Re: Droga ku legendzie - Na północ!

46
Kapitulant, nazwany już tak zresztą nieoficjalnie i tak też zaakceptowany przez otoczenie, zmarszczył brwi niesamowicie, widocznie zdziwiony tym, jak Thogin - przywódca najemników, Silvan - mag, oraz Phanagoria - czarodziejka, rozmawiają na temat Faustusa. Kapitulant rozglądał się po nich niezrozumiałym wzrokiem i kiedy obdarzył spojrzeniem chłopca, zamiast znów łypać groźnie, jedynie otworzył oczy jeszcze szerzej, opuszczając delikatnie połę płaszcza, może niekontrolowanie, otwartymi ustami nie mogąc nic na razie powiedzieć.

- Śledzimy czarownika od kilku miesięcy. Posiadł własność Zakonu Sakira, więc wysłano za nim Królewską Brygadę Pościgową z formacji Sfora. On Was znajdzie. To tylko pociesza mnie, wiedząc, że zginiecie wszyscy, tuż po tym, jak zginę ja. No i ten cały... Faustus. Wspaniały prezent dla Inspektora - mówił ze wzrastającym gniewem Kapitulant, wpatrując się teraz przeważnie w chłopca i elfkę, która postanowiła wyjść mu na przeciw, by się z nim rozmówić. Widząc, co robi Phanagoria z dogorywającym mężczyzną, oraz jak próbuje poradzić coś na kikut tego rannego, zdziwił się tak, jak zdziwił się wtedy, gdy wszystko zaczęło się kręcić wokół Faustusa. Już otwierał usta, gdy chłopak zakomenderował swoje znużenie, oraz znudzenie całą tą nietypową i trochę niekomfortową dla wszystkich sytuacją. Zajęty ziewaniem nie zdążył nawet zauważyć tego, co stało się od razu po tym. A działo się dużo i to całkiem szybko.

Żyrandol z sufitu bowiem spadł z dużą prędkością na ławę koło stołu Faustusa, Silvana i Thogina. Zmienił jednak trajektorię lotu - zwolnił znacząco. Zarówno Faustus, jak i Phanagoria, wyczuli w powietrzu drgania magii, gdy żyrandol zsunął się po niewidzialnej płaszczyźnie nad stołem samego Faustusa i poleciał w kierunku kapitulanta, trafiając go w płaszcz, którym się zasłaniał, a potem w klatkę piersiową. Ręka, trzymająca materiał wygięła się w inną stronę, a jedno z ramion trzymających świecznik zagłębiło się między żebra. Drugie zaś niemiło i ze zgrzytem wsunęło się gdzieś w oczodół. Klęczący, umierający już prędką śmiercią zakonnik rozsunął ręce na boki. Nie wiadomo było, czy trzymał coś wcześniej w rękach, bo okolice jego pasa rozświetlała jaśniejąca energia w postaci małej kuli, która potem nie oślepiającym, ale białym światłem rozlała się po pomieszczeniu, delikatnie odpychając wszystkich od epicentrum wybuchu - większość się zachwiała, najbliżej stojąca Phanagoria nie odczuła praktycznie nic.

Inni natomiast, owszem. Faustus poczuł, jak rozbolała go znacząco głowa, a oczy trochę rozbolały. Silvan zaklął natomiast i wstał, przecierając lekko oczy. Gdy wstawał, nie wiadomo czym pociągnął za sobą również Thogina, bo ten podskoczył do góry, a potem przewrócił się do tyłu i zaczął toczyć po podłodze z sykiem, gniewnymi jękami i kurwami na języku - Jebany kurwa! - podsumował, trąc oczy, jakby chcąc je sobie wymazać z twarzy. Z policzka wystawała mu duża drzazga, z której ściekała ciemna krew. Jeden z najemników podbiegł do niego i opiekuńczo objął go ramieniem, spoglądając w gniewie na martwego najemnika.

- No. To się trochę porobiło - skwitował finalnie Pan Grabarz, uśmiechając się szeroko, do tej pory nie dając znaku swojego życia. Z rosnącym rozbawieniem z chichotu zaczął się śmiać całkiem głośno, uderzając się po biodrze.

- Nieszczęśliwy wypadek. A szkoda, moglibyśmy dowiedzieć się czegoś... Ważnego - pokiwał głową z uznaniem Silvan, tylko na chwilę rzucając spojrzeniem na Faustusa. Dziwny to był koniec tego dnia, niemniej, dobiegał właśnie ku końcowi. Zostawała sprawa tych, którzy ocaleli, oraz załatwienia reszty tej sprawy. A może tak po prostu rzucić to wszystko i wyjechać w Góry Dzikie?

- Proponuję iść się przespać, a potem zaszyć się, dopóki nie wymyślimy jakiegoś planu. Za dużo atrakcji jak na jedną popijawę - podsumował Thogin, prowadzony przez jednego ze swoich najemników na górę. Jego szare oczy wydawały się teraz dużo bielsze i jaśniejsze, po kontakcie z tym białym światłem - A ja bym proponował nie koniecznie dzisiaj, ale jutro, jakoś ich pochować. Zakopać przykładowo. Choroby mogą się rozprzestrzeniać, a i walające się ciała nie na dużo się zdadzą - dodał Cichy, który z uniesionymi do góry brwiami wstał gdzieś z boku, w ogóle nie zauważany przez nikogo. Wzruszył ramionami, uśmiechnął się do Phanagorii, skłonił się w kierunku Faustusa z szacunkiem i pogwizdując również ruszył za Thoginem na górę. Nie wszystko było zrozumiałe dla wszystkich, ale tak to już bywa, gdy bazuje się na domysłach, a Twoi kompani okazują się nie do końca tymi, za których się ich uważa.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

47
Wszystko (przynajmniej dla elfki) wydawało się na chwilę obecną pod względną, aczkolwiek wystarczającą kontrolą - postawa ni-to-dorosłego-ni-to-chłopca zwanego Faustusem delikatnie jej jedynie odbierała możliwość kontroli nad samą sobą - którą okazała poprzez kolejne gniewne spojrzenie skierowane w jego stronę, po tym jak po raz kolejny okazał swoją absolutną i dla Pani Mag wręcz udawaną obojętność wobec całej sytuacji. Jednakże, było to uczucie niewystarczające aby i również jego zdzieliła magicznym pociskiem po losowej części ciała. Zwłaszcza, że dostała bardzo interesująca odpowiedź na zadane przez nią pytanie.

