Ruiny na Północy

1
Obrazek
Droga ku legendzie. Część I
Na północ!
Jeśli się chce coś znaleźć, trzeba po prostu szukać.
Rzeczywiście, kto szuka, ten najczęściej coś znajduje,
niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba.


Nie był może to najbardziej imponujący widok, porównując to z tym, jak początkowo wielu chętnych było w samym Saran Dun. W karczmie, gdzie zostało powieszone ogłoszenie, zebrało się tylu, że segregację pomiędzy nimi Faustus musiał dokonywać nawet na dworze. Chociaż chciał zabrać ich szczerze jak najwięcej - zawsze to ktoś inny może wpaść w kłopoty zamiast niego, to znaczna część zrezygnowała, widząc, kto jest pracodawcą. Bezrobotni rzemieślnicy, piekarze, szukający łatwego zarobku najemnicy i zbiry, które bardziej interesowały się dobytkiem Faustusa, niż celem wyprawy, zostali odsiani jako pierwsi - albo zwątpili, albo po prostu nie nadawali się do takiej wyprawy, chociaż błagali nawet na kolanach, by ich zabrać. Wojna z demonami na północy. Wojna z Varulae na południu. Oraz zima. Wszystko to zabrało wiele żyć - ulice Saran Dun lekko opustoszały. Pomimo tego nadal jednak było wielu, którzy byli głodni, biedni, a każda okazja do zarobku była dla nich możliwością przetrwania i uratowania siebie oraz bliskich. Szkoda tylko, że nie tego szukał Faustus. Nie potrzebował ratowania biednych, którzy zapewne umrą - brak pracy, brak pieniędzy, brak jedzenia.

Teraz, gdy mijali już oddalony niezwykle Zamek Piołun, dało się lepiej zobrazować to, co udało się osiągnąć temu charyzmatycznemu chłopcu. Tuż za jego koniem, na ładnym powozie, ciągniętym przez dwa rumaki, leżało wszelkie zaopatrzenie na podróż, chronione przez szóstkę służących, ładnie ubranych, jakby zbyt przewiewnie na tę pogodę, mających na sobie dla ochrony skórzane kurty, które niezbyt im pasowały. Konie postukiwały o twardą, kamienistą drogę. Chociaż innych członków wyprawy mróz szczypał po nosach, a wizja zamarznięcia lub padnięcia z głodu była całkiem możliwa, to służący, oraz ich pan, jakby w ogóle się tym nie przejmując, brnęli dalej, przez pokryty bielą kraj. Przód, jadąc w ciszy, ustępował równie cichemu jak na razie środkowi, w którym Faustus zebrał sobie ciekawych poszukiwaczy przygód. Wydawało się, że oni są na tyle godni zaufania, by nie poderżnąć mu gardła, gdy będzie spał. Możliwe, że faktycznie chcą odnaleźć Latającą Wyspę, o której przecież krąży tyle legend. Jadąca na kucach Faustusa trójka, która nie miała własnych wierzchowców, więc z odliczonych z końcowej zapłaty pieniędzy podarowano im te dzielne zwierzęta, co wyglądałoby śmiesznie, gdyby nie fakt, że posiadanie wierzchowca, to w takiej chwili ogromny plus. Wyglądało to, jakby wóz z zaopatrzeniem, oraz grupa najemników byli szczytami gór, a ta trójka nagłą doliną, przesmykiem. Jegomość przypominający jakiegoś materiałowego ptaka, który wzbudzał wielkie zaciekawienie swoim tajemniczym wyglądem. Szczególnie podróżującego z nimi zbiegłego zakonnika, oraz drugiego osobnika - maga Silvana. Co też to religia robi z ludźmi - dawniej zakonnik, teraz najemny zbir, małomówny, przezwany po prostu Cichym. Obok ptakopodobnego jechały jeszcze dwa kuce - wzbudzająca większe zainteresowanie, niż reszta elfka. Nie była jednak zbyt urodziwa według prostych, męskich standardów - na pewno zbyt szczupła w biodrach dla wprawnych wojów, chociaż widok jej zbroi nadawał jej czegoś, co bardzo ciekawiło najemników, którzy najchętniej by się do niej dobrali. Phanagoria z pewnością była za szczupła dla Orzada, któremu chyba tylko jedynemu pasował ów kuc, na którym przystało mu jechać. Nie wiadomo jednak, co dokładnie o elfce myślał krasnolud - kto wie, co czai się w umyśle krasnoluda? Jemu jedynemu z tej trójki jako tako szło też jeżdżenie na tym zwierzęciu. Utrzymywał się w siodle, podczas gdy Viverian i Phanagoria już teraz byli cali obolali, nie przywykli do końskiego grzbietu. Tym bardziej do grzbietu kuca. Co chwila nieomal nie spadali - trudno będzie naprawić swoją reputację w oddziale, gdy jedyne, co się robi, to stara się, by nie spaść z siodła. Niezła to była kompania. Nieznany z rasy Ptakopodobny na brązowym kucu, elfka na czarnym, krasnolud na białym, zbiegły zakonnik na wychudłym, szarym koniu, mag zajmujący się archeologią, który dosiadał czarnego, wspaniałego rumaka, oraz Faustus wraz ze służbą. Nie zapominajmy też o grabarzu.

