Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

16
Z każdym wypowiedzianym słowem elfa twarz tężała mu coraz bardziej, choć był przygotowany na to, że Iddisith może nie zgodzić się na opiekę nad wieśniakiem, to nerwowa reakcja zaskoczyła go nieco, a sugestia żeby go dobić podniosła mu ciśnienie. Choć tylko na chwilę, gdy obraz z hukiem uderzył o podłogę, Elsyrion zmrużył oczy i zaśmiał się gardłowo.
- Nie ma sprawy, zabiję go. My, ludzie, oprócz głupoty cechujemy się przecież brutalnością.
Elf spojrzał na niego spod swoich krzaczastych brwi.
- Wezmę tylko jakąś szmatę - rozejrzał się po pomieszczeniu - nie chcę, żeby ten brudny wieśniak czymś mnie zaraził, a muszę go zanieść gdzieś w las, przecież nie zarżnę go w twojej szopie.
Po chwili miał już w dłoni spory kawałek zielonego materiału, a kilka sekund później zakładał na plecy swoją wilczą skórę.
- Drewna nie mam, przyniosę jak skończę z naszym problemem - powiedział sięgając po swój plecak. - Lepiej też ubierz się cieplej bo na zewnątrz straszny ziąb.
Nie okazał zdenerwowania widząc pytający, ale i groźny wzrok elfa skierowany na jego dobytek.
- Ja nie strzelam do bezbronnych, Iddisith. - wycedził wolno przez zęby. - Zabiję go, ale nie strzałą, nie jak tchórz. A gdy będę podrzynał mu gardło, to z pewnością ochlapię się krwią. Nie chcę przynieść zarazy do twojego przytulnego domku, będę musiał się czymś zdezynfekować.
Nie czekając na reakcję elfa wyszedł z chatki, mijając obojętnie portret blondynki która zdawał się wpatrywać w niego swoimi jadowicie zielonymi oczami.
Po wyjściu od razu uderzył go zimny podmuch powietrza, świst wiatru mieszał się z cichym pokasływaniem i skrzypieniem poruszanych przez wicher drzew.
- Skurwysyn - powiedział cicho gdy zamknął za sobą drzwi.
Nie miał najmniejszej ochoty dobijać Osta, przynajmniej nie teraz. Był, jakby nie patrzeć, lekarzem. Może nie uniwersyteckim, może bez praktyk w leprozoriach, ale potrafił leczyć. A obowiązkiem wynikającym z umiejętności leczenia było właśnie leczenie tych, którzy leczenia potrzebowali, a wieśniak, choć w ciężkim stanie, z pewnością do takich osób się zaliczał.
W drodze do szopy starał się przypomnieć sobie co takiego miał w plecaku. Z pewnością był tam jego podróżny zestaw alchemiczny, ciężar na plecach świadczył o tym dobitnie. Pomyślał o pieniądzach zdobytych za dostarczenie ziół i minerałów w to przeklęte miejsce, ale nie znalazł dla nich żadnego sensownego zastosowania. Za to jego kolekcja leków którą zabrał w podróż mogła okazać się przydatna, przypomniał sobie, z bolesnym grymasem na twarzy, że lek na biegunkę musiał zużyć po zjedzeniu niezbyt świeżego kurczaka którym poczęstował go pewien kupiec, ale fiolka z lekiem przeciwgorączkowym powinna być na miejscu, tak samo jak mikstura z krwawnika, jemioły i żywokostu, skuteczna na krwawienia wewnętrzne i krwioplucie. O ile nie zapomniał ich zabrać z domu, co było całkiem możliwe, swojego podróżnego zestawu leków nie sprawdzał od dłuższego czasu. Gdy wertował w myślach kolejne przedmioty w plecaku, w tym prostą manierkę i sznurek, na nos spadł mu płatek śniegu. "Jak on się tu dostaje" pomyślał patrząc w górę. "Skoro przenika przez kopułę, to może to tylko iluzja? A może magowie są tak potężni, że potrafią tworzyć bariery przez które nie przenika żywa materia a reszta jak najbardziej?". Nie miał czasu na dokończenie tych filozoficznych przemyśleń, gdyż znalazł się już przy wejściu do szopy.
Oset leżał skulony na ziemi i dygotał, co jakiś czas cicho chrapiąc i kaszląc, był jednak przytomny i na widok Elsyriona podniósł głowę, choć widać było, że kosztuje go to sporo wysiłku. Z pewnością należało go stąd zabrać, jedynym sensownym miejscem do którego mógł zanieść biednego wieśniaka była magiczna polanka, ale zmieszane światło księżyca i bariery dawało tyle światła, że rozważył zaniesienia Osta od razu do wioski. Problem stanowiło tylko to, że nie wiedział gdzie i jak daleko od łączki znajduje się osada. Nie wiedział o niej praktycznie nic, tak samo jak o zarazie która tam panowała. Z rozmów z elfem zdołał dowiedzieć się tylko tyle, że nazywa się Szarzyca i absolutnie nie ma sensu tam chodzić. Musiał wyciągnąć jakieś informacje z Osta, owinął sobie twarz szmatą zabraną z domu Iddisitha i uklęknął przed wieśniakiem, mając nadzieję, że będzie w stanie odpowiedzieć mu na pytania, na razie interesowało go tylko to, jak daleko znajduje się wieś i czy na polankę będzie musiał go nieść, czy może jednak mężczyzna jest w stanie choćby dreptać opierając się na ramieniu Elsyriona.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