Kojarzyła formację Sfora na tyle dobrze, aby się zdobytymi informacjami wyraźnie przejąć. Jej wyraz twarzy po odebraniu słów kapitulanta pokazał może nie tyle strach, co wyraźne przejęcie i zaskoczenie w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie miała zamiaru walczyć z tymi, o których właśnie się dowiedziała. Gdy chciała zadać kolejne pytania, dzięki którym mogłaby zdobyć więcej informacji, sprawy ponownie obrały negatywny przebieg. Wyczuła w otoczeniu energię magiczną tuż po tym, jak żyrandol spadł na stół i magicznym (niewątpliwie) sposobem wbił się w kapitulanta, wykorzystując przy tym prawa fizyki pod postacią pędu i energii kinetycznej - powodując działanie konkretnej siły na ciało osobnika. Elfka chciała użyć własnej energii magicznej, aby zmienić jego tor lotu, niestety, sprawy działy się zbyt szybko - nawet jak na nią. Wiedziała, że to samobójstwo - jednakże, to co było po tym zaskoczyło ją jeszcze bardziej - blask białego światła rozlał się po pomieszczeniu z epicentrum dokładnie na tym, który właśnie oberwał żyrandolem. Samo zaklęcie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia, zaskoczył ją jedynie fakt samego rzucenia go. Szybko mózg elfki skojarzył to zdarzenie z przeczytanym wcześniej tekstem w książce, którą upuścił jeden z napastników. Cóż, nie tak wyobrażała sobie działanie tego zaklęcia. Niemniej, gdy było już po wszystkim, rozejrzała się wokół, patrząc na reakcje tych, którzy oberwali zaklęciem. Dzięki temu mogła się dowiedzieć wielu cennych rzeczy. I już tym momencie wiedziała, w razie czego, na kogo uważać. Tak przynajmniej sądziła. Niemniej, po tym wszystkim wezbrała w elfce złość, widząc reakcje jej, bądź co bądź, współtowarzyszy podróży.

- Ta, jasne, najlepiej położyć się spać i zostawić gnijące trupy, ot tak, na podłodze - OGAR! -Niektórzy mogli pomyśleć, że elfka zaczynała się rządzić. Ale ktoś musi, skoro sam Faustus, jak i reszta wyprawy najzwyczajniej w świecie mieli całą sytuację - mówiąc brzydko - w dupie. Orkowej w dodatku.

- Faustus, ogarnij swojego pupila i niech pozbędzie się efektów starcia. Wytarciem podłogi zajmie się obecny tu karczmarz, jak mniemam...? - Nie bała się powiedzieć takim tonem do Faustusa, po tym wszystkim nie uważała go za jakikolwiek autorytet - a i jej umiejętności, które właśnie pokazała dodały jej pewności siebie - jakby już miała jej mało. Zaś mówiąc słowa o wycieraniu podłogi przez karczmarza, spojrzała bardzo groźnym wzrokiem na owego chyba nieco przestraszonego osobnika, który to wzrok miał przekazać jasną wiadomość: ‚jak tego nie ogarniesz, czeka Cię los podobny do tych, którzy właśnie leżą martwi''. Nawet jeżeli nie zamierzała robić nic.... inwazyjnego karczmarzowi, wiedziała, że efekt psychologiczny jest silny w związku z niedawnymi wydarzeniami.

Na tym jednak jej ''przywódcze'' działania się nie kończyły. Bardzo zainteresowała ją wiadomość o tym, że jakiś czarownik zabrał sobie coś, czego nie powinien z Zakonu Sakira. A z tego co wiedziała, tylko ona i Silvan byli tutaj magami. Ona nie przypomina sobie, aby miała z Zakonem Sakira jakieś porachunki, więc spojrzała na Silvana podobnym wzrokiem, jakim spojrzała na karczmarza, po czym powiedziała groźnie w jego kierunku:
- Co sobie zabrałeś od Sakirowców? - spytała się bezpośrednio, oczekując bezpośredniej odpowiedzi.
Cała ta wyprawa coraz mniej jej się podobała.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

48
Żaden z ludzi Faustusa nawet nie drgnął.
– Nie. – Powiedział uprzejmie chłopiec, grzebiąc łyżką w pozostałości gulaszu. Jak coś od niego chcesz, to go poproś. A co mnie obchodzą śmierdzące trupy? A tyle, co nic. Niech ich towarzysze ich sprzątną. Jakby nie patrzeć, to całe zamieszenie właśnie oni spowodowali.

Było, nie było, całą sytuację uważał jedynie za chwilową niedogodność. A rządząca się elfka? Niech się wykaże i wykrzyczy, skoro już sprawę tę pragnie roztrząsać.

– Z całym szacunkiem dla karczmarza, ale chyba warto by zmienić lokal. Tutaj śmierdzieć będzie jeszcze przez parę dni. Chociaż, patrząc na plusy, można nazwę na bardziej chwytliwą zmienić. Proponuję „Pod Trupem i Kikutem”.

Na słowa o Sakirowskim „artefakcie” wzruszył tylko ramionami. – Co ukradł, to jego. Chociaż faktycznie ciekawe, cóż to za... rzecz. Ale, oczywiście, nie widzę potrzeby dzielić się informacją o niej z tymi tutaj, karczemnymi weteranami.

