomyczek strachu. Wyglądała dosłownie jak siedem nieszczęść: była naga i tak chuda, że wyglądała dosłownie jak kościotrup, na którego ktoś naciągnął ludzką skórę. Była potwornie brudna, tak jakby nigdy w życiu się nie umyła, podobnie jak nigdy zapewne nie obcinała włosów. A te były takie wredne, że zamiast urosnąć jako długie, sięgnęły jej ledwo do wychudzonych łopatek, były za to tak gęste, że ledwo było zza nich widać twarz. Trudno było powiedzieć, czy to odejmowało jej osobie upiorności, czy wręcz przeciwnie... Wskoczyła ona na Taanę jak wściekły kot i, wydając podobne do niego dźwięki, zaczęła szarpać szmatę, w którą kuna była odziana. A paznokci też chyba nigdy nie obcinała...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

34
Zaskoczenie było absolutne.
Taana zdążyła już przemoknąć do kości, i brnęła przez breję błota, igieł, liści, szyszek i mchów z niesłabnącym entuzjazmem ducha, lecz nieco wytracając tempo samego marszu i po jakimś czasi e po prostu zmęczona lekko tą sytuacją. Nieco otępiałe szumem deszczu i bliskością celu zmysły zupełnie nie przygotowały kuny na spotkanie z... małą panterą.
W zasadzie – najbliższe skojarzenie to była "łasica".

Mała byla najpewniej stuknięta, być może wskutek spędzenia życia jako dzikie dziecko w lesie, a może wskutek tego, przed czym uciakała – o ile uciekała. Agresja na widok człowieka sugerowała Taanie, że raczej mała nie szuka ratunku, lecz odgromienia jakiegoś zła, nie starała się więc pozbyć się problemu poprzez jego likwidację. Po pierwszym szoku i kilkunastu koziołkach w brei mogła udusić to chuchro jedną dłonią (no – może dwiema), mogła też choćby tę bestyjkę oszołomić, uderzając nią o pień. Nie zrobiła tego. Być może - błąd.
Ale starała się jednak małą ods iebie oderwać i obezwładnić, choćby po to by zadać parę pytań. Szarpała się, w końcu jednak sięgając po argumet siły – nie czas był teraz na to, by tarzać się błocie i dać sobie rwać ledo co trzymający się kupy przyodziewek lub pozwalać się kaleczyć drapieżnym paznokciom.
– Spokój już kurwa mać! – wycharczała w końcu, gdy udało się przyjąć (choćby pozornie) w miarę górującą pozycję. – Ktoś cię goni? Jesteś głodna? Uspokój żeż się!...
Celem Taany była informacja, nie kojenie nerwów dzieciaków. Trudno było oszacować wiek malucha pod warstwami zasklepionego brudu, na twarzy zakrytej mierzwą włosów... Co to za leśne licho? Taana czuła, że tutaj trzeba mieć się na baczności...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

35
Mała nie chciała jednak odpuścić, Tylko szarpała Taanę gdzie się dało, drapała wszystkie możliwe części jej ciała i gryzła całą odsłoniętą skórę. Za nic w świecie nie chciała się odczepić. Kuna podejmowała wszelkie możliwe wysiłki aby się jej pozbyć, na nic to się jednak nie zdawało, wyglądało bowiem na to, że dziecko próbuje rozszarpać ją na strzępy (chyba...) za wszelką cenę i nic nie jest w stanie dziewczynki przed tym powstrzymać. Tak się przynajmniej mogło wydawać, bo nagle... wszystko to znikło. Ot tak. Dziecko na chwilę zamarło w bezruchu, wpatrując się w jakiś punkt w oddali. Nic tam jednak nie było, w każdym razie nic szczególnego, od zwykły widok jak w każdym lesie. Kilka sekund później jej uścisk zelżał, a ona sama upadła na ziemię w bezruchu. Leżała na ziemi jak martwa, choć z pewnością martwa nie była, bo dość wyraźnie słychać było jej charczący oddech, a z jej ust leciały strugi śliny.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

