Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

1
Trakt z Saran-Dun do Białego Fortu to idąca konsekwentnie na północny wschód (czasem odbijająca ku północy) droga o łącznej długości prawie osiemdziesięciu mil (ca. 130 km), co daje nieco ponad 30 staj, przyjmując za właściwe, by liczyć jedną staję jako około 2,5 mili. Jadąc z Saran-Dun pierwszą połowę prowadzi po dość płaskim terenie, gdzieniegdzie tylko omija pagórki lub na nie wbiega. Przeważającą roślinnością jest las mieszany, lecz z licznymi terenami otwartymi. Zwłaszcza jesienią poetyckie oko cieszą skupiska buków i zagajniki brzozowe, a naturalnej powagi krajobrazowi nadają relatywnie znaczne obszary porośnięte jałowcem i wrzosem. Od połowy droga zaczyna ciągnąć ku północy i lekko się wznosić, nierówności jest więcej, a las – już głównie iglasty – najpierw gęstnieje, potem zaś zamyka się nad traktem. Pewien punkt orientacyjny stanowi most na rzece, spływającej ku Sarze. Znajduje się on przed połową trasy do Bialego Fortu.
W większości trakt jest bity, ale w dobrym stanie, i ma szerokość dwóch wozów, choć z powodów terenowych bywa węższy, zaś na odcinku końcowym, w lesie, przeważającą szerokością jest szerokość jednego wozu.
Ostatnio zmieniony 27 lip 2018, 14:11 przez Jedenastka, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

2
KONTYNUACJA STĄD Mając tylko długi nóż u pasa i kozik w cholewie, na nieco ponad godzinę przed świtem Taana (w nocy jeszcze calkiem najedzona, a teraz już wyraźnie mniej) dokonywała pośpiesznego rekonesansu odcinka drogi na Fort za bramami Saran-Dun. Wcześniej jednak stwiedziła wielką przydatność jakiejś mocnej linki. Idąc przez późno-nocne miasto starała się znaleźć coś takiego – albo ukraść, albo kupić od kupców (niektórzy bowiem już telepali się swymi wozami w stronę targowiska, żeby o świcie móc już rozpocząć handel). Zakupienie kilkudziesięciu łokci sznurak nie powinno być problemem.
Było oczywistym, że sytuacja wymaga zasadzki – a jak to bywa z zasadzkami, sytuacja daje tylko jedną szansę, jeden strzał, który musi zadziałać, bo będzie porażka. Dodatkową zmienną do rozważań był fakt, że nieznana była liczebność potencjalnej eskorty. Posłaniec z takimi materiałami raczej na pewno nie będzie poruszał się sam. Do Białego Fortu z Saran-Dun jest – jak się dowiedziała, pytając po drodze otwierającego kram kupca – jakieś 130 kilometrów, czyli 33 staje. Taana założyła, że posłaniec będzie się raczej śpieszył, a to znaczy, że nie może mieć jednego konia, bo ten się zdąży nazbyt zmęczyć. A zatem – minimum jeden luzak. To oznacza, że powinna z nim być minimum jedna osoba. Trzy – za dużo. Zatem – dwie osoby. Drugą wersją było, że jakiś wypoczęty koń będzie czekał na poslańca po drodze. Ta wersja pozwalala zakładać posłańca z jednym ochroniarzem – i na tym swoje rozważania kuna zakończyła: posłaniec i ochrona, dwa konie.
Dalsze rozważania wykluczyły sens prób zatrzymania grupy. Osoby z tak ważną misją nie zatrzymają się na wołania słabo wyglądajęcj dziewczyny przy drodze, nawet gdyby narzucała im się na odległość jako przydrożna kurwa (co w przypadku wizerunku Taany nie wchodziło w grę z kilku przynajmniej powodów). Zatem – atak z zaskoczenia?
Pominąwszy kwestie szans w potyczce – pomysł ten Taana uznała jako jedyny sposób doprowadzenia do chwilowego choćby zatrzymania pędzącej konnej dwójki. Do tego powinny posłużyć następujące pomoce: mocny sznurek, czy może żyłka (o ile udało się jej kupić lub inaczej zdobyć takową zgodnie z początkowymi rozważaniami) oraz określone miejsce traktu: takie, gdzie było w miarę wąsko, i które będzie otoczone zaroślami a najlepiej drzewami.
Lasów było w tym rejonie pod dostatkiem i po przewędrowaniu jednej trzeciej stajania Taana znalazła miejsce, które musiało wystarczyć. Między solidnie tkwiącymi w ziemi pniami rozpięła linkę – tak, żeby nie dało się jej zauważyć z pędzącego konia. Około dwa metry dalej zrobila to samo, na linki nałożyła gałęzi i trochę liści paproci, które też porozrzucała wcześnie na trakcie, żeby te ukrywające pułapkę nie były postrzegane jako podejrzanie wyjątkowe. Znalazła też wśród drzew takie, które pozwalało się wspiąć i ukryć wśród listowia. Kuna to mały, zwinny drapieżnik. Taana wiedziała, jak obliczyć skok, by spaść z ostrzami na upatrzony ruchomy cel.
W pojedynkę i mając półtora, by tak rzec, funkcjonalnego w walce ostrza – nie ma sensu w ogóle się ujawniać, a już w szczególności podejmować prób rozmowy. Roziwązanie qhira widziała w tym, czego ją dogłębnie nauczono: szybki atak z jak największymi stratami, drapieżna obrona, tak agresywna, żeby stała się sama kolejnym atatkiem zmuszającym atakującego do obrony. Tak – planowała zabić wszystkich.
Tak – jej wyszkolenie dawało podstawy do takiego zamiaru, o ile tych wszystkich nie będzie więcej niż trzech zupełnie zaskoczonych.
Jeśli uda się (a powinno) zwalić z drzewa na posłańca i raczej od razu go zabić – jego towarzystwo (w dowolnej liczbie) przegalopuje jeszcze kawałek, zanim się zatrzyma. Jeśli zatrzyma się od razu i trzeba będzie podjąć walkę – Taana planowała mieć już dla siebie oręż trupa posłańca. Jeśli ujadą dostatecznie daleko – kuna wniknie w zarośla i zyska sporo na czasie, zaskoczeniu i terenie, działając w pojedynkę przeciwko ciężko- lub półciężkozbrojnym zaskoczonym konnym, mającym ponadto powód zakładać, że agresor jest liczniejszy i że nie tylko wypada gonić ją po lesie, ale i zakładać, że zaraz sami zostaną na przykład obsypani bełtami.