Na końcu zaś, chociaż bardziej szara i szczelniej ubrana, to na pewno głośniejsza i bardziej obiecująca część wyprawy, jechała podśpiewując sobie wędrowną piosenkę. Najemnicy. Walczący i pracujący za pieniądze. Póki była wizja wypłaty, można było na nich liczyć. Ciekawym było, jak długo wytrzymają, jeżeli się okaże, że staną oko w oko z armią demonów, w której kierunku zmierzali. Skórzane pancerze, poprzeplatane kolczugami, futrami i ćwiekowanymi dodatkami, zdobiły ich ciała - a było ich siedmiu. Z nożami przy pasach, mieczami i toporami na plecach, oraz kuszami przy siodłach niezbyt dobrze prezentujących się koni. Jeden z nich, nieoficjalny przywódca najemników, Thogin z Północy, wysforował się do przodu, by zająć miejsce po lewej stronie Faustusa, podczas gdy znajomy grabarz jechał po jego prawej - Faustusie - rzucił krótko, wesoło uśmiechając się spod wąsa. Widocznie trochę dziwnym wydawało mu się zwracać do chłopca jako do "pana Faustusa" - Niedługo dotrzemy na terytorium Białego Fortu. Sądzisz, że to dobry pomysł jechać tamtędy? Masa tam Sakirowców - z widocznym odrzuceniem tego ostatniego słowa skrzywił się, jakby zjadł cytrynę, marszcząc poorane zmarszczkami czoło. Wzrok jego skierował się do przodu, gdzie krajobraz kierował się lekko w górę, ku puszystym, białym wzgórzom, na których gdzieniegdzie przebijały się dachy dawnych gospodarstw.

- Czym właściwie jesteś? - zapytał ze swojego rosłego rumaka, bez żadnych wstrzemięźliwości Silvan, mag, który do nich dołączył, górując nad Viverianem. Jego szare oczy łypały na zwierzęcą czaszkę, chociaż nie dało się z twarzy wyczytać żadnych emocji - gęsta, niemalże stereotypowa dla magów siwa broda zakrywała jej znaczną część. W umyśle diabelstwa zawitała lekka groźba, mogąca popsuć jego plany w odkrywaniu tych świątyń, a dodatkowo słońce, odbijające się od śniegu, przeszkadzały mu w skupieniu się.

Śnieg nie padał, lecz wiał wiatr. Było im zimno, lecz nie marzli - każdy miał dobrą ochronę przed zimnem. Chociaż byli głodni, to nie byli zdesperowani, by zrobić wszystko za jedzenie. Sytuacja Kompanii Faustusa kreowała się na całkiem dobrą. Naturalnie, na obecną chwilę, bo jak mawiał poeta zwany Pierwszym Piórem Eroli, Kasjon - Nic nie może przecież wiecznie trwać. Za wzgórzem przed nimi, które musieli przebyć, jako, że tamtędy biegł trakt, w powietrzu dało się zobaczyć lekkie tylko, dymne chmury.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

2
– ...a wtedy ona wtyka mu rękę do portek i wrzeszczy: Nic tu nie ma! – dokończył swą anegdotkę grabarz i ryknął śmiechem. Służący zawtórowali mu grzecznie, jednym zgranym chórem. Faustus natomiast ograniczył się do wykrzywienia ust, które przy odrobinie wyobraźni uznać było można za uśmiech.
– Ależ drogi przyjacielu – zaczął sarkastycznie i zerkając na podjeżdżającego najemnika dodał – nie sądzisz, że nie jest to historia odpowiednia dla dziecka? – Mimo szyderczego grymasu w jego oczach wyczytać było można, iż świetnie się bawi.
– Iiii.... – fuknął grabarz, machając dłonią. – Taki z ciebie dzieciak, jak ze mnie tryton... – Miał zamiar dodać coś jeszcze, lecz spostrzegł podjeżdżającego żołdaka i zamilkł, lustrując go znudzonym spojrzeniem.

– Witaj Thoginie. – Rzucił chłopiec w stronę jadącego po jego lewej stronie człowieka. – Wspaniały mamy dziś dzień, nieprawdaż? Aż ma się ochotę złupić jakąś osadę, lub choćby spalić chatę...
– Faustusie - rzucił krótko najemnik, wesoło uśmiechając się spod wąsa. – Niedługo dotrzemy na terytorium Białego Fortu. Sądzisz, że to dobry pomysł jechać tamtędy? Masa tam Sakirowców.
– Stfu – grabarz splunął za siebie, mamrocząc coś pod nosem. Służący wymienili między sobą krótkie spojrzenia.
– Sakirowcy... – Zamyślił się Faustus, wbijając wzrok w drogę przed nimi. – Od zawsze wszędzie było ich pełno. Jednak odnoszę wrażenie, że ostatnimi czasy jest ich jakby więcej... Rozleźli się jak pchły na starym kundlu.
– Spalili mi kiedyś, cholera, całkiem pokaźną kolekcję kocich ogonów. – Wymamrotał grabarz – Według nich, uwaga – dla podkreślenia wagi swych słów uniósł w górę sękaty palec – to wiel-ce po-dej-rza-ne, trzymać w domu takie rzeczy i z pewnością służą one do kontaktu z demonami. Stfu! – Splunął kolejny raz i dodał – Musiałem się gęsto tłumaczyć, a i tak, profilaktycznie, zamknęli mnie na miesiąc w lochu.
– Tak... – westchnął Faustus, który historię tę słyszał już nie raz. – Sakirowcy nigdy nie wróżą nic dobrego. Gotowi jeszcze uznać naszą wyprawę za heretycką... Musimy się naradzić. – Dokończył zdecydowanym tonem i wstrzymał konia, aby zrównać się z pozostałymi poszukiwaczami przygód.
– Hej, wiesz ilu Sakirowców potrzeba do rozpalenia stosu? – usłyszał jeszcze swego przyjaciela, który najwyraźniej postanowił zagadać Thogina.

