Owcza Wioska

1
Styczeń 88 roku
Drewniana chatka w lesie, należąca do zielarki pieszczotliwie zwanej Babuszką. Położona na obrzeżach gór Ghuz, pomiędzy wybrzeżem zatoki Grenefod i Śnieżką, nieopodal góralskiej wioski szczycącej się najdoskonalszym owczym serem na całej Herbii.
_ _ _ Śpij syneczku słodki śpij
Niech sarenka ci się śni
Tuż przed świtem ją dogonisz
Jej smak życie ci osłodzi

Słodki, kojący głos cichutko rozbrzmiewał w izbie, przy akompaniamencie trzaskającego na palenisku ognia. Płomienie oświetlały kobiecą sylwetkę siedzącą przed kominkiem na skórach rozmaitych zwierząt i skromną przestrzeń wokół, wyraźnie stanowiącą jakąś drewnianą, wiejską chatkę, prawdopodobnie zielarską, sądząc po suszących się pod sufitem ziołach, niemal szczelnie zasłaniających sufit. Postać była zbiorem zaskakujących przeciwieństw, na przykład bledziutka, dość zadbana niczym u szlachcianki cera kłóciła się z nieuczesanymi rozsypującymi się w nieładzie po plecach i podłodze włosami, których biel z kolei nie współgrała z wyraźnie młodą twarzyczką. Chłopskie, wełniane ubranie ciemnopopielatego koloru ewidentnie wskazywało na pochodzenie wiejskie, choć zbijał nieco z tropu kaszmirowy szal, który kobieta zarzuciła na ramiona, oraz srebrny pierścień z oszlifowanym ametrynem, który nawleczony na lniany sznurek wisiał na jej szyi. Na domiar wszystkiego wyraźnie stanowiła przedstawicielkę rasy ludzkiej lub ludziom podobnej, a kołysankę dla synka śpiewała patrząc na śpiące w jej ramionach czarniusieńkie wilcze szczenię.
Mądre oczy białe kły
I sierść twoja czarna lśni
Będziesz panem tego lasu
Po skończenie wszego czasu

Płomienie nie były jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Gdzieś w oddali wyglądającej na przestrzeń roboczą snuł się leniwie migoczący leciutko na błękitny kolor błędny ognik. Wyglądało to trochę tak, jakby oglądał sobie cóż ciekawego znajduje się na dwóch regałach stojących w kącie pomieszczenia. Jego blask z wolna przemieszczał się po glinianych miseczkach pełnych dziwnych proszków, suszonych liści, korzonków i owoców wszelkiego rodzaju, po wiklinowych koszyczkach i drewnianych pudełeczkach, a nawet po kilku książkach w skórzanych oprawach, niektórych naprawdę opasłych.
A dziś śpij mój mały śpij
Mama stróżem będzie ci
Zgładzi wrogów przegna smutki
Śpij spokojnie mój malutki