17
- Mówię poważnie, durniu! Nie pomożesz mu już! - wrzasnął z furią elf na pożegnanie i rzucił się ku drzwiom, by podnieść i powiesić z powrotem obrazek. A potem znów zaklął i wściekły kopnął krzesło, bo czerwona, spieniona substancja wykipiała mu prosto na księgę z notatkami. - A idź, idź do wszystkich diabłów!

I poszedł.

Rozczarowanie Elsyriona musiało być spore, kiedy uświadomił sobie, że całą fiolkę leku na gorączkę przypadkowo rozbił jeszcze w domu, gdy w pośpiechu szykował się do podróży, natomiast mikstura przeciwko krwotokom zepsuła mu się z jakiegoś powodu. Ot, zapleśniała cała i musiał ją wyrzucić. Jedyne zioła, jakie znalazł przetrząsając sakiewki i kieszonki, to tych parę liści babki i mięty z polany. Ale nie było się co łudzić, że wiele przy ich pomocy zdziała... Może gdyby Oset cierpiał na niestrawność bądź zaciął się w palec, to tak - ale tu sprawa była dużo bardziej beznadziejna. Polana mogła być jednak pewnym tropem - zieleniło się tam tyle najrozmaitszej flory, że pewnie znalazłoby się coś pomocnego.

Z chrapliwego bełkotu wieśniaka mężczyzna zrozumiał tyle, że do wioski idzie się długo. Ale co znaczyło to "długo", czy liczyć to w dniach, czy w godzinach, to już ciężko było ustalić. W kwestii wędrówki na polanę Oset upierał się, że pójdzie na własnych nogach, do tego ożywił się na wspomnienie tego miejsca, jakby sobie coś istotnego przypomniał, ale jego kondycja fizyczna nie wskazywała na to, by był w stanie dokądkolwiek się ruszyć... Blady, zimny jak lód, roztrzęsiony, świszczący jak ten wicher, co wciskał się w szczeliny między deskami szopy i zachlapany krwią po kolana. W sam raz na długie, nocne spacery.