– Popieram także słowa o spaniu. Doprawdy, nie pamiętam kiedy ostatnim razem spałem w prawdziwym łóżku. Wystarczy wrażeń na dziś. NO CHYBA – dodał głośniej – że ktoś ma jeszcze jakąś NIEZWYKLE WAŻNĄ SPRAWĘ. W takim razie słucham. Jeno szybko.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

49
Thogin, prowadzony przez najemnika, ze słowami gniewnymi i bluźnierczymi, urywanymi już przez dzielącą odległość i ściany zniknął gdzieś na piętrze, chociaż reszta jego najemników z wątpiącymi minami wpatrywała się raz na schody, gdzie poszedł ich przywódca, raz na Faustusa, raz na elfkę, a raz na cały ten krwawy bajzel, który rozlewał się na środku karczmy. Burza na morzu cisza w wiatre dmie. Czy coś takiego. Tak też i jucha pływała teraz w gęstej kałuży. Dwa trupy, jeden ranny bez ręki i przytomności.

Grabarz z wyczekującym uśmiechem spoglądał to na Faustusa, to na elfkę, spoglądając pomiędzy tym władczym konfliktem możliwych dowódców tej eskapady, oglądając ich próby wzajemnego wytrącenia z równowagi.

Cichy zatrzymał się na schodach, westchnął, oparł się o balustradę i podparł podbródek ręką. Zmęczonym i zniechęconym wzrokiem, z obojętnym wyrazem twarzy spoglądał po wszystkich, dużo swojej uwagi poświęcając na księgę, którą trzymała Phanagoria, oraz na tych, którzy już nie żyli.

- A było mi sprzedać karczmę. Na wieś wyjechać. Rodzinę powiększyć. W spokoju żyć, z dala od północnej granicy. Ale niee. Interes będzie. Pieniądze będą. Nic nie robisz, tylko pijesz. Kurwa mać. Zachciało się biznesu - mówił pod nosem natarczywie karczmarz, niemalże ze łzami w oczach, oraz płaczliwym głosem pełnym rezygnacji. W rękach trzymał teraz jakąś szczotkę, a może coś jej podobnego, którą zaczął szorować podłogę. Nikt tutaj nie znał się na myciu podłóg, więc nie mógł stwierdzić, że robi to dobrze.

- Ja? Nic, zupełnie nic. Czemu od razu, że to ja? - skwitował z wyraźnym rozgniewaniem Silvan, unosząc się na duchu i wstając od stołu z rozgniewaną miną. Sprawiał wyjątkowe wrażenie - może i miał siwą brodę, ale był wysoki i szeroki w barach, co podkreślały naramienniki, które nosił. Podobnie bowiem jak Phanagoria, nosił na sobie ciężką zbroję. Mrużąc oczy na elfce rozejrzał się po drużynie i walcząc z myślami, odpowiedział krótko - Zdobyczne, więc moje. Klucz. Do otwierania klucz - uciął i zaciskając usta rozglądał się po zebranych, jakby szukając pozwolenia, albo końca rozmowy, by móc pójść na górę.

W pomieszczeniu została jeszcze teraz służba Faustusa, która zeszła teraz na dół z pokojów na piętrze, rozglądając się na to, co zachodziło. Była też ta grupka nieznajomych, którzy próbowali wyjść, a teraz klęczeli, sikając ze strachu i dygocąc niesamowicie. Dyg, dyg, dyg w kałuży. Na piętrze Thogin tup, tup, tup po deskach. Karczmarz łka, najemnicy wzdychają, grabarz rechoce.

I nadal nie było postanowione, co dalej robić. Kto podejmie tą decyzję. Faustus, czy Phanagoria?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

51
Nie od razu postanowił wyruszyć na północ. Cały czas szukał jakiejś poszlaki, która – jak nitka do kłębka – doprowadziłaby go od potrzebnej wiedzy. Szybko pojął, że rozwiązanie problemu będzie związane z magią a przecież nie ma lepszej skarbnicy mądrości i mistycyzmu od Uniwersytetu w Oros. Taki miał być jego pierwotny cel – miasto uniwersyteckie. Od Fidiusa dostał nawet namiary na znajomego, co tam studiuje. Niestety ta furtka okazała się ślepym zaułkiem. Po wysłaniu listu z prośbą w odpowiedzi dostał informację, że temat, jaki go interesował, został uznany z jakiegoś powodu za nieodpowiedni by umożliwić zwykłym ludziom swobodny dostęp do traktujących o tym ksiąg. Jako, że krasnolud nie znał nikogo wysoko postawionego w hierarchii akademii, to furtka Biblioteki pozostała dla niego zamknięta. Ostatnio, gdy ktoś się włamał do tej skarbnicy wiedzy, złodzieje zostali rozsmarowani po całej podłodze i połowie regałów. Anjean nie chciał aż tak ryzykować. Musiał znaleźć inny sposób by się czegoś dowiedzieć.

Miał na sobie ciemnozielony kaftan oraz gruby, skórzany płaszcz z kapturem na obronę przed niższymi temperaturami. U pasa przyczepił dużą manierkę z wodą. Osiodłał wierzchowca, wziął trochę suszonego mięsa oraz parę groszy na wydatki – przy czym wszystkie te trzy rzeczy zostały pożyczone od Fidiusa – i ruszył na poszukiwania. Czemu padło na Biały Fort? W sumie to nie padło. Miał jechać tylko do stolicy. W końcu tam zawsze dużo się dzieje. Było to jego rodzinne miasto, więc wiedział gdzie szukać informacji. Dzięki temu bardzo szybko odkrył, że nie jest w stanie się niczego dowiedzieć. Ponownie skręcił w ślepą uliczkę, ale nie tracił wiary. Nie mógł. Kiedy wyjeżdżał przyrzekł Pani, że wróci z lekarstwem. Róża w jego brodzie ciągle mu o tym przypominała. Kiedy ją dostał była śnieżnobiała, piękna i miła w dotyku, teraz prawie opadające płatki zżółkły i po części stwardniały. Nie dawało mu to spokoju, jednak starał cieszyć się, iż z kwiatem nie jest jeszcze gorzej – próbował myśleć jak najbardziej optymistycznie, choć w głębi serca czuł, że tylko się tym oszukuje. W Saran Dun nie odwiedził rodziców, nie mógł zostać za długo a taka wizyta zapewne by wydłużyła jego pobyt w mieście.