– Mam nowiny. – powiedział chłopiec beznamiętnym tonem do towarzyszy. – Przed nami leży Biały Fort, a w nim stacjonuje masa Sakirowców. Nie wiem, jaki macie do nich stosunek, jednak musicie pamiętać, że są w stanie zagrozić naszej wyprawie. Mamy więc dwie możliwości – rzekł badając twarze kompanii. – Pierwsza jest taka, że wjeżdżamy do miasta, udajemy, że nie robimy nic niezwykłego i znikamy najszybciej, jak tylko się da. Z drugiej strony natomiast... – dodał, zerkając na odległe drzewa. – Miasto możemy okrążyć, gdzieś tutaj powinna być jakaś boczna droga. Co prawda nie uzupełnimy zapasów, jednak ominiemy ciekawskie spojrzenia. I za takim wyjściem oponowałbym. Chcę poznać jednak wasze zdania. Co sądzicie? – spytał, po czym, po chwili zastanowienia dodał – no chyba, że macie jeszcze jakieś inne pomysły?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

4
Jazda na kucu. To prawie jak policzek dla elfa. Jednakże jako Mag Bojowy większość czasu spędzała na nauce i udoskonalaniu swoich umiejętności tak więc nauka jazdy konno po prostu nie była w jej harmonogramie. Ale cóż, jakoś trzeba przeżyć. Na początku było... no... bardzo ciężko, ale z czasem zaczęła się wprawiać i było już tylko ciężko. Jak tak dalej pójdzie, to za jakiś czas będzie już tylko trochę ciężko. Co nie zmienia faktu, że miała ochotę zejść i pójść pieszo.

Co gorsze jednak, miała wrażenie że na tą wyprawę organizator wybrał co najmniej kilka całkowicie nieprzydatnych na niej jednostek - nie licząc jej rzecz jasna. I kilku wyjątków, jak mag czy kilku najemników którzy wyglądali na znających się na swojej robocie i gdyby nie irytowali jej swoimi spojrzeniami, to byłoby w porządku. Oprócz tego jakiś... Jakieś... coś w nadzwyczaj nieudanym przebraniu ptaka i krasnolud. KRASNOLUD. Za co on może robić? Za stołek? Za górnika? Do grona nieprzydatnych chciała zaliczyć też grabarza, jednakże po krótkim namyśle patrząc na grupę uznała że może być przydatny. Więc wyszło na to, że organizator w większości przypadków jednak nie dokonał głupich wyborów. Cóż, wraz z informacjami zmienia się punkt widzenia - przynajmniej u racjonalnej osoby, jaką jest Phanagoria.

Wiatr wiał dosyć mocno powodując że solidnie przypięta fioletowa peleryna powiewała niczym sztandar na jakimś maszcie, co dodatkowo trochę utrudniało utrzymywanie równowagi. Ale jakoś dawała radę. Cały czas obserwowała otoczenie - czy to analizując członków wyprawy, czy patrząc na krajobraz nie zapominając oczywiście o konieczności utrzymania się na środku transportu. A gdy na przodzie konwoju rozpoczęła się jakaś rozmowa, starała się możliwie dużo z niej wyłapać swoimi elfimi uszami. Po krótkiej chwili organizator który być może na dorosłego nie wyglądał ale zachowywał się dużo bardziej dojrzale niż wielu ludzi jakich miała okazję spotkać zaczął do nich mówić. Słuchała uważnie po czym po krótkim namyśle zaczęła wyrażać swoją opinię zwyczajnym kobiecym głosem:
-W mojej opinii wszystko zależy od tego kiedy będzie następny przystanek do uzupełnienia zapasów i na ile nam starczy obecnych zapasów przy ich aktualnym zużyciu. -Więcej nie miała zamiaru mówić, bo nie miała o czym. W takich chwilach liczy się chłodna kalkulacja.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

5
Wyprawa była męcząca,ale on dzielny krasnolud wytrzymywał trudy podróży i rozglądał się z wolna po swoich towarzyszach. Najbardziej zdziwiło go ptakopodobne coś....nie miał pojęcia,kto lub co może tym czymś być. Postanowił,że w następnych dniach bardziej przyjrzy się dziwnemu towarzyszowi,ale,póki co liczył się dla niego tylko widok. Z doświadczenie wiedział,że obserwacja terenu jest podstawą w każdej nowej przygodzie , niestety teraz absolutnie nie miał na to ochoty. Powolnie się przeciągnął i jak to miał w zwyczaju- pogłaskał się po brodzie. Gdy,jednak samotna jazda mu się znudziła a brak gorzałki zaczął doskwierać rzucił do swych towarzyszy : " ej pobratymce! Kiedy będzie jakaś ciepła strawa i piwo hymmm??"

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

6
Dowódca najemników jedynie wzruszył ramionami, słysząc, jakoby Sakirowców miało być ostatnimi czasy więcej, niż kiedyś. Podrapał się po krótkiej, czarnej brodzie, dziwnie otwierając usta i wysuwając podbródek - Zapotrzebowanie jest, więc i oni się pojawiają - odwróciwszy się w kierunku Białego Fortu zawiesił tam szare oczy, słuchając rozmów reszty plecami. Gdy usłyszał zagajenie grabarza, rzucił na niego zdziwionym spojrzeniem i jedynie parsknął, jakby w ogóle nie spodziewając się takiego pytania - Nie wiem - odpowiedział krótko i treściwie. W przywódcy najemników Faustus wyczuwał jakąś dziwną aurę - jakby był silniejszy. Ale nie w sposób fizyczny. Możliwym było, że to jakieś zdolności magiczne, albo rasowe nieścisłości, które wskazywać by mogły na rasę mieszaną. Pomimo tego, Thogin wyglądał na godnego zaufania, dopóki mu się płaciło. Ludzie pytali o kolejny przystanek. Faustus jednak wiedział bardziej, niż doskonale, że Biały Fort to ostatni przystanek na ich drodze - potem będą już tylko góry, śnieżne ostępy... No i demony. Nie stracili jednak wiele żywności. Po drodze, szczególnie na południe i wschód od Białego Fortu na pewno znajdą jakąś karczmę, lub wieś. Problem leżał w tym, że ostatni trakt, jaki mijali, prowadził ku Księstwu Grenefod, a raczej wybrzeżu. Jedzenia być może starczy - z Saran Dun zabrano go dużo. A też i chętnych do jedzenia może być w przyszłości mniej, gdy już miną granicę.