Ognik doleciał wreszcie do jednej z niższych półek, na której znajdował się jakiś sprzęt w skórzanym pokrowcu i kilka szklanych naczynek, w tym fiolki. Te ostatnie sprawiły, że Ognik zamrugał panicznie i szybciutko podleciał do kobiety, chowając się na jej ramieniu pod kurtyna białych włosów.
- Jimie! - kobieta przestała śpiewać i sięgnęła dłonią do błękitnego stworzonka, delikatnie chowając je w dłoni i unosząc na wysokość swoich złotych oczu. Ognik zamigotał leciutko, jakby starając się coś przekazać. Nie było jasne czy białowłosa zrozumiała, ale uśmiechnęła się ciepło i powiedziała – Jesteś tu bezpieczny, maluszku. I wiesz… Jesteś przepiękny…
Rozmarzone oczęta powolutku zaczęły zmieniać barwę, odwzorowując dokładnie błękitny kolor źródła zmiany. Westchnęła cicho i przesunęła dłoń z ognikiem na wysokość szczenięcia.
- Popatrz tylko… czyż nie jest najrozkoszniejszym dzieciątkiem pod słońcem?
Ognik mrugnął dziarsko, aż kobieta zamknęła dłoń i szybko podniosła go w górę.
- Ostrożnie, Jimi! Obudzisz go.
Ognik przygasł cichutko z zawstydzonym mrugnięciem, ale też w ramach przeprosin, czy tez dla ukojenia obaw swej przyjaciółki przywołał króciusieńką wizję skaczącego przez białe zaspy wilczka, kiedy pierwszy raz zobaczył, czym jest śnieg. Kobieta rozczuliła się zupełnie, a jej spojrzenie wyrażało tak nieprzebraną miłość do syna, że pewnikiem zaczął się roztapiać śnieg na dachu. Chwile później do izby dotarły odgłosy niechybnie świadczące o tym, że ktoś się zbliżał do chatki.
- Oh, to pewnie Babcia! - kobieta delikatnie odłożyła synka na przykryte miękkim materiałem sianko w postawionym obok kominka wiklinowym koszyczku, a następnie podniosła się i skierowała do drzwi, by sprawdzić, czy nie trzeba pomóc dobrodziejce, która przygarnęła ją pod swoje skrzydła w dzień podobny do tego, równie śnieżny i mroźny.
Spoiler:

Re: Owcza Wioska

2
W istocie kogoś niosło do drzwi chatki, ale kroki brzmiały zgoła inaczej niż kuśtykanie wiekowej Babuni. Te były sprężyste, pewne, pozbawione wahania. Energiczne. Ciężkie. I towarzyszyło im stukanie końskich kopyt o zamarznięte kamienie przed chatą.

Ledwo uśpione dzieciątko zbudziło się z żałosnym ujadaniem, kiedy wieczorny gość bez zastanowienia i tyleż dziarsko, co i bezmyślnie załomotał w drzwi okutą rękawicą. W drzwiach chałupki przed zdziwioną Yoel stanął najprawdziwszy rycerz z bajki we wspaniałej zbroi i z mieczem u pasa, razem ze swym walecznym rumakiem. Tylko tyle się nie zgadzało, że rumak był gniady, a nie śnieżnobiały, jak wymagała tego każda porządna bajka. Reszta jak należy. Skłonił się szarmancko (rycerz, nie koń, choć i ten jakby dygnął), zarzucił wdzięcznie swymi blond lokami, na którymi osiadał sypiący gęsto śnieg, i przemówił do dziewczyny w te słowa:

— Ooo! Chwalić bogów, że mi się jednak nie zdawało! Posłyszałem twój czarowny śpiew i wiedziałem, że właśnie tu się zatrzymam na tę noc, ha! — Na twarzy rycerza zakwitł rozbrajający uśmiech, tak bardzo pewny siebie, że ciężko byłoby mu nie ulec. — Wpuść, dziewczyno, daj odpocząć zdrożonemu... Zwę się Cledvyn von Horso herbu Trójka. Z daleka jadę, a noc lada chwila, mróz trzaska i śnieg sypie jak oszalały, prawiem zmylił drogę w tej zadymce. Rany opatrzyć muszę, głowę do snu złożyć, a z rana, skoro świt nadejdzie, ruszę w dalszą drogę. Ulitujesz się, panno? Ulitujesz się, czarodziejska śpiewaczko?

Przybysz nie wyglądał na starszego od niej samej. Głową sięgał dobrze ponad framugę małych drzwiczek do babcinego domu i musiał się schylać, żeby zajrzeć Yoel w oczy. Odziany był naprawdę bogato, na piersi nosił rodowy herb z trzema srebrnymi liliami w błękitnym polu, a do herbu przypiął sobie czerwoną wstążeczkę. Żadnych widocznych ran nie było po nim znać, ale z jego lica dało się wyczytać nieudawane zmęczenie. I oczy miał takie piękne, tak bardzo niebieskie! A uszy za to bardzo czerwone. Lodowaty oddech zimy szarpał mu włosy i smagał śliczną twarz, każąc zapytać, dlaczego nie chowa tych kąsanych mrozem uszu pod jakąś czapką...

