Re: Droga ku legendzie - Na północ!

61
- Jak chcesz wiać, to śmiało, droga wolna. - Powiedział uprzejmie Faustus, pojawiając się u szczytu schodów. Był już kompletnie ubrany, choć nadal nieco rozczochrany. Ot, prawo wieku. Skinął głową grabarzowi, który przywitał go krzywym uśmiechem.
- Jeno wcześniej nie zapomnij podrzeć umowy. - Dodał, zwracając się w stronę elfki, pozującej na przeciw drzwi. - I przestań błaznować, wyglądasz śmiesznie.

Chłopiec zszedł powolutku na dół i udał się w stronę stołu, który wczoraj zajmował.

- Karczmarzu, weźże w końcu daj komu klucze, niech im te drzwi otworzy, bo radzi razem z nimi wejść. A ja mam nadzieję, że śniadanie już na nas czeka. Nie ma nic gorszego z rana, niż brak śniadania. - Zrymował, siadając na krześle, twarzą w stronę drzwi.

- Dalejże, hola! - Zawołał, nie wiadomo do kogo. - Goście się niecierpliwią! Jedni na posiłek czekają, inni na dworze sterczą jak kołki w gównie. - Wpuście ich i częstujcie kufelkiem i jajkami. Na mój koszt, a co. Służba, wołajcie no przy okazji naszego nowego towarzysza, niech nam się przedstawi i czas przy jedzeniu opowieścią umili. No chyba - dodał, machając w stronę drzwi - że oni coś interesującego do powiedzenia nam mają.

W jego oczach zapłonęły malutkie kurwiki.

- I mam nadzieję, że będą potrafili się zachować. Nie znoszę, jak coś mi w posiłku przeszkadza.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

62
Anjean niczym cichy kot, gotujący się do skoku przykucnął z niewiarygodną jak na krasnoluda giętkością, spoglądając do środka karczmy. Był tam poważny, bezinteresowny z twarzy służący Faustusa, spoglądający bez wyrazu na karczmarza, Borina, który jąkał się tak bardzo, że nie dało się rozróżnić słów. W izbie było już ich siedmiu, więcej, niż po głosach wcześniej zakładano - w podróżnych, rozpiętych, skórzanych płaszczach, gdzie u niektórych widać było kolczugę, a u innych zwykłe ubrania. Wyglądali na zdziwionych i wielce podejrzliwych. Tym bardziej zaskoczyła wszystkich sytuacja, gdy elfia magiczka nie zważając na zebranych ludzi, którzy zdążyli już zamknąć za sobą drzwi schodzi na dół pewnym, pełnym gracji krokiem. Domniemani Zakonnicy, Anjean, służący Faustusa, kot Grabarza imieniem Mort i sam karczmarz Borin odprowadzali ją bez słowa wzrokiem, jak stanęła na drewnianej podłodze, wycelowała swoje zaklęcie i powiedziała, co miała powiedzieć.

- Jużmy weszli - odpowiedział z szeroko otwartymi oczyma jeden z nowych gości, wpatrując się w elfkę oraz w chłopca, który usiadł na ławce tak ciężko, że to chyba to nakazało karczmarzowi zignorować nowo przybyłych. Borin popędził do kuchni, załamanym głosem wydając komuś z kuchni polecenia. Widocznie strach przed Faustusem był większy, niż przed Komandorią Zakonu.

- Wy normalni? Coś może brali, piołuniska do ognia wrzucili - dorzucił równie zaskoczony i nie wiedzący co ze sobą zrobić drugi z przybyłych, na co reszta zareagowała krótkim parsknięciem. Niemniej, sytuacja była dziwna w ich oczach. Według tego, co mówią, było czymś naturalnym, że przychodzili o tak wczesnej porze do tej karczmy. A teraz nieznana im elfa i rozpieszczony chłopiec chyba im grozili.

- Któż Wy? Chyba należą się jakieś wyjaśnienia. Karczma okupowana przez pomyleńców. Popaprańcy jacyś. Pojeby. Idźże po Inspektora. Powiedz, że musi inną karczmę wybrać, bo tutaj trzeba dochodzenie przeprowadzić, a nie jajka piwem popijać. Także tego, kto tu przewodzi? Ty, blady, chorowity człowieczku? - przemówił ten, który wydawał się przewodzić, mówiąc nadal z podejrzliwym niedowierzaniem, co malowało się na jego twarzy. Wysłał jednego z grupy, by poinformował jakiegoś Inspektora, że karczma nie nadaje się do śniadania. Palcem zaś wskazywał na Thogina, który oparty o swojego najemnika minął schowanego Anjeana. Wyglądał, jakby faktycznie był chory. Prawdopodobnie był to skutek wczorajszego zaklęcia, jakie rzucone zostało w eter przez poprzednią ofiarę.