Nie mógł wrócić z pustymi rękoma. Wyznaczył kolejny punkt podróży na miejsce, które już na murach ma magiczne przedmioty. Tam musiał coś znaleźć!

Droga była trudna. To zupełnie co innego niż przejażdżka Meriandos-Saran Dun. Teren cięższy, pagórkowaty a powietrze zimniejsze z każdym metrem bliżej twierdzy. W końcu jednak za którymś wzniesieniem ujrzał go – Biały Fort. Nawet mimo mżawki robił wrażenie. Anjeanowi spodobała się architektura – piękna w swej prostocie. Jeszcze bardziej spodobało mu się, gdy zobaczył miasto z bliska. Wydawało się o wiele bardziej ułożone od tego co widział dotychczas. Wszystko to było zaplanowane ze względów praktycznych, nie wizualnych, miało jednak w tym jakiś swój urok.

Pogoda mogła się w każdej chwili zepsuć, a niebo stawało się coraz ciemniejsze. Należało jak najszybciej znaleźć jakąś karczmę, w której mógłby się zatrzymać. Jechał dalej szukać takowej. Nie trwało to długo nim znalazł. „Pod Przetrąconym Diabołem”. Nie pozostało mu nic jak odstawić karą klacz do stajni i wejść do austerii. Trochę zdziwiła go obecność najemnika przy koniach, lecz stwierdził, że nie ma co się nad tym zastanawiać.

Tak jak postanowił stanął przed drzwiami oberży i pchnął je.

Tego, co zobaczył, w życiu by się nie spodziewał. Klęczą przerażeni ludzie, wokół jacyś zbrojni, elfka, karczmarz szczotkujący krew z podłogi, na której leżą podpalone zwłoki, w tym jedne przygniecione zerwanym żyrandolem, a – dla dopełnienia obrazu – po schodach wchodzi jakieś dziecko jakby nigdy nic i to, co się wydarzyło, ani trochę je nie interesowało. Anjean stanął przed decyzją – szybko zamknąć drzwi i się ewakuować lub zostać i… No właśnie, po co miałby zostawać? Szybkie zastanowienie. Znalazł jeden powód. Jeśli będzie uciekał zostanie uznany za wroga, złapany a później zabity. Zostając w miejscu , o dziwo, zagrożenie wydawało się mniejsze.

Tak zrobił. Wszedł z podniesionymi rękoma na znak bezbronności, rozglądając się czy przypadkiem ktoś nie napina na niego cięciwy. Miał cichą nadzieję, że to ci zamordowani byli „tymi złymi”, a pozostali przy życiu się bronili, albo wszystko było spowodowane urwanym żyrandolem. Taka sytuacja stawiałaby go w najlepszej pozycji.
Spokojnie, nie strzelać, - powiedział z trudem ukrywając lęk w głosie – ładnie proszę.

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

52
W tym momencie Phanagoria oficjalnie miała dość zachowania Faustusa, który oficjalnie i głośno pokazał że ma całą wyprawę i jej konsekwencje w... głęboko w poważaniu. A ona po krótkim namyśle zdecydowała się na przyjęcie podejścia ''Nie płacą mi za dowodzenie, to nie będę dowodzić''. gdyby Faustus żył w obecnych dla narratorów opowieści czasach, zostałby nazwany przez elfkę ''trollem''. Zmierzyła wściekłym wzrokiem tego dziwnego człowieka, który wraz ze swoimi sługami postanowił właśnie mieć wszystko w głębokim poważaniu i udać się na górę. Miała ogromną ochotę odpalić mu kilka strzałów w twarz. Ale nie tych magicznych, tylko czysto fizycznych. Z pięści, którą to chęć pokazała przez zaciśniętą i drżącą prawą dłoń.
Wtedy też usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi - natychmiast ustawiła się bokiem w taki sposób aby wolną rękę ustawić w pozycji strzału - prosto przed siebie, z otwartą dłonią. I zobaczyła... krasnoluda, co wymagało korekty ułożenia jej ręki poprzez pomniejszenie kąta jej położenia. Teraz już jej ręka była na jednej linii z twarzą nowo przybyłego.
- Kim jesteś i czego tu chcesz? - Powiedziała głośno, wyraźnie i wręcz agresywnie w kierunku krasnoluda, cały czas będąc gotowa do odstrzelenia mu głowy. Nie była zadowolona z takiej wizyty.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

54
Spoiler:
Krasnolud otworzył oczy ze spokojem przyjmując przebudzenie. Czy to krople wody, zlewające się z topornej komody go obudziły? Ciche kap, kap, kap. Jasna, srebrzysta w świetle poranka, wpadającego przez zamglone brudem okno plama z gęstszym okruchem czegoś pośrodku. Skąd ta woda? Nie, to chyba nie woda. Wydawała się tak czysta, kiedy kapała tym nieustannym dźwiękiem, podświetlana promieniami światła - to natomiast ujawniało to, co normalnie niematerialne i niewidzialne. Kurz latał w powietrzu. Dźwięk wody? Nie, on był zbyt nieustanny. Coś innego. Rozejrzawszy się nie widział niczego innego - tylko kraniec kartki, którą ktoś wsunął mu w nocy pod drzwi. Tak? A może ktoś wszedł do jego pokoju? Tak czy inaczej, pożółkła kartka była na jego komodzie. Umowa.