— Czapkę mi gdzieś w tej wichurze zwiało i rychło zamarznę na kość — odpowiedział Cledvyn von Horso na niezadane pytanie. — Chyba nie pozwolisz, żeby Keron stracił taki niekłamany kwiat swego rycerstwa w chwili najpiękniejszego rozkwitu w podobnie niemądry sposób, dobra panno? — zapytał żartobliwie.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Owcza Wioska

3
Dosłyszawszy, że kroki wyraźnie do babci nie należą, miała ochotę się cofnąć, ale łomotanie zmusiło ją do szybkiej interwencji. Za późno. Mały się obudził. Już nic nie mogła na to poradzić, z reszta skoro już otworzyła, to musiała wdać się w dyskusję. Spojrzała na delikwenta i na chwile odebrało jej mowę. Rycerz? Tutaj? Elegancik jak milion gryfów. Kerońskich. I chciał tu nocować.

- Waćpan głowę zgubił w tej śnieżycy? – fuknęła gniewnie. Patrzyła na niego z rezerwą, bo nie ufała mężczyznom, zwłaszcza obcym. A już tym bardziej pod nieobecność Babci. Mimo wszystko, Osurela przykazywała dobroć, a choć Yoelce było z boginią ostatnio nie po drodze, nadal wpojone miała pewne zasady moralne. W dodatku młodzieniec twierdził, że ranny, a to już wkraczało na grunt etosu pracy kobiety. W końcu na leczeniu znała się najlepiej. Wyskoczyła na zewnątrz, zdenerwowana, że ziąb przez otwarte drzwi wlatuje i zaszkodzi jej maleństwu, po czym zamknęła chatkę. – Nie wolno mi obcych wpuszczać! Czegoś pan przyszedł akurat teraz jak mały zasnął?! Tak ciężko dzieci do snu ułożyć, taki ten kwiat kerońskiego rycerstwa! Konia do stajenki, ale z życiem, waść!

Otworzyła bramkę do części przybudowanej do chatki, ot takiej malutkiej, z której momentalnie dało się słyszeć oburzone gdakanie i parsknięcia. Mieszkańcom stajenki również nie w smak były wizyty w taką pogodę, bo momentalnie zawiało do środka śnieg i ziąb. Yoelcia zagoniła szybko obu gości do stajenki i zamknęła za nimi bramkę.

- Ah, jaki mróz… Nie lepiej w wiosce było noclegu szukać? Gospodę mają i łóżka, tu wygód nie ma. Jak waćpan konia oporządzi, te drzwi do izby prowadzą. Ja muszę małym się zająć, bo się przebudził.
Zostawiła rycerzyka tak jak stał i wparowała przejściem do izby mieszkalnej, od razu przypadając do nieszczęśliwego maluszka, którego też zaraz na ręce wzięła i kołysząc czule utuliła do serce.
- Nie płacz słoneczko, mamusia już jest. Śpij, ćśśśś… Śpij kochanie…
Spoiler:

Re: Owcza Wioska

4
— A tam obcych, obcych! Przedstawiłem się pannie, to już nie taki obcy, a? Chodź, Jakubek, chodź do szopki, tam gdzie piękna pani każe.

Cledvyn von Horso posłusznie odprowadził swojego rumaka do stajenki, sam jednak liczył najwyraźniej na milsze towarzystwo niż babcine kury i kozy, tedy czym prędzej wrócił do chałupy. Z gęby ani na chwilę nie znikał mu ten czarujący uśmiech.

— Głowę to ja zaraz dla panny zgubię! Wybawicielko moja urocza, jakimi imieniem cię nazywać? Czy różą szkarłatną wśród wiejskich chwastów? Czy klejnotem zgubionym przez samą boginię miłości między lichemi chałupkami? Czy może... kroplą rosy na ustach spragnionego wędrowca? — zapytał, ujmując dłoń Yoel w swoje zmarznięte ręce i chyląc się śmiało do jej całowania.