Phanagoria też to dostrzegła. Rzucając wzrokiem na izbę i wpatrzone w nią oczy przypomniała sobie, że przecież wczoraj tu obok leżał ten, co go zabili. Na podłodze jeszcze malowała się krwawa plama, po niedomytym miejscu zbrodni. Zakonnicy - sześciu, bo siódmy skierował się do wyjścia, wyglądali na zaskoczonych, ale i wrogo nastawionych. Sytuacja bowiem była niecodzienna.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

63
Dzieciak. Tak, to jego głos słyszał wczoraj. Czyżby to miał być ten Faustus? To by znaczyło, że małolat przewodzi tą wyprawą. Tylko jak? W jego wieku mało kto byłby w stanie zaznaczyć Biały Fort na mapie a co dopiero przewodniczyć tylu ludziom w drodze do niego i jeszcze dalej. Choć z drugiej strony, wyjaśniałoby to cel drużyny. Bogaty, rozpuszczony bachor, który wynajmuje ludzi do odszukania wyspy z bajeczki, jaką zasłyszał – to by miało sens. Nie jest jeszcze za późno, by się wycofać, ale Anjean postanowił, że zbada dokładniej sytuację zanim cokolwiek podejmie taką decyzję.

Ta elfka od początku zdawała się być nieco dziwna. Celuje swoją chudą rączką we wszystko dookoła. Jeśli krasnolud postanowi do nich dołączyć będzie musiał uważać na długouchą, wszak może sprowadzić niemałe kłopoty. Zresztą chyba już to po części zrobiła. Ktoś musiał jakoś poradzić na tę sytuację. Anjean na pewno nie mógł tak zwyczajnie namawiać nowoprzybyłych, by się uspokoili, bo wrzuciliby go od razu do wora z napisem „podejrzani” a w tamtym miejscu traci się moc przekonywania. Za wszelką cenę chciał uniknąć walki z tymi ludźmi. Trzeba było rozwiązać sprawę pokojowo. Chwila zastanowienia i mężczyzna zaczął działać.

Wyprostował się i zszedł na niższy stopień schodów. Z następnymi krokami w dół przenosił spojrzenie z jednej osoby na drugą, tak jakby to zrobił widząc ich pierwszy raz. Co się tu dzieje? – spytał przestrzeń gdzieś pomiędzy nowymi gośćmi. Na samym dole popatrzył na kobietę, wziął głęboki oddech, lecz przekuł go w mniej lub bardziej teatralne westchnięcie.

Jeśli tak was obchodzi jedna, szalona elfka to ją sobie weźcie, zakujcie, zgniećcie palce czy co wy tam jeszcze robicie. Najlepiej całą siódemką, coby wam babsko nie zwiało. Toć na pierwszy rzut oka widać, że jedną pięścią to ona by Ujście dwa razy odbiła, prawda? Ja w tym czasie postąpię mądrze i skorzystam z oferty młodego, bo tylko pomyleniec i popapraniec jakiś odpuściłby darmowej strawie.

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

64
Iluzja zafalowała i po chwili pękła. Faustus zamrugał szybko kilka razy. Już dawno nic takiego mu się nie przydarzyło. Cóż, zasłona dzieląca uniwersa potrafi stwarzać takie figle.
A, przepraszam, zamyśliłem się trochę. – Powiedział, jak gdyby nigdy nic. Przetarł oczy i łypnął na elfkę czającą się jak pająk przy schodach.
Eee... – Mruknął mało bystro. – A myślałem, że to ja mam kiepski poranek. Dalejże, służba, zlejcie no ją wiadrem zimnej wody, bo coś się popsuła chyba.