Phanagoria nie do końca nazwałaby swój stan spokojnym wybudzeniem się. Wstała? Przecież dopiero co się kładła. Była zła. Była zmęczona. Więc była jeszcze bardziej zła. Trupy pochowane nocą na podwórku, głęboko pod wilgotną ziemią przez Grabarza zniknęły, poza skórzanym, długim płaszczem podróżnym i książką, które zarekwirowała Phanagoria. W końcu, ona miała do tego najwyższe prawo. I być może jedyne, spośród wszystkich tutaj. Ona jednak wiedziała, że musi to znieść. W końcu zobowiązała się do tego. Nie mogąc w nocy dużo spać, raczyła się imać księgi. Była wielce... Interesująca, chociaż nie wszystko było tam pisane wprost. Zwykła księga, która dawała jej znaczący znak, że to wszystko nie może być dziełem przypadku. Crucios Hegenema wspomniała soczysty rozdział z dziedziny Czarnej Magii w Księdze. Ktoś inny już wstał? Może karczmarz. Był gruby, ale nie tak bardzo, żeby tak głośno stąpać. Spiczaste uszy wyłapywały ten dźwięk. Jednostajny, ale dziwny. Obcy, zewnętrzny, budzący ogromny niepokój w jej elfim sercu.

Faustus spojrzał na swoją służbę, otwierając szerzej oczy, a na jego twarzy wypłynął tak słodki i błogi uśmiech, że gdyby ktoś go nie znał i zobaczył pierwszy raz, wręczyłby cukierka temu pięknemu, niewinnemu dziecięciu. Służba natomiast wyglądała na lekko zatroskanych, ale niesamowicie też obojętnych - oni nie mieli praktycznie na nic wpływu. Ich ręce i tak były zajęte, więc tylko czekali na jakąś decyzję.

Na korytarzu rozległo się skrzypnięcie drzwi któregoś z pokoi. Wszystkie bowiem były zajęte - Faustus ze służbą, Phanagoria, Anjean, Grabarz dzielący pokój z Silvanem, Cichy, który spał w małej izbie na malutkim strychu, która miała być ostatecznością dla przepełnionego lokalu oraz Thogin, dzielący największy pokój ze swoimi najemnikami, gdzie zawsze jeden z nich czuwał albo na dole, w sali biesiadnej, albo jeszcze niżej, w piwnicy, gdzie składowano beczki, drewno, zapasy, no i... więźniów. Sześcioro mężczyzn, związanych, najedzonych i zakneblowanych, którzy podawali się po prostu za tutejszych bywalców, którzy byli najemnikami. Kto jednak był w Białym Forcie, musiał chociaż po części być powiązany z Zakonem. Zakon bowiem, to nie tylko rycerstwo, ale też ludzie mu służący. A każdy, kto trzymał miecz w imieniu tego miasta, mógłby być uznany za Sakirowca.

Głośne pukanie rozległo się po raz kolejny po karczmie sporym echem - z powodu tej ciszy, którą czasami przerywali najemnicy Thogina, nikt inny. Po raz drugi, tak by mogło się wydawać.

- Komandoria Zakonu Sakira! Proszę otworzyć drzwi! Gospodarzu, to już ta pora! - krzyczał ktoś pod wejściem tonem basowym, ale wyzbytym nagłego, nie oczekującego odmowy rozkazu, czy może gniewu. Gra aktorska Zakonników, którzy zbrojnym oddziałem przybyli, by rozprawić się z gniewnymi gośćmi. Albo to ktoś, kto chętnie napiłby się wina, chociaż było dużo przed południem. Niepisana zasada to nie pić przed południem, chyba, że w ogóle nie poszło się spać. Raz, dwa, trzy, uderzyła pięść raz jeszcze, a dłoń spróbowała przekręcić klamkę, lecz drzwi nie otworzyły się, gdy ktoś próbował tego sposobu. Po drewnianych schodach ktoś usiłował skradać się na górę, a niezrozumiały szept rozszedł się gdzieś po korytarzu.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

55
Wczorajszy dzień, a właściwie jego koniec, był wyjątkowo dziwny. Za każdym razem, gdy dawniej wchodził do karczem jedyne trupy leżały pod stołami w kałużach alkoholu i innych cieczy różnego pochodzenia. Jeszcze nigdy nie była to krew. Bardzo miło przywitała go elfka, mogła przecież o nic nie pytać i z miejsca go zabić, wyglądała na ważną w tej całej grupce, więc Anjean uznał ją za kogoś w rodzaju przywódcy. Ciekawe, że groziła mu dłonią, nie stalą – magiczka. Musiał jednak zmienić zdanie o wysokości długouchej w hierarchii, gdy usłyszał rozkazy kogoś najwyraźniej wyżej postawionego. Głos brzmiał nietypowo, a że jeszcze nie spotkał ust, z których się wydobył, pozostało mu tylko założyć, iż należał on do jakiejś kobiety. Ciekawsze było jednak to, co niósł za sobą rozkaz. „Zatrudniam go”. Z jednej strony krasnolud poczuł ulgę, z drugiej nie wiedział, co niesie za sobą takie zatrudnienie. Może los tak chciał i praca ta doprowadzi go do odpowiedzi, której tak długo szukał…

Słońce wstało, on też. Usiadł na sienniku. Ręce i nogi miał na swoim miejscu, tak więc nie był to żaden podstęp, polegający na zabiciu świadka w momencie, kiedy nie może narobić hałasu. Zapowiadało się dobrze.