Młodzian, jak widać, odrobił lekcje z czarowania dziewek gładkimi wersami, skradzionymi bezwstydnie z bardowskich pieśni.

— Szukałbym może noclegu w gospodzie, ale przez śnieżycę zbłądziłem, spójrz panna za okno. Ledwo widać na odległość wyciągniętej ręki... Ale nie żałuję. Zresztą mówiono mi, że tam może dzisiaj nie być miejsca, bo jakaś wesoła grupa z kuligiem jechała z Kózkowa i chyba na noc utknęli, zajmując wszystkie kąty...

Gadając do Yoel ściszonym głosem, mając na uwadze śpiące maleństwo, rycerz pomału ściągał z siebie srebrzyste blachy, zaśnieżone buciory i całą wierzchnią odzież, by w końcu zostać w samych nogawicach i bogato haftowanej koszuli. Po tym wszystkim bez ceregieli usadził się przy ogniu i uśmiechnął błogo, zapominając chyba o swoich domniemanych ranach, co to miał tak pilnie opatrzyć.

— Hejże! Niemądra panna! — zakrzyknął Cledvyn z nagła, dopiero teraz spoglądając uważniej na zawiniątko w objęciach Yoel. — Jam tu już naprawdę myślał, żem dzieciątko przebudził, kiedy to nie żadne dzieciątko, a szczeniątko! Ach, żarty sobie panna stroisz ze mnie, co?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Owcza Wioska

5
Yoel kołysząc dzieciątko przywracała jego zmącony spokój. Delikatnie, spokojnie, ze szczerą matczyną miłością. Rycerz jak na razie zdawał jej się niegroźny, ale i tak obserwowała go czujnie, tak na wszelki wypadek. Mężczyznom nie należało ufać, nie ważne jak szlachetnie się prezentowali. Stała bokiem, tak żeby w razie jakiegokolwiek zagrożenia móc zasłonić sobą, potomka, dlatego też wielce zaskoczył ją gest ucałowania w rękę. Przecież… przecież pokazywała mu, że nie darzy go sympatią, prawda? Że jest dla niej intruzem którego przyjęła z konieczności… Cóż za wytrwałość. Aż ją to zbiło z tropu, dlatego stała w miejscu, nie wyrwawszy dłoni od razu. Cofnęła ją dopiero po chwili, nie bardzo wiedząc jak reagować na poetyckie słowa Cledvyna von Horso.

- T-to raczej długie imiona – bąknęła zakłopotana. – Ale jak waćpan wolisz…

Może nie udało mu się oczarować Yoelci gładkim słowem, ale nie bardzo wiedziała jak mu odpowiedzieć, więc ostatecznie wyszło podobnie. Rozejrzała się niepewnie po izbie, szukając Jimiego, ale ognik najwyraźniej wystraszył się przybysza i zaszył się w najgłębszym kącie. W oko wpadł jej jednak ser czekający na Babcię.

- A… Może głodny pan…? I te no… Rany… To chyba powinnam spojrzeć…

Nadal nie czuła się zbyt swobodnie, ale mimo wszystko zaczęła oswajać się z obecnością młodzieńca. Nie mogła się doczekać, aż pojawi się babcia i przejmie rolę gospodyni, ale póki co musiała sobie jakoś radzić, więc starała się spełniać swoje zadania z godnością. Do czasu, aż nie została znieważona jej pociecha. Kobieta otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w gościa z niedowierzaniem.