- U mnie... khe... w domu... mój parobek to ponoć medyk... kheee-kheee... medyk pierwsza klasa... tak mówili...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

18
Elsyrion schował głowę w dłoniach i spróbował zebrać myśli, choć charczenie i plucie Osta bynajmniej mu w tym nie pomagało. Zmęczenie dawało mu się we znaki a enigmatyczne odpowiedzi wieśniaka nie napawały optymizmem. Skoro we wsi był medyk i nie potrafił zaradzić zarazie to może nie dało się tego zrobić?
- No brachu - powiedział wstając z klęczek. - Czas się zbierać, idziemy na polankę, tam coś wykombinujemy. Tylko nie próbuj mi przypadkiem zasnąć.
Zarzucił plecak na jedno ramię, na drugim wieszając sobie Osta, mężczyzna próbował co prawda sam wstać a nawet iść opierając się tylko na barku Elsyriona, ale niestety na próbowaniu się skończyło, trzeba było go ciągnąć za sobą niczym wór kartofli. Na szczęście chłop był na tyle przytomny i rozsądny, żeby odwrócić głowę od twarzy swego leśnego wybawcy.
Śnieg nie padał już tak mocno jak na początku, ale wicher nieustannie dął z taką samą mocą, monotonny skrzyp drzew usypiał, a wyczerpanie psychiczne i ciężar na plecach sprawiały, że Elsyrion szedł niemal jak w transie, patrząc tylko na ślady swoich stóp i na Zarula.
Gdy znalazł się u celu podróży ostrożnie ściągnął Osta i plecak, rozłożył na ziemi swoją wilczą skórę i położył na niej biedaka. Rozejrzał się po okolicy i ze zdumieniem stwierdził, że polanka straciła niemal cały swój urok, nadal była co prawda zadziwiająco piękna, ale mężczyzna przestał to dostrzegać, przerzucił się na tylko i wyłącznie użytkowe postrzeganie tego magicznego miejsca. Od rosnących tu ziół zależało, czy ruszy dalej czy może jednak postara się przeczekać noc, przyrządzając choremu jakieś leki. Choć mieszkańcy wioski używali tutejszych roślin, to wątpił, żeby wykorzystywali je w jakiś inny sposób niż do przygotowania naparu. A on miał swój zestaw alchemiczny, mały bo mały, ale zawsze. Na brak wody nie narzekał, również rozpalenie ogniska nie powinno być problemem, zwłaszcza, że nieopodal leżała pozostawiona siekiera.
Ruszył w stronę uschniętego drzewka z nadzieją, że znajdzie tam krwawnik i żywokost, o jemiole oczywiście nie mogło być mowy, ale była ona najmniej potrzebnym składnikiem mikstury przeciwkrwotocznej. Macierzanka, babka i mydlnica które dostrzegł już wcześniej mogły pomóc na kaszel, a mniszek i mięta dodałyby wieśniakowi choć odrobinę sił. Najbardziej potrzebował jednak roślin działających napotnie, a z tym mógł być problem. O ile bratek mógł gdzieś tam rosnąć, to szansa na to, że znajdzie również choćby krzaczek bzu, malin i wiązówki, była bardzo mała, a zwłaszcza ta ostatnia była mu bardzo potrzebna. O tym, żeby gdzieś w pobliżu rosła lipa nawet nie marzył, tak samo jak o tym, żeby na tutejszych brzozach znajdowały się liście.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

19
Jemioły, bzu i malin faktycznie próżno było szukać na czarownej polance, lipy i brzozy sterczały łyse i bezlistne, za to wszystkie inne roślinki, o których pomyślał Elsyrion, rosły tam nad wyraz bujnie. Blady, skromny bratek o drobniutkich kwiatostanach. Żywokost zdobny w fioletowe, pękate kwiatki, jako żywo podobne do bufiastych rękawów paradnego dubletu. Krwawnik ze swoimi sztywnymi, łykowatymi łodygami, które tak trudno było zerwać. Kładąca się miękkim dywanikiem macierzanka. Różowiąca się nieśmiało mydlnica. Poczciwa, pospolita babka. Świeżo pachnąca mięta. Mniszek, żółty jak słońce. Ba, znalazła się nawet pokryta lekkimi, migdałowo pachnącymi obłokami kwiecia wiązówka. Wszystko, co tu rosło, było tak dorodne, bujne, wonne, w takim rozkwicie, że aż prosiło się o zerwanie.