Chwycił za róże, jak każdego poranka, oglądając ją ze wszystkich stron. Czy niczego jej nie ubyło, czy nie była choćby odrobinę twardsza niż uprzedniego wieczoru. Potem wczepił ją tam, gdzie jej miejsce. Martwił się, był bardzo daleko od gaju. Wszystko mogło się zdarzyć. Nie postąpił głupio tak się oddalając? Krasnolud pokręcił głową odganiając nieprzyjemne myśli. Było już za późno by coś zmienić. Postanowił, przeszłości nie zmieni a co ma się stać, stanie się. Niedługo wróci do Meriandos z lekarstwem – chciał być tego pewnym.

Anjean przetarł oczy i stanął na równe nogi. Czy ma nadal amulet? Myśl, że ktoś mógł go zabrać również nie należała do najprzyjemniejszych, aż drgnął, gdy przyszło mu to do głowy. Nerwowo szukał srebrnego prostokąta pod brodą. Nie ściągał go, powinien tam być.

Kolejną rzeczą, jaka przyciągnęła jego uwagę, był kawałek papieru. „Umowa” – to prawie ostatecznie przekonało mężczyznę, że nie chcą go zabić, ale przed tym musiał ją przeczytać. Miał nadzieję, że nie znajdzie tam żadnych zawiłych sformułowań a jeno lakoniczne warunki wraz z opisem tego czym jest ta wesoła gromada zabijająca ludzi w gospodach - to ostatnie go najbardziej interesowało. Zerknął też kilkukrotnie na kałużę w pokoju. Coś w niej pływało?

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

56
Wszystko to, co się do tej pory stało skutecznie uniemożliwiło elfce sen. Było bardzo dużo niewiadomych o których nie mogła przestać myśleć. Co z tym Silvanem? Kim jest Faustus? Czego chce Zakon Sakira? Czy trupy nadal leżą na podłodze czy może w końcu grabarz który według elfki nieprzypadkowo jest an tej wyprawie w końcu się nimi zajął? Próbowała zasnąć nie raz, ale bezskutecznie - jej mózg był zbyt aktywny i nie mogła go uspokoić. W związku z tym zaczytała się w książkę która udało się jej zarekwirować napastnikowi. Czytanie skutecznie zbiło czas i nieco uspokoiło ją - tylko nieco. Lepsze to niż nic. Może nawet czegoś się nauczy z tej księgi.
To wszystko wydawało się jej coraz bardziej podejrzane. Z drugiej strony nie miała jeszcze nawet pojęcia kogo o co podejrzewać. Wiedziała jedynie, że Silvan ukradł coś z Zakonu, za co zapewne mu się oberwie. Miała podejrzenie co do Faustusa, bo był aż zbyt dziwny. I niezwykle irytujący. Teraz jeszcze znikąd dołączył do nich krasnolud, którego Faustus wziął ot tak, nic nie sprawdzając. W tym momencie elfka już nie ufała nikomu, tylko samej sobie. To wszystko jest po prostu zbyt dziwne, postawa Faustusa jest zbyt nienormalna aby to wszystko było dziełem przypadku. W dodatku te wspominki o Czarnej Magii i tym, że Faustus ma być cenny dla Zakonu...
Gdy nad ranem po solidnym przemaglowaniu Księgi dwa razy Phanagoria chciała sprawdzić w kontrolowanych warunkach płaszcz który zarekwirowała - i który wydawał jej się antymagiczny, usłyszała niepokojące dźwięki. Nie była jednak tchórzem. Zaistniała sytuacja szybko ją wybudziła z mało przespanej nocy - odłożyła książkę i płaszcz, po czym szybko się ogarnęła w swoje ''bojowe'' ubranie, zakładając wszystko po kolei. Stanęła naprzeciwko drzwi wejściowych do swojego pokoju - możliwie jak najdalej od nich, prawą ręką chwytając za miecz nie wyciągając go z pochwy, a lewą rękę wyciągając przed siebie na wprost z otwartą dłonią, gotową do strzału. I czekała. Czujnie. Nasłuchując. Powstrzymując nerwy i oddychając powoli, miarowo i głęboko przez nos.
Obrazek
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

57
Faustus przeciągnął się. Nie spał najlepiej, czego objawem był paskudny humor. We wszystkich karczmach świata istniała jakaś honorowa, niepisana zasada, że wszystkie łóżka muszą być niewygodne. Do tego ten łomot! Czy ludzie nie potrafią już kulturalnie pukać do drzwi? Czy naprawdę każde pukanie okraszone zostać musi stekiem okrzyków?

Niezadowolony wstał i począł masować kręgosłup. Mimochodem machnął też ręką na służącego, trzymającego naciągniętą kuszę.

- Weź idź zobacz kto się tam tak tłucze do cholery - mruknął zirytowany - i karz karczmarzowi śniadanie szykować. Dwa jajka na miękko, jeśli łaska. I dzban mleka. No na co czekasz? - ponaglił, przyzwyczajonego do humorów pana, służącego - Chwila, czekaj. - Dodał od razu. - Zorganizuj też jakąś balię i kilka wiader gorącej wody. Śmierdzę.

Faustus podszedł do okna i wyjrzał na podwórze. Było brzydko. Szaro, ponuro i ogólnie do dupy. Kiedy leżał śnieg, nie było tego wszystkiego przynajmniej widać. Chłopiec zamyślił się. - A gdyby tak to wszystko rzucić i wyjechać do Meriados? - powiedział cicho, nieco sentymentalnie.

Miał przeczucie, że już wkrótce pozna zleceniodawców zamachu na swoje życie. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie musiał zbyt długo czekać. Miał z nimi poważną rozmowę do przeprowadzenia.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

58
Umowa. Poświadczam, że podpisuję tą umowę z własnej woli. Nie jestem pod przymusem, ubezwłasnowolniony, pod groźbą śmierci bądź utraty kończyny, pod złymi intencjami wobec wyprawy oraz jestem świadom nadchodzących niebezpieczeństw. W chwili podpisania tej Umowy, wszystkie inne pozostają nieważne do momentu wypełnienia tej.