Tak. A więc z nastaniem świtu Taanarrikeuen tkwila już nieruchomo i absolutnie bezgłośnie nad miejscem między dwiema ukrytymi na ziemi linkami, wpatrzona w trakt za sobą, gotowa do działania, jakiego perfekcyjne wyuczenie stanowiło większość składu jej krwi i umysłu.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

3
Taana miała już gotowy plan, pytanie tylko czy i w jakim stopniu uda się go zrealizować. Na targu kupiła od staruszki z jednym zębem spory kawałek żyłki (niby na ryby, nie?) za cztery gryfy. Na całe szczęście babinka najwidoczniej cierpiała już na jakąś starczą demencję, bo z kimś nieco bardziej obeznanym w temacie pewnie musiałaby dyskutować... Wzięła zatem tyle sznurka, ile było jej potrzebne i powędrowała w coraz bardziej fioletowe niebo.

Zakładając, że w ogóle posłaniec będzie przejeżdżał tą drogą i jeszcze kilka innych rzeczy, kuna przywiązała żyłkę do drzew. Wszystko szło jak ulał, była tak cienka, że przy takiej gęstwinie lasu nikt by jej nie zauważył. Potem wdrapała się na drzewo i wsłuchiwała się w śpiew słowika czekając na to, aż coś się wydarzy.

Minęły jakieś trzy godziny. Trzy godziny potwornej nudy, no ale co innego można było robić? W końcu usłyszała nadciągające ze strony Saran Dun odgłosy. Przysłuchując się uważnie zaczęła oceniać z iloma ludźmi (albo kimkolwiek innym) ma do czynienia. Wyglądało na to, że było ich jednak dużo. A już na pewno się nie spieszyli... I nie słychać było koni, im bardziej się przybliżali jedynymi dźwiękami stamtąd dochodzącymi wydawał się być marsz i śpiew...