36
Próby nawiązania kontaktu na nic się zdawały, zwierzęca agresja zredukowała działania Taany wyłącznie do obrony, w ramach której niechęć do zabijania dzieciaka przyplacila Taana gwałtownym wzrostem liczby bolesnych zadrapań, ugryzien i aktów destrukcji jej odzienia. Zrobiło się nie tylko dziwnie, ale i niebezpiecznie oraz nadzwyczajnej w świecie -- boleśnie. Mała przywarla jak rzep, czy rak, i nawet kiedy kuna starała się oderwać ja kopniakami, konkretnymi uderzeniami i przygwazdzaniem w błoto -- nie potrafiła sobie z nią po prostu poradzić.

I nagle -- koniec...
To było równie niepokojące, choc przynajmniej mniej bolesne.Dzikie dziecko leżało niemal bez życia, a Taana, po tym wszystkim wyglądająca tak samo zalosnie, odziana głównie w mieszaninę błota, ściółki i trzymajacych się strzępami resztek szmacianej koszuliny, rozwadnianą deszczem, krwawiac z licznych drobnych acz często głębokich skaleczen, patrzyła na nią ciężko dyszac w bezpiecznej odległości kilkunastu kroków.
"Ki czort?" -- dobre pytanie. Szybka obserwacja okolicy nie dała ważnych odpowiedzi...

Taana jakoś nie miała wielkiej ochoty kucac nad tą bestią z troskliwym zainteresowaniem, ale zostawiać tak tutaj tej tajemnicy też nie należało.
Odsapnela, czekając w spływających z koron kroplach ulewy, czy coś się jeszcze wydarzy, czy jakiś kolejny atak wzbudzi w dzikusce kolejny amok, wreszcie podjęła pierwszą decyzję: nie będzie małej zabijać.
Po drugie -- nie będzie jej brać, polprzytomnej, na vary i wędrować tracąc więcej sił niż trzeba, by osiągnąć bliski już cel, a ciekawość i ostrożność zainwestuje w bierne dochodzenie: poczeka w ukryciu, czy rozwiązanie nie przyjdzie z czasem.
Znalazla sobie porządny kij do walki raczej niż do wędrowania, wdrapała się z nim na drzewo, posykujac wskutek licznych drobnych ran na całym ciele, umoscila sie w obserwacyjnej kryjowce, i czekała.
Dała sobie na to jakieś dwie godziny, cały czas bijąc się z myślami czy nie piwinna była jednak jak najbardziej się oddalić. Gdyby miała czym ja związać -- spetalaby dzieciaka jak baleron i może wzięła jednak na bary... ale nie miała sznura.
Dwie godziny cierpliwości i jeśli nic się nie wydarzy -- ruszy dalej.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