Mag Silvan zaś, jak to mag, pokiwał głową w zamyśleniu, gładząc pasma swojej długiej, siwej brody, której nie powstydziłby się nawet krasnolud. Silvan wyglądał na ubranego chyba najlżej - ciężka szata i żelazne elementy pancerza, przypominające raczej ozdoby - cóż to, jeno karwasze, zakrywający tylko mostek i szyję komin. Na pewno nie było mu zimno w palce - gdy byli w zimnie, miał rękawice, a w cieple miał masę pierścieni - Aha - wydusił z siebie w końcu, jakby udało mu się odkryć jakąś wielką tajemnicę, której nikt wcześniej nie potrafił odgadnąć - A ja jestem archeologiem. No i magiem, naturalnie. Wyglądasz na egzystencję do maga podobną. Ale bardziej do takiego, powiedzmy, druida. Co Wy, druidzi, myślicie o całej tej zimie, która trwa już tyle miesięcy? - kontynuował, nie spuszczając wzroku z Viveriana.

Początkowo nikt nie odpowiedział krasnoludowi, ale najemnicy po chwili podjechali grupą bliżej niego i któryś rzucił, raczej radośnie i w dobrej wierze - Piwa żłopać nie powinniśmy, chociaż napić się by wypadało. Oficjalnie ochrzcić kompanię. A o ciepłą strawę pytaj Thogina i Faustusa. Od ich decyzji zależy, czy będziemy spać w cieple, czy w zimnie tej nocy - dodał na sam koniec, lekko niechętnie wojownik o kwadratowej twarzy. W sumie miał i trochę racji. Droga z Saran Dun do Białego Fortu była na pewno pełna zimna i śniegu, który osadzał się na ludziach i zwierzętach. Było im zimno, chociaż byli ubrani ciepło. Zimno to przegryzało się przez ich ubrania coraz bardziej z każdym dniem. Wypadałoby, żeby chociaż przed Północą przespać się gdzieś, gdzie jest ciepło, wygodnie, oraz bezpiecznie. Kto wie, kiedy następnym razem będą mogli zasnąć wszyscy, bez wart. Oraz kto wie, kiedy następnym razem spojrzą na ogień. Obecny etap podróży był po prostu zwykłą podróżą. Prawdziwa wyprawa miała się dopiero zacząć, gdy miną Biały Fort.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

8
Faustus nie był głupi. Uważnie wyłapywał urywki rozmów prowadzonych przez kompanię i dokładnie analizował je w swojej głowie. Wiedział także, że Biały Fort jest ostatnim dużym miastem na ich drodze. Gdzieś w pobliżu, przy którejś z bocznych dróg, z pewnością znaleźliby jakąś mniejszą lub większą wieś. Jednak... Pojawienie się sporej ekspedycji w jednej z takich dziur z pewnością wywołałoby nie lada sensację... Sensację, która w niedługim czasie z pewnością dotarłaby do uszu Sakirowców. A ci z kolei zapewne bardzo by się zainteresowali karawaną, która zamiast przejechać przez miasto, nadkłada wiele godzin drogi, włócząc się po bocznych drogach. Co zrobić? Wybrać demona, o którym się wie i wjechać śmiało prosto do miasta, czy też demona nieznanego i miasto ominąć, licząc na brak Sakirowskiego zainteresowania?

Chłopiec westchnął. Kobieta – mag, jako jedyna wykazała zainteresowanie jego pytaniem. Cała reszta najwyraźniej miała to gdzieś. Nie wróżyło to zbyt dobrze ich przyszłej współpracy. Jednak jej rada wystarczyła. Mimo sporych zapasów, wartoby co nieco dokupić. Kolejna sprawa to najemnicy. Widać nie przyzwyczaili się jeszcze do trudów podróży. Faustus pomyślał złośliwie, że inaczej zaśpiewają, gdy na ich wypielęgnowanych zadach pojawią się bolesne czyraki.... Tak czy inaczej – chłopiec odegnał (chwilowo) kuszącą wizję stękających z bólu żołdaków – nie warto zrażać do siebie ludzi. Zwłaszcza tych, którzy dbać mają o twoje bezpieczeństwo.

– Dobra, hołota! – Powiedział nadzwyczaj dziarsko, zupełnie do siebie niepodobnie. W jego oczach czaiły się małe, złośliwe ogniki. – Dać krasnoludowi piwa! Dalejże, żwawo, puścić w obieg dwa bukłaki! Ruszamy do miasta! – Dodał jeszcze, przemieszczając się na przód karawany. – Pozwólcie do mnie – rzekł do maga i przywódcy najemników.

Zrobimy tak... – Powiedział, gdy podjechali do niego. – Nie uśmiecha mi się wizja wizyty w Białym Forcie, jednak będzie to chyba najlepsza opcja. Wjedziemy śmiało, nie mamy przecież nic do ukrycia. Przekażcie jednak ludziom, żeby trzymali gęby na kłódki, jeśli nie chcemy się niepotrzebnie tłumaczyć. Pamiętajcie: jedziemy na wykopaliska finansowane przeze mnie, prowadzone przez ciebie – tutaj skłonił się w stronę czarodzieja – a co tam znajdziemy? Nie wiemy. Co to za ruiny? Kurhan, prawdopodobnie dawnych rycerzy. I takiej wersji się trzymajmy. Zatrzymamy się w karczmie, ani nie największej, ani nie najmniejszej, najlepiej w dzielnicy handlowej. Wyślemy kilku naszych po sprawunki i następnego dnia z rana ruszamy dalej. I, na bogów – dodał, zerkając na wesołą kompanię. – Żadnych burd. Brak nam tylko straży miejskiej na głowie. Czy wszystko jasne?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

9
-Typowe... -Pomyślała ze zniechęceniem które okazała wzdychając gdy usłyszała to co powiedział krasnolud. Tylko żarcie i chlanie im w głowie. Jakakolwiek nadzieja na to że ten jeden przedstawiciel przykurczej rasy będzie bardziej cywilizowany znikła równie szybko jak się pojawiła. Gdyby to elfy rządziły światem - względnie z pomocą ludzi, wszystko by było lepsze... Po chwili jednak do ludzi (przynajmniej na tej wyprawie) także straciła nadzieję, gdy Ci umiarkowanie ochoczo (ale jednak) poparli ''prośbę'' krasnoluda. Z takim zespołem, to zaiste będzie ciężko...