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

4
Wyczulona na wszelkie bodźce wszelkimi zmysłami – posłyszała cenne odgłosy, które jako pierwsze zmąciły naturalną ciszę (z ptasim trelem w tle). Rozpoznając charakter tych odgłosów dla wygody założyła, że po prostu ktoś przed posłancem wkroczył na trakt, a odkąd zmniejszony dystans przyniósł pewność, że słychać także śpiewy, za to brak tętentu kopyt, wypatrywała zbliżających się uważnie między liśćmi. Nie zeskakiwała, nie zamierzała się pięknie witać – nie zamierzała po prostu zmieniać planu. Pewne komplikacje pojawią się oczywiście, jeśli w rejonie zasadzki połączą się konni posłańcy i przemarsz trupy kuglarzy, ale na takie rzeczy nie było rady. I tak póki co wypełniała zadania wedle danych, które dostarczył jej Artix: posłaniec – rano – trakt do Białego Fortu. Jeśłi to się miało nie zgadzać, to skrewił Artix, nie ona.
Tak czy owak najbliższa jej decyzja w całości zależała od następnych danych, tym razem wzrokowych. Zajęła taką pozycję, by pozostać ukrytą, a widzieć jak najwięcej i jak najwcześniej móc się dowiedzieć, kto konkretnie nadchodzi.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

5
Ludzie się zbliżali, był ich co najmniej tuzin. W tej gęstwinie trudno było ich dokładnie dostrzec, ale kuglarzami na pewno nie byli. Byli raczej żołnierzami maszerującymi w szyku i śpiewającymi jakąś wojskową pieśń. Na ich czele kroczył oficer, chorąży niosący fioletowy sztandar mający jakieś dwie laski i inne przedmioty w godle oraz trębacz. Ale to jeszcze nie wszystko. Zaraz za nimi jechała powoli kareta zaprzężona w dwa konie.

Kiedy doszli do żyłki, idący w pierwszym rzędzie chorąży, oficer i trębacz oczywiście jej nie zauważyli. Wplątali się w nią i przewrócili, a sztandar potoczył się gdzieś w las. Wywołało to zamieszanie wśród żołnierzy, którzy złamali szyk i cofnęli się gwałtownie do tyłu sami na siebie wpadając, a woźnica gwałtownie wyhamował konie, aby ich nie stratować. Z karety wyjrzał jakiś mężczyzna, brunet o podłużnej twarzy zwieńczonej kozią bródką i z kolczykami zdobiącymi uszy.
- Co się stało? - zawołał. - Dlaczego stoimy?
- Na żyłkę wpadliśmy, wasza ekscelencjo - powiedział oficer, wyplątując się z jej macek. - Pewnie jacyś kłusownicy zastawili pułapkę na jelenie...
- Nie mamy czasu, żeby zajmować się takimi bzdurami. Nasze poselstwo jest zbyt ważne. Kiedy wrócimy, powiem królowi by kazał przeczesać las. A teraz, ruszajmy!

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

6
Obserwując to wszystko, qhira nabrała niemal (niemal!) całkowitej pewności, że konwój jest tym, co miało być jej celem. Sprawa więc dalece się skomplikowała, ale za to nie mogła winić nikogo – ani Artixa, ani siebie. CIekawostką, powstrzymującą od całkowitej pewności, był manifestacyjny brak pośpiechu całej tej grupy. Sztandar i karoca... Zgodnie z zasłyszanymi słowami – raczej faktycznie poseł niż posłaniec.