37
Jakkolwiek dziwne było to, co wydarzyło się do tej pory, to co się stało później swoją dziwnością przerasta całą możliwą dziwność tego dziwnie dziwnego świata. Dziecko w pewnym momencie uśmiechnęło się, ukazując te kilka zniszczonych wszelkimi możliwymi skażeniami zębów, jakie mu jeszcze pozostały. W tej samej chwili oczy dziewczynki zabłysły jaskrawym światłem, a ona sama zaczęła wstawać z ziemi. Zatrzęsła się lekko, strząsając całą ziemię ze swojego ciała i odgarnęła włosy do tyłu. Taana zauważyła też, że jej paznokcie nagle przyjęły zwyczajną długość. Ogólnie bez tej całej warstwy brudu i innych "udziwnień" wyglądała teraz bardzo... ludzko.
- Taanarikkeuen - przemówiła, ale jej głos już ludzki na pewno nie był, a w każdym razie na pewno nie dziewczęcy. Brzmiała trochę jak demon. - Oto twoja ostatnia szansa. Musisz się udać jak najszybciej do miasta Karlgard na południu. Niedługo przybędzie tam mag. Bardzo niebezpieczny, taki który może poważnie zagrozić Wolnym. Udał się on właśnie w podróż do Karlgardu, by wykonać pewną misję. Jeśli ona mu się powiedzie, dekonspiracja Bractwa będzie już tylko kwestią czasu. Musisz zrobić wszystko, żeby go powstrzymać. Pamiętaj, że to potężny czarodziej i zabicie go to nie jest taka prosta sprawa jak przerwanie żywota prostego śmiertelnika. To zadanie wymaga o wiele więcej sprytu i inteligencji, niż poprzednie. Dlatego przyłóż się do tego nieco bardziej i potraktuj sprawę na poważnie. Do maga przykleiliśmy ogon, naszego agenta, który będzie mu utrudniał działanie na wszelkie możliwe sposoby, jednak jego możliwości ograniczają się tylko do opóźnienia jego dotarcia do miasta. Ty zaś udaj się nad rzekę, tam gdzie zmierzasz. Na jej brzegu znajdziesz sposób na dostanie się do miasta - po tych słowach dziewczynka zakrztusiła się. Kasłała przez dobrą minutę, aż w końcu wypluła z siebie pierścień Wolnych i rzuciła go Taanie. Potem padła na ziemię bez ruchu. Teraz z pewnością już nie żyła...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

38
Początek przemiany przypadł na czas, kiedy Taana czaiła się po kuniemu na drzewie, spodziewając się przede wszystkim wizyty kogoś związanego w jakiś (najpewniej szalony) sposób z małą dzikuską.
Ale kiedy kuna przetłumaczyła sobie wreszcie nadprzyrodzony błysk w otrzeźwiałych ślepiach, a dziewczynka wstała i zrobiła z siebie, by tak rzec, człowieka – Taana już zsuwała się po pniu.
Proroczej przemowy dizecka-medium wysłuchała już zbliżając się do niego powoli i zatrzymując w odległości kilku kroków, wciąż czując na ciele dreszcz wywołany inicjacyjnym zwroceniem się do niej po imieniu, i to w jego pełnej wersji, której najprawdopodobniej nawet wśród Wolnych nie znano.

Cała zamieniła się w słuch, łapiąc wszystkie szczegółī wieszczej przemowy. Na koniec, nieco zaniepokojona, przyglądała się spazmom kaszlu, z szeroko otwartymi oczyma podjęła wypluty pierścień i z jeszcze większym zdziwieniem obserwowała scenę finalną tego absolutnie przedziwnego spotkania, zdjęta w sumie czymś na kształt żalu. Dziewczynka wyglądała na martwą, gdy padła bezwładnie, jakby wyjęto jej jednym ruchem kręgosłup i serce. Cisza, która potem zaległa, była ciężka jak góra i nabrzmiała niesamowitością, z której uwolnienie się zajęło Taanie następne kilka kwadransów.

