10
autor: Jedenastka
Obserwując pilnie to wszystko, kuna czekała.
Czekała na głęboką noc.
A czekając – wykonała kilka wstępnych czynności: W tym czasie też bez zbędnych szelestów zdjęła oba buty, ze stóp onuce, a buty ubrała z powrotem, zatrzymując onuce w dłoni, wyjęła z mieszka garść monet i włożyła do kieszeni, podobnie jak peirścień Wolnych – ale przede wszystkim uczyła się ruchów żołnierzy patrolujących obszar, uczyła się ich zaineresoawnia poszczególnymi miejscami, pewnie naweet gdyby ktoś wprost ją teraz widział, zdziwiłby się – po co przypatrywać się w których miejscach żołnierze zwalnia, skręcając za jakiś namiot, po co nasłuchiwać głosów z namiotu dzieciaka, żeby wysłyszeć, czy zasypia mu się łatwo i szybko, czy trzeba przy nim długo siedzieć i czy to może być nawyk rodzinny, czy tylko inaczej znosi trud podróży. Z jakiego materiału są namioty, czy szeleszczą przy każdym poruszeniu, czy dadzą się po cichu rozciąc, czy trzeba będzie raczej wykonać jedno gwałtowne cięcie, bo szybciej, niż rozcinać powoli, wydłużając czas podejrzanego odgłosu
Taana miała relatywnie dużo czasu, i chciała go wykorzystać w takim stopniu, by w myśli stworzyć sobie makietę teraźniejszości i przyszłości. W przyszłości bowiem – niedługiej: za kilka nocnych godzin – planowała złożyć obozowi wizytę. I już wtedy, keidy będzie ciemno – poruszać się po tym terenie w sposób taki, jakby był jasny dzień, ale dzień tylko dla niej.
Ten odpowiedni moment nadszedł. O tej godzinie nocy, keidy zmysły na prawdę pracują wolniej – zmysły ludzi, których spokój przyzwaczajał od kilku godzin do określonego stanu, a brak bodźców sugerował, że ta noc jest spokojna, udana, że wybrali dobre miejsce i że do świtu zaledwie dwie-trzy godzniki i w drogę – o tej godzinie Taana podniosła się ze swego punktu obserwacyjnego i bezszelestnie ruszyła... ku brzegowi strumienia. Zatrzymała się tuż za ostatnim miejscem na tej lini, z którego było widać obóz. Dokładnie przeżywała każdy krok swojego cichego marszu, żeby się nie zdradzić, z czym nie miała chyba problemu. Z ponurą radością stwierdziła, że po tej stronie strumyka zarośla są gęste i porastają aż do samej wody. W zaplanowanym na bieżąco miejscu, wśród szmeru strumyka tłumiącego jej ewentualne odgłosy – dwadzieścia kroków od obozu – schowała swój pierścień do kieszeni, dobyła jedną wcześniej zdjętą onucę i rzuciła na kamyki metr od wody, a z mieszka wyjęła garść monet. Spojrzała wstecz, po linii na której za spiętrzeniem brzegu i grupą drzew był obóz. Najwygodniej będzie komuś z obozu iść do miejsca, gdzie teraz była – brzegiem, zataczając łuk na zewnątrz. Jednak krócej – prostą linią przez las. Dobrze...
Po chwili ciszę nocy rozdarł przeciągły krzyk. Prawie zdecydowanie ludzki. Dochodził zza zakola strumienia, i bez wątpienia świadczył o napaści. Co ciekawe – po nim nastąpiły odgłosy szamotaniny, plusku, znów krótki krzyk, brzęk, jakby rozsypywanych monet... i odgłosy rytmicznego pojękiwania.
Wszystkie były autorstwa Taany. Jednocześnie skryta za wyższym kamieniem w zakolu w przerwach swojego działania nasłuchiwała, kiedy dojdą ją odgłosy reakcji z obozowiska. Reakcja musiała nastąpić, podobnie jak potrzeba albo rozkaz sprawdzenia, co się tam za zakolem dzieje. Ten właśńie moment – pierwszej reakcji – wybrała Taana na następną część tej nocy. Krzyknęła jeszcze ostatni raz i puściła się w zarośla. Tą trasą po linii prostej, o połowę krótszej niż po zakolu, choć przez krzaki, pajęczyny i igły. Potrafiła poruszać się cicho i uważnie i planowała przybyć pod obóz od strony tyłów namiotu panicza, kiedy część żołnierzy będzie właśnie dochodzić do miejsca, skąd właśnie dała dyla...