W tej sytuacji rozważała kilka opcji, wszystkie zaś miały w sobie element przemykania w ukryciu za pochodem.
Mogła następnie wywabiać obstawę w las i tam mordować... Proces długotrwały i z każdym następnym trupem wzmagający determinację agresji u przeciwnika.
Mogła śledzić ich aż się zatrzymają na postój i tam... w zasadzie realizować poprzednią opcję.
Mogła też się ujawnić – ale nie tutaj, lecz by nie dać się powiązać z linkami, gdyby podejrzenie o kłusownikach obrzydło podejrzewającym – i odegrać taką rolę, która zapewnialaby jej jawną bliskość konwoju i przełamanie naturalnej nieufności wobec takiej podróżnej, jak ona. Najważniejsza była jedna zmienna w planach: nie mogła już zamierzać ataku zmierzającego do wybicia posłańca z domniemanym jednym ochroniarzem. Ponad tuzin żołnierzy plus dowódca-chorąży, plus trębacz... plus woźnica, plus dygnitarz-poseł i nie wiadomo kto z nim w karecie. No, nie jest to kameralna ekpia pędząca traktem z pianą na końskich pyskach z jej porannych wyobrażeń.


Ostatecznie – podjęła decyzję: nie mogąc być do końca pewną, czy to na pewno ci (a nuż za pół godziny pojawi się faktycnzie dwójka konnych, których sobie wyobraziła?) – postanowiła śledzić ich z zarośli, dopóki nie powstaną następne dane. Poczekala, aż pokonają zdekomponowaną przeszkodę i ruszą dalej. Następnie planowała przedostawać się chyłkiem przez las wzdłuż traktu, mając pochód cały czas w zasięgu słuchu, a może i wzroku, i czekać na następny moment, w którym będzie mogła podjąć decyzję.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

7
Po pozbyciu się przeszkody w postaci linki, żołnierze podążyli dalej traktem, a kareta w ślad za nimi. Śpiewali marsze, a trębacz dawał znać, że oto nadjeżdża jakiś VIP (wieś i przedmieścia w sensie...). Gdyby był tu jakiś elf, pewnie powystrzelałby ich wszystkich co do jednego za naruszanie pokoju natury, no bo zwierzęta to chyba już wszystkie popłoszyli... Taana śledziła ich obserwując całą tę procesję z zarośli.

Kiedy bardzo wyraźnie zbliżyli się do niewielkiej rzeczki przepływającej przez trasę do Białego Fortu, kondukt się zatrzymał. Żołnierze przystąpili do rozkładania obozu, a woźnica zaprowadził konie nad potok. Poseł zaś wyszedł z karety i wyprowadził za sobą małe dziecko, na oko siedmioletniego chłopca, ubranego bogato, podobnie jak on sam bruneta o wodnistych oczach.
- Spójrz, synku. Zerknij na te wszystkie lasy, łąki, pagórki, rzekę... Zobacz, kiedyś to wszystko będzie twoje! Kiedy król Aidan dostrzeże, jak wiernie nasza rodzina mu służy, odda nam to wszystko. Przestaniemy wreszcie być obcymi wśród obcych ziem...

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

8
Trudności i niespodzianki zaczynały mnożyć się paskudnie i całe zadanie nabierało cech, które zaczynały od Taany wymagać gotowości do działań, których jej nie uczono.
Ale też jednocześnie z tych nieprzewidzianych elementów zaczynał wyłaniać jej się pomysł. Jego osnową stał się dzieciak.
Było już pod wieczór, kiedy kuna, zaczajona w zaroślach, przypatrywała się radosnemu pochodowi i przygotowywaniom do obozowiska. Dbając o to, by sprawnie zareagować, gdyby któryś z żołnierzy zechciał się zagłębić w las w poszukiwaniu drewna na opał – śledziła głównie chłopaczka. Jej celem było dokładne określenie, gdzie zostanie położony do spania i jakie przy tym miejscu zostaną rozłożone środki ostrzożności. Może obecność tylu zbrojnych w ogóle odwiedzie kierowników wycieczki od silniejszej straży akurat jego miejsca odpoczynku?
Oby.
Mijały kwadranse, kuna tkwiła zaczajona w miejscu, którego nijak nie dało się wypatrzeć z pozycji obozu i czekała z cierpliwością drapieżnika na moment, gdy obozowisko wejdzie w tryb nocny, oraz gdy ona będzie na pewno wiedzieć gdzie śpi dzieciak.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