- Jak… Jak waćpan może tak mówić! – jej łamiący się, pełen wyrzutu głos zwiastował nadejście potężnej kobiecej broni, łez, które zaczęły napływać do błękitnych oczu. Przytuliła do siebie maleństwo, jakby chroniąc je przed zarzutami, po czym oskarżycielsko spojrzała na rycerza. – Mój synek jest taki jak inne dzieci! A co waćpanu do tego jak wygląda?! Bo nie ma takiej złotej czupryny, tak?! To gorszy?! Przynajmniej wie, że w takie zamieci się nie wychodzi z domu, ot co!
Spoiler:

Re: Owcza Wioska

6
— Ale, ale... — Cledvyn zdawał się kompletnie zbity z tropu, śmiech mu zamarł w krtani. — Nie-nie-nie! — poprawił się natychmiast. — Przecież... ja przecież nie mówię, że on gorszy, no gdzie! Bardzo... uroczy... synek. Naprawdę! Przysięgam! Rycerskie słowo honoru, że to piękny malec! Jam się tylko nie spodziewał, że on... nie, nieważne! Cudowne dziecię, najcudowniejsze pod słońcem. Wybacz, panna, wybacz, śnieżny kwiecie, wybacz, dobrodziejko. Tylko nie roń łez, zaklinam, bo tego nie zniosę! Błagam, błagam!

Kończąc swoją płomienną przemowę rycerz wylądował na kolanach, u stóp gospodyni, z ręką złożoną na sercu i z wyrazem najwyższej pokory w oczach. Ujął w dłoń rąbek jej sukienki i ucałował nabożnie.

— No. Ekhm. — Młodzieniec ochłonął trochę i z powrotem usiadł przy piecu. Łakomie spojrzał na ten kawał sera, o którym przed chwilą pomyślała Yoel. — Tooo... panna tak sama ze swoim syneczkiem tu mieszka? Bez ojca dziecko się chowa? A moje rany... Jakie rany? A, tak! No dobrze, może rany to mocne słowo, ale gdybyś, złoty promyku, poratowała mnie jakimś ziołowym okładem na obite przez straszliwe demony Północy żebra i krzyże... Bo panna, zgaduję z wystroju komnaty, jesteś zielarką, szeptunką, dobrą leśną wróżką?

Dłoń rycerza zakreśliła w powietrzu wdzięczny okrąg, wskazując na babcine suszone bukiety pod powałą, warkocze czosnku wokoło futryny, ciemne flaszeczki na półkach i całą resztę izby, szumnie nazwanej komnatą.

— No, a jeśli chodzi o panny hojną propozycję — znowu tęskny rzut oka na babciną wieczerzę — to nie śmiem odmówić, bom głodny jak wilk... PRZEPRASZAM! Głodny, po prostu bardzo głodny!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Owcza Wioska

7
Zdecydowanie zbyt wiele się działo, by dzieciątko, ludzkie czy wilcze, było w stanie spokojnie spać. Malec zaczął się wiercić i otworzył oczęta, czarniusieńkie jak jego sierść, zerkając na mateczkę, a potem na gościa. Nie było szans go uspokoić w takim stanie, więc Yoelcia westchnąwszy ucałowała czółko najukochańszej na świecie istoty, po czym postawiła synka na ziemi, wyswobadzając z otulającego go materiału. Później zaś spojrzała chłodno na rycerza, wciąż głęboko urażona jego wcześniejszym zachowaniem.

- Nie sama. - odparła sucho, nie zagłębiając się w szczegóły. Nie będzie przecież opowiadać nowo poznanemu jegomościowi o swoim życiu. Wstała i podeszła do jakiejś szafki, szukając maści na stłuczenia. W tym czasie malec zaczął poznawanie świata. Z zainteresowaniem podnosząc uszy zbliżył się do gościa, tak żeby być poza zasięgiem wyciągniętej ręki, po czym zaczął węszyć ciekawsko. Spojrzał w oczy przybysza w zaskakująco bystry jak na zwierzątko sposób i szczeknął.

- Kochanie, to niegrzeczne - upomniała go mama, nie odwracając się od półki, na co synek zamerdał ogonkiem i odbiegł kawałek dalej, wciąż wbijając wzrok w przybysza. Tymczasem Yoelcia znalazła w końcu to, czego szukała - gliniane naczynko, które po otworzeniu ujawniło jasną maź o intensywnie ziołowym zapachu. - Wetrzyj waść w obolałe miejsca, niedługo ból ustą... KOCHANIE!