Czarodzieje. Czasami zbyt długo siedzą oderwani od świata i potem świrują. Faustus zastanawiał się, czy to całe poranne zamieszanie nie jest spowodowane właśnie jej obecnością. Cóż, magowie często, nawet nieświadomie igrają z mocami, które ich przerastają. Przez chwilę myślał także o ingerencji kogoś z zewnątrz, o figlu wyciętym przez któregoś z jego dawnych znajomych. Jednak opcję tą odrzucił z trzech powodów. Po pierwsze, nikt z nich raczej się nim nie interesował na tyle, żeby manifestować swoją obecność. Po drugie, w okolicy było zbyt wielu zakonników, więc żarcik taki sprawiającemu mógł przysporzyć więcej szkody, niźli uciechy, a po trzecie wreszcie, gdyby to miał być któryś z dawnych znajomych, to w ramach żartów prędzej spaliłby karczmę, niż bawił się iluzjami.

Faustus otrząsnął się. Nie ważne co to było, nie to było teraz istotne.

Kto chce, niech śniadania ze mną, strawy starczy dla każdego. Zawsze to jakaś alternatywa do barbarzyńskich wrzasków i walenia toporem o tarczę. Miejsca tu pod dostatkiem, wołajcie imć inspektora. Usiądźmy, porozmawiajmy jak ludzie cywilizowani. A także krasnoludy, rzecz jasna – dodał szybko, widząc, że jego nowy towarzysz podróży, właściciel okazałej brody, okazał się być jego wzrostu – i elfy. – Mruknął nieco niepewnie, przed oczami mając niedawne wybryki ich towarzyszki.

Rokowania na zdrową rozmowę były jednak kiepskie. Dla pewności wymienił dyskretne spojrzenie z przyjacielem grabarzem. Zrozumieli się bez słów. Chłopiec miał tylko nadzieję, że jego wczorajsze polecenie nie zostało zignorowane i napięte kusze czekają w pogotowiu. Ot, ostateczność. Zawsze warto być przygotowanym na każdą okazję.

No więc, mości panowie? – Zapytał raz jeszcze. – Przyłączycie się?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

65
Z wszystkowiedzącymi minami ludzi, którzy stoją u władzy i są panami sytuacji, nowo przybyli z uwagą słuchali słów krasnoluda i chłopca. Dwóch z liczniejszej kompanii nazbyt charakterystycznych do opisu i lekko zboczonych umysłowo od reszty społeczeństwa ludzi. I nieludzi. Thogin ciężko upadł na ławę, chwytając się za głowę i coś mrucząc dało się tylko słyszeć - ...Piwa, nie mleka. A dużo sera - po czym tak jak przyszedł, tak i oparł głowę i chyba zasnął przywódca najemników, wywołując na twarzy jego podwładnego zatroskany grymas.

- W sumie jest, jakaś taka. Ciałko ładne, ale w głowie pusto. Pewno wysoko urodzona. Ale z tą dłonią, jakby zaklęcia rzucała. E! Chłopy! Czuje się ktoś zauroczony, albo zaklęty?! Nie mamy magów. Urok rzuca! - krzyknął ten, który wydawał się przewodzić, całą uwagę z Faustusa, który już skończył mówić i Anjeana, przenosząc na elfkę. Zarówno słowa tej dwójki, jak i podejrzane zachowanie Czarodziejki musiało być wystarczającym powodem, by przenieść oskarżenia na nią. Można by było stwierdzić, że cudem uniknęli kolejnej potyczki.

Biały Fort nie był miejscem, dla kampanii cuchnącej magią i złą energią. Na pewno nie był miejscem, gdzie się pije, rozrubuje, a nazajutrz śniada. Nieśmiało, dwóch z służebnych Faustusa, na plecach niosących wczorajsze jeszcze kusze, oblało ostrożnie elfkę wiadrem wody, na co ta nie zareagowała. Nie wydawała się wybudzona, gdy jeden z prawdopodobnych sług Dobrotliwego Zakonu Sakira chwycił ją brutalnie za rękę - Proszę nie stawiać oporu! Bo będę zmuszony użyć środków tego... Będę musiał użyć pałki - dokończywszy to zapiął kajdany na rękach elfki, która była nazbyt oszołomiona, żeby zrozumieć, co się dzieje. Aura czegoś, co nie pochodziło z tego wymiaru unosiła się za nią ledwo wyczuwalnie dla Faustusa. Prawdopodobnie dla niektórych członków wyprawy też. Anjean widział jedynie, że elf jak elf. Pojeb.