9
Żołnierze przygotowali cztery namioty: jeden dla posła i jego syna, drugi dla oficerów, a pozostałe dwa dla nich i woźnicy. Dwóch z nich poszło do lasu, najpewniej zdobyć coś do jedzenia, pozostali trzymali wartę w różnych częściach obozu. Natomiast poseł, jego syn i oficerowie usiedli na kocu rozłożonym pośrodku obozowiska i zaczęli grać w kości. W końcu, kiedy słońce już zupełnie zaszło, a Ojciec Czas przykrył niebo zasłonami nocy, poseł zdecydował się położyć swojego syna spać, wszyscy pozostali rozeszli się zaś do swoich namiotów. Tylko czterech żołnierzy otoczyło obóz, pilnując każdego kąta. Najwidoczniej zamierzali co jakiś czas zmieniać się na warcie.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

10
Obserwując pilnie to wszystko, kuna czekała.
Czekała na głęboką noc.
A czekając – wykonała kilka wstępnych czynności: W tym czasie też bez zbędnych szelestów zdjęła oba buty, ze stóp onuce, a buty ubrała z powrotem, zatrzymując onuce w dłoni, wyjęła z mieszka garść monet i włożyła do kieszeni, podobnie jak peirścień Wolnych – ale przede wszystkim uczyła się ruchów żołnierzy patrolujących obszar, uczyła się ich zaineresoawnia poszczególnymi miejscami, pewnie naweet gdyby ktoś wprost ją teraz widział, zdziwiłby się – po co przypatrywać się w których miejscach żołnierze zwalnia, skręcając za jakiś namiot, po co nasłuchiwać głosów z namiotu dzieciaka, żeby wysłyszeć, czy zasypia mu się łatwo i szybko, czy trzeba przy nim długo siedzieć i czy to może być nawyk rodzinny, czy tylko inaczej znosi trud podróży. Z jakiego materiału są namioty, czy szeleszczą przy każdym poruszeniu, czy dadzą się po cichu rozciąc, czy trzeba będzie raczej wykonać jedno gwałtowne cięcie, bo szybciej, niż rozcinać powoli, wydłużając czas podejrzanego odgłosu
Taana miała relatywnie dużo czasu, i chciała go wykorzystać w takim stopniu, by w myśli stworzyć sobie makietę teraźniejszości i przyszłości. W przyszłości bowiem – niedługiej: za kilka nocnych godzin – planowała złożyć obozowi wizytę. I już wtedy, keidy będzie ciemno – poruszać się po tym terenie w sposób taki, jakby był jasny dzień, ale dzień tylko dla niej.

Ten odpowiedni moment nadszedł. O tej godzinie nocy, keidy zmysły na prawdę pracują wolniej – zmysły ludzi, których spokój przyzwaczajał od kilku godzin do określonego stanu, a brak bodźców sugerował, że ta noc jest spokojna, udana, że wybrali dobre miejsce i że do świtu zaledwie dwie-trzy godzniki i w drogę – o tej godzinie Taana podniosła się ze swego punktu obserwacyjnego i bezszelestnie ruszyła... ku brzegowi strumienia. Zatrzymała się tuż za ostatnim miejscem na tej lini, z którego było widać obóz. Dokładnie przeżywała każdy krok swojego cichego marszu, żeby się nie zdradzić, z czym nie miała chyba problemu. Z ponurą radością stwierdziła, że po tej stronie strumyka zarośla są gęste i porastają aż do samej wody. W zaplanowanym na bieżąco miejscu, wśród szmeru strumyka tłumiącego jej ewentualne odgłosy – dwadzieścia kroków od obozu – schowała swój pierścień do kieszeni, dobyła jedną wcześniej zdjętą onucę i rzuciła na kamyki metr od wody, a z mieszka wyjęła garść monet. Spojrzała wstecz, po linii na której za spiętrzeniem brzegu i grupą drzew był obóz. Najwygodniej będzie komuś z obozu iść do miejsca, gdzie teraz była – brzegiem, zataczając łuk na zewnątrz. Jednak krócej – prostą linią przez las. Dobrze...