Ja niżej podpisany zgadzam się całkowicie oddać celowi odnalezienia Legendarnej Latającej Wyspy, pod wodzą Faustusa i wypełniać jego rozkazy, o ile nie będą sprzeczne z moimi najważniejszymi postanowieniami i wymogami. Tyczy się to religii, zobowiązań wobec śmiertelników i istot wyższych. Jeśli rozkazem będzie śmierć, bez najmniejszej szansy przetrwania, również jest możliwość odmowy.

Faustus nie ponosi odpowiedzialności za jakiekolwiek szkody na zdrowiu, psychice, bądź majątku, ani za konsekwencje poniesione poprzez działania według Umowy. Niemniej, zobowiązuje się zapewnić nocleg, jadło, dobrą zabawę i życiową przygodę.

Wszystkie kosztowności, złoto, cenne przedmioty, magiczne artefakty, stworzenia czy nawet kwiaty należą do Drużyny. Jedynie za zgodą Faustusa można przygarnąć wyjątki przed ostatecznym rozliczeniem - równym podzieleniem całego łupu na równe części przypadające na każdego z osobna, zaczynając od najwyżej położonych rangą w Drużynie.

Obiecuję także dążyć do celu wyprawy i wypełniać wolę Faustusa w spełnieniu owego celu - dotarciu do Latającej Wyspy i odkryciu jej tajemnic. Co do tajemnic - cel wyprawy oraz działania prowadzone w jego kierunku są sekretem i obowiązuje zakaz wyjawiania go osobom trzecim.

W przypadku zdrady Drużyny, złamania jakiegokolwiek z podpunktów, szkodzenia celowi wyprawy bądź działania przeciwko Drużynie, następuje osądzenie przez Faustusa oraz resztę wyprawy - jedną z kar jest śmierć, lecz możliwe jest także uniewinnienie. W przypadku śmierci podpisywanego, jego część łupów zostaje podzielona między resztę, odliczając pieniądze wydane na pochówek według podanych prywatnie, najlepiej ustnie bądź na piśmie informacji o kulturze, religii i miejscu pochówku.

Obiecuję przestrzegać Umowy i dążyć do celu wyprawy z całych sił i starań. Jeśli okażę się kłamcą i zdradliwym niedobruchem, niech pochłoną mnie Czeluście. Tak mi dopomóżcie, bóstwa. Tu podpisz:

Spisał: Faustus
Poświadczył: Grabarz
Podpisał:
Miejsce na samym końcu, gdzie widniało puste miejsce do podpisu, czekało na jego złożenie. Pióro stało leniwie w czerwonym kałamarzu. W kałuży wody pływał lustrzany okruch lodu w kształcie kostki, który w tamtej chwili już finalnie chyba rozpłynął się na lodową, malutką krę, unoszącą się na tafli tej wodnistej plamy, by zginąć pod naporem nadchodzącego przez okno słońca.

Pukanie ponownie rozdarło ciszę. Phanagoria przygotowywała się na najgorsze. Mimo, iż nie spała zbyt długo, umysł miała światły, pozbawiony wątpliwości i wypoczęty. Być może ten słoneczny promień, który łuną wdzierał się do prostego pokoju, chociaż trochę poprawiał jej humor i dawał poczucie wypoczęcia i regeneracji po trudnej i niespokojnej nocy?

Rozkaz został wydany. Mortem - kot grabarza, miałknął głośno na korytarzu, wtórując jakiemuś gardłowemu przekleństwu właściciela, który garbem swoim rozbijał się o ścianach, zataczając po szybkim i wulgarnym wręcz wybudzeniu. Nawet towarzysze grabarza, których trzymał w ubraniu, małomówni byli w tejże chwili, zbyt przytłoczeni tym nagłym, brutalnym zajściem - raz jeszcze ktoś załomotał tym razem jeszcze silniej w drzwi - Ej! Borin! Halo! Jest tam kto! Co z Tobą? Wszystko w porządku? - krzyknął ktoś inny, niż wcześniej spod karczmy, wdzierając się głosem przez okna do wszystkich pokojów. Słychać go było świetnie, gdy puszczał swój potok słów i zawołań. Najwidoczniej zamknięta karczma budziła w nich podejrzenia lub nawet gniew. Czemu? Może to ich ulubiona karczma na poranne picie. Dla skupienia, oczywiście, nie dla rozkojarzenia. Po to pili, by skupionym byli.
Służący Faustusa, zgodnie z rozkazem, zszedł na dół.

- Jak to kto ja jestem? Gdzie jest Borin? Eja, Borin, a co to za panisko co ubrane po południowemu? Coś taki blady? Nie, nie zostaniemy na zewnątrz. To karczma. Sam się ostrzegaj, kmieciu - dało się słyszeć z dołu, gdy po otwarciu drzwi ktoś ciężkimi buciorami i podniesionym głosem obwieścił swoje przybycie. Dialog był jednostronny. Można się było jedynie domyślać po powtarzaniu mężczyzny, co mówił do niego służący Faustusa. Głosy przycichły w izbie tak, że nie dało się rozróżnić słów, poza pojedynczymi. Zabuczały basy i nerwowe jąkanie karczma, którego imię musiało brzmieć Borin. Nowo przybyłych musiało przyjść kilku. Chyba trzech. Służący do Faustusa nie wracał. Grabarz jednakże uchylił drzwi i z wykrzywioną, brzydką twarzą wycedził - Sakirowe. Nie chce ich samych zostawiać, co by karczmarz nic nie wypaplał. Temu nie wraca. Co robimy? Bijemy czy czekamy? - zapytał z niepokojem. Po korytarzu za nim przeszła w kierunku schodów na dół postać. Thogin albo Cichy, sądząc po postawie i pancerzu.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