Wytarła pierścień ze śliny i innych pokarmowych wydzielin, włożyła sobie na palec, capnęła kij i obszedłszy leżącą bez życia dziewczynkę ruszyła z powrotem na trakt, dopiero po kwadransie robiąc sobie przystanek, żeby ochłonąć ostatecznie i zabrać się za siebie.
Deszcz, jeśli wciąż padał, był niemal niezbędnym elementem nastroju tej sytuacji. A Taana czuła się samotna jak chyba nigdy.
Samotna również sama ze sobą. "Popatrz na siebie..." – szepnęło jej w myślach. Kijek – najcenniejszy przedmiot. Tego, co po dzikiej walce z dzieckiem zostało z jej koszuli, już przedtem przecież przedstawiającej sobą stan, który każdy nazwałby ścierką, nie można już było w ogóle nazwać odzieniem. Na kilku nitkach i paskach wisiały strzępy uwalanej błotno-liściową breją szmaty, z której deszcz wyciskał teraz ciemne strumyki, bezładnie zmywając z nagości cały ten brud, a pozostawiając żałosne smugi. Najbardziej zwartym obszarem materiału był paradoksalnie bandaż, zdarty podczas szamotaniny z ramienia, ale niestracony. Taana użyła go najpierw do częściowego choćby przytamowania krwawienia z większych uszczerbków ciała, doznanych w kontakcie z pazurami i zębami dzikuski. Nie zmieniło to faktu, że z kilkudziesięciu większych ranek wciąż lekko krwawiła, a drobniejszych zadrapań i ukąszeń nie było w ogóle co liczyć. Następnie, odkąd stwierdziła że rana po strzale pod obojczykiem ma się nieźle, znalazła dla szarpi bandaża lepsze zastosowanie – otóż uczynila sobie z niego żałosną, ale skuteczną imitację majtek. Nagość nie była u dziewczyny, która przeszła qhirin dla samej siebie przedmiotem wstydu, ale niebawem miała się z kimś spotkać i w tej wersji odzienia uznała, że wyjdzie to lepiej. Szmatą koszuli, przylepioną deszczem do poharatanego na całej niemal powierzchni ciała, nie miało już sensu w ogóle się przejmować – czy wisiała na grzbiecie, czy nie.
Pierścień. To było najważniejsze. Bez niego Taana była jedynie wycieńczoną przybłędą, o której każdy, kto by ją teraz zobaczył, rzekłby, że jest pewnie jakąś oszalałą debilką. To, swoją drogą, mogło mieć dobre strony – a mogło i złe.

Szła w stronę Śnieżki, już sobie w wyobraźni rojąc o końcu tej katorżniczej podróży. Czekało ją następne zadanie, jeśłi wierzyć (a wierzyć) słowom dziecięcej wieszczby. Co więcej – poprzednie skrewiła, jak nie kuna, choć bardzo wiele działało przeciw niej – był powód sądzić, że Artix nie wiedział, iż zlecony do zabicia i okradzenia goniec będzie podróżował z oddziałęm wojska...
Teraz musiało się udać, choć sprawa wyglądała faktycznie na trudniejszą. Co gorsza – pośpiech. Dałaby teraz sporą garść gryfów za możliwość nicnierobienia choćby przez dwa dni...
Ale – kuny się nie skarżą. Trochę im się nie godzi, a trochę nie potrafią. Idą przez każdy deszcz, nago czy nie nago, łyse czy nie łyse, po swoje kunie przeznaczenie. I niech im jakiś bóg błogosławi – albo niech nie błogosławi. I tak ich żywot od wczesnego dzieciństwa jest jak głowa leżąca na katowskim pieńku.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

39
Deszcz ciągle siąpił z nieba, co stało się dla Taany szczególnie uciążliwe, kiedy wreszcie udało jej się po długiej wędrówce wyjść z tego przeklętego lasu. Znalazła się wtedy na niewielkiej łące otaczanej przez góry. Ścieżka jednak się nie skończyła, prowadziła jeszcze kawałek dalej, w dół góry na której kuna się w tej chwili znajdowała. Jednak charakterystyczny odgłos uderzającej o kamienie wody oraz widok niewielkiej części mostu wychodzącego na drugą stronę góry kawałek przed nią kazały jej sądzić, że oto właśnie znalazła się u celu. Faktycznie, jakieś dwieście metrów dalej płynęła Śnieżka. Dość majestatyczna rzeka płynęła z silnym prądem na wschód, nad przepaścią zaś wisiał ów most, który widziała już wcześniej. A na moście też coś wisiało. Nie, nie coś. Ktoś. Jakiś człowiek zwisał ze sznura uwieszonego na moście. Był całkowicie nagi i łysy, także potwornie chudy, jakby nie jadł nic przez pół życia. Jedynie cienka warstwa skóry pokrywała jego kości, a mięśnie jakby nie istniały... Sznur na moście zaś był trzymany przez nóż, który trzymał także coś jeszcze. Niewielki skrawek papieru.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