Po chwili ciszę nocy rozdarł przeciągły krzyk. Prawie zdecydowanie ludzki. Dochodził zza zakola strumienia, i bez wątpienia świadczył o napaści. Co ciekawe – po nim nastąpiły odgłosy szamotaniny, plusku, znów krótki krzyk, brzęk, jakby rozsypywanych monet... i odgłosy rytmicznego pojękiwania.
Wszystkie były autorstwa Taany. Jednocześnie skryta za wyższym kamieniem w zakolu w przerwach swojego działania nasłuchiwała, kiedy dojdą ją odgłosy reakcji z obozowiska. Reakcja musiała nastąpić, podobnie jak potrzeba albo rozkaz sprawdzenia, co się tam za zakolem dzieje. Ten właśńie moment – pierwszej reakcji – wybrała Taana na następną część tej nocy. Krzyknęła jeszcze ostatni raz i puściła się w zarośla. Tą trasą po linii prostej, o połowę krótszej niż po zakolu, choć przez krzaki, pajęczyny i igły. Potrafiła poruszać się cicho i uważnie i planowała przybyć pod obóz od strony tyłów namiotu panicza, kiedy część żołnierzy będzie właśnie dochodzić do miejsca, skąd właśnie dała dyla...

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

11
Taata dokładnie przyjrzała się namiotom. Nie były one wykonane ze zbyt trwałego materiału, najwidoczniej poseł faktycznie nie był aż tak zamożny i łaknął tej ziemi od króla, albo tak bardzo ufał swoim strażom, trudno powiedzieć... Młody panicz poszedł spać do jednego namiotu z ojcem, do tego największego w centralnej części obozu, w którym jeszcze przez dość długi czas paliło się światło.

Kiedy kuna rozsypała monety i zaczęła się wydzierać na całe gardło, wydawało się że żołnierze połknęli haczyk. Wartownicy podnieśli alarm i ósemka zbrojnych ruszyła w kierunku mostu, jednak ci którzy pilnowali obozu, cały czas pozostali na swoich stanowiskach.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

12
Według jej detekcji słuchowaj – znaczna część żołnierzy łyknęła haczyk i ruszyła sprawdzić, co się dzieje za zakolem rzeczki. Znajdą tam dowody napaści, czyli obecności niebezpieczeństwa. Strzęp materiału, monety, krzyki, szamotanina – nie będą mogli tego tak zostawić, na pewno część z nich rozejdzei się po okolicy szukać dlaszych wyjaśńień. Nie pójdą pojedynczo - pewnie dwójkami, więc pewnie najwyżej dwóch wróci do obozu, może żaden. Dawało to rachubę maksymalniej jakichś czterech zbrojnych w obozie, plus woźnica, trębacz, dowódca, dygnitarz i jego synek.
To synek był jej celem, oczywiście. Taana mknęła zaroślami i na granicy obozu zatrzymała się w momencie, gdy zbrojni pewnie właśnie dochodzili do jej zasadzki przy strumyku. Kucnęła schowana – miała bardzo ograniczony czas, by dokładnie wyczuć rozmieszczenie obecności w obozie. Czy ojciec wyszedł z namiotu, zostawiając tam synka? Co robili i gdzie byli pozostali zbrojni i woźnica? To były bardzo ważńe informacje – nie chciała działać pochopnie i naprędce. Jeszcze miała jakieś pól minuty, może minutę, jaką kupiła sobie zasadzką i wycofaniem ósemki żołnierzy z obozu.
I zobaczyła to, co chciała, ze swej pozycji na północno-wschodnim* punkcie okręgu obozowiska: czterech zbrojnych na obrzeżach – ustawieni akurat tak, by mieć z czterech stron widok na namiot posła. Po swojej lewej miała namiot żołnierzy, a namiot oficerów zakrywała jej sylwetka namiotu posła na wprost niej.

Najważniejszy teraz punkt nocnego programu, to podejść bezszelestnie pod "północnego" strażnika. Jak jest czujny? Czy patrzy na obóz, czy jest zwrócony na północny-północny-zachód, gdzie działają jego kamraci zwabieni do zakola potoku? I co słychać w obozie – czy poseł wyszedł z namiotu, czy pozostał tam z synkiem?
I jeszcze jedna ważna rzecz, teraz pozornie niezwiązana z akcją: gdzie są konie? Powinny być przy wozie, czyli pewnie na południowej flance obou, bo tam było bliżej drogi...