59
Latająca Wyspa. Podobno zniknęła przed tysiącami laty a ujawnić ją mogą tylko pradawni bogowie. Każdy o niej słyszał i pewnie wiele osób szukało legendarnych świątyń pięciu żywiołów na długo przed tą dziwną wyprawą. Czy możliwe jest, że – o ile to miejsce istnieje – przez ten czas nikt nic nie znalazł? Trudno w to uwierzyć. Za to bardzo możliwe, że uganianie się za tym będzie tylko stratą czasu i skończy się na odejściu z pustymi rękoma. Nawet jeśli legenda jest prawdziwa, kluczy do wyspy bronią boskie istoty, do których one należą. Okradanie kogoś takiego nie wydaje się najbezpieczniejszą opcją. Choć, kto wie, może nadszedł już ten „odpowiedni czas” i ci ludzie będą tylko posłańcami, którzy zaniosą artefakty do świątyni energii? Nie, to chyba zbyt ładny scenariusz. Umowa cały czas leżała i nic nie sugerowało, by miała inne plany. Anjean potrzebuje czegoś niezwykłego, by uratować Panią. Czy może być lepsze miejsce do szukania takich rzeczy niż starożytna wyspa, która na dodatek lata? Los nie mógł go tu pchnąć bez powodu. Skoro prawie natychmiast po przybyciu do miasta trafił tutaj, coś musiało w tym być. Tak, Latająca Wyspa…

Ostatnie spojrzenie na umowę. Krasnolud wiele słyszał o ludziach, którzy sprowadzili na siebie dużo nieszczęścia poprzez niedoczytanie lub niezrozumienie podpisywanych dokumentów. Ten jednak zdawał się nie zawierać żadnych „haków” a napisany był prostym i zrozumiałym językiem. Zasady były proste – nie szkodzić, dzielić uczciwie, nie rozpowiadać. Odpowiadało mu to. Ciekaw był tylko kim jest mężczyzna, który spisał dokument – Faustus. Nie widział jeszcze dowódcy wyprawy, lecz przecież wczoraj słyszał chyba kobiecy głos. Może ta hierarchia jest bardziej złożona niż mu się wcześniej zdawało. No nic, – pomyślał – zaraz się pewnie wszystko wyjaśni. Chwycił pióro, zamoczył w atramencie. Wyciągnął je ostrożnie, by żadna kropelka nie upadła i nie stworzyła przy tym jakiegoś brzydkiego kleksa na dokumencie. Starał się pokonać piórem jak najmniejszą odległość nad pergaminem, co sprawiło, że musiał dłużej trzymać je w powietrzu, by dotrzeć do miejsca na podpis. Kiedy już tam był, zaczął pisać. „An”… Zabrakło atramentu. Powtórzył poprzednią czynność, znowu robiąc szeroki łuk dłonią wokół umowy. „je”… Znowu, także raz jeszcze nabrał barwnika z kałamarza. Cały czas uważał, by niczego nie zachlapać. „an” – gotowe! Jeszcze tylko jedno ostatnie spojrzenie. Chciał zapamiętać całą treść, by móc później się na nią powołać. Szczególnie ważna była część o odmowie wykonywania rozkazu i wyjątkach od dzielenia.

Do tego czasu Anjean nie przykładał większej uwagi do odgłosów z dołu. W końcu nie miał tam za dużo do zdziałania. Jednak robiło się tam coraz więcej zamieszania, co powodował coraz to większą ciekawość. Wziął z pokoju swoje rzeczy, bo pewnie i tak nie wyjdzie z niego tylko na chwilkę, poza umową oraz płaszczem, który gdzieś tam był rzucony. Wtedy uchylił drzwi i wyszedł. Podkradł się najbliżej jak mógł do schodów i nasłuchiwał. Chciał dojrzeć ludzi przez lukę pomiędzy ostatnim stopniem a sufitem głównej sali, lecz zrobił to dopiero, gdy był pewny, że głosy nie dobiegały już spod głównego wejścia, skąd można byłoby go łatwo zauważyć, a z wnętrza karczmy.

Re: Droga ku legendzie - Na północ!

60
Na korytarzu najwidoczniej nic się nie działo. Za to na dole sytuacja nabierała rozpędu. Phanagoria kompletnie zignorowała kartkę na której znajdowała się ów ''umowa'', gdyż jej umysł był w tamtej chwili zajęty dużo ważniejszymi sprawami - na przykład możliwym szturmem zakonników do karczmy. Wyszła ze swojego pokoju, dokładnie aczkolwiek szybko rozglądając się na lewo i prawo, po czym ruszyła szybko schodami za kimś kto także schodził na dół, do miejsca gdzie być może niedługo mogą się zdarzyć kolejne nieprzyjemne rzeczy. Na jej twarzy było widać zestresowanie, bo nie miała najmniejszej chęci stawać do otwartej walki z Zakonem Sakira, zwłaszcza w mieście gdzie zakonników jest pełno. Gdy Grabarz potwierdził jej obawy o tym że do karczmy dobijają się zakonnicy, biegiem stanęła możliwie daleko od drzwi, ale bezpośrednio naprzeciwko od nich i wyciągnęła swoją lewą rękę naprzód, stając bokiem.
- Jak spróbują wejść siłą, radzę się odsunąć. Ja proponuję jak najszybsze wycofanie się tylnymi drzwiami. - Powiedziała starając się zachować spokój, jednakże w jej głosie wyraźnie było słychać nerwy. Starała się uspokoić bicie serca poprzez powolne oddychanie przez nos, ani na chwilę nie psując swojej postawy gotowej do obrony.
Bardzo nie chciała aby sytuacja znów wymknęła się spod kontroli.
Obrazek
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Królewska prowincja”