40
Kiedy las się przerzedził i obietnica dotarcia do jego ostatecznej krawędzi była już realnością, kuna wykrzesała z siebie dodatkową dorobinę ostrożności i czujności. Nieustannie powtarzane w myślach przekonanie, że kres wędrówki tuż-tuż i niebawem będzie można chwilkę choćļy odpocząć od niepokojących bądź niebezpiecznych sytuacji, wypełniało jej głowę od spotkania z myśliwymi. Teraz ostatnie kilka kroków, o – już się przerzedza, już widać łączkę, ostatnie drzewa-strażnicy na skraju lasu i będzie można sobie...
– Kurwa – sapnęła pod nosem, kiedy zatrzymawszy się przy jednym z drzew przy ścieżce u wyjścia z lasu dokładnie przyjrzała się wodokowi. Chwilkę stała nieruchomo, po czym wniknęła kilka kroków w krzaki, aby spokojnie przemyśleć, co oznacza to, co zobaczyła. Wymuszony spokój przydał się również do kojenia wściekłości, która chętnie przejęłaby na moment kontrolę, by powetować zawód, jaki ją spotkał. Tak czekała na chwilę spokoju, na kogoś od Wolnych, kto powie jej "Taana, wreszcie. Długo ci to zajęło, ale dobrze, chodź..." i zaprowadzi do ogniska, da jakieś ciuchy i pozwoli przynajmniej wyschnąć. Choć zahartowana jak mało kto – teraz, przemoknięta kompletnie i głodna, zaczynała odczuwać zimno.
No tak – a tymczasem wisielec na moście. I to – jak należało sądzić – wisielec-wiadomość... Jasne, tylko tego teraz potrzebowała...
Pierwszy odruch kazał podejrzewać, że ktoś oczywiście dowiedział się o misji, której częścią była ona, i zamiast przygotowanego przez Wolnych spotkania zaoferował jej dylemat, a teraz siedzi w ukryciu i patrzy, co też kuna zrobi.
Ale skąd ten chudzielec? Czy ten ktoś wlókł go tu z jakiejś kopalni czy więzienia, żeby zrobić wrażenie na samotnym wędrowcu?

A może... a może ten chudzielec jest jakoś (był...) powiązany z tą dziką dziewczynką? Mieszkali w lesie prawie jak zwierzęta... W takim razie ten, kto nasłał dziewczynkę, albo wczarował w nią oszukańcze proroctwo, a jej chudym opiekunem posłużīł się do przekazania groźby, ablo odwrotnie: wysłał dziewczynkę z prawdą i pierścieniem o właściwych intencjach, a tego tutaj...

Ech, ciężka sprawa. A nie było czasu tkwić w krzakch i myśleć. Najważniejsze to zebrać jak najwięcej szczegółów pozostając w ukryciu. Ale i jednocześnie postąpić kilka kroków dalej; nie można się czaić do wieczora (choć może powinno się...)
Most niestety łączył dwa brzegi przepaści, a przynajmniej stromizny, i prowadziła na niego chyba tylko ta ścieżka, podejścei bokiem, od dołu mostu, musiałoby łączyć się z zejściem na Śnieżkę...
Może to jest jedyny w miarę dobry pomysł?


Kuna przeszła lasem wzdłuż jego przegu kilkadziesiąt kroków, po to, by nie wyjść z niego ścieżką. Z miejsca zaś, gdzie wyszła z lasu, ruszyła szparko ku krawędzi. Liczyła na to, że da się zejść do rzeki ze skarpy, której trzymał się most po tej stronie. Jeśli ma kogoś spotkać – dobrego czy złego, mówiąc w uproszczeniu – to spotka i tak. A w ten sposób może nie umknie jej istotny szczegół.
W trakcie zbliżania się do krawędzi zbliżała się też trochę do wisielca (choć nie tak, jakby szła śieżką). Zobaczyła, że sznur nie jest zapętlony o elementy mostu, lecz... przybity do niego. To oznaczało, że wisielec jest naprawdę lekki... I że nie tylko sznur jest przybity nożem, lecz i... kartka papieru? Świetnie, że tak leje, pewnie niewiele z niej już zostało...
Kuna wymusiła na sobie maksymalną czujność. Jeśli krawędź, brzeg Śnieżki, pozwalała się pokonać i nie spaść w przepaść – kuna chciała właśnie skryta za krawędzią brzegu dotrzeć pod most.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