- Ha! Moje chopy! - powiedział domniemany przywódca, gdy ten, który został posłany po Inspektora został odwołany i posłany z elfką, by ją zamknęli i łamali jej palce, jak sugerował pan krasnolud - Siadamy, śniadamy. Piwo lać, mości karczmarzu! Albo wino, bo Zakonowi bardziej przystoi - uśmiechnął się krzywym uzębieniem - Jam jest Harald. Harald, dowódca Brygady Pościgowej Formacji Sfora. Stopień oficerski. Ciekawą macie kompanię. Ale, co by nie mówić, która tu kompania normalna, jak te zawszone demony przy granicy czyhają, a od południa elfy walą, żeby za darmo jeszcze spichlerze plądrować. Kłapouchy. A co Was sprowadza, Szalona Kompanio Śpiących, Dzieci, Krasnoluda i Reszty? - mówiąc, rozglądał się po wszystkich. Po chyba śpiącym Thoginie, po Anjeanie, czasami nawet po Faustusie, naturalnie nie zakładając, że to dziecko mogłoby być dowódcą tej wyprawy.

Jeżeli dobrze była rozumiana ta sytuacja, elfka szła na tortury, a Inspektor ma tutaj niedługo zawitać. Zakonnicy wydawali się mili, a jedzenie, podane przez trzęsące się ręce karczmarza, było ciepłe i zjadliwe. Multum jajek, ładnie usmażonych i pogotowanych, z dodatkami smażonych pasków mięsa, wsparte solidnymi pajdami chleba i mocnym, nie rozcieńczonym winem, które przypadło do gustu chyba najbardziej Thoginowi, który odzyskawszy świadomość, spojrzał się na Anjeana i szeroko otwierając oczy wyprostował się w ławie, zaśmiał się i krzyknął - O! Krasnolud! Ten sam? Nie, chyba nie. Mieliśmy takiego, ale pogubiliśmy go na trakcie w jakiej zaspie - skrzywił się wstając, ruszył do Anjeana, wymierzył mu kuksańca i wyciągnął doń rękę na znak powitania.

Po schodach zszedł mag Silvan, rozmawiając cicho z Cichym. Obaj wydawali się nie tyle co zaskoczeni, co lekko wystraszeni wizją spotkania się z nowo przybyłymi, którym skinęli głowami i zajęli miejsce przy drugim stole, jako, że ten pierwszy był okupowany. Zeszli również pozostali najemnicy - całych czterech, jako, że Eskil nadal nie wracał z misji Faustusa. Grabarz rechotał, opowiadając nieśmieszny żart, który chyba faktycznie rozśmieszał Zakonników. Strategia Faustusa i Anjeana jak na razie działała - uniknęli walki, a także pozbyli się elfki. I wilk syty. I owca cała? Nie wiem. Wyglądało na to, że owca rozszarpana, a wilkowi brzuch pęka.

- Za wcześnie na wódę, ale z godzinkę, dwie. Cholera, nawet trzy, jak tak wcześnie, do południa poczekamy. Prawda? - zaśmiał się ucieszony jak dziecko Thogin. Anjean trafił w miejsce, do którego nie powinien, gdyby miał wybór. Ale, gdy nie pomagają ludzie i ludzkie czary, a zwykłe modlitwy do bogów nie działają, zostaje chyba tylko jedno. Zwrócić się do bogów bardziej bezpośrednio, albo sprawdzić, czy tylko bogowie mają władzę nad tym, co śmiertelne. Bo zostawały jeszcze inne istoty. Anjean nazwałby je demonami. Reszta kompanii dobroczyńcami. Zakonnicy wrogami. A Inspektor? Jego wysokie, okute żelazem buty rozchlapywały teraz kałuże wśród błota na ścieżce prowadzącej do karczmy, a za nim odbijało się echo kroków, taplań i nerwowych szeptów.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