Tak czy inaczej, akcja szła naprzód. Phanagoria dalej starała się możliwie podsłuchiwać jakichś zdań którzy wymieniali między sobą organizator i jego kumple, ale niewiele mogła usłyszeć głównie przez silny wiatr który dodatkowo ją denerwował, bo rwał jej pelerynę (która na całe szczęście jest solidni zapięta) i dodatkowo powodował że jej długie rude włosy robiły za pelerynę numer dwa. Ale cóż, trzeba przeboleć zwłaszcza że zapewne będzie jeszcze tylko gorzej. Zimno także dawało się we znaki, szczególnie dla elfki która większość życia spędziła w dosyć ciepłych okolicach Oros.

Potem jednak nastąpił kolejny cios w jej wiarę w powodzenie tej wyprawy, gdy sam organizator zgodził się na puszczenie w obieg alkoholu. Znając krasnoludów i ludzi będzie im mało i będą chcieli chlać więcej. Alkoholicy...
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

10
Krasnolud wyraźnie się ożywił , gdy w obieg ruszył alkohol. Z uśmiechem na ustach rzekł do swych towarzyszy: - To ja rozumiem. Zauważył co prawda, że nie wszyscy uczestnicy wyprawy byli zadowoleni zbliżającym się i nieuchronnym piciem gorzały,ale absolutnie nie obchodziło go ich zdanie. Od początku wyprawy marzył tylko o zimnym kuflu dobrego piwa,bo przecież żaden krasnolud nie umie normalnie funkcjonować,jeżeli nie wypije co najmniej beczki dobrego trunku dziennie.

Gdy już wlał w siebie całkiem ładną ilość alkoholu poczuł , że wraca do życia. Teraz postanowił bardziej przyglądać się swoim towarzyszom. Widział irytację elfki na większość jego zachowań , ale przecież to akurat było normalne. Miał na głowie większą zagadkę , a mianowicie ptakogłowego przyjaciela......

Następnie odpowiedział Faustusowi: nie bój się przyjacielu...głupi nie jestem toteż w bójki wdawać się nie zamierzam. Jedyne co może mieć problem to ich zapasy piwa i wszelkiej gorzały-dodał z wielkim uśmiechem.

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

11
- Przygodę. Oraz największą z sił, wiedzę - odparł wesoło czarodziej, nie odwracając się, zanim jeszcze dotarł na sam przód karawany. Tam też rozmowa rozegrała się pomiędzy trójką, która widocznie faworyzowała się na przywódcę i jego dwóch adiutantów. Hierarchia tej kompanii rozrysowała się dosyć prędko - polegając na autorytecie, posiadanej wiedzy i przydatności w podróży, Silvan i Thogin zyskali chyba największy szacunek wśród większości wyprawy. Thogin był inteligentny i myślał, jak żołnierz. A Silvan wiedział dużo. Prawdopodobne, że równie dużo, co sam Faustus, o ile nie więcej. Podobnie jak u Phanagorii, szata Silvana powiewała na wietrze, podrywana wiatrem. Elfka dojrzała stalowe elementy zbroi. Bardzo ładnej i drogiej zbroi, przebijającej się spod materiału, gdy szata lekko się uniosła. Była to zbroja dziwna, jakby rzeźbiona w metalu - wokół elementów łuskowych zawijasy z płyt ozdabiały biodro maga, które ten skrył, nieświadomy obserwacji, ściągnął lekko szatę. A dziwna była to szata - nie jednolita, a jakby z kilku płatów zrobiona, umożliwiając luźne ruchy, ale i przed zimnem słabiej chroniąc. Może po to ten pancerz - by temperaturę zachować?

Kompania podzieliła się na postoju, nie schodząc z koni, na trzy, powiedzmy, obozy. Przód stanowili nieoficjalni liderzy tej wyprawy, jadący obok wozu, grabarza i służby. W środku zrobiło się jakby rzadziej - puste miejsce wypełniali bowiem tylko Viverian i Phanagoria, którzy nie wymieniali ze sobą żadnego słowa, odkąd wyruszyli w wyprawę. Nie można też zapomnieć o Cichym, który wydawał się nie należeć do żadnej konkretnej grupy. Ani najemników, ani tych barwnych poszukiwaczy przygód. Cichy, cicho jedynie jadąc, zaczął nucić coś pod nosem, ze wzrokiem wbitym w widnokrąg. Wydawałoby się, że jak wcześniej najgłośniejsi, powinni być najemnicy. Gdy puszczono wino, pili bardzo niechętnie, sceptycznie podchodząc do trunku, tłumacząc się, że to służba. A dopóki pracują, pić nie powinni. Naturalnie, krasnolud zachowywał się jak na krasnoluda przystało. Jakby spojrzał potem w oczy swoim przodkom, odmawiając alkoholu, gdy za darmo jest dostępny. Za darmo! Pochłaniając bukłak mocnego wina, bo piwa w zapasach nie było, cieszył się zaiste, gdy słodka, zdradliwa tym smakiem ciecz posklejała mu wąsy i brodę. Może będzie mu cieplej, gdy kłaki owe z brody zlepione, tarczę udawać będą, a wiatr widząc ochronę ową, bać się będzie ją przekroczyć. Wtedy też odczuł, co to wino oznaczało. W głowie mu zaszumiało, jakby wichry północy tam zamknięto. Koń zdawał się teraz jakby skakać i wierzgać, chociaż tylko łbem ruszał, rozglądając się na boki. Nie było jednak tak źle - nie czuł się chory, ale pechowo alkohol i jazda konno w połączeniu były niebywale groźne.