41
Zejście do rzeki nie było dla kuny zbyt trudne, bo skarpa w pobliżu była dość łagodna. Nieco gorzej było z pogodą, bo z minuty na minutę padało coraz mocniej. Trudno było znaleźć takie miejsce nad brzegiem Śnieżki, które mogłoby zapewnić wystarczające schronienie przed ulewnym deszczem. W ciągu pięciu minut koryto rzeki dość wyraźnie się poszerzyło. Do tego zaczęło jeszcze grzmieć i coraz mocniej wiało. Cóż, w lesie się Taanie poszczęściło, bo spotkała myśliwych. Ze spotkaniem rybaków jednak w taką pogodę może być problem...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

42
Bez dodatkowych niebezpieczeństw udało się Taanie dotrzeć do skarpy, tam zaś odkryć, że ostrożność nie była niezbędna (choć zawsze potrzebna) – nie dowiedziała się niczego więce poza brakiem dowodów na czyjąś obecność. Tajemnica wisielca pozostawała tajemnicą, a zagrożenie, jeśłi było, nie ujawniło się.
Może niekoniecznie zagrożenie, ale na pewno znaczną niedogodność zaczęła sobą przedstawiać pogoda. Na otwrtym terenie też pewnie bardziej odczuwało się to, co w lesie brały na siebie drzewa. Dodatkowo zaś na pewno sytuacja się nasiliła...
Zaczynało lać.
Zaczęło robić się kunie wyraźnie chłodno.
Było jej też trochę... dojmująco z faktem, że nie mając nic, została sprowadzona do poziomu istoty całkowicie zależnej od wszelkich czynników. Nawet po skarpie nie mogła poruszać się swobodnie, bo bose stopy grzęzły w błocie, szczypały skaleczenia, dreszcze przechodziły praktycznie niczym niechronione ciało. Podpierając się kijkiem dobrnęła w tym dość niewygodnym terenie pod most. Rzeka wyraźnie wzbierała, samotność dzikiego szlaku potęgował most – dowód myśli tehcnologicznej, a jednocześńie totalnego opuszczenia. Jak dawno temu ktoś tędy wędrował? Poza myśliwymi i tym kimś, kto zabawioł się tak okrutnie z chudzielcem...

Deszcz wymusil też na Taanie niezbędną czynność, którą może niepotrzebnie odwlekła.
Wiadomość na kartce... No tak. Jeszcze trochę się deszcz wzmoże i nic nie będzie się dało odczytać.
Ślizgając się na błotnistej trawie stromizny kuna wbiegła na szczyt skarpy, do nasady mostu, a następnie, po krótkiej próbie przebicia się wzrokiem przez gęstniejący deszcz – weszła na most, i jeśłi nic jej nie przeszkadzało, dotarła do noża, który przybijał sznur z kartką i wisielcem.
Rozejrzała się uważnie na boki i jeśli znów nie było powodów do zmiany planów – zaczęła wyciągać sznur i wisielca niczym kotwicę łódki. Tak – chciała mieć wgląd i na kartkę i na wisielca, a nżó potem bezpiecznie sobie zawłaszczyć.

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

43
Z powodu dość wątłej masy ciała wisielca sprowadzenie go na most nie stanowiło dla niej zbyt wielkiego problemu. Musiał zostać powieszony dość niedawno, a być może nawet jeszcze dzisiaj, bo jego ciało nie było zniszczone. Jednak dopiero teraz zauważyła, że poza sznurem na jego szyi wisiał łańcuszek zakończony przeźroczystym kryształem. Nie był on zapewne zbyt cenny, nie błyszczał choćby trochę, był nieoszlifowany. A kiedy Taana chwyciła kartkę i usunęła wszelkie przeszkody i otworzyła ją, tekst, wbrew jej obawom, był bardzo wyraźny. A przynajmniej tak jej się wydawało... Co z tego, skoro ona nie rozumiała ani trochę z tego zestawu znaków? Znaczy okej, jakieś tam pojedyncze rozpoznawała, ale tak czy tak było jej trudno...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