66
Mogło się potoczyć lepiej. Nie sądził, że nowoprzybyli zdążą jednocześnie aresztować elfkę, zasiąść w karczmie i zawołać po tego Inspektora. Cóż, dobrego było tyle, że najpoważniejszymi podejrzeniami obarczona została magiczka, nie cała wyprawa. Choć, z drugiej strony, kobieta nie wyglądała na wioskową szamankę. Mogła – gdyby plan z wyspą nie wypalił – pomóc mu w dostaniu się do zamkniętej części orosańskiej biblioteki. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Ważniejsze było tu i teraz. Czy wspomniany, przez mężczyzn, człowiek będzie tak samo skłonny do skorzystania z, jakże hojnej, oferty Faustusa, co jego towarzysze? Tytuł „Inspektora”, w tym przypadku, wzbudzał nieco grozy. Kim może być inspektor w Zakonie Sakira? Dwumetrowym typem o nieprzyjemnym spojrzeniu i głosie głębszym od Mroźnego Morza? A może zwykłym gryzipiórkiem z monoklem? Tak czy inaczej, był to z pewnością ktoś z pewną władzą. Mniejszą lub większą, ale, z pewnością, mogącą wyrządzić wiele szkód całej wyprawie. Czy ślady po wczorajszym incydencie były dostatecznie ukryte? Anjean obawiał się, że nie. Ostatecznie, w razie wpadki, mógł naopowiadać władzom, iż nie miał on z tym niczego wspólnego, że go… Wróć! Nie czas, ni miejsce, by rozmyślać „co by było gdyby…” – trzeba było się skupić na „tu i teraz”.

Harald ze swoją brygadą stali się znacznie bardziej ufni, przynajmniej z pozoru, odkąd zasiedli do stołu. Nic dziwnego, wszak darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Szczególnie, gdy koń ów jest teoretycznie nieskończoną ilością strawy i trunków. To wszystko jednak mogło ulec zmianie, kiedy przyjdzie ktoś z wyższego szczebla i zacznie wydawać rozkazy. Przyszłość stała pod znakiem niewiadomej. Czy Anjean mógł cokolwiek zrobić by polepszyć swoją pozycję w tej sytuacji? Na chwilę obecną nie widział rozwiązania lepszego niż czekać, co przyniesie los.

Pytanie, które zadał oficer, pozostawił do odpowiedzi Faustusowi, dając mu o tym znać, dobrze wymierzonym w czasie, spojrzeniem. Zakładał, że młody już wielu osobom się tłumaczył z celu wyprawy i wieku jej dowódcy. Gdyby krasnolud sam próbował to wyjaśnić, zapewne jego wersja znacząco odbiegała by od drugiej, chłopaka. Takie niespójności mogłyby sprowadzić na drużynę duże, z pewnością niekorzystne, podejrzenia.

„O! Krasnolud! Ten sam?” Całe szczęście, że ludzie są tak od siebie różni – pomyślał Anjean, by zaraz potem powtórzyć to na głos. Nigdy nie rozumiał, jak ktoś może nie rozróżniać osób z innej rasy niż on? Sam nigdy nie miał z tym problemu. Elf, człowiek, krasnolud – każdy jeden przedstawiciel którejś z tych grup ma pewien zbiór cech, który się nigdy nie powtarza, chyba, że u bliźniąt, choć i tu nie zawsze. Mniejsza jednak o to, bo nie gniewał się z takiego błahego powodu. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, coby nie wyjść na niemiłego, przyjął – trochę zbyt przyjacielski – cios i uścisnął dłoń. Nie chciał się przedstawiać, wszak imię miał dość charakterystyczne a brygada Haralda słuchała, lecz chyba nie musiał, skoro jego rozmówca również tego nie zrobił. Nie, nic mi o nim nie wiadomo. Przyjechałem niedawno – odpowiedział.

Cały czas czekał. Na ruch Faustusa, Inspektora, kogokolwiek. W duszy modlił się tylko, by obyło się bez świeżej, świeższej niż wczorajsza, krwi na podłodze.

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

67
- I widzicie, tak to kurwa jest. - Powiedział Faustus sentencjonalnie, pociągając z kufelka. - I tak się życie toczy. Kto magią wojuje, ten gnije w pierdlu. A i pałą nie raz zarobi. Cholera wie, co takim magikom we łbach się czai. No bo kto mi tu powie, czy jak mi taki jeden łapę wyciągnie, to przywitać się zechce, czy też przenicować mnie spróbuje? Oczywiście, mówię tu o magach niecertyfikowanych i mej osobie nie znanych - dodał prędko, zerkając z szerokim uśmiechem na Silvana.

Zadowolony z przeprowadzonego właśnie wywodu, zabrał się za pałaszowanie parującej jeszcze jajecznicy.
- Co tam, panie, w polityce? - zapytał z pełnymi ustami mężczyznę, którego namierzył jako przywódcę grupy. - Słyszałem, że nie lada zabawę tutaj macie z różnymi takimi, tfu, pomiotami różnemi. - Zaplątał się nieco. - Służba nie drużba, nie prawdaż? No ale. - Odchrząknął i postanowił wrócić do sedna sprawy. Odpowiedzenie na zadane przez zakonnika pytanie najwyraźniej spadło na niego, skoro ani przywódca najemników, ani mag nie przejawiali zbytniego zainteresowania sprawą.