- Na moich ludziach można polegać. Burd żadnych urządzać nie będziemy, chyba, że uznamy, że nie zagrożą one naszym interesom, bo zdarzyć się może, że sam burdy będziesz pożądał. Może i Biały Fort, ale wielu tu może być znudzonych żołdaków, co im nosa utrzeć trzeba - uśmiechnął się, gestykulując żywo Thogin, wskazując gdzieś na wzgórza, za którymi być może widać już będzie miasto. Twierdza wręcz, Sakirowców, która posterunkiem będąc, utrzymuje demony od granicy z Keronem - Jako, że ludzi nie posiadam, za siebie mówić będę. Biały Fort jest co prawda, problematyczny, ale sądzę, że damy sobie radę. Wysforować jednak wypadałoby przodem jakiegoś mołojca, żeby teren wybadał. Sam mogę pojechać, jeśli trzeba, ale jedźmy już, bo po zmroku mogą nie wpuścić - powiedział Silvan, wymuszając tym samym brnięcie dalej, gdyż konia pogoniwszy ruszył wolno drogą ku szczytowi wzgórza, poprawiając juki, przy których długi kij, być może laskę jakąś magiczną trzymał. Tego nie wiadomo było - magowie mają wiele sekretów. Thogin zaś również, wolniej znacząco, ruszył do przodu. Ku wzgórzom.

- Ufasz im? - zapytał pod nosem, marszcząc się, jakby powąchał coś wielce śmierdzącego grabarz, nachylając się ku Faustusowi, by nikt go nie usłyszał - Pachną mi jakoś źle. Pachną. Czuję jakby. Jakby nasz zapach w nich. Rozumiesz? Wydaje mi się, że mają powody, by obawiać się Sakirowców - wydymając dolną wargę do przodu, z gniewem spojrzał w plecy Thogina, który jakby czując ten wzrok, rzucił szarym okiem przez bark, chociaż z pewnością był zbyt daleko, by to usłyszeć. Niemniej, każdy w tej kompanii był jakiś podejrzany. Oprócz chyba najemników i krasnoluda. Najemnicy to najemnicy - robią to, za co im się płaci. A krasnolud. Cóż. Czy ktoś widział kiedyś krasnoluda, który obmyślał plany zdrady dla własnej korzyści i spiskował?

- Czego panienka szuka w tej wyprawie? Wyglądasz na taką, u której w życiu wszystko jest na swoim miejscu. Co wszystko osiągnęła - nieoczekiwanie odezwał się Cichy, ironicznie odzywając się całkiem rozbudowanym zdaniem. Zaskoczeniem był też jego głos - miękki, melodyjny i miły dla ucha. Na swoim trochę zbyt szczupłym wierzchowcu podgonił Viveriana i Phanagorię, jakby szykując się do tego od dłuższego czasu, a teraz wietrząc okazję. Chociaż dosłownie był położony wyżej od elfki, nie wydawałoby się, jakby odczuwał z tego powodu wyższość. Długa kolczuga i błękitny tabard z symboliką białego oka w trójkącie, nadawały mu pozorów kogoś z dobrego domu. Trud życia wypisany na twarzy, kilkudniowy zarost, lekko zniszczona cera i czarna klapka na prawym oku sugerowały raczej kogoś z niższych warstw społecznych, bądź chłopa, który pomimo wrodzonej inteligencji, większość wiedzy zyskał dopiero w Zakonie Sakira. Średniej długości włosy, zachodzące lekko za uszy, koloru ciemnego brązu, nadawały mu łagodnego wyrazu. Wiek to może trzydzieści, czterdzieści lat - może życie w Zakonie go postarzyło? A oczy? Pierwotnie błękitne, jak jego tabard. Życie zmieniło jednak stan rzeczy - tabard, obszarpany już i przyciemniały, a oko jedynie jedno. Sprawiał wrażenie kogoś honorowego, ale czy można wierzyć komuś, kto porzucił taką funkcję? Dla czego? Dla najemnictwa?

Kolejność odpisywania po prowadzącym:
Zuris
Viverian
Aegyptus
Orzad
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

12
Postój był rzeczywiście krótki. Większość nie zdążyła nawet zejść z koni, nie licząc tego i owego, który za potrzebną pognał prosto w przydrożne krzaki.

Faustus poklepał konia po karku i z lubością wsunął dłonie w jego bujną grzywę. Lubił te mądre zwierzęta. Co prawa nie były aż tak eleganckie i odpowiednio wyniosłe jak koty (które wprost uwielbiał), jednak jako środek transportu sprawdzały się znakomicie. Słyszał kiedyś, najprawdopodobniej na jakimś bazarze lub karczmie, o wielkich kotach południa, które tamtejsza ludność z powodzeniem ujarzmia i wykorzystuje do jazdy. Podchodził do takich informacji sceptycznie. Bo czyż tak... demonicznie wręcz niezależne zwierzęta, jakimi są koty, pozwoliłby jeźdźcowi dosiąść swego grzbietu? Co więcej: Czy pozwoliłby dyktować sobie ścieżkę i kierunek trasy? Faustus naprawdę, szczerze w to wątpił. Jednak... Jeśli w opowieści tej drzemie choć ziarno prawy... Chłopiec uśmiechnął się. Bez zawahania wymieniłby wszystkie konie ze swoich stajni na jednego takiego wierzchowca.

Ufasz im? – Z zamyślenia wyrwał go głos grabarza. – Pachną mi jakoś źle. Pachną. Czuję jakby. Jakby nasz zapach w nich. Rozumiesz? Wydaje mi się, że mają powody, by obawiać się Sakirowców. – Faustus westchnął. To prawda. Coś zbyt dobrze dogadują się z grupą najemników. Zwyczajni żołdacy mieliby gdzieś Sakirowców... A i wino żłopaliby żwawiej. Cieszył się, że przyjaciel sam poruszył ten temat. Znając jego przeszłość oraz widząc jakiego wieku dożył, tylko głupiec zlekceważyłby jego przeczucie. Jeśli są mu podobni... Czy znaczyło to, że można im zaufać? Czy też wręcz przeciwnie?