* górny prawy róg

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

13
Wszyscy czterej strażnicy czatujący przy wejściach obserwowali dokładnie okolicę. Nie patrzyli na obóz, jednak obracali swoimi głowami tak, że gdyby byli jednym ciałem, to widzieliby dosłownie całe otoczenie z obozu. Żołnierze, którzy wyruszyli, szli w dość rozluźnionym szyku, więc należało się spodziewać ich rychłego powrotu, no chyba że zaczną szukać rabusiów po lesie. Konie stały zaś poza obozem, uwiązane do okolicznych drzew. Stała tam także kareta. Jednak i na to wojownicy mieli oko. Poseł zaś cały czas siedział w swoim namiocie razem z dzieckiem, a stamtąd wciąż dochodziło migocące światełko.

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

14
Teraz jedyna droga do wnętrza prowadziła albo przez przesadzenie ostrokołu, albo przez zabicie strażnika, jednego z czterech twkiących w jedynych przerwach w ogrodzeniu.
Wybrala drugi wariant. Przekoczenie przywoła czterech, a zabicie – najwyżej tzech. A jeśli uda się to zrobić po cichu, to szanse się jeszcze zwiększą.

Wchodził w grę atak powiązany z wywołaniem strażńika poza ostrokół – na pewno zamiast leźć w mrok, przywoła pozostałych, którzy w ten sposób opuszczą stanowiska. Wchodził też w grę atak "na miejscu" i pokonanie ostrokołu skokiem przez trupa strażńika – jeśłi będzie trupem.
Tutaj wybrala opcję pierwszą z predylekcją do drugiej...

Podeszła od strony lasu wzdłuż palisady, by pozostawać jak najdłużej zakrytą z dwóch stron, skradając się w kucki jak najbliżej strażńika. Nie miala nic przeciwko temu, by również w kucki, na nogach gotowych do wystrzelenia w górę niczym sprężyna, podejść pod nos strażnika. Jeśłi to się udało – miala dla niego trzymany oburącz nóż, zmierzający od dołu w stronę spodu jego szczęki. Planowała cios pod lekkim kątem, żeby ostrze weszło w miękką część i skierowało się do środka czaszki. Siłę ciosu – jak i zaskoczenia – miał nadać fakt, iż zaczynała z kucek, prostując się gwałtownie. Mało kto spodizewa się wroga na wysokości kolan. Jeśli strażnik zdąży zareagować – to najwyżej patrząc w dół. Nie jest to kierunek dobry dla jego miecza, więc w zasadzie oręż jego pozostanie bezużyteczny w trakcie jej ataku, o ile się powiedzie. Jeśłi spojrzy w dół – jej nóż wbije mu się po prostu w twarz. Przeciwko temu też nic nie miała...

Re: Trakt łączący Saran-Dun i Biały Fort

15
Bez problemu dostała się pod kolana strażnika najbliżej namiotu dygnitarza. Ten zdawał się kompletnie jej nie zauważać, albo z powodu ciemnicy i idealnego zgrania koloru szmaty na jej głowie z kolorem nocnego nieba, albo też z nieuwagi (czyt. skrajnej tępoty) - kto by to roztrząsał? Bez mrugnięcia okiem i bez zbędnego zastanawiania szybkim ruchem rąk wbiła mu nóż w gardło. Krew trysnęła obficie, zalewając różem całą okolicę, między innymi samą Taanę. Sam woj tylko się krztusił przez jakieś dwie sekundy, a chwilę później leżał już martwy na ziemi.

To jednak nie mogło umknąć uwadze pozostałych trzech strażników, którzy widzieli szamotaninę i słyszeli charczenie i w końcu padnięcie żołnierza na ziemię. Jeden z nich zadął w róg, a pozostali dwaj dobyli mieczy i ruszyli w kierunku ciała martwego kompana tak szybko, jak tylko nogi im na to pozwalały. Taana musiała szybko reagować. Z kamuflażem teraz mogła mieć dość spory problem ze względu na to, że była cała umazana krwią. Dźwięk rogu zapewne sprowadzi za moment ośmiu żołnierzy, którzy wyruszyli w pościg za "rabusiami". Teraz nie było już czasu na analizy i kuna musiała szybko zdecydować co robić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”