- A my tu tylko przejazdem. Szczerze powiedziawszy skarbów szukamy, za legendami ganiamy. Glejty wszelakie mamy i jeśli najdzie taka potrzeba, chętnie okażemy. A tutaj tylkom przejazdem. - Powtórzył z naciskiem. - Popasamy dni parę, odpoczniemy, pogody lepszej wyczekamy. A i może kogo nowego najmiemy, bo się nam trochę kompania przerzedziła. Przy okazji - powiedział wyciągając rękę, którą uprzednio wytarł w kaftan przechodzącego obok karczmarza. - Faustus jestem, miło mi, mości panowie. Przywódca tej grupy i jej główny sponsor. A i starszy niźli się wydaje. - Dodał, widząc koślawe spojrzenia, jakimi dźgać zaczęli go nowo przybyli. - Ale to długa historia. Taka o zdradzie, zemście i niesłusznej karze. Choć nie powiem, że sytuacja ta ma i swoje dobre strony. Bo i wypić więcej bez kaca zdolnym i kobiety pacholę chętniej do piersi przygarniają.

Powiedzcie no, co was w tę okolicę sprowadza prócz śniadania oczywiście. - Zmienił nieco temat. --- Jeśli to nie jest tajemnica służbowa. - Zastrzegł.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

68
Trochę mu zajęło dojście do tego, ale lepiej późno niż wcale. Był o włos od wpadnięcia w nie swoje kłopoty, nie będąc nawet pewien czy to ryzyko mu się opłaci i czy nie będzie to tylko stratą jego, właściwie nie tylko jego, czasu. Musiał znaleźć odpowiedzi na własne pytania, lecz nie musiało to wiązać z mieszaniem się w tak niebezpieczne towarzystwo. Przerwał rozmowę z Thoginem i zaczął szukać sposobu by się stąd wyrwać. Poczekał aż uwaga wszystkich skupi się na wyjaśniającym sytuację małolacie i wymknął się schodami, starając się przy tym narobić jak najmniej hałasu. Chciał zniknąć, jak duch.

Wspiął się po schodach i pobiegł do swojego pokoju. Nie było czasu do stracenia, sakirowcy mogli coś zwęszyć w każdej chwili. Musiał zdążyć przed tym całym inspektorem. On pewnie nie pozwoliłby już by ktokolwiek opuścił karczmę. Anjean migiem narzucił na siebie płaszcz, po czym spróbował wyrwać swój podpis z umowy, dalej leżącej na komodzie. Wskazał dwoma palcami na atrament. Gdy wiedział, że już go "trzyma", szarpnął pięścią do siebie (tak, że prawie sam sobie dał w twarz). Tusz z podpisu chlapnął o ziemię, a umowa pofrunęła na środek pomieszczenia. Nie był jednak zawodowym oszustem, by tak sprawnie usuwać pismo. Dolna część dokumentu była postrzępiona, jakby skryba zbyt często robił literówki, a imię nadal czytelne. Krasnolud postanowił, że lepiej będzie to zniszczyć doszczętnie. Wziął papier do ręki i doprowadził do wyparowania całego atramentu. Sama umowa zajęła się ogniem i spłonęła bardzo szybko.

Ostatnie spojrzenie przez okno. To miał być plan B na wypadek konieczności mniej dyskretnej ucieczki. Teraz był gotowy. Drzwi zostawił otwarte, zszedł na dół.
No, na mnie już czas! – oświadczył – Miło było, panowie, ale obowiązki wzywają.
Uśmiechał się. Pomyślał, że wtedy będą mieć mniej podejrzeń. Pewnym krokiem doszedł do drzwi, pomachał na pożegnanie i wyszedł. Nie patrzył na Faustusa. Nie dbał już o to. Po prostu chciał się stąd wynieść. Na zewnątrz czuł wręcz oddech inspektora na karku. Nie odwrócił się, lepiej by go nie zapamiętał. Anjean zabrał tylko wierzchowca i już jechał na dalsze poszukiwania. Gdzie? Może popróbować jeszcze w Oros, tym razem osobiście? Na pewno będzie z dala od tej wyprawy.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”