Nie wiem. – Odparł wreszcie obojętnie. – Czas pokarze.

Faustus zamyślił się. Komu, tak właściwie można ufać? Najemnikom? Czarodziejowi? Poszukiwaczom? Dziwnemu, cichemu człowiekowi? Wszyscy byli obcy. Każdy ruszył na tę wyprawę z własnych powodów... Wśród których pieniądze z pewnością nie ogrywały najmniejszej z ról. Chłopiec uśmiechnął się złośliwie. Cóż, ma u swego boku sprawdzonego przyjaciela. Oraz... służbę.

Hej, najemniku! – Krzyknął po chwili w stronę Thogina, machając mu, aby podjechał. – Słyszałeś słowa maga? Wybierz ze swych ludzi dwójkę najbystrzejszych i poślij ich na zwiad do miasta. Niech mają oczy szeroko otwarte, a uczy ciągle nadstawione. Mają zbadać sytuację i nastroje w Białym Forcie. Wieczorem niech jeden z nich czeka na nas przy bramie, a drugi... – Faustus wyciągnął sporą sakiewkę i rzucił najemnikowi. – Drugi niech znajdzie nam jakąś karczę.

Chłopiec wstrzymał konia i zrównał się z jadącym parę metrów za nim magiem. – Wysłałbym ciebie – powiedział po chwili milczenia – ale możesz być tutaj potrzebny. Jak myślisz, co nas tam czeka?

Wzgórza zbliżały się z każdym krokiem, a słońce nieubłaganie zmierzało ku zachodowi.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

14
Całę szczęście dla elfki zbliżał się wyczekiwany postój, gdyż zimno zaczęło dawać w kość a nie zamierzała zatrzymywać się sama tylko aby założyć swoją zimową szatę. Zanim jednak do tego postoju doszło, elfkę zaciekawiło to jaką zbroję nosił osobnik zwany Silvanem. Wyglądała porządnie, a on sam podobno jest magiem. Czyżby on także był oficjalnym Magiem Bojowym Uniwersytetu Oros? Jeżeli tak, byłoby to nie lada wsparciem w przypadku jakiejś walki, bo najemnicy najprawdopodobniej dysponowali wątpliwą siłą bojową, o krasnoludzie nie wspominając. Jak będzie wolna chwila to się spyta go o szczegóły. Dobrze by było mieć chociaż jedną osobę na której można będzie jako tako polegać podczas tej wyprawy.

Podczas zdecydowanie za krótkiego postoju Phanagoria nałożyła na siebie swoją grubą purpurową szatę maga bojowego, która skutecznie zaczęła przykrywać jej pancerz a głęboki kaptur równie skutecznie zaczął chronić jej głowę przed zimnem i wiatrem - przynajmniej jeżeli wiatr nie wiał jej prosto w twarz. Jej chwilowy spokój został jednak przerwany przez żłopiącego krasnoluda, który w stanie najwyraźniej już upojenia poruszał się na konnym środku transportu, co owemu środkowi transportu zaczęło się nie podobać.
-Przestrzelę go jak tak dalej pójdzie... -Pomyślała z nieukrywaną irytacją, wierząc że takie działanie o którym pomyślała byłoby dobre dla ogółu, bo zlikwidowałaby zagrożenie dla jej bezpieczeństwa.

Zbliżali się do Białego Fortu i elfka słyszała coraz bardziej żywe dyskusje na ten temat biegnące głównie z przodu ''konwoju''. Głównie były to obawy, ona także powinna się obawiać - w końcu nie chowa się ze swoją przynależnością do grona Magów Bojowych, a Zakon Sakira czasami niezbyt dobrze dogadywał się z magami. Ale się nie obawiała. Jeżeli spróbują ją zaatakować, na pewno tego srogo pożałują. Tylko idiota rzuca się z bronią białą na maga. Te krótkie kontemplacje przerwało jej kilka zdań powiedzianych w jej stronę, bo była jedyną kobietą na tej wyprawie a ktoś zwrócił się do niej per ''panienka''. Spojrzała na tą osobę spod kaptura, kątem oka jawnie podejrzliwym wzrokiem i od razu zauważyła, że tej osobie nie można ufać. Po wyglądzie można wiele wyczytać. Z drugiej strony, wydawał się bardziej ''ogarnięty'' od większości członków tej wyprawy - więc doznał zaszczytu usłyszenie odpowiedzi od elfa. Zaszczytu, bo w końcu był tylko człowiekiem.
-Czego szukam? Odpowiedzi. -Odpowiedziała krótko dosyć typowym dla młodej elfki, łagodnym głosem który nijak zdradzałby umiejętności które posiada uprzednio arogancko odwracając głowę z powrotem w kierunku przodu konwoju. Na tym chciała początkowo zakończyć wypowiedź, jednakże rozmówca dostąpił jeszcze większego zaszczytu bo Phanagoria zdecydowała się odpowiedzieć nie tylko bezpośrednio na jego pytanie, jak i na pozostałą jego wypowiedź co nastąpiło po krótkiej chwili ciszy od ostatniego słowa które wypowiedziała.
-Nie istnieje takie coś jak osiągnięcie wszystkiego. Cele można stawiać sobie do śmierci a i tak nie uda się osiągnąć wszystkiego. Przynajmniej w przypadku krótko żyjących podrzędnych ras. -Ostatnie zdanie wypowiedziała z nieukrywaną arogancją i poczuciem wyższości, mimo że jechała na środku transportu który uwłaczał jej elfiej godności i honorowi.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

15
- Jazda! Dwóch mi tu! - odwróciwszy się w siodle niemalże całkowicie, wychylając się skrętem tułowia, Thogin machnął ręką w powietrzu, wykonując rozkaz Faustusa. Raczej nie miał z tym problemu - był co prawda dowódcą swojego najemnego oddziału, ale zapewne przywykł do dowodzenia przez kogoś innego. W końcu, czasy, które teraz nastały, sprzyjają rozwojowi najemnego rzemiosła. Z tyłu kolumny poderwało się dwóch mężczyzn, popędzając konie drastycznie. Śnieg spod kopyt strzelał w górę, a płaszcze łopotały im na wietrze, rwane siłą ich prędkości. Ogólnie i kompania przyspieszyła - może to te słowa Silvana o nadchodzącym mroku dziwnie popędzały? Wydawało się to trochę odruchowe, bądź może i nieświadome.