Matki muszą mieć oczy dookoła głowy. Malców nie można spuszczać z oczu ani na chwilę, zwłaszcza tak niesfornych i zdolnych jak ten. Wilczek podszedł do ławy i oparł się o nią przednimi łapkami, chcąc sięgnąć tego, co było na blacie. Nie udało się. Wtedy szczenięce ciałko wydłużyło się, sierść zniknęła i już o chwili stało zupełnie zwyczajne dzieciątko z czarną czuprynką, na oko trzyletnie, wyciągając łapkę po będący już w zasięgu nóż, który ktoś nierozważnie zostawił blisko krawędzi. Yoel złapała chłopca w ostatniej chwili. Dzieciaczek zakwilił radośnie, lądując w matczynych objęciach i uśmiechnął się słodko, pokazując lśniące białe mleczaki.

- Nie wolno! - białowłosa pogroziła mu palcem. Nosząc go, ot, dla bezpieczeństwa, drugą ręką podała gościowi kawałek sera i chleba, odrywając wcześniej trochę skórki, którą zaczął zawzięcie ciamkać malec. - Nic ciepłego teraz nie mam, mogę tylko kwiatu lipy zaparzyć, rozgrzeje się waść.
Spoiler:

Re: Owcza Wioska

8
— Hej-ej-ej, mały! Stop! Tego nie ruszamy!

Oczy Yoel i Cledvyna spotkały się ponad stołem. Ona złapała dziecko, on w tej samej chwili zabrał z zasięgu jego małych rączek niebezpieczne narzędzie. Refleks mężczyzny okazał się nieco szybszy niż napływająca doń fala zdumienia. To, że szczeniak przemienił się w ludzkiego dzieciaka i że nie jest to zupełnie zwykła sytuacja, dotarło do rycerza dopiero po chwili.

— Cóż to za czary?! — wydusił z siebie, pomału odkładając wielki nóż kuchenny na najwyższą z półek. — Czyżbym, dziwnym zrządzeniem losu, trafił w tę zimową noc pod dach lykantropów? Cóż. Cóż. Ekhm. Przynajmniej nie jesteś panna pomylona, jakżem już sobie przez moment pomyślał...

I znów o jedno zdanie za późno rycerz zorientował się, że palnął coś naprawdę niegrzecznego i nie na miejscu. Pobladł, znowu zaczął przepraszać. Patetycznie, zbyt kwieciście, zbyt poetycko, ale chyba szczerze. Zdaje się, że ta szczerość była jego bolączką. Czasem nie umiał jej pohamować na czas, ale z drugiej strony... to chyba dobrze, jeśli człowiek mówi, co naprawdę myśli, zamiast kręcić, prawda?

— Ale... nie zjecie mnie, prawda? — zażartował głupio, z nerwowym śmiechem. — Jeśli nawet, to pozwól, dobrodziejko, że wyświadczę ci tę przysługę i utuczę się przedtem odrobinę. Lepsza będzie wtedy ze mnie przekąska... — mrugnął jednym okiem do dzieciaka — ...dla wygłodniałego maleństwa!

Szeroki, czarujący, bielszy od śniegu za oknem uśmiech powrócił na twarz Cledvyna von Horso, kiedy sięgał po ofiarowane mu jedzenie. Zjadł je ze smakiem, jednak cały czas zerkał dyskretnie to na gospodynię, to na jej synka. Przyjaźnie, ale wciąż trochę niepewnie. Kiedy skończy jeść, otworzył słoiczek z maścią i niezgrabnie próbował posmarować sobie plecy i prawą łopatkę, ale zupełnie mu to nie szło.

— Chętnie się napiję. Kwiat lipy? Moja babcia przyrządzała mi taki napar, kiedy chorowałem jako dziecko. Ach, szczęsne lata dzieciństwa w naszym drogim Wichrowym Dworze! To mój rodzinny dom, strzeliste ponure dworzyszcze, otoczone poskręcanymi drzewami... Stoi na szczycie jednego ze wzgórz w Górach Daugon, nieopodal Zaavral. Niewymownie piękne okolice, była tam panna kiedy?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”