44
Ciekawa scena... Samotny most na niemal nieuczęszczanej ścieżce i postać wciągająca wisielca na sznurze...
Kiedy ciało osiągnęło poziom mostu, Taana klapnęła na deski. Wysiłek rozgrzał ją trochę i chętnie gdzieś by się schroniła, aby zachować na dłużej tę odrobinę ciepła; niebo zaszło całkowicie chmurami a i tak chyba dzień miał się ku wieczorowi i po prostu zrobiło się zimno. Ale nie było dokąd się schronić, więc na środku mostu – znów niezła scena – łysy obdartus z głową wisielca między podkurczonymi w kolanach nogami obraca w dłoniach pozyskane przedmioty: nic niemówiącą kartkę, której nawet nie miała gdzie schować, by nie zamokła, kryształek na zerwanym z szyi wisielca łańcuszku i nóż. Przedziwne, by nie rzec – popieprzone. Aż pokręciła głową, uświadamiając sobie dziwność sytuacji.

Ale można powiedzieć, że nie mniejszą wagę miał fakt, iż nie musiała z nikim walczyć, przed nikim uciekać ani się ukrywać. Była – jak na razie – absolutnie sama na środku mostu w szarudze. I to było to miejsce, i ta scena, do której wędrowala kilka dni? Kurwa mać... To było to "spotkanie nad Śnieżką", którego wizja dodawała jej sił, aby przeć naprzód z nikłymi szansami przeżycia, ukrywać się na drzewach, walczyć z wilkiem, pokonać proces gojenia się rany po strzale, szarpać z pierdolniętą dziewczynką...? To wszystko po to, żeby teraz siedzieć niemal na golasa w ulewie, wgapiając się w zamakające litery, które drwiąc z jej niewiedzy układały się w kompletnie niezrozumiały przekaz? Zbyt dużo sobie wyobrażali ci Wolni. Pierdolić ich.
– Pierdolcie się! – wrzasnęła; miało wyjść głośno – ale nie miała siły ani ducha. Dramat.
Co miała robić? "Spotkanie nad Śnieżką" właśnie się odbyło. Spotkanie wisielca z kartką, nożem i kryształkiem. Cudownie...
Zacisnęła zęby, splunęła i położyła się na wznak ta deskach mostu, przyjmując na twarz korale kropel.

Nie. Nie, nie – NIE. Nie mogło tylko o to chodzić. Nawet jeśli Wolni mylnie zakładali, że Taana umie czytać i że w ogóle jest to wiadomość od nich – nie zrobiliby czegoś takiego. To nie jest sytuacja, która miałaby jej dawać możliwość ruszenia na kolejne, i to trudniejsze zadanie.
Taana właśnie toczyła jedną z cięższych walk ostatnich tygodni. Walkę ze zniechęceniem, brakiem wiary w sens, walkę z czającą się na skraju kuniej duszy niemocą i obojętnością. Co to zmieni w losach świata, jak po prostu przeleży tutaj kilka dni? Umrze z głodu za jakiś tydzień. Nie ma siły polować – przede wszystkim nie ma sposobu, by polować. Kijek? I co – wygrzebie dłońmi dziury, przykryje liśćmi i będzie czekać, aż złapie się kulawa mysz? I co – zje ją na surowo...? Mawiają, że qhira żywią się surowym mięsem – proszę bardzo, będzie dowód; tylko dla kogo, skoro następna osoba w tych ostępach pojawi się pewnie za dwa miesiące?