Oset leżał na wilczej skórze i jęczał, i charczał, raz po raz dekorując futro deseniem z czerwonych kropek. Śnieg sypał mu na twarz, ale nie bardzo się tym już przejmował. Mówił coś o swojej żonie, co go czeka w domu, o chorej matce i chorej siostrze, którym trzeba koniecznie zanieść ziół, nim zaraza je wykończy, o Jaskółce, karczmarzowej córce, sąsiadce, co mu w sekrecie opowiedziała o tej polanie... Bo wieśniacy, jak wywnioskował Elsyrion, wcale powszechnie o niej nie wiedzieli - co mogło tłumaczyć fakt, że jeszcze jej nie wydeptano do gołej ziemi i nie ogołocono do ostatniego listka.

- Dobry człowieku... - Nagle Oset wydał się całkiem przytomny. - Nie mogłoby być, żebym tam w tej twojej chałupie przenocował? Albo i szopce? A rano poszedł do domu? Ja bym wrócił, ale mróz trzyma, śnieżyca zaraz może przywalić, no i słabo mi troszkę... Musimy siedzieć tu na powietrzu?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

20
- Nie - powiedział odwracając głowę od wieśniaka. - Nie mógłbyś. To nie moja chata. Nic nie mów, odpoczywaj, zaraz rozpalę ogień, przyrządzę ci leki. I zrobię lepsze łóżko - spojrzał na swoją wilczą skórę, oplutą krwią i śluzem. Niechybnie trzeba będzie ją wyrzucić a najlepiej spalić.
Zdecydował się najpierw zadbać o ciepło i morale, również swoje. Położył plecak kilka kroków od poszkodowanego i pobiegł w las, w stronę powalonej najpewniej przez wiatr brzozy.
Zdzieranie pasów kory i łamanie gałązek szło mu szybko, miał dużą wprawę, wszystko to było co prawda zmrożone, ale brzezinie wystarczyło lekkie ogrzanie by była w stanie złapać płomień. Gdy już wypełnił wszystkie kieszenie, zabrał się za pozyskiwanie grubszego drewna, choć szerokie na maksymalnie dwa palce gałęzie trudno było nazwać grubymi, jednak w jego obecnej sytuacji musiał przygotować ognisko bardzo starannie, nie mógł sobie pozwolić na stratę zasobów. Na stratę czasu nie mógł pozwolić sobie jeszcze bardziej.
Z całym pękiem brzozowego drewna wrócił na polankę i położył wszystko obok plecaka, drobnicę pozostawił jednak w kieszeniach. Oset ciągle kasłał, choć zauważalnie rzadziej, również głowę ułożył tak, żeby nie pluć na swoje tymczasowe posłanie. Elsyrion nie tracąc czasu pobiegł z powrotem do lasu, tym razem w celu odłamania prosto z drzew trochę grubszych, nisko rosnących konarów. Choć szło mu to ciężko, kilka razy musiał niemal wdrapywać się na drzewa, wieszać się na gałęziach i bujać się na nich aby się złamały, to po kilku minutach był z powrotem przy chorym, niosąc tyle drewna przyciśniętego do klatki piersiowej, że z trudem udawało mu się powstrzymać je od wypadania.
- Trzymaj się stary - powiedział układając malutką, drewnianą podłogę która miała odizolować pierwszy, delikatny płomień od zimnej ziemi. - Jutro rano poczujesz się dużo lepiej.
Rozsypał brzozową podpałkę noszoną w mieszku, ułożył dookoła niej kilka drobniutkich gałązek, wszystko otulił cienkimi kawałkami kory i zaczął dokładać coraz to grubsze drewienka. Gdy stosik był wielkości pięści, zaczął mruczeć modlitwę do Loliusza, wyciągając jednocześnie krzesiwo i krzemień z mieszka. Choć kawałek metalu wykuty przez wiejskiego kowala był już dość zużyty i dzięki temu iskry sypały się dość często, to jednak zmęczenie i zimno mocno utrudniały dobre trafienie w hubkę. Jednak po kilkunastu próbach brzozowe wióry złapały iskrę i zapaliły się z sykiem. Nie tracąc nawet sekundy, Elsyrion zadbał o to, by ten wątły płomyk nadziei nie zgasł. Pięć minut później ogień ustabilizował się na tyle, żeby można było dołożyć nieco grubsze gałęzie, które natychmiast zaczęły wytwarzać mnóstwo dymu, jednak po chwili i one zajęły się ogniem, choć dymić wcale nie zamierzały przestać. Po kilku minutach ognisko płonęło już pewnie i dorzuciwszy kilka grubych konarów, Elsyrion zwrócił się w stronę wieśniaka.
- Idę się rozejrzeć po lesie - powiedział spokojnym głosem. - Muszę znaleźć jakieś sosny żeby zrobić ci łóżko z ich miękkich gałązek, powinna się tu gdzieś trafić choćby pojedyncza sztuka. A jak już znajdę to narąbię trochę naprawdę grubego drzewa i poczujesz się jak przy kominku.
Oset tylko zakasłał w odpowiedzi, choć Elsyrionowi zdawało się, że zauważył w jego oczach iskrę powracającej nadziei. Wstał i pobiegł do lasu, ale w jego głowie kołatała się jedna myśl: "umrze".

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

21
- A-aha... Rozumiem... - Wieśniak chciał kiwnąć głową, ale kolejny atak kaszlu zmienił ten ruch w jakąś makabryczną karykaturę. - Dziękuję ci, bracie...

Rozniecone z taką pieczołowitością ognisko było zaledwie iskrą, zaledwie drobnym okruchem światła wobec ogromu targanego zimowym wichrem lasu, ale ta iskra odbiła się w oczach Osta i napełniła jego duszę blaskiem nadziei. To zbyt mało, by przywrócić mu zdrowie, ale i tak więcej, niż się spodziewał.

Elsyriona, gdy tylko odszedł od ognia, chłód uderzył ze zdwojoną siłą. Po chwili dał o sobie znać także głód, ale myśl o wszystkich tych niedogodnościach trzeba było odsunąć na bok, póki nie zrobiło się tego, co zrobić było trzeba w pierwszej kolejności.

Sosna była w tej okolicy dość pospolitym drzewem i mężczyzna na szczęście nie musiał oddalać się bardziej niż na kilkanaście kroków, by nałamać gałęzi na posłanie dla chorego. Wprawdzie te okazy, które rosły tu - w głębi lasu, były dość marne i wątłe w porównaniu z zaśnieżonymi, majestatycznymi olbrzymami o rozłożystych gałęziach sprzed domu Iddisitha, ale wracać tam...? Gra niezbyt warta świeczki.

Elsyrion zdążył przygotować porządne posłanie dla swojego druha i narąbać drewna na najbliższe dwie-trzy godziny, kiedy głód przypomniał o sobie dużo gwałtowniej niż poprzednio.

Oset od kilkunastu minut chyba spał. Był tak zmęczony, że własne kasłanie przestało go budzić.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

22
Z niemałym trudem, ale udało się przetransportować biedaka na sosnowy kocyk. Ogrzewając ręce przy ognisku, Elsyrion obserwował przykrytego wilczą skórą Osta i zastanawiał się, jakie mikstury podać mu najpierw. Burczenie w brzuchu utrudniało skoncentrowanie się, ale starał się o nim nie myśleć, wiedział, że za jakiś czas przejdzie. Bywało, że musiał przeżyć kilka dni bez jedzenia i zdawał sobie sprawę z tego, że nie tracąc zbytnio sił może przetrwać przynajmniej tydzień, a jeśli będzie trzeba to i miesiąc.

Prawdziwym problemem było zimno.