Nie zdając sobie z tego sprawy, jeźdźcy rozkazywali koniom, by przyspieszyły, lekko zgniatając ich boki. Również i Faustus poczuł dziwną presję, by lekko pogonić wierzchowca, gdy dwaj wytypowani na zwiadowców młodzieńcy przygalopowali na początek kolumny. Ta zaś ruszyła żwawiej, chociaż słońce nie było wcale tak nisko. W tyle lekko został krasnolud, który na swoim kucu trząsł się cały i niemalże spadał co chwila, od bujania i szarpania wymiotując także raz czy dwa. Alkohol nie jest dobry dla wszystkich, a szczególnie dla niewprawionych jeźdźców, a Orzad do takich się zaliczał.

-Heja! Ruszajcie do miasta, na zwiady. Jeden niech karczmę znajdzie z wystarczająca ilością pokoi, a drugi niech czeka na nas przy bramie i do karczmy zaprowadzi - kończąc monolog kiwnął głową, dając do zrozumienia, że powiedział, co ma do powiedzenia, na co konie porwały się na nowo w górę wzgórza, odznaczając się szarą plamą na białym puchu, który otaczał ich zewsząd. Wszędzie był śnieg, wszędzie były wzgórza. Zniknęły już od jakiegoś czasu lasy. Jedynie puste wzgórza, ciągnące się wokół nich. Dopiero teraz wdrapać się mieli na pierwsze podwyższenie terenu.

- Nie mam pojęcia, drogi Faustusie - odparł po krótkiej chwili Silvan, nie wyrażając twarzą niczego konkretnego, bo jedynie skrzywił się lekko, wyglądając tak, jakby zrobił coś złego i nie był z tego dumny - Mogą nas nie wpuścić do miasta. Mogą nas zamknąć w lochach, albo nawet spróbować zabić. Ich reakcja na nasze przybycie może być różna i nieodgadniona. Mogą też nas wpuścić po paru pytaniach. Nie mam pojęcia, drogi Faustusie - odpowiedział w końcu, powtarzając się na samym końcu. Widocznie zdenerwowało go to, że nie zna odpowiedzi na to pytanie, bo przyspieszył lekko konia, mijając również i będącego znacznie z przodu Thogina. Minął szczyt wzgórza i zniknął za białym puchem.

Nie wiedząc czemu, Cichy lekko zaśmiał się na sam koniec, gdy elfka skończyła mówić. Gdy się uśmiechał, to był nawet przystojny - naturalnie, na ludzki sposób, gdyż do elfa brakowało mu wiele godności i wyniosłości. Cichy natomiast wyglądał na kogoś szlachetnego, nie na dumnego z bycia tym, kim jest. A dziwne to było, w kimś takim. Mógł się okazać znacznie bardziej skomplikowany i zróżnicowany, niż Phanagoria mogła sobie to wyobrazić.

- Wiem. Satysfakcjonująca odpowiedź. Ale nie ważne, ile wypełni się celów - na drodze pojawi się jeszcze jeden. Problem nie leży tu w celach, a w drodze, którą się wybierze. Nie myślałaś nigdy o robieniu czegoś innego, niż zostanie Magiem Bojowym? Śpiewanie? Taniec? - dopytywał się mężczyzna. Widocznie arogancja elfki w ogóle go nie zraziła, a może i zaogniła jego ciekawość i chęć rozmowy - Ja bardzo chciałem być kiedyś poetą i trubadurem. Śpiewać dla króla na jego dworze. Ale, chociaż śpiewałem lepiej, niż inni, to za machnięcie mieczem płacili lepiej, niż za występ - zraził się na końcu Cichy, kiwając głową, jakby przyznając sobie w myślach jakąś rację.

A Viverian jechał dalej w ciszy i spokoju. Chociaż wzbudzał jako dziwna persona wiele ciekawości, to nikt oprócz Silvana nie miał odwagi, bądź chęci do nawiązywania rozmów, nie wiedząc do końca, z kim mają do czynienia. Jechał więc, w środku kolumny, ale jakby i daleko poza nią, będąc częścią zupełnie innej kompanii. Wzrokiem rzucał od czasu do czasu na pobliskie tereny - śnieg, mało drzew, mało krzewów, dużo kamieni. Wtedy też, gdzieś daleko przed nim, na pobliskim wzgórzu, w którego kierunku będą się teraz poruszali, coś odkształciło się od terenu. Jakaś jaskrawa plama, coś przypominającego czerwień, lub pomarańcz. Widział to doskonale, chociaż nie był pewien, czy to oczy spoglądają na ten obraz. Matka Natura jest słaba. Matka Natura umiera. Powstrzymaj Stworzyciela Zimy. Pozwól nam żyć. Pozwól nam odetchnąć raz jeszcze powietrzem wiosennym. Nadchodzi nasz koniec. Usłyszał w głowie słowa mężczyzny, chociaż zwielokrotnione wielce. Głos Natury. Głos jej duchów i istot, które jej służyły. Głos lata. Głos. Kogo? W umyśle zaświtało imię. Iarwain Ben−adar. Podałem Ci swoje imię. Podaj mi więc swoje, synu Wschodniego Kręgu.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”