Nie, kurwa.
Nie.
Trzeba wstać. Za wszelką cenę. Tak jak trzeba było za wszelką cenę wstać po tysięcznym zaryciu twarzą w błoto i skały "areny" na wysepce, na której spędziła siedem lat dzieciństwa. Milion razy wycierała krew z twarzy niestarannym ruchem, milion razy pełzła, żeby oddalić się od silneijszej przeciwniczki, żeby zyskać chwilkę na oprzytomnienie i zebranie sił. To właśnie czyni kuny wyjątkowym materiałem bojowym. Nie masa i zdolność powalenia dwóch orków jednym ciosem dwuręcznego miecza. Nie kunszt fechtmistrza, precyzyjnie naznaczającego dworskiego przeciwnika misternym touchee, nie. To coś, co czyni łasicę kuną, to niewysłowiona siła zaprzeczania sobie. Nie ma ciebie, Taana. Jest twoje chwilowe żałosne ciało i jedna iskra w umyśle, która albo da ci ponownie życie, albo z głupim sykiem zniknie i wtedy leż tam sobie, Leż i zdychaj. Jeśli nie umiesz wstać, to leż, nic nie warta imitacjo lalki do bicia. Leż. Nie leż. Wstań. Wstawaj. Nie leż jak niemowlę, Taanarrikeuen. Wstań. WSTAWAJ!

Najpierw podniosła się na łokciu, potem wyprostowała ramię. Potem złapała się deski i podciągnęła, by siąść wyprostowaną. Potem pochyliła się do przodu i wsparta dłonią – stanęła. I stała nieruchomo przez chwilę, wsłuchując się w swoje kunie "ja".
Wreszcie ruszyła na drugą stronę. Choćby miało to jedynie wymiar symbolicznego przejścia granicy możliwości – ruszyła na drugą stronę. Przecież ktoś, kto zawiesił tu wiselca, musiał przybyć stamtąd, bo by go spotkała na swojej ścieżce po tej stronie Śnieżki. Może trafi na jakiś ślad, idąc dalej? A może nikogo nie spotka przez najbliższy tydzień i po prostu po cichutku umrze, wtulona w mokry mech, ostatni raz wspominając twarz matki, żegnającej ją z zaciętymi ustami na kołyszącej się łódce...

Postawiła poranioną bosą stopę na błotnistej ścieżce po drugiej stronie rzeki i obejrzała za siebie, żeby pożegnać tę kuriozalną scenę. A jak nikogo nie spotka do wieczora – byla gotowa zawrocić do myśliwych, by prosić o odczytanie wiadomości. Problem nie wtym przecież, że była nieistotna, lecz w tym, że Taana nie umiała czytać...

Re: Droga z Białego Fortu nad Śnieżkę

45
Taana przeszła przez most. Gdzie nie osłaniały jej góry i lasy wiało tak mocno, że kuna bała się, że most się za moment zerwie. Przeszła jednak przez niego dość bezpiecznie na drugą stronę, dostając się na wyjątkowo wąską ścieżkę pomiędzy górami. Zmęczona tak długą podróżą i nieco tym wszystkim zniechęcona szła dosyć powoli, trzymając w ręku nóż i naszyjnik, które to zdobycze można by uznać za jedyne jako takie plusy tej bezsensownej wyprawy, bo z kartki, której zawartości nie potrafiła rozczytać, niewiele jej przyszło. Droga schodziła cały czas w dół, a kiedy doszła do jej końca, znalazła się dosłownie przy brzegu rzeki, która w tym miejscu akurat miała dość spokojny nurt. Nad sobą widziała wielki, kamienny most wsparty na pięciu przęsłach, a za nim dość spory budynek. Zrobił on na Taanie spore wrażenie, bo jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego. Wzniesiony był z czerwonej cegły, otoczony wysokim murem, choć raczej na pewno nie był to zamek, kompletnie nie przypominał budowli obronnej, nie miał wież ani nawet straży na murach. Z kolei ścieżka, którą tu dotarła, jakby zawracała, prowadząc dalej wzdłuż rzeki i tej wielkiej góry, jednak kilka metrów dalej mocno skręcała w lewo i kuna już nie widziała dokąd dalej ona prowadzi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”