Wyciągnął z plecaka kociołek który zabrał ze swojej chaty oraz mały zestaw alchemiczny. Palnik, alembik i moździerz, wszystko dobrze zawinięte w grube szmaty. Przypomniał sobie jakie rośliny mógł wykorzystać. Krwawnik i żywokost na krwioplucie, mniszek i mięta by dodać wieśniakowi sił, macierzanka, babka i mydlnica by osłabić kaszel oraz bratek i wiązówka aby mógł choć trochę wypocić chorobę. Z tą ostatnią miksturą był największy problem, na nieszczęście Osta tego typu mieszanki wymagały wielu składników, zrobiona jedynie z dwóch mogła nie zadziałać z odpowiednią mocą. Jedyną nadzieję pokładał w tym, że rośliny z polanki są niezwykle silne, a może i magiczne.
Mimo wszechobecnego śniegu sporym problemem było również pozyskanie wody.
Cztery różne mikstury wymagały co najmniej dwóch pełnych kociołków wody, zakładając, że wszystko pójdzie dobrze, a w tych warunkach nie można było być tego pewnym. Do tego, żeby wytworzyć odpowiednią ilość cieczy potrzebował mniej więcej jakieś dwadzieścia razy więcej śniegu. Trzeba będzie napełniać kociołek, topić zawartość, napełniać ponownie i tak do pełna. Myśląc o tych wszystkich problemach, Elsyrion zaklął tak szpetnie, że drzewa swym nagłym, głośnym szumem zdawały się wyrażać oburzenie i niesmak.
Wstał z kucek i spojrzał na Osta.
- Trzymaj się, chłopie - szepnął i odwrócił się w stronę lasu.
Z pewnością się przemoczy, rękawiczki wysuszy przy ognisku, hipotermia też mu raczej nie grozi, o ile się nie zapomni i będzie pilnował ognia. Zebrał myśli, krzyknął kilka razy by dodać sobie otuchy i nie pozwolić na spadek morale po czym ponownie ruszył w śnieg.
Zebrać wodę, zrobić mikstury, podać je i jeszcze czekać aż skończą działać, nagle zdał sobie sprawę, że może mu przyjść spędzić tu nawet dwie noce. "Nijak zbudować tu szałas" pomyślał. "Może najwyżej jakieś małe ściany chroniące przed wiatrem".
Westchnął i zabrał się do roboty by przeżyć kolejną, nie pierwszą już noc w trudnych warunkach.

Re: Leśna gęstwina przy Północnym Trakcie

23
Elsyrion zrobił wszystko dokładnie tak, jak należało. Cierpliwie wytopił ze zbrylonego śniegu tyle wody, ile było potrzeba. Starannie utarł w moździerzu zebrane zioła. Przygotował lecznicze mikstury wedle swej najlepszej wiedzy, nie zważając na drżące z zimna ręce, nie myśląc o własnym głodzie i zmęczeniu. Zbudował nawet prowizoryczne ścianki z gałęzi, dzięki czemu lodowaty wicher stał się jakby nieco mniej dokuczliwy. Nie mógł sobie zarzucić żadnego błędu, żadnego zaniedbania...

Tyle że wraz z nadejściem świtu, krótko po przełknięciu trzeciej porcji pachnącej miętą mikstury, Oset zmarł.

I mężczyzna nie mógł na to nic poradzić. Nic. Co więcej, nie była to spokojna ani cicha śmierć. Umęczony do granic możliwości chory oblewał się gorącym potem, bez ustanku pluł krwią, dygotał. Potem krzyczał. Bardzo krzyczał. Choć Elsyrion próbował mu pomagać, jak tylko umiał, choć usiłował ulżyć mu w cierpieniu na wszelkie znane sobie sposoby, nic nie skutkowało.

Kiedy później o tym myślał, zdał sobie sprawę, że stan Osta pogorszył się gwałtownie właśnie tuż po tym, kiedy podał mu pierwszy raz ziołowe lekarstwo. Wtedy, w nocy, wziął to chwilowe załamanie za naturalną reakcję organizmu... ale czy słusznie?

Bardzo smutny, bardzo szary świt zastał Elsyriona siedzącego przy niemal wygaszonym ognisku, tuż przy skurczonych zwłokach człowieka, którego nie zdążył właściwie poznać, a którego z takim poświęceniem przez tyle długich godzin próbował wyrwać z kościstych rąk Usala. W powietrzu zawisła ciężka, nieprzyjemna cisza - tak dziwna i kłująca w uszy po całej nocy wypełnionej naprzemiennie kasłaniem i krzykiem. Powoli zaczynało dawać o sobie znać zmęczenie nieprzespanej nocy.

Zaśnieżony las był strasznie pusty.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”