Re: Droga ku legendzie - Na północ!

16
Krasnoludy. - Westchnął w myślach Faustus, oglądając się za siebie. Miał nadzieję, że kuc zgubi zbędny, rzygający balast i dogoni ich przed miastem. Szkoda tracić dobrego wierzchowca. Miasto było już tuż tuż. Wszystko zostało już powiedziane, zostało już tylko ponure oczekiwanie na ruch ze strony losu.

W głębi duszy nie mógł się już doczekać. Cokolwiek zdarzy się w mieście - a zdarzy się na pewno - przerwie okres nudy i monotonii. Chłopiec dawno już nie miał okazji do porządnej zabawy, a miasto - zwłaszcza tak duże jak Biały Fort - gdzie nikt go nie zna, daje świetną okazję do spłatania kilku... psot.

Wysłani na zwiady najemnicy zniknęli już za najbliższym wzgórzem. Cóż więc zostało jeszcze do zrobienia? Faustus w myślach przerabiał już kolejny z długiej listy możliwych, lepszych i gorszych, scenariuszy, wyszukując kolejne mocne i słabe strony. Wydawało mu się, że jest gotowy na wszystko...

Wiedział jednak z własnego doświadczenia, że jeśli przyjdzie co do czego, to i tak będzie musiał improwizować. Uśmiechnął się pod nosem. Tak... Improwizowanie było tym, co przynosiło dreszcz emocji.

- Jesteś przygotowany? - spytał od niechcenia jadącego obok grabarza. - Jak myślisz, zdarzy się coś, co rozrusza twoje stare kości?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

17
Ku uldze Phanagorii jeden nadzwyczaj kłopotliwy członek wyprawy postanowił nie do końca z własnej woli opuścić jej szeregi - ich szanse na przeżycie następnych dni na pewno dzięki temu wzrosły. A i ona się uspokoi, mniejsze ryzyko upadku wywołanego przez potknięcie się o ''krasnala''.
Oprócz tego, w wyprawie zaczęły się dziać inne interesujące rzeczy. Osobiście elfka nie rozumiała do końca pomysłu ''zwiadu miasta'' - rozumiała obawy, ale wysyłanie pierw jakichś zwiadowców aby znaleźli karczmę uważała za stratę czasu, bo takie informacje można spokojnie zdobyć na miejscu. A sam manewr był podejrzany. Ale cóż, nie ona tu dowodzi.
Jeszcze oprócz tego jej rozmówca nie-z-jej-własnej-woli był nadzwyczaj zdeterminowany aby prowadzić z nią dalszą konwersację, na którą ona zwyczajnie nie miała ochoty, przynajmniej z przedstawicielem podrzędnej rasy. A uznała że zapewne nie dowie się o nim niczego, co pomogły w ich aktualnej wyprawie.
-Z całym szacunkiem,[...] -Rozpoczęła zdanie tak, bo bo bycie elfem zobowiązuje do przestrzegania pewnych etykiet. Nie oznacza to że darzyła rozmówcę jakąś formą szacunku wykraczającego poza... podstawowy szacunek dla człowieka. -[...]ale błędnie zakładasz, że jestem tym zainteresowana. -Powiedziała obojętnym tonem, bez jakichś wyraźnych emocji cały czas patrząc przed siebie.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

19
Szczerząc zęby w bardziej głupkowaty sposób, niż Phanagoria mogła się wcześniej tego spodziewać, Cichy zaśmiał się całkiem miło dla ucha. Był to jednak krótki śmiech, ale i prawdziwy, nie wymuszony. Nie zrażony tym jeździec dalej jechał obok elfki, uśmiechając się dalej. Być może był jakimś odmieńcem, albo odmowa jeszcze bardziej zachęcała go do rozmowy? Mimo tego, nie odezwał się już.

- Przygotowany? - burknął zdziwiony grabarz, brodę wysuwając wraz z dolną szczęką dynamicznie do przodu, aż uszy mu się ruszyły. Minę miał taką, jakby Faustus powiedział właśnie, że magia jest dla włóczęgów i kuglarzy - Nigdy nie byłem przygotowany na spotkania z Sakirowcami. A w Białym Forcie mogą być wszyscy. Musimy za wszelką cenę unikać magii. Niektórzy Inkwizytorzy i Paladyni są w stanie ją wyczuć. Wyczuwać demony. Dobrze wiesz, jak to działa. Czujesz ich. Taki duchowy zapach - pokiwał głową grabarz, szczerząc nie do końca kompletne zęby i poprawił długą, stalową motykę, którą przytroczoną miał do siodła, by zapewne łatwiej jej dobyć w przypadku walki. A nic tak nie przerazi wroga, jak motyka. Szczególnie, jeżeli wybiorą się do walki przeciwko Słońcu. Może gdyby grabarz miał bardzo długą linę, albo drabinę, miałoby to więcej sensu.

Głowa Viveriana jakby stała się cięższa, zbyt ciężka, by utrzymał ją kark - ciążyła mu, jakby wypił tyle alkoholu, co krasnolud, który musiał chyba zostać gdzieś z tyłu, z najemnikami, bo nie widać go było nigdzie w pobliżu, gdzie wcześniej się kręcił, nawet na kucyku będąc dużo niższym od reszty. Głos w jego głowie był ciepły, a chociaż w ludzkim rozumieniu było to niemożliwe do stwierdzenia, to również i złocisty, pełny kolorów i bliski. Bądź pozdrowiony, Viverianie ze Wschodniego Kręgu. Postać poruszała się w kierunku szczytu wzgórza, który i kompania niedługo osiągnie. Była świetlista, niska i przysadzista, trochę podobna do Orzada, co pierwsze przyszło Viverianowi na myśl, pamiętając jego obecność sprzed paru chwil. Gdzie będzie Wiatr. Gdzie świstać będzie w ścianie. Tam też i będzie mróz. Tam też i będzie chłód i Wiatr. Rozpal ogniska i wejdź. Daj sygnał. Uratuj nas. Dziwnym rozbłyskiem na szczycie wzgórza, zniknęła postać rozświetlona, w spiczasty kapelusz finalnie ubrana, a dzierżąca w dłoni coś, co przypominało miecz. Wojowniczy wędrowiec, jak można go by było określić, rozwiał się w dymie i świetlnych refleksach w oczach Viveriana, gdy przebity został przez nadjeżdżającego konia.

Kompania Faustusa wspinała się na być może ostatnie wzgórze przed doliną Białego Fortu, gdy pojawił się górujący nad nią jeździec, doskonale wyraźny na jasnego nieba. Thogin sięgnął po broń, której nie wyjął. Nie dało się w nim rozpoznać żadnego z wysłanych na zwiad najemników z oddziału. Jeździec odziany w szerokie, szare szaty i taki sam kapelusz, owinięty szalikiem tkwił w miejscu dłuższą chwilę, a następnie zawołał - Z czym przybywacie i kim się zwiecie? - rozbrzmiał głęboki, zachrypły jakby od krzyku i ciągłego mówienia głos. Jeździec tkwił jak posąg, tak samo jak i jego koń, zastępując drogę. Dystans można by określić jako kilkanaście metrów od początku kolumny. Niebo jakby pociemniało lekko, ale nie od pory dnia - nagły deszcz, czy burza, miały teraz nadejść. A w takich warunkach było to niebezpieczne, z dala od miasta i dachu nad głową. Gdyby przemokli, mróz z pewnością by ich zabił. Silvan i Thogin mimowolnie spojrzeli w kierunku Faustusa, jakby szukając w nim odpowiedzi na pytanie nieznajomego. Pierwsze krople skapnęły na kompanię. Za wzgórzem dało się słyszeć jakiś hałas - głuche dudnienie. Bardzo prawdopodobne, że był to stukot końskich kopyt. Mogła to też być rzeka. Trudno teraz to było stwierdzić.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

20
Chłopiec westchnął. Nudziła go już ta „problematyczna” sprawa z wjazdem do miasta. Szczerze mówiąc, był już całkiem porządnie całym zajściem zirytowany. Czarę goryczy przelał tajemniczy mężczyzna, blokujący drogę przed nimi.
Mrucząc bardzo nieprzyzwoite przekleństwa, Faustus klepnął konia i wyjechał mu naprzeciw.
– A nie wypada wcześniej się przedstawić? – Burknął w stronę wędrowca. – Jakieś imię? Tytuł? Funkcja? – Zaczął wyliczać. – A może po prostu płacą ci, za zatrzymywanie zmęczonych drogą wędrowców?

Podjechał kawałek bliżej, gestem przywołując ku sobie Silvana i Thogina.
Odpowiadając na twoje pytanie – rzekł patrząc na czarodziejopodobnego jegomościa – jesteśmy podróżnymi, którzy, o ironio, podróżują. Zmierzamy do miasta wydać trochę pieniędzy i napełnić żołądki. Pragniemy znaleźć także dach nad głową, bo – wskazał palcem w niebo – najwyraźniej zbliża się burza. Teraz twoja kolej. Powiedz, kim jesteś i czego od nas oczekujesz. Tylko szybko, bo zimno tu u was, w Białym Forcie, niemiłosiernie.

Jeśliś przedstawicielem lokalnej władzy – dodał jeszcze chłopiec – wszystkie formalności możesz omówić z mymi towarzyszami – ukłonił się w stronę maga i dowódcy najemników.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

22
Mężczyzna tkwił w bezruchu, nie mówiąc ani słowa więcej, nawet gdy zadano mu pytanie. On i jego koń chyba w ogóle się nie poruszyli. Faustus miał dziwne podejrzenia, że jest to jakaś sztuczka magiczna, bądź iluzja, którą ktoś tutaj rzucił - jakby ktoś kazał tej dwójce tu przyjechać i potem zostać w bezruchu. Wtedy koń dopiero mrugnął. Thogin i Silvan pojawili się przy jego bokach. Thogin, chociaż wyglądał na kogoś spokojnego, a na twarzy miał niemalże błogi uśmiech, to trzymał dłoń w pobliżu ukrytej rękojeści przy siodle. Silvan natomiast wykrzywił krzaczaste brwi. Być może wiedział coś, czego nie wiedział Faustus. Był widocznie zaniepokojony.

Mężczyzna siedział dalej na koniu, gdy chłopak kontynuował rozmowę. Silvan uspokajał konia, który zaczął zarzucać łbem, a gdzieś z tyłu ozwały się nerwowe szepty. Gdy Faustus skończył, zza szalika nieznajomego dotarły pierwsze słowa - Królewski Inkwizytor. Na razie tyle wystarczy. Znajdziemy Was w Białym Forcie i tam porozmawiamy. Będę Wam towarzyszył - mężczyzna podniósł rękę, w której ukazał się dziwny, barbarzyński topór, a zza wzgórza, tuż obok drogi, oddział konnych przemknął po polach, rozsypując wokół kopyt tumany śniegu, znacząco zwalniając w zaspach. Gdy tylko minęli wyprawę, powrócili na trakt i pomknęli dalej, galopując w kierunku, z którego przybyli nasi dzielni poszukiwacze przygód. Dało się wśród nich zobaczyć zarówno zbrojnych - odzianych w dobre pancerze, z tabardami domów rycerskich, ale i takich samych kapeluszników. Było ich razem siedmioro. Gdy przejeżdżali Thogin nerwowo wciągnął powietrze, a gdzieś z tyłu odezwały się zgrzyty stali - niespokojne dłonie chwytały z niepokoju za miecze. Najbardziej niespokojnym okazał się Cichy, który schował twarz pod kapturem, próbując jak najbardziej ją schować przed wzrokiem przejeżdżających.

Królewski Inkwizytor odwrócił się w kierunku Białego Fortu i ruszył powoli. Jeżeli takie było życzenie Faustusa i innych członków wyprawy, pojechali oni za nim, pokonując to ostatnie wzgórze. Pierwsze, co zobaczyli, to nagłe wzgórza, które urywały się, dając miejsce sporej dolinie. Kilka wież, które było widać, gdy ciemniały na błękitnym horyzoncie, było niczym w porównaniu do tego, co ujrzeli w centrum. Ciemne chmury, które się nad nimi chwilę temu zebrały, rozstępowały się teraz przed nimi. Ciepłe, złote promienie słońca spływały na krajobraz przed nimi, gdzie w blasku słońca i szarości swoich murów stała wspaniała fortyfikacja. Twierdza rodzaju ludzkiego na północy - bastion oddzielający zło od krainy człowieka. Droga schodziła teraz szerzej za wzgórzem, biegnąc przed nich - wysadzana kamiennymi płytami, gdzieniegdzie przyozdobiona jakimś kamiennym słupem ze świeżą pochodnią do zapalenia o zmroku. Drogą tą mknęli teraz dwaj zwiadowcy Thogina, w towarzystwie kogoś jeszcze - prawdopodobnie innych zbrojnych z Białego Fortu.

- Może i srogo tutaj i surowo, ale przynajmniej trzeba przyznać, że ładnie, jak na granicę wojny z demonami - pokiwał z przekonaniem głową Thogin, szturchając Faustusa łokciem w żebra, szczerząc do niego zęby. Dalej jechali już tylko w ciszy przez następne krótkie godziny. Zajęło to mniej, niż się spodziewali. Forteca otworzyła przed nimi swoje wrota - ciężkie i szerokie. Piętrzące się w górę budowle i fortyfikacje schowały się teraz pod warowną bramą, w której powitali ich kolejni żołnierze. Zaciekawieni, bądź posępni. Łatwo było rozpoznać zwykłego żołnierza regularnej armii, a żołdaka Zakonu Sakira. Chociaż od razu po wjeździe do miasta Królewski Inkwizytor po prostu zszedł z konia i jakby zapomniał w ogóle o wyprawie, to i tak musieli chwilę poczekać, tłocząc się na koniach tuż przy bramie. Dopiero potem postanowili wjechać dalej, do miasta, szerokimi ulicami pośród niskich, szerokich i długich budowli, przypominających baraki. Szło się tutaj albo w górę, albo w dół - różnica pomiędzy wyższymi partiami miasta a tymi położonymi w delikatnej depresji musiała być duża. Niemniej, nadszedł pierwszy ze zwiadowców, który poprowadził kompanię do karczmy, którą postanowili wybrać na ich tymczasowy postój. Karczma pod Przetrąconym Diabołem widniał szyld. Karczma była całkiem spora, oraz, w odróżnieniu do innych budowli, dwupiętrowa. Jedna z lepszych karczm, ale nie najlepsza. Przychodziło tu trochę ludzi, ale nie zbyt dużo, ani nie była to też jakaś podrzędna karczma. Przychodzili tutaj nisko położeni rangą żołnierze, rzemieślnicy i zwykli mieszkańcy miasta. Gdy tylko więc weszli, dałoby się spodziewać nagłej, ponurej ciszy i podejrzliwych spojrzeń. Tutaj natomiast było co prawda zbyt cicho, ale rozbrzmiewały co jakiś czas śmiechy, głośne rozmowy, przekrzykiwania, czy nawet piosenki. A i pora była chyba odpowiednia, gdyż niedługo zapadnie zmrok. Konie i wozy zostały zabezpieczone w strzeżonej stajni. Teraz wystarczyło tylko albo się napić i usiąść, gdyż miejsca było pod dostatkiem, bądź udać na spoczynek. Karczmarz oczekiwał tylko z wymuszonym, lecz bardzo ładnie wyuczonym uśmiechem na zamówienia, masując jakiś kufel brunatną ściereczką.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

23
(napiszę pierwszy bo zaległy post)

Phanagoria nie była zachwycona faktem, że przedstawiciel podrzędnej rasy najprawdopodobniej zaczął się do niej ewidentnie przystawiać. Z jednej strony porządne uzmysłowienie mu że ma się odsunąć zapewne rozwiązałoby problem, z drugiej stworzyłoby kolejny problem w kwestii współpracy podczas wyprawy. Phanagoria postanowiła więc nie zwracać na niego większej uwagi, dopóki nie jest zbyt natrętny.
Wtedy jednak sprawa ogólnie się nieco bardziej skomplikowała, gdyż zostali przywitani przez najprawdopodobniej kogoś z miasta do którego się udawali i ten ktoś nie wyglądał na zbyt ufnego człowieka. Znając awersję wielu ludzi z tych rejonów do magów, elfka postanowiła nie zwracać na siebie uwagi i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń. Co gorsza wyglądało na to że pogoda ma się rychło jeszcze bardziej pogorszyć - lepiej aby nie trzeba było tej sprawy rozwiązywać siłą jeżeli czas do tego zmusi. Dodatkowo można było usłyszeć dudnienie najprawdopodobniej kawalerii - wiele znaków dawało do uzmysłowienia, że grupa zbliża się do linii frontu.
Po niezbyt długim oczekiwaniu pełnym napięcia i niepewności (którego Phanagoria mocno nie odczuwała, ale było czuć taką atmosferę wokół) ów osoba która okazała się być Królewskim Inkwizytorem zgodziła się ich ''puścić'' i tak oto ruszyli w kierunku miejsca gdzie mogli spokojnie spędzić noc, a wraz z nimi Phanagoria na swym środku transportu, co wielokrotnie wspomniane było dla niej uwłaczające. Atmosfera jednak nie stała się ani trochę lżejsza gdy grupka zbrojnych na koniach przegalopowała obok nich - elfka w każdej chwili była gotowa do odparcia ewentualnego ataku. Nic niebezpiecznego się jednak nie zdarzyło - ku szczęściu tych którzy ośmieliliby się ją zaatakować.
Dalej było już tylko lepiej - pierwszy cel podróży został osiągnięty. Phanagoria w głębi siebie przyznawała, że przynajmniej z wyglądu forteca wyglądała na odpowiednio przygotowaną do odpierania ataków sił demonów. Gdy już weszli do środka, to przekonanie elfki się utwierdziło po zobaczeniu ilości wojska na ulicach. Widać że Królestwo traktuje sprawę poważnie. Nie napawała się zbyt widokami budowli i fortyfikacji, bardziej interesowało ją w tej chwili miejsce gdzie będzie mogła odpocząć i się odświeżyć - elf to nie krasnolud, odpowiednia higiena to mus. I w takim też miejscu się niedługo znaleźli - trzeba było przyznać, że nazwa karczmy chwytliwa. Czym prędzej zeszła ze swojego uwłaczającego jej godności środka transportu, czując niebywałą ulgę z tego powodu - zarówno fizyczną, jak i psychiczną; po czym weszła za innymi do karczmy, pierwsze co robiąc do rozglądając się wokół za jakimś cichym miejscem.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

24
Faustus skrzywił się, jakby zjadł cytrynę. „Dupa, buc, nie inkwizytor” – pomyślał złośliwie. „Zadufany, wypchany własnym ego, durny buc”. – Nie szczędził myśli na przyjezdnego. Który zapewne nie czytał w myślach, bo gdyby tak było... Cóż, już dawno uciekłby z krzykiem, na widok Faustusowego mętliku. Lub przynajmniej zdrowo porzygał. Tak czy inaczej, chłopiec nie był rad z takiego obrotu spraw. Chętnie podyskutowałby sobie z nim od serca, gdyby akurat nie przewodził delikatnej operacji, którą z całą pewnością trafiłby szlag. Postanowił, że (wyjątkowo – upomniał się w myślach) będzie trzymał język za zębami.

Miasto okazało się takie, jakim wyobrażał je sobie Faustus. Był to typowo ludzi fort, brzydki, jak na jego poczucie gustu, jednak, nie sposób temu zaprzeczyć, dobrze chroniony. Chłopiec ciekawe rozglądał się wokół. Każdy szczegół mógł okazać się przydatny. „Jak niewiele potrzeba, aby i z tego miasta została kupa gruzu.” – Zamyślił się, widząc czerwononosych strażników, człapiących boczną uliczką. „Kilka sprytnych demonów, ze dwa, trzy ogniska chaosu, szczypta nieszczęścia i puf, miasto samo się wykończy”. – Stwierdził ze znawstwem, godnym prawdziwego weterana. Czasami szkoda mu było, że nie siedzi już w tym zawodzie... Jednak w takich chwilach wystarczy przypomnieć sobie twarz szefa i nostalgia pryskała jak bańka z piany.

Przejazd przez miasto był istną torturą. Ulice zapełniali przechodnie, których najwyraźniej wcale nie poruszała nadchodząca, wraz ze zmierzchem, burza. Gdy po raz nie wiadomo który, o włos ominął kolejne, usmarkane dziecko, szukające matki, miarka się przebrała. Sapnął wściekle i uznał, że najzwyczajniej w świecie rozjedzie kolejną osobę, która napatoczy się pod kopyta jego konia. Ludzie chyba wyczuli jego nastrój, bo aż do końca podróży nie zdarzył się żaden incydent, co jeszcze bardziej zepsuło mu humor.

W końcu dotarli do najśredniejszej karczmy, jaką tylko mogli sobie wymarzyć.Pod Przetrąconym Diabołem – przeczytytał Faustus. – Jak słodko. – Dodał ironicznie, schodząc z konia.
Przyjrzał się dokładnie wysokiemu, dwupiętrowemu budynkowi, oraz stojącej obok stajni, z której rosnący w siłę wiatr przynosił niezbyt aromatyczną woń końskiego łajna i skrzek jakichś ptaków, najprawdopodobniej kruków lub gawronów. Na piętrze karczmy trzasnęło otwierane okno. Najwyraźniej służka wietrzyła pokój po byłym lokatorze.

Faustus wpadł na pewien pomysł. Zastanowił się chwilę, patrząc uważnie na członków drużyny, rozjuczających konie i kuce, po czym wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu. Nie był to najlepszy z jego pomysłów, ale zawsze to coś.

Kompana śmiało przekroczyła drzwi gospody. Chłopiec śmiało ruszył w stronę karczmarza, znęcającego się szmatą nad kufelkiem. – Jemu już chyba wystarczy. – Rzekł raźno, po czym, widząc niepewną minę gospodarza, dodał: – Kufel. Bardziej brudny już nie będzie.

Uprzedzając odpowiedź karczmarza rzucił na ladę monetę i rzekł:

Jak mniemam moi ludzie wszystko już wyjaśnili? Jeśli tak, to prowadź do alkierza. – Powiedział, poprawiając sakiewkę. – Miałbym do ciebie kilka pytań, a za rzetelne informacje płacę złotem.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

25
Spojrzenia goszczących tutaj były różne - byli przyzwyczajeni do dziwnych podróżnych, których na pewno sprawdzi, bądź już sprawdził Zakon Sakira. Niektórzy jednak byli zaciekawieni, a spojrzeniem Faustus napotkał na dziwną osobę - dziwną, bo chociaż najnormalniejszą w świecie i codzienną, to spojrzenie tego mężczyzny było jakby zbyt ciepłe, jak na obcego i nieznajomego. Jego delikatny uśmieszek poparł to dziwne odczucie jego osoby. We wnętrzu panowało ciepło i przyjemne światło, gdy za oknem powoli zapadał zmrok. Gdy konie oraz kucyki zostały zostawione w stajniach, razem z wozem zaopatrzeniowym, do którego Thogin przeznaczył warty spośród swoich najemników. Ten najemnik, który miał na nich czekać, z szerokim uśmiechem powitał ich, siedząc przy jednym ze stołów z gromadką tutejszych mieszczan, bądź rzemieślników, bazując na ubiorze. Tłumaczył, że próbował zasięgnąć języka.

Deszcz zaczął powoli uderzać w okna, by potem przybrać na sile, mieszając się ze śniegiem w mokrej, nieprzyjemnej zawierusze. Nie było jednak nad nimi burzy - grzmoty dało się słyszeć bardzo oddalone i wytłumione, być może w ogóle nie w rejonie Białego Fortu. Wciąż jednak silne - burza musiała być na prawdę silna, skoro grzmoty było słychać tak dobrze. Raz nawet wydawało się, że w oknach odbiło się światło jednej z błyskawic. Dziwne jednak, bardziej niebieskie, niż powinno być barwą.

Miejsca było sporo, więc i puste, ciche miejsce się znalazło dla Phanagorii. Początkowo Cichy zmierzał w jej kierunku, ale usadowił się wśród trzech stołów, zajętych przez członków kompanii i przypadkowe osoby z którymi przyszło im siedzieć - niektórzy przysiadali się, albo już siedzieli na tych miejscach, gdy kompania Faustusa zaczęła się rozsiadać. Rozmawiano gromko, dużo, o wielu sprawach, a także rozlano po stołach piwo, masą kufli pokrywając drewnianą powierzchnię - nie często żołdakom i tutejszym wypada pić z przybyszami i podróżnikami. Phanagoria więc usiadła sama, nie w rogu, ale przy pustym stole, chociaż cicho tutaj nie było - okazało się po chwili. Zewsząd dochodził gwar, który rozbudził się z nadejściem późnej pory i podaniem piwa. Viverian po prostu wszedł z innymi i usiadł z grupą, niczym cień.

Karczmarz parsknął z dziwną, krzywą miną, patrząc na chłopca i unosząc brwi w niepewności i kpinie chciał faktycznie coś powiedzieć, ale dojrzałe słowa Faustusa, oraz wzmianka o monecie - a chyba szczególnie o monecie, wzbudziła jego ciekawość i zaufanie co do chłopca, pozwalając mu na pominięcie faktu dziecięcego wieku przewodnika kompanii - Oczywiście - zawahał się przez chwilę, ale nie dopowiedział ani słowa. Faustus dostrzegł na jego twarzy zakłopotanie oraz nawet chwilowy strach, gdy ten zaprowadzał go do małej izby do której prowadziły jedne z wielu drzwi koło lady. W środku nie było zbyt dwornie - jeno dwa stoły, obłożone ławami, oraz kominek w towarzystwie okna - A więc, chłopcze. Czego chcesz się ode mnie dowiedzieć? Nie lepiej, by to dorośli zajęli się pytaniem? W końcu nie mogłeś przybyć tu sam - dodał na koniec, a jego krzywa mina powróciła, a strach jakby uszedł.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

27
Na ustach Faustusa pojawił się paskudny uśmiech.
-- Szybko dorastam -- wycedził przez zęby, sięgając po stojący obok dzban z winem. -- Dla twej informacji -- powiedział wreszcie, ocierając usta rękawem -- To takie przekleństwo które spadło na mą rodzinę. Dziecięce ciało to drażliwa sprawa. Choć, prawdę mówiąc, jestem wdzięczny, że wynajęty mag spieprzył czar i zamiast dziecięcego rozumu, mam dziecięce ciało. A przy okazji -- dodał, wskazując palcem na dzban. -- Nie dobre. Wiem, że gdzieś tam masz schowaną omszałą buteleczkę dla specjalnych gości. Chętnie za nią zapłacę, jeśli okaże się smaczne.
A osobiście chciałem zapytać o obecną sytuację w mieście. Skąd tu, do cholery, aż tylu Sakirowców? Nie mają co robić dalej, na północy? Z tego co pamiętam, diabelstwa i cała inna masa cholerstwa ma się tam całkiem nieźle. Mało brakuje, a zakonnicy niedługo zaczną dźgać widłami każdy wóz z sianem wjeżdżający do miasta. Szukają kogoś?


Polejże i sobie -- dodał łaskawie do milczącego rozmówcy. -- Co tak o suchym pysku będziemy gadać. Każ też podać strawy. Odnoszę wrażenie, że zapach dobiegający z kuchni ma pewien potencjał. Czyżby to czasem nie był gulasz wołowy?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

28
- Rozumiem - skwitował na samym końcu karczmarz, chociaż jego twarz wyrażała coś zupełnie innego, mianowicie niezrozumienie i dziwną nutę podejrzliwości bądź strachu. Trudno było zresztą to sprawdzić. Śledził Twoje ruchy, mrużąc przy każdym dziwnie oczy, jakby podejrzewał, że zaraz zrobisz coś nieoczekiwanego.

- To najlepsze wino, jakie mogę podawać gościom. Być może o późniejszej porze, jak ruch będzie mniejszy. Lepszej jakości trunki są zarezerwowane dla wyżej położonych w tym mieście - rzekł z lekką rezygnacją w głosie, tracąc nadzieję na dodatkowy zarobek. Nie wydawał się jednak zaskoczony swoją odpowiedzią - widocznie było to oczywistością, że w Białym Forcie większość dóbr jest przeznaczona dla Zakonników, czy żołnierzy - Nie wolno zbyt dużo rozmawiać o Zakonie. Oraz o wojnie z obcymi - pobladł lekko karczmarz, widocznie trudząc się tymi słowami. Strach jakby bardziej wyszedł na jego czoło, jakby zrozumiał coś bardzo konkretnego, a czego nie dostrzegał wcześniej.

- Nie wiem panie, któż Wy jesteście. Czy z Zakonu, czy innej agentury. Jedyne, co gościom mogę powiedzieć to to, co wszędzie wiadomo. Dużo wojska na południe ruszyło, chociaż Zakon w większości tutaj ostał, więc więcej już jest tutaj braci zakonnych, niż zwykłych żołdaków. Gdy mniej ludzi, to więcej ostrożności trzeba... Nie wiem, kogo szukają. Ogólnie szukają. Po ulicach, po karczmach, po traktach. A na północy jeszcze baczniej, bo się obawiają szpiegów i nagłych ataków. Więcej nie wiem. Nie więcej wiem, niż zwykły bywalec - zaczął lekko się pocić, nerwowo przebierając dłońmi nad stołem.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

29
Faustus był dziwny. Z tym stwierdzeniem pewnie zgodziłby się każdy kto chociaż chwilę przebywał w jego towarzystwie. Kto widział jak mężczyzna wygląda a jak dobiera słowa. Jak te dwie cechy zupełnie nie współgrają ze sobą. Z wyglądu dwunastolatek ale umysł bez wątpienia dorosły. W tym przypadku można się srogo pomylić oceniając książkę tylko po okładce. Możliwe, że karczmarz zaczynał rozumieć z kim ma do czynienia. Chociaż jego tępa mina wskazywała na coś zupełnie innego.

Eskil przebywał w grupie dostatecznie długo by wiedzieć, że wygląd Faustusa to tylko pozór. Że jest niebezpieczniejszy niż mogłoby się wydawać. Eskil wiedział to wszystko gdyż podróżował z grupą od samego Saran Dun. Był świadkiem castingu, ale nie brał w nim udziału. Musiał wpierw sprawdzić z kim będzie miał do czynienia. Dołączył do grupy najemników i aż do Białego Fortu podróżował w obstawie. Ale teraz, gdy drużyna uszczupliła się nieco o pewnego krasnoluda nastał czas by się ujawnić.

Eskil w ubraniu najemnika podszedł bez pardonu do stolika przy którym siedział Faustus i polecił karczmarzowi by nalał mu kufel piwa i nie czekając na reakcję chłopca zaczął swój wywód.

-Straciliście na szlaku towarzysza, krasnoluda chyba, a to oznacza jednego specjalistę w grupie mniej. Ale żałobę i umartwianie się można z siebie zrzucić gdyż na jego miejsce pojawiłem się JA. A uwierz mi Panie, moje usługi są stokroć więcej warte, niż usługi tej, pożalcie się bogowie, góry mięsa. Otóż widzisz Panie nie jestem zwykłym najemnikiem... Jestem włamywaczem... oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu... Żaden zamek czy pułapka mi nie straszne. Mógłbym wam pomóc w wyprawie... ale... na pewno nie za ten marny najemniczy żołd. A! Gdzież me maniery?! Nie przedstawiłem się! Miano me Eskil.- Włamywacz skłonił głęboko głowę po czym wziął łyk piwa przyniesionego mu przez karczmarza.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

30
– Nie. – Odparł spokojnie chłopiec, nie zerkając nawet na mężczyznę. – Za dużo gadasz. Oberwańcy strasznie dużo mielą ozorami o swoich czynach, a już widziałem, co się z nimi w podróży dzieje. Jak ten krasnolud. Chleją i giną w zaspach.

Faustus miał zamiar coś jeszcze dodać, ale nagle wpadł na jeszcze lepszy, weselszy pomysł.

– Chociaż właściwie... Włamywacz powiadasz? Ha! A może poprzesz swe słowa czynami? Żadna pułapka i zamek ci nie groźna? Czyli... Wyciągnąłbyś mnie bez problemu z Zakonnego więzienia? Jeślibym, oczywiście, tam trafił? To by było coś! Może mały sprawdzian?

Karczmarzu! – Krzyknął chłopiec po chwili ciszy, dopijając wino prosto z garnca. – Nowy dzban wina dla mnie i... Cokolwiek sobie ten człowiek zażyczy, też dzbanek. I opowiedzcie no, dobrodzieju, kogo to tak namiętnie szukają? Jeno nie mów, że nic nie wiesz, bo znam ja was, karczmarzy. Niejeden żołnierz, ba, Zakonnik także, trunek u ciebie spożywa. Nie zaprzeczaj, boś sam mówił, że lepsze trunki dla „lepszych” rezerwowane. No właśnie. Jak się taki jeden z drugim upije to i jakieś słowo przy rozmowie padnie... Jakaś głośniejsza uwaga, cokolwiek. A skoro to takie ważne... Toż pewnie najpopularniejszy temat, mam rację? A nawet jeśli, przypuśćmy, nikt słowa nie uronił, w co szczerze wątpię, to może jakiś rysopis w obieg puścili? List gończy może?

– Chodź, chodź – ponaglał gospodarza Faustus – nie ociągaj się, bo języki nam wyschną. Weź i szklanicę dla siebie, napij się z nami... I opowiadaj. Wszystko co wiesz. Czy poszukiwany nie jest aby choć trochę podobny do mnie? Czy, znowu czysto teoretycznie, oczywiście, mogliby wziąć mnie za tamtego? Łatwo wtedy trafić do Zakonnego